143930.fb2 Za G?osem Serca - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

Za G?osem Serca - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Jack nie miał pojęcia, gdzie szukać Anny. Nie znał rozkładu dnia dam dworu w Greenwich i zupełnie nie orientował się w ich zajęciach, natomiast deszczowa pogoda wskazywała, że Anna nie mogła udać się na przejażdżkę konną. Śniadanie już się skończyło, a żadna z dam jeszcze nie zeszła na południowy posiłek. Gdzie mogła się podziewać panna Latimar?

Z głównego korytarza prowadzącego do wielkiej sali dostrzegł kobietę z wdziękiem idącą w dół po schodach. Była to lady Dacre. Gdy go zauważyła, grzecznie dygnęła.

– Lady Dacre… – Jack nieustępliwie stał na jej drodze. Dama jeszcze raz dygnęła.

– Słucham, milordzie. Czy mogę w czymś pomóc?

– Szukam lady Anny Latimar. Czy wiesz, pani, gdzie ją znaleźć?

Poważna mina Jacka wywarła duże wrażenia na łady Dacre, która próbowała odgadnąć, co znów zmalowała lady Anna, że tak rozeźliła lorda Jacka. Lord Hamilton był przyjacielem rodziny Latimarów, więc równie dobrze mógł mieć osobistą wiadomość do przekazania…

– Jest jeszcze w suszarni, sir.

– Nie znam drogi, pani. Czy możesz mi wytłumaczyć, jak mam dojść?

– Mogę cię zaprowadzić, panie – odrzekła z wdziękiem. Suszarnią w Greenwich przylegała do części mieszkalnej pałacu. Było to przestronne pomieszczenie służące do mieszania ziół i suszonych kwiatów, z których przygotowywano pachnidła dla dam dworu oraz wonne potpourri, które w wielkich czarach stawiano w komnatach. Stanąwszy u drzwi, lady Dacre zajrzała przez szparę do środka i szepnęła:

– Tak, Anna tam jest, lecz jest również Wielka Dama. Lady Katharine Crawley, zwana Wielką Damą, ponieważ tym właśnie była dla młodych panien ćwiczonych przez nią do służby przy osobie królowej, budziła powszechny strach. Znała ją niemal cała Anglia, ale nie Jack Hamilton, który zupełnie nie interesował się takimi sprawami, toteż dziarskim krokiem bez wahania wszedł do suszarni.

Z komnaty, przeszklonej według nowej mody, rozciągał się widok na część pałacowych ogrodów przeznaczoną do uprawy ziół. Odtworzono tu naturalne warunki, by zioła lepiej rosły. Anna, bezmyślnie mieszająca w wielkiej czarze suszone różane płatki, odwróciła się nagłe, gdy Jack stanął u jej boku.

Hamilton niesłusznie wziął jej zaskoczenie za strach. Przez głowę przemknęła mu myśl: Boże, spraw, żeby przy mnie już nigdy niczego się nie bała. Otoczę ją taką opieką, że w ogóle zapomni, czym jest to uczucie.

– Anno, przyszedłem…

Lady Katharine podeszła do nich ciężkim krokiem.

– Co tutaj robisz, sir? – spytała groźnie. Jack odwrócił się do Wielkiej Damy.

– To jest moja sprawa, pani, i zamierzam się nią podzielić jedynie z tą oto panną.

Wielka Dama nie posiadała się z oburzenia. Od trzydziestu. lat nikt, ani mężczyzna, ani kobieta, nie ważył się użyć w stosunku do niej takiego tonu.

– Każda sprawa, która się dzieje w czterech ścianach tego pomieszczenia, dotyczy mnie, sir.

– Lady Katharine -. próbowała załagodzić sytuację Anna – lord Jack jest wieloletnim przyjacielem rodziny. Sądzę, że chce się ze mną pożegnać przed powrotem na północ, gdzie udaje się w służbie Jej Wysokości.

– No, cóż… – Wzmianka o Elżbiecie nieco ostudziła zapędy lady Katharine. – Muszę na chwilę wyjść, ale zaraz wrócę. – Dostojnym krokiem opuściła pomieszczenie.

– Doprawdy, Jack – odezwała się Anna – powinieneś wiedzieć, że w tym miejscu lady Katharine jest władczynią absolutną.

– Co tu robisz, pani? Czyżby kazano ci pracować jak zwykłej kuchcie?

– Wszystkie damy dworu muszą przejść przez to miejsce. Wiedza o tym, w jaki sposób powstają pachnidła, jest niezbędną częścią naszej edukacji. Poza tym to bardzo przyjemne zajęcie. Czy tobie się tu nie podoba, panie?

Jack rozejrzał się dookoła z niechętną miną. Widok zeschłych kwiatów i kruchych, spłowiałych ziół, działał na niego przygnębiająco.

– Nie. Róże, które masz w tej wazie, pani, powinny zgodnie z naturą opaść, a nie zostać ścięte i powieszone do ususzenia. To, co martwe, powinno wrócić do ziemi… tak uważam.

Takiej opinii zupełnie się po nim nie spodziewała, ale bez słowa wróciła do swojego zajęcia.

– Czy mogłabyś, pani, wyjść ze mną na chwilę do ogrodu? – spytał. – Tu jest bardzo, bardzo ciepło.

Nie mógł oddychać w tak dusznej atmosferze ani też jasno myśleć, i wszystkie słowa, które nieustannie sobie przepowiadał po rozstaniu z Dudleyem, wywietrzały mu z głowy. Anna wydawała się zaskoczona, przestała jednak machinalnie mieszać płatki i otrzepała ręce.

