143930.fb2
Anna jechała przed siebie w znakomitym nastroju. Poza murami twierdzy, na otwartym polu, śnieg chrzęścił pod końskimi kopytami, ale nie było rozpadlin. Zapewne zresztą trzymała się traktu, bo podążała za śladami grupy, która wyjechała wcześniej. Poza tym przez cały czas, gdy tylko się odwróciła, widziała zamek.
Nie była głupia i dobrze wiedziała, że nie darmo Ravens – glass ma solidne umocnienia, bowiem działały one odstraszająco na bandy maruderów. Nie miała zamiaru stać się ofiarą jakiegoś Szkota, któremu zabrakło rozsądku, by w taką pogodę siedzieć w domu. Już miała zawrócić, gdy nagle coś w oddali przykuło jej uwagę.
Niedaleko Ravensglass, w kotlince, znajdowała się wieś. W pogodne dni z wysokich zamkowych wież Anna widywała nędzne chaty, a gdy kiedyś o nie spytała, dowiedziała się, że osada nazywa się Transmere i mieszka tam dwadzieścia, najwyżej trzydzieści osób.
Podjechała bliżej zaintrygowana tym, że z żadnego komina nie unosi się dym. Gdy znalazła się wśród chat, w powietrzu zawirowały śnieżne płatki. Przystanęła i spojrzała w niebo. Chmury zmieniły barwę z szarych na ciemnopurpurowe.
– Chyba zbiera się na śnieżycę, Jenny – mruknęła. – Powinnyśmy wracać, ale najpierw poprosimy o jakąś przekąskę.
Zsunęła się z klaczy na ziemię i ostrożnie pokonując zmrożone koleiny, dotarła do najbliższej chaty. Szpicrutą zastukała do drzwi. Nie doczekała się reakcji, a we wnętrzu panowała absolutna cisza.
Przeszła do następnej chaty. Znów nikt nie odpowiedział na jej pukanie, tu jednak drzwi były uchylone. Zajrzała do środka i natychmiast cofnęła się na dwór. Co za smród! Z niechęcią pomyślała, że jej matka za nic nie dopuściłaby do czegoś takiego na terenie ich posiadłości.
Trzecia chata również stała otwarta i również bił z niej odór. Tym razem jednak Anna postanowiła dać znać o swoim przyjeździe. Wsunęła głowę do wnętrza i rozejrzała się dookoła. Dostrzegła ślady życia: na stole leżało jedzenie, chleb i kawał sera, ale gdy podeszła bliżej, przekonała się, że jedno i drugie jest pokryte warstwą pleśni. Marszcząc czoło, doszła do alkowy, odsunęła zasłonę i stanęła jak wryta. Widok zmroził jej krew w żyłach.
Na jedynym łóżku leżały trzy ludzkie ciała: mężczyzny, kobiety i dziecka, wszystkie zsiniałe. Mimo zimna doszło do rozkładu zwłok i to wyjaśniało odór.
Różne myśli cisnęły się do głowy wstrząśniętej Anny. Wieś duchów, kraina śmierci! Nie miała pojęcia, co tu zaszło, ale wiedziała, że musi natychmiast opuścić to miejsce. Skoczyła do drzwi, po drodze zaczepiła nogą o strzępy jakiegoś nędznego chodniczka i ciężko upadła na śliskie klepisko. Natychmiast się poderwała, ale poczuła silny ból w prawej kostce. Skręciłam nogę, pomyślała, kuśtykając ku drodze.
Tymczasem na dworze rozszalała się zawieja. Płatki marznącego śniegu biły ją po twarzy, gdy usiłowała odnaleźć Jenny, którą zostawiła kilka metrów od chaty. Wreszcie doszła do spokojnie stojącej klaczy i z wysiłkiem wspięła się na siodło.
– Ravensglass, Jenny – powiedziała. – Wracamy galopem do zamku. – Ścisnęła boki klaczy i popędziła po drodze już prawie niewidocznej. Zanim jednak dotarła do obrzeży wsi, klacz potknęła się i omal nie przewróciła, a ona wyleciała z siodła i spadła na ziemię.
Świeża warstwa śniegu trochę złagodziła siłę upadku. Potłuczona i bardzo przestraszona Anna wstała, usiłując nie zwracać uwagi na ból w kostce, który znacznie się nasilił. Uchwyciła się uzdy Jenny.
– I co teraz? – Jenny poruszyła się. Jedną z przednich nóg miała dziwnie podkuloną. Anna przesunęła dłonią po tej nodze i wykryła obrzmienie. Serce jej zamarło. – Wielkie nieba! – powiedziała, starając się nie tracić ducha. – Zdaje się, że obie jesteśmy tak samo poszkodowane. Musimy znaleźć schronienie i poczekać, aż śnieżyca ucichnie.
Gdy podmuch wiatru na chwilę rozsunął białą zasłonę, niedaleko przy drodze dostrzegła drewniany budynek z krzywym, żelaznym krzyżem.
– Chyba kościół – mruknęła. – Chodźmy tam.
Klacz i jej pani pokuśtykały ku miejscu, które dla każdego chrześcijanina oznaczało bezpieczeństwo.
