143930.fb2
Wywołała wilka z lasu. Drzwi ptaszarni otworzyły się i stanął w nich Ralph. To znowu spłoszyło ptaki, które zerwały się ze swoich miejsc, świergocąc. Nie zważając na ten kolorowy zgiełk, Monterey spojrzał najpierw na Annę, potem na Jacka.
– Tego już za wiele! – powiedział.
Chwilę wcześniej usłyszał złośliwy przytyk od jednego z graczy i nawet George Latimar nie zdołał go zatrzymać przy karcianym stoliku. Zainteresowanie, które Anna okazywała Hamiltonowi w miejscach publicznych, Ralph mógł jeszcze znieść, nie traktował bowiem tego człowieka jak groźnego rywala, a poza tym związki Jacka z rodziną Latimarów czyniły tę znajomość dopuszczalną.
Jednak to, że tych dwoje nocą szukało odosobnionego miejsca, by tam kultywować tak zwaną przyjaźń… No, nie! Gdyby do tego dopuścił i wyszłoby to na jaw, stałby się pośmiewiskiem całego dworu.
– Przyszedłeś w odpowiedniej chwili, Monterey – odezwał się spokojnie Jack. – Od kilku dni zamierzam z tobą porozmawiać i widzę, że nie mogę dłużej tego odkładać.
– Słucham z uwagą – odrzekł ironicznie Ralph. Przeszył Hamiltona wzrokiem i jak zwykle poczuł do niego nienawiść.
– Złożyłem lady Annie propozycję małżeństwa. Przyszliśmy tutaj o tym porozmawiać.
– Wielki Boże! – Monterey wpadł we wściekłość. – Nie wierzę własnym uszom. Tak postępuje rycerz! Gdzie się nagle podziały twoje wzniosłe zasady etyczne, Hamilton? Te zasady, które z takim uporem starałeś mi się wpoić dziesięć lat temu? – Ralph zareagował agresywnie, choć nie uważał, by Anna ponosiła tu winę. Czuł się jednak osobiście znieważony.
– Niestety, źle się mają – odrzekł Jack. – Muszę przeprosić, że nie przyszedłem z tym najpierw do ciebie, panie.
– Mniejsza o mnie, milordzie, ale ojciec tej oto damy…
– Z ojcem już rozmawiałem – wtrącił Jack. Ralph wytrzeszczył na niego oczy.
– I co ci powiedział Harry Latimar?
– Pomysł nie podobał mu się od samego początku.
– Tak należało przypuszczać! – Monterey zwrócił się ku Annie i chciał podać jej ramię. – Chodźmy, pozwól, że zabiorę cię stąd, byle jak najdalej od tego… dżentelmena.
Anna splotła ręce na kolanach, uniosła głowę i spojrzała Ralphowi w oczy.
– Masz niezwykły talent do ingerowania w moje prywatne rozmowy z Jackiem, Ralph – powiedziała cicho. – Lord Hamilton zwrócił się do mnie w jak najbardziej stosowny sposób i poprosił mnie o rękę, a ja mam mu dać odpowiedź.
– Więc ją daj, byle szybko! – burknął zniecierpliwiony Ralph.
Anna przeniosła wzrok na Jacka. W tym małym, zamkniętym świecie znalazło się dwoje graczy: ona i Ralph. Oboje lubili stawiać wszystko na jedną kartę. Tylko Jack Hamilton postępował inaczej. Zdecydował się ją poślubić, najwidoczniej jednak nie zastanowił się nad ujemnymi skutkami swoich oświadczyn, a jest przecież człowiekiem, z którego opinią się Uczyła. To nie byłby bezpieczny związek. Każde z nich stanowiło dla tego drugiego szansę… ale jakże niewielką!
„Zawsze pomyśl, jaka jest stawka i ile można wygrać”. Nieraz słyszała, jak ojciec radzi w ten sposób początkującym graczom i sama dokonała podobnego rachunku w chwili, gdy Ralph podał jej ramię. Stawką była ona sama i jej ambicja osiągnięcia szczęścia na dworze Tudorów, zaś nagrodę stanowił Jack, wielka niewiadoma, człowiek, który mógł jej dać szczęście zupełnie innego rodzaju, ale mógł też pogrążyć ją w smutku. Przypomniała sobie jednak, co jej brat powiedział o Judith: „Gdy z nią jestem, wtedy wiem, że żyję”. Teraz już go doskonale rozumiała.
– Przemyślawszy dokładnie całą sprawę – powiedziała – postanowiłam przyjąć twoje oświadczyny, Jack. Zostanę twoją żoną.
Obaj mężczyźni, tak samo zaskoczeni, przysunęli się do panny Latimar.
