143930.fb2 Za G?osem Serca - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

Za G?osem Serca - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Mimo przygnębienia spowodowanego świadomością, że długo jeszcze nie ujrzy narzeczonego, Anna poczuła dziwną radość, z uśmiechem pomyślała bowiem o zażartych bitwach na śnieżki, jakie toczyła w dzieciństwie z bratem oraz innymi dziećmi w Maiden Court. Poza tym białe czapy na murach i wieżach, które widziała z okna, wyglądały przepięknie. Chciała jak najszybciej wyjść na dwór i popatrzyć na Ravensglass, błyskawicznie więc umyła się i ubrała.

Wielką salę dokładnie już wysprzątano po wieczornej uczcie i zabawie. Anna otworzyła drzwi i stanęła na dziedzińcu. Od strony koszar dobiegły ją męskie głosy i szczęk stali, co oznaczało, że batalion rozpoczynał kolejny zwykły dzień. Anna postanowiła obejrzeć krypty, więc ciaśniej otuliła się peleryną i okryła głowę kapturem podbitym futrem.

Rodzinny grobowiec Hamiltonów znajdował się w załomie muru. Anna nie zabawiła przy nim długo, lecz prawie od razu ruszyła do pomnika żony Jacka. Podniosła głowę i spojrzała na statuę, a potem zeszła po pięciu stopniach pod ziemię.

Stanęła jak wryta. W Maiden Court Jak nakazywał zwyczaj, zmarłych chowano w solidnych trumnach, skrytych pod kamiennym sarkofagiem, tu jednak było inaczej. Żona Jacka Hamiltona, przykryta cienką warstwą ołowiu i przez to zatrzymana na wieki w swym doczesnym kształcie, spoczywała na granitowej płycie, wystawiona na wzrok tych, którzy odwiedzali kryptę.

Anna próbowała sobie przypomnieć, jak nazywa się taka technika, ale miała pestkę w głowie. Kołatała się tylko jedna myśl: to jest nieprzyzwoite! Zmarłemu należy zapewnić prawo do godnego obrócenia się w proch, bo taka jest naturalna kolej rzeczy.

Gdy podeszła bliżej, ujrzała smukłe ciało i rysy twarzy zmarłej kobiety, zaraz jednak obróciła się spłoszona, usłyszała bowiem kroki na schodach.

Jack Hamilton zszedł ostrożnie po śliskich schodach, trzymając przed sobą bukiet z trzmieliny. On również drgnął, zaskoczony, gdy przekonał się, że nie jest sam. Przelotnie zerknął na Annę, a potem podszedł i położył bukiet u stóp żony. W tym makabrycznym miejscu żywa czerwień jagód i zieleń liści wydały się Annie wprost okropne.

Jeden z paziów z Ravensglass wspomniał jej, że w cieplejszych porach roku z najbliższej farmy przywożone są do zamku świeże kwiaty, lecz w tym jałowym okresie Jack mógł przynieść tylko naręcze gałęzi dzikiego, zimowego krzewu, którego zarośla obrastały mury twierdzy.

Oparł dłonie na płycie, na której spoczywała Marie Claire, i skłonił głowę. Anna odwróciła się, zażenowana. Szybko pokonała stopnie prowadzące na powierzchnię, ale na ostatnim się poślizgnęła i straciła równowagę. Na szczęście mocne ramiona podtrzymały ją od tyłu i uchroniły przed upadkiem. Zaraz potem Jack puścił ją. Stanęła ze wzrokiem wbitym w figurę.

– Piękny jest, panie, twój hołd złożony Marie Claire.

– Tak myślę – odparł ponuro – ale żaden pomnik nie jest w stanie wyrazić tego, co czuję.

Anna pochyliła się i odgarnęła śnieg, który przykrył dolną część cokołu. Jej oczom ukazała się kwadratowa tablica z wyrytym poetyckim napisem, o którym wspomniała Elżbieta. W milczeniu przeczytała:

„Nie umarła dzieweczka, lecz śpi… Na wielu grobach widnieją te słowa, i zawsze tak samo kłamią. Sen nie jest wiecznością, a jego kres nastaje, gdy unoszą się ponaglane ciepłym promieniem słońca powieki. Nie śpi więc dzieweczka, lecz otulona zimnem i skryta w ciemności, czeka. Moja ukochana czeka, aż do niej przyjdę”.

Anna wyprostowała się. Odebrało jej mowę. Była jeszcze bardziej wstrząśnięta wyborem tych gorzkich słów dla uwiecznienia ducha żony niż tym, że Jack postanowił zachować również jej ciało. Wreszcie powiedziała:

– Nie słyszałam tego nigdy przedtem. Kto to napisał?

– 'Ja – odrzekł krótko. Szybkim ruchem oparł stopę na szczycie cokołu i sięgając w górę, strzepnął śnieg z twarzy figury. Anna znów poczuła bolesne ukłucie w sercu. Żywi nie powinni tak wiązać się z umarłymi.

– Wracam do zamku, panie. Chodź ze mną, usiądziemy przy ogniu i porozmawiamy. – Powiedziała to łagodnym tonem, ale nawet na nią nie spojrzał.

– Dziękuję, pani – odparł chłodno – ale jak wspomniałaś wczoraj wieczorem, trzymam ludzi krótko, więc muszę się upewnić, czy nie ucierpieli z powodu wczorajszej zawieruchy, która nadeszła tu z południa.

Zeskoczył na ziemię i szybko odszedł w stronę koszar, a Anna wróciła do wielkiej sali.

W największym kominku buzował ogień, toteż dym snuł się po całym pomieszczeniu i pokrywał sadzą krokwie. Elżbieta i damy gorąco o czymś dyskutowały.

– Możemy tutaj tkwić aż do wiosny – powiedziała z niezadowoleniem lady Warwick. Jej ton wskazywał, że trudno sobie wyobrazić gorszą sytuację.

– To barbarzyństwo! – zawtórowała jej lady Fitzroy. – Śnieg w październiku! – Najwyraźniej miała pretensje do tego jałowego pustkowia, bo tylko tu mogła zdarzyć się taka przykra sytuacja.

– Wcześnie śnieg nastaje, to i wcześnie taje – próbowała uspokoić je Elżbieta. – I tak zamierzałyśmy tutaj pobyć przynajmniej dwa tygodnie, a angielska pogoda taka właśnie jest. Wkrótce znowu może się ocieplić. – Można by sądzić, że królowa dumna jest, iż włada krajem, w którym aura jest aż tak nieobliczalna i kapryśna.

Elżbieta podniosła głowę i zauważyła Annę przy drzwiach.

– Zdejmij ciężkie trzewiki i mokrą pelerynę, bo się przeziębisz, lady Anno.

