143930.fb2
Odwilż przyszła nagle pięć dni później. Mieszkańcy Ravens – glass spodziewali się tego, bo śnieg o tak wczesnej porze roku zawsze kończył się gwałtownym ociepleniem. Po dwóch dalszych dniach Hamilton uznał, że drogi stały się przejezdne i wysłał ludzi na rozpoznanie. Ci po powrocie poinformowali go, że obszar objęty opadami śniegu był stosunkowo niewielki, toteż królowa poleciła swej świcie przygotować się do rychłego wyjazdu.
Dzień przed wyjazdem, gdy wszystkie pozostałe damy, wśród rozgardiaszu i narzekań, gorączkowo się pakowały, panna Latimar postanowiła pójść na spacer. Ponieważ było błotniście, ciepło się ubrała i włożyła solidne trzewiki. Jej noga miała się już dużo lepiej.
Na zamglonym niebie ukazało się nawet blade słońce, co bardzo ucieszyło Annę. Gdy doszła do pomnika Marie Claire, usłyszała za sobą kroki, więc przystanęła. Jack Hamilton, który pierwszy raz od czasu śnieżycy zdołał zorganizować ćwiczenia batalionu, dał wojsku godzinę przerwy na posiłek, sam więc również miał wolną chwilę.
Skłonił się przed Anną.
– Cieszysz się pani wolnością i oddychasz świeżym powietrzem?
– Jak widzisz, panie, chociaż mam nadzieję, że tym razem nie skończy się to katastrofą. – Pomyślała, że jeśli celowo jej unikał od powrotu z Transmere, to robił to z dużym powodzeniem. Przez ten czas rzadko widywała go w wielkiej sali, a zamieniła z nim nie więcej niż kilka zdań.
Teraz też jej nie słuchał, tylko wbił wzrok w posąg zmarłej żony. Był ubrany w barwy swojego batalionu, lecz nie miał nakrycia głowy, a w ostatnich dniach ostrzygł się prawie na zero.
– Naturalnie cieszysz się, panie, z tego, że żołnierze znowu mogą ćwiczyć, a ty zająć się wojaczką.
– Co? Ach, tak. Jest bardzo łatwo stracić sprawność, oddając się jedynie zabawom pod dachem. – Wciąż przyglądał się w skupieniu marmurowej postaci.
– Przypuszczam, że jutro nas odprowadzisz, Jack, ale już teraz chciałam ci podziękować za gościnność i za to, że mnie uratowałeś, kiedy przez brak rozsądku znalazłam się w opałach.
Wreszcie na nią spojrzał.
– Przedwcześnie się ze mną żegnasz, pani. Jadę z wami do Greenwich.
– Naprawdę?
– Naturalnie. Osobiście eskortowałem Jej Wysokość do Ravensglass, więc muszę dopilnować również, by bezpiecznie wróciła do swojego pałacu.
– Aha.
– Mam nadzieję, że nie sprawiłem ci tym, pani, przykrego zawodu.
Dlaczego on zawsze jest taki napastliwy? – zastanawiała się. Dlaczego ukrywa swoją wrażliwość, którą doskonale widziała w Transmere, a także w innych sytuacjach? Dla każdego obserwatora jest oczywiste, że Jack Hamilton to wyjątkowo troskliwy komendant i nawet najbardziej niedbałego rekruta traktuje z uwagą, choć szorstko.
– Ależ skąd! Skąd ci to przyszło do głowy, panie? Czy jednak zniesiesz ponowne rozstanie z Ravensglass?
Spojrzał na nią gniewnie. Anna miała na myśli jedynie jego obowiązki komendanta twierdzy, Jack jednak uznał jej słowa za aluzję do ponownego opuszczenia grobu Marie Claire.
Przez dłuższą chwilę mierzył ją wzrokiem. Ostatnio rzeczywiście jej unikał, co miało ścisły związek z jego poczuciem lojalności. Ta panna wkradała się do jego myśli, a nawet do snów, a to po prostu było zdradą wobec kobiety, która tak długo stanowiła treść jego życia!
– Sir? – przerwał mu rozmyślania jeden z jego ludzi, który stanął obok w pozie pełnej szacunku. – Jest przy bramie dżentelmen, który domaga się, by go wpuścić.
– Jak się nazywa?