– Jesteś obłąkana! – wykrzyknął Ralph. – Albo pijana! Albo… Chcesz poślubić Hamiltona, którego związek z jego pierwszą żoną obrósł legendą już za czasów mojego dzieciństwa? Moja droga Anno, czym ty możesz dla niego być?
– Nie wiem – odrzekła.
– Dla mnie jest wszystkim – powiedział Jack, starannie ważąc słowa. Jego sny nagle nabrały realnych kształtów. Anna siedziała przed nim, a swą wdzięczną pozą i opanowaniem przypominała rzeźbę. To ona go odmieniła, obudziła z odrętwienia i przy każdym ich spotkaniu, krok po kroku, przybliżała do świata żywych.
– Wszystkim! – powtórzył pogardliwie Ralph, nieświadom czaru, jaki połączył tych dwoje. – Mówisz to w obecności człowieka, który widział, jak leżysz plackiem przed grobem swojej boskiej Marie Claire.
Marie Claire… Jack nie mógł znieść dźwięku tego imienia w czyichś ustach. Jeszcze rok temu z pewnością powaliłby na ziemię każdego mężczyznę, wypowiadającego je takim tonem, teraz jednak uraza wydawała się nieporównanie mniejsza. Nie zwracając uwagi na Ralpha, spytał:
– Czy mówisz poważnie, Anno? To nie będzie dla ciebie łatwe życie, wiesz.
– Wiem – odrzekła cicho.
– To w ogóle nie będzie życie! – krzyknął Ralph. – Jak możesz, Anno? Jak możesz sprawić takie rozczarowanie mnie… lordowi Harry'emu…?
– Gdyby chodziło o życie mojego ojca, na pewno zastanawiałabym się dłużej, ale to moje życie, Ralph, więc zamierzam je przeżyć po swojemu.
Monterey miał niewątpliwy talent dramatyczny. Był doskonałym aktorem zarówno w życiu publicznym, jak i prywatnie.
– Nie możesz rywalizować z legendą znaną w całej Anglii. Hamilton uczynił fetysz ze swojej żałoby. Wierz mi, że jakiekolwiek ma powody, by proponować ci małżeństwo, będziesz do końca swoich dni walczyć z duchem!
– Czy tak, Jack? – Anna przesłała mu przenikliwe spojrzenie Latimarów. Nie chciała prowadzić tej rozmowy w obecności osoby trzeciej, nie miała jednak wyjścia, obawiała się bowiem, że drugi raz nie będzie miała okazji przyprzeć Jacka do muru.
A nim targały sprzeczne uczucia. Najchętniej uciekłby stąd jak najdalej, ale podobnie jak Anna obawiał się, że jeśli umknie tego starcia, okazja może się już nie nadarzyć. Nabrał nagle przeświadczenia, że jest ono konieczne. Chciał, by do niego doszło.
Przeszłość władała nim już zbyt długo i zbyt długo jątrzyła jego rany. Pragnął, by małżeństwo z Anną, jeśli w ogóle do niego dojdzie, stało się dla niego początkiem nowego życia, już bez jątrzących się ran.
– To nie jest tak… – zaczął niepewnie.
– Bardzo przepraszam, że znowu wam przeszkodziłem – przerwał mu Ralph z gryzącym sarkazmem – ale sądzę, że też mam w tej sprawie coś do powiedzenia.
Jack zwrócił się do niego. Przez chwilę znów prawie zapomniał o obecności Montereya.
– Ralph, chcę, abyś wiedział, że to, co tutaj zaszło, nie zostało zamierzone jako obraza twojej osoby. Niełatwo znaleźć dla tego wyjaśnienie, ale jest to szczere. Na twoim miejscu bez wątpienia czułbym się zobowiązany do podjęcia bardzo zdecydowanych kroków, ale czy rzeczywiście jest to niezbędne? Zajmujesz obecnie miejsce tyleż eksponowane, co mało bezpieczne. Czy nie mógłbyś więc okazać wielkoduszności i zwolnić Annę z danego przez nią słowa? Gzy dama, której okazujesz tyle szacunku, nie będzie ci za to wdzięczna i nie doceni twojego gestu?
Nie jest dobrym mówcą? – pomyślała znowu Anna. Słowa Jacka wydały jej się bardzo mądre. Elżbieta nie lubiła, gdy jej kawalerowie się żenili i przedkładali inną kobietę nad swoją panią, a jeśli już, to lubiła mieć decydujący głos w kojarzeniu pary, aby dowieść, że nawet w kwestii małżeństwa jej zdanie jest najważniejsze.
Ralph długo nie przerywał milczenia. Patrzył na rosnącą opodal dziwną, egzotyczną roślinę z grubymi, bujnymi liśćmi oraz pojedynczym kwiatem o rozmiarach i kolorze niespotykanymi w Anglii.
