143930.fb2 Za G?osem Serca - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Za G?osem Serca - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Bal maskowy był wyjątkowo wspaniały, nawet jak na wymogi królewskiego otoczenia. Anna rozejrzała się dookoła z wielkim ukontentowaniem. Tyle pięknych i bogatych kostiumów, taka obfitość egzotycznych potraw i wina. Dworzanie, wiedząc, że królowa wkrótce ich opuszcza, starali się pokazać, na co ich stać.

Anna natychmiast wypatrzyła Ralpha, pochwyciła jego spojrzenie i poczekała przy drzwiach, aż do niej podejdzie. Jack Hamilton zjawił się jednak pierwszy i skłonił przed nią głowę. Jako jedyny nie założył żadnego przebrania, przyszedł w swym zwyczajnym, czarnym ubraniu.

– Lady Anno, słyszałem, że masz z nami jechać jutro rano.

– To prawda – potwierdziła, nie spuszczając oczu z Ralpha, który kończył tańczyć.

– Będzie dla mnie wielką przyjemnością podjąć cię, pani, w moim domu – powiedział oschle Jack.

Panna Latimar odwróciła się zniecierpliwiona.

– To królowa nalegała, żebym jej towarzyszyła, Jack. Muszę jednak powiedzieć, że dla mnie to żadna przyjemność.

Twarz Hamiltona ani trochę się nie zmieniła.

– Czyżby? Mimo wszystko jestem zaszczycony, że córka przyjaciela wstąpi w moje progi. – Jego śmiertelna powaga wywarła na niej duże wrażenie i zrobiło jej się wstyd, że wygłosiła niestosowny komentarz.

– Dziękuję – powiedziała zaczerwieniona. – Wysoko sobie cenię te słowa, panie. Czy chciałbyś się czegoś napić?

– Może nawet chciałbym, ale widzę, pani, że zbliża się inny dżentelmen, który rości sobie do ciebie prawa. – Ralph był wystrojony w karmazyn, a rękawy wamsu miał rozcięte i podszyte szkarłatem. Jack zmierzył go wzrokiem. – Co przedstawiasz, milordzie?

– Ogień – odrzekł Ralph ż uśmiechem. – Widzę, że jesteś wodą, moja droga Anno, obawiam się więc, że nie stanowimy dobrze dobranej pary. Mimo to możemy spróbować zatańczyć.

Jack popatrzył za nimi. Od samego początku ich znajomości nie lubił Anny, i wciąż się w tym utwierdzał. No cóż, swoim zachowaniem w ostatnich tygodniach dziewczyna tylko potwierdziła opinię, że jest płytką istotą, jakich wiele w tej sali, jednak związki z rodziną Latimarów kazały mu, choćby z daleka, czuwać nad Anną. I oto miał problem, bowiem Ralph Monterey jest mężczyzną, przed którym należałoby przestrzec wszystkie damy, choćby nawet tak puste i płoche, jak córka Harry'ego.

Ralph nie podobał mu się ani w Ravensglass, ani teraz. Nie wydawało się, by od tamtej pory dojrzał. Hamilton nie myślał tu nawet o niechęci Montereya do wojskowego życia, które nie każdemu musi odpowiadać, ale podczas swego krótkiego pobytu w Ravensglass ten młody arystokrata postawił wszystko na głowie. Ciągle stwarzał kłopoty, o wszystko się wykłócał, a gdy było mu tak wygodnie, kłamał jak z nut.

Zhańbił się też uwiedzeniem jednej z niewinnych wieśniaczek. To naturalnie często się zdarzało, ale panna nie należała do takich, jakie zwykle wybierają młodzi i bogaci panicze, żeby się zabawić. To była naprawdę przyzwoita dziewczyna, którą do hańby doprowadziły zaloty zepsutego młodzieńca.

Jack słyszał, że Ralph polował teraz na panny dużo wyżej postawione i bogate. Obawiał się jednak, że Anna Latimar nie byłaby uczciwie zdobytym łupem.

W każdym razie Jack poważnie się zastanawiał, jak przysłużyć się swemu dawnemu panu i doszedł do wniosku, że mogłaby w tym pomóc królowa, gdyby przynajmniej na miesiąc zabrała pannę Latimar sprzed nosa Ralpha, bo należało się spodziewać, że po powrocie Anny do Greenwich ten niepoprawny uwodziciel okaże się zajęty już zupełnie inną panną.

Mimo to, przyglądając się Ralphowi i Annie w tańcu, Jack musiał przyznać, że fizycznie para jest dobrze dobrana. Oboje wyróżniali się w tłumie, mieli bowiem wiele wdzięku i lekkości, choć u Ralpha cechy te wydawały się owocem żmudnej nauki. Jack przez dłuższy czas przyglądał się, jak ze śmiechem dopasowują swoje kroki, i nawet nie przyszło mu do głowy, że pierwszy raz od dziesięciu lat zwrócił uwagę na kobietę.

Następnego ranka Anna jak zwykle miała kłopoty ze wstaniem. Na szczęście towarzyszki z komnaty pilnowały jej interesów i wyciągnęły z łoża dostatecznie wcześnie, by zdążyła się odziać, coś przekąsić i dołączyć do królewskiej świty ruszającej do Northumberlandu. Dziewczyna wykonywała wszystkie polecenia towarzyszek jak zaczarowana. Jej ostatnia myśl przed zaśnięciem dotyczyła Ralpha, a pierwsza myśl po przebudzeniu była identyczna!

Wieczorem Ralph najpierw bardzo się zdziwił, gdy dowiedział się o jej wyjeździe, a potem wpadł w prawdziwą złość, co Annę bardzo zadowoliło.

– Nie chcę tam jechać – powiedziała mu po jakimś czasie. – Jak będę mogła żyć cały miesiąc z dala od ciebie?

