143930.fb2
Trzy dni później Elżbieta, znacznie już silniejsza, choć wciąż jeszcze pozostająca w łożu boleści, zażyczyła sobie, by w komnacie zgromadziło się całe jej najbliższe otoczenie. Dostała w prezencie tomik nowej, bardzo niezwykłej poezji włoskiej i chciała, by jej poczytano. Zadanie to powierzono Ralphowi Montereyowi, który dobrze mówił po włosku, a Anna szczerze podziwiała jego wysiłki.
Lektura trwała długo, dlatego dziewczyna, nie znająca tego języka i podobnie jak reszta towarzystwa, znużona duchotą panującą w komnacie, usiadła w zacienionym kącie z Robertem Dudleyem.
Przemknęło jej przez głowę, że gdyby pozycja Ralpha była inna, mógłby zostać aktorem. Ma atrakcyjny wygląd, piękny głos i zgrabne ruchy, więc z pewnością wyróżniłby się w tym rzemiośle, zwłaszcza że potrafi dawać każdemu słuchaczowi dokładnie to, czego ten chce…
Boże, skąd u mnie taka cyniczna myśl? – przerażona, zapytała samą siebie. Co za zrzędliwość i nielojalność! Zacisnęła dłonie trzymane na kolanach, próbując skupić się na deklamacji.
Robert zerkał na nią z ukosa. Mała panna Latimar staje się coraz piękniejsza, pomyślał. Ostatnio przyciąga wzrok również czymś, czego wcześniej nie miała, i choć trudno to coś nazwać, niewątpliwie ma ono wielkie znaczenie.
– Jak ci się podoba widok ukochanego, który popisuje się swymi wdziękami przed królową, Anno? – spytał.
Prowokuje mnie! – pomyślała i zacisnęła usta, jednak zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że uwaga Dudleya wcale nie jest bezzasadna. Tego wieczora Ralph istotnie mógłby zostać wzięty za kochanka adorującego swoją wybrankę.
– Szybko rośnie – dodał cicho Robert – a ci, którzy od niego zależą, muszą chyba pogodzić się z tym, że stoją na dalszych miejscach za obiektem jego ambicji.
Anna w ostatniej chwili ugryzła się w język, bo już miała gotową, ciętą odpowiedź, lecz jakiż miałoby to sens? Dudley tylko stwierdził to, co sam Ralph wyraźnie dawał do zrozumienia, a mianowicie że zamierza zrobić karierę, schlebiając swojej pani. Za to bardzo nie spodobała jej się sugestia, jakoby i ona należała do orszaku chwalców. Owszem, była lojalna wobec Elżbiety, podziwiała ją i uważała za mądrą kobietę, mającą wszystkie cechy konieczne do rządzenia Anglią. Na tym jednak jej podporządkowanie się kończyło. Nie należała do grona płaszczących się pochlebców, którymi otaczała się monarchini.
Duszna komnata, w której unosił się ciężki zapach perfum, nagle wydała jej się nie do zniesienia. Anna pomyślała, że chciałaby teraz poczuć na twarzy podmuch wiatru przelatującego nad Greenwich i znaleźć się wśród ludzi o szczerych sercach.
Z Jackiem Hamiltonem. Anna uchwyciła się tej myśli. Musi zobaczyć Jacka! Odstawiła flakonik olejku, którym przedtem nacierała czoło Jej Wysokości.
– Myślę, że udam się na spoczynek, milordzie – powiedziała cicho.
Dudley popatrzył za nią i zaśmiał się pod nosem. Och, panna Latimar nigdy nie będzie na sznurku mężczyzny, pomyślał. Jestem gotów się założyć, że Monterey jednak jej nie dostanie, ale ktokolwiek to będzie, zwiąże się z kobietą żądającą w małżeństwie równych praw. Niech Bóg jej ześle mężczyznę, który byłby wart tak nadzwyczajnej kobiety.
Szukając Jacka, Anna zajrzała najpierw do stajni i dowiedziała się, że już zostawił swojego konia na noc. Potem sprawdziła, czy nie ma go w wielkiej sali, obeszła przedsionki i nawet sprawdziła salkę do pisania listów, w której kiedyś rozmawiali. Nigdzie jednak nie zastała Hamiltona, więc na tym skończyły się jej możliwości, jeśli nie chciała wdzierać się do komnat, w których przebywali wyłącznie dżentelmeni.
Przez cały czas tych poszukiwań nie zastanawiała się, po co je prowadzi, aż wreszcie, przystanąwszy u podnóża głównych schodów, zaczęła o tym myśleć. Nie widziała Jacka od trzech dni. Nie przyszedł jej odwiedzić, ale naturalnie musiał słyszeć o chorobie królowej, więc pewnie sądził, że jej damy mają wiele obowiązków.
Stała wsparta na masywnym, rzeźbionym słupie balustrady, i dumała. Dlaczego tak bardzo chce zobaczyć Hamiltona? Jest jej przyjacielem, ale przecież teraz ma wielu przyjaciół. Wszystkie damy dwora dawały jej do zrozumienia, że bardzo się cieszą z jej towarzystwa, a znajomi Ralpha zalecali się do niej, naturalnie w ramach przepisanych etykietą.
A jednak chciała zobaczyć właśnie Jacka i nie potrafiła zrozumieć, dlaczego. Wciąż jeszcze stała, usiłując rozstrzygnąć ten dylemat, gdy zauważyła damę schodzącą z góry. Odsunęła się, by ją przepuścić, a dama przystanęła.
– Anna? Śnisz na jawie? – Była to Allison Monterey.
– Och, Allison… Tak, śnię. Gzy znowu jestem potrzebna przy łożu Jej Wysokości?
