143930.fb2
Anna opuszczała Maiden Court zdenerwowana i rozżalona, bowiem nie tak to sobie wyobrażała. Powinna jechać do Greenwich w towarzystwie swoich rodziców i przez całą podróż świetnie by się bawili. Matka z entuzjazmem komentowałaby widoki, a ojciec, ze swym niepowtarzalnym urokiem, przekornie by jej sekundował, a także, niby żartem, udzielał córce ostatnich porad. Tymczasem musiała jechać wiele kilometrów pod eskortą mężczyzny, którego ani nie lubiła, ani nie rozumiała. Zerknęła na niego kątem oka.
Jack Hamilton trzymał się w siodle siwosza z wielką swobodą, ale widać było, że zachowuje czujność. Nieustannie omiatał wzrokiem drogę, toteż Anna ani na chwilę nie zapomniała, że jadą przez bezludną i niebezpieczną okolicę, bo mimo rosnącego dostatku za panowania nowej władczyni bezprawie w Anglii wciąż się zdarzało. Co gorsza, Jack Hamilton nie powiedział do niej ani jednego słowa.
Gdy dotarli do rozstajnych dróg i skręcili na południe, ku stolicy, Anna postanowiła przerwać milczenie.
– Czy w ogóle nie będziemy rozmawiać?
Jack, skupiony na obserwacji gęstego lasu, mogącego stanowić dobrą kryjówkę dla zbójców, odwrócił głowę do panny Latimor.
– Bardzo przepraszam. Czy życzyłaś sobie, pani, prowadzić rozmowę?
– Tak się utarło, gdy dwoje ludzi jest razem.
– Aha… proszę mi wybaczyć. Niezbyt dobrze znam się na konwenansach. Zwracałaś mi już na to uwagę, pani.
– Z pewnością pamiętasz jednak podstawowe zasady dobrego wychowania, panie – odparła sucho.
Nagle uświadomiła sobie, że ona, która z takim podnieceniem czekała na wyjazd, już tęskni za domem oraz że ogarniają ją złe przeczucia związane z pobytem w Greenwich.
Łatwo być pewnym siebie, gdy przyjmuje się w domu gości, pomyślała ponuro, albo gdy odwiedza się sąsiadów, którzy znają i szanują twoją rodzinę. Czy jednak kiedykolwiek gdzieś była lub coś robiła zupełnie samodzielnie, bez wsparcia rodziny?
Nigdy, zawsze bowiem miała w odwodzie ojca, brata lub matkę, którzy pomagali jej uporać się z każdą nową sytuacją. Tymczasem w najważniejszym dniu swojego życia miała przy sobie jedynie Jacka Hamiltona! Złościło ją to, a ponieważ nie zwykła ukrywać takich nastrojów, zmarszczyła czoło.
Lord Hamilton zwolnił bieg konia i pochylił się ku młodej damie.
– Lady Anno, przecież już cię prosiłem, abyś wybaczyła mi moje niedoskonale maniery. Poza tym twój ojciec powierzył cię mojej opiece, a ja traktuję swoje obowiązki poważnie.
Musiała przyznać, że Jack mówi rozsądnie. Gdyby przydzielono jej do towarzystwa starego Waltera, na pewno byłby tak samo czujny, ale przez całą drogę gawędziliby ze sobą. Zwierzyłaby mu się ze swoich obaw, a wierny sługa natychmiast by je rozwiał, uważał bowiem panienkę za wcielenie doskonałości.
Natomiast Jack Hamilton wręcz przeciwnie. Była pewna, że jej nie lubił i nie cenił, co więcej, po prostu go nie obchodziła. Nawet nie chciał na nią spojrzeć, bo gdy zwrócił się do niej, wzrok miał wbity w jakiś punkt nad jej ramieniem.
On przypomina ducha, pomyślała, chociaż może ruszać się i oddychać, ale w środku jest martwy. Przebiegł ją dreszcz. Ten mężczyzna działał na nią wręcz odpychająco. Ktoś taki nie nadawał się do tego, by towarzyszyć jej w świecie, gdzie królują ciepło i radość, a w takich właśnie krainach Anna zwykła przebywać.
Oba konie szły teraz ślimaczym tempem. Po lewej stronie płynęła rzeka, jechali bowiem wzdłuż Tamizy, a przed sobą ujrzeli przydrożną gospodę.
– Czy nie moglibyśmy zrobić krótkiego przystanku? – spytała. – Chciałabym napić się czegoś zimnego, a myślę, że Jenny również. – Czule poklepała klacz.
– Wobec tego istotnie powinniśmy się zatrzymać – stwierdził Jack i spojrzał w niebo. Pogoda była ładna, a przejechali już kawał drogi. Z zadowoleniem stwierdził, że jego towarzyszka jest dobrą amazonką. Świetnie trzymała się w siodle i zręcznie kierowała koniem nawet wtedy, gdy pokonywali nierówności terenu. Wprawdzie Jack bardzo chciał dojechać do Greenwich przed zapadnięciem zmroku, ale na krótki postój mogli sobie pozwolić.
W gospodzie nie było osobnego salonu dla dam, w którym mogłyby odpocząć i czegoś się napić, jednak karczmarz wskazał im miejsca na dworze z widokiem na rzekę. Anna usiadła i wbiła wzrok w wyjątkowo leniwy nurt, a Jack zajął się końmi. Po chwili karczmarz przyniósł piwo.
Hamilton wkrótce dołączył do swej podopiecznej. Gdy upił łyk, na jego wardze została biała smuga. Otarł ją rękawem i zaczął prowadzić dość niezręczną rozmowę o otaczającym ich krajobrazie, wskazując przy tym na rząd chłopców łowiących ryby nad rzeką.
Anna spojrzała na niego zdziwiona, bo Hamilton najwyraźniej starał się teraz ją zabawić. Doceniła ten wysiłek, widać było bowiem, że zupełnie nie potrafił rozmawiać o niczym. Gdy karczmarz dolał im piwa do kufli i przyniósł na drewnianym półmisku chleb oraz ser, powiedziała:
– Przypuszczam, panie, że tam, gdzie jest twój dom, świat wygląda zupełnie inaczej. Opowiedz mi o tym, proszę.
Na chwilę zamyślił się.
– Słusznie przypuszczasz, pani. Południe Anglii jest łagodne, natomiast pogranicze Szkocji to kraina surowa i bezlitosna.
Czekała, co powie dalej.
– Wiem, że wszędzie bywają trudne warunki, ale tam życie jest szczególnie ciężkie. To nie kończąca się walka z żywiołami, z biedą, i z ziemią, którą trzeba nieustannie przebłagiwać, by chciała ofiarować dość żywności. – Urwał i kwaśno się uśmiechnął. – Pewnie nie to chciałaś usłyszeć, pani.
– To bardzo interesujące – zapewniła go uprzejmie. – Mów dalej, panie.