Postąpiła zgodnie z tą radą i po chwili usiadła na krześle w nieznacznym oddaleniu od pozostałych dam. Najpierw martwiła się, że śnieg przeszkodzi Ralphowi w przyjeździe do Ravens – glass, a teraz zrozumiała, że chwila ich ponownego spotkania w Greenwich może się bardzo odwlec.

– Moja pokojowa powiedziała mi, że ostatnio śnieg w październiku padał tutaj dwadzieścia dwa lata temu – stwierdziła kwaśno lady Dacre. Wstała, by okryć kolana pani futrzaną narzutką.

Elżbieta podziękowała, po czym zwróciła się do panny Latimar:

– Ty nie narzekasz, łady Anno. Czyżbyś polubiła to miejsce? A może podoba ci się komendant?

Rozległ się głośny śmiech, więc Anna również wykrzesała z siebie namiastkę uśmiechu. To, że wieczorem rozmawiała z Jackiem, a rano była z nim na przechadzce, zostało oczywiście zauważone i teraz odpowiednio skomentowane. Ech, gdybyście wiedziały, co naprawdę czuję, pomyślała.

– Jack Hamilton – powiedziała zadumana łady Dacre – to niezwykłe bogaty młody człowiek z rodu mającego wielkie tradycje. Niestety, od dziesięciu lat nie okazuje zainteresowania damami, więc nie wydaje się, by dzięki którejś z nich miał zapomnieć o swej bolesnej stracie. Na pewno jednak do dzisiaj żadnej damie nie pokazywał grobu Marie Claire.

– Mnie też nie – odparła spokojnie Anna. – Chciałam się przejść, zainteresował mnie pomnik i tam go spotkałam.

– Nawet jeśli tak było – zawyrokowała łady Warwick – dla tego biedaka może to być pierwszy krok ku temu, by wyjść z żałoby.

Jack nie ma zamiaru iść tą drogą z żadną kobietą, a już na pewno nie ze mną, pomyślała Anna. Zresztą nawet gdybym była wolna, nie tworzylibyśmy dobranej pary. Oparła się jednak pokusie i nie powiedziała tego na głos. Nie zdradziła też, że serce Jacka leży w grobie przy jego zmarłej żonie, bo wiedziała, że wywołałoby to dalsze rozważania. Tajemniczo się więc uśmiechnęła i w milczeniu zerknęła ku oknu.

Ech, te kobiety, rozmyślała dalej. Nie mają swoich zajęć, więc tylko wścibiają nos w cudze sprawy. Nagle zatęskniła do matki. Lady Bess Latimar szybko przywołałaby te damy do porządku swą godnością i zdrowym rozsądkiem.

Żałowała również, że nie może się zwierzyć matce ze swych uczuć do Ralpha Montereya, była bowiem pewna, że znalazłaby u niej zrozumienie i wsparcie. Może właśnie w tej chwili Ralph gościł w Maiden Court, a jej rodzice cieszyli się z dobrego wyboru dokonanego przez córkę?

Westchnęła i pomyślała, że chciałaby mieć magiczną zdolność pokonania myślą przestrzeni dzielącej ją od domu, by móc zobaczyć, co tam się dzieje.

Przypadek zrządził, że Ralph wybrał się do Maiden Court akurat tego dnia. W okolicach Londynu pogoda wciąż dopisywała, doszedł więc do wniosku, że nie może dłużej odkładać wizyty u rodziców Anny.

Gdy znalazł się w pobliżu Maiden Court, powściągnął konia i zmierzył budowlę krytycznym okiem. Anna opowiadała o swym domu bardzo ciepło, podobnie jak jego brat, Tom. Czym tu się tak zachwycać? – pomyślał Ralph. Owszem, dwór jest utrzymany w dobrym stanie i całkiem ładny, bez wątpienia również stary i bogaty w tradycje, lecz jaki mały! Abbey Hall jest dziesięć razy większe.

Wjechał na dziedziniec przed stajniami i został dwornie powitany przez zgarbionego staruszka, który zaopiekował się jego koniem. Szybko przywołano lokaja, by zaprowadził gościa do wielkiej sali. Gdy tylko Ralph się tam znalazł, na schodach ukazała się lady Latimar. Skłoniła się przed nim, gdy uprzejmie się przedstawił.

– To miło, panie, że zechciałeś nas odwiedzić – powiedziała Bess, dyskretnie mierząc go wzrokiem.

Bardzo przystojny, pomyślała, co jak zwykle wzbudziło w niej podejrzliwość. Gość według wszelkich znaków należał do elity dworu królowej Elżbiety. Ciekawe, po co przyjechał? Powiedział, że jest bratem Toma Montereya, więc może tym należało tłumaczyć jego wizytę.

Zaprowadziła go do krzesła przy kominku, poleciła służbie podać wino i ciastka cynamonowe, po czym usiadła naprzeciwko i spojrzała nań pytająco.

– Z pewnością zastanawiasz się, pani, jaki jest powód mojej wizyty – odezwał się Ralph i przesłał jej uroczy uśmiech. – Muszę więc wytłumaczyć, że bardzo chciałbym porozmawiać z earlem o… o twojej córce, pani, czyli o lady Annie.

Ach, więc to tak, pomyślała Bess. Uśmiechnęła się dla dodania otuchy młodzieńcowi, ten jednak dopił wino i zapatrzył się w ogień.

– Mąż wróci na kolację – powiedziała. – Zechciej, panie, zjeść z nami posiłek i przyjmij, proszę, gościnę na noc.

Ralph pozwolił lokajowi ponownie napełnić swój kielich. Wino jest przednie, pomyślał. Lepszego nie pił od wielu miesięcy.

– Dziękuję, milady – odrzekł i znów szeroko się uśmiechnął. – Czekam z niecierpliwością na możliwość poznania ojca Anny, tak wiele o nim słyszałem.

Harry wrócił do domu dość późno, a tymczasem gość dotrzymywał towarzystwa Bess i zręcznie ją bawił, więc oboje zdążyli się zaprzyjaźnić. Słysząc tętent mężowskiego konia na dziedzińcu, Bess poleciła, by niezwłocznie podano posiłek, sama zaś zaprosiła Ralpha do stołu. Gdy Harry wszedł do środka, zastał swoją żonę w towarzystwie niezwykle efektownego młodego człowieka.

Przystanął przy drzwiach, ściągnął rękawice i odrzucił podbitą futrem pelerynę. Młody człowiek natychmiast do niego podszedł.

– Wyrazy uszanowania, milordzie. Jestem Ralph Monterey. – Skłonił się i w pozie wyrażającej szacunek czekał, aż earl poda mu rękę. Obaj razem podeszli do stołu.

Gdy służba podała kolację, Harry powiedział:

– To dla nas wielka przyjemność gościć cię tutaj, panie. Czyżbyś miał w tych okolicach jakieś sprawy do załatwienia?

Ralph nałożył sobie dużą porcję wybornego jadła, poczęstował się również winem. Chciał nacieszyć się tymi delicjami, zanim rozpocznie poważną rozmowę.