– Nie – odparła stanowczo Allison. – Nikt nie jest potrzebny. Jej Wysokość poczuła się na tyle lepiej, że resztę nocy chce przespać. Idę coś przekąsić, bo jak mi Bóg miły, to były bardzo długie cztery dni! Pójdziesz ze mną czy masz jakieś pilne sprawy?
– Nie mam… To znaczy, szukałam Jacka Hamiltona, ale bez powodzenia.
– Hamiltona? O, w tym mogę ci pomóc. Jest w bibliotece. Nieprawdopodobne, co? Przypuszczam, że chciał tam pospać! – Allison poszła swoją drogą, a Anna wspięła się na piętro i pobiegła korytarzem do biblioteki.
Drzwi były otwarte. W pomieszczeniu płonęły świece, więc natychmiast zobaczyła charakterystyczne siwe włosy. Podeszła na palcach i zmierzyła Jacka wzrokiem. Wprawdzie w dłoniach miał książkę, ale tak naprawdę rzeczy wiście smacznie spał.
Wszyscy ludzie we śnie wydają się bezbronni, i Jack Hamilton nie stanowił wyjątku. Ciało miał całkiem rozluźnione, powieki spuszczone, oddychał przez lekko rozchylone usta. Sprawiał wrażenie o wiele młodszego niż zwykłe.
Anna długo się zastanawiała, dlaczego sam pobyt w jednym pomieszczeniu z tym mężczyzną tak bardzo podnosi ją na duchu. Wiedziała, że gdy Jack się zbudzi, wyprostuje i przemówi, czar pryśnie, tymczasem jednak mogła bez przeszkód ulegać jego mocy.
Pochyliła się, aby sprawdzić, co czytał. Okazało się, że tomik lirycznej poezji Wyatta młodszego. To do niego nie pasowało! Wyciągnęła rękę i wyjęła mu książkę z dłoni. Jack miał jednak instynkt wojownika, bo natychmiast wyprostował się na krześle.
– Anna? Co tutaj robisz, pani?
– A ty, panie? – Roześmiała się. – Udajesz, że zdobywasz wiedzę, a tak naprawdę uzupełniasz braki snu! Czy zdążyłeś przeczytać chociaż jeden wers przed zaśnięciem? – Uniosła dłoń z książką.
– Naturalnie – odrzekł surowo Jack. – Twój brat, George, polecił mi ten tomik, więc przyszedłem sprawdzić, jakie ma zalety. – Widocznie poczuł się nieswojo, gdy patrzyła na niego z góry, bo wstał. – Jeśli chcesz, pani, zacytuję ci co trafniejsze ustępy.
– Och nie, dziękuję, nie chcę cię aż tak trudzić! Usiądźmy przy ogniu i porozmawiajmy o tym, co się ostatnio działo.
Biblioteka w Greenwich nie była najbardziej przytulnym miejscem na świecie, mimo to spocząwszy przy nędznym ogieńku i rozluźniwszy ciasne pantofelki, pana Latimar poczuła się bardzo swobodnie. Jack milczał, ale już tak się ustaliło, że gdy są razem, mówi przede wszystkim ona. W końcu, zadumana, stwierdziła:
– Kiedy nie mogłam cię dziś znaleźć, panie, pomyślałam, że może wyjechałeś do Ravensglass.
– Wcześniej nie pożegnawszy się z tobą, pani? Tego bym na pewno nie zrobił.
– Cieszę się. Z pewnością jednak będziesz musiał wkrótce wyjechać, bo drogi na północ powoli stają się przejezdne.
– Znam swoje obowiązki – odparł oschle. Trudno mu się było pozbierać po tym niespodziewanym najściu Anny, zwłaszcza że słodko śnił, rzecz jasna, właśnie o niej. Takie błahe uwagi tylko go irytowały.
– Nie bądź taki drażliwy, panie. Jako twój przyjaciel chciałabym wiedzieć, kiedy zostanę tu bez ciebie. – Nagle zrozumiała, dlaczego tak gorączkowo go szukała przez cały wieczór. Podświadomie obawiała się, że już wyjechał, by wrócić do swej niedostępnej pustki… I natychmiast zaniepokoiła się. Dlaczego pozwala sobie na takie uczucia? Przecież są w najwyższym stopniu niestosowne.
– Dziwnie to zabrzmiało… „bez ciebie” – powiedział. Dziwnie, bo właśnie z tego powodu zasiedział się w nieprzyjaznych murach Greenwich. Naszła go dokładnie ta sama myśl: Kiedy wyjadę, zostanę beż Anny.
Popatrzyli po sobie niedowierzająco i trochę nieufnie, a potem dziewczyna cicho zauważyła:
– Nie powinnam tego powiedzieć. Mogłam cię zakłopotać, panie, a poza tym to z mojej strony nielojalność.
W tej grze piłka zawsze wraca do mnie, pomyślał Jack. Co ona tak naprawdę czuje? Jedynym sposobem dowiedzenia się tego byłoby ją spytać, ale w obecnych okolicznościach nie mógł sobie na to pozwolić.
Oboje zatonęli w ciszy przerywanej tylko trzaskami i szmerem spopielających się drew.
– Jack – odezwała się w końcu Anna – sądzę, że między nami jest wiele niedopowiedzeń. – Nie stwierdziła tego bez powodu. W atmosferze tej komnaty wyczuwała coś, czego nie umiała zrozumieć. Spojrzała ufnie na Jacka, swego przyjaciela i towarzysza, z nadzieją, że jej to wytłumaczy.
Hamilton wstał. Nigdy nie mógł usiedzieć długo w jednym miejscu, nigdy nie czuł się dobrze w czterech ścianach. Świeże powietrze i poczucie swobody były mu potrzebne jak jedzenie i picie.
