143930.fb2
Drugi rok z rzędu królowała złota jesień i Maiden Court żegnał pannę Latimar piękną pogodą. W dniu swego wyjazdu do Greenwich, zaraz po przebudzeniu, Anna uklękła na ławie pod oknem i zaczęła się przyglądać słońcu wstającemu nad okolicznymi łąkami.
Och, jakie to urocze i bliskie sercu miejsce, pomyślała z żalem, napawając się widokiem, wciąż jeszcze przesłoniętym delikatnym welonem mgły. Wiedziała, że będzie bardzo tęsknić za domem. Ten dzień był punktem zwrotnym w jej życiu. Przecież w Maiden Court urodziła się i dorastała z bratem bliźniakiem George'em.
George słyszał, choć może niezbyt świadomie, jak wypowiedziała swoje pierwsze słowo, pomagał jej pierwszy raz wsiąść na kuca, prowadził do pierwszego tańca. Nieraz pokrzykiwał dla dodania jej otuchy lub też pocieszał w strapieniu. Wreszcie jednak zdecydował się na samodzielne życie i w ten sposób ją opuścił. W dniu jego ślubu, wśród ogólnej radości i zamieszania, Anna nawet nie miała czasu pomyśleć, jak ta ceremonia wpłynie na jej życie.
Bliźnięta Latimarów zostały rozdzielone w najbardziej naturalny sposób. Anna nie mogła zaprzeczyć, że zazdrościła bratu. Odrzucił strój, z którego wyrósł, i wdział nowy, znacznie lepiej dopasowany. Nadszedł wreszcie dzień, gdy i ona miała zrobić to samo.
Spakowane kufry stały już w sieni. Gdy w granatowym kostiumie podróżnym zeszła na śniadanie, zobaczyła, że oboje rodzice siedzą już przy stole i czekają, by wziąć udział w pożegnalnym posiłku.
Matka wprawdzie uśmiechała się, lecz dość blado, bo niedawna choroba mocno nadwyrężyła jej siły. Ubierając się, Bess rozmyślała o tym, że im człowiek starszy, tym wolniej wraca do zdrowia. Musiała wiele razy odpoczywać, nim wreszcie włożyła suknię, nigdy by sobie jednak nie darowała, gdyby opuściła ostatnie śniadanie przed długim niewidzeniem się z Anną. Pragnęła również matczynym okiem jeszcze raz spojrzeć na stojącą u progu dorosłości córkę.
Mały Hal również był obecny. Siedział przy stole przywiązany do swojego krzesła i bez wątpienia wiedział, że ten dzień nie jest taki sam, jak inne. Kiwał się i pokrzykiwał, a gdy weszła siostra i cmoknęła go w rumiany policzek, dziarsko machnął rogową łyżką. Posiłek upłynął wśród śmiechów i ostatnich napomnień Bess.
– Pamiętaj, kochanie, że Elżbieta ma rację absolutnie we wszystkim. Nawet jeśli uważasz, że w jakiejś sytuacji buja w obłokach, i tak ma rację. Poza tym trzymaj się z dala od Roberta Dudleya – dodała tknięta nagłą myślą.
– Och, matko! Czemu miałabym zwracać uwagę na takiego szarego człowieka?
– Starego? – Harry kpiąco wykrzywił usta. – Jest o wiele młodszy ode mnie. Może raczej powinnaś wytłumaczyć jej co innego, Bess. Żaden mężczyzna mający choć odrobinę dumy nie lubi być określany w taki sposób.
– Nie mówimy o tobie, lecz o dżentelmenach, którzy mogą sprawiać kłopoty Annie – surowo skarciła go żona – a Robert ma pod tym względem wyjątkowo złą reputację.
Harry wzruszył ramionami.
– Jest naszym przyjacielem, a zwłaszcza George'a, i z pewnością nie będzie narzucał się Annie, tego możesz być pewna.
– Ua, ua! – zaprotestował Hal znużony tym, że od pół godziny nikt nie zwrócił na niego uwagi. Na ten okrzyk siostra obróciła się i pochyliła nad malcem.
– Czy będziesz mnie pamiętał, Hal, kiedy wrócę jako wielka dama?
