143930.fb2
Jack, który zawsze wstawał wcześnie, tuż przed świtem cicho zszedł po schodach i z zaskoczeniem stwierdził, że Harry już jest w wielkiej sali. Zobaczywszy gościa, wstał i zaprosił go do salonu na kufel piwa przed śniadaniem. Poprzedniego wieczoru zwróciło jego uwagę, że Jack nie pije winą, więc gdy usiedli w salonie, zaczął niefrasobliwie:
– Wciąż zachowujesz wstrzemięźliwość, Jack?
– Owszem. Nikt nie może powiedzieć, że Hamilton zapomina tego, czego się nauczył. Kto raz się sparzył…
Harry rozprostował swoje długie nogi przed kominkiem. Trzaskał już ogień, Walter bowiem rozpalił go natychmiast, gdy usłyszał pana na schodach.
– Rozumiem, że również unikasz wszelkich sytuacji, w których mógłbyś się sparzyć.
– O co konkretnie ci chodzi?
– Nie owijajmy w bawełnę, Jack, to nie przystoi starym przyjaciołom. Masz mi coś do powiedzenia, prawda? O Annie.
Hamilton wstał i podszedł do okna. Za szybą rozciągał się widok, który nawet przy tak mało zachęcającej pogodzie nie tracił uroku. Dzięki talentom Bess w Maiden Court ogród mienił się kolorami przez cały rok, a nadchodząca wiosna zaczynała dawać znaki dwa miesiące wcześniej niż gdzie indziej. Jacka nie zdziwiło, że Harry zorientował się w jego uczuciach do Anny, zawsze bowiem był bystry w takich sprawach.
– Kocham ją – powiedział. – Zakochałem się w niej. Nagle zdarzył się ten cud, o którym mówiłeś wiele lat temu w Ravens – glass.
Harry dolał sobie piwa, chociaż wolałby w tej chwili napić się czegoś mocniejszego.
– Nie graj na zwłokę, mój chłopcze, tylko mów, jak jest. Jack odwrócił się od okna.
– Nie kpij ze mnie, Harry.
– Za nic na świecie bym się nie ważył, powinieneś to wiedzieć. Powiedz mi jednak, Jack, jak wyobrażasz sobie ciąg dalszy.
– W ogóle go sobie nie wyobrażam – odparł bezbarwnie Hamilton. – Nie mam pojęcia, jak to się może skończyć. Wiem tylko jedno. Anna wybrała sobie bezwartościowego człowieka, któremu nie powierzyłbyś swojego konia, Harry.
To był ich stary żart; powiedzonko, którego Latimar używał jeszcze za swoich dworskich czasów. Harry jednak się nie uśmiechnął.
– Pochodzi ze starej i szanowanej rodziny – powiedział z wyrzutem – poza tym nagle i dość niespodziewanie zaczął się cieszyć łaskami królowej. Młodemu człowiekowi może od czegoś takiego zaszumieć w głowie. Pewnie potrzebuje czasu, żeby przyzwyczaić się do sytuacji.
– Jemu od urodzenia szumi w głowie – odparł szorstko Jack. – Kiedy miał siedemnaście lat, w niczym nie mogłem na nim polegać. Strach było zostawić go z kobietą albo dać najprostszą pracę do wykonania. Może jednak nie wiesz, że przez rok służył w Ravensglass?
Harry zrobił zdziwioną minę.
– Rzeczywiście, nie wiedziałem o tym… ale twoja północna forteca może przestraszyć nawet najlepszego chłopaka…
– Wiem! Przez ostatnie dziesięć lat przewinęły się tam tysiące młodych mężczyzn. Niektórzy są w stanie sprostać wyzwaniu, inni nie, i to wcale nie wpływa na moją ocenę ich charakteru. Jednak Ralph wcale nie był przestraszony, jak to ująłeś, bo on tym gardził. Gardził wartościami, które my wszyscy, również i ty, Harry, stawiamy tak wysoko, że bylibyśmy gotowi oddać za nie życie. – Przystanął i zerknął na zamknięte drzwi. – Naturalnie nie powinienem mówić w ten sposób. Nie przystoi człowiekowi zajmującemu moją pozycję krytykować swoich podwładnych, choćby i byłych.