– Tam, gdzie mieszkam, w zamku Ravensglass, będącym od dawien dawna siedzibą mojej rodziny, nie ma wyraźnego podziału na tak zwaną szlachtę i chłopów. Owszem, mam złoto i oszczędności, mam solidne meble i wygodne komnaty, ale nie sposób najeść się francuskimi jedwabiami, a noc spędzona z pustym brzuchem na puchowych piernatach jest podobna do nocy na słomie. – Przerwał na moment. – Prędzej czy później nawet w najrozważniej prowadzonych domostwach trzeba uzupełnić spiżarnię, a zdarza się, że jesteśmy przez dużą część roku dosłownie odcięci od reszty świata. Zwierzęta, nawet zadbane, giną od chorób, podobnie jak ludzie. I zimno! Mam nadzieję, pani, że nigdy podobnego nie doświadczyłaś. Ciepło odziany człowiek wychodzi z domu tylko po to, by sprawdzić, jak się ma jego stado, i wraca z odmrożonymi palcami u rąk i nóg…
Zamilkł, by przyjrzeć się jej minie.
– No, nie co roku jest tak strasznie, ale pamiętam kilka niezwykle ostrych zim. Na któreś Boże Narodzenie matka przemyciła do zamku prosiaka i tuczyła go w wielkiej sali przy kominku, żebyśmy mieli co jeść na święta. Ojciec, gdy to zauważył, wpadł we wściekłość. Kłócili się przez całe dwa świąteczne tygodnie.
– Twój ojciec, panie, był Szkotem, prawda?
– Z urodzenia tak, ale jego rodzina mieszkała od wielu lat po angielskiej stronie granicy, więc uważał się za Anglika. Był lennikiem króla Henryka, a ja jestem lennikiem jego dzieci.
Jack zapatrzył się w jednego z małych wędkarzy, który miał na żyłce srebrzystą rybę i usiłował wyciągnąć ją z wody. Podczas gdy chłopiec mozolił się ze zdobyczą, Hamilton wstał, zdjął czapkę, pochylił się nad wodą i zręcznie podebrał trofeum.
Mały blondynek, zdziwiony i zaskoczony, spojrzał na niego z uśmiechem i obaj pochylili się nad złowioną rybą. Chłopcy wędkowali nie dla sportu, lecz po to, by było w domu co jeść, a ten piękny okaz zapewniał całej rodzinie posiłki na dwa dni.
Gdy Jack wrócił do Anny, ta powiedziała zadumanym tonem:
– Musiałeś, panie, bardzo zagniewać ojca, kiedy, wybrałeś na żonę francuską damę. O ile wiem, Szkoci i Francuzi zawsze nawiązują sojusz, gdy przychodzi do walki przeciwko Anglikom.
Jack stężał, ale odpowiedział uprzejmie:
– To prawda. Jeśli już odpoczęłaś, pani, powinniśmy wyruszyć dalej. Chciałbym zobaczyć Greenwich jeszcze przed zachodem słońca.
Resztę drogi przebyli niemal w milczeniu. Jeśli Anna się odrywała, Jack odpowiadał, ale wyłącznie półsłówkami i prawie niegrzecznie. Dziewczyna znowu poczuła się jak natręt. Była pewna, że nowy przypływ niechęci wywołała u Jacka tym, iż poruszyła zakazany temat.
Wielkie nieba! – pomyślała z irytacją. Mogłoby się zdawać, że to jedyny człowiek na świecie, który stracił bliską osobę, a na przykład ona przed pięcioma laty też była bardzo zasmucona, gdy zmarła jej babka ze strony matki.
Joan de Cheyne, matka Bess, dożyła niezwykłe podeszłego wieku. Miała niespożyte siły. Przez wiele lat mieszkała razem z córką i zięciem, dbała o Latimarów i mieszała się do wszystkich ich spraw. Gdy cicho odeszła pewnej letniej nocy, po hucznej dożynkowej kolacji, w której brała żywy udział, Anna szlochała trzy dni bez przerwy. Wreszcie ojciec przyszedł do jej komnaty i surowo oznajmił, że takie opłakiwanie wyroków losu to brak szacunku dla sił wyższych.
– Sprzeciwiasz się Bogu – powiedział – więc proszę, przestań.
Mądre słowa, uznała wówczas Anna, a teraz je sobie przypomniała. Zerknąwszy na chmurną twarz swojego towarzysza, nabrała jednak przekonania, że dla niego nie będą stanowiły pociechy. Naturalnie rozumiała, że utraty babki nie można porównywać ze śmiercią żony i towarzyszki życia, lecz mimo wszystko… Tak czy owak, żałowała, iż niebacznie zadała kłopotliwe pytanie.
Do Greenwich dotarli akurat wtedy, gdy błękitne niebo zaczęło nabierać jabłkowozielonego odcienia, który sygnalizował, że oto kończy się jeszcze jeden pogodny, jesienny dzień i wkrótce nastanie noc. Wjeżdżali na główny dziedziniec skąpani w karmazynowym świetle zachodzącego słońca. Jack zeskoczył na ziemię i pomógł Annie zsiąść z klaczy. Dopilnował, by stajenny zajął się wierzchowcami i polecił mu szybko znaleźć pazia, który odprowadziłby lady Annę Latimar do jej komnaty.
Mimo swych braków Jack bez wątpienia był skuteczny, bo po kwadransie Anna znalazła się pod opieką lady Allison Monterey w jednej z komnat, do których wchodziło się z labiryntu korytarzy przecinających kwatery dam dworu. Anna wraz z rodzicami i George'em była już w Greenwich, więc z radością oglądała znane miejsca, przede wszystkim jednak zależało jej a tym, by jak najszybciej spotkać damy, z którymi miała spędzić najbliższe dwa lata życia, i wywrzeć na nich możliwie korzystne wrażenie.
W komnacie zastała cztery dwórki. Wszystkie były równe jej wiekiem i stanem, czyli że były bardzo starannie wychowane, lecz nie pochodziły z najznamienitszych rodzin. Służyły królowej, nie należały jednak do jej najbliższego otoczenia, bo taki zaszczyt został zarezerwowany, na przykład, dla lady Warwick i lady Dacre. Dziewczęta powitały ją życzliwie, bo każda nowa twarz była bardzo pożądana, jako że zbliżały się długie, zimowe miesiące. Zaraz potem Anna przekonała się, jak rozważnie ojciec zaplanował jej przyjazd na królewski dwór. Gdy zaczęła rozpakowywać kufer, a pozostałe panny wydawały głośne okrzyki nad jej kolejnymi sukniami, bez wyjątku uszytymi zgodnie z wymogami najnowszej mody, lady Allison powiedziała:
– Przywiózł cię tutaj Jack Hamilton, prawda? Och, on wydaje mi się wprost fascynujący!
– Naprawdę? – Anna spojrzała zaskoczona, szybko jednak się opanowała i przybrała wyraz życzliwego zainteresowania.
– Wszystkie tak uważamy – wtrąciła lady Frances. – Czy on jest przyjacielem rodziny, czy…? – Na wszelki wypadek zawiesiła głos.