– Czas szybko minie – odrzekł machinalnie.

Jego nieuwaga zatroskała Annę, widziała przecież, w jaki sposób przyglądają się Ralphowi inne kobiety. Ile czasu minie, nim jedna z nich spróbuje go pocieszyć? Bardzo potrzebowała od Ralpha jakiejś deklaracji, która dodałaby jej pewności.

– Czy naprawdę będziesz za mną tęsknił? – spytała, starając się, by zabrzmiało to beztrosko, lecz oczy i tak ją zdradziły.

Późnym wieczorem wyszli na dwór. Było zimno i Ralpha przeniknął dotkliwy chłód. Nie lubił przebywać na świeżym powietrzu, nie należał też do ludzi czynu. Ćwiczenia w sztuce walki i hartowanie ciała, którym musiał się poddawać w czasie, gdy aspirował do stanu rycerskiego, nużyły go i irytowały. Przetrwał to wszystko jedynie dzięki wrodzonej gibkości.

Po pasowaniu na rycerza prawie całkowicie zerwał z tak zwanymi męskimi zajęciami i ograniczył je do polowań, zwłaszcza z sokołami, jak przystało dżentelmenowi jego stanu; znacznie atrakcyjniejsza i mniej niebezpieczna wydawała mu się jednak gra w karty.

– Wiesz, że tak będzie, Anno – odrzekł. – Chcę powiedzieć ci coś, do czego nie mam prawa, ale…

– Mów, mów – przynagliła go i spojrzała nań szeroko otwartymi oczami.

Ujął ją za rękę i skłonił głowę. Przez chwilę upajał się gładkością i bielą jej skóry. Na palcu wskazującym Anna miała pierścień z wielkim akwamarynem otoczonym brylancikami.

– Zdaje mi się – zaczął wolno – że oboje myślimy podobnie o uczuciu, które nas łączy. Przed wyjazdem z domu rozmawiałem z ojcem. Nie ma on nic przeciwko temu, żebyśmy związali się na zawsze, ale w takich sprawach muszą porozumieć się obie rodziny. Nie mogę więc zrobić teraz tego, co chciałbym, to znaczy poprosić cię, byś została moją żoną, ponieważ najpierw muszę zwrócić się do twojego ojca.

– Och, on się zgodzi! – zapewniła go Anna. – Jak mógłby odmówić?

– Bardzo mnie cieszy, że tak uważasz, ale mimo wszystko…

Puścił jej rękę i objął Annę. Do tej pory nie wykorzystał jej oczywistego zauroczenia, by spróbować jakichkolwiek poufałości i teraz pieszcząc ją i całując, z pewnym zdziwieniem stwierdził, że jest zupełną nowicjuszką. Po chwili przerwał pocałunki.

– Och, Ralph! – Annie kręciło się w głowie. – Czy musimy czekać na taką formalność ze ślubowaniem sobie wierności? Zrobiłabym wszystko, o co mnie poprosisz, absolutnie wszystko.

Formalność? Ralph był za młody, by znać lorda Harry'ego jako dworzanina, stare plotki jednak czasem ożywały, wiedział więc, że Latimara znano z napadów wściekłości, zgubnych dla tego, na kim przyszło mu je wyładować.

W dobrze więc pojętym własnym interesie powiedział:

– Trzeba to zrobić tak jak należy, najmilsza. W tajemnicy powiem ci jednak, że kocham cię i chcę, żebyś została moją żoną, lecz do niczego nie dojdzie, póki nie porozmawiam z twoim ojcem.

– Tyle wystarczy! – odparła Anna. Zdjęła pierścień i wcisnęła go w dłoń Ralphowi. – To jedyny klejnot, jaki mam przy sobie dziś wieczorem, wydawał mi się odpowiedni do tej sukni, ale tobie dałabym wszystko, kochany. Niech więc będzie twój.

– Wymiana pierścieni? – Ralph uśmiechnął się. – Zgoda. Zamyślił się nad swoimi, z rubinami i granatami, i zsunął z palca dość pośledni granat otoczony perełkami. Chciał się popisać szerszym gestem, ale rubiny można korzystnie sprzedać. Kto wie, kiedy fortuna przy stoliku się odwróci i trzeba będzie szukać szybko dostępnej gotówki?

Lecz Annę i to zachwyciło. Włożyła pierścień na palec wskazujący prawej ręki i przykryła go drugą dłonią. Nie posiadała się ze szczęścia. Mogła nazajutrz wyjechać ze świadomością, że ten czarujący, wprost idealny pod każdym względem mężczyzna, będzie w końcu jej.

To, co powiedział o jej ojcu, również było jak najbardziej stosowne, a Anna nie spodziewała się trudności z tej strony. Nie widziała żadnego powodu. Ralph mógł mieć wątpliwości, ale tylko dlatego że wychował się w sferze, gdzie małżeństwa zwyczajowo układały rodziny.

Ona nie czuła się skrępowana tym obyczajem i pokochałaby Ralpha bez względu na jego pozycję. Zresztą jej ojciec miał takie same poglądy, bo przecież wybrał sobie pannę, którą kochał, a nie bogatą dziedziczkę. Poza tym nie pozwoliłby synowi poślubić piastunki do dzieci, skoro ten mógł mieć każdą szlachecką córkę.

Anna święcie wierzyła, że jej ojciec tylko spojrzy na Ralpha i będzie wiedział, dlaczego go wybrała. I naturalnie zaaprobuje jej wybór. Następnych słów Ralpha słuchała już w stanie rozmarzonego oszołomienia.

– W czasie gdy cię tu nie będzie – ciągnął Ralph z namysłem – pojadę do Maiden Court i przedstawię naszą sprawę earlowi. Jeśli zyskam przychylną odpowiedź…

– To przyjedziesz do Ravensglass! – Anna spojrzała na niego lśniącymi oczami.