Harry poczuł, że jednak musi się napić czegoś mocniejszego, by dalej prowadzić tę rozmowę. Znalazł wino i szczodrze napełnił nim kielich.
Jack Hamilton był niezwykłym młodym człowiekiem, pomyślał. Jako paź, w wieku piętnastu lat sprawiał tyle kłopotów, że żaden dworzanin o pozycji Harry'ego nie zatrzymałby go w służbie, a jednak on tolerował jego wybryki, a co więcej, nawet podziwiał młodzieńca. I to się nie zmieniło.
– Rozmawiamy o Annie – przypomniał. – Jak poważne zamiary masz w stosunku do mojej córki?
Hamilton się zawahał.
– Bardzo poważne, Harry. Znam siebie i myślę, że udało mi się dobrze poznać twoją córkę. Ona uwielbia dworskie życie, ma wszystkie niezbędne cechy, by tam zabłysnąć, a Ralph stanowi jej dopełnienie. Jest przystojny i utalentowany, właśnie tego potrzeba dworakowi należącemu do tak zwanej elity. – Zmarszczył brwi. – Jednak Anna ma w sobie również coś więcej. Pod atrakcyjną powierzchownością ukrywa szczodrość i życzliwość oraz jasny umysł. Krótko mówiąc, jest dla Montereya o wiele za dobra…
Harry spojrzał na niego ze smutkiem. Doskonale wiedział to wszystko, co przyjaciel przed chwilą powiedział o Annie, i rozumiał, że to, czego ona teraz pragnie, w przyszłości wcale nie musi uczynić ją szczęśliwą. Zaraz potem Jack wyraził jego myśl głośno:
– Wiesz, ona zupełnie nie umie określić swoich potrzeb.
Zapadło milczenie. Z dziecięcego pokoju na piętrze dolatywały krzyki najmłodszego syna Harry'ego, usiłującego zwrócić na siebie uwagę. W kuchni zaczęto przygotowywać poranny posiłek, toteż mimo szczelnie zamkniętych drzwi, do salonu sączyły się smakowite zapachy. Na dziedzińcu nawoływali się stajenni ćwiczący konie. Wstał dzień.
– Nie wiem, jak mogę ci pomóc, Jack – powiedział bezradnie.
– Pewnie byś nie pomógł, nawet gdybyś mógł – stwierdził kwaśno Hamilton. – Nie mam racji?
– Powiem ci wprost – oznajmił Harry. – Ralph Monterey nie jest kandydatem na zięcia, jakiego troskliwy ojciec powitałby z otwartymi ramionami, gdyby mógł sam wskazać córce innego mężczyznę, którego powinna poślubić. Jednak Ralpha rozumiem i znam takich jak on, a ciebie niełatwo mi określić jednym słowem. – Też wstał i zaczął się przechadzać po komnacie, a w dłoni wciąż trzymał kielich. – Zrozum, Jack, to jest kwestia doświadczenia. Znakomicie wiem, jaką reputację ma Ralph, że ostro gra i nie jest wolny od innych wad, ale na własnym przykładzie przekonałem się, że dżentelmen, powodowany miłością do kobiety, może pokonać takie… słabości.
– On jest zupełnie inny niż ty! – zaprotestował gwałtownie Jack. – Anna sądzi, że wybrała kogoś podobnego do ciebie, i pozornie ma rację, ale wiedz, przyjacielu, że gdyby to tobie wypadło stacjonować w Ravensglass w okresie granicznych niepokojów, to bez namysłu byłbym gotów powierzyć ci i swoje życie i życie młodych ludzi, którzy pozostają pod moją komendą. Nie przesadzam. Innymi słowy, moim zdaniem można postępować tak jak Monterey, dopóki ma się szlachetne serce. A on go nie ma. – Po chwili milczenia, z niezwykłym dla niego wahaniem, powiedział: – Rzecz jasna nie rozumiesz, o co mi chodzi. To naturalne, że przyjmujesz Montereya, jest przecież dobrą partią dla Anny. Ale… – Hamilton nagle wydał się Harry'emu bardzo młody i bezbronny. – Ale czy on jest o tyle lepszy ode mnie?