Zatrzymał się przy jednym z okienek i zdjął haczyk. Mimo że naparł na nie z dużą siłą, spaczone przez wilgotne powietrze napływające znad rzeki, stawiło niespodziewany opór.
Anna również się podniosła i zbliżyła do Jacka. Połączyli siły i okienko wreszcie ustąpiło.
– Nie odpowiedziałeś mi, panie – przypomniała, stanąwszy w swobodnej pozie, z łokciem opartym o parapet. Patrzyła Hamiltonowi prosto w twarz.
Jack miał wzrok wbity w ciemne drzewa za oknem. W oddali pobłyskiwał tafla wody.
– Jak mam odpowiedzieć? W tej sytuacji mogłoby to być zarazem niepożądane i niestosowne.
– Chodzi ci, panie, o moją sytuację? – spytała, przechylając głowę, żeby lepiej widzieć jego oczy. – Pamiętaj jednak, że o niej decyduję ja sama. Pytam więc jeszcze raz: co jest między nami, Jack?
– Anno! – Raptownie odwrócił się od okna, przez które wpadały do komnaty silne podmuchy wiatru. – Nigdy nie wiem, pani, czego się po tobie spodziewać! Czy próbujesz ze mną flirtować? Czy to jest teraz modne w tym miejscu? Czy życzysz sobie, żebym oświadczył ci się tak romantycznie, jak twoje przyjaciółki domagają się tego od swoich wielbicieli? Nie umiem grać w te gry!
– Wcale nie mówię o grach – odparła spokojnie. – Mówię o tym, co jest między nami, a czego istnienia żadne z nas nie chce uznać.
Jednak zdołała wyrazić to, co ją dręczyło, coś, z czego sama' dotąd nie zdawała sobie sprawy. Nie miała pojęcia, jak Jack to przyjmie, wiedziała jednak, że od jego odpowiedzi bardzo wiele zależy. Flirtować, też coś! Nawet najgłupsza kobieta zauważyłaby, że Jack Hamilton nie jest mężczyzną, z którym można by uprawiać tę płochą zabawę, zbyt mocno bowiem stąpał po ziemi.
Nagle znaleźli się w silnym przeciągu. Drzwi biblioteki gwałtownie się otworzyły i do środka wszedł Ralph Monterey.
– Anna? Szukam cię wszędzie! Opuściłaś komnatę królowej, nie czekając na pozwolenie.
– Lady Allison powiedziała mi, że już nie jestem potrzebna.
– To prawda. Jej Wysokość, dzięki Bogu, zasnęła, ale na nas czeka w swoich apartamentach Thornton. Jesteśmy zaproszeni na prywatną kolację, może sobie przypominasz?
– Przepraszam, Ralph, zupełnie zapomniałam.
– Zapomniałaś… – Monterey podszedł ze złością do okna i zdawkowo skłonił się przed Jackiem. – Trudno mi uwierzyć, że o kimś tak dostojnym jak lord Thornton można tak po prostu zapomnieć. – Edward Thornton, śmiertelny wróg Dudleya, wziął Ralpha pod swoje skrzydła i przy każdej okazji polecał jego usługi królowej.
– Mniejsza o to – zbagatelizowała problem Anna. – Bardzo przepraszam. Zaraz do ciebie przyjdę, tylko skończę rozmawiać z Jackiem.
– Pójdziesz ze mną teraz! – oznajmił Ralph.
– Gdy skończę rozmowę z lordem Jackiem – powtórzyła stanowczo Anna.
Ralph gwałtownie ujął ją za ramię.
– Powiedziałem: teraz!
Hamiltonowi zwęziły się oczy, lecz nie zareagował. Panna Latimar wyszarpnęła się z uścisku, a twarz jej spochmurniała.
– Proszę, Ralph, nie mów do mnie takim tonem. Monterey, którego wyobrażenie o sobie osiągnęło ostatnio niebotyczną wysokość, co spowodowały względy okazywane mu przez królową, arogancko odparł:
– Będę do ciebie mówił, pani, takim tonem, jakim mi się podoba. Jako moja przyszła żona nie będziesz mi się sprzeciwiać. Chodź!
– Zabierz tę rękę, człowieku, i przestań narzucać się damie – syknął Jack, zniecierpliwiony.
– Słucham?! – Ralph cofnął się o krok. – Czy mogę spytać, panie, co cię obchodzi moja ręka oraz to, co mówię do tej damy?
Irytacja Anny przerodziła się w lęk. Czyżby miała sprowokować następną konfrontację tych dwóch mężczyzn?
– Jestem gotowa, Ralph – powiedziała. – Chodźmy do apartamentów lorda Thorntona.
– Jeszcze nie skończyliśmy rozmowy – stwierdził spokojnie Jack. – Może jednak Ralph pozwoli nam to zrobić.
– Powiedziałem wyraźnie, że jesteśmy oczekiwani na prywatnej kolacji dużej wagi – odparł Monterey, ostentacyjnie podkreślając swoją świętą cierpliwość. – Jako dżentelmen z pewnością wiesz, panie, że spóźnianie się jest grubiaństwem. – Chciał zmiażdżyć Jacka spojrzeniem, ten jednak miał zbyt wiele godności i wewnętrznej siły, by mu na to pozwolić.
– Jeśli pójdziesz tam, panie, i powiesz, że lady Anna wkrótce do ciebie dołączy, całkowicie zadośćuczynisz wymaganiom etykiety.
– Nie pierwszy raz, panie, próbujesz stanąć między Anną a mną! – powiedział Ralph ze złością. – Pytam, jakim prawem?
Istotnie, jakim prawem? – pomyślał Jack. Monterey słusznie okazywał swe niezadowolenie, a gdyby znał myśli Jacka, to miałby również podstawy do znacznie bardziej gwałtownych uczuć. Zerknął na Annę, która przypatrywała się młodzieńcowi w dość dziwny sposób.