Chłopczyk przestał krzyczeć i przyjrzał się rozpromienionej twarzy siostry. Był bardzo śmiałym dzieckiem i swoje pierwsze kroki zrobił znacznie wcześniej niż inne dzieci, ale jak dotąd nic nie mówił. Może po prostu jako trzecie dziecko, które przyszło na świat w bardzo gadatliwej rodzinie, nie czuł potrzeby wyrażenia swych myśli słowami. Teraz jednak znienacka powiedział:
– Ślicne!
Anna spojrzała z zachwytem na rodziców.
– No, proszę! Odezwał się w ostatni dzień mojego pobytu w domu, i od jakiego komplementu zaczął! Dziękuję, braciszku.
Energiczne pukanie do drzwi przerwało tę radosną wymianę zdań.
– To na pewno Jack – powiedział Harry. – Pójdę otworzyć. – Wstał, by po chwili wrócić z przybyszem. – Napijesz się piwa, Jack? Może również coś przekąsisz? Czeka cię długi dzień.
Lord Hamilton wszedł do wielkiej sali swym charakterystycznym, miękkim i czujnym krokiem. Zupełnie jakby się spodziewał, że w każdej chwili może na niego wyskoczyć zza ławy uzbrojony nieprzyjaciel, pomyślała Anna. I zaraz po wejściu omiótł spojrzeniem wszystkie zamknięte drzwi, jakby się zastanawiał, czy nie kryje się za nimi podstępny wróg. W odpowiedzi na jego pozdrowienia panna Latimar sztywno skłoniła głowę, ale się nie uśmiechnęła, za to Bess poklepała miejsce na ławie obok siebie i obdarzyła gościa ciepłym spojrzeniem.
– Usiądź, Jack. Piękny dzień będzie dzisiaj, nieprawdaż? Hamilton zdjął rękawice do konnej jazdy i skorzystał z zaproszenia. Anna pomyślała, że z tych rękawiczek można się wiele dowiedzieć o ich właścicielu. Były bardzo zwyczajne, uszyte z trudno ścieralnej skóry, Mika razy przecięte i potem niezręcznie połatane. Bardzo różniły się od rękawic, jakie nosił jej ojciec, wykonanych z miękkiej jeleniej skóry, ozdobionych haftem i skropionych pachnidłem, krótko mówiąc: godnych prawdziwego dżentelmena. Skruszyła kawałek chleba na cynowym talerzu.
– Chyba nie odczuwasz niepokoju, pani – zwrócił się do Anny Jack, mierząc ją spojrzeniem. – Jestem przekonany, że w Greenwich wszystko ułoży się jak najlepiej.
– Naturalnie – kwaśno odparła Anna. – Poza tym nigdy nie odczuwam niepokoju.
– To doprawdy szczęście, tylko pozazdrościć takiej pewności siebie – powiedział uprzejmie lord Hamilton.
Bess zerknęła kątem oka na męża. Przez ostatnie lata, ilekroć tylko widziała Jacka, zawsze ostrożnie próbowała skłonić go do zwierzeń, za każdym razem ponosiła jednak klęskę. Wdowiec nie chciał rozmawiać o swej zmarłej żonie. Zresztą w ogóle trudno przychodziło wydobyć z niego słowo, odzywał się bowiem tylko wtedy, gdy było to naprawdę niezbędne.
Teraz jednak wyglądało na to, że Jack zrzucił swoją skorupę gotuje się do walki! Czyżby to Anna doprowadziła go do takiego stanu? Podobnie jak mąż, Bess miała szczerą nadzieję, że tak nie jest, zrozumiała bowiem nagle, że zupełnie nie zna Hamiltona, a czy dla kochającej matki może być coś gorszego, niż wyprawić w podróż swą niewinną córkę pod opieką nieznanego mężczyzny?
Harry przesiadł się do stołu, a Margery podała ciepłe jadło. Jack z entuzjazmem nałożył sobie dużą porcję na talerz.
– Nasz mały właśnie powiedział pierwsze słowo – oznajmiła Bess.
Hamilton podniósł wzrok i spojrzał na nią swymi szarymi oczami..
– Naprawdę? Wobec tego szczerze mu współczuję, bo już nigdy nie będzie mógł szukać wytchnienia w milczeniu.