Zaskoczyła tym Ralpha. Jazda do Kew o tej porze roku nie stanowiła problemu, ale wyprawa w dzicz północy, gdy rok się ma ku końcowi? Co gorsza, akurat do Ravensglass, w to straszne miejsce! Dawno już przysiągł sobie, że nigdy tam nie wróci, cóż jednak teraz mógł powiedzieć? Ucałował obie ręce Anny i decyzja zapadła.

Gdy królewska świta zmierzająca na północ znajdowała się już blisko celu, nagle bardzo się ochłodziło. Do tej pory podróż była bardzo wygodna, wrota wszystkich szlacheckich dworów stały przed Elżbietą Tudor otworem, a gdy czasem zdarzał się nocleg w zajeździe, też nikt z tego powodu nie cierpiał.

Mimo wszystko był już jednak październik, w Anglii miesiąc zupełnie nieprzewidywalny. Anna, w pelerynie podbitej futrem, grubo ubrana pod spodem, nie narzekała na zimno, lecz z niepokojem spoglądała w niebo. Od rana, mimo słonecznych interludiów, napływało coraz więcej chmur, które wyglądały coraz groźniej i w końcu przybrały purpurowy odcień, jaki rzadko widywało się przed grudniem.

Chyba nie zacznie padać śnieg? – zaniepokoiła się. Przypomniała sobie słowa Jacka Hamiltona, który opowiadał jej, że niekiedy podczas zimy jego dom odcięty jest od świata. Pamiętała jednak i takie październiki, gdy można było jeszcze wylegiwać się na zalanych słońcem trawnikach w Maiden Court! Poza tym znawcy tematu twierdzili, że tego roku jesień zapowiada się wyjątkowo pogodna, inaczej Elżbieta nie zaplanowałaby tej inspekcji.

Los nie może okazać się tak okrutny, by akurat teraz zsyłać na mnie wybryk natury… Anna, wzorem wszystkich zakochanych, myślała bardzo egoistycznie.

Od początku podróży pochłaniały ją wyłącznie osobiste sprawy. Wyobrażała sobie, jak Ralph na złamanie karku pędzi do Maiden Court, i jak rodzice będą zachwyceni powodem jego wizyty: ich niezdecydowana córka nareszcie wybrała sobie kandydata na męża! A potem jej narzeczony zawróci konia i pocwałuje prosto do Ravensglass, by stawić się tam wkrótce po przybyciu królowej.

Miło jest tak myśleć, lecz jeśli pogoda sprzysięgnie się przeciwko nim, to w jaki sposób Ralph dotrze galopem do zamku Ravensglass ze swoją wspaniałą nowiną?

Naturalnie Anna wiedziała, że nawet najgłębszy śnieg nie zmieni tego, co miało nastąpić, ale chciała jak najszybciej usłyszeć relację i dowiedzieć się, że jej przyszłość jest zabezpieczona.

Ludzie muszą znosić wiele trudnych sytuacji i przeciwności losu, a oczekiwanie w niepewności jest spośród nich zdecydowanie najgorsze, a panna Latimar była zupełnie nieprzygotowana do radzenia sobie z taką sytuacją. W miarę jak królewski orszak majestatycznie posuwał się ku północnej granicy, kuliła ramiona w obronie przed zimnem i rozmyślała o tym, że jest najnieszczęśliwszą istotą na świecie.

Późnym popołudniem przemierzyli ponury, mroczny las. Przez ponad kilometr posuwali się wąską dróżką, na której mieścił się tylko jeden jeździec, aż wreszcie znowu wyjechali na otwartą przestrzeń, po której hulał przenikliwy wiatr. Przemknęli przez nieurodzajne pustkowie i po godzinie ujrzeli szarą piramidę stworzoną z kamieni, czyli zamek Ravensglass.

Anna powściągnęła klacz i mocniej zawiązała troki kaptura peleryny. Jeszcze nigdy nie widziała tak jałowej ziemi. Nie rosły tu drzewa, które łagodziłyby surowość krajobrazu, i na tle ciemnoszarego nieba wznosiła się jedynie ponura twierdza.

W dość dużym oddaleniu, na lewo od twierdzy, stało na równinie kilka chat, ale poza tym nic nie zakłócało wrażenia beznadziejnej monotonii. To jest najbardziej opuszczony zakątek świata, pomyślała Anna.

Jack Hamilton, przewodzący wraz z królową ich małej kawalkadzie, obejrzał się za siebie. Instynkt żołnierza podpowiedział mu, że ktoś odstał od grupy. Wykonał niecierpliwy gest i czterech dżentelmenów jadących dotąd z tyłu, otoczyło królową pierścieniem. Jack zawrócił konia, i podjechał kłusem do Anny.

– Co się stało? – spytał groźnie.

– Nic. Poprawiałam kaptur i przyglądałam się zamkowi. To bardzo odludne miejsce.

– Dlatego Szkoci zawsze uważali, że wygodnie jest się tędy wdzierać na angielską ziemię. – Powściągnął konia i stanął w strzemionach. W zamku opuszczono most zwodzony i grupa jeźdźców pędziła im na spotkanie. Jechali na lekkich wierzchowcach, hodowanych specjalnie tak, by były szybkie. Błyskawicznie pokonali spadzisty stok, wymachując ramionami nad głową i głośno pokrzykując. Wreszcie rozciągnęli się w długą linię i zsiedli z koni, trzymając czapki w dłoniach.

– Moi ludzie – powiedział Jack. – Dołączmy do reszty. – Podjechał do królowej, by przyjrzeć się, jak żołnierze w zielono – złotych barwach Hamiltonów tworzą dwa półkola i przyklękają z gołymi głowami przed władczynią, która właśnie przekraczała most w Ravensglass. Anna, która jechała nieco dalej, zwróciła uwagę, że mężczyźni są młodzi i wyglądają na twardych wojowników, jednak, gdy ich mijała, surowy wzrok żołnierzy nabierał łagodniejszego i pełnego ciekawości wyrazu.