Chyba naprawdę kocham tego człowieka, ale nie jestem pewna, czy go lubię. Może zastanowił ją widok tych dwóch mężczyzn obok siebie?
Ralph był nieskazitelnie wystrojony w atłasy i aksamity, kręcone włosy miał napomadowane, a wokół niego unosiła się silna woń pachnidła. Natomiast Jack nosił codzienny strój i pachniał po prostu czystością, bowiem ograniczał się do mycia w studziennej wodzie każdego ranka, bez względu na pogodę.
To jednak Ralph jest mężczyzną, jakiego zawsze chciałam, pomyślała rozdrażniona tym porównaniem. Jest częścią dworskiego życia, w którym zawsze pragnęłam uczestniczyć.
– Anna? – W głosie Ralpha pobrzmiewało zniecierpliwienie. Ta scena była irytująca, ale nie miała dlań większego znaczenia. Nie traktował Hamiltona jako rywala w walce o uczucia panny Latimar, bo niby dlaczego? To jest żołnierz, prostak należący do tej dziwnej, choć niezbędnej grupy mężczyzn, którzy pilnują bezpieczeństwa granie i którzy wsiadali w Tilbury na okręty, by przelewać krew na obcej ziemi, gdy Anglia broniła swych interesów.
Elżbieta darzyła takich ludzi szacunkiem, to naturalne, wszak bez nich Anglia nie mogłaby stać się potęgą, jednak gdy zjawiali się na dworze, tak jak ostatnio Jack, od razu stawało się widoczne, że pasują do eleganckiego towarzystwa jak woły do karety. Co właściwie Anna mogła mieć do powiedzenia takiemu człowiekowi?
Nie, sam na sam Jacka z Anną w słabo oświetlonej bibliotece stanowczo nie budziło niepokoju Ralpha. Po prostu ten widok wyprowadzał go z równowagi.
Ta jego postawa, jakby w każdej chwili spodziewał się ataku, jego pospolity strój i widoczna pogarda dla męskich ozdób, wreszcie mina, którą przybierał, gdy dworzanie opowiadali swawolne, lecz zabawne anegdoty, przyprawiały Ralpha o furię, natomiast bezpośredniość, szczerość i bezwzględna uczciwość Hamiltona budziły w nim przykre wspomnienia z lat młodości, gdy usiłował spełnić oczekiwania ojca, co mu się nie udawało.
Tak czy owak miał poczucie, że w razie konfliktu z Hamiltonem musi twardo obstawać przy swoim, i tego się trzymał.
– Anno, domagam się, abyś natychmiast ze mną poszła. Jeśli odmówisz, będę skłonny uważać, że nasz związek… nasze narzeczeństwo… jest zagrożone.
– Niech tak będzie, Ralph – odparła spokojnie Anna. Obaj mężczyźni wymienili zdumione spojrzenia.
– Chyba nie zrozumiałaś, co przed chwilą powiedziałem – wycedził Monterey. Uświadomił sobie nagle, że ilekroć spotyka tych dwoje razem, sytuacja wymyka mu się spod kontroli.
– Doskonałe zrozumiałam – odrzekła z powagą Anna. – Powiedziałeś, że jeśli natychmiast nie pójdę z tobą na kolację do lorda Thorntona, to przemyślisz ponownie kwestię naszych zaręczyn.
Niewątpliwa korzyść, jaką Ralph wyniósł z udziału w grach hazardowych, polegała na tym, że zawsze wiedział, kiedy trzyma w dłoni przegrywające karty. Teraz była właśnie taka chwila.
– Jak sobie życzysz. – Z wdziękiem skłonił się przed Anną. – Tymczasem odchodzę i mam nadzieję, że jutro będziesz bardziej podatna na głos rozsądku. – Znikł za progiem, trzasnąwszy drzwiami.
– I tyle – powiedziała Anna.
Jack przeciągnął dłonią po swych krótko ostrzyżonych włosach.
– Co zamierzasz, pani? Jeśli ktoś wspomina o zerwaniu zaręczyn, to znaczy, że sprawa jest poważna. Nie należy wtedy ulegać kaprysowi!
– Wiem – odparła Anna. To, co zaszło przed chwilą, bardzo ją poruszyło, lecz również skłoniło do zadumy. Decyduję teraz o reszcie swojego życia, myślała, i chcę mieć absolutną pewność, że podejmuję właściwą decyzję. – Nie pozwolę, żeby ktoś mi dyktował, co mam robić. Żaden mężczyzna.
Nie spuszczając wzroku z jej twarzy, Jack powiedział:
– Wszyscy mężczyźni tak postępują.
– Mój ojciec nie – sprzeciwiła się. – Myślę, że ty, panie, również byś tego nie robił.
To była dla niej zupełnie nowa myśl, przecież Jack potrafił narzucać jej swoją wolę… ale zawsze dla mojego dobra! – uświadomiła sobie nagle. W swoim czasie nieraz ją zirytował, ale wszystko, co robił, było dla niej korzystne.
Jack machnął ręką.
– Dwóch mężczyzn na milion… Powinnaś, pani, iść za Ralphem i go udobruchać. Skoro wybrałaś sobie takie życie, jakie wybrałaś, to nie możesz traktować w ten sposób mężczyzny, którego popiera twoja rodzina i który bez wątpienia będzie jednym z najbardziej uprzywilejowanych dworzan. Zresztą oboje, w przeciwieństwie do mnie, jesteście stworzeni do takiego życia.