– Powiedział mi przemiły komplement – wtrąciła lodowatym tonem Anna – a to zdaje się wróżyć, że jest na dobrej drodze.
– Na drodze do nieszczęścia – mruknął Jack, odcinając kawałki mięsa tak, jakby było szkockim buntownikiem.
– Czemuż to? – zainteresowała się panna Latimar. – To, panie, że jesteś wyższy ponad takie miłe obyczaje, nie oznacza, że innym ludziom nie sprawiają one przyjemności.
– Oj, Anno, Anno – powiedział pojednawczym tonem ojciec. – Nie ma sensu wszczynać wojny o dziecięce szczebioty.
– Mnie chodzi o zasadę, ojcze – odparła córka. Z jej oczu biła złość… – Lord najwyraźniej uważa, że wszystkie uprzejmości są niewiele warte, a ja się z nim nie zgadzam.
– Wcale tak nie uważam – sprzeciwił się Jack. Jego oczy wydawały się teraz znacznie ciemniejsze niż przed chwilą. – Kwestionuję tylko wartość pustych słów dla człowieka żyjącego w rzeczywistym świecie.
– Czyli tam, gdzie ty, panie, tak? – spytała rozwścieczona Anna. – Proszę przyjąć do wiadomości, że choć my może nie rozumiemy tego świata tak dobrze, to robimy jednak co w naszej mocy, żeby od czasu do czasu go odwiedzać.
– Szkoda wobec tego, że nie mówicie w jego języku! Skrzyżowali spojrzenia. Ani jedno, ani drugie nie rozumiało, skąd to niespodziewane starcie.
Jack jechał do Maiden Court niezbyt szczęśliwy z obietnicy danej swemu dawnemu panu. Harry poprosił go o odwiezienie.
– Greenwich córki i Jack czuł się w obowiązku spełnić tę prośbę. pamiętał jednak, że gdy niedawno opuszczał Maiden Court, towarzysząc królowej, wywoził stamtąd bardzo złe wspomnienie o Annie Latimar.
Nie mógł więc zrozumieć, dlaczego nieustannie wraca do tej panny myślami. Z jakiej przyczyny w Greenwich, gdy składał królowej raport o stanie umocnień na północnej rubieży, znienacka przypominała mu się jej twarz? Dlaczego, gdy wieczorami przyglądał się tancerzom, nagle przestawał ich widzieć, a pojawiała się przed jego oczami panna Latimar?
Taki dziwaczny stan był dla niego całkowicie niewytłumaczalny. Gdy przed chwilą zeskoczył z konia na podwórzu przed stajniami, raźno ruszył do drzwi dworu, jakby czegoś oczekiwał. Nie rozumiał swoich uczuć, tym mocniej więc chciał się od nich odgrodzić.
Anna bardzo obawiała się jego przyjazdu. Jeszcze nigdy nie spotkała mężczyzny tak bardzo pozbawionego wdzięku i niechętnego do prawienia komplementów, które jej się po prostu zależały. Jednak i ona, wbrew swej woli, wciąż o nim myślała, to doprawdy było bardzo irytujące.
Po ostatniej uwadze Jacka Bess wydała stłumiony okrzyk i przygryzła wargę, zaś winowajca natychmiast zwrócił się ku niej z zakłopotaną miną.
– Proszę o wybaczenie. Słyszałem, pani, że ostatnio niedomagasz. Powinno się mnie zastrzelić za niepotrzebne przysparzanie ci trosk.
– Chętnie podejmę się tego zadania – mruknęła Anna. – Ojciec ma u siebie w pokoju najnowszy model strzelby.
Na chwilę zapadło milczenie, potem Harry powiedział beztrosko:
– Robi się późno. Bess, myślę, że musimy pożegnać Annę, niech już rusza w drogę.
Bess zdecydowanym ruchem otarła oczy i odwiązała synka od krzesła. Z Halem na rękach wyszła na stajenne podwórze popatrzeć, jak córka dosiada swojej pięknej klaczy. Jack wskoczył na siodło płochliwego siwego rumaka. Potem oboje przyjęli jeszcze pożegnalne życzenia, a tymczasem Walter wyprowadził ze stajni jucznego konia z bagażami Anny.
Harry uścisnął dłoń córki.