– Ralph Monterey.
Anna nie posiadała się ze szczęścia. Ralph przyjechał tutaj! Jack, zerknąwszy na nią, pomyślał, że panna wygląda tak, jakby ktoś zapalił świece w jej oczach. Szorstkim tonem nakazał podwładnemu wpuścić gościa i Ralph na pięknym koniu wjechał kłusem na dziedziniec.
Monterey opuścił Greenwich przy pięknej pogodzie. Zapewniono go, że dojedzie do celu bez kłopotów, po drodze jest bowiem wiele szlacheckich dworów, w których można się zatrzymać. Jednakże gdy miał przed sobą już tylko ostatni etap drogi, pogoda nagle się popsuła. Lord i łady Glenning z wielką serdecznością zaproponowali mu gościnę, póki natura nie stanie się bardziej łaskawa.
We dworze przebywało wówczas dość dużo ludzi, toteż Ralph bardzo miło spędzał tam czas. Tom Glenning zapewnił go, że orszak z Greenwich bez kłopotów dojechał do Ravens – glass i zaproponował wspólny wyjazd do twierdzy, gdy tylko przyjdzie odwilż. Stosownego dnia okazało się jednak, że lord jest niedysponowany, więc Ralph ruszył w drogę sam.
Teraz podjechał do miejsca, w którym stała Anna, zeskoczył z konia i zamiótł przed nią ziemię kapeluszem.
– Anno, moja droga, jak dobrze znów cię zobaczyć. Tyle czasu tutaj jechałem. Czy już całkiem we mnie zwątpiłaś?
Dziewczyna pomyślała nie bez poczucia winy, że od wielu dni prawie nie myślała o swym narzeczonym. Teraz jednak mu to wynagrodziła, nadstawiając policzek do pocałunku.
Jack przyglądał im się w milczeniu. Stanowczo zbyt dużo czasu spędził pod dachem w towarzystwie kobiet, a że jego ludzie korzystali z tego, pijąc wino, grając w karty i bawiąc się do późnej nocy, zatracili część swoich walorów. Tym chyba należało tłumaczyć jego irytację na widok spotkania dwojga zakochanych.
Okrywszy twarz Anny pocałunkami, Ralph wyciągnął rękę do Jacka.
– Witam, Jack. Widzę, że należy ci się ode mnie podziękowanie za dobrą opiekę nad tą damą. Wygląda przepięknie, czyż nie?
Jack niedbale uścisnął podaną rękę.
– Wcale nie musiałem się nią opiekować, bowiem panna Latimar mogłaby służyć za wzór dobrego gościa.
– W to nie wątpię. – Ralph rozejrzał się dookoła. – Tutaj chyba nic się nie zmieniło.
– Nic – przyznał Jack. – Przepraszam bardzo. – Odwrócił się i odszedł.
– On też się nie zmienił – roześmiał się Ralph, patrząc za znikającym komendantem. – Pewnie nie wiesz, najmilsza, że kiedyś byłem członkiem wesołej bandy Hamiltona w Ravens – glass.
– Rzeczywiście, nie wiem. – Anna zupełnie nie mogła sobie wyobrazić Ralpha w tej sytuacji, ale przecież jego ojciec należał do najbardziej zasłużonych żołnierzy króla Henryka, zrozumiałe więc, że właśnie tutaj wysłał swojego starszego syna na naukę wojennego rzemiosła. – To bardzo przyjemni kawalerowie, musiałeś czuć się jak w swoim żywiole.
– Dziękuję za zamierzony komplement – odparł Ralph z uśmiechem – ale prawdę mówiąc, przez całe dwanaście miesięcy czułem się tu fatalnie. Nic dziwnego, skoro dowódca jest takim ponurakiem. – Odwrócił się, zdążył jednak zauważyć grymas niezadowolenia na twarzy Anny.
Elżbieta przyjęła Ralpha Monterey a z wielkim ukontentowaniem. Przystojni mężczyźni zawsze ją pociągali, a tym, którzy mieli również cięty język, wprost nie potrafiła się oprzeć. Gdy do tego usłyszała, że odwiedzając Glenningów, Ralph dowiedział się o pobycie swojej pani w Ravensglass i przyjechał specjalnie po to, by towarzyszyć jej w drodze powrotnej do Greenwich, poczuła jeszcze większe zadowolenie.