– Owszem, przyjacielem rodziny – odrzekła stanowczo Anna. – Dawniej był paziem mojego ojca, a i teraz utrzymują bliskie stosunki. Moi rodzice spotykali się z nim co pewien czas, gdy przyjeżdżali na dwór złożyć pokłon królowej, ja natomiast widziałam go ostatni raz, kiedy byłam małą dziewczynką. Niesety, moja matka zachorowała i nie mogła mi towarzyszyć do Greenwich, więc ojciec poprosił o to Jacka.
Odwróciła się do kufra i wyjęła z niego aksamitną pelerynkę, podbijaną futrem, którą zaledwie tydzień wcześniej dostała w prezencie od rodziców. Trzymając w rękach ten luksusowy przyodziewek, znów poczuła tęsknotę za domem.
– Będziesz miała osobistą służącą, która zrobi to za ciebie – zwróciła jej uwagę lady Jane.
– Wiem – odparła Anna, świadoma, że została zganiona – ale pomyślałam, że sama to zrobię i każę wynieść kufer. – Wdzięcznie uśmiechnęła się do Jane. – Wydaje mi się tutaj dosyć ciasno. Jestem pewna, że wszystkim brakuje przestrzeni, do której przywykłyśmy w naszych domach.
Trzy pozostałe dwórki wymieniły aprobujące spojrzenia. I tak zaczęła się nieustająca gra towarzyska w zdobywanie punktów. Nikt nie zostawał w niej zwycięzcą, ale przynajmniej dawała trochę urozmaicenia.
Dwórki uznały, że Anna ma już całkiem sporo tych punktów. Przyjechała do Greenwich pod opieką Jacka Hamiltona, który był tematem licznych domysłów, ponieważ wiele panien bezskutecznie próbowało go zdobyć; miała elegancką garderobę i pochodziła z szacownej rodziny, a w dodatku niemal natychmiast utarła nosa Jane. Należało się więc spodziewać, że szybko znajdzie swoje miejsce na dworze.
Panny wróciły do tematu Jacka Hamiltona.
– Podobno nigdy nie otrząsnął się z żałoby po śmierci żony – powiedziała z żywym zainteresowaniem Clare – a minęło od tamtej pory już ponad dziesięć łat!
– Mój brat, Tom, powiedział mi, że w Ravensglass Jack zbudował jej okazały pomnik – szepnęła Allison. – Krypty rodowe Hamiltonów wydawały mu się nie dość dostojnym i wspaniałym miejscem dla jej szczątków, więc postawił nową, a materiały sprowadził aż z Florencji. I budowla, i pomnik są z włoskiego marmuru.
– Wyobraźcie sobie tylko, ile to kosztowało! – wykrzyknęła zazdrośnie Frances. – I wszystko dla zmarłej osoby.
Anna nadał składała swoje stroje we wskazanej skrzyni, nieco zdegustowana tą rozmową. Cokolwiek sądziła o Jacku Hamiltonie, wrodzone poczucie lojalności nie pozwalało jej słuchać, jak w tym siedlisku zawiści panny dyskutują o jego najbardziej osobistym cierpieniu.
– Z pewnością znasz różne niezwykłe szczegóły tej historii – zwróciła się do niej Jane. – Oświeć nas, proszę.
Złożywszy równo ostatnią suknię, Anna zamknęła skrzynię.
– Niestety, nie znam żadnych szczegółów – odparła chłodno. – Wiem tylko, że Jack uwielbiał swoją żonę i bardzo głęboko przeżył jej śmierć.
Nastąpiła chwila niezręcznego milczenia, aż wreszcie Clare powiedziała:
– Naturalnie jest tak, jak mówisz… wszystkie mu współczujemy, ale czy nie uważasz, że żałoba też ma swoje granice?
Anna również była tego zdania, nie do niej jednak należał sąd w tej sprawie, ponieważ, jako że nigdy jeszcze nie była zakochana, nie miała stosownych doświadczeń. Wiedziała natomiast, że nie wolno jej brać udziału w bezsensownych plotkach, dotyczących uczuć posępnego i zgorzkniałego człowieka, z którym spędziła ostatni dzień. To byłaby po prostu nielojalność.
– Myślę, że z czasem i on opuści swoją wieżę z kości słoniowej. Cieszyłabym się, gdybym to ja mogła go do tego skłonić – westchnęła Jane.
Wszystkie się roześmiały, a ponieważ były młode i szukały rozrywki, wkrótce zaczęły eksperymentować z różnymi miksturami upiększającymi, które miały na toaletce, i rozmawiać o innych sprawach. Tymczasem przesypał się piasek w klepsydrze i nastała pora wieczornego posiłku.
Wielka sala w Greenwich była olbrzymim pomieszczeniem z wygładzonych kamieni. W obu jej końcach znajdowały się wielkie kominki, z których buchały złotoszkarłatne płomienie.
W żelaznych kinkietach ze srebrnymi zwierciadłami o sześćdziesięciocentymetrowej średnicy paliły się setki świec. Gra świateł, barw i cieni wprawiała wszystkich w szczery zachwyt.
Anna siedziała przy swoich towarzyszkach z komnaty, ale nie miała czasu, by cokolwiek przełknąć, bo bez przerwy rozglądała się dookoła. Mimo że przed rokiem spędziła kilka miesięcy na dworze, nigdy nie widziała takich sukni i strojów, tak wspaniałej biżuterii i ozdobnych fryzur.
Królowa siedziała na drewnianym podwyższeniu z Dudleyem, Williamem Cecilem i innymi ludźmi, których Anna nie znała. Nie ulegało wątpliwości, kto jest pierwszą damą tego zgromadzenia. Elżbieta nosiła suknię z jedwabiu o miodowej barwie, zdobioną haftowanym wzorem, przedstawiającym pszczoły. Szerszych spódnic już wprost niepodobna mieć. Szyję królowej otaczała nieskazitelnie biała kryza zdobiona perłami, która na karku wznosiła się i w ten sposób tworzyła tło dla twarzy. Anna wytężyła wzrok, by dociec, jak taki kołnierz jest podtrzymywany, musiał bowiem być dość ciężki.
Szepnęła do Jane:
– Koronki Jej Wysokości są piękne, ale zastanawia mnie, jak to możliwe, że delikatny materiał jest taki sztywny.
Jane lubiła sobie dobrze pojeść. W przyszłości na pewno odbije się to na jej kształtach, tymczasem jednak, w wieku dwudziestu lat, miała jedynie bardzo kobiece krągłości. Ponieważ akurat chciwie pochłaniała pieczonego pawia, otarła krople tłuszczu z bielutkiego podbródka i powiedziała:
– Och, to jest flamandzka specjalność. Robi się to czymś, co nazywa się… krochmal. Jak dotąd tylko Francuzi nabrali biegłości w tej sztuce, więc Jej Wysokość specjalnie sprowadziła stamtąd służącą, która zajmuje się jej koronkami. Nie jesteś głodna?