Jack Hamilton dowiedział się o wyjeździe Anny Latimar z zamku dopiero cztery godziny po fakcie. Wstał o świcie, by dopilnować, żeby goście, którzy wczoraj przybyli złożyć hołd królowej i wziąć udział w zabawie, dostali solidne śniadanie i prowiant na drogę. Potem wyjechał z nimi i eskortował ich przez kilka kilometrów, by w końcu zawrócić do zamku.
Po powrocie dowiedział się, że chce go widzieć Jej Wysokość, spędził więc następną godzinę w towarzystwie królowej, rozważając z nią możliwości opuszczenia Ravensglass. Zanim zajrzał do swojej komnaty, aby przebrać się do południowego posiłku, zamieć rozszalała się na dobre.
Przygotowując się psychicznie na następne popołudnie pełne bezcelowych uciech, zszedł do wielkiej sali i tam wreszcie znalazł go stary Jacob. Relacji stajennego Jack wysłuchał z niedowierzaniem.
– I pozwoliłeś jej wyjechać?!
– Nie miałem wyboru, sir – odrzekł skruszony Jacob. – Ta dama zawsze robi to, co chce… Ale do tej pory nie wróciła. Wyglądam jej cały czas.
Jack sapnął ze złości.
– Może wróciła z oddziałem, który był na patrolu?
– Nie, sir. Pytałem żołnierzy, ale żaden tej panny nie widział. Oni przyjechali tuż przed burzą, minęło już dużo czasu.
W wielkiej sali spokojnie jedzono. Elżbieta zajmowała miejsce u szczytu stołu, mając obok siebie Dudleya. Okna za ich plecami zupełnie zawiało.
– Gdzie ona się podziewa? – mruknął z irytacją Jack. Przebiegł wzrokiem po miejscach, gdzie siedziały damy, ale nigdzie nie dostrzegł lśniących, czarnych włosów. Naturalnie Anna mogła być w swojej komnacie, ale okazało się, że pokojowa nie widziała łady Anny przez całe przedpołudnie, a lady Fitzroy była z tego powodu bardzo rozdrażniona.
– Jeden z chłopców powiedział mi, że wczoraj lady Anna wypytywała o Transmere – odezwał się Jacob. – Zobaczyła wieś z okna.
Transmere… Jack zamarł. Od dziesięciu lat uważał to miejsce za przeklęte, tam bowiem zginęła Marie Claire. Zaraz po tej tragedii chciał zrównać wieś z ziemią, ale naturalnie w końcu ustąpił przed głosem rozsądku i dalej wspomagał mieszkańców, by mogli produkować żywność dla potrzeb zamku. Tak zresztą działo się od stuleci. W każdym razie od tamtej pory stopa Jacka nie postała w Transmere.
Przed dwoma tygodniami jeden z wieśniaków doczłapał piętnaście kilometrów do zamku z wiadomością, że we wsi wybuchła zaraza. Jack natychmiast wysłał tam swojego medyka.
ten wrócił i zameldował, że ludzie mają gorączkę z potami, ale na szczęście nie tę najgorszą. Doktor Rawley kazał dwóm swoim pomocnikom udać się do wsi i leczyć ludzi na miejscu, a ponieważ Jack miał pełne ręce roboty w związku z przyjazdem królowej, minęło sporo czasu, nim znowu spytał o Transmere.
Tym razem medyk zrobił ponurą minę. Choroba rozprzestrzeniła się we wsi jak pożar. Zmarli wszyscy, nawet dwaj pomocnicy medyka wysłani z Ravensglass. Transmere uznano za teren objęty zarazą i zabroniono tam wstępu.
Jack słuchał tego z głębokim smutkiem. Nienawidził Transmere, sama nazwa tej wsi przyprawiała go o dreszcze, ale był dobrym panem i dbał o swoich dzierżawców. W tej sytuacji jednak nic już nie mógł dla nich zrobić, zapamiętał więc tylko, by w odpowiednim czasie wysłać tam ludzi, którzy godnie pochowają zmarłych i spalą zabudowania.
Teraz wiedział, że nigdy sobie nie wybaczy, jeśli Anna Latimar rzeczywiście pojechała do Transmere i zobaczyła te okropności, które niechybnie tam na nią czekały. Stary Jacob również miał grobową minę, więc Jack położył mu rękę na ramieniu.
– To nie twoja wina, przyjacielu. Jak sam powiedziałeś, ta panna często robi to, co chce, więc nie mogłeś jej zatrzymać. Wracaj na swoje miejsce i nie martw się.
Gdy staruszek odszedł, Jack popadł w zadumę. Miał nadzieję, że Anny nie ma w przeklętej wsi, jeśli jednak zapędziła się tam, to przynajmniej znalazła jakieś schronienie. Wezwał swojego zastępcę, wydał mu szczegółowe instrukcje i poszedł do stajni. Osiodławszy jak najszybciej Śmigłego, kazał znowu opuścić most.