– Lepszy? Nie, jest stanowczo gorszy. Tu bardziej chodzi o twoją… przeszłość.
– O jaką przeszłość? Ożeniłem się młodo z kobietą, którą uwielbiałem. Straciłem ją i nie umiałem się z tym pogodzić tak, jak inni ludzie godzą się z losem w podobnej sytuacji. Teraz jednak… moje uczucia się zmieniły. To jeszcze bardzo świeża sprawa i nie umiem o tym dobrze Opowiedzieć, ale w każdym razie… moje uczucia się zmieniły. – Po chwili dodał takim tonem, jakby pierwszy raz przyznawał się do tego przed sobą samym: – To Anna mnie odmieniła.
– Hm. – Harry poruszył się niespokojnie. Ten człowiek rzeczywiście się zmienił. Harry zbił fortunę na czytaniu w twarzach współgraczy, dzięki czemu przejmował ich sakiewki, a chociaż Jack był jak otwarta księga, kiedy siadał do karcianego stolika, to w innych sytuacjach zwykle nosił nieprzeniknioną maskę. Tego ranka jednak uczucia miał wymalowane na twarzy.
Harry bardzo lubił Marie Claire Hamilton i często myślał, że pod pewnymi względami przypomina Bess, choć brakowało jej błyskotliwości, no i naturalnie urody. W swoim czasie był jednak zachwycony szczęśliwym małżeństwem przyjaciela i głęboko przeżył tragiczny koniec tego związku. Jednak Jack darzył Marie Claire subtelnym, ciepłym uczuciem, które Harry'emu wydawało się zupełnie niepodobne do tego, czego jego przyjaciel ostatnio doświadczał.
Upił wina, bardzo nieszczęśliwy, że musi brać udział w tej rozmowie. A dzień dopiero się zaczynał!
– Byłbym ci wdzięczny za szczerość – powiedział Jack. – Chociaż – dodał z wisielczym humorem – szczerość i chęć oszczędzenia starego przyjaciela nie idą dzisiaj w parze.
Harry skubnął swój brylantowy kolczyk.
– Mogę tylko powtórzyć, Jack, że chociaż Ralphowi daleko do ideału, to oboje z Anną mogą przynajmniej zacząć małżeńskie życie na równych prawach. Nie myślę przy tym o wieku, bo zapewne przeżyjesz większość hulaków, którzy są teraz na dworze, jednak wydaje mi się, że nie umiałbyś się powstrzymać od nieustających i wszechstronnych porównań, a nie chciałbym, żeby moja córka musiała rywalizować z damą, która ma zbudowany pomnik w twoim sercu… Zresztą – podjął, gdy Jack nie zaprzeczył – sama sobie wybrała Montereya, a w każdym razie nie słyszałem od niej, by zmieniła zdanie. Nie sądzę też, by zdawała sobie sprawę z twojego zainteresowania jej osobą, naturalnie poza przyjaźnią.
– Masz rację – przyznał Jack – ale ponieważ prosiłem cię o szczerą odpowiedź na wszystko, co przed chwilą powiedziałem, słucham dalej.
Wobec tak wyrażonego życzenia Harry nie mógł stosować dyplomatycznych uników, zwłaszcza że rozmawiał z wypróbowanym przyjacielem.
– Czy to coś zmieni, jeśli powiem, że nie jestem szczęśliwy. gdy myślę o twoich ewentualnych zalotach do Anny?
– Nie – zapewnił ze śmiertelną powagą Jack. – Gdyby jednak zdarzył się następny cud i Anną spojrzałaby na mnie łaskawie, to nie powstrzyma mnie ani to, co myślisz, ani to, co mówisz, ani nawet to, co mógłbyś zrobić.
Harry odstawił pusty kielich. Z wielkiej sali dobiegły go odgłosy zastawiania stołu. Otworzył drzwi na korytarz.