– Jestem, jestem. – Anna rozejrzała się po oszałamiająco wystawnym stole. Wybrawszy pieczonego łabądka, zaczęła skubać mięso po małym kąsku. Maniery przy stole w Maiden Court były przestrzegane z wielką skrupulatnością, bo jej ojciec utrzymywał, że nawet najbardziej urocza dama traci urok, jeśli podczas posiłku zachowuje się jak wygłodzone zwierzę. Niestety, większość biesiadników w Greenwich właśnie tak się zachowywała, co Anna odnotowała z dezaprobatą. Wróciła spojrzeniem do Elżbiety. Ojciec dał jej list do królowej, w którym wyjaśniał, dlaczego nie może towarzyszyć córce osobiście. Zaraz po przyjeździe przekazała go jednej z dam dworu, a teraz zastanawiała się, czy królowa udzieli jej posłuchania.
Tymczasem Jane najadła się do syta i popiwszy mięsiwo dwoma kielichami wina, próbowała zwrócić na siebie uwagę pazia z wielką tacą słodyczy.
– Mniam! Tylko skosztuj, Anno, któregoś z tych ciasteczek. Jej Wysokość sprowadziła prawdziwego mistrza w cukierniczym fachu, który przygotowuje właśnie takie pyszności. – Podsunęła jej kwadratowe ciasteczko marcepanowe z suszonym owocem, zdobiącym środek niczym ciemny klejnot.
– Dziękuję. – Anna machinalnie ugryzła ten specjał, ale zaraz go odłożyła. W odróżnieniu od pani tego dworu, nie była łasuchem.
– Lady Anno? – Podniosła wzrok i stwierdziła, że pochyla się nad nią Jack Hamilton. – Czy pozwolisz, pani, że zaprowadzę cię do sali tanecznej? Jej Wysokość wkrótce tam się uda.
Świadoma czterech par oczu śledzących ją z wielką uwagą, odrzekła spokojnie:
– Dziękuję, Jack. – Wstała i przyjąwszy jego ramię, opuściła wielką salę.
– Jak minął ci, pani, pierwszy posiłek w Greenwich? – spytał w korytarzu.
– Całkiem dobrze. Czy wejdziemy do sali?
– Stanęli przy drzwiach obszernej komnaty, pełnej tańczących par.
– To mi się wydaje dość skomplikowane – powiedział Jack. – Czy znasz, pani, kroki?
– Mój ojciec zatrudniał włoskiego nauczyciela tańca, nie widzę tu nic trudnego.
– Poczekaj więc chwilę, a znajdę ci kawalera do pary. – Jack rozejrzał się po opustoszałym korytarzu.
– Nic z tego – odparta, wciąż trzymając rękę na jego ramieniu. Był w tym miejscu jedynym znanym jej człowiekiem, więc wcale nie miała ochoty go tracić. – Poradzimy sobie. – Weszła do środka i Hamilton, chcąc nie chcąc, musiał zrobić to samo.
Kroki nie dość że nieznane, wydały się Jackowi zupełnie nienaturalne. Nie tańczył od lat, lecz mimo to z ponurą determinacją starał się podołać trudnemu zadaniu, polegając na swoim instynktownym poczuciu rytmu i gibkości znamienitego wojownika, jakim przecież jest.
Zerknąwszy na partnerkę, stwierdził, że radzi sobie znacznie lepiej. Mimo woli zatrzymał na niej wzrok, zawsze znajdujący upodobanie w pięknie. Co mu przypominały te kołyszące się ruchy? Ależ tak, mistrzowski fechtunek jej ojca. Minęło już wiele lat, ale Jack wciąż dobrze pamiętał, jak Harry Latimar robił błyskawiczne zwroty i parował sztychy srebrzystym rapierem. Pamiętał również siebie, skromnego pazia, który trzymał aksamitną pelerynę swego pana i podziwiał jego biegłość. To działo się jednak tak dawno temu. Wtedy jeszcze nie znałem Marie Claire, pomyślał i poczuł w sercu bolesne ukłucie.
Nagle znalazł się naprzeciwko Anny, która uśmiechnęła się do niego.
– Bardzo dobrze sobie radzisz, panie – powiedziała radośnie. – Czy nadal uważasz, że to nie jest ani trochę zabawne?
– Zabawne? – powtórzył z goryczą Jack. – Nie wydaje mi się. – Odwrócił się i zostawił ją wśród tańczących, a sam zaczaj się przeciskać przez tłum do wyjścia.
Znowu! Znowu ten niewdzięcznik zostawił ją na środku sali! Dygnęła przed dżentelmenem, który pospiesznie zajął miejsce Hamiltona, i przesłała mu olśniewający uśmiech, a gdy rytm się zmienił, również opuściła tańczących i podążyła śladem postawnego, siwowłosego mężczyzny. Wkrótce znalazła się na dworze. Szedł szybko, ale dogoniła go na schodach prowadzących nad rzekę.
– Jack!
Odwrócił się do niej z kamienną twarzą.
– Przepraszam, lady Anno. Nagłe poczułem, że potrzebuję świeżego powietrza.
– Jesteś, panie, niegrzeczny! – burknęła rozzłoszczona dziewczyna. – W przeszłości na pewno musiano cię uczyć, że gdy się damę zaprasza, to wycofywanie się w połowie jest niewybaczalnym grubiaństwem. Zostawiłeś mnie już po raz drugi.
– Lecz ja, pani, ani razu cię nie zaprosiłem – przypomniał z powagą. – Przyznaję jednak, że nie zachowałem się właściwie.
To konkretne stwierdzenie trochę ją udobruchało. Poczuła się głupio, że wybiegła za nim na dwór, by wyładować swoją złość.
Przysiadła na omszałym murku. Wieczór był ciepły, lecz mimo to przez spódnice czuła wilgoć. Znów ogarnęła ją nostalgia. Powiedziała smutno:
– Pewnie nie przyszło ci, panie, do głowy, że mogę dzisiaj trochę tęsknić za domem.
– Rzeczywiście, nie.
– Albo że taki tłum ludzi może we mnie wzbudzić pewien lęk.
– Też nie – zapewnił ją. – O ile jednak dobrze pamiętam, pani, zapewniałaś mnie, że nigdy nie odczuwasz niepokoju. – Powiedział to całkiem obojętnym tonem.
Anna roztarta ramiona, bo od rzeki wiał chłodny wiatr. Ten spontaniczny, dziecięcy gest zupełnie nie pasował do jej nowej bardzo eleganckiej sukni i starannie zakręconych i ułożonych włosów.
Jack usiadł przy Annie. Przyzwyczajona do tego, że ma w rodzinie dwóch mężczyzn, którzy w razie potrzeby ją pocieszają, pochyliła się ku niemu i położyła głowę na jego ramieniu Pozostał nieruchomy, nie próbował jej objąć. Po chwili Anna wyprostowała się.