– Dobrze, Jack. Chodźmy zatem do ogrodu, obawiam się jednak, że na dworze jest zimno. – Jack miał na sobie krótką, aksamitną pelerynę podbitą króliczym futrem. Zdjął ją i ostrożnie okrył ramiona Anny.

Gdy wyszli na zewnątrz, Anna zerknęła w zamglone niebo. Dzień okazał się nie tyle zimny, co wilgotny, a ostry wiatr zapowiadał rychły koniec ponurej zimy.

– Przyszedłeś powiedzieć mi do widzenia, Jack? Wszyscy w pałacu już wiedzą, że zwróciłeś się do królowej z prośbą o pozwolenie na wyjazd. Niech więc Bóg cię prowadzi, życzę ci tego tak samo, jak wszystkim przyjaciołom udającym się w podróż.

– Czy wciąż tak mnie traktujesz? Jak przyjaciela? Po wczorajszym wieczorze? – Te słowa wypadły dość niezręcznie.

– Naturalnie – odparła spokojnie. – To nie była twoja wina, panie, lecz moja.

– Nie! – sprzeciwił się zapalczywie. – Na pewno nie twoja wina, pani! Nie znajduję dość pokornych słów, by prosić o wybaczenie.

Anna zamrugała powiekami, za nic bowiem nie potrafiła wyobrazić sobie pokornego Jacka.

– Nie żywię do ciebie urazy, panie – odrzekła w końcu. – Jak powiedziałam, szczerze życzę ci szerokiej drogi. Kiedy wyjeżdżasz?

– Niezwłocznie, gdy tylko zgodzisz się mnie poślubić.

Nie zamierzał wypalić tego tak obcesowo. Przygotował sobie bardzo romantyczną przemowę. Kiedyś pisywał piękne wiersze i jako paź zawsze miał wielkie powodzenie u panien. do których kierował swoje utwory. Lecz co innego pisać, a cc innego mówić, w dodatku od tamtej pory minęło dużo czasu Nic dziwnego, że biedaczka wydawała się zdumiona.

Anna rzeczywiście nie posiadała się ze zdumienia. Gdyby jeden z kamiennych gargulców, które zdobiły dachy w Greenwich, nagle odezwał się ludzkim głosem, nie zrobiłoby to na niej większego wrażenia. Natychmiast jednak opanowała się i przeprowadziła logiczne wnioskowanie. Jack, jeden z niewielu rycerzy, którzy nie tylko się tak zwali, lecz również żyli rycerskimi ideałami, poczuł się zmuszony zdobyć na ten gest po tym, jak zachował się poprzedniego wieczoru.

To zabawne, pomyślała, ale zupełnie do niego podobne. I jednocześnie smutne. Czyżby nie chciał zaufać jej i ich przyjaźni na tyle, by wiedzieć, że jest to zupełnie niepotrzebne? Przecież jedna chwila zapomnienia nie zdyskredytowała go w oczach Anny. Zresztą poprzedniego wieczoru wcale nie poczuła się urażona i nie była zła na Jacka. Przeciwnie, nigdy nie czuła większej bliskości. Nigdy nie była tak ożywiona.

Te uczucia są jednak niedorzeczne i stanowczo to sobie powiedziała potem, gdy już leżała w łożu, ale nie mogła zasnąć.

Chwyciła się więc pierwszego pretekstu, który przyszedł jej do głowy.

– Dziękuję, Jack, że chcesz mi się oświadczyć, ale jak wiesz, jestem zaręczona.

Z Ralphem Montereyem! – pomyślał. Ciekawe, dlaczego wciąż zapominam o tym człowieku.

– Jeszcze raz proszę o wybaczenie, Anno. Naturalnie wiem, że powinienem najpierw zwrócić się w tej sprawie do Ralpha, ale zrobię to teraz.

– Nie! – zaprotestowała Anna, przerażona myślą, że znów Jack wpadnie przez nią w kłopoty. – Chciałam powiedzieć, że to byłoby dość niekonwencjonalne. Najpierw należałoby zwrócić się w tej sprawie do mojego ojca.

– Już to zrobiłem – odparł drętwo Jack.

– Naprawdę? – Kolejna niespodzianka. – I co ojciec powiedział? – wyrwało jej się, zanim zdążyła się ugryźć w język.

– Wyraził bardzo duże niezadowolenie z tego pomysłu – odparł Jack, ponuro się uśmiechając.

– Och! – Anna ciaśniej otuliła się peleryną. Wiatr, choć niezbyt mocny, wiał nieustannie, a ona miała pod spodem jedynie cienką suknię.

– Czy nie możesz odpowiedzieć na moje oświadczyny? – spytał Jack.

Jak na gadatliwą kobietę, Anna zdradzała niewiele ze swych myśli, tylko w jej wielkich oczach odbijało się to wszystko, czego – być może – nie zamierzała powiedzieć głośno. Niestety, powieki miała opuszczone i nerwowo obracała na palcu wielki pierścień z rubinem.

Odpowiedziałabym, gdybym tylko wiedziała jak, pomyślała Anna. Rzadko zdarzało jej się doznawać takiego zakłopotania, jak teraz. Chciała mu powiedzieć prawdę, ale nie mogła. Biorąc ją w ramiona, Jack rozpalił ogień, którego nie udało jej się ugasić ani przez całą chłodną noc, ani przez pół dnia. Gdyby poprzedniego wieczoru powiedział jej to, co teraz, być może nie byłaby w stanie uchronić się przed…

Szaleństwem! Musiała raz po raz powtarzać sobie w myślach, że Jack oświadcza jej się z zupełnie niewłaściwego powodu.