– Mam sprawę osobistą, sir. Mój brat często opowiadał o twoim domu, a Anna, którą miałem przyjemność poznać w Greenwich, gdzie okazała mi bardzo przyjazne uczucia, również ciepło wspominała Maiden Court. – W tym miejscu urwał, a Harry nie stawiał dalszych pytań.

Po skończonym posiłku wstali we troje od stołu i przeszli do salonu, gdzie rodzina miała w zwyczaju spotykać się po kolacji. Bess wygodnie umeblowała tę komnatę i pilnowała, by zawsze była dobrze ogrzana.

Na zaproszenie gospodarza Ralph spoczął w fotelu i rozejrzał się dookoła. Z uznaniem odnotował eleganckie francuskie stoliki, na których stały czary z suszonymi płatkami kwiatów i bukiety późnych róż, z płatkami nieco już poczerniałymi od wieczornych przymrozków. Docenił też puszyste, jaskrawe dywany na podłodze i półki pełne książek oprawnych w jedwabne płótno.

Na chwilę zatrzymał wzrok na jedynym obrazie w tym pomieszczeniu. Przedstawiał on ubranego na szaro mężczyznę – zapewne gospodarza tego domu – siedzącego przy stoliku, na którym leżały kolorowe karty do gry. Musiał to być gospodarz tego domu.

– To jest twój portret, milordzie, prawda? – spytał. Nie patrząc na obraz, Harry odpowiedział:

– Tak, powstał wiele lat temu, w czasach mojej młodości. Ralph uśmiechnął się.

– Byłeś, panie, bardzo dobrym graczem, w każdym razie tak mówią ludzie.

Tym razem odpowiedziała Bess.

– Harry dawno już zmienił zainteresowania.

Ralph upił łyk wina, które i tym razem okazało się wyśmienite. Wszystko w tym domu wydawało mu się stworzone dla wygody i przyjemności mieszkańców, a gospodarz i jego żona również sprawiali jak najlepsze wrażenie. Pomysł ożenku stawał się więc dlań coraz bardziej kuszący.

Pora robiła się późna i Bess w końcu wstała.

– Proszę mi wybaczyć, Ralph, ale chcę już udać się na spoczynek. – Obaj mężczyźni również wstali i skłonili głowy, żegnając panią domu, a potem Harry dolał wina do obu kielichów.

– Myślę, że przyszedł czas, by porozmawiać o sprawie, która cię do nas sprowadza, Ralph.

– To prawda – zgodził się Monterey. Odczekał jednak długą chwilę, nim powiedział: – Przyjechałem, panie, by powiedzieć, że pokochałem twoją córkę. Za twoim pozwoleniem chciałbym uczynić ją swoją żoną.

Harry przeniósł się ze swego miejsca przy kominku na ławę pod oknem.

– Naprawdę?

– Jesteśmy po słowie, panie – ciągnął Ralph. – Zanim Anna wyjechała na północ, uzgodniliśmy…

– Wyjechała na północ? – przerwał mu Harry.

– Och, wybacz mi, panie, oczywiście nie mogłeś o tym słyszeć… Jej Wysokość pojechała do Northumberlandu na inspekcję zamku Ravensglass, twierdzy dowodzonej przez Jacka Hamiltona, i Anna towarzyszy królowej…

– Naprawdę? – Harry rozważył tę wiadomość. To był wielki zaszczyt dla jego córki! – Och, przepraszam, panie, przerwałem ci wywód.

– Zanim Anna wyjechała, dała mi niedwuznacznie do zrozumienia, że przyjmie moje oświadczyny, jeśli i ty, panie, wyrazisz na to zgodę.

– Rozumiem. – Harry odwrócił się, by zaciągnąć zasłony. Żałował, że Bess już nie ma w komnacie. Jego żona miała bardzo wiele rozsądku i doświadczenia, mimo pozorów naiwności. On sam rzadko wiedział, co sądzić o młodzieńcach, którzy składali im wizyty, aczkolwiek tym razem poznawał pokrewną duszę. Dwadzieścia łat temu z pewnością był niezwykle podobny do Ralpha Montereya.

– Mam poparcie suwerena – skromnie wspomniał Ralph jeszcze podczas kolacji. – Jej Wysokość poświęca mi niemało uwagi.

:!

Ja też w swoim czasie mógłbym tak powiedzieć, pomyślał Harry Latimar. W swoim czasie Henryk VIII czuł do niego wielką słabość.

– Muszę jednak wyznać, że jestem zapalonym graczem – dodał Ralph, z wdziękiem obnażając swoją słabość.

I to powiedziałbym o sobie dwadzieścia lat temu, uznał nieco zakłopotany Harry Latimar.

– Cóż więc sądzisz, panie, o moich oświadczynach? – zakończył teraz Ralph. Harry znalazł się w kropce. Nie pierwszy i nie dziesiąty raz zalotnik zwracał się do niego z prośbą o rękę Anny, ale pierwszy raz wyglądało na to, że dziewczyna wyraziła zgodę. Naturalnie, tak twierdził tylko Ralph, niemniej Harry był skłonny wierzyć słowom młodzieńca.

– Nie mogę dać ci odpowiedzi, panie, zanim nie porozmawiam z córką – zastrzegł się. – Powiedz mi jednak, jak odnosi się do tego pomysłu twój ojciec. – Znał Johna Montereya i szanował jego uczciwość i pełną rozwagi mądrość.

– Mój ojciec odniósł się do tego pomysłu bardzo życzliwie – odrzekł Ralph. – Gościł niedawno Annę w Abbey Hall i pańska córka wywarła na nim jak najlepsze wrażenie.

Harry uniósł brwi, zastanawiał się bowiem, jak daleko sprany zaszły, skoro John miał okazję wyrazić przychylną opinię o tym związku.

– Przyjechałem tutaj sam, panie, nie czekając na Annę, ponieważ chcieliśmy jak najszybciej poznać twoje zdanie. Anna poprosiła mnie, bym złożył ci wizytę, a następnie niezwłocznie udał się do Northumberlandu, by przekazać jej nowinę o twoim błogosławieństwie… Lub też o twoich zastrzeżeniach – dodał po chwili. – Jak wiesz, panie, Anna ma porywczą naturę, nie chciałem więc odmawiać jej prośbie.

Harry wstał, by dolać wina do kielichów i przemyśleć w tym czasie swoją odpowiedź. Zgodnie z powszechnym obyczajem los dzieci całkowicie zależał od woli rodziców, lecz w bogatych i szanowanych rodach czyniono pod tym względem wyjątek, jeśli chodzi małżeństwo. Tutaj młodzi mieli pewną swobodę wyboru.

W zadumie podszedł do kominka i dołożył do ognia polano. Annę zapewne cieszyło, że sama mogła podjąć decyzję w tak ważnej sprawie. Ralph był najstarszym synem w rodzinie, po śmierci ojca odziedziczy więc olbrzymi majątek, tytuł i piękny dwór.