– To prawda – przyznała. – Ralph i ja dobrze czujemy się na dworze, ale przede wszystkim musimy wiedzieć, że dobrze czujemy się w swoim towarzystwie. Dopiero potem mogę mu ślubować wierność na całe życie. Czy chciałbyś mnie skazać, Jack, na spędzenie reszty moich dni w towarzystwie kogoś, kto nie jest dla mnie odpowiedni?
W tej chwili Anna prezentowała to wszystko, czego Jack nie znosił u kobiet. Mówiła beztroskim, zalotnym tonem, oczy jej się śmiały, krótko mówiąc, próbowała go zauroczyć. Pochylił głowę i czubkiem buta zaczął obwodzić wzór na dywanie.
– Czy w Maiden Court zaszło coś, co skłoniło cię do ponownego przemyślenia swoich zamiarów? – spytał.
– W pewnym sensie. Pojechałam tam po to, by sprawdzić, co naprawdę czuję.
– O ile wiem, nie dotyczy to niczego, co powiedział twój ojciec – wyrwało się Jackowi.
– A skąd wiesz, panie? – Chciała podjąć rozmowę, którą przerwało im wejście Ralpha, ale Jack jak zwykle wycofał się i przyjął rolę powiernika.
– Ponieważ ojciec popiera twoje planowane małżeństwo. Moim zdaniem, byłby bardzo rozczarowany, gdyby do niego nie doszło.
– No, tak. – Anna zaczęła się zastanawiać. Jack ma rację, ale z drugiej strony to jednak jej życie. A potem naszła ją bardzo dziwna myśl: pierwszy raz nie wzięła zdania ojca za pewnik. – Naturalnie opinia ojca wiele dla mnie znaczy, lecz co ty o tym sądzisz, panie? Nigdy nawet nie wspomniałeś, jakie masz zdanie na temat mojego małżeństwa z Ralphem.
Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. W żadnym wypadku nie mógł teraz powiedzieć, co sądzi o jej zaręczynach z Montereyem ani o samym narzeczonym. To obudziło w nim złość, która obróciła się przeciwko Annie. Dlaczego tak go naciska? Przecież żaden człowiek w jego sytuacji tego by nie zniósł!
– Czy przypadkiem nie usiłujesz, pani, wpleść mnie do intrygi przeciwko Ralphowi, którego próbujesz okiełznać? Może chcesz się mną posłużyć?
Przez chwilę nie mogła pojąć, o co mu chodzi, a gdy wreszcie zrozumiała, wybuchnęła oburzeniem.
– No nie, Jack, nawet mi to do głowy nie przyszło! Dlaczego rzucasz na mnie takie oskarżenie?
– Dość często szukasz mojego towarzystwa, pani, i bynajmniej się z tym nie kryjesz – powiedział szorstko. – Udajesz zainteresowanie tym, co mówię, choć wszyscy na królewskim dworze doskonale wiedzą, że nie mogę współzawodniczyć w sztuce pięknego składania słów z twoimi bardziej eleganckimi znajomymi. Nawet dziś wieczorem zainscenizowałaś to małe przedstawienie specjalnie dla swojego ukochanego. Bez wątpienia wiesz, że nic tak nie temperuje kawalera, jak zwrócenie się jego damy ku innemu mężczyźnie. Gdybyśmy wspólnie się zastanowili, moglibyśmy nawet doprowadzić Ralpha do płomiennej zazdrości!
Dobrze wiedział, że w tej chwili jest wobec niej nieuczciwy, ale za wszelką cenę musiał znaleźć punkt zaczepienia na stromym zboczu, po którym wbrew samemu sobie zaczął się wspinać.
Jak on może o mnie tak myśleć? – zastanawiała się gniewnie. Szukała jego towarzystwa dlatego, że uważała go za swojego przyjaciela, a on lodowatym tonem postawił jej tak okropny zarzut. Przeszyła Jacka wzrokiem, lecz nie była w stanie wydobyć z siebie ani słowa.
– Udajesz, pani, że nie rozumiesz, o czym mówię? Pozwól więc, że pokażę ci, jak wygląda następny krok w tej komedii… – Podszedł do niej i mocno ją objął. – O tak, moja panno…
Pochylił głowę i wycisnął na jej ustach pocałunek. To nie było czułe powitanie przyjaciela ani niezdarne zaloty, które po przyjeździe na dwór nauczyła się zręcznie odpierać. Był to wybuch namiętności, z jakim jeszcze się nie spotkała nawet ze strony Ralpha, który lubił pokazać, że Anna do niego należy.
Gdy wreszcie Jack ją puścił, przycisnęła dłoń do ust i dzielnie opanowała łzy cisnące się jej do oczu.
Jack walczył ze swoimi demonami. Gdy tylko ich wargi się zetknęły, zrozumiał, że to, czego obawiał się przez ostatnie tygodnie, stało się rzeczywistością. Znowu jest zakochany, a co gorsza, namiętnie.
Gdy całował Annę Latimar, nie myślał o przeszłości. To było zupełnie nowe, ożywiające doświadczenie. Musiał też jednak przyznać, że potraktował ją z niewybaczalną brutalnością.
Najchętniej zapadłby się pod ziemię. „Anna Latimar zawstydziła mnie swoją godnością i niewinnością” – powiedział Mark Bolbey w Ravensglass, lecz Jacka zawstydzało co innego. Kochał Annę, ale ponieważ był przekonany, że to, co do niej czuje, należy się wyłącznie jego zmarłej żonie, wpadł w gniew i przez to zachował się w sposób niegodny zasad, którymi zawsze się chlubił.
Anna nie miała pojęcia o jego wątpliwościach. Wciąż walcząc ze Izami, usiłowała wzbudzić w sobie złość, ale nie mogła. Czuła tylko bezgraniczny smutek i jeszcze coś, czego nie potrafiła nazwać. Jack bardzo rzadko jej dotykał, przeważnie w tańcu lub wtedy, gdy pomagał jej dosiąść konia. Nigdy nie zapomniał się, gdy zostawali sami, choć miał do tego wiele okazji. A teraz nagle to!