– Nie – odezwała się w końcu. – Nie mogę odpowiedzieć. Ogarnęło go gorzkie rozczarowanie. Ale czego właściwie się spodziewał? Kilkoma przypadkowymi słowami ujawnił swoje uczucia, ale jej pozostały w ukryciu. Czy naprawdę spodziewał się wzajemności?

– Rozumiem. Wobec tego muszę jeszcze raz prosić o wybaczenie, że zachowałem się niestosownie. Naturalnie, pani, nie możesz mi odpowiedzieć w sposób, jakiego bym oczekiwał skoro dałaś już taką odpowiedź komuś innemu.

Anna pojęła nagle z niezwykłą jasnością, że jeśli potwierdzi. Jack odejdzie i nigdy więcej się nie zobaczą. Nie, pomyślała, mniejsza o powód, dla którego mi się oświadczył, przede wszystkim muszę zastanowić się nad swoimi uczuciami. Gdybym tylko umiała je nazwać!

– Nie – stwierdziła stanowczo. – Nie chodzi mi o Ralpha, lecz o siebie. Chcę powiedzieć, panie, że nie mogę dać ci odpowiedzi teraz. Przemyślę twoje słowa i jeszcze wrócimy do tej sprawy.

Jack również potrafił ukrywać swoje uczucia, dlatego Anna nie zauważyła żadnych oznak olbrzymiej radości, jaka go opanowała.

– Przemyśl je więc teraz – poradził. – Porozmawiajmy od razu.

– Nie. Jeśli twoje oświadczyny są szczere, proponuję, żebyś wrócił do Ravensglass i dał mi czas na uporządkowanie myśli.

Wrócić… do Ravensglass, do życia, które już na wpół zapomniał? Bez Anny? Nie wiedząc czy wóz, czy przewóz? Niemożliwe!

– Ile czasu potrzebujesz do namysłu? – spytał ostrożnie. Panna Latimar spojrzała na niego z nieprzeniknioną miną.

Czy naprawdę potrzeba jej czasu na myślenie?… Nagle coś granatowego mignęło przy drzwiach suszarni. Zorientowała się, że lady Katharine wróciła i życzy sobie, by jej podopieczna natychmiast podjęła swoje obowiązki.

– Czeka na mnie Wielka Dama, Jack. Jedź z Bogiem. Będziemy do siebie pisać, a kiedy wrócisz do Greenwich…

– List z północy idzie miesiącami – przerwał jej surowym tonem – a ja nie zamierzam wrócić do stolicy w przewidywalnej przyszłości. Zostanę tu aż do czasu, gdy się namyślisz, pani.

Jeden z dżentelmenów w Greenwich powiedział kiedyś ze śmiechem w obecności Anny: „Hamilton nigdy nie zapomina odwzajemnić przysługi i nigdy nie przebacza obrazy. Każdego swojego posterunku jest gotów bronić do ostatniej kropli krwi. Jego zaciętość przeszła już do legendy!”. Teraz Jack najwyraźniej zamierzał jej tego dowieść, a ona mogła tylko mieć nadzieję, że kieruje się słusznymi powodami.

– Niech tak będzie, Jack – powiedziała. Zawrócili i z powrotem weszli do suszarni.

Życie w Greenwich toczyło się normalnym trybem. W ostatniej dekadzie marca, zazwyczaj mokrego i wietrznego, zaświeciło piękne słońce. Wyraźnie zamierzało zadać kłam ludowej mądrości, jakoby wiosna w Anglii nie przychodziła bez burz.

Anna, która obserwowała budzenie się przyrody do życia i podczas spacerów, i wyglądając przez okno sypialni wychodzące na ogród, spędzała czas dość jałowo, nie czyniąc postępów w myśleniu o poważnych sprawach.

Jack Hamilton zachowywał wobec niej dystans, czego nie można było powiedzieć o Ralphie, który niemal bez przerwy jej asystował i w ten sposób dawał do zrozumienia, że popełnił gruby nietakt w wieczór kolacji u Thorntona. Poprosił ją zresztą o wybaczenie tego aroganckiego zachowania.

W końcu miesiąca sporo padało, często jednak również świeciło słońce. Królowa, która niechętnie pozostawała w stolicy, bo jej klimat w ciepłych porach roku uważała za niezdrowy, przygotowywała się do krótkiego pobytu w Hampton. Anna wpadła w doskonały nastrój na myśl o tym, że wkrótce znajdzie się niedaleko Maiden Court.

Miała nadzieję, że nie będzie zmuszona rozstrzygnąć swojego dylematu przed wizytą w domu, zanim dowie się, co powiedział ojciec Jackowi. Jednak któregoś wieczoru, gdy przygotowywała się do ostatniego balu maskowego w Greenwich, dostała liścik od Hamiltona, w którym prosił ją o kilka chwil rozmowy.

– Nie możesz teraz iść – sprzeciwiła się Allison Monterey – Obiecałaś mi ufryzować włosy, a nikt tego nie robi tak dobrze jak ty. Niech paź powie Jackowi, że spotkasz się z nim wieczorem.

Zadowolona z kilkugodzinnego odroczenia wyroku, Anna poleciła chłopcu, by przekazał milordowi, że obowiązki nie pozwalają jej odbyć tej rozmowy niezwłocznie, ale chętnie spotka się z nim wieczorem. Potem zaczęła układać niesforne loki Allison.

Gdy skończyła się kolacja i ucichł gwar, a Jacka wciąż nie było, Annę nawiedziły złe przeczucia. Wiedziała, że Ralph, który podczas biesiady zajmował jak zwykle miejsce w pobliżu królowej, wkrótce podejdzie do niej i zabierze ją na tańce.