Wszystko wyglądało wprost znakomicie, Harry chciał jednak polubić swojego przyszłego zięcia, wiedział zaś instynktownie, że mu się to nie uda, jeśli do małżeństwa dojdzie zbyt szybko. Nawet zdziwiła go ta myśl, nie miał bowiem przeciwko temu młodzieńcowi żadnych zastrzeżeń, poza plotkami, że zbyt ostro się hazardował i zbyt wiele kobiet łączono z jego imieniem. Wspomniawszy jednak na własną przeszłość, Harry potrafiłby odnieść się do tych spraw pobłażliwie, z doświadczenia wiedział bowiem, że dawni hulacy często zamieniają się w przykładnych mężów, jeśli kochana przez nich kobieta opanuje ich zgubne skłonności.

Dlaczego więc od pierwszej chwili odnosił się do Ralpha nieufnie i czuł do niego niechęć? Z Bess, widział to, było wręcz odwrotnie. Gość natychmiast podbił jej serce, a przecież zawsze bardzo wnikliwie przyglądała się ludziom, których poznawała.

Przedłużające się milczenie zaczęło nieco irytować Ralpha, Przecież mógł pozostawić tę misję w rękach swojego ojca, a jednak zadał sobie trud i przyjechał do Maiden Court osobiście, by szczerze wyznać swą miłość do Anny i dać się poznać przyszłym teściom. Powoli jednak zaczynał rozumieć, że spotyka go upokarzający brak uznania.

– Może masz jakieś zastrzeżenia, milordzie – odezwał się w końcu.

– Zastrzeżenia? – powtórzył zadumany Harry. – Nie, nic mi nie przychodzi na myśl.

– Cóż więc innego?

– Czy naprawdę zamierzasz podjąć długą podróż do Ravens – glass? Czy ta sprawa nie może poczekać do powrotu Anny?

– Mogłaby, gdybym nie liczył się z uczuciami pańskiej córki – odparł chłodno Ralph – i gdybym nie wahał się złamać danego jej słowa. Lecz nawet jeśli nowina ma przynieść jej rozczarowanie, byłoby chyba lepiej, by Anna dowiedziała się o tym jak najszybciej – dodał z naciskiem. Wcześniej postanowił już, że nie będzie się trudził długą wyprawą do Northumberlandu, teraz jednak, pod wpływem chwili, znów zmienił zdanie.

Harry westchnął.

– Nic takiego się nie stanie – zapewnił go przyjaźnie. – Możesz powiedzieć Annie, że sprzyjam jej wyborowi, choć naturalnie nic nie jest postanowione, dopóki nie porozmawiam z twoim ojcem.

Ralph się odprężył. Wstał i podał Harry'emu rękę.

– Miło mi to słyszeć, sir. Proszę nie poczytać mi tego za nadmienia śmiałość, chcę jednak powiedzieć, że będę zaszczycony, mogąc stać się członkiem twojej rodziny. – Znowu zerknął na portret. – Twoja reputacja od dawna budzi mój podziw, milordzie.

– O jakiej reputacji mówisz? Ralph omal się nie roześmiał.

– Naturalnie mam na myśli wszystkie przymioty, ale szczególnie twoją zręczność przy karcianym stoliku, panie. Jak wiesz, sam często i chętnie grywam.

Harry w milczeniu popijał wino.

– Ktoś powiedział mi kiedyś, że tym układem kart, który leży przed tobą na portrecie, zdobyłeś ten piękny dom.

Polano, które Harry dołożył do paleniska, rozpaliło się na dobre i snop pomarańczowo – fioletowych iskier trysnął do przewodu kominowego. Harry odsunął się nieco i powiedział:

– Wprowadzono cię w błąd, panie. Rzeczywiście wygrałem Maiden Court w karty, ale tymi, które tu pokazano, zdobyłem coś znacznie cenniejszego.

Przed laty małżeństwo Latimarów przeżyło groźny kryzys, z wielu zresztą powodów. Harry stracił dom na rzecz swoich wierzycieli, na szczęście posiadłość wykupił król Henryk i podarował ją Bess, która następnie przegrała Maiden Court w karty do męża. Jednak tamtej nocy, dwadzieścia lat temu, gdy namiętność głuszyła wszystkie inne uczucia, nie chodziło o to, kto wygra, a kto przegra. To było dobitne potwierdzenie ich miłości, która od tej pory trwała niezagrożona.

– Opowiedz mi tę historię, panie – poprosił Ralph. – Wydaje mi się ciekawa.

– Obawiam się, że jest zbyt długa – odparł Harry. – Znużyłbyś się, panie. Może lepiej odprowadzę cię do twojej komnaty.

Gdy wyszli z salonu, Harry pomyślał, że wystarczyłoby kilka zdań dla opisania samych zdarzeń, lecz ten młodzieniec pewnie i tak niewiele by zrozumiał, nawet gdyby opowieść trwała wiele godzin. To przygnębiająca myśl dla ojca, który właśnie zgodził się oddać swoją ukochaną córkę w ręce Montereya.

Przez następny tydzień dni w Ravensglass toczyły się podobnym trybem. Śnieg odciął zamek od świata, ale w murach panowało duże ożywienie.

Elżbieta, zawsze chętna do odłożenia na bok insygniów królewskiej władzy, bawiła się doskonale. Żołnierzom oszczędzono rutynowych ćwiczeń na pokrytych grubą warstwą śniegu płacach, bo w taką pogodę trudno byłoby wypędzić na dwór psa. a co dopiero mówić o szlachetnie urodzonych młodych ludziach, którzy służyli w Ravensglass. Żołnierze szukali więc dla siebie rozrywek, uprawiali różne gry, próbowali sił w konkursach, dawali pokazy szermierki i łucznictwa, codziennie również grywano w kręgle. Nikt zaś nie uczestniczył w tych wszystkich zajęciach bardziej ochoczo niż królowa.

Anna również stopniowo zapominała o swoich wcześniejszych uprzedzeniach. Nie był to nawet skutek upomnienia udzielonego jej przez Elżbietę, lecz po prostu dziewczyna zrozumiała, że aby wytrzymać dręczące oczekiwanie na wieści z Maiden Court, musi poddać się atmosferze wesołości panującej w zamku. Wprawdzie zazwyczaj wszyscy tutaj ciężko pracowali, okazało się jednak, że nieoczekiwany okres wytchnienia wzbudził powszechne zadowolenie.

Anna była doskonale przygotowana do nie kończących się gier sprawnościowych i losowych, tańców oraz improwizowanych przedstawień. Chociaż jej ojciec porzucił dwór królewski, gdy była małym dzieckiem, to jednak zachował upodobanie do rozrywek, jakie tam uprawiano, i kultywował je w swoim domu.