Drobne minięcie się z prawdą ze strony Ralpha nie było wyłącznie przejawem egoizmu. Gdyby wyznał królowej, że przejechał tyle kilometrów z Greenwich dla jej najmłodszej damy dworu, to Elżbieta odniosłaby się do niego bardzo chłodno, a w dodatku uprzykrzyła życie Annie. Jeśli ktokolwiek starał się o cokolwiek w otoczeniu Elżbiety Tudor, musiał stwarzać wrażenie, że podejmuje swe wysiłki specjalnie dla Jej Wysokości. Ta uznała więc przyjazd Ralpha za godny hołd i stosowne zakończenie interesującej, choć nieoczekiwanie długiej wizyty w Ravensglass. Nic dziwnego, że królowa, wystrojona w szmaragdowozieloną suknię z brylantami, zaprosiła Ralpha na honorowe miejsce obok siebie podczas kolacji, aby wysłuchać wszelkich pozdrowień, jakie zebrał po drodze, a także by jeszcze raz mógł złożyć dowody lojalności wobec swojej pani.
Robert Dudley przyglądał się manewrom Ralpha i reakcjom królowej z ironicznym uśmieszkiem. Przy Elżbiecie wciąż pojawiali się potencjalni rywale, a teraz takim był Monterey. Zdając sobie sprawę z własnej pozycji, traktował to jak coś naturalnego, Jej Wysokość bowiem wręcz prowokowała, by zabiegać o jej względy, ale Montereya nie lubił, ten człowiek miał bowiem w sobie odstręczający chłód.
Osobiście nie interesował go romans Ralpha z panną Latimar, ale lubił Annę, a jej brat George należał do jego najbliższych przyjaciół. Robert Dudley, książę Leicester i nieformalny małżonek królowej, miał wiele wad i gdy trzeba, bywał cyniczny, szczerze jednak przejmował się losem bliskich sobie osób. Teraz lekko zmarszczył brew, doskonale bowiem wiedział, że kobieta, która wyszłaby za Montereya, sprokurowałaby sobie los nie do pozazdroszczenia.
Gdy Elżbieta została poproszona do jednego z żywych tańców, Dudley, nie kryjąc złośliwości, powiedział:
– Mój drogi Ralphie, tak piękne słowa płyną z twoich ust przez cały wieczór, a ja myślałem, że przejechałeś taki szmat drogi wyłącznie po to, żeby zobaczyć małą lady Annę.
Monterey spojrzał na niego chłodno.
– Po co to mówisz?
– Wspomniała mi o tym, naturalnie poufnie, wymieniona dama, ale twój przyjazd do Ravensglass nadaje całej sprawie bardziej formalny wymiar.
Ralph okręcił na placu pierścień, który dostał od Anny. Kamień w nim był tak piękny, że nawet przy nikłym blasku świec cudownie błyszczał niebieskawymi refleksami.
– Nie powiedziałbym tęgo. Nasza umowa nie ma oficjalnego charakteru, póki nie zostaną ustalone szczegóły. Byłbym więc zobowiązany, Leicester, gdybyś na razie nikomu o tym nie wspominał.
Robert skubnął swą lśniącą brodę.
– Nieustalone szczegóły? W takim razie powinieneś być czujny i póki co, uważać na pannę. Ona cieszy się tutaj wielkimi względami.
Ralph rozejrzał się po sali z pogardliwą miną.
– Nic dziwnego, że robi tu furorę, bo chłopcy Hamiltona są bardzo spragnieni kobiet. Chyba że mówisz również o sobie.
Robert przyjrzał się Elżbiecie komplementowanej przez kapitana Mandrake'a. Od dawna już nauczył się znosić bez mrugnięcia okiem zręczne, obraźliwe aluzje, ale ich nie zapominał.
– Wcale nie mówiłem o chłopcach. Jack Hamilton, mimo siwych włosów, wygląda tak młodzieńczo, że nie widać, ile naprawdę ma lat.
– Hamilton? – Ralph parsknął śmiechem. – Z jego strony nie obawiam się rywalizacji. Odkąd stracił tę swoją myszkę, jest taki, jakby zamarzł w bryle lodu.