Rozejrzała się dookoła po zatłoczonej sali, szukając znajomej siwej głowy, ale bez powodzenia, zauważyła natomiast swojego brata George'a, który posilał się w towarzystwie żony. Gdy pochwycił jej spojrzenie, wstał i podszedł do Anny. Nie rozmawiała z nim prywatnie od dnia swojej potajemnej wyprawy do Maiden Court. Brat czule ją pocałował i usiadł obok niej na ławie.

– Siostro, jak pięknie wyglądasz, masz niezwykle elegancką suknię.

Anna włożyła tego wieczora jedną ze swych nowych kreacji, bardzo twarzową, bladozieloną.

– Dziękuję. – Widząc, że zatrzymał wzrok na jej nietkniętym talerzu, dodała: – Niestety, ta suknia jest dość obcisła i chyba nie odważę się dzisiaj nic zjeść.

Roześmiał się.

– Rozumiem, że nie masz apetytu. Ja też bym go stracił, gdyby Jack Hamilton zagiął na mnie parol.

– Wiesz o tym?

– Naturalnie. Ponieważ w Greenwich jestem najbliżej spokrewnionym z tobą mężczyzną, Jack czul się w obowiązku poinformować mnie o rozwoju wypadków.

– I co o tym sądzisz?

– Myślę, że mieć dwóch narzeczonych jednocześnie to dość osobliwa sytuacja.

– On nie jest moim narzeczonym – kwaśno odparła Anne. – Oświadczył mi się, a ja… zastanawiam się nad tym. Wciąż jestem zaręczona z Ralphem.

– To dlaczego nie powiedziałaś tego Jackowi od razu? – spytał George. – To nie jest człowiek, z którym można igrać, sama wiesz.

– Och, wiem! Strasznie się zaplątałam, George. Nie mam pojęcia, dlaczego od razu nie dałam Jackowi odprawy.

– Nie masz pojęcia? A zwykle jesteś taka bystra!

– Przestań sobie dworować i powiedz, co mam zrobić?

– Tego nie mogę, ale zdradzę ci, Anno, jakie jest moje zdanie w tej sprawie. Uważam, że jeśli poświęciłaś oświadczynom Jacka choćby chwilę namysłu, oznacza to, że Ralph nie jest mężczyzną dla ciebie. A skoro nie jest, powinnaś mu to powiedzieć wprost. Wstyd mi, że pozwalasz sobie na takie igraszki.

– Mnie też jest wstyd – przyznała żałosnym tonem – ale wcale z nikim nie igram. Doszłam do tego, że nie mogę myśleć. spać, skupić się, w ogóle nic nie mogę.

– Całkiem ci to służy – stwierdził pogodnie George. – Czy Jack czeka na twoją odpowiedź i chce ją dostać przed wyjazdem w dzicz Northumberlandu?

– Tak, ale wolałabym, żeby tam pojechał. Może gdyby nie było go na miejscu, umiałabym zdobyć się na więcej obiektywizmu.

Wielkie nieba, Anno! – pomyślał George ze smutkiem. Już sama taka myśl powinna ci pomóc zorientować się w sytuacji.

Przyjrzał się siostrze, która machinalnie przesuwała łyżkę po talerzu, mając w oczach wyraz całkowitego zagubienia. Tak bardzo się różniła od Anny, która z wielką swadą mówiła o zajmowaniu należnego jej miejsca na dworze, że mogłaby uchodzić za zupełnie obcą osobę. Mimo to rysy jej delikatnej twarzy były George'owi doskonale znane. Zmiana zaszła wewnątrz.

– Czy nie masz dla mnie żadnej rozsądnej rady? – spytała, podnosząc wzrok. – Czuję się tutaj bardzo samotna. Nie mogę porozmawiać o tym z żadną moją przyjaciółką ani naturalnie z Ralphem, ani z…

– Ani z Jackiem?

– No, gdyby Jack nie był tym zainteresowany, to akurat z nim mogłabym porozmawiać o wszystkim.

Znów jakże wymowne stwierdzenie! Gdyby nie chodziło o jego siostrę i o Hamiltona, George poradziłby tak: Jeśli takie są twoje uczucia, pani, łap szybko ten wzór wszelkich cnót i mocno trzymaj, żeby ci nie uciekł. Ponieważ jednak nie mógł tego zrobić, zaproponował:

– Opowiedz mi o swoich uczuciach do Jacka. – Ich sąsiedzi przy stole już wstali, by śladem królowej udać się do sali tanecznej, George i Anna zostali więc sami.

Anna niewiele zjadła, ale wina sobie nie odmawiała i dzięki temu mogła się zdobyć na całkowitą szczerość.

– On jest jak ciepła peleryna w chłodny dzień… nie z jakiegoś wspaniałego materiału, lecz z porządnej, grubej wełny, nieprzepuszczającej dokuczliwego, zimnego wiatru. Jest jak pierwsza kromka chleba, którą bierzesz do ust każdego ranka. Przy nim mam takie wrażenie, że nic złego nie może się stać, bo jestem pod jego opieką… – Urwała. Do tej pory nie wiedziała, że to właśnie czuje… te słowa przyszły same.

George zamyślił się nad nimi, a potem stwierdził:

– Takie uczucia budzi kochający bliski krewny.

– Masz rację, ale wiedz, George, że gdybyś teraz mnie objął i pocałował, nie miałabym wrażenia, że serce bije mi tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi, – Znów wyznała coś, z czego nie zdawała sobie sprawy! Ale to była prawda. Tamtego wieczora Jack postanowił nadać ich znajomości zupełnie inny wymiar, a ona mimo zmieszania i zakłopotania, jakie wówczas poczuła, nie potrafiła o tym zapomnieć.