On przecież nie jest taki naprawdę, pomyślała. Wśród wielu sprzecznych uczuć, jakie żywiła do Jacka, jedno było szczególnie istotne, a mianowicie instynktownie doskonale rozumiała tego mężczyznę. To jest mocny człowiek, tygodnie spędzone w Ravensglass dobitnie ją o tym przekonały. Dla każdego, kto zagroził granicom strzeżonym przez niego w imieniu angielskiej Korony, stawał się śmiertelnym wrogiem, a dla swoich ludzi potrafił być, i z reguły był, wymagającym dowódcą.
Lecz tam, gdzie przed chwilą zabłądzili, dawała znać o sobie wrażliwa strona jego natury. Anna wiedziała, że gdyby tylko spotkał odpowiednią kobietę, Jack stałby się bardzo czułym kochankiem. Niestety, nie jest tą odpowiednią kobietą, i to ją bardzo smuciło.
Korzystając z tego, że jeszcze może zapanować nad łzami, wybiegła z biblioteki. Nie próbował jej zatrzymać, lecz odwrócił się do okna i wbił wzrok w zasłony poruszane zimnymi podmuchami wiatru.
Nazajutrz Elżbieta niesłychanie się zdumiała. Jack Hamilton jeszcze nigdy nie pozostawał na jej dworze tak długo od czasu objęcia twierdzy Ravensglass, ale przebywając w Greenwich, w ogóle nie próbował zabiegać o jej względy i rzadko go widywała.
Teraz, gdy po krótkim okresie przejaśnienia pogoda znów się popsuła, Jack niespodziewanie zwrócił się do niej z prośbą o pozwolenie na powrót do Ravensglass.
Naturalnie nie miała nic przeciwko temu, bo w związku z nieustannym zagrożeniem ze strony Szkotów jego obecność na północy była najprawdopodobniej bardzo wskazana. Zdziwiło ją jednak, że Jack nie wybrał na podróż poprzedniego tygodnia. Podejrzewając, że może dostał poufną wiadomość o granicznych niepokojach, Elżbieta wezwała go osobiście.
W pełni odzyskała już siły po ostatniej chorobie, wciąż jednak wolała pozostawać przed południem w swojej obszernej sypialni, więc właśnie tam przyjęła Jacka. Komnata, mimo swego przeznaczenia, wydała mu się tak samo zatłoczona i gwarna, jak sala przeznaczona do audiencji.
– A, Hamilton. – Elżbieta pokazała mu, żeby zbliżył się do łoża. – Dostałam twoją prośbę i naturalnie zgadzam się, ale czy nie chciałbyś przedtem zamienić ze mną kilku słów? Usiądź, proszę.
– Dziękuję, Wasza Wysokość, postoję. – W tej komnacie z buzującym w kominku ogniem, ciężkimi zasłonami zaciągniętymi na okna i nieustannie krzątającymi się damami, Jack czuł się jak w klatce. Zdawało mu się też, że gdyby usiadł w tym przegrzanym pomieszczeniu, natychmiast zasnąłby, bo w nocy nie zmrużył oka.
Bezsenność była dla niego bardzo niepokojącym stanem Dawniej zawsze udawało mu się zdrzemnąć nawet w najmniej odpowiednich warunkach, a jednak ostatniej nocy nie zdołał tego dokonać. Brakowało mu niezbędnego spokoju umysłu. Gdy zamykał oczy, nie zwracając uwagi na chrząkanie i pochrapywanie towarzyszy, widział Annę Latimar przyciskającą pałce do ust i oskarżającą go nieskończenie smutnym, wręcz tragicznym spojrzeniem.
Ma prawo mnie oskarżać, myślał posępnie, przewracając się z boku na bok. Zdradziłem jej zaufanie i naszą przyjaźń w najgorszy z możliwych sposobów.
Instynkt podpowiedział Annie słuszną ocenę Jacka. Nie należał do mężczyzn, który mógłby źle potraktować kobietę, wszystko jedno jakiego stanu. Poznał ich w życiu wiele. Przed Marie Claire zadawał się z wielkimi damami na dworze, a po jej śmierci z damami znacznie bardziej wątpliwej reputacji, które ściągały w okolice koszar, lecz żadna z nich nie musiała się go lękać.
Tymczasem Anna Latimar, która teraz była mu tak droga, została przez niego potraktowana wprost haniebnie. Tego nie umiał sobie wytłumaczyć ani tym bardziej przebaczyć. Przecież zaoferowała mu przyjaźń na długo przed tym, nim doceni! i przyjął tę ofertę. Wiele razy okazywała mu życzliwość…
– Hamilton! – przywołała go do porządku królowa leżąca pod stertą kap podbitych futrem. Jej głos nałożył się na ciche brzdąkanie lutnisty. – Pytałam cię, czy jest jakiś specjalny powód, dla którego chcesz tak nagle wrócić do Ravensglass?
– Nie, Wasza Wysokość.
– Nie słyszałeś żadnych pogłosek, że szkocka królowa wzbudza niepokoje?
Przez surową twarz Jacka przemknął grymas, który należało uznać za uśmiech. Maria Stuart prześladuje Elżbietę jak nikt inny, pomyślał, chociaż powód jest całkiem nieracjonalny, kobiecy. Przed laty wielokrotnie spotykał królową Szkotów we Francji i choć nie mógł odmówić jej magicznego uroku, to zrobiła aa nim wrażenie najgłupszej spośród znanych mu kobiet.