– To prawda, ale zdaje mi się, że podczas przymusowego pobytu w Transmere Anna zdołała rozpalić niewielki ogień i niewykluczone, że lód powoli topnieje.
Ralph nagle spojrzał na Roberta z wielkim skupieniem.
– Wybacz, ale nie rozumiem, co próbujesz mi zasugerować.
– Niczego nie sugeruję. Naturalnie gdyby chodziło o innego dżentelmena, z pewnością mógłbym nie tylko domniemywać, ale, jak sam mówisz, Hamiltonowi można ufać nawet wtedy, gdy w grę wchodzi tak smakowity kąsek, jak Anna Latimar.
– Wołałbym, żebyś powiedział mi wprost, o co ci chodzi.
– Bardzo przepraszam… Byłem pewien, że dama, o której mówimy, sama wprowadzi cię w szczegóły. Skoro jednak… – Dudley opowiedział Ralphowi historię niefortunnej przejażdżki, a na zakończenie kpiąco westchnął. – To doprawdy było budujące widzieć, jak bezpiecznie wracają: ona na wpół zamarznięta na jego wspaniałym koniu, on ledwie żywy po marszu w śniegu. A żebyś widział, jak po tym wszystkim energicznie wyniszczył swoim ludziom, w jaki sposób mają zadbać o ciepło i wygodę tej panny… – Z satysfakcją obserwował, jak twarz Ralpha pochmurnieje. – Mój drogi przyjacielu! Z pewnością nie ma potrzeby robić tak ponurej miny… – Mówił jednak już w powietrze, bo Ralph nagle wstał i wszedł między tańczących, żeby poszukać Anny.
Wkrótce zabrał ją spod opieki czerwieniącego się pazia, który troszczył się o jej dobre samopoczucie i pilnował, żeby nie sforsowała skręconej nogi. Wyszedł z panną Latimar do przedsionka. Dokonał bardzo niefortunnego wyboru, było to bowiem dokładnie to samo miejsce, w którym tydzień wcześniej Anna wysłuchała bury królowej za swoją nieobecność w zamku.
Bez wstępów spytał gniewnie:
– Czy to prawda, że spędziłaś noc sam na sam z Hamiltonem?
– Uspokój się, Ralph! Nie ma powodów do takiego surowego tonu. To tylko niefortunny zbieg okoliczności, łatwy do wytłumaczenia.
– Wytłumacz więc, proszę.
Anna zaczęła mu opowiadać o swojej eskapadzie, choć była tym bardzo zirytowana. Ktoś niewątpliwie chciał narobić jej kłopotów, ale mimo to narzeczony nie powinien patrzyć na nią w tak oskarżycielski sposób ani tak agresywnie się odzywać. Kilka razy przerywała opowiadanie, gubiła wątek, w końcu zaplątawszy się na dobre, przerwała.
– W każdym razie spędziłaś z nim noc? – bardziej stwierdził, niż spytał Ralph, który prawie jej nie słuchał. – Ale dlaczego? Przecież Transmere jest zaledwie kilkanaście kilometrów stąd…
– Wiem, Ralph – powiedziała Anna, próbując jeszcze raz odwołać się do rozsądku – ale każdy kilometr w taką pogodę trzeba pomnożyć przez sto. Zapewniam cię, że droga do Ravensglass była wtedy absolutnie nie do przebycia. Nie miałam wyboru.
– Może nie chciałaś mieć.
Anna zbladła. Zrozumiała, że powinna zaraz na samym początku opowiedzieć Ralphowi, co zaszło, ale oboje byli tacy szczęśliwi ze spotkania, tak pochłonięci tym, co powiedział jej ojciec o planowanym małżeństwie… Zresztą tamto wymknęło po prostu z fatalnego zrządzenia losu i… Co właściwie Ralph miał na myśli?
– Nie pojmuję, co chcesz powiedzieć, Ralph! Córka Harry'ego Latimara nie powinna być oskarżana o to, co bez wątpienia sugerujesz, zwłaszcza nie przez człowieka, który twierdzi, że ją kocha i chce pojąć za żonę!
– Moja żona musi mieć nieposzlakowaną opinię.
– Ty jeden masz jakieś podejrzenia, Ralph!
To była prawda. Królowa i współtowarzyszki bardzo ją zburczały, ale żadna ani razu nie dała jej do zrozumienia, że dopuściła się czegoś nieprzyzwoitego.