Zamek Ravensglass powstał za czasów Edwarda I. *

Budowniczy zrezygnowali z donżonu ** w centralnym punkcie, natomiast wykorzystali ukształtowanie terenu, do którego dostosowali bieg murów i usytuowanie baszt. Mury tworzyły dwa pierścienie. Zewnętrzny był nieco niższy i wzmocniony sześcioma wieżami, natomiast wewnętrzny, gdzie grubość muru sięgała czterech i pół metra, opatrzony został czterema basztami na rogach i dwiema strażnicami przy bramach.

W obu strażnicach znajdowały się wolne komnaty, dostatecznie luksusowe, by odpowiadały królewskim potrzebom. Na obszernym dziedzińcu wybudowano koszary, stajnie oraz inne potrzebne budynki. Nad główną bramą znajdował się zniszczony wiatrami kamienny gzyms, na którym wyryto dewizę Hamiltonów. Przejeżdżając tamtędy, Anna podniosła głowę i przeczytała: „Czyste myśli, szczery język, wiara w Chrystusa Króla”.

W oczekiwaniu na królową wylegli na dziedziniec wszyscy mieszkańcy. Elżbieta, która na życzenie Hamiltona po drodze unikała bratania się z wieśniakami, wykorzystała tę chwilę najlepiej, jak tylko mogła. Podobnie jak jej ojciec, świetnie umiała się porozumieć z Anglikami wszystkich stanów i do każdego umiała przemówić.

Panna Latimar siedziała na koniu i czekała, a tymczasem Jej Wysokość odpowiadała na wszystkie nieśmiałe pozdrowienia. Jak zawsze przy takich okazjach Robert Dudley został odsunięty na bok, przekazał więc swego konia pod opiekę stajennego, podszedł do Anny i pomógł jej stanąć na ziemi.

– Ponura forteca – stwierdził, przyglądając się obsadzonym murom i broni zgromadzonej między wieżami.

– Tak. – Anna jeszcze nigdy nie była w takim zamczysku. Po reformacji większość zamków na południu popadła w ruinę lub została przebudowana na dwory. W Anglii cieszyła się teraz uznaniem lżejsza architektura, mniej podkreślająca obronną funkcję budowli. – Lord Jack jest bardzo młody jak na dowódcę takiej fortecy.

– Młody, ale bardzo sprawny. Muszę powiedzieć, że na wszystkich postojach, które mieliśmy po drodze, osobiście pełnił straż przy królowej. – Niespodziewanie spytał: – Co sądzisz, pani, o Hamiltonie?

Anna wzruszyła ramionami.

– Prawie go nie znam, ale wydaje mi się dość… poważny. Dudley roześmiał się.

– A ty, pani, wolisz mniej zafrasowanych dżentelmenów, na przykład Montereya, prawda? Oj, szybko się na tym sparzysz, moja droga.

– Po co to mówisz, panie? – spytała, czując, jak na twarzy wykwita jej rumieniec.

– Ot tak, bez specjalnego powodu. – Spojrzał z zainteresowaniem na swoją rozmówczynię. Podobała mu się, ale nie próbował się do niej zalecać, bo uznał, że jest tak cnotliwa, jak jej matka, ale ta znajomość z Montereyem poddawała to w wątpliwość.

– Ralph i ja… dobrze się rozumiemy – powiedziała z wahaniem. Naturalnie nie powinna czynić takiego wyznania, lecz z miny Roberta wyczytała, że i tak jej nie uwierzył. To doprawdy przykre, iż nie może powiedzieć po prostu: ten mężczyzna jest mój, a ja jestem jego!

– Skoro tak utrzymujesz, pani. – Dudley ofiarował jej ramię. Tymczasem Elżbieta dokończyła inspekcji i właśnie przechodziła przez masywne, dębowe wrota budynku wzniesionego nad bramą.

– Kocham go! – wypaliła Anna znienacka. – I on mnie kocha.

– Czy to możliwe? – Dudley znów spojrzał na nią z politowaniem.

– Wymieniliśmy pierścienie i jesteśmy po słowie – ciągnęła naiwnie dziewczyna. – Ralph ma porozmawiać z moim ojcem, może nawet już to zrobił. Ojciec na pewno odniesie się do naszego związku przychylnie, nie sądzisz, panie? Polubi Ralpha. Czasem zdaje mi się, że zakochałam się w nim dlatego, że jest bardzo podobny do mojego ojca. Jak myślisz, panie?

Robert wprowadził ją do zamku. Stan, który zazwyczaj panował we wszystkich miejscach wizytowanych przez królową, można by nazwać zorganizowanym chaosem, i Ravensglass nie stanowiło w tym względzie wyjątku. Dudley zerknął na kręcone kamienne schody, po których szła Elżbieta w otoczeniu dam i służby. W tłoku wszyscy się potrącali.

– Miło jest tak myśleć, Anno – odrzekł.

– Tak myślę, bo tak jest! – Również ona spojrzała w górę. Uznała, że wszystko w tym zamczysku jest szare, twarde i nie do skruszenia. Powinna dołączyć do orszaku towarzyszącego Elżbiecie do komnaty, lecz jeszcze przez chwilę z tym zwlekała.

– A ty tak nie sądzisz, panie?

Robert popadł w zadumę. Gzy uważał, że Ralph Monterey jest podobny do Harry'ego Latimara? Nie – brzmiała natychmiastowa odpowiedź. Obaj byli hazardzistami i mieli słabość do kobiet, co oczywiście ich łączyło, ale charakterami różnili się bardzo.