– Do zobaczenia, Anno. Przekaż ode mnie wyrazy uszanowania królowej oraz powtórz, że wkrótce będę mógł przyjechać osobiście i odnowić hołd.
Bess wysoko podniosła Hala, by córka mogła go jeszcze raz ucałować.
– Pamiętaj wszystko, co ci powiedziałam, Anno, I przede wszystkim baw się dobrze, kochanie!
– Będę się dobrze bawić – obiecała panna Latimar, lecz nagłe poczuła się dziwnie nieswojo. Dookoła podwórza stali stajenni z czapkami w dłoniach, również cała służba wyległa z domu, żeby pożegnać panienkę. Gruba Mary, kucharka, przyciskała chustkę do oczu. Walter, zgarbiony teraz tak mocno, że ledwie mógł ustać, pamiętał dobrze, jak jeszcze niedawno musiał pilnować małej panienki, by nie wdrapała się na dorosłego konia.
Za bramą stała grupka wieśniaków, którzy również znali panienkę. Przez lata Anna była częścią Maiden Court, pamiętano jej śmiech i zabawy, radość i łzy, i przelotne burze. Wszyscy ją pokochali, bo nie sposób było inaczej, a teraz ta słodka panienka wyjeżdżała.
Poczciwi ludzie, pomyślała Anna. Pochyliła się, by pocałować jeszcze matkę i Hala, ostatniego całusa przeznaczyła dla ojca, a potem ścisnęła boki Jenny i ruszyła.
– Niech cię Bóg prowadzi, chłopcze – powiedział Harry do Jacka. – Pamiętaj, że powierzyłem twojej opiece swoją córkę.
– Pamiętam, sir – odparł cicho Hamilton. Czubkami palców dotknął czoła i śladem Anny opuścił podwórze.
Bess i Harry stali i patrzyli za nimi.
– Mam nadzieję, że jakoś im się ułoży – westchnęła Bess.
– Jak to im? – zdziwił się Harry. – Przecież nie ma żadnych „ich”, kochanie. Jack ma ją odwieźć do Greenwich i koniec.
Bess postawiła Hala na ziemi, a maluch natychmiast odmaszerował, wprawdzie nieco chwiejnie, lecz zdecydowanie.
– Tak sądzisz? Od dawna nie widziałam Jacka tak ożywionego, a Anna… och, przecież ona zwykle jest tak czarująca dla mężczyzn.
– I co 'z tego twoim zdaniem wynika? – spytał Harry ze śmiechem. – Nie przypadli sobie do gustu i tyle!
Bess nie powiedziała już nic więcej na ten temat, pamiętała jednak nieustanne kłótnie, jakie wiodła z Harrym na początku znajomości, gdy nie chciała jeszcze przyznać nawet przed sobą, że jej przyszły mąż nieodparcie ją pociąga.
Elżbieta Tudor leżała w szczelnie otoczonym zasłonami łożu i odpoczywała. Suknię miała zdjętą, gorset rozluźniony, powieki spuszczone, lecz mimo to nie spała.
Zza ciężkich draperii dolatywały ją przyciszone kobiece głosy. Pewnie znowu plotkują, pomyślała Elżbieta. Co jeszcze robią jej damy dworu oprócz uprzyjemniania sobie czasu? Czasem trochę posiedzą, haftując, pograją na lutni, pośpiewają. Przede wszystkim jednak rozmawiają o sobie i swoich strojach, o fryzurach, o cerze, o kandydatach na kochanków. I to wszystko jej kosztem.
Westchnęła. Naturalnie, potężna królowa musi mieć swoją świtę ze wszystkimi tego konsekwencjami. Poruszyła się niespokojnie i na chwilę szmery w komnacie ucichły. Dwórki zapewne spodziewały się, że ich pani rozchyli zasłony i wyda jakieś polecenie. Ponieważ jednak Elżbieta tylko wygodniej się ułożyła, głosy wkrótce znów się rozległy.
Dlaczego jest taka niezadowolona? Na dworze i w kraju wszystko układało się pomyślnie. Początki jej panowania okazały się znakomite, a spodziewała się, że przyszłość będzie jeszcze wspanialsza. Wiedziała, że jest niezwykle inteligentna i wykształcona, szybko się uczy i ma ogładę niezbędną władczyni. Była też świadoma jeszcze jednej swojej cechy, z którą po prostu trzeba się urodzić. Potrafiła wybierać do służby ludzi zarówno zdolnych, jak i lojalnych.