George uniósł brew.

– Rozumiem. Skoro więc twoje uczucia są takie a nie inne, właściwie nie wiem, co ci stoi na przeszkodzie. Na co czekasz, siostro?

– Jest przeszkoda… Marie Claire. Kimkolwiek jestem i mogę być dla Jacka, zawsze pozostanę na drugim miejscu, a jak dobrze wiesz, nigdy nie umiałam pogodzić się z tym, że ktoś jest przede mną.

– Marie Claire… – powtórzył wolno George. – Tak, jego pierwsza żona.

– I pierwsza miłość! Jedyna miłość, jak utrzymuje Jack i wszyscy dookoła. Czy wiesz, że w Ravensglass Marie Claire ma swoje mauzoleum? Paskudną budowlę z różowego marmuru, w której jak rok długi Jack składa kwiaty ku czci tej przeklętej kobiety!

– Anno – zapytał nagle zaniepokojony George – ile wina wypiłaś dziś wieczorem?

– Och, mnóstwo!

George wiedział, że jego siostra nie powinna pić. Jeden kielich wina jeszcze znosiła, ale jeśli pozwoliła sobie na więcej. zaczynała wyglądać na pijaną. Ojciec zawsze twierdził, że w całym chrześcijańskim świecie nie znajdzie się drugiej osoby z tak słabą głową.

Rozejrzał się po sali. Judith nie było, zapewne przeszła do sali tanecznej. Szkoda, bo mógłby ją poprosić, by zaprowadziła siostrę na górę i położyła do łóżka, zanim Anna ściągnie na siebie nieszczęście.

Judith znikła, ale Ralph Monterey jeszcze był w pobliżu. Właśnie opuścił podwyższenie i ruszył w ich kierunku. W tej samej chwili otworzyły się drzwi i z drugiej strony ukazał się Jack Hamilton. Stanęli twarzą w twarz przed Anną i George'em w wąskim przejściu między długimi stołami. Obaj skłonili głowy.

– Jeszcze nie wyjechałeś do swojej północnej fortecy, Hamilton? – spytał Ralph.

– Jak widzisz – odparł Jack i zwrócił się do Latimarów: – Czy zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i zatańczysz ze mną, lady Anno?

Anna popatrzyła na obu mężczyzn stojących tuż obok siebie. Wino, które często rozwiązywało jej język i powodowało przez to fatalne skutki, tym razem wyostrzyło również jej zmysł obserwacji.

Co mogłabym o nich powiedzieć, gdybym widziała ich pierwszy raz w życiu? – zaczęła się zastanawiać.

Ralph jest bez wątpienia przystojniejszy. Jego arystokratyczne rysy, lśniące włosy i piękne oczy urzekłyby każdą pannę. A Jack? Też zwracał uwagę, ale w zupełnie inny sposób. Było widać, że prosty czarny strój okrywa szerokie ramiona i długie, nogi. Krótko ostrzyżone włosy uwidoczniały kształtnie wysklepioną czaszkę, trudno też było nie zauważyć głębi szarych oczu, przysłoniętych gęstymi rzęsami.

Wstała.

– Obiecałam ten taniec Jackowi, Ralph – powiedziała lekko. – Mamy pewną sprawę do omówienia. – Ostrożnie, żeby się nie potknąć, przeszła wzdłuż stołu, Jack podał jej ramię i razem ruszyli w kierunku sali tanecznej.

Monterey popatrzył za nimi, a potem zwrócił się do George'a:

– Twoja siostra zdaje się nie znać swojego miejsca, Latimar.

– Mógłbym coś powiedzieć na ten temat, gdybym wiedział, jakie to jest miejsce, a także gdyby ona to wiedziała.

– Przy mnie – odparł Ralph. – Wszystko jest ustalone, więc nie pojmuję, jakie sprawy do omówienia z Hamiltonem może mieć Anna.

– Och, są przyjaciółmi. – George nie widział konieczności rozwijania tego tematu. – Powiedz mi, Monterey, czy widziałeś. z kim wyszła Judith?

– Owszem. Lady Claremont prosiła królową, żeby pozwoliła jej odprowadzić twoją żonę do komnaty na spoczynek.

To oznaczało, że Judith jest pod dobrą opieką i nie ma się czego obawiać.

– Skoro tak, to mogę przyjąć zaproszenie lorda Borleya na partyjkę kart. Wiem, Ralph, że i ty jesteś zaproszony. Pójdziemy razem?

Korzyść z ojca hazardzisty nie ulegała dyskusji, wszyscy bowiem sądzili, że George odziedziczył po nim talent do kart. Ralphowi zapłonęły oczy. George Latimar nieczęsto siadał do stolika, ale kiedy to robił, okazywał się dobrym graczem, no i miał pękatą sakiewkę.

George wyszedł za Ralphem z sali. Martwił się tym, co usłyszał niedawno od Anny, i niepokoił, czy słusznie robi, pomagając jej w odbyciu schadzki z Hamiltonem, ale umiał poznać, kiedy dwoje ludzi ma się ku sobie, a niewątpliwie w tym przypadki: tak właśnie było.

Anna i Jack słabo radzili sobie wśród tańczących. Z bardziej wprawnym partnerem pannie Latimar może udałoby się ukryć chwiejność swoich kroków, ale przy Jacku było to niemożliwe. Po chwili Hamilton powiedział:

– Może powinniśmy usiąść, Anno. Żadne z nas nie wydaje się dzisiaj pewne swoich ruchów.

Zaprowadził ją pod ścianę. Stało tam dużo krzeseł, jednak Anna nie chciała usiąść, wołała przyglądać się swemu odbiera w jednym ze srebrnych zwierciadeł.