Przede wszystkim Harry miał za sobą trudną, niepewną młodość, czego oznaki Robert natychmiast rozpoznawał, bo sam je w sobie nosił, natomiast Ralphowi na niczym nigdy nie zbywało, można by nawet powiedzieć, że go rozpieszczono. Poza rym Ralph jest ambitnym oportunistą, co Robert mógł powiedzieć również o sobie, natomiast Harry Latimar to człowiek ulepiony z zupełnie innej gliny.

– Nie odpowiesz mi, panie? – przynagliła go Anna. Robert się uśmiechnął.

– Nie jestem znawcą mężczyzn, tylko kobiet. – Pochylił się i szepnął: – Spytaj mnie, pani, o siebie, a wyrażę swoje zdanie.

– Żartujesz ze mnie, mój lordzie – odparła nadąsaną – a ja mówię bardzo poważnie! – Odwróciła się i ruszyła śladem Elżbiety.

Jeśli ktokolwiek z dworzan spodziewał się nudzić w Ravensglass, to w ciągu następnych kilku dni przeżył miłe zaskoczenie. Zamek był garnizonem wojskowym, ale stacjonowało w nim mnóstwo młodych ludzi, którzy zawsze byli chętni do zabawy, jeśli tylko im się na to pozwoliło.

Naturalnie wieczorne rozrywki nie odznaczały się szczególnym wyrafinowaniem, bo wytrawni gracze rzadko zaglądali w tak odległe od cywilizacji rejony, co zaś do kobiet, to nawet mężatkom nie pozwalano na towarzyszenie mężom – żołnierzom, za wyjątkiem żon starszych oficerów, którzy byli w służbie już od dawna.

Jednak żołnierze organizowali dla królowej wspaniałe pokazy walki konnej, zapasów oraz szermierki, i bardzo się cieszyli, jeśli na życzenie Jej Wysokości mogli się popisać. Brak młodych kobiet nie był okolicznością, która martwiłaby Elżbietę.

Oprócz Anny przyjechały z nią wyłącznie matrony, które wchodziły już w wiek średni. Choć poczciwe i oddane swojej młodej pani, jednak nie stanowiły atrakcyjnego towarzystwa dla młodych mężczyzn i z pewnością nie pobudzały męskiej wyobraźni. Co innego Anna, lecz zachowywała ona taki dystans i tak bardzo żyła własnymi myślami, że nawet Elżbieta zwróciła na to uwagę. Któregoś ranka, w tydzień po przyjeździe do Ravensglass, królowa wezwała pannę Latimar na rozmowę.

– Czy wolno mi spytać, co cię trapi, łady Anno? Dziewczyna drgnęła zaskoczona.

– Słucham, Wasza Wysokość?

Elżbieta właśnie się ubrała i wyprosiła służbę z pokoju.

– Doprawdy, moja panno, oczekuję z twojej strony trochę uwagi.

Anna spłonęła rumieńcem.

– Jeśli nie wywiązałam się z jakiegoś obowiązku, Wasza Wysokość, to proszę o wybaczenie, chciałabym jednak wiedzieć, w czym zawiniłam.

– Phi! Nie mówię o obowiązku wobec mnie, tylko o twoim postępowaniu wobec naszych gospodarzy. Skromność i powściągliwość mnie cieszy, ale ty zachowujesz się prawie obraźliwie.

– Obraźliwie? – Anna była oburzona. Jeszcze nigdy nikt jej nie wytknął złych manier, a co dopiero obraźliwego zachowania, W jaki sposób mogła wobec kogoś zachować się grubiańsko? W czym okazała się gorsza od lady Fitzroy i lady Dacre, które bardzo wyniośle traktowały wszystkich mężczyzn, próbujących nawiązać z nimi rozmowę.

– No, może „obraźliwie” to zbyt mocne słowo – ustąpiła Elżbieta – ale zrozum, moja droga: ci mężczyźni są z dała od swoich domów i dzielnie strzegą naszej granicy, żebyśmy mogli spokojnie spać. Widok urodziwej panny jest w ich życiu dużym wydarzeniem, mogłabyś więc, jak sądzę, być dla nich odrobinę bardziej życzliwa.

– Nie myślałam o tym w taki sposób – powiedziała Anna, marszcząc czoło – ale naturalnie Wasza Wysokość ma rację, tak jak zwykle. – Nie było to pochlebstwo, a uśmiech przesłany Elżbiecie przez skarconą młodą damę wyglądał na całkiem szczery.

– No, dobrze. – Elżbieta stała przy wąskim oknie z widokiem na zamkowy teren otoczony potężnymi murami i gestem przyzwała swą dworkę. – Widziałaś to, lady Anno?

Dziewczyna uchyliła okno i spojrzała za wskazującym palcem królowej.

– Co takiego? Ach, krypty Hamiltonów. – Owszem, widziała budowlę z szarego piaskowca, a w sporym oddaleniu drugą, mniejszą, ze znacznie jaśniejszego marmuru.

– To pomnik ku czci jego zmarłej żony – wyjaśniła Elżbieta. – Uważam, że jest bardzo piękny.

Anna wbiła wzrok w koralowy, prostopadłościenny postument, na którym stała zgrabna statua. Rzeczywiście, była piękna i nawet przy zachmurzonym niebie wydawała się odbijać światło. Zmrużywszy oczy, dziewczyna przekonała się, że pomnik wyobraża kobietę ubraną w zwiewne szaty, mającą odwrócona twarz i błagalnie wyciągnięte ramiona.

– Dziwny człowiek z tego Jacka Hamiltona – głośno rozmyślała królowa. – Bezpośredni, by nie powiedzieć szorstki w kontaktach z innymi ludźmi, ale zdaje się, że wbrew pozorom ma duszę romantyka. Musi tak być, chyba się ze mną zgodzisz, moja panno, bo skoro mężczyzna czci zmarłą żonę taką świątynią i do tego pisze wiersz…

– Wiersz?