Pod tym względem bardzo różniła się od innej królowej, swojej kuzynki Marii Stuart, która niedawno wróciła z Francji, by zasiąść na tronie w swym ojczystym kraju, Szkocji. I już stało się wiadome, że Maria Stuart jest bardzo złą władczynią. Twarz Elżbiety spochmurniała. Za metody rządzenia pochwały się kuzynce nie należały, ale pod niebiosa wynoszono jej urodę i wdzięk.
Maria wróciła do kraju ogarniętego wieloma problemami. Lordowie sprawujący rządy, powodowani butą, skłaniali się do rozwiązań sitowych. Od śmierci ojca Marii w Szkocji toczyła się brutalna wojna domowa, dlatego panowie z dużą niechęcią patrzyli, jak pannica wychowana na zbytkownym dworze zajmuje należne jej miejsce królowej.
Również Maria nie była wolna od buty, poślubiła bowiem francuskiego delfina, który zdążył jeszcze objąć tron, ale zmarł w pierwszym roku ich małżeństwa. Franciszek, już śmiertelnie chory, uwielbiał Marię, młodą i piękną królową, toteż obsypywał ją wszelkimi możliwymi darami.
Nie raz i nie dwa obiecywał jej tron Anglii. Gdy więc nagle Maria została wdową, mając w otoczeniu wrogo nastawioną teściową i świeżo koronowanego szwagra, zdecydowanego nie dopuścić jej do udziału w rządach, postanowiła wrócić do ojczyzny i zasiąść na tronie, który bezdyskusyjnie jej się należał. Powoli jednak dochodziła do przekonania, że ma prawa również do korony angielskiej.
Elżbieta Tudor, która zapewne wiedziała o Szkocji więcej niż władająca tym krajem kuzynka, nie kryła zadowolenia z tego, że niemal natychmiast po powrocie Maria zraziła do siebie szkockich lordów i swego przyrodniego brata Jamesa, wzburzyła przeciwników papizmu starego typu, budzącego grozę Johna Knoxa, a także popełniła setki drobniejszych uchybień budzących sprzeciw drażliwych Szkotów.
Mniej zadowalające były ostatnie doniesienia, według których Maria, mimo braku doświadczenia i sprytu w rządzeniu, okazała się jednak dostatecznie rozumna, by dopasować się do nowej roli. Stopniowo opanowywała sytuację w kraju, posługując się w tym celu jedynym dostępnym sobie środkiem, to znaczy kobiecym wdziękiem. W ten sposób zaznaczył się bardzo wyraźny kontrast między nią a jej kuzynką z rodu Tudorów.
Elżbieta tyranizowała swoich ministerialnych doradców, natomiast Maria siedziała cicho z robótką w dłoniach, słuchała i polegała na autorytecie innych. Stłumiła w sobie upodobanie do pięknych strojów i nosiła skromne aksamity zasłaniające jej alabastrowy dekolt, co także bardzo różniło ją od kuzynki Elżbiety, która nadawała ton modzie w Anglii i stopniowo odkrywała coraz więcej kobiecych wdzięków.
Cnotliwość Marii nie ulegała wątpliwości, a jej cztery damy dworu, same imienniczki, były statecznymi córkami szkockich lordów. Elżbieta wolała nawiązywać przyjaźnie z dworzanami niższymi statusem, lecz za to modnymi i lubiącymi zabawę, a na jej reputację raz po raz rzucała cień swoboda w kontaktach z poddanymi płci męskiej, a zwłaszcza cieszącym się złą sławą Robertem Dudleyem.
Krótko mówiąc, Maria była solą w oku Elżbiety, która również miała silną świadomość swojej kobiecości, natychmiast więc rozpoznała godną rywalkę na tym polu.
Elżbieta znów niespokojnie się poruszyła. Tym razem zasłony zostały ostrożnie rozsunięte i pojawiła się między nimi głowa lady Sidney.
– Czy można w czymś pomóc, Wasza Wysokość?