Anna i jej brat bliźniak George stali się wprawnymi muzykami i tancerzami, świetnie sobie radzili z konkursami sprawnościowymi i doskonale jeździli konno. Wprawdzie George przejawiał silną niechęć do hazardu, a szczególnie do gry w karty, ale rekompensowała to ojcu Anna, która i to uwielbiała. Gdyby chciała wykorzystać naiwną beztroskę młodych mężczyzn, Ravensglass mogłaby wypchać swoją sakiewkę pieniędzmi. Dobrze pamiętała jednak słowa ojca:, Jeśli ktoś osiągnął w czymś mistrzostwo, przegrać, gdy tak nakazuje przyzwoitość, jest mu równie łatwo, jak wygrać”.

Innym damom zdawało się czasem, że nie powinny lubić towarzyszki, która cieszy się tak niezwykłą popularnością i z za – pamiętaniem oddaje się wszelkim możliwym rozrywkom, wtedy jednak spostrzegały, że pannie Latimar nie potrafią właściwie niczego zarzucić.

Anna rozdzielała swoje względy całkowicie bezinteresownie i sprawiedliwie, dlatego wkrótce połowa batalionu była w niej zakochana po uszy, ona jednak nie faworyzowała nikogo. Każdego dnia wybierała innego żołnierza na partnera do turnieju łuczniczego albo kręgli, kto inny towarzyszył jej podczas kolacji, a jeszcze inny dostępował zaszczytu pierwszego tańca.

Przy tym wszystkim Anna nie zaniedbywała swoich obowiązków. Z radością wykonywała wszystkie zajęcia damy dwora, a pogodą ducha i śmiechem zarażała współtowarzyszki, które powoli zaczęły się nawet godzić z uwięzieniem w odciętym od świata zamku.

Anna naprawdę znakomicie się bawiła i cieszyło ją, że może urozmaicić życie innym, lecz mimo to nieustannie wracała myślami do Ralpha. Jego obraz wciąż jej towarzyszył. Gdy zostawała sama, nieraz płakała z tęsknoty, bo nadzieje, że ukochany do niej przyjedzie, spełzły na niczym. Sama się więc dziwiła, że potrafi znaleźć w sobie tyle wesołości, chociaż w głębi duszy jest zrozpaczona.

Gdy złapała się na tej myśli, niespodziewanie przypomniał jej się Jack Hamilton. Uśmiechnęła się figlarnie. Komendant twierdz) nie umiał ukrywać swoich uczuć i przez ostatnie dni wyraźnie okazywał, jak bardzo nie podoba mu się to, że jego doskonale zorganizowany garnizon przemienił się w miejsce zabaw. Gdy widział, jak jego porucznicy zamiast szkolić żołnierzy, konwersują z damami lub stroją instrumenty przed tańcami, miał ochotę zrobić piekielną awanturę i przywrócić dawny porządek. Oczywiście nie mógł jednak tak postąpić, tłumił więc furię i szybko odchodził.

Anna widziała, że długie wieczory wypełnione muzyką, śpiewem i tańcami stanowią prawdziwą udrękę dla człowieka, który uważał, że późne godziny są przeznaczone na sen dający odpocząć ciału po dniu spędzonym na wyczerpujących ćwiczeniach w sztuce walki.

Ze złośliwą satysfakcją nieraz przypominała Jackowi, który próbował o wczesnej porze czmychnąć do swojej komnaty, że obiecał towarzyszyć jakiejś damie podczas tańców albo przy karcianym stoliku. W karty Jack nie lubił grać i nie miał do tego talentu, wszystkie bowiem taktyczne zamierzenia można było wyczytać z jego twarzy.

Również konkursy sprawnościowe go nie bawiły. Miał tak wielką przewagę nad każdym ż potencjalnych rywali, że zabawa kończyła się, zanim jeszcze na dobre się zaczęła.

Dwa tygodnie po spadnięciu śniegu, wieczorem, Anna odbyła z nim bardzo przykrą rozmowę.

Tańczyła z niejakim Markiem Bolbeyem. Nie interesował jej ten młody człowiek. W grach i zabawach próbował zawsze rozwiązań siłowych, często krzywdził mniej sprawnych współzawodników, oszukiwał przy kartach, co budziło jej pogardę, miał też nadmiernie wysokie mniemanie o swoich umiejętnościach tanecznych i często tyranizował młodszych, lepiej wychowanych kolegów, którzy próbowali zaprosić pannę Latimar do tańca.

Anna, by zapobiec gwałtownym wybuchom Bolbeya, spędziła z nim końcową część wieczora. Gdy muzycy szykowali się do zagrania ostatniej melodii, a Elżbieta szła już na górę do sypialni, Mark namówił Annę na wyjście do stajni, chciał bowiem pokazać jej wyjątkowo ładnego źrebaka.

W stajni było ciepło i jasno. Klacz Marka rzeczywiście oźrebiła się i miała śliczne małe, którym Anna wprost się zachwyciła. Gdy jednak opuścili boks, stało się coś strasznego. Dziewczyna powiedziała, że musi już wrócić do swojej komnaty i z uśmiechem wyciągnęła rękę, żeby pożegnać się z Bolbeyem – i nagle znalazła się w jego miażdżącym uścisku. Żołnierz ustami szukał jej ust, a jednocześnie przesuwał ręce po jej ciele z przerażającą pewnością siebie.

Anna zdołała jednak wyszarpnąć się z jego ramion i wymierzyła mu policzek.

– Chcesz mnie bić? – wysyczał Mark, – Zaraz pokażę ci, pannico, że żadnej kobiecie na to nie pozwolę!

Przerażona Anna zaczęła krzyczeć. Nagle drzwi stajni otworzyły się i stanął w nich Jack Hamilton. Najpierw spojrzał na swojego wasala.

– Bolbey! Co to ma znaczyć?

Mark szurnął nogami w słomie. Wobec młodszych i słabszych kolegów albo panny, która miała nie więcej sił niż ptaszek, zachowywał się z łajdacką butą, lecz groźny komendant, dysponujący w twierdzy nieograniczoną władzą, napawał go prawdziwym lękiem. Stanął więc ze zwieszoną głową.

– Wyjdź stąd, sir – polecił szorstko Jack. Gdy drzwi za Bolbeyem się zamknęły, spytał: – Czy wszystko w porządku, pani?

– Chyba tak – odrzekła niepewnie Anna. Drżała na całym ciele. Nikt nigdy nie potraktował jej tak brutalnie. Jej ojciec był zdecydowanym przeciwnikiem stosowania siły zarówno wobec członków rodziny, jak i służby, a George, z którym nieraz walczyła w dzieciństwie, natychmiast ustępował, gdy widział, że siostra czuje się skrzywdzona. Anna nigdy więc nie doświadczyła fizycznej przemocy.

– Mogę powiedzieć tylko tyle, że sama doprowadziłaś do tej sytuacji, pani – oświadczył surowo Jack.