– Tak. Kiedy oglądałam zamek, widziałam z bliska pomnik Marie Claire. Na cokole są wyryte bardzo poruszające wersy.

– Co mówią? – Anna bardzo się tym przejęła, jednak Elżbieta zmarszczyła czoło.

– Och, dokładnie nie pamiętam. – Temat przestał już ją zajmować. Prawdę mówiąc, Elżbieta Tudor tak naprawdę nie interesowała się niczym, co nie dotyczyło spraw królestwa albo jej osobistego życia. – Wracając do rzeczy, chciałam ci coś powiedzieć, lady Anno. Jutro wieczorem do Ravensglass przyjedzie lord Thaxton i niewielkie towarzystwo z jego majątku. Lord Thaxton zamieszkuje najbliższy dwór szlachecki w promieniu wielu dziesiątek kilometrów. Chce skorzystać z okazji i odnowić swój hołd lenny. O ile wiem, lord Hamilton zamierza zorganizować stosowną uroczystość, oczekuję więc, że również moja świta udzieli mu pomocy pod każdym względem. Mam nadzieję, moja panno, że tym razem zejdziesz z piedestału i nie przyniesiesz mi wstydu.

– Na pewno nie – obiecała Anna. – Bardzo mnie zresztą interesuje, jak załoga twierdzy chce nas zabawić.

Elżbieta odwzajemniła uśmiech swojej damy.

– Ja też jestem ciekawa. Po lordzie Jacku wszystkiego można się spodziewać.

Następnego ranka, zgodnie z zaleceniami królowej, Anna poświęciła toalecie szczególnie dużo uwagi. Włożyła suknię, w której jeszcze nie występowała, uszytą z grubego aksamitu. Pełna spódnica wierzchnia miała rozcięcie, dzięki czemu widać było jedwabną spódnicę w kolorze, którego Anna również jeszcze tu nie nosiła, czyli jaskrawoszkarłatnym.

Dziewczynie bardzo spodobał się ten materiał, więc jej matka bez namysłu kazała coś z niego uszyć, jednak próba sukni przed ojcem nie wypadła dobrze. Anna widziała, że nowy strój mu się nie podoba, i dlatego długo pozostał w garderobie. Teraz jednak panował dotkliwy chłód, więc graby materiał wydawał się odpowiedni.

Tego wieczoru, oglądając swoje odbicie w lustrze, Anna zrozumiała jednak, skąd się wziął niepochlebny osąd ojca, sama teraz uznała, że suknia jest zdecydowanie zbyt śmiała. Było już jednak za późno na zmiany. Z dziedzińca dobiegało parskanie koni, a Elżbieta w towarzystwie dam opuszczała królewską komnatę. Dziewczyna ostatni raz spojrzała w lustro i pospieszyła, by do nich dołączyć.

Anna z królową zastanawiały się, w jaki sposób można zorganizować przyjęcie w Ravensglass, ale okazało się, że jednak jest to możliwe. Wprawdzie najbliższe miasto znajdowało się tak daleko, że nie wchodziło w grę, by ściągnąć dodatkową służbę i grajków, ale wśród załogi znaleziono takich, którzy potrafili na ten wieczór zamienić żołnierski strój na liberię, a wszystkich młodzieńców z dobrych domów zatrudniono przy grze na instrumentach i śpiewie.

Ze spiżarni wyjęto więcej zapasów niż zwykle, ale zachowano granice rozsądku. Żołnierze w Ravensglass musieli przetrwać zimę, a Jack, który potrafił odczytać znaki dawane przez przyrodę, był zdania, że mrozy przyjdą wcześnie. Jedzenie, choć proste, bardzo smacznie przyrządzono i elegancko podano, a słodkościami, w których tak gustowała Elżbieta, Jack trafił w dziesiątkę.

Jeden z jeńców wziętych wiosną okazał się Francuzem. Nie było w tym nic niezwykłego, bo wielu żołnierzy tej nacji zaciągało się u Szkotów jako najemnicy. Ten akurat, imieniem Villeau, pracował kiedyś jako kuchmistrz na szlacheckim dworze we Francji. Wprawdzie potem poszukał sobie bardziej lukratywnego zajęcia, nie zapomniał jednak swoich umiejętności i tego wieczoru przygotował smakołyki, które doskonale odpowiadały upodobaniom królowej Anglii.

.Najefektowniejsze jego dzieło wniesiono pod koniec uczty. Anna, zajmująca miejsce obok gospodarza, który posadził przy królowej gości z sąsiedztwa, spojrzała zdumiona na wielką koronę z waty cukrowej. Na złotych cukrowych nitkach zwisały klejnoty z suszonych owoców. Gdy Elżbieta przyjrzała się już temu dziełu, dostała jego pierwszą porcję, potem zaś paź zaczął rozdzielać resztę pomiędzy biesiadników.

– Dziękuję, nie – powiedziała Anna. – Podziwiam, ale nie wezmę – dodała. Paź zaoferował delikatny specjał Jackowi.

– Ja też dziękuję. – Hamilton wykonał energiczny gest, którym odsunął poczęstunek od siebie.

– Nie lubisz słodyczy, panie? – zainteresowała się Anna. Od początku posiłku nie zamienili ani jednego słowa i pannę Latimar bawił rozmową drugi sąsiad, który jednak przed chwilą przeprosił ją i przeniósł się na podwyższenie dla tańczących, by przejąć rolę lutnisty.

– Nie.

– Moja matka twierdzi, że nadmiar cukru szkodzi zębom – dodała, gdy okazało się, że Jack poprzestał na tym jednym słowie.

– Czyżby? Osobiście nie widzę związku – odparł bagatelizująco.