– Nie. Idź sobie. – Głowa szybko się cofnęła, a Elżbieta znów się zamyśliła.
Snuła swoje rozważania jeszcze kilka minut, aż w końcu doszła do wniosku, że rozstroił ją tak ślub, na którym niedawno była. Ślub George'a Latimara z tym małym nic.
Sama przyczyniła się do zawarcia tego związku, a współdziałał z nią w tym Dudley, ale, o dziwo, gdy nadszedł decydujący dzień, wcale nie czuła satysfakcji z wyniku. Doszła do wniosku, że jej obecność i wcześniejsza pomoc wcale nie były potrzebne, bowiem ta para i bez tego wydawała się szczęśliwa ponad miarę.
Szczęśliwa. Również nad tym słowem warto się zastanowić. Może to właśnie ono ją irytowało? Zmarszczyła czoło. Dlaczego miałoby ją drażnić? Przecież sama jest szczęśliwa, czyż nie? Jest królową Anglii, kobietą władającą najpotężniejszym narodem na świecie, której wystarczy skinąć palcem, by mieć dostęp do wszelkich bogactw i rozrywek, o jakich marzyła długie lata spędzone na zesłaniu, a w dodatku kochał ją najprzystojniejszy i najbardziej czarujący dworzanin w. całym królestwie. Na wargach Elżbiety zaigrał uśmiech.
Drogi Robert, drogi Robin. Było jej z nim tak dobrze, gdy czuł się całkiem swobodnie. Ostatnio jednak zachowywał się tak, jakby chciał zasugerować, że odmawia mu czegoś, co mu się słusznie należy. Jeszcze podczas ich krótkiego pobytu w Maiden Court wydawał się zupełnie inny. Traktował ją z czułością i bez formalnego szacunku, jakby to on był panem, a nie Elżbieta królową, gdy jednak wrócili do Greenwich, to się zmieniło. Robert nie potrafił zrozumieć, że chociaż połączyła ich miłość, to ona, królowa Anglii i najpotężniejszy monarcha na świecie, nie zamierza u swego boku stawiać księcia małżonka, a zwłaszcza takiego, który chciałby do woli korzystać z tego, co należy wyłącznie do niej, czyli z władzy. „Świat traci głowę dla miłości” – powiedział.
Ha! Już to gdzieś słyszała… Naturalnie. George Latimar posłużył się tą maksymą, gdy strofowała go za to, że rezygnuje z dworskiej kariery, wybrawszy żonę niższą stanem. Zresztą ojciec George'a, Harry, musiał mieć podobne poglądy, w swoim czasie, gdy był dworzaninem i przyjacielem jej ojca, Henryka VIII poślubił kobietę, którą pokochał, nie bacząc, że jest córką zubożałego rycerza.
To dziwne, pomyślała Elżbieta, bo przecież z pewnością władza, uwielbienie, wielkie bogactwa i szacunek, gdyby położyć je na jednej szali, powinny ważyć więcej niż… miłość.
Przez szparę, którą zostawiła między zasłonami lady Sidney, Elżbieta zobaczyła, jak zachodzące słońce złoci szyby w oknach jej komnaty. Wkrótce miała nadejść pora kolacji, trzeba więc zostać, ubrać się i poczynić wszelkie przygotowania. Myśl o Latimarach zwróciła uwagę Elżbiety na coś jeszcze. Tego dnia Anna Latimar miała dołączyć do jej dworek.
Budziło to u Elżbiety mieszane uczucia. Poznała córkę Harry'ego w bardzo oficjalnej sytuacji, podczas ślubu jej brata, ale nie odniosła korzystnego wrażenia. O swej przyszłej damie dworu pomyślała, że jest za ładna, zbyt wymowna i zupełnie nieskora do uległości.
Z pewnością tej pannie nie brakowało ambicji, co wyraźnie było widać po jej manierach. Nawet gdyby Annę Latimar porwała miłość i tak nie przestałaby stąpać po ziemi. Markiz by ją zadowolił, ale nikt mniej dostojny, to pewne!
Jednakże Elżbieta uważała, że są powody, dla których Latimarom należą się względy z jej strony. Postanowiła więc przywitać tę pannę życzliwie. Jeszcze raz westchnęła, usiadła na łożu i rozsunęła aksamitne zasłony.