– Przepraszam, panie. Wiem, że nie wolno mi nadużywać twojej życzliwości, ale dziś wieczorem naprawdę czuję się trochę zagubiona.
Jest blada, pomyślał, i jaka drobna w porównaniu ze mną Wiedział jednak, że zagubienie Anny nie potrwa długo, zauważył przecież dziesiątki zachwyconych spojrzeń, które śledziły ją na sali tanecznej.
– Co cię, pani, dręczy? – spytał niezręcznie.
– Nic – odrzekła po chwili – ale wszystkie panny z mojej komnaty są bardzo pewne siebie, ślicznie wystrojone i piękne Nagle przyszło mi do głowy, że jestem tylko zwykłą Anną Latimar z Kew. Nikim szczególnie wspaniałym ani pięknym.
Wypowiedziała te słowa, spoglądając mu prosto w twarz. Nie zamierzała flirtować, taka po prostu była. Wychowano ją w przekonaniu, że dopóki mężczyzna nie okaże wrogości, jest przyjacielem i sojusznikiem i należy traktować go w sposób całkiem naturalny.
W gruncie rzeczy niewiele wiedziała o kobiecych grach. choć natura wyposażyła ją w niezbędny oręż. W tej chwili Anna widziała jednak w Jacku jedynie ogniwo łączące ją z domem, przyjaciela rodziny i znajomą twarz.
Z pewnością nie powiedziałaby, iż go lubi, i nie tylko dlatego, że Hamilton najwyraźniej nie żywił do niej przyjaznych uczuć. Jeszcze bardziej irytowało ją to, że izolował się od ludzi.
Do tej pory nie zgłębiła istoty tej postawy, z jej doświadczeń wynikało bowiem, że każdy chce być lubiany i całą swą energię temu właśnie poświęca. Natomiast Jack wydawał się absolutnie obojętny na to, co kto o nim sądzi.
Wiedziała też, że ludzie mają o nim bardzo różne zdania.
Matka nazwała go „uroczym chłopakiem”, a ojciec wspomniał o dobrym przyjacielu i najweselszym chłopcu, jaki mu kiedykolwiek służył”. „Jest fascynujący!” – twierdziły jej współmieszkanki. „Dziwny i nieszczęśliwy”, uważał George. Do tej ostatniej opinii Anna przychylała się całkowicie.
Jack ostrożnie się od niej odsunął, wstał i powiedział zadumanym tonem:
– Sądzę, pani, że masz wszystkie zalety innych panien, a te określenia, którymi je obdarzyłaś, pasują również do ciebie.
Wielkie nieba! – pomyślała zaskoczona. Zdaje się, że powiedział mi komplement! Dość banalny, to prawda, lecz jednak, Została pocieszona i uśmiechnęła się.
– Dziękuję jeszcze raz, Jack. Myślę, że mogę już wrócić do pałacu i nie przejmować się aż tak bardzo.
– Jak sobie życzysz, pani – odrzekł uprzejmie.
Miało upłynąć trochę czasu, nim ponownie nadarzy się im okazja do rozmowy.
Następnego ranka Anna została wezwana do królowej i poinstruowana w sprawie swoich obowiązków. Elżbieta była życzliwa, ale wyraźnie dała swojej nowej damie do zrozumienia, że znalazła się na dworze tylko dzięki rodzicom, którym należą się szczególne względy monarchini.
– Bardzo żałujemy, że Harry nie może być z nami – powiedziała królowa – ani twoja przemiła matką, Bess, dla której mamy wiele ciepłych uczuć. Prawda, Robin?
Anna została przyjęta na audiencji w czasie, gdy królowa przygotowywała się do polowania z sokołem w towarzystwie Roberta Dudleya.
– Tak właśnie jest, najjaśniejsza pani – przyznał faworyt bawiąc się grabą rękawicą, którą Elżbieta miała wkrótce włożyć. Zwrócił swoje niebieskie oczy na Annę. – Jak się miewał twój brat, pani, gdy opuszczałaś Maiden Court? Przypuszczam że dobrze.
– George? Myślę, że całkiem dobrze – odrzekła Anna. – Wyruszył w podróż z nowo poślubioną żoną i wnoszę, że ma się jak najlepiej.
– Oczekujemy, że i on zaszczyci nas wkrótce swoją obecnością – powiedziała Elżbieta. – Wiesz chyba, że zaniedbał swój obowiązek w tym względzie.
Przeszyła Annę ostrym spojrzeniem. Była gotowa pokazać przystojnemu dziedzicowi Maiden Court, jaką wartość mają łaski królowej, ale George stanowczo odciął się od dworskiego życia. Chociaż Latimarowie byli zwykłymi posiadaczami ziemskimi, mieszkającymi na wsi, to jednak zdołali wycisnąć swoje piętno na innych, wyżej stojących rodzinach, mimo że nie sprawowali żadnych wysokich urzędów ani nie odznaczyli się niczym szczególnym w służbie Koronie.
Jej ojciec, Henryk, uwielbiał Harry'ego, którego znał trzydzieści lat, zaś ona była więcej niż zauroczona George'em Również Anna mogła się podobać, ale podczas audiencji Elżbieta nie zmieniła swej pierwotnej opinii. Owszem, dziewczyna miała niezaprzeczalną i oryginalną urodę, była dobrze ubrana i elegancka, ale co wydawało się tak pożądane u mężczyzny, a więc u Harry'ego i George'a, to u kobiety – nie wiadomo dlaczego – raziło.
Za wiele tych ciemnych włosów, pomyślała nagle Elżbieta. W słońcu, którego promienie wpadały do komnaty, lśniły jak zmarszczony, czarny jedwab, a ten kolor u kobiety Elżbietę drażnił. Dlaczego? Ponieważ jej matka, Anna Boleyn, miała podobnie bujne hebanowe włosy i ciemne oczy, bo gdy panna Latimar popadała w zakłopotanie tak jak teraz, również jej niebieskie oczy stawały się prawie czarne. Obie kobiety łączył też podobny, acz trudny do opisania, wdzięk.
W dodatku panna Latimar nosiła imię drugiej żony Henryka, która w końcu wypadła z łask i została ścięta. Elżbieta zadrżała na to wspomnienie. Jednakże… Królowa wyprostowała plecy i wzięła z krzesła swój podbity futrem płaszcz.
– Możesz już iść – powiedziała do Anny. – Robin, ruszamy na polowanie. – Dudley otworzył drzwi i Elżbieta znikła.
Anna opuściła królewską komnatę z poczuciem, że ma najwyżej dziesięć centymetrów wzrostu. W Maiden Court Elżbieta wcale nie była taka oficjalna! – pomyślała z niechęcią. Miała pogodną minę, dobry nastrój, niemal flirtowała z gospodarzem zatańczyła z George'em prawie policzek przy policzku.
Anna, stojąc na korytarzu, niespokojnie się rozglądała. Jeszcze nie przywykła do pałacowego rozkładu zajęć, nie wiedziała więc, gdzie powinna udać się o tej porze. Gdy rozważała ten problem, w korytarzu pojawił się wracający szybkim krokiem Robert Dudley.