Przyszło mu do głowy, że ten okaz jest podobny do kobiety, z którą się zaręczył. Nie znał wymagań tego kwiatu, jak i nie rozumiał oczekiwań Anny, i wiedział, że zarówno roślina, jak i panna Latimar, nie mogłyby się przy nim rozwinąć. Mimo to nieoczekiwanie poczuł słabość do tej dziewczyny, którą darzył podziwem, choć jej nie kochał.
– A jeśli nie zgodzę się polubownie wycofać? Co wtedy zrobisz, Hamilton?
– Zabiję cię – powiedział cicho Jack. – Jeśli spróbujesz zatrzymać ją przy sobie lub stanąć między nami, to w końcu spotkamy się na ubitej ziemi, żeby rozstrzygnąć sprawę, którą kiedyś nazwałeś honorową. I wtedy cię zabiję.
Ralph wsunął palec za nabijany klejnotami pas. Dostał go w prezencie od Elżbiety, a zdobiły go szmaragdy i brylanty. Mój Boże, pomyślał, on naprawdę ją kocha… Nie mogło być innego wyjaśnienia dla nagłej zmiany stanowiska Hamiltona wobec pojedynków, które dotąd zawsze tak bezwzględnie potępiał. I ten ton… Ralph nigdy nie słyszał w głosie Jacka tak niezwykłych odcieni niepewności i namiętności.
Swemu bratu, Tomowi, powiedział kiedyś, że zna się na kobietach. I rzeczywiście się znał: Gdy więc spojrzał z kolei na Annę, pomyślał zazdrośnie: Ona też go kocha.
Kłaniając się przed nią i całując ją w rękę, wiedział, że żegna nadzieję na pokaźny posag, który obiecał mu jej ojciec, oraz rezygnuje z żony, która nie tylko budziła w nim pożądanie, lecz również mogła stać się ważnym narzędziem służącym do zaspokajania jego ambicji.
I do tego jest taka uprzywilejowana, pomyślał, przypomniawszy sobie testament króla Henryka. Jednak czy wszystko to mogło być przeciwwagą dla groźby, którą rzucił mu w twarz Jack Hamilton?
– Jeśli podjęłaś decyzję, Anno, a zdaje mi się, że tak właśnie jest, to nie będę jej podważał – powiedział. – Życzę ci jak najwięcej szczęścia na tej grząskiej drodze, najmilsza. – Wyszedł z ptaszarni w mrok. Gdy owionęło go chłodne, wilgotne powietrze, pomyślał, że szczęście będzie tym dwojgu bardzo potrzebne.
Anna została sama z Jackiem. To ona odezwała się pierwsza.
– A więc zdławiłeś opozycję, Jack. Teraz stoi przed tobą trudniejsze zadanie. Musisz przekonać mnie.
Po wyjściu Ralpha Jack skubnął kryzę, która bardzo mu przeszkadzała, i głęboko odetchnął, a potem usiadł obok Anny.
– Przekonać? Po co? Z twoich własnych ust dostałem zapewnienie, na które czekałem. Czy chcesz je wycofać?
Nie spojrzała na niego.
– Nie, raczej opatrzyć zastrzeżeniami. Bo widzisz, Jack, są różne sprawy do przedyskutowania. Na przykład: będąc panią Ravensglass, nie zgodzę się na to, bym, wyglądając przez okno na dziedziniec, widziała, jak idziesz składać hołdy swojej dawno zmarłej żonie.
– Chcesz, żebym całkiem o niej zapomniał? Tego nie mogę zrobić!
– Nie całkiem – odparła zadumana Anna. – Chcę tylko, żebyś przyznał, że już nie żyje. Przeszłość jest przeszłością, wszyscy ludzie chowają swoich bliskich i nie zapominają o nich, tylko przyznają im należne miejsce.
Jack ujął ją za ręce i szorstkim kciukiem pogłaskał gładką skórę na jej dłoni.
– To nie będzie łatwe, najdroższa. Wreszcie na niego spojrzała.
– Nazwałeś mnie najdroższą? O ile wiem, nie jesteś człowiekiem, który szafuje czułymi słowami. Tak, chcę być twoją najdroższą. Chcę być najważniejszą osobą w twoim życiu. Zostanę twoją nową żoną, będę się o ciebie troszczyć, darzyć cię miłością i nosić pod sercem twoje dzieci, ale nie zgodzę się zajmować drugiego miejsca! Nie jestem stworzona do takiej roli.
– Czy sądzisz, że tego bym od ciebie żądał? – Uniósł jej rękę do warg. Pierwszy raz zdobył się na ten gest, który tak łatwo przychodził innym mężczyznom, a w przeszłości tak niewiele dla Anny znaczył, nawet gdy całującym był Ralph.