Pierwszy raz w życiu Anna doświadczała najprawdziwszego przerażenia. Udało jej się dobrnąć do kościoła, ciągnąc za sobą Jenny. Budynek był biedny, wnętrze składało się z zaledwie dwu pomieszczeń, z których mniejsze służyło jako zakrystia. Tam właśnie Anna wytarła grzbiet klaczy, używając do tego celu jednej ze swych halek, a potem okryła drżące zwierzę peleryną.
Przeszła do sąsiedniej sali i rozejrzała się dookoła. Całe wyposażenie kościoła stanowiły ołtarz, kilka surowych ław i rozpadające się krzesła. Usiadła na ławie, ale wkrótce zimno zmusiło ją do wstania. Wybrała mniejsze zło, chociaż ból skręconej nogi stawał się coraz silniejszy.
Marzła, tak zimno nie było jej nigdy w życiu, a w dodatku doskwierał jej głód, bo od poprzedniego dnia nic nie jadła. Miała wrażenie, że minęło już południe. Co najgorsze, nikt nie wiedział, gdzie jej szukać. Absolutnie nikt. Stajenny opowie o jej wyjeździe poza mury zamku, ale pewnie jest przekonany, że już wróciła. Musiała się więc liczyć z tym, że zostanie znaleziona dopiero następnego dnia.
A do tej pory zamarznę na śmierć, pomyślała smętnie.
Nie wpadaj w panikę, skarciła się surowo. Musisz wymyślić, jak bronić się przed zimnem.
Kuśtykając po kościele, zauważyła kamienny krąg umieszczony pośrodku, między ławami. Zaczernione krokwie powyżej wskazywały, że właśnie w ten sposób ogrzewano ten dom Boży.
Między kamieniami leżała sterta suchych drew na rozpałkę. Dzięki Bogu, pomyślała i spojrzała na pusty ołtarz. Tylko gdzie jest hubka i krzesiwo? Mimo bólu przez chwilę prowadziła poszukiwania, niestety, bez skutku. Na pewno znalazłaby potrzebne przedmioty w którejś z chat, ale wolałaby zamarznąć na śmierć, niż tam wrócić.
Niepocieszona, wróciła do zakrystii. Jenny spojrzała na swą panią, a Anna zerknęła zazdrośnie na pelerynę przykrywającą klacz. Uniosła jeden róg okrycia i otuliła nim ramiona. Potem objęła Jenny za szyję, zadowolona, że choć w ten sposób może trochę się ogrzać.
Nie miała pojęcia, jak długo stała na jednej nodze, uważając, by oszczędzać drugą, skręconą, ale mróz ciągnący od ziemi zaczął już ogarniać całe jej ciało, gdy drzwi kościoła otworzyły się i do środka wszedł Jack Hamilton. Strząsnął z peleryny grubą warstwę śniegu, potem zdjął kapelusz i otrzepał go, stukając o ścianę. Przez cały czas mierzył wzrokiem Annę.
– Czy naprawdę nigdy nie przestaniesz sprawiać mi kłopotów, pani? – spytał. Przeniósł wzrok na Jenny. – No, przynajmniej miałaś dość rozsądku, by zadbać o konia. Muszę zrobić to samo.
Gdy odwrócił się do drzwi, dziewczyna spróbowała zmienić pozycję. Noga, na której stała do tej pory, całkiem zdrętwiała, więc postawiła na ziemi drugą. Natychmiast krzyknęła z bólu i upadłaby, gdyby Jack błyskawicznie nie pokonał dzielącego ich dystansu, by ją podtrzymać.
– Skręciłam nogę w kostce – powiedziała i przygryzła wargę. – Naprawdę się cieszę, że cię widzę, panie – dodała, choć przyszło jej to z trudem, tak bardzo szczękała zębami.
– Czyżby? Chyba nie byłaś, pani, zaniepokojona i nie groziło ci omdlenie? Widzę zresztą, że włosy wciąż pięknie ci się kręcą.
Wziął ją na ręce i przeniósł do drugiego pomieszczenia, gdzie posadził ją na jednej z ław. Rozejrzał się dookoła.
– Tu zawsze było… o, jest.
– Znalazłam palenisko, ale nie miałam czym rozpalić ognia. – Chłód, który trochę ustąpił w chwili, gdy Jack ją niósł, zaatakował z nową siłą. Przypomniały się jej też okropne widoki z wioski.
– Coś znajdę. – Otworzył skórzaną torbę, którą miał na ramieniu. Chwilę później usłyszała stuk krzesiwa o hubkę i trzask suchego drewna. – Ale ogień niebawem zgaśnie.
Wyprostował się i ująwszy jedno z drewnianych krzeseł, kopnął w jego siedzisko. Mebel rozpadł się na kawałki, które Jack cisnął do ognia.
– Teraz muszę wprowadzić do środka mojego konia, a potem zajmę się twoją nogą, pani. Usiądź bliżej ognia. – Przyciągnął tam ławę, a Anna przekuśtykała kawałek i znów usiadła.
Gdy Jack wrócił, dziewczyna jak zahipnotyzowana wpatrywała się w ogień. Miała poczucie, że dookoła spełniają się czary, lecz jednocześnie nie mogła zapomnieć o bólu ani o przerażającym obrazie, który widziała w chacie.