Anna zaznaczyła, że ludzie unikający słodyczy zwykle zachowywali zdrowe uzębienie nawet w starszym wieku. Zresztą Jack również miał piękne zęby, białe i równe, bez wątpienia też postarał się, by tego wieczoru wyglądać elegancko. Jak zwykle nosił czerń, ale aksamit wamsu był bardzo wysokiej jakości, a przy tym zdobiony klejnotami, podobnie jak jedwabne pantofle.

Włosów nie musiał zakręcać i modnie układać, bo miał je krótko przystrzyżone. Nie nosił też biżuterii, z wyjątkiem złotego kolczyka i pierścienia, które już znała.

Znów zapadło między nimi długie milczenie. Przerwała je wreszcie Anna.

– Widzę, panie, że ugościłeś Elżbietę po królewsku. Jej Wysokość wydaje się wspaniale bawić.

– Mam nadzieję, że się nie mylisz, pani. – Po chwili dodał zadumanym tonem: – To bardzo rozsądna kobieta. Ma nadzwyczajne rozumienie spraw wojskowych jak na swoją płeć, a przy tym jest twarda. Pokazywałem jej dzisiaj wysunięte posterunki, ale pech chciał, że spostrzegła nas banda maruderów. Z uwagi na nikłość naszych sił, musieliśmy szukać kryjówki, a Jej Wysokość wykazała się zarówno wielkim spokojem, jak i umiejętnością konnej jazdy.

– Nic o tym nie słyszałam! – wykrzyknęła zdumiona Anna.

– Naturalnie. Jestem pewien, że byłaś, pani, zajęta kręceniem włosów w swojej komnacie i szykowałaś się do wieczornej uczty.

– Włosy kręcą mi się same – odparła urażona i wściekła, że mówił do niej w ten sposób i obrzucał lekceważącym spojrzeniem.

– Czyżby, pani? A więc masz szczęście.

Anna odłożyła nóż i otarła usta. Doprawdy, trudno prowadzić cywilizowaną rozmowę z tym gburem!

– Gdybym wiedziała, mój lordzie, że królowa, pod twoją pieczą udając się na przejażdżkę, znajdzie się w niebezpieczeństwie, stanowczo bym nalegała, by jej towarzyszyć.

– Nic jej nie groziło – odparł Jack. – Zastanawia mnie jednak, co byś, pani, zrobiła. Zaatakowała wroga ostrym językiem?

Anna aż podskoczyła ze złości, lecz Jack schwycił ją za nadgarstek.

– Usiądź, pani. Nikt nie może odejść od stołu, póki Jej Wysokość nie da znaku.

Anna posłusznie usiadła.

– Wiem o tym – mruknęła – ale nie podoba mi się, że uważasz mnie, panie, za głupią gęś, która myśli tylko o swojej toalecie! A ta uwaga na temat mojego języka to niedorzeczność. Dobrze wiesz, panie, że jeśli sytuacja tego wymaga, umiem dyskutować również na poważne tematy.

– Nie zauważyłem tego dziś wieczorem – odrzekł z ironią Jack. – Młody Chantry też chyba nie. – Will Chantry był sąsiadem Anny, który poszedł grać na lutni.

– Jej Wysokość poleciła mi być… uprzejmą dla młodych mężczyzn, którzy służą pod twoją komendą, panie. Twierdzi, że potrzebują trochę uwagi ze strony panien, więc starałam się spełnić jej życzenie.

– Z takim zapałem, że ten nieopierzony głupiec, który teraz stroi lutnię, zastanawia się, jak poprosić earla o twoją rękę, pani.

– Ależ nasza rozmowa nie dała mu do tego żadnych podstaw! – obruszyła się Anna. – Rozmawialiśmy o jego domu w Kencie. Opowiedział mi o swojej matce, siostrach i swojej narzeczonej, którą zamierza poślubić następnej wiosny, gdy zakończy służbę w Ravensglass.

Jack odłożył sztućce. Nadal nie rozumiał, dlaczego taką przyjemność sprawia mu prowokowanie tej panny. Wiedział tylko, że Anna bardzo go drażni.

Podczas pobytu królewskiej świty w Ravensglass widywał ją do tej pory rzadko i dopiero tego wieczoru znalazła się tuż przy nim w pięknej, szkarłatnej sukni, która przyciągała wzrok wszystkich mężczyzn w sali. Jack nie słyszał, o czym rozmawiała z Chantrym, ale kątem oka widział, jakie miny robił ten młokos. Może jednak Chantry niewłaściwie odczytał tę sytuację?

– Przykro mi, jeśli cię uraziłem, pani – powiedział nieco zakłopotany. – Nie pierwszy raz mi przykro, jednak dowódca, który ma pod komendą tylu młodych ludzi, musi się troszczyć o stan ich umysłów.

– Możesz być o to spokojny, panie, bo przekułeś ich wszystkich na swoją modłę. Myślą tylko o obowiązku i… śmierci.

– Dlaczego to mówisz, pani, w dodatku takim tonem, jakbyś mnie oskarżała?

– Mój lordzie, myślę, że jesteś wyzuty z wszelkich ludzkich uczuć – powiedziała ze złością, – Jeśli jednak traktować Willa Chantry'ego jako przykład, to twoi podwładni, chwalić Boga, są inni, a jednak żaden z tych młodych ludzi nie potrafi ani na chwilę zapomnieć o swoim obowiązku. Jesteś, panie, znany z żelaznej dyscypliny.

– To nie jest francuska szkoła tańca, tylko garnizon na wciąż płonących rubieżach!

Rozwścieczona dziewczyna nie zważała już na maniery. – Ci chłopcy są tylko chłopcami, którzy potrzebują nie bata, lecz troski i zrozumienia, a także rozrywek. Zimny i ponury komendant oczywiście tego nie rozumie, lecz nawet Jej Wysokość, która ma na głowie całe państwo, dostrzegła ten problem.