– Lady Anna? Mam wziąć dokumenty, które królowa zostawiła w swojej komnacie. Pomóż mi, pani, ich poszukać.
Anna weszła za nim do środka.
– Zdawało mi się, że w planach jest polowanie – powiedziała gdy Robert przeglądał stertę dokumentów na jednym ze stosów…
– Co? Tak, oczywiście, ale po powrocie mamy znowu zająć się sprawami wagi państwowej. – Rozbawiony, spojrzał na dziewczynę. – Królowa nigdy nie przestaje pracować. O, chyba znalazłem to, czego szukam… Nie, to jeszcze nie to. Chodź, pani, pomóż mi, proszę.
– Czego właściwie szukasz, panie?
– Projektu kontraktu małżeńskiego między młodym Fanshawe'em a jego kuzynką Lizzie Butler – odparł machinalnie. – Stawką jest poważny dochód dla Korony… Och, doprawdy, nie jestem sekretarzem! – Rzucił ze złością papiery na. barwny dywan.
Na stoliku przy oknie Anna znalazła osobno leżący zwój pergaminów przewiązany cienką wstążką. Rozwinęła je i przesunęła wzrokiem po tekście.
– Chyba znalazłam – oznajmiła, rozpościerając jedną ze stron.
Robert podszedł do niej, najpierw przyjrzał się dokumentowi, a potem wyczarował dla swej pomocnicy piękny uśmiech.
– Rzeczywiście, znalazłaś co trzeba, pani. Gratuluję!
Byli tak blisko siebie, że Anna wyraźnie widziała, jak błękitne są jego tęczówki i jak bardzo kontrastują z białkiem oczu Skóra na policzkach Dudleya miała lekko złocisty odcień. Jest całkiem przystojny, pomyślała, ale nie na tym polega jego siła Sir Robert roztaczał wokół siebie aurę władczości i właśnie dzięki temu był atrakcyjny.
Jack Hamilton roztacza podobną aurę, pomyślała nagle, chociaż trudno sobie wyobrazić dwóch bardziej różniących się mężczyzn. Widząc, że Anna mu się przygląda, Robert znów się uśmiechnął.
– Może przyłączysz się dzisiaj do naszej kompanii, pani – zaproponował, zwinąwszy pergamin, by ukryć go w rękawie. – Mamy polować na gruntach Montereyów i korzystać do wieczora z gościny właścicieli dworu.
– Nie mogę – odparła zasadniczym tonem. – Nie jestem odpowiednio ubrana do konnej jazdy, a poza tym Jej Wysokość mnie nie zaprosiła.
– Ach, zaprosiła, nie zaprosiła… – Robert skwitował te skrupuły machnięciem ręki. – Elżbieta nie ma dziś w swoim moczeniu żadnej damy dworu. Wszystkim dała wolne, żeby mogły przygotować się do maskarady, która odbędzie się jutro wieczorem. Myślę, że przynajmniej jedna dama powinna ją wspierać. A co do jeździeckiego stroju, to ile czasu potrzeba ci, pani, żeby się przebrać? – Przybrał żartobliwy i dość poufały ton. – Chciałbym, żebyś z nami pojechała… Anno.
– Jeśli uważasz, panie, że narażę się na niezadowolenie królowej, jeśli odmówię, to zaraz się przebiorę i przyłączę do was na stajennym dziedzińcu.
W swojej komnacie Anna szybko zrzuciła suknię i wzięła kostium do konnej jazdy, nagle jednak naszły ją wątpliwości. Królowa spoglądała na nią z taką niechęcią, że mogła unieważnić zaproszenie Dudleya, ostro skarcić swoją nową damę i odesłać do komnat.
No, i co z tego? – pomyślała buntowniczo Anna. Przecież zaprosił mnie jej… Jak to się mówi? Zaczęła się zastanawiać, przyszczypując policzki przed lustrem, żeby dodać im koloru. Potem włożyła kapelusz i opuściła komnatę. O, już wiem: książę małżonek. Przecież tym chce zostać Dudley. Tym, a przy okazji władcą całej Anglii. Tymczasem Elżbieta twierdzi, że go kocha, ale traktuje jak lokaja. Który mężczyzna byłby zadowolony z takiego stanu rzeczy?
Zbiegła na dziedziniec, gdzie zebrała się cała świta, i dygnęła przed królową. Elżbieta zmarszczyła czoło.
– Lady Anna? Co ty tu robisz?
– To ja ją zaprosiłem – wtrącił ze swobodą Leicester. – Martwiło mnie, Wasza Wysokość, że nie ma dzisiaj żadnej damy w twoim otoczeniu.
– Rozumiem… – Królowa zmierzyła go wzrokiem. Tak Robin miał słabość do jej dam, a niektóre 'z nich traciły dla niego głowę ze szkodą dla obu stron, jednak ta panna ograniczy się tylko do przyjmowania wyrazów podziwu, pomyślała Elżbieta. Jeśli to go zadowoli… Wzruszyła ramionami. – Zgoda, jedźmy już. Dopilnuj, żeby łady Latimar dostała odpowiedniego wierzchowca. – Tę ostatnią uwagę skierowała do jednego z kręcących się tam masztalerzy.
Ognista, jasna klacz w istocie okazała się jak najbardziej „odpowiednia”, mogła bowiem sprawić kłopot nawet doświadczonej amazonce. Anna skupiła się więc na tłumieniu energii tego stworzenia, które nieustannie próbowało podrywać przednie kopyta. Mimo to nie umknęła jej uwagi ani uroda dnia, ani mijane widoki.
Anna najbardziej ze wszystkich pór roku lubiła jesień, gdy z drzew spadały barwne liście, a w czystym, ostrym powietrzu unosił się zapach torfu i dymu.
Inni, na przykład jej matka, woleli wiosnę, bujną zieleń, pąki i kojarzącą się z nimi nadzieję, lecz Anna również bez tego żyła nadzieją. Zawsze miała poczucie, że już wkrótce czeka na nią coś zupełnie nowego i bardzo dobrego.
Do majątku Montereyów droga była niedługa. Gospodarz. John Monterey, przystojny mężczyzna w wieku sześćdziesięciu kilku lal, spiesznie wyszedł im na powitanie. Zaraz za nim postępowali dwaj synowie, starszy Ralph i młodszy Thomas, który natychmiast wyłowił wzrokiem Annę i podszedł, by pomóc jej zsiąść z konia.
– Anno! – zawołał z zachwytem. – Nie miałem pojęcia, że będę miał przyjemność gościć cię dziś w naszym domu!
– Dziękuję, Tom – odrzekła, niespokojnie zerkając w stronę królowej. Czy wstąpią do dworu, żeby się nieco odświeżyć? Czy powinna wtedy wziąć płaszcz królowej i towarzyszyć jej do osobnej komnaty?