Na zewnątrz powoli zmierzchało, więc w kościółku pojawiły się cienie. Wnętrze wypełniał czerwonawy blask ognia. Jack wziął płonące polano i obszedłszy cały kościół, zapalił ogarki świec. Zrobiono je z marnego łoju zwierzęcego, toteż paskudnie cuchnęły, ale przynajmniej dawały odrobinę więcej światła.
– Teraz twoja kostka, pani… – Przykląkł obok Anny i wyjął z pochwy krótki sztylet. – Trzeba rozciąć – powiedział.
– Moją stopę? – Spojrzała na niego przerażona.
– Trzewik. Ból trochę ustąpi, jeśli nic nie będzie ściskało opuchlizny. – Sięgnął za pazuchę i podał jej srebrną flaszkę. – Okowita. Napij się, pani.
– Nie potrzebuję. – Przecież damy nie piją czegoś takiego!
– Ale będziesz potrzebować – odparł.
Gdy mocno ujął obcas jej trzewika do konnej jazdy, syknęła z bólu. Odkorkowała flaszkę i wypiła duży łyk wódki, a tymczasem Jack zaczął rozcinać miękką skórkę.
– Jeszcze – powiedział, nie podnosząc głowy.
Upiła następny łyk i omal się nie zachłysnęła, bo Jack szybkim ruchem ściągnął jej trzewik. Nagły ból ją zamroczył, zadając kłam twierdzeniu Anny, że nigdy nie mdleje.
– Dzielna panna – mruknął. – Przyniosę trochę śniegu i obłożę nim opuchliznę. Na szczęście zaraz za drzwiami jest tego pod dostatkiem.
Gdy wrócił z kapeluszem pełnym białego puchu, Anna wpatrywała się w swoją stopę. Podczas nieobecności Jacka kostka prawie podwoiła swoją objętość. Była purpurowoczerwona i nadał puchła.
– Paskudne skręcenie – powiedział, delikatnie badając jej stopę dłońmi – myślę jednak, że kość nie jest złamana. Jak to się stało?
Anna głośno zaczerpnęła tchu, a Jack podniósł wzrok.
– Tam we wsi… – Jej głos zadrżał. – W jednej z chat…
– Tak? – Oderwał kawał płótna od swojego kaftana, zanurzył w topniejącym śniegu i delikatnie owinął zimnym kompresem nadwyrężoną kostkę.
– Jack… w tej wsi stało się coś strasznego…
– Wiem – odparł. Zręcznie zrobił bandaż z płótna, owinął nim stopę, zawiązał końce bandaża i znów na nią spojrzał. – Co widziałaś, pani?
– Troje ludzi. Wszyscy martwi. Małe dziecko… chyba młodsze od mojego brata… – Urwała, a łzy potoczyły się jej po twarzy. Nie starała się ich powstrzymać. Dopiero gdy Jack usiadł obok niej i otarł je dłonią.
– Spokojnie, pani, nic nie mogłaś na to poradzić.
– Nawet się za nich nie pomodliłam. Kiedy doszłam w to święte miejsce, mogłam zrobić przynajmniej tyle. – Złożyła ręce w dziecięcym geście.
– Możemy pomodlić się teraz. – Razem ze swoimi żołnierzami odmówił już modlitwy za zmarłych w kaplicy w Ravens – glass, ale chciał pocieszyć Annę. – Panie, przyjmij, proszę, dusze swoich sług z Transmere i udziel im pokoju wiecznego.
– Amen – szepnęła Anna. Modlitwa i ciepłe ramię Jacka nieco podniosły ją na duchu.
Zapadła cisza przerywana tylko trzaskami polan.
– Czy jesteś głodna, pani? – spytał w końcu Jack.
– Tak… nie… Nie wiem… Jeszcze dzisiaj nie jadłam.
Wstał i ze swojej torby wydobył zawiniątko, które podał Annie. Zajrzawszy do środka, zrobiła zdziwioną minę. Płaskie, szare suchary i plastry suszonego mięsa nie wyglądały zachęcająco.
– Dziękuję, ale chyba jednak nie jestem głodna. Co to właściwie jest?
– Żołnierskie zapasy. Suchary i wędzona wołowina. Powinnaś coś zjeść, pani. Wódki nie należy pić na pusty żołądek.
Rzeczywiście, cały świat wirował jej przed oczami. Anna wiedziała, że nie jest przyzwyczajona do mocnych trunków, więc posłusznie skubnęła kawałek suchara, ale zupełnie nie miał smaku. Znowu go odłożyła.
– Powetuję sobie za to przy kolacji – powiedziała.
– A kiedy spodziewasz się kolacji, pani? – spytał z powagą Jack. – Bo dziś wieczorem nie ma o tym mowy, to pewne.
– Jak to?
– Jesteśmy tu unieruchomieni. Kiedy wprowadzałem Śmigłego do środka, leżało już kilkanaście centymetrów świeżego śniegu. Gdybym nie zawołał, to w ciemności nigdy w życiu bym go nie znalazł. W tej zamieci dosłownie nic nie widać. Poza tym twoja klacz, pani, okulała.
– Wiem, potknęła się w jakiejś koleinie… Ale nie możemy zostać tutaj sami… bez przyzwoitki! Stracę dobrą reputację!