Gdy znów mogła zebrać myśli, powiedziała:
– Nie chcę wyrwać Marie Claire z twojej pamięci, Jack, ale nigdy nie będę z nią dzielić się tobą. Poza tym przekonałam się, że umiesz całkiem zręcznie wyrażać swoje myśli, bo przed chwilą udało ci się przekonać Ralpha. Dlaczego on się tak łatwo poddał? – dodała zamyślona. – Nie jest to dla mnie chyba zbyt pochlebne.
Jack nieznacznie się uśmiechnął.
– Może uznał, że woli być żywym dworakiem niż martwym zalotnikiem.
– Czy naprawdę stanąłbyś z nim do pojedynku? Oczy Jacka spochmurniały.
– Tak, i zrobiłbym to, o czym mówiłem, ale się cieszę, że do tego nie doszło.
Uwolniła rękę i raptownie wstała. Jeden z malutkich ptaków przelatujących z miejsca na miejsce zaplątał się w sieć przy drzwiach. Gdy próbowała go uwolnić, spłoszony ptak dziobnął ją w wierzch dłoni. Odleciał, uwolniony z pułapki, a wtedy Anna spojrzała na kropelkę krwi, która pozostała po ukłuciu dziobkiem.
– Nie wszystkie istoty, dzikie istoty, są wdzięczne tym, którzy je uwalniają – stwierdziła cicho.
Analogia nie uszła uwagi Jacka.
– Jednak ja jestem ci wdzięczny, Anno, Czy nie możesz w to uwierzyć? Co jeszcze mam ci powiedzieć? – I on wstał, a po chwili wahania znów się odezwał: – Wiem, że wciąż jesteś pełna wątpliwości i rozumiem, że masz ku temu powody, ale nie odbylibyśmy tej rozmowy, gdybym nie ufał, że dotrzymam swojej części umowy, którą zawrzemy w razie, gdybyśmy mieli się pobrać.
Urwał, szukając odpowiednich słów. Przez cały czas wpatrywał się w jej twarz. Z doświadczenia wiedział, że jeden fałszywy ruch może przynieść zgubne skutki, a on nie mógł sobie pozwolić na pomyłkę.
Anna nie zamierzała mu pomagać. Stała przed nim i tylko w jej wielkich, ciemnych oczach odbijało się przekonanie, że właśnie do tego celu zmierzali razem od dawna, może nawet od dnia, gdy się poznali. Wreszcie Jack odezwał się, więc dziewczyna skupiła uwagę na jego słowach.
– Co do Marie Claire… Mogę tylko powiedzieć, że tamto uczucie było, a to jest. Uwielbiałem ją i kochałem w przeszłości, ale i ja byłem wtedy inny. Przysięgam, że nie zamierzam porównywać cię do niej. Jak mógłbym? Nie jestem już młokosem, lecz dojrzałym mężczyzną ze sporym bagażem doświadczeń. Bez obrazy dla jej pamięci powiem, że kocham cię w zupełnie inny sposób. A jeśli mnie o to poprosisz – dodał z determinacją – zburzę jej pomnik w Ravensglass. Jeśli jednak jesteś kobietą, za jaką cię uważam, to nie wyrazisz takiej prośby. Zrozumiesz, że bryła zimnego marmuru nie stanowi dla ciebie zagrożenia.
Dziwne to było zwycięstwo, ale Anna doceniła jego znaczenie. A ponieważ nic już ich z Jackiem nie dzieliło, wyciągnęła do niego rękę.
Ujmując jej dłoń, spytał.
– Czy teraz porozmawiamy o miłości? Odłożyłaś ten temat na później, ale powiedz mi: jak bardzo mnie kochasz?
Zamyśliła się. Och, miłość… Dopiero teraz zrozumiała, czym jest to uczucie, bo do tej pory jej umysł i serce mąciła fałszywa ambicja błyszczenia w wielkim świecie.
Wahała się długo, aż w końcu Hamilton zacisnął dłonie na jej ramionach.
– Czy nie możesz tego powiedzieć? Proszę cię, kochanie, wiem, że nie jestem odpowiednim mężczyzną dla ciebie.
– Właśnie że jesteś! – Podniosła wzrok i dopiero teraz Jack mógł w pełni docenić jej urok, bo to miłosne spojrzenie było przeznaczone specjalnie dla niego. – Kocham cię, Jack. Może nawet pokochałam cię od pierwszego wejrzenia, gdy tak bardzo mnie rozzłościłeś, bo w żaden sposób nie chciałeś się dopasować do mojego ideału mężczyzny.