– Mamy porozmawiać – odezwał się zakłopotany Jack do niezbyt pewnie stojącej partnerki.

– To prawda. Może wobec tego wyjdziemy na świeże powietrze, które zawsze tak sobie cenisz, panie.

W ogrodzie Anna znalazła ławkę i ciężko na nią opadła, a Jack spojrzał na nią karcąco.

– Ławka jest mokra. Dzisiaj nie jesteś sobą.

– Nie? Myślisz pewnie, że się upiłam. Dlaczego nie powiedzieć tego wprost?

– Nie śmiałbym rzucać takich oszczerstw – odparł surowo i pomyślał, że nawet w tym stanie Anna jest czarująca i pełna wdzięku. Nienawidził dam, które po wypiciu zbyt dużej ilości wina ciągle piszczały i w ogóle stawały się niezwykle hałaśliwe. – Skoro tak mówisz, pani, to wytłumacz mi, co się stało. O ile wiem, nigdy nie przesadzasz w piciu wina.

Anna rozpostarła swoje spódnice. Miały piękny, zmieniający się kolor, jak morze falujące w księżycowej poświacie. Zimne światło padało również na jej lśniące włosy i dodawało tajemniczości spojrzeniu.

Jest piękna, pomyślał urzeczony Jack. Ponieważ jednak zdawał sobie sprawę ze stanu, w jakim znajduje się dziewczyna, zachowywał czujność. Musiał pilnować i jej, i siebie. Gdzieś w oddali słowik wywodził srebrzyste trele. Anna milczała.

– Czy przemyślałaś, pani, moje oświadczyny? – spytał w końcu Jack.

– Tak – odrzekła spokojnie. – To było dla mnie bardzo, bardzo trudne.

– Dlaczego? Zwykła propozycja małżeństwa. Musiałaś pani dostać w przeszłości niejedną.

– Och, naturalnie – przyznała wesoło Anna – ale żadna z nich nie wzbudziła we mnie tylu wahań.

– Ta od Montereya też nie?

– Stanowczo nie – odparła. – Ralph i ja pokochaliśmy się od pierwszego wejrzenia.

Jack wpadł w złość. Co się z nią dzieje? Siedzi na ławce w ogrodzie, plecie androny i usiłuje go sprowokować, chociaż wie, że nie dla niego są takie gry.

– Jeśli jednak jest coś takiego, jak drugie wejrzenie – podjęła Anna – to muszę przyznać, że moje odczucia się zmieniły. – Wstała. – Czy wiesz, Jack – spytała tonem zwierzenia – że tu, w Greenwich jest ptaszarnia, taki niewielki pawilon, w którym hoduje się egzotyczne ptaki?

– Nie, tego nie wiedziałem. – Chyba śnię, pomyślał.

– W lecie ptaki mają dla siebie bardzo dużo miejsca, ale na zimę wyłapuje się je i przenosi do znacznie mniejszego budynku, gdzie można utrzymać ciepło dzięki specjalnemu urządzeniu z glinianymi rurami. Nie pamiętam dokładnie, jak to działa, ale chciałbym teraz tam pójść.

– Teraz? Jest prawie północ, pani. Myślę, że twoje dobre imię mogłoby na tym ucierpieć.

– Znowu? Myślę, że po Transmere nic mi już nie może zaszkodzić.

– O Transmere mało kto wiedział – odparł krótko Jack – poza tym zapomniano już o tamtym wydarzeniu. Za to w tym pałacu każdy wie wszystko o wszystkich.

Spojrzała na Jacka. Przez kontrast z siwymi włosami jego opalona twarz wydawała się bardzo ciemna i groźna, lecz Anna się nie bała.

– Ja w każdym razie tam idę. Możesz mi towarzyszyć, panie, albo nie, jak sobie życzysz.

– Naturalnie, pójdę z tobą, pani – odparł rozdrażniony. – Gdzie to jest? – Wskazówki Anny były bardzo niedokładne, ale dzięki żołnierskiej orientacji w terenie Jack zdołał odnaleźć ptaszarnię. Otworzył drzwi i przepuścił Annę przed sobą.

Otoczone gęstą siatką wysokie pomieszczenie z kopułą wydawało się całkiem puste, mimo że na kamiennym stole pośrodku paliły się dwie rogowe latarnie, jednak ich wejście zaniepokoiło ptaki, nagle więc znaleźli się w rozćwierkanym zgiełku. Bujna roślinność, potrzebna mieszkańcom tego pomieszczenia do życia, wymagała dużej wilgotności, w ptaszarni było więc parno i bardzo ciepło.

Anna odchyliła głowę, żeby przyjrzeć się stworzeniom siedzącym nad jej głową.

– Ojej, wyglądają jak klejnoty! Czy widziałeś kiedyś, panie, takie kolorowe ptaki?

– Nigdy. To chyba nie są gatunki żyjące w Anglii.

– Naturalnie, że nie. Przywożą je marynarze z krajów, o których nigdy nie słyszeliśmy. Te ptaki muszą bardzo cierpieć, kiedy odbiera im się słońce i ciepło, przywożąc je tutaj, gdzie jest tak szafo i zimno. Słyszałam, że większość ginie podczas transportu. Czy wydaje ci się to uczciwe, Jack?

– Nie. – Pobudzony tą uwagą, Hamilton nagle znalazł się na pokładzie statku, którym przed dwunastoma laty, w mroźny poranek, przypłynęli z Marie Claire do Anglii. Gdy przedstawiał żonę swoim bliskim, Marie Claire powiedziała: „Mon cher, jak tu zimno i szaro”. Ją też wyrwał z naturalnego środowiska, z kraju jasnego słońca i turkusowego nieba.