– Należało pomyśleć o tym przed wyjazdem, zanim znowu któryś z moich ludzi dostanie niewinnie burę z twojego powodu, pani.
– Mark Bolbey nie dostał jej niewinnie! – odburknęła. – Ze stajennym to naturalnie inna sprawa. Przykro mi, jeśli narobiłam mu kłopotów… ale przecież jesteśmy w najgorszym razie kilkanaście kilometrów od zamku. Na pewno doskonale znasz powrotną drogę, panie.
– Znam – przyznał. – Sam może nawet spróbowałbym wrócić, mimo tej śnieżycy, ale z dwiema kulawymi damami nie będę kusił losu.
– Mógłbyś, panie, sprowadzić pomoc.
– Łatwo ci narażać innych, pani – odparł z ironią. – Gdybym chciał ryzykować zdrowie moich żołnierzy w tak wątpliwej sprawie, to z pewnością od razu wziąłbym kilku z sobą. Wtedy byłabyś skompromitowana jeszcze bardziej.
Te lekceważące słowa pozostawały w jawnej sprzeczności z jego zachowaniem. Wyjechał z Ravensglass po rozmowie ze swoim zastępcą, Kitem Mandrake. Udzielił mu bardzo wyraźnej instrukcji: nikomu nie wolno opuścić zamku podczas jego nieobecności i nie należy organizować poszukiwań, w razie gdyby nie wrócił.
Kapitan Mandrake przyjął te instrukcje bez emocji. Doskonale wiedział, że jeśli ktoś ma odnaleźć zaginioną kobietę, to Hamilton jest najbardziej odpowiednim człowiekiem. A jeśli nawet komendantowi się nie uda, to przynajmniej będzie umiał zadbać o własną skórę. Mandrake nie znał żadnego innego człowieka, który lepiej potrafiłby radzić sobie w najtrudniejszych sytuacjach. Tymczasem jednak, co Jack dobitnie mu wytłumaczył, podstawowym obowiązkiem załogi jest dbanie o bezpieczeństwo i zadowolenie królewskiego gościa.
Jack wyjechał więc poza mury i okrążył zamek. Mimo że ślady zakrył świeży śnieg, uparcie prowadził poszukiwania. Wreszcie doszedł do wniosku, że innej możliwości niż Transmere nie ma.
– Jak uważasz, panie – odburknęła Anna. – Dziwię się, że w ogóle przyjechałeś. Po co?
– Mam wobec twojego ojca wielki dług wdzięczności i choćbym nie wiem co robił, nigdy w pełni go nie spłacę – odrzekł.
– Sama umiałabym się o siebie zatroszczyć! Jack zapiął skórzaną torbę.
– Dziwnie to brzmi w ustach kogoś, komu nie starczyło rozsądku na tyle, żeby rozpalić ogień, do którego miał przygotowane drwa.
– Musiałabym wrócić do którejś chaty, żeby poszukać krzesiwa i hubki, a tego nie mogłam zrobić.
– Zmarli nie mogą skrzywdzić. – Jej naiwna szczerość całkiem go rozbroiła. – Tylko żywi.
– Boję się zmarłych – powiedziała z pewną emfazą. Wódka rozwiązała jej język. – Wiesz, panie, kiedy zmarła moja babka, nie mogłam znieść widoku jej zwłok, chociaż bardzo ją kochałam. Zresztą wolałam pamiętać ją żywą,… Nie rozumiem ludzi, którzy bałwochwalczo uprawiają kult zmarłych.
– Mówisz, pani, o mnie? – Jego oczy nagle spochmurniały.
– Czy nie pamiętasz Marie Claire takiej jak za życia?
– Czy nie pamiętam? – powtórzył gwałtownie. – Doskonale pamiętam, nie zapominam ani na chwilę przez ostatnie dziesięć lat, sześć tygodni i dwa dni!
Tym zamknął jej usta. Nagle zmienił się nie do poznania. Zamiast zgorzkniałego, zamkniętego w sobie człowieka Anna zobaczyła młodego kochanka Marie Claire.
– Przepraszam – powiedziała po krótkim wahaniu. – Nie chciałam urazić twoich uczuć, panie. Wybacz mi. Czy jednak bez pogłębiania urazy mogę prosić, abyś mi o niej opowiedział? Chciałabym… chciałabym ją poznać.
Niechęć Jacka Hamiltona stała się niemal namacalna.
– Nigdy o niej nie opowiadam.
– Rozumiem, ale skoro spytałam, i to w dobrej intencji… Trochę złagodniał, nie odpowiedział jednak. Ognisko powoli dogasało, więc wstał i połamał na kawałki następne krzesło. Dorzucił suchego drewna do paleniska i patrzył, jak płomienie znowu strzelają w górę.
– Nie była piękna – odezwał się w końcu. – Gdybyście stanęły obok siebie, każdy mężczyzna patrzyłby tylko na ciebie, pani, ale dla mnie miała niezwykły czar. Odkąd ją poznałem, nie widziałem żadnej innej kobiety… nigdy potem.