Jednak nie. Służba w liberii wyniosła na dwór rogowe dzbany z grzanym winem, którym raczono się na dziedzińcu. Potem cała kompania przeszła przez pobliską brzezinę na otwarte pole.
Ze wszystkich sposobów polowania sokolnictwo podobało się Annie najmniej. Nie znosiła tych okrutnych ptaszydeł, które trzymano przykryte kapturami, póki polowanie się nie zaczęło, a potem nagle odsłaniano, by mogły wzbić się w niebo i wnet swymi przenikliwymi, złowrogimi oczami wyszukać młodą kuropatwę lub dziką kaczkę, na chwilę zawisnąć w powietrzu, a potem runąć na zdobycz i pochwycić ją w szpony.
Tresuje się je po to, by zabijały, pomyślała Anna z niesmakiem. Nie służą niczemu innemu, tylko śmierci. Z napięciem na twarzy i ściśniętym sercem stała w wilgotnej trawie, gdy tymczasem cała reszta towarzystwa znakomicie się bawiła.
Był to wyjątkowo udany dzień. Ptak Elżbiety, Kardynał, schwytał kilka dzikich kaczek, bażantów, a co najważniejsze – czaplę, zapewne lecącą ze swego gniazda nad Tamizą w poszukiwaniu żywności.
Królowej z zachwytu aż odmienił się głos. Wszyscy Tudorowie są okrutni, tak przynajmniej twierdził ojciec Anny. Ona sama miała teraz okazję obejrzeć pokaz okrucieństwa na małą, dopuszczalną skalę, ale wcale nie czuła podziwu.
Wreszcie towarzystwo ze swymi krwawymi łupami udało się z powrotem do dworu. Stało się to w bardzo odpowiedniej chwili. Wkrótce niebo zasnuło się chmurami, zerwał się wiatr i zaczął padać deszcz, a w oddali zagrzmiało.
– Zdaje mi się, że nie podobało ci się na polowaniu – odezwał się Tom do Anny, gdy usiedli przy winie i ciastkach niedaleko kominka w wielkiej sali.
– Masz rację – przyznała.
Gdy znaleźli się w domu, okazało się, że nie spoczywa na niej żaden obowiązek wobec królowej, bo bardzo sprawna służba Montereyów natychmiast zajęła się Elżbietą, w okamgnieniu spełniając jej życzenia. Królowa zajmowała honorowe miejsce i raczyła się teraz winem i słodkościami, otoczona przez dworzan. Gdyby wcześniej postawiła na swoim, nie byłoby w jej świcie ani jednej kobiety.
– Wiem jednak, że pod tym względem musi mi czegoś brakować – ciągnęła Anna – bo wszyscy inni uważają, że nie ma dobrej zabawy, jeśli czegoś nie zabito. Najbardziej złoszczą mnie nierówne szanse – dodała ze smutnym uśmiechem. – Niedźwiedź przeciwko sforze psów, dzikie, leśne stworzenie przeciwko gończakom i uzbrojonym ludziom, ptak nie mający szans obrony przez ostrymi szponami… No cóż, chyba jestem przesadnie wrażliwa, prawda?
Przesadnie wrażliwa, pomyślał ciepło Tom. Nie, ty jesteś delikatna i tak urocza, że nie możesz ani na chwilę zapomnieć o swojej kobiecości.
Tom kochał się w Annie już od roku. Jej brat, George, należał do jego najbliższych przyjaciół i nie dalej jak przed sześcioma tygodniami Monterey podczas ślubu w Maiden Court kroczył w orszaku pana młodego. Harry i Bess zdawali się sprzyjać jego zalotom, lecz to wcale nie zwiększyło jego szans. Anna była jak błędny ognik widywany przez wieśniaków w mroźne noce: zawsze odrobinę poza zasięgiem. Nie ma sposobu, by nadać tej znajomości ziemskiego wymiaru i wydobyć od dziewczyny coś tak prozaicznego, jak obietnica małżeństwa. Tak uważał Tom. który oświadczał jej się cztery razy w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. Teraz wreszcie miał ją na chwilę w swoim domu i był pewien następnych spotkań, jako że panna Latimar zamieszkała na dworze, liczył więc, że wreszcie uleczy się z tęsknoty, która dręczyła go od dłuższego czasu.
Anne niemal czytała w myślach Toma. Niby powinno jej schlebiać, że zarówno on, jak i wielu innych kawalerów, którzy się do niej zalecali, tak długo okazywało jej wierność, a jednak wcale nie czuła z tego powodu próżnej dumy. Żyła w przeświadczeniu, że jeśli do tej pory nie zawiązała się między nimi nić porozumienia, to nic już z tego nie będzie, i wszyscy inni zalotnicy również powinni to rozumieć.
Rozejrzała się po sali i dostrzegła eleganckie meble, mnóstwo sreber i wiele innych oznak dostatku. Powszechnie wiedziano, że Tom Monterey ma bogatego ojca, a earl dawno już dał do zrozumienia, że jego syn w przyszłości odziedziczy znaczną część tego majątku.
„To jest doskonała partia” – oświadczył Harry, gdy Tom pierwszy raz wystąpił z oświadczynami. Grzeczna córka natychmiast przyznała ojcu rację, po chwili jednak dodała, że nie na takiego kawalera czeka.
Teraz oczy jej zajaśniały na widok starszego z braci, Ralpha, prawowitego dziedzica tytułu i dworu, w którym obecnie się znajdowali. Przyjrzała mu się z dużym zaciekawieniem.
Twierdzono, że Ralph zawiódł rodzinę, jej jednak wydał się młodzieńcem, z którego można być dumnym. Z wyglądu bardzo przypominał swego przystojnego ojca, a ponieważ ostatnio królowa okazywała Ralphowi wiele łaskawości, nie mogło mu zbywać również na uroku.
– Jeszcze nie miałam okazji poznać twojego starszego brata – zwróciła się do Toma. – Może później przedstawisz nas sobie?
– Och… naturalnie. Chociaż w tej chwili Ralph jest w niełasce i dziwi mnie, że ojciec pozwolił mu dzisiaj pokazać się wśród gości. Widocznie wstawiła się za nim królowa, bo zawsze miała do niego słabość.
– Dlaczego jest w niełasce? – Anna przyzwalająco skinęła głową w odpowiedzi na gest Toma i ten natychmiast nalał jej do kielicha wyborne wino, chociaż wiedziała, że go nie wypije.
– Jest niepoprawnym graczem – wyjaśnił ze smutkiem Tom.
– Rodzina wysłała go, by załatwił ważną sprawę, między innymi miał przekazać dużą sumę kupcowi reprezentującemu mojego ojca. Po drodze jednak wdał się w kartograjstwo i pyk! pieniądze znikły przez jedną noc. – Tom skwitował tę opowieść pełną potępienia miną i przez moment wyglądał, jakby miał o dwadzieścia łat więcej.