Teraz myśli o niej, odgadła Anna. Poznaję ten wyraz twarzy.

– Przysłałeś mi, panie, bilet z wiadomością, że chcesz ze mną porozmawiać. Proszę bardzo – przerwała mu rozmyślania.

Jack wrócił do rzeczywistości.

– Tak. Jak wspomniałem wcześniej, chcę się dowiedzieć, czy rozważyłaś, pani, moją propozycję. Powiedziałaś, że tak, i że miałaś wiele wahań. Proszę, mów dalej.

– Rozważyłam – powiedziała szybko Anna – i doszłam do wniosku, że twoja propozycja, panie, jest niewykonalna.

– Z powodu Montereya?

– Nie, Jack. Z twojego powodu.

Duchota w ptaszarni wywierała na nią jak najgorszy wpływ. Musiała walczyć z widocznymi następstwami wypicia nadmiaru wina, nogi się pod nią uginały, ale myślała zaskakująco jasno.

– Tobie nie jest potrzebna żona, Jack – powiedziała zapalczywie – bo w głowie i sercu już ją masz.

– Rzeczywiście jesteś pijana, pani – stwierdził chłodno. – Może powinnaś usiąść. – Zaprowadził ją do ławy stojącej pod ścianą.

– Mogę usiąść – przyznała z godnością – ale doskonale wiem, co mówię, i właśnie to chcę powiedzieć. Usiądź, panie, obok, do licha! – dodała z irytacją. – Zawsze patrzysz na wszystkich z góry!

– Taka jest kara za bycie wyższym – odparł z powagą. – Myślę, Anno, że lepiej odłożyć tę rozmowę do czasu, aż wy wietrzeją ci z głowy opary wina.

Wybuchnęła śmiechem.

– Tobie, panie, nigdy trunek nie mąci myśli i kroków. Dżentelmen nie biorący wina do ust wydaje mi się dość dziwny. Czy możesz się wytłumaczyć?

– Owszem, mogę – odparł nie mniej napastliwie, niż spytała Anna. – Kiedy straciłem żonę, szukałem pocieszenia w winie. Chodziłem pijany od świtu do wieczora i byłem z tego całkiem zadowolony. Zdawało mi się, że w ten sposób radzę sobie bez Marie Claire. Rzecz jasna, wcale tak nie było. Przestałem więc pić, ale nigdy potem już sobie nie zaufałem. Te ciche słowa wstrząsnęły nią do głębi.

– Rozumiem. Przepraszam… że znowu przypomniałam ci o niej, panie. – Opuściła głowę. Gęste czarne włosy przysłoniły jej twarz.

Jack zdobył się na olbrzymi wysiłek. Nie był człowiekiem wymownym, ale musiał znaleźć słowa, które mogłyby dać mu to, czego pragnie.

– Wcale mi jej nie przypominasz, Anno. Nie ma w tobie nic takiego, co by się z nią kojarzyło.

– Wiem – powiedziała i jej oczy zaszły łzami. – Pod żadnym względem nie wytrzymuję porównania z Marie Claire.

Niechby tylko przestała wciąż powtarzać to imię! To drogie imię, które z najwyższym trudem przechodziło mu przez gardło i którego dźwięk w cudzych ustach tak go raził.

– Czemu miałoby tak być? Ty jesteś zupełnie inną kobietą, Anno, i moje uczucia do ciebie też są zupełnie inne.

Ujął ją za rękę.

– Wiem, że nie jestem dobrym mówcą, ale oświadczyłem ci się ze szczerego serca. Teraz ci obiecuję, że jeśli zdecydujesz się przyjąć moje oświadczyny, będę przykładnym mężem.

– Dlaczego, Jack? Dlaczego chcesz mnie poślubić? Co mamy ze sobą wspólnego? Przecież jesteśmy tacy różni.

– To prawda, że różni. – Uchwycił się tego słowa. – Czy to jednak źle? Zaręczyłaś się z mężczyzną, który jest do ciebie w pewnym sensie bardzo podobny. Doskonale rozumiesz, jak i dlaczego się zachowuje, ale czy spełnia twoje potrzeby? Na pewno nie. Ojciec zawsze mi powtarzał: „Dobrze, jeśli małżonkowie są podobni, bo wtedy zawsze stoją na wspólnym gruncie”, ale nikt podobny do mnie nie mógłby mi pokazać życia od tej strony, od której ty mi je pokazujesz, Anno. Taka kobieta nawet nie zdawałaby sobie sprawy z tego, na co ty zwróciłaś mi uwagę, nawet jeśli dotyczyłoby to mojego domu, do którego jestem taki przywiązany. Gdybyś zechciała zostać moją żoną, z radością zgodziłbym się na to, że jesteśmy różni.

On nie jest dobrym mówcą? Takiej elokwencji nie powstydziłby się nawet uznany poeta, pomyślała Anna. Gdybym tylko miała pewność, że za słowami Jacka kryje się to, czego naprawdę pragnę. Czy jednak mężczyzna mógłby wypowiedzieć takie słowa, gdyby nie był do nich przekonany? Zwłaszcza Jack Hamilton, który gardzi kłamstwem? Byłoby pewnie lepiej, gdyby świat w tej chwili nie falował jej przed oczami, ale w myśleniu jej to nie przeszkadzało.

– No, przynajmniej taka jest korzyść z moich zapewnień, że przestałaś płakać, pani. Czy czujesz się już na siłach powiedzieć mi, co o tym myślisz?