Urwał, trochę zmieszany. Po tylu latach zbywania tego tematu milczeniem, nagle poczuł, że już może mówić o Marie Claire, choć i miejsce było dziwne, oddalone niecałe sto metrów od tego, w którym jego żona zginęła, i słuchacz też dość niezwykły. W każdym razie jego serce trochę odtajało.
Anna siedziała z rękami splecionymi na kolanach. Ból kostki już tak bardzo nie doskwierał, tępe pulsowanie dawało się wytrzymać. Całą uwagę skupiła na mężczyźnie, który siedział obok, wpatrzony w ogień.
– Była bardzo niewinna – ciągnął Jack. Przez wycie wichru ledwie słyszała jego głos. – Zupełnie nie znała życia, chociaż potrafiła przenikliwie osądzać ludzi. Zawsze jednak miała w sobie tyle ciepła, że traktowano ją zupełnie inaczej niż inne, bardziej światowe kobiety.
Uniósł dłoń do ust. Gdy wprowadzał konia do kościoła, zwierzę się spłoszyło i przygniotło jego rękę do chropowatej ściany, kalecząc wierzch dłoni.
– Z tego, co słyszę, wydaje się podobna do mojej matki.
– Do lady Bess? – Jack pokręcił głową. – Och, nie. Twoja matka była i nadal jest piękna. Kiedy służyłem u twego ojca jako paź, kochała się w niej męska połowa mieszkańców dworu, a Marie Claire nigdy nie miała tyłu adoratorów. Między innymi za to ją kochałem… była tylko dla mnie… – Znowu zapadło milczenie.
– A potem ją straciłeś – powiedziała Anna. – I dziecko też… podwójna tragedia.
– Moje dziecko? – Jack wzruszył ramionami. Minę miał grobową. – Natychmiast oddałbym to nic nieznaczące życie za jej życie. Gdyby tamtego dnia nie była w ciąży, może zdołałaby uskoczyć i wyjść cało z opresji…
Wyraz jego twarzy sprawił, że Anna znów zamilkła. Zdumiało ją, że powiedział coś takiego o własnym dziecku. Słyszała przecież nieraz opowieści o mężczyznach, którzy postawieni przed tragicznym wyborem, czy ratować dziecko, czy matkę, decydowali na korzyść dziedzica…
Nie powinna poruszać tego tematu. Jack Hamilton wprost przerażał ogromem swojego żalu. Przez dziesięć lat ten ból powinien nieco ucichnąć, ale nic takiego się nie stało.
Wstała i zrobiła niepewny krok w jego stronę. Mogła teraz położyć mu rękę na ramieniu.
– Już dobrze, dobrze – szepnęła tak, jakby uspokajała ranne zwierzę. – Wybacz, panie, że kazałam ci o tym mówić.
Spojrzał na nią z kwaśnym uśmiechem. Podobnie jak wcześniej Anna nabrała otuchy pod wpływem jego dotknięcia, tak teraz jemu pomógł dotyk jej smukłej dłoni. To dziwne, pomyślał. Anna jest zaprzeczeniem jego ideału kobiety, a mimo to czuje się przy niej tak swobodnie jak.
Gdy uznała, że się odprężył, odsunęła od niego.
– Chyba muszę jednak spróbować tego suszonego mięsa – powiedziała – bo naprawdę umieram z głodu!
Ta noc wyjątkowo się dłużyła. Jack ogołocił kościół ze wszystkiego, co nadawało się do spalenia, lecz i tak robiło się coraz zimniej. Mimo protestów, o świcie Anna była otulona wełnianą koszulą Jacka, kaftanem i podbitą futrem peleryną.
Nawet trochę pospała, tylko Jack nie zmrużył oka. Zanim do kościoła zaczęło się sączyć dzienne światło, cały drżał, a jego skóra zsiniała. Dobrze wiedział, że nie przetrzymają w tym miejscu następnej doby, muszą więc spróbować powrotu do Ravensglass.
– Jedź, panie – powiedziała Anna. – I jeśli możesz, sprowadź pomoc, gdy pogoda się polepszy.
– Nie mogę cię tutaj zostawić, kobieto! – odparł ze złością.
– Myśl trzeźwo.
– Nie chcę ci zawadzać, Jack! – odparła nie mniej zawzięcie.
– Szybko zawyrokowałeś, że to wszystko moja wina, w porządku, przyznaję, że tak jest, ale dlaczego zawsze musimy się kłócić?
– Bo brak ci rozsądku, pani – odparł szorstko. – Pogoda ustaliła się Bóg raczy wiedzieć na jak długo. Myślałaś, że ostatnia noc była wyjątkowa? Tu jest pogranicze, a ty miałaś ledwie przedsmak tego, co będzie dziś i jutro. Przestań wreszcie szczebiotać i daj mi spokojnie pomyśleć, jak najłatwiej mogę przetransportować cię w bezpieczne miejsce.
– Mnie brak rozsądku? – zaperzyła się. – Wzajemnie! Gdyby któryś z twoich ludzi, z twojej starannie dobranej elity wojowników, znalazł się w takim trudnym położeniu, to czy wahałbyś się choć chwilę, by go zostawić?