Podnieceni kłótnią, mówili coraz głośniej, przez co zwrócili na siebie powszechną uwagę. Wysoki cień oderwał się od jednej ze ścian i stanął obok nich.
– Nie znam powodu tego sporu – powiedział cicho Jack Hamilton – ale prosiłbym, żebyście przenieśli go w inne miejsce. Wielka sala w moim domu to nie ring do walki z niedźwiedziem. – Rozsunął kotarę i ich oczom ukazały się drzwi prowadzące z przedsionka do niewielkiego pomieszczenia obok. Przeszli tam wszyscy troje.
– Powodem tego sporu jest twoje niedawne postępowanie wobec tej oto damy, Hamilton!
– Moje postępowanie…? Ach, rozumiem, że mówisz o niefortunnej sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się mniej więcej tydzień temu. Z pewnością nie muszę ci tłumaczyć, że nie masz prawa niczego zarzucić lady Annie.
– Obawiam się jednak, że tłumaczenie jest konieczne.
– Ralph! – krzyknęła Anna. – Co ty mówisz?
– To, co każdy dżentelmen powiedziałby na moim miejscu. Nie winię cię, moja droga. Moim zdaniem wina w całości leży po strome Hamiltona i Hamilton musi za to odpowiedzieć.
– To nieprawda – żarliwie zapewniła go Anna. – Gdybyś tylko wysłuchał tego, co ci mówiłam… że przez brak rozsądku opuściłam zamek, że sama się naraziłam… Jack mnie uratował! Doprawdy, Ralph, powinieneś uścisnąć mu rękę i serdecznie za to podziękować!
– Nie zamierzam robić ani tego, ani tego – odparł zimno Monterey. – Mam na myśli zupełnie co innego. – Skłonił się przed Jackiem. – Chyba wiesz, o co chodzi, Hamilton. Oczekuję, że dasz mi satysfakcję, naturalnie w odpowiednim czasie i miejscu. – Spojrzał ze złością na Annę i odszedł.
Popatrzyła za nim z osłupieniem.
– Co takiego? On chyba nie…
– Obawiam się, że tak – powiedział Jack. Niewychowany szczeniak, pomyślał, żeby wyzwać mnie w moim własnym domu! Nie podobało mu się zachowanie Montereya, ale jednocześnie pomyślał, jak zadziwiająco niszczącą siłą dysponuje taka kobieta, jak panna Latimar.
Anna znalazła w tym skąpo umeblowanym pomieszczeniu krzesło i bezsilnie na nie opadła. Wyglądała na zrozpaczoną.
– Och, nie! Nie może do tego dojść!
– Nie dojdzie – odparł energicznie Jack. – To byłoby zwykłe morderstwo. Ten głupiec nie ma nawet pojęcia, czego się domaga. Na jego miejscu nie oddawałbym życia za nic.
Wcale nie zamierzał rzucić obelgi pod adresem Anny, choć i tak można było odczytać jego stwierdzenie, ale Jack, który nieraz ryzykował życie dla ważnych i godnych powodów, gardził pojedynkami. Uważał je za rozrywkę mężczyzn, którzy nie mają poważnych obowiązków.
Jako młody człowiek widział pojedynki z tak błahych powodów, jak nadepnięcie komuś na nogę w tańcu albo wybór identycznego kostiumu na bał maskowy. Rzecz jasna, w batalionie stacjonującym w Ravensglass obowiązywał surowy zakaz pojedynków.
Anna popatrzyła na niego w milczeniu. Naturalnie ucieszyły ją te słowa, za nic bowiem nie chciała, by z jej powodu dwaj mężczyźni stawali do honorowej rozprawy, zwłaszcza że przyczyna była absurdalna i z honorem w istocie nie miała nic wspólnego. Trochę jednak rozumiała uczucia Ralpha i złościło ją, że Jack traktuje je tak lekceważąco.
– Nie martw się, pani – powiedział kwaśno Hamilton, błędnie interpretując jej milczenie. – Znajdę jakiś rozsądny powód, żeby uniknąć tego spotkania, a twoja reputacja na tym nie ucierpi.
Anna wstała.
– Ja tego nie sprowokowałam! – krzyknęła ze złością. – Dlaczego zawsze uważasz, panie, że to ja jestem kością niezgody?