– Nie bardzo wiem, co sądzić o tym wszystkim, Jack. Prawdę mówiąc, w ogóle nie jestem zdolna do myślenia.

– Miałaś na to czas, pani, przez ostatnie długie tygodnie. Jeśli nie ma dla mnie nadziei, powiedz mi to od razu, i koniec.

– I co by się stało, gdybym to zrobiła? Gdybym powiedziała: „Twoje oświadczyny, Jack, są nie do przyjęcia?”, to jak byś wówczas postąpił?

No właśnie, jak? Sam się nad tym zastanawiał. Niewątpliwie Anna była wstawiona, ale człowieka, który upijałby się w ten sposób, Jack jeszcze nie widział. Myślała całkiem jasno, zasługiwała więc na uczciwą odpowiedź.

– Sprzeciwiłbym ci się najostrzej, jak tylko umiem! Kocham cię, Anno. Wiem, że trudno ci w to uwierzyć, ale mówię prawdę.

Patrzyła na dziesiątki barwnych ptaków nad ich głowami.

– To za mało – stwierdziła obojętnie.

– Za mało! Co może być ważniejszego od miłości?! – Hamilton spojrzał na jej uroczy profili poczuł, że nic nie rozumie.

– Szczerze przedstawiłem swoje oczekiwania. Czy nie możesz mi odpowiedzieć wprost, pani?

Przestała obserwować ptaki, zatrzymała wzrok na Jacku i powiedziała:

– Nie wiem, czy mogę. Czy rzeczywiście mówisz wszystko wprost? Chcesz, żebym cię poślubiła. Twierdzisz, że propozycja jest absolutnie uczciwa, ale chyba nie do końca masz rację. Przyjmując twoje oświadczyny, musiałabym ponieść wiele wyrzeczeń, Jack. Musiałabym zerwać z człowiekiem, który postanowił osiągnąć wysoką pozycję w świecie, w którym i ja, jak sądzę, mogłabym, się wyróżnić. Musiałabym postąpić wbrew woli ojca, którego kocham ponad wszystkich ludzi. Musiałabym też zamieszkać tam, gdzie kobiety są niczym. Czy to nieprawda?

– To wszystko prawda – przyznał. Jej bystrość zasługiwała na duże uznanie.

– Muszę więc postawić sobie pytanie, co możesz mi zaoferować w zamian za to wszystko. – Anna sama się nie poznawała. Przecież nie miała zwyczaju rozważać każdego tematu ze wszystkich możliwych punktów widzenia ani też drobiazgowo analizować swoich uczuć. Dotąd nie było jej to potrzebne, ostatnio jednak z każdym dniem odkrywała w sobie coś nowego. – Niestety, nie znam odpowiedzi – dodała.

– Mogę, pani, zaofiarować ci w zamian moje nazwisko, które noszą ludzie od wielu pokoleń, ponadto opiekę i lojalność. Również mój dom, który, jak dobrze wiesz, stanowi garnizon Jej Królewskiej Mości. Jestem przekonany, że twoja obecność doda mu znaczenia.

– Nie wspomnisz o miłości?

– Już powiedziałem, że cię kocham, pani, i że zapewne trudno ci w to uwierzyć… ale jest wiele rodzajów miłości, Anno.

– Hmm. To wiem. Może wrócimy do tej sprawy później… Teraz muszę się dowiedzieć, dlaczego mi się oświadczyłeś, panie. Chodzi o to, co zaszło w bibliotece, prawda?

Przez chwilę zdawał się nie rozumieć, potem mimo opalenizny było widać, że jego twarz pokrywa się rumieńcem. Oczy mu spochmurniały.

– Nie, nie o to… To znaczy… Naturalnie zachowałem się niewybaczalnie. Przyjmuję za to pełną odpowiedzialność i doskonale rozumiem, pani, jak bardzo musiałaś być wstrząśnięta i zakłopotana.

– Och nie, ani wstrząśnięta, ani zakłopotana – przerwała mu spokojnie. – Przeciwnie, kiedy teraz o tym myślę, dochodzę do wniosku, że to mi się podobało. Było mi przyjemnie w twoich objęciach, Jack, i przyjemnie było czuć dotyk twoich warg.

Pierzaści mieszkańcy ptaszarni zdążyli się już uspokoić i ponownie zasnąć, dookoła panowała więc cisza.

– Czyżby…?

– Tak. Czy jestem zbyt śmiała? Skoro jednak już to wyznałam, możesz mi się odwzajemnić i wytłumaczyć, dlaczego po paru miesiącach naszej przyjaźni nagle mi się oświadczyłeś. Dobrze odgadłam powód, prawda?

Jack mógł teraz myśleć tylko o tym, co powiedziała Anna o incydencie w bibliotece, a z bezcennych wskazówek Roberta Dudleya zapamiętał tylko tyle, że dziewczyna zawsze zwracała się do niego w potrzebie. Teraz ona samą potwierdziła, że łączy ich również inna więź. Co za radość!

– Nie – powiedział bez pośpiechu. – Źle odgadłaś, pani. Wybacz mi, że odpłacam szczerością za szczerość, ale mimo tego, co zaszło między nami, mimo uczuć, jakie mógłbym żywić do twojej rodziny i w konsekwencji również do ciebie, nie byłbym gotów z takiego powodu wiązać się przysięgą na resztę życia. Oświadczyłem ci się, Anno, bo ty jesteś dla mnie najważniejsza. Nie myślałem ani o rycerskich zasadach, ani o honorze… – Urwał, ale dziewczyna wreszcie usłyszała to, czego chciała. Teraz zabrakło jej argumentów, bowiem ostatni został obalony.

– Pozostaje jeszcze Ralph… – powiedziała niepewnie.