– Zrozum, kobieto, że to co innego – odburknął, przez cały czas starając się trzeźwo rozważyć sytuację.
– A niby dlaczego?
– Bo muszę cię przetransportować w bezpieczne miejsce! Bo… – Jack, otępiony bezsenną nocą i tym, że pierwszy raz w życiu musiał układać plany przy akompaniamencie gadaniny upartej jak osioł baby, stracił zwykłą pewność siebie. – Zależy mi na tym, żebyś wróciła cała i zdrowa!
Trudno powiedzieć, kogo bardziej zaskoczyła ta deklaracja: jego czy ją. Oboje zrozumieli jednak w tej. chwili, że połączyła ich szczególna więź. Anna prawie się uśmiechnęła.
– Dlaczego zawsze chcesz udawać przede mną twardego człowieka, panie, skoro dobrze widać, że jesteś bardzo miły?
– Pewnie z tego samego powodu, dla którego ty udajesz zuchwałą i pozbawioną uczuć ladacznicę, chociaż jesteś cnotliwą i bardzo miłą panną.
Jej śmiech odbił się echem o gołe ściany kościółka.
– No, nareszcie w czymś się zgadzamy. Oboje jesteśmy bardzo mili! Ponieważ jednak znajdujemy się w dość trudnym położeniu, powinniśmy połączyć siły.
Wstała i ostrożnie sprawdziła, czy może oprzeć ciężar ciała na uszkodzonej nodze. Ból nie okazał się dojmujący. W ciągu nocy Jack zmieniał jej kompresy, więc opuchlizna znacznie się zmniejszyła. Anna na pewno zdoła dosiąść konia, tyle że Jenny prawdopodobnie nie będzie w stanie unieść swojej pani.
– Musimy oboje jechać na twoim koniu, panie, żeby oszczędzić Jenny. I musimy się podzielić ciepłym odzieniem. – Ściągnęła z siebie jego pelerynę i kaftan.
Pięć godzin później dotarli do Ravensglass. Podróż była trudna, brnęli przez głębokie zaspy, a śnieg padał przez cały czas.
Jack szedł piechotą i nie pozwolił Annie ani na chwilę opuścić grzbietu Śmigłego. Uparcie prowadził Jenny za uzdę, chociaż grabiała mu ręka, a Anna raz po raz chciała go zastąpić. Instynkt podpowiedział mu właściwy kierunek i wiódł w stronę domu. Przy bramie Jack znalazł jeszcze dość sił, by grzmiącym głosem zażądać opuszczenia mostu. Zaraz potem oboje otrzymali pomoc.
Zdrętwiałą z zimna Annę zdjęto z końskiego grzbietu i zaniesiono do jej komnaty. Podobnie potraktowano Jacka, który jednak najpierw wydał szczegółowe instrukcje co do opieki nad panną Latimar i końmi. Wkrótce oboje spali, napojeni imbirowym kordiałem. I oboje mieli przed zaśnięciem podobne myśli.
Annie przyszło do głowy, że jeśli jeszcze kiedyś będzie musiała zrobić coś niemożliwego, to chciałaby mieć wtedy u swego boku Jacka Hamiltona.
Jack natomiast doszedł do wniosku, że gdyby trzeba było tego dnia stanąć do walki z Francuzami, chciałby dowodzić żołnierzami, którzy mieliby takie serce i takiego ducha, jak Anna Latimar!
Gdy następnego dnia Anna się ocknęła, przewróciła się na drugi bok i przez chwilę zastanawiała oszołomiona, gdzie jest i co się z nią dzieje. Spała wyjątkowo głęboko, bez żadnych marzeń sennych, więc przebudzenie było dla niej jak wyjście z gęstych chmur. Po chwili usiadła na łóżku.
– No, wreszcie się zbudziłaś. – Lady Fitzroy odłożyła robótkę i podeszła do nóg łóżka. – Już prawie południe – dodała niezadowolona.
Anna odgarnęła do tyłu swoje długie czarne włosy i uśmiechnęła się niepewnie.
– Opiekujesz się mną, lady Maud? Bardzo jesteś miła.
– Tak mi polecono – odrzekła dama, pociągając nosem. – Lord Hamilton nakazał czuwać przy tobie przez całą noc i potem, póki się nie zbudzisz. – Trzeba też było regularnie dokładać drewna do kominka i co pewien czas wkładać do łóżka rozgrzane cegły owinięte we flanelę, pomyślała ze złością. Kosztowało ją to część nocnego odpoczynku.
Zdjęła nakrycie z kubka stojącego na stoliku przy łóżku i wsunęła naczynie do rąk Annie.
– Masz, pij, powinno jeszcze być ciepłe.
Anna upiła trochę mleka z miodem i cynamonem.
– Sprawiłam ci kłopot. Bardzo mi przykro.
– Przykro to dopiero będzie, kiedy usłyszysz, co ma ci do powiedzenia Jej Wysokość – odparła oschle Maud. – Co cię, u licha, opętało, żeby postąpić tak nierozsądnie i narobić wstydu królowej?
– Nie miałam pojęcia, że moja mała przejażdżka jest niebezpieczna albo może sprawić komuś kłopot – odrzekła ugodowo Anna.