– Teraz już wiem – zniżył głos i odwrócił się do Jacka – ale zajrzyj najpierw do swojego serca. Jesteś doświadczonym mężczyzną, a Anna, wbrew pozorom, to jeszcze naiwna panna. Jak wiele z tego, co czujesz, należy przypisać twym nagle odrodzonym… potrzebom ciała? Inaczej mówiąc, jeśli nie możesz uczciwie powiedzieć, że miłość, którą darzysz Annę, istnieje również w twojej duszy, to idąc za głosem swoich namiętności, wyrządzisz mojej córce wielką krzywdę, a tego ci nie wybaczę. Chodźmy na śniadanie.
Atmosfera przy stole była napięta już przed zejściem Anny i Bess na dół, a potem w niczym się nie zmieniła. Na szczęście nikt z dorosłych nie miał okazji się odezwać, nawet gdyby bardzo chciał, bo mały Hal Latimar, który dopiero niedawno odkrył cud porozumiewania się za pomocą słów, zdominował wszystkich. Buzia mu się nie zamykała. Ponieważ zaś, wzorem pozostałych Latimarów, szybko wyrabiał sobie opinię o poznanych osobach, prawie natychmiast uznał, że Jack należy do jego ulubieńców.
Hamilton cierpliwie znosił objawy zachwytu malca, a nawet przez większą część posiłku trzymał go na kolanach, i tylko Anna zastanawiała się, czy pamięta, co jej powiedział o swoim nie narodzonym dziecku.
Była trochę przygaszona i zawstydzona, z samego rana dostała bowiem burę od matki za opuszczenie bez pozwolenia pałacu w Greenwich. Broniła się tym, że poczuła nieodpartą potrzebę odwiedzenia domu, ale matka wytoczyła ciężką artylerię, wspomniała o obowiązkach, honorze i o wstydzie, który stanie się udziałem rodziny, jeśli Anna nie podporządkuje się zasadom.
Mimo to dziewczyna miała poczucie, że najchętniej machnęłaby ręką na wszystkie konwencje i została w domu na stałe. Nie powiedziała jednak tego głośno i w ogóle niewiele się odzywała, przede wszystkim bowiem obserwowała, jak rozwija się znajomość Hala z Jackiem.
Milczała również Bess, która zeszła na dół ze stanowczym postanowieniem zbesztania Jacka za to, że wiał udział w tej awanturze. Podczas rozmowy z Anną powiedziała wszystko, co powinna powiedzieć troskliwa matka, przez cały czas jednak intensywnie myślała. Ależ jej córka się zmieniła!
Jeszcze niedawno Anna koniecznie chciała poznać dworskie życie i łudzi, których podziwiała, a teraz nagłe zdawała się mieć to wszystko za nic. Podczas zaledwie kilku miesięcy niezwykle dojrzała i Bess przerażała myśl, że stało się to tak szybko. Do Greenwich wyjeżdżała zwykła trzpiotka, a teraz w wielkiej sali siedziała piękna, lecz jakby obca dama, wprowadzona we wszystkie tajniki eleganckiego życia, jakie Bess mogła sobie przypomnieć, a jednocześnie pełna wewnętrznej siły.
Harry przez cały posiłek rozpamiętywał ze smutkiem rozmowę z Hamiltonem. Dobrze znał Jacka i wiedział, że w tym znamienitym i śmiertelnie dla wrogów groźnym oficerze drzemie serce pełnego liryzmu poety. Jeśli Jack zdecyduje, że chce mieć Annę, to za nic nie ustąpi. Ralph Monterey, jakże stosowny kandydat, zostanie odsunięty na bok, skończy się też służba córki u Jej Wysokości, a powód tego wszystkiego może okazać się nadto prozaiczny.
Jack z uśmiechem na twarzy zajmował się najmłodszym Latimarem, ale i on miał chwile zwątpienia. Harry dotknął sedna sprawy. W jakim stopniu jego uczucie jest hołdem dla kobiety, którą Anna szybko się staje, a w jakim wynika z dręczących marzeń i snów o fizycznym zespoleniu, które ostatnio nawiedzają, go coraz częściej? Nie znał odpowiedzi na to pytanie.
– Są na mnie źli – westchnęła Anna, gdy Maiden Court znikł jej z oczu, a przed nią wiła się droga do stolicy.
– Naturalnie – potwierdził Jack. – Znają dworskie życie i obawiają się wstydu.