– Nie znam myśli Najjaśniejszej Pani – odparł kwaśno Jack – lecz nie uwierzę, że skrytykowała to, co robię w tym odległym zakątku królestwa, by zapewnić bezpieczeństwo jej poddanym.

– Królowa nie neguje twoich, panie, wojskowych cnót, tylko zwróciła mi uwagę, że każdy mężczyzna potrzebuje w życiu trochę ciepła. Dziś wieczorem staram się zadośćuczynić jej życzeniu i nie chciałabym, żebyś ty, mój lordzie, krytykował to, co ja robię.

– Jeśli możesz, pani, zapomnieć na chwilę o sporze, jaki prowadzimy, to ci coś powiem. Naturalnie wiem, że wszyscy ci młodzi mężczyźni pragną, jak to nazwałaś, ciepła, bo to naturalna potrzeba każdego z nas, jednak ta okolica jest nieustającym polem bitwy i dlatego właśnie takie uczucia są nie na miejscu. Z tej przyczyny stałem się twardym dowódcą. Czy nadal sądzisz, że młody człowiek chciałby ruszyć na wojnę, gdzie być może czeka go kalectwo lub – śmierć, gdyby miał w głowie romanse?

Te słowa nią wstrząsnęły. Starała się tego nie okazać, lecz mimo woli szerzej otworzyła oczy, bowiem w głosie Jacka usłyszała zrozumienie i współczucie. Mimo to nie mogła pozwolić, by jego było na wierzchu.

– Tutaj wcale tak to nie wygląda.

– Masz rację, lady Anno, chronią nas bowiem grube mury i strach naszych wrogów, którzy niejeden raz poczuli naszą siłę. Lecz niebezpieczeństwo czai się nieustannie i wróg tylko czeka na okazję, by nas zniszczyć, i dlatego chciałbym, żeby każdy z tych chłopaków, którzy trafiają pod moją opiekę, przykładał się do ćwiczeń i, co ważniejsze, pozostał przy życiu, gdy znajdzie się w prawdziwej bitwie.

– Rozumiem – powiedziała i nagle się uśmiechnęła. Właśnie taki uśmiech mąci w głowie mężczyznom, pobudza ich wyobraźnie i pragnienia, pomyślał Jack. Gdyby miał dwadzieścia lat, pewnie reagowałby tak samo jak jego podwładni, ale teraz po prostu znów się zirytował.

– Jestem przekonany, że nic nie rozumiesz, pani – odparł szorstko.

Uśmiech Anny stopniał, choć przed chwilą z wielką uwagą słuchała Jacka, który wydał jej się prawie ludzki.

– Nie podoba ci się, panie, nic z tego, co mówię lub robię, prawda? – Postawiła to pytanie, zanim pomyślała o jego celu. A jednak… pamiętała, z jaką pasją Jack mówił o swoich żołnierzach, jak ożywiły się wtedy jego oczy.

Nagłe przyszło jej do głowy, że matka lub narzeczona, która oddaje syna lub kochanka pod komendę takiego dowódcy, nie trafia najgorzej. Nawet jej wystarczyło spędzić niecały dzień w Ravensglass, by przekonać się, że cała załoga uwielbia komendanta.

To dziwny i trudny człowiek, co do tego panowała zgodna opinia. Wielu żołnierzy nieraz zostało zruganych lub nawet doświadczyło ciężkiej ręki lorda Hamiltona, a jednak wszyscy mieli absolutną pewność, że komendant będzie ich wspierał zarówno w bitwie, jak w każdym życiowym kłopocie.

Posiłek dobiegł końca, zanim Jack zdążył jej odpowiedzieć. Królowa wstała od stołu, w ślad za nią uczynili to wszyscy obecni. Jack skłonił się przed Anną.

– Proszę mi wybaczyć, moje miejsce jest teraz przy Jej Wysokości.

Poszła za nim naburmuszona. Jack jest taki irytujący, pomyślała kwaśno. Nieraz już wyciągała do niego rękę na zgodę, więc powinien się zorientować w jej przyjaznych zamiarach, on jednak wolał tego nie zauważać i, co gorsza, nieustannie niweczył jej wysiłki agresywnymi uwagami.

W jasno oświetlonej sali, przy dźwiękach muzyki, Anna tańczyła z uśmiechem na twarzy i starała się sprostać wielkim ideałom, o których rozmawiała najpierw z królową, a potem z posępnym gospodarzem twierdzy. O północy udała się na spoczynek i prawie natychmiast zasnęła.

Ocknęła się w absolutnej ciszy. Przewróciła się na drugi bok na wąskim łóżku i zerknęła ku grubym zasłonom. Zanim jeszcze znalazła się przy oknie, już wiedziała, co zobaczy po rozchyleniu draperii, dobrze bowiem znała ten dziwny, wyciszony nastrój towarzyszący dużym opadom śniegu. I rzeczywiście, gdy wyjrzała na zewnątrz, wszystko okrywał biały puch. Jak teraz Ralph tu dotrze? – pomyślała natychmiast.

Dojazd do tego miejsca, gdzie diabeł mówi dobranoc, był trudny nawet w lecie, jesienią drogi stawały się błotniste i pełne pułapek, a zimą nikt nawet nie próbował ich przebyć. Niestety, Ralph nie przyjedzie, uznała Anna.


  1. <a l:href="#_ftnref3">*</a> Edward I Plantagenet (1239 – 1307) panował w Anglii od 1272 roku (przyp. red.).

  2. <a l:href="#_ftnref4">*</a>* Donżon – baszta zamkowa zawierająca skarbiec i stanowiąca ostatni punkt oporu (przyp. red.).