– W to nie wątpię, ale żeby opuścić zamek bez pozwolenia… Jej Wysokość nie życzy sobie takiego zachowania swoich dam. – Maud zabrała pusty kubek i wyszła z komnaty, a Anna zaczęła się ubierać, przez cały czas dumając o czekającym ją posłuchaniu u królowej.
Powinnam trząść się ze strachu, myślała. Gdy się umyła, pożałowała, że nie ma służącej do pomocy przy układaniu włosów. W końcu byle jak wcisnęła długie pukle pod czepek, uklękła na ławie pod oknem i zaczęła przyglądać się zawiei. Mimo że w kominku trzaskał wielki ogień, a ona miała na sobie ciepłe odzienie, wciąż odczuwała przenikliwe zimno. Jack miał rację, kościółek w Transmere był nędznym schronieniem, nie mieliby tam szansy przeżyć.
Ale wcale nie trzęsę się ze strachu! – uświadomiła sobie nagle i chuchnęła na szybę, żeby lepiej widzieć przez powstałe kółeczko. Mogłam wczoraj marnie zginąć, i pewnie tak by się stało, gdyby nie ten nadzwyczajny, zahartowany człowiek. Ktoś, kto otarł się o śmierć, zaczyna patrzeć na wszystko z zupełnie innej perspektywy. Doprawdy nie sposób się teraz obawiać kilku ostrych słów Elżbiety.
Musiała jednak wysłuchać reprymendy, więc powoli ruszyła na dół. Gdy znalazła się na krętych, kamiennych schodach, w akurat przeciwnym kierunku szedł mężczyzna. Spotkali się w przewężeniu, tuż przy zejściu do sali.
– Witam, lady Anno. – Jack skłonił głowę.
– Dzień dobry, Jack. – Odpowiedziała mu uśmiechem. – Jak się masz, panie? Czy nie zaszkodziła ci wczorajsza przygoda?
Wszedł dwa stopnie wyżej, żeby zrównać się z nią wzrostem. Teraz dzieliły ich zaledwie centymetry.
– Nie zaszkodziła – odparł krótko. – A tobie również nie, jeśli sądzić po twoim wyglądzie, pani.
Jego ton bardzo ją rozczarował. Po tym, co razem przeżyli, taka chłodna uprzejmość wydała jej się prawie niestosowna.
Uśmiech jej zamarł. To nie może być ten sam mężczyzna, który tak troskliwie dodawał jej otuchy w nie kończącej się drodze z Transmere. Który szedł w śniegu po pas, żeby mogła wygodnie siedzieć na końskim grzbiecie. Który, gdy zaczęła tracić ducha, na chwilę zdjął ją z konia i przytulił w śnieżnym oceanie, szepcząc słowa pocieszenia tuż przy jej zmarzniętym policzku.
– Już wysłuchałam dziś jednej nauki na temat mojego zachowania, a wkrótce mam dostać następną, więc nie krępuj się, panie, dołóż jeszcze swoją.
Jack, który dokładnie pamiętał każdą chwilę ich wspólnej podróży, także te czułości, przywarł plecami do ściany. W nocy nie miał kłopotów ze snem, przeciwnie, nachodziły go zdumiewające zjawy.
Odwiedziła go Marie Claire, bezcielesna jak cień, i nijak nie mogła współzawodniczyć z żywą, pełną wigoru kobietą. W tych snach najważniejsza była Anna, z bladą twarzą otoczoną burzą czarnych włosów i uśmiechniętymi, czerwonymi ustami. Jack był za to wściekły na pannę Latimar.
Teraz na kamiennych schodach w Ravensglass znowu poczuł wątły aromat pachnidła, który towarzyszył mu i drażnił jego zmysły przez całą drogę z Transmere.
– Dziękuję za pozwolenie, ale zostawię to Jej Królewskiej Mości. O ile wiem, jest od kilku godzin w nie najlepszym nastroju.
– Naprawdę? – Wbrew swym wcześniejszym śmiałym myślom Anna bardzo spuściła z tonu. Może zawiniło to, że Jack wycofał wsparcie dla jej osoby i zdawał się znów przebywać w tym nieosiągalnym miejscu, gdzie żył do tej pory? W każdym razie Anna dokuśtykała na dół pełna złych przeczuć.
Elżbieta nie kryła niezadowolenia ze swojej damy. Zaraz po posiłku wezwała Annę na posłuchanie w małym, zimnym przedsionku przy wielkiej sali. Od swoich dam oczekiwała nienagannego pod każdym względem postępowania i dobitnie dała temu wyraz.
Jednakże tego ranka, składając raport, Jack Hamilton zdołał jakoś wpoić królowej przekonanie o dzielności i determinacji, jakimi w trudnej sytuacji wykazała się panna Latimar, ponieważ zaś królowa wysoko ceniła obie te cechy, nie okazała się dla swej poddanej tak surowa, jak początkowo zamierzała.
Mimo to Anna odeszła z poczuciem, że została przykładnie skarcona. I nagle przyszło jej do głowy, że przez całe dwa dni ani razu nie pomyślała o Ralphie Montereyu.