Głupia panna, myśli, że może próbować swoich gierek z setką żołnierzy! Co wieczór widział, jak panna Latimar przyciąga młodych ludzi, niczym ogień ćmy. Te wielkie, promieniejące oczy, które obiecują namiętne chwile, zgrabne ciało skąpo osłonięte śmiałymi sukniami i lśniąca czapa czarnych, uroczo pachnących włosów… ech, mężczyzna mógł oszaleć od samej myśli, że głaszcze te włosy i wsuwa w nie palce…

Jack złapał się na tej myśli i poczuł wielkie niezadowolenie.

Do tej pory nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że tyle zauważył…

– Ja do tego doprowadziłam? – spytała przez łzy Anna. – W jaki sposób? Mark chciał mi pokazać źrebię swojej ulubionej klaczy i przyszłam tutaj specjalnie w tym celu.

– Zostałaś w odosobnionym miejscu z dżentelmenem, o którym wiedziałaś, że wypił za dużo wina.

Anna nie mogła zaprzeczyć, że Jack ma rację i sama teraz uważała, że postąpiła wyjątkowo nierozważnie, to jednak nie powstrzymało jej przed gwałtownym odparciem reprymendy.

– Wybacz, panie, moją ignorancję – powiedziała chłodno. – Do tej pory byłam zawsze bezpieczna w towarzystwie każdego dżentelmena, bez względu na okoliczności.

Jack zatrzymał wzrok na siniaku, który zaczynał się pojawiać na bielutkiej szyi Anny. Na ten widok wybuchnął gniewem. Nie potrafił sobie tego wytłumaczyć, bo przecież panna przyznała, że sama sprowokowała te końskie zaloty. Ravens – glass nie jest ogrodem okalającym wiejski dwór, tylko twierdzą osadzoną w dzikiej krainie. Naturalnie młody Bolbey zachował się niewybaczalnie, ale z pewnością jego słabość była bardzo ludzka.

– Ten młody człowiek zostanie surowo ukarany za swój postępek. Dopilnuję tego osobiście.

Jack najchętniej wyrzuciłby tego drania na mróz i tam skopał do utraty przytomności, zarazem jednak nie pojmował gwałtownej siły swej reakcji na tak w gruncie rzeczy banalne wydarzenie. Doskonale znał wszystkich swoich podkomendnych, wiedział więc, że Bolbey ma niejedno na sumieniu, lecz zarazem jest materiałem na wielkiego wojownika. Otrzymawszy rozkaz, wypełniał go co do joty, a przyjąwszy posterunek do obrony, choćby najmniejszy, był gotów oddać za niego życie. Zresztą pochodził z rodziny mającej wspaniałe żołnierskie tradycje.

Niektóre kobiety, pomyślał Jack z goryczą, potrafią zawrócić w głowie nawet najpotulniejszemu mężczyźnie.

– Nie trudź się, panie – powiedziała Anna, widząc irytację malującą się na jego twarzy. – Jeśli zamierzasz tolerować takie zachowanie, nie chcę.

– Nie toleruję takiego zachowania! – oświadczył ze złością Jack. – Ale przez ostatnie tygodnie panna na wiele sobie tutaj pozwala. To jest skutek, więc teraz mówię wyraźnie: niech panna nie kusi losu po raz drugi!

Anna, głęboko przejęta napaścią Marka, została zaatakowana ponownie, wprawdzie już nie fizycznie, lecz nie mniej dotkliwie. Na co niby sobie ten cały Hamilton pozwala? Też coś! Odrzuciła zaloty mnóstwa kolegów Marka Bolbeya i żaden z nich nie próbował domagać się spełnienia swych pragnień siłą. Wreszcie znalazła chusteczkę, więc otarła oczy, potem przycisnęła ją do ust – i zachwiała się.

– Panna zamierza zemdleć? – spytał Jack. Nigdy jeszcze nie widział, by Anna była tak blada. Czyżby ten brutal naprawdę wyrządził jej krzywdę?

Jackowi ścisnęło się serce. Nagle obudził się w nim opiekuńczy instynkt, a wraz z nim inne uczucie, trudniejsze do nazwania, zwłaszcza że już od dawna Hamilton uważał się za niezdolnego do takich emocji. Ku swemu zaskoczeniu zapragnął objąć dziewczynę, pocałować i pieszczotami pomóc jej zapomnieć o przykrym przeżyciu. Byle tylko nie spoglądała na niego z takim przeraźliwym smutkiem.

– Nigdy nie mdleję – oświadczyła Anna lodowatym tonera Jack jakoś opanował nagły wybuch uczuć i szorstko odrzekł:

– Nigdy się panna nie niepokoi, nigdy też nie mdleje, a włosy kręcą jej się same. Taka kobieta zdarza się raz na tysiąc!

– A skąd to wiesz, panie? – spytała kąśliwie.

No! Odzyskała inicjatywę. Odważyła się jeszcze raz wytknąć mu brak zainteresowania płcią przeciwną i chorobliwą lojalność wobec zmarłej damy, której imienia cudze wargi nie były godne nawet wymówić!

Jack ujął ją za ramię i wyprowadził ze stajni na dwór.

– Wracaj do swojej komnaty i pamiętaj, co ci powiedziałem.

– Zapamiętam wszystko co do słowa – zapewniła go i ruszyła przez ośnieżony dziedziniec do drzwi budynku. Nie obejrzała się ani razu i dobrze się stało, bo Jack, któremu na twarz padało światło latarni, miał w oczach coś takiego, czego nie byłaby w stanie zinterpretować.

Gdy drzwi za nią się zamknęły, Hamilton wyciągnął ramię i zgasił latarnię. Potem wrócił do stajni i pozamykał otwarte boksy, a przez cały czas rozmyślał.

Ostatnie słowa Anny nie wyprowadziły go z równowagi tak bardzo, jak jego własne pragnienie, by jeszcze z nią porozmawiać. Gdy szła przez dziedziniec, chciał ją zawołać: Wróć, Anno! Wróć, porozmawiaj że mną.

Porozmawiać? O czym miałby dyskutować z taką pannicą? Pamiętał długie godziny, które spędził na rozmowach z Marie Claire. Przy niej miał poczucie, że jest jedynym człowiekiem na świecie, który potrafi ją zabawić. Poza tym Marie Claire nigdy nie uciekała się do kobiecych sztuczek, jakich Anna Latimar miała w swoim repertuarze pełno. No i jej uroda z pewnością była daleka od ideału.

Ożenił się, mając dwadzieścia dwa lata. Gdy poznał Marie Claire, miał już za sobą pewne doświadczenia. Przed wyjazdem z Anglii cieszył się względami kilku piękności przebywających na angielskim dworze i nie ociągał się z wykorzystaniem szczodrych propozycji, jakie mu czyniono. Przedtem, jako paź Harry'ego Latimara, nieustannie zbierał bury za swe nocne eskapady.