– Jejku! – Anna uniosła brwi, ale pod nosem się uśmiechnęła. Miała słabość do uroczych graczy, bo jej czarujący ojciec też był wyjątkowo niefrasobliwym hazardzistą, zanim znalazł szczęście w małżeństwie i dom, który pomógł mu się ustatkować.
Spojrzała na Ralpha z jeszcze większą uwagą, a ten, jakby to wyczuwając, odwrócił się i ich spojrzenia się skrzyżowały. Przeprosiwszy królową, Ralph podszedł do ognia, a Tom wstał, by przedstawić go Annie.
– Lady Anna Latimar! Jakże się cieszę, że w końcu mam okazję cię poznać, pani. Wiele o tobie słyszałem od mojego brata. – Tom ponownie usiadł, natomiast on nadal stał, opierając się ręką o gzyms kominka. – Dwa lata temu w Richmond poznałem twojego brata George'a, pani. Muszę powiedzieć, że wasze podobieństwo jest wprost uderzające.
– Bo jesteśmy bliźniakami, sir. Wprawdzie bliźnięta różnych płci rzadko są do siebie podobne, ale nas to nie dotyczy. – Anna uśmiechnęła się. – Obawiam się jednak, że na wyglądzie zewnętrznym się to kończy, bowiem to George jest mądrą częścią naszego rodzeństwa.
Dzięki Bogu, pomyślał Ralph. Bardzo nie lubił George'a Latimara, zarozumialca, który wiódł w Richmond nieprzyzwoicie moralne życie i w ten sposób niechlubnie wyróżniał się spośród dworzan.
Na płycie nad kominkiem w Abbey Hall wyryto znak herbowy Montereyów, czyli lisa i różę. Pierwszy z Henryków w rodzie Tudorów przyznał pradziadkowi Ralpha tytuł earla w dowód wdzięczności za darowaną chatę myśliwską. Ralph machinalnie przesuwał palcami po spiczastych uszach zwierzęcia i płatkach róży, przyglądając się pannie skąpanej w migotliwym blasku ognia.
Urocza, pomyślał. Co za kształty, a jaki piękny uśmiech! Doprawdy szkoda, że Tom wypatrzył ją pierwszy.
Anna myślała równie pochlebnie. Tom był wysoki, miał jasną karnację i niebieskie oczy, ale przy bracie wydawał się wyblakłą kopią, Ralph bowiem zwracał uwagę świetlistymi włosami jasnoblond, ponadto przewyższał Toma, a jego niebieskie oczy miały odcień lodu, być może z powodu wyjątkowo jasnej skóry na policzkach.
Elżbieta przerwała tę chwilę wzajemnego oczarowania, podeszła bowiem do młodych. Tom powstał, a Ralph z szacunkiem się wyprostował.
– Lady Anno – powiedziała królowa surowo – earl łaskawie zaprosił mnie na nocleg. Może nie zauważyłaś, ale na dworze szaleje burza, więc nasz gospodarz nie chce, żebym naraziła się aa przemoknięcie. Zechciej natychmiast wysłać wiadomość do Greenwich i polecić, żeby dostarczono mi wszystko, co może być potrzebne podczas tej nieoczekiwanej wizyty. Żadnej z dam dwora nie musisz wzywać. Jestem pewna, że twoja służba mnie zadowoli.
To powiedziawszy, Elżbieta, która nienawidziła, gdy inna kobieta w jej obecności zwracała uwagę jakiegoś mężczyzny, a co dopiero dwóch, odwróciła się do niej plecami.
Dziewczyna wstała z niepewną miną.
– Nie martw się, Anno – powiedział życzliwym tonem Tom. – Jej Wysokość często tutaj nocuje. Załatwię przesłanie wiadomości do Greenwich, a tam służba dokładnie wie, co jest potrzebne. O co mam poprosić dla ciebie?
– Myślę, że twoja siostra będzie to wiedzieć najlepiej.
– To znaczy, że sprawa jest załatwiona. – Tom leciutko się uśmiechnął.
– Pójdę na górę i dopilnuję, by Jej Wysokości było wygodnie w sypialni. Gdzie.
Tom przywołał lokaja.
– Seton pokaże ci ten pokój, pani.
Anna ruszyła po schodach za sztywno wyprostowanym lokajem i bracia zostali sami przy kominku.
– Muszę przyznać, że podziwiam twój gust – odezwał się Ralph. – Czy udało ci się coś osiągnąć od czasu, gdy ostatnio o tym rozmawialiśmy?
– Nie. Annę tak samo trudno doprowadzić na linię startu, jak każdego z twoich koni wyścigowych, nie tracę jednak nadziei.
Ralph wbił wzrok w wino w kielichu. Lubił Toma. Bawili się razem w dzieciństwie i czasem kłócili, jak to malcy. Każdy z nich, jako szlachecki syn, w swoim czasie przeszedł drogę do rycerskiego stanu. Gdy zostali pasowani, zeszli się znowu i wtedy okazało się, że mają ze sobą niewiele wspólnego.
Obaj byli bardzo przystojni i mieli dużo pieniędzy, jednak Ralph, jak to ujął jego ojciec, zszedł na złą drogę, odkrył bowiem magię gry w karty i uroki kobiecych wdzięków. Tom oparł się tym pułapkom i pozostał przykładnym, angielskim młodzieńcem.
Ralph pamiętał jednak wspólnie spędzone dzieciństwo, dlatego żałował, że nie potrafi przekazać bratu choć ułamka nowo zdobytych doświadczeń. Wtedy mógłby powiedzieć wprost: zapomnij o niej, Tom, bo ona nie jest dla ciebie. Dobrze poznałem kobiety i z całą pewnością wiem, że lady Anna nie ma romantycznej natury.
A szkoda, pomyślał, bo uroda idzie u niej w parze z bogactwem. Ale stało się, Tom dokonał już wyboru, choć naturalnie jego uczucie jeszcze nie zostało odwzajemnione. Ralph był tego pewien, bowiem żadna dama nie przesłałaby mu w przeciwnym razie równie wymownego spojrzenia, jak uczyniła to panna Latimar.
Zdecydował się na kompromis.
– Jest jeszcze czas, Tom. Jak cię widzą jej rodzice? Słyszałem, że Harry i Bess Latimarowie mają niezwykłe poglądy na wychowanie swoich dzieci.
– To prawda – przyznał. – Nigdy nie spotkałem rodziców dających dzieciom tyle swobody. George'owi pozwolono wybrać żonę z gminu i dlatego Judith zostanie kiedyś hrabiną, chociaż była piastunką jego młodszego brata.
Ralph zrobił zdziwioną minę.
– Naprawdę? W takim razie na ciebie powinni patrzeć z ulgą. – Roześmiał się i otoczył brata ramieniem. – Tak czy owak, dzisiejszy wieczór powinien być wesoły. Królowa jest poza pałacem i szuka rozrywki, więc postaramy się, żeby tu, w Abbey Hall, ją znalazła. Go ty na to, Tom? Nie przejmuj się już, musimy stworzyć wspólny front Montereyów.