– Wiem. – Anna osłoniła głowę kapturem peleryny. Powietrze było chłodne, ale rzeźwiące, a droga, choć błotnista, nie stanowiła problemu dla podkutych koni. – Mimo to naprawdę chciałam zostać w domu.
Jack ocenił wprawnym okiem jej klacz. Jenny już doszła do siebie po kontuzji odniesionej w Transmere, podobnie jak jej pani, ale i tak obie wymagały jego czujnej troskliwości.
– Tak mi się zdawało. Musisz jednak wrócić, pani, do królowej, spuścić głowę i tańczyć tak, jak ci zagrają.
– Pfuj! Nie znoszę tego wyrażenia, zwłaszcza od czasu, gdy odkryłam, że na dworze jest mnóstwo ludzi, którzy uważają się za mistrzów w tańcu, chociaż nie mają o tym pojęcia.
Jack wybuchnął śmiechem. Ostatnio wchodziło mu to w nawyk, chociaż przedtem nie śmiał się latami. Z niepokojem uświadomił sobie, że i on chciałby zostać w Maiden Court, choć powinien myśleć tylko o powrocie do Ravensglass. Od dziesięciu lat, gdy tylko musiał opuścić twierdzę, zawsze dokładnie obliczał, jak szybko będzie mógł wrócić.
Bez głębszego namysłu nagle zapytał:
– Czy obawiasz się, pani, reakcji Ralpha na swoją eskapadę?
– Och, nie – odrzekła niezbyt przytomnie Anna. – On na pewno nie zauważył mojej nieobecności.
– Nie zauważył…
Jack ugryzł się w język, zanim wymsknęły mu się kompromitujące słowa: „Gdybyś była moja, zauważałbym wszystko, co robisz od rana do wieczora! Doskonale widziałbym nawet najzwyczajniejsze, codzienne czynności. A gdybyś w taką pogodę wyjechała, nie zaznałbym spokoju, póki nie wróciłabyś cała i zdrowa”.
Spojrzał w niebo. Dobry Boże, pomyślał, czy to jest miłość? Jeśli tak, to nigdy dotąd nie zaznał tego uczucia. Z pewnością nie jest podobne do czci, jaką otaczał Marie Claire, jak również nie przypominało tego, o czym wspominał Harry, to znaczy czysto cielesnej żądzy.
Najtrudniej mi się pogodzić z tym, myślał dalej, że z prostej drogi sprowadziło mnie nie pożądanie, lecz coś o wiele głębszego. Poczytywał to sobie za zwykłą zdradę wobec Marie Claire, której tak długo dochował wierności.
– To dobrze – powiedział beztrosko – bo nie chciałbym się znaleźć drugi raz w tej samej sytuacji, co przed świętami.
– Jak to się skończyło, Jack? W jaki sposób się z tego wykręciłeś?
Właściwie mógł jej streścić fakty. Poszedł do Montereya i bez ogródek powiedział:
– Nie jestem żółtodziobem i nie dam się tak łatwo wyprosić na tamten świat, jak twoi poprzedni przeciwnicy. Możesz wybrać dowolną broń, i tak będę górą, na pewno sam to wiesz, bo radziłem sobie z lepszymi. Co wolisz, Ralph? Zawieramy przyjacielską umowę, że szanujemy naszą różnicę zdań, czy spotykamy się o świcie w jakimś ustronnym miejscu, którego najpewniej nie opuścisz żywy?
Ralph natychmiast odzyskał rozum, W gruncie rzeczy wcale nie miał do Hamiltona pretensji o Transmere, jego niechęć narodziła się w dużo dawniejszych czasach. Co więcej, królowa, której łaski spływały na niego ostatnio bardzo obficie, absolutnie nie tolerowała rozstrzygania spraw honorowych przez pojedynki, nie chciał więc sprowadzić na siebie jej gniewu. Poza tym był bardzo pewny Anny, no i w duchu przyznawał, że Hamiltonem lepiej nie zaczynać. Dlatego wycofał się z godnością, gdy tylko nadarzyła mu się okazja.
Jack szukał teraz wyjaśnienia, które zadowoliłoby dziewczynę.