Potem wysłano go do Francji, na dwór rozmiłowany w szukaniu rozkoszy. Tam spotkał wyrafinowane kobiety, jakich wcześniej nie znał. Szybko też stracił głowę i zakochał się w niezwykłej, skromnej, samiookiej Marie Claire Lauren.

To nie uroda, lecz charakter człowieka wyzwala prawdziwą miłość, pomyślał Jack, opuszczając stajnię. Natychmiast smagnął go zimny podmuch. Miłość? Dlaczego właśnie to słowo teraz przyszło mu do głowy? Oraz ostra reprymenda Harry'ego Latimara, którą usłyszał w Ravensglass na pożegnanie, po ich męskiej rozmowie o piciu na umór.

„Wiem, że nie chcesz tego usłyszeć” – stwierdził wtedy Harry. „Nie jestem zresztą pewien, czy mam prawo to powiedzieć, ale świat jest ciekawym miejscem, Jack, i zamieszkują go ciekawi ludzie. Tobie wydaje się, że umarłeś za życia, straciłeś zdolność kochania, i to uczucie jestem w stanie zrozumieć. Spojrzyj jednak na to z innej strony. Dobry Bóg uznał za stosowne połączyć cię z Marie Claire, ze wszystkich mężczyzn i kobiet chodzących po tej ziemi wybrał właśnie was. Jeśli dał o sobie znać raz – a jako stary hazardzista muszę pomyśleć, jakie było prawdopodobieństwo waszego spotkania z Marie Claire – to czy mogła to być ostatnia boska interwencja w twoim życiu? Osobiście wątpię. Jej już nie ma, odszedł twój ideał, jedyna kobieta na świecie stworzona dla ciebie. Czy jednak tylko tyle miało na ciebie czekać? Nie sądzę. Zważywszy zaś na twoją młodość i to, ile jesteś wart, zdecydowanie wolę tak nie myśleć”.

Jack przypomniał sobie teraz te słowa, stojąc na przenikliwym chłodzie. W swoim czasie zlekceważył je, pozwolił Harry'emu dosiąść konia i odjechać, nie odpowiedziawszy ani słowem. Teraz jednak te słowa do niego wróciły i nabrały zupełnie nowego znaczenia. To Anna mu o nich przypomniała, nadała im sens.

Ogarnia mnie zwykła żądza, uznał. Tak trzeba to wyjaśnić. Panna jest piękna, więc jej pożądam. Wcale nie jestem lepszy od Marka Bolbeya i też padam ofiarą jej sztuczek. Stanowczo zbyt długo nie odwiedziłem żadnego z tych miejsc, których na tym pustkowiu po prostu nie ma.

Ta myśl obudziła w nim współczucie dla winowajcy. Tymczasem przemierzał już dziedziniec, zdążając w stronę koszar.

Zaraz potem wszedł na spartańską salę zajmowaną przez dwudziestu żołnierzy. Targały nim sprzeczne uczucia. Bolbey pochodził z dobrej rodziny, jego bracia i ojciec także służyli w wojsku i nie było najmniejszych wątpliwości, jak rodzina zakwalifikowałaby postępek młodego człowieka.

Cicho przeszedł między śpiącymi i stanął nad pryczą Marka.

– Bolbey, mam do ciebie słowo, jeśli pozwolisz. Ponieważ nie zareagował wystarczająco energicznie, więc Jack przewrócił pryczę i Mark z łoskotem zwalił się na klepisko. Teraz już błyskawicznie poderwał się na równe nogi.

– Tak jest, sir. – Wychodzimy. Już! – Bolbey wyszedł za dowódcą na dwór. – Zimno dzisiaj – stwierdził Jack, spoglądając w niebo. – Paskudna pogoda, ale jeszcze bardziej paskudne jest moje zadanie. Napadłeś na damę, która w Ravensglass jest gościem, a przy tym jedną z dam dworu królowej. – Jack przestał patrzyć w niebo i przeniósł wzrok na żołnierza. – Co masz do powiedzenia? Zdawało ci się, że ona z tobą flirtuje, tak?

Mark spuścił oczy. Nie mógł znieść przenikliwego spojrzenia dowódcy, a zarazem gorączkowo rozważał, co ma powiedzieć. Wieczorem pragnął Anny Latimar i wcale się nie zdziwił, że zgodziła się wyjść z nim z wielkiej sali. Miał ją za kobietę beztroską i trzpiotowatą.

Gdy jednak znaleźli się w stajni, wcale nie zachowywała się zgodnie z jego oczekiwaniami. Objąwszy ją i spróbowawszy pocałunku, przekonał się, że jest całkiem niewinna. Mając na względzie swoje interesy, nie powinien tego wyznać Hamiltonowi, jednak górę wzięła lepsza strona jego charakteru i kłamstwo nie chciało przejść mu przez gardło.

– Rozumiem to wszystko, sir, i mogę powiedzieć tylko tyle, że źle odczytałem pewne znaki.

– Źle odczytałeś? Co to znaczy?

Mark wyprostował się i spojrzał prosto w oczy dowódcy.

– Lady Anna obiecuje bez słów, milordzie. Ma takie sposoby, że mężczyźnie może zaszumieć w głowie… Jest doskonała pod wieloma względami, na które zwraca uwagę mężczyzna, więc sądziłem, że można spróbować czegoś więcej… Byłem w błędzie, sir, i jestem gotów ponieść karę za swoją pomyłkę.

Nie tego Jack się spodziewał. Przyszedł z zamiarem wyrażenia swojemu młodemu porucznikowi współczucia i zrozumienia, tymczasem Bolbey brał na siebie całą winę za to, co się stało.

– To znaczy, chłopcze?

– Chcę powiedzieć, sir, że Anna Latimar zawstydziła mnie swoją godnością i niewinnością. Mam szczerą nadzieję, że moje siostry w podobnej sytuacji zachowałyby się tak samo, to znaczy że gdyby jakiś dżentelmen… – Urwał, ale właściwie wszystko zostało powiedziane.

Jack westchnął.

– I co ja mam z tobą zrobić po takim wyjaśnieniu?

– Jeśli pytasz mnie, sir – odrzekł dzielnie Mark – co zrobiłbym, gdyby dama, o której mowa, była jedną z moich sióstr, to sugerowałbym karę fizyczną. – Cofnął się o krok i oparł plecy o ścianę koszar.

– Rozumiem – powiedział w zadumie Jack. – Radzisz mi, żebym wypróbował na tobie siłę swoich pięści.

– Tak jest, sir – potwierdził z powagą Mark.

Nastąpiła krótka przerwa w rozmowie. Obaj mężczyźni zastanawiali się, co dalej. Mark stawiał sobie pytanie, czy w ciągu najbliższego miesiąca będzie w stanie o własnych siłach podnieść się z pryczy. Dopuszczał nawet taką możliwość, że zostanie kaleką i będzie musiał wystąpić z wojska.