A jednak samo istnienie Marii budziło lęk jej angielskiej odpowiedniczki, pod każdym względem bardziej utalentowanej.
– Nie – odparł obojętnie. – Nie słyszałem takich pogłosek.
– Dobrze więc. – Elżbieta umościła się na miękkich poduchach i uśmiechnęła. – W tej sytuacji pozostaje mi życzyć ci dobrej drogi. Niech Bóg cię ma w swojej opiece, lordzie Jacku. – Wyciągnęła przed siebie chude ramię, a Hamilton z szacunkiem dotknął wargami czubków jej palców. Elżbieta zerknęła na zamknięte okna, zza których dobiega! monotonny łoskot deszczu bezlitośnie bijącego w ściany pałacu, i dodała: – Taka pogoda nie sprzyja podróżom. Zjedz jeszcze z nami południowy posiłek. Będziesz miał czas pożegnać się ze swoimi przyjaciółmi.
Audiencja dobiegła końca, ale zanim Jack odwrócił się do drzwi, nawiedziła go bardzo przykra myśl. Obiecał Annie, że nie wyjedzie bez pożegnania. Czy miał obowiązek dotrzymać danego słowa? Czy mimo kompromitującej sceny, która wydarzyła się poprzedniego wieczoru, należało poszukać Anny i powiedzieć jej do widzenia?
Robert Dudley, który przez cały czas trwania rozmowy zdawał się drzemać przy wielkim łożu Elżbiety, nagle podniósł głowę i zerknął, zaintrygowany. Co się stało temu żołnierzowi? Nie tyle słowa, co ton Hamiltona go zaniepokoił. Gdy Jack opuścił sypialnię, Robert wstał, przeprosił królową, wyszedł z komnaty i dogonił go na schodach, u wejścia do wielkiej sali.
– Hamilton… Jack… czy stało się coś złego?
– Nie. Jak powiedziałem Jej Wysokości, nie ma żadnych pogłosek o…
– Pytam o ciebie, panie, a nie o pogłoski – przerwał mu Robert. – Jaka jest prawdziwa przyczyna twojego nagłego wyjazdu?
– Czy to cię naprawdę interesuje, panie? – W swoim obecnym stanie ducha Jack wydawał się nie pamiętać nawet o pozycji, jaką na dworze zajmuje Robert Dudley, faworyt królowej.
Robert parsknął śmiechem. Właściwie nie wiedział, dlaczego wybiegł z komnaty. Hamilton z pewnością nie należał do jego przyjaciół ani w przeszłości, ani teraz, ale budził jego szczery podziw.
Robert Dudley, earl Leicester, nie godził się na funkcję tresowanego pieska Elżbiety. Inteligencją i męskością przewyższał większość dworzan. Był również bardzo sprawny fizycznie i na turniejach uważano go za wyjątkowo groźnego przeciwnika, ale Jack zawsze okazywał się najlepszy, a wielki wojownik na ogół docenia innego wielkiego wojownika.
– Czy interesuje? Prawdę mówiąc, nie. Skoro jednak nie ma żadnych przyczyn natury wojskowej, które wzywałyby cię dc Ravensglass, wnoszę, że decydują sprawy osobiste. A skoro tak to mogę dać ci radę, jeśli jesteś w odpowiedniej dyspozycji, by jej wysłuchać.
Jack znieruchomiał. Posiadał talent do dobierania ludzi, którzy potem wyróżniali się w boju, naturalnie więc zwrócił uwagę na Leicestera, gdy zobaczył go na placu ćwiczeń, i zakarbował sobie w pamięci, że mógłby mieć takiego człowieka u swojego boku. To oczywiście nie wchodziło w grę, teraz jednak zdecydowało o tym, że Jack postanowił posłuchać.
– Chodzi o tę małą Latimarównę, prawda? – spytał cicho Robert.
– Skąd ci to przyszło do głowy, panie? – Czyżby już krążyły płotki? Jack, który nigdy nie przywiązywał wagi do tego, co mówią inni, nagle zaczai się tym martwić, bo zła fama mogłaby zaszkodzić Annie.
– Mam oczy. Już w Ravensglass zdawało mi się, że macie się ku sobie, choć ty, panie, surowo sobie odmawiałeś tego prawa – dodał lekkim tonem.
Jack się odwrócił. Dlaczego rozmawia o osobistych sprawach z tym człowiekiem?
Robert wszedł za Hamiltonem do wielkiej sali.
– Och, bardzo przepraszam za ten żart, ale na dworze nabiera się nie zawsze najlepszych przyzwyczajeń.
Tym rozbrajającym stwierdzeniem skłonił Jacka do zwierzeń.
– Nie powiedziałbym, że mamy się ku sobie, panie, bo dotyczy to tylko mnie. Z jej strony to jest wyłącznie przyjaźń, a w każdym razie była.
Robert zignorował pierwszą część wypowiedzi Hamiltona.
– Dlaczego „była”? Czy coś się stało wczoraj wieczorem? Cierpiałem na kolacji w apartamentach lorda Thorntona, kiedy Monterey przyszedł bez swojej ukochanej, a minę miał taką, że bez kija ani przystąp. Potem widziałem też małą Annę w korytarzu prowadzącym do kwater dam dworu. Z trudem powstrzymywała łzy. Co mu zrobiłeś, panie… i jej?
– Jemu? Nic, tylko przypomniałem mu o zasadach dobrego wychowania. A jej… – Przez ostatnie dziesięć lat Jack nie miał zwyczaju zdradzania swoich najbardziej prywatnych myśli, teraz jednak, o dziwo, nie mógł przerwać. – Och, prawdę mówiąc niewiele brakowało, abym wziął ją siłą.
Robert w zadumie skubnął brodę. Nieprawdopodobne! Gdyby nie usłyszał tego z ust Hamiltona, chyba by nie uwierzył.