– Ralph tak naprawdę wcale nie chciał się pojedynkować – powiedział w końcu. – Nie tylko z obawy o to, że będziesz się tym martwić, pani, lecz również dlatego, że jestem wypróbowanym przyjacielem twojego ojca. Postawiłby się w bardzo niezręcznej sytuacji, gdyby dążył do starcia.
– Cieszę się – powiedziała Anna. – W tym Ralph ma rację. Mój ojciec byłby bardzo niezadowolony z waszej waśni. Rozumiem więc, że wszystko zostało po staremu.
Nie bardzo, pomyślał Jack i przez resztę drogi dumał nad swoimi kłopotami.
Przede wszystkim czuł wielką niechęć do powrotu na królewski dwór, nie chciał bowiem znowu znaleźć się blisko Ralpha Montereya. Wprawdzie nie znosił tego człowieka, był jednak jego bratem w szlachectwie, a co za tym idzie powinien przestrzegać określonego kodeksu, lecz teraz, choć zaledwie w myślach, postępował wobec niego nielojalnie. Wprawdzie zaręczyny Anny z jej kawalerem jeszcze nie zostały oficjalnie ogłoszone, powszechnie jednak wiedziano, że należy ich oczekiwać, toteż każdy inny mężczyzna wkraczający na teren Ralpha łamał podstawowe reguły.
Jacka gryzło sumienie również z tego powodu, że nie oświadczył się Annie wprost, ale z uwagi na jej miłość do Montereya i poglądy Harry'ego, może jednak postąpił właściwie, zwłaszcza że nie bardzo umiałby znaleźć słowa dla wyrażenia swoich uczuć.
Anna naturalnie zauważyła jego zaabsorbowanie, ponieważ jednak nie znała przyczyn, poczuła się urażona mrukliwością towarzysza. Wyglądało na to, że gdy ona postąpi jeden krok w celu zacieśnienia ich przyjaźni, Jack natychmiast robi dwa kroki do tyłu.
Zamglone, perłowe słońce, które ani na chwilę nie przebiło się przez chmury, wolno znikało za horyzontem, gdy przed ich oczami zamajaczyła sylweta pałacu w Greenwich.
Na stajennym dziedzińcu Jack pomógł Annie zsiąść z klaczy. Chciał ją natychmiast pożegnać i odejść, ale mu na to nie pozwoliła.
– Jack – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy – cokolwiek się stanie, a przypuszczam, że znowu wpadłam w tarapaty, chcę ci podziękować, że zawiozłeś mnie do domu. To był z twojej strony dowód prawdziwej przyjaźni. Gdybym mogła ci, panie, odwdzięczyć się w jakiś sposób, koniecznie daj mi znać.
Przyjrzał się jej uroczej twarzy i zauważył, że mimo męczącej podróży, Anna nie wydaje się szczególnie utrudzona. Porównania są nieuniknione… no cóż, Harry miał rację, bo Jack zestawiał teraz Annę z Marie Claire. Jednakże panna Latimar wcale nie wypadała w tym porównaniu niekorzystnie.
Marie Claire słabo jeździła konno i nie lubiła tego robić, zawsze wolała iść piechotą albo skorzystać z powozu. Jackowi bardzo się to u niej podobało, bowiem uważał to za przejaw kobiecości. Z drugiej strony, jeszcze żadna panna nie wydawała mu się tak kobieca, jak Anna w siodle, mimo że potrafiła zapanować nad każdym koniem i nigdy nie traciła ducha, gdy napotykała trudności.
– Co się stało? – spytała, próbując coś wyczytać z jego nieprzeniknionej twarzy. – Czy sądzisz, panie, że możesz mieć kłopoty z powodu mojego nieroztropnego uczynku? Nie martw się. powiem, że to ja zmusiłam cię do tej jazdy, a jako prawdziwy dżentelmen nie miałeś wyjścia, bo musiałeś chronić mnie przed nieszczęściem.
– Tego się nie obawiam, ale ty, pani, musisz jednak czuć pewien niepokój.
– Och, konsekwencje nic mnie nie obchodzą. Nie zmartwię się, jeśli królowa odeśle mnie do domu, jedynie przykra jest myśl, że zostanę surowo zbesztana i skrzyczana, a tego bardzo nie lubię.