Nie bał się bólu ani tego, co będzie potem, gorzko żałował jednak, że być może straci możliwość służenia pod komendą człowieka, którego podziwiał i darzył olbrzymim szacunkiem, a od którego teraz zależał jego dalszy los.

Jack natomiast myślał, że nie chce używać siły, skoro chłopak szczerze przyznał się do błędu i nie próbował zrzucać winy na kogo innego. Nieznacznie się uśmiechnął.

– Kobiety są nieprzewidywalne, co, Mark?

– To prawda – przyznał chłopak. – Ale w tym przypadku… Jack nie dał mu dokończyć.

– Jestem skłonny poprzestać dziś na ostrej naganie, mój chłopcze. No, i naturalnie czeka cię miesiąc karnych robót. Nie zrozum przez to, że lekko traktuję tę sprawę – dodał natychmiast. – Nie chcę jednak zakłócać spokoju i psuć tutaj nastroju podczas wizyty królowej. Nie będziesz już próbował zbliżyć się do tej damy?

– Nie, sir – odpowiedział natychmiast Mark- chcę jednak powtórzyć, że wina w żadnym wypadku nie leży po jej stronie…

Jack znów mu przerwał.

– Dobrze już, dobrze. Wracaj do łóżka i pamiętaj: ta dama jest pod moją osobistą opieką. Gdybyś ty lub ktokolwiek inny próbował jeszcze raz naruszyć jej spokój, nie okażę cienia litości.

– Doskonale rozumiem, sir.

– Wobec tego możesz odejść – powiedział cicho Jack. – Możesz też wspomnieć swoim towarzyszom, o czym tutaj rozmawialiśmy.

Anna miała bardzo nieprzyjemną noc. Ponieważ należała do osób, które wierzą w siłę swoich słów, była na siebie wściekła, że nie zdołała wygrać wieczornej potyczki z Jackiem.

Ten człowiek robi się coraz bardziej nieznośny, pomyślała. Wstała i podniosła z podłogi czerwoną suknię, którą przedtem rzuciła w pośpiechu, żeby jak najszybciej położyć się do łóżka i zakończyć ten okropny dzień. Dopiero dniało, więc z przyległych komnat, które zajmowały inne damy dworu, nie dochodziły żadne odgłosy.

Gdy wyjrzała przez okno, stwierdziła, że zapowiada się następny mroźny i piękny dzień. Skrzyła się pokrywa zmrożonego śniegu. Od kilku dni śnieg nie padał, ale ten, który już był, zmarzł na kamień.

Spróbowała obliczyć datę. Przebywały w Ravensglass trzy i pół tygodnia, a odwilż, o której wspominała Elżbieta, wciąż wydawała się odległa. Mroźne powietrze zapierało dech. Planowano, że królowa ze świtą opuszczą Ravensglass za dziesięć dni, naturalnie jeśli pogoda w tym nie przeszkodzi, jednak Annie ten plan wydawał się mało realny. Wiedziała również, że nie ma sensu spodziewać się przyjazdu Ralpha.

Gdyby jednak Ralph był w Ravensglass poprzedniego wieczoru, to jak postąpiłby wobec Marka Bolbeya? – zastanawiała się przez chwilę. Na powierzchni wody w swojej misce do mycia zauważyła warstewkę lodu i ostrożnie postukała w nią srebrną rączką szczotki do włosów. Lód popękał. Ochlapała lodowatą wodą twarz i zadrżała z zimna. Szybko, wytarła się i z niezadowoloną miną spojrzała w lustro. A może jej ukochany też uznałby, że wina leży po jej stronie?

Rozwiązała wstążkę, która od poprzedniego wieczoru ściągała jej włosy. Bardzo mało wiem o Ralphie, pomyślała nagle. I naturalnie wcale nie podobałoby mi się, gdyby bił swoich towarzyszy za każdym razem, gdy któremuś z nich spodoba się jego dama. A jednak tego właśnie oczekuję od Jacka Hamiltona. Dlaczego?

Ponownie związawszy włosy, wróciła do okna. Była rozstrojona nie tylko dlatego, że od tygodni nie widziała narzeczonego, lecz również z tego powodu, że za długo już przymusowo tkwiła w jednym miejscu. Z okna swojej komnaty widziała stajnie. Ludzie Hamiltona wyprowadzali konie na dziedziniec. Chwilę potem z chrzęstem opuszczono most zwodzony i duża grupa jeźdźców opuściła zamek.

Tego mi trzeba, doszła do wniosku. Odświeżającej przejażdżki. Jenny z pewnością też chętnie się porusza. Anna szybko więc ubrała się w kostium do konnej jazdy, wyciągnęła z kufra pelerynę podbitą futrem i żwawo zeszła na dół.

Jenny rzeczywiście ucieszyła się na jej widok, co okazała wyciągnięciem pyska i cichym rżeniem, zarezerwowanym wyłącznie dla pani. Niestety, sierść klaczy zmatowiała, a oczy mniej lśniły niż zwykle. Anna poklepała zwierzę, szepnęła mu kilka czułych słów, potem znalazła uprząż i zaczęła je siodłać. Natychmiast stanął przy niej stajenny.

– Czy mogę pomóc, milady?

– Chciałabym trochę pojeździć. Czy ktoś mógłby mi towarzyszyć?

Stary stajenny spojrzał na nią z niepokojem, a zmarszczki na jego twarzy jeszcze się pogłębiły.

– Nie wolno opuszczać murów zamku bez pozwolenia lorda Hamiltona.

– Naprawdę? Ale Jenny potrzebuje ruchu, nie pojedziemy daleko.

– Milord wydał polecenie, żeby w odpowiednim czasie ćwiczyć wszystkie konie gości.

– Chcę gdzieś pojechać teraz – odparła zdecydowanie Anna. – Widziałam, że przed chwilą wyjechała z zamku duża grupa ludzi, a skoro dla nich warunki są odpowiednie, to i mnie nie stanie się krzywda. Jeśli nie możecie mi dać nikogo do towarzystwa, pojadę sama. – Bez pomocy zarzuciła siodło na grzbiet klaczy.

Stajenny przytrzymał uzdę.

– Nie chodzi tylko o śnieg, milady. Jest niebezpiecznie… Jeśli łaskawie zechcesz, pani, poczekać, zwrócę się do milorda…

Anna wyrwała mu uzdę z rąk.

– Co tam! Jestem tu już trzy tygodnie i nie widziałam żadnego niebezpieczeństwa. Zejdźcie mi z drogi.

Stary Jacob bezradnie zrobił kilka kroków do tyłu i stojąc, patrzył, jak panna opuszcza dziedziniec i przejeżdża przez opuszczony most. Mamy będzie mój los, kiedy milord się o tym dowie, pomyślał, lecz mimo to szybko ruszył po śliskich kamieniach w stronę zamku, żeby zameldować panu, co się stało.