– Tak to jest z tymi Latimarami – powiedział. – Sam pamiętam wiele sytuacji, w których miałem ochotę udusić jej brata George'a. Oni czasem prowokują ponad wszelkie granice.
Nie pocieszył tym Jacka, wszak Anna wcale go nie sprowokowała.
– Jakkolwiek jest, mam przeświadczenie, że muszę wyjechać, żeby uniknąć… żeby uniknąć…
– Zakłopotania – podsunął Robert.
– Chyba nie zrozumiałeś, Leicester, tego, co ci powiedziałem. Omal nie wziąłem jej siłą.
– Cóż, możliwe… ale masz przecież jeszcze następne trzydzieści lat, żeby jej to wynagrodzić.
Jack spojrzał na niego zdumiony.
– Chcę powiedzieć – ciągnął Robert – że przecież się kochacie, a żadna panna nie będzie miała za złe takiego zachowanie swojemu przyszłemu mężowi… – Urwał, bo Jack wyglądał tak jakby zobaczył ducha. – Na Boga, człowieku, nie rób takiej miny! Przykro mi, jeśli zdaje ci się, że masz nową zgryzotę, które nijak nie można zaradzić, ale, wierz mi, że ta panna jest tobą zauroczona tak samo jak ty nią!
– Jakie masz podstawy, żeby tak twierdzić, panie? Jakie są tego oznaki?
Robert pierwszy podszedł do stołu z przekąskami. Wziął dzban z winem, a gdy Jack pokręcił głową, powiedział:
– Och, naturalnie, wiem, że nie pijesz wina, ale ja mam taki nawyk… Co to ja mówiłem? Ach tak, pytałeś o oznaki. Mój przyjacielu, rusz głową i pomyśl raz o czymś innym niż planowanie strategii wojennej! Miłość to nie tylko pociąg fizyczny, lecz również czułość, potrzeba bycia ze sobą, wiesz przecież o czym mówię. – Dudley upił łyk wina. – Anna przyjechała na dwór bardzo niedawno i natychmiast odniosła sukces. Teraz jest związana z pewnym dżentelmenem, gdy jednak potrzebuje rady lub pokrzepienia, nie w nim szuka oparcia. W Ravensglass warunki stanowczo odbiegały od normalnych, ale gdy przyjechałeś do Greenwich, panie, można było już powiedzieć, że łączy was naprawdę silna więź. – Robert przerwał na chwilę. – Lord Ralph bywa z nią na tańcach, ale to ciebie, panie, lady Anna szuka, gdy przeżywa jakiekolwiek wahania. Wnioski wyciągnij sam, tylko bacz, żeby właściwe.
W wielkiej sali było gwarnie. Brzęk naczyń i szmer rozmów rozpraszały, mimo to Jack stał w skupieniu i rozważał to, co usłyszał. Czy rzeczywiście Dudley ma rację? Czy Anna właśnie jego, Jacka, pokochała, chociaż nawet nie zdaje sobie z tego sprawy? Czy on z kolei okazał się tak bardzo zajęty swoimi troskami, że nie zauważył cudzych? Leicester zwrócił mu uwagę na niepodważalne fakty. Czy teraz należało się nad nimi zastanowić, żeby znaleźć coś o wiele mniej uchwytnego, lecz znacznie bardziej wartościowego?
I nagle wszystkie kawałki układanki zaczęły mu się w myślach układać. Komu Anna powierzała swoje najbardziej prywatne myśli? Właśnie jemu. Do kogo zwracała się, gdy miała kłopot lub wątpliwości? Do niego. A więc mają fundament, na którym można zbudować coś naprawdę ważnego.
Robert widział, jak zmienia się twarz Jacka. Z nudów obserwując dworzan, odkrył wielki romans. Dwoje ludzi, którzy niewiele znaczyli dla świata, zwróciło jego uwagę, i teraz starał się mu pomóc. A w dodatku im zazdrościł!
Gdy w końcu Hamilton energicznym ruchem odwrócił się do drzwi, Robert chwycił go za ramię.
– Spokojnie, Jack. Nie rozmawiaj z nią, mając taką zawziętą minę, jakbyś zobaczył naczelnika szkockiego klanu na swoim terytorium! Musisz być ostrożny i delikatny, bo ona wciąż jest jeszcze trochę zauroczona Montereyem.
Ralph Monterey! Jack zupełnie zapomniał o jego roli w tym dramacie.
– Monterey zachował się honorowo – powiedział. – Poprosił o jej rękę… chce się z nią ożenić. Nie powinienem tak postępować wobec szlachetnie urodzonego człowieka.
Robert roześmiał się złośliwie.
– On się po tym pozbiera. Zresztą czy naprawdę chciałbyś ją skazać na życie z Ralphem?
Jack pomyślał, że Anna powiedziała mu właściwie to samo tylko innymi słowami. Nie rozumiał tych ludzi, błąkał się jak dziecko tam, gdzie oni swobodnie się poruszali. Jednego jednak był pewien: kocha Annę Latimar i wreszcie uwierzył w to, że z wzajemnością.
– Więc co mam robić, Robercie? Jak się zachować? Dudley rozumiał, że ten twardy żołnierz czuje się bardzo zagubiony.
– Na pewno nie tak jak na wojskowych manewrach! Znajdź Annę i spokojnie podziel się z nią swoimi myślami. Powiedz do jakich wniosków doszedłeś. Zachęć ją, by i ona się zastanowiła. A potem niech natura i miłość czynią swoje… Życzę wam szczęścia.
Patrząc za odchodzącym Jackiem, Robert jeszcze raz pomyślał, że zazdrości im takiego szczerego, prostego uczucia.