– Cieszę się, pani, że nie czujesz obawy, zresztą wiem, że nigdy ci się to nie zdarza. A poza tym – dotknął jej lśniących pukli dłonią odzianą w rękawiczkę – pięknie kręcą ci się włosy.
Ten ton, którym Jack nie mówił do żadnej innej kobiety, jak zwykle ją zirytował. Odsunęła się od Hamiltona. – Dobranoc. Jutro na pewno się zobaczymy.
Zbieg okoliczności sprawił, że nieobecność Anny w Greenwich nie została zauważona. W południe poprzedniego dnia królowa nie zeszła na posiłek z powodu złego samopoczucia, a potem szybko się położyła. Godzinę później miała wysoką gorączkę, przyzwano więc medyków, a wszystkie damy dwora wpadły w panikę.
Królowej zdarzały się niekiedy dziwne ataki słabości ogarniające całe ciało i powodujące silne bóle mięśni oraz stawów, ale zwykle szybko mijały. Poważna przypadłość nie zdarzyła się Elżbiecie od czasu, gdy otarła się o śmierć, zaraziwszy się ospą przed kilkoma laty. Właśnie od tamtej pory dręczyły ją te ataki.
Gdy Anna dyskretnie wślizgnęła do swej komnaty sypialnej, spostrzegła, że jej współtowarzyszki są bardzo wyczerpane, przez całą noc musiały bowiem na zmianę czuwać przy królowej. Nie zwracały więc uwagi na nic innego.
Właśnie się przebierała, gdy przyniesiono radosną nowinę, że Jej Wysokość przestała gorączkować, jest na drodze do wyzdrowienia i nawet zjadła lekki posiłek. A że nie chciało jej się spać, życzyła więc sobie, by któraś z dam jej poczytała.
Anna natychmiast zgłosiła się na ochotnika i udała się do królewskiej sypialni. Odwiedziny w domu i rozmowa z ojcem nie przyniosły jej spodziewanej ulgi, chociaż opowiedziała o swoich obawach i przez to trochę się z nimi oswoiła.
Wieczorem Ralph, który z powodzeniem zakończył wielogodzinną partię kart, przyszedł do Anny. Wydał jej się tak samo fascynujący jak zawsze. Wkrótce rozpoczęły się tańce, ponieważ królowa w ten sposób nakazała uczcić swój szybki powrót do zdrowia.
Ralph wygrał w apartamentach lorda Astwicka nie tylko sporo pieniędzy, lecz również wartościową biżuterię. Nie było w tym nic niezwykłego. Dżentelmeni, którzy stracili pieniądze, często stawiali rodowe klejnoty, by dalej uczestniczyć w grze.
Gotówkę i większość klejnotów Ralph postanowił przeznaczyć na spłatę długów, zachował jednak lśniący rubinowy pierścień, który teraz wręczył Annie.
– Weź go zamiast tej namiastki, którą ofiarowałem ci w ubiegłym roku, kiedy się zaręczaliśmy – powiedział, przesyłając jej spojrzenie, które wyrażało, jak się wydawało, absolutnie szczere uczucie.
Anna nie miała pojęcia, że klejnot ten ściągnął z palca i cisnął na stół pewien młody dżentelmen, który odziedziczył pierścień po przodku, uczestniku wypraw krzyżowych. Młodzieńcowi nic to jednak nie pomogło, toteż wkrótce odszedł od stolika zrujnowany i bliski łez. Tak czy owak, Anna zachwyciła się prezentem.
– Och, bardzo mi się podoba, Ralph. Skąd wiedziałeś, że rubiny to moje ulubione kamienie?
– Domyśliłem się, najmilsza. Masz takie ciemne oczy i piękne, czerwone usta, więc to musi być twój klejnot – odrzekł gładko.
Bardzo to było miłe i romantyczne. Anna z dumą włożyła pierścień na palec, podobnie jak z dumą myślała o swoim związku z Ralphem. Tymczasem gwiazda Montereya błyszczała coraz jaśniejszym światłem na dworze Tudorów. To jednak dla Anny nie znaczyło już tyle, ile znaczyłoby w wieczór przed wyjazdem do Ravensglass.