– Bo zwykle jesteś, pani – odparł szorstko. – Przynajmniej w tym krótkim okresie, gdy się znamy.
– Zawsze myślisz o mnie jak najgorzej! A ja zwykle niczemu nie jestem winna.
– Pewnie, że nie – sarkastycznie przyznał Jack. – Nie jesteś winna temu, że uwodzony przez ciebie oficer próbował się posunąć krok dalej! Ani temu, że wbrew zdrowemu rozsądkowi jeździsz po nieznanym terenie podczas zawiei. Ani temu, że wskutek twoich podszeptów ten młody człowiek, w którym się kochasz, nabrał przekonania, jakobym cię skompromitował.
Anna była już bliska łez.
– Nic z tego nie zrobiłam! – oburzyła się. – To znaczy, owszem, wyjechałam poza mury i to było lekkomyślne, ale…
och, sama nie wiem, dlaczego zawsze coś takiego mi się przytrafia.
Jack przesunął palcem po swojej kryzie. Zawsze źle się czuł w eleganckim stroju, zdecydowanie wolał praktyczne odzienie. W ostatni wieczór pobytu królowej ubrał się jednak odświętnie i teraz bardzo mu przeszkadzał zarówno sztywny aksamitny kaftan, jak i biżuteria na rękach i w uszach.
Te klejnoty od wielu pokoleń znajdowały się w posiadaniu jego rodziny, a Marie Claire uwielbiała, gdy je nosił. Brylanty Hamiltonów cieszyły się wielką sławą, więc włożył je na znak szacunku zarówno dla zmarłej żony, jak i dla królowej. Zwykle ograniczał się do swojej obrączki, przerobionej na kolczyk, i obrączki Marie Claire, którą w straszny dzień pogrzebu zdjął z jej smukłego palca.
– Myślę, Anno – powiedział już łaskawszym tonem – że jest tak: jeśli ktoś się wyróżnia w wielu dziedzinach, ma nieprzeciętną urodę i liczne talenty, to spoczywa na nim pewna odpowiedzialność. Jeśli na przykład zwraca się uwagę innych ludzi i gromadzi się ich wokół siebie, to łączy się to również z pewnym obowiązkiem. Czy rozumiesz, pani, o czym mówię?
Bez słowa skinęła głową. W przeszłości ten dar był dla niej wyłącznie źródłem szczęścia i radości, lecz teraz, gdy znalazła się wśród innych ludzi, jej życie się zmieniło. Bardzo więc ją zainteresowała ta nieoczekiwana analiza jej charakteru, a jeszcze bardziej to, że ktoś poczynił takie spostrzeżenie.
– Skoro zgadzasz się, pani, że tak jest – ciągnął Jack – to może w przyszłości postarasz się lepiej rozpoznawać niebezpieczne sytuacje?
– Czy naprawdę sądzisz, panie, że mam nieprzeciętną urodę?
Chyba po próżnicy strzępił sobie język. Z całej jego przemowy Anna wychwyciła jedno, jedyne sformułowanie, które najbardziej do niej przemówiło.
– Powiedziałem to ostatnio przynajmniej dwa razy. Czy jeszcze wątpisz, pani? „Włosy jak wygładzony heban, oczy jak gwiazdy, o niebo piękniejsze niż u zwykłych śmiertelników i tak nieprawdopodobnie błękitne, że człowiek może utonąć w ich oceanicznej głębi”. To nie ja napisałem, ale przeczytałem te słowa na kartce, którą skonfiskowałem jednemu z moich ludzi. Zamiast ćwiczyć, nieszczęśnik tracił czas na układanie poematu o tobie, pani, a minę miał natchnioną niczym sam Dante.
Nie spuszczając z niego wzroku, Anna odrzekła:
– To nie wszystko. Wygląd zewnętrzny i wrodzone talenty nie decydują o tym, jaki jest człowiek. To, co naprawdę ważne, jest ukryte.
Zapadło znamienne milczenie. W pomieszczeniu rozsnuł się już mrok, więc Jack widział teraz tylko jasny owal jej twarzy i wielkie, ciemne oczy. Przypomniały mu się intrygujące sny, które naszły go po ich powrocie z Transmere, ale nie miał odwagi o nich myśleć.
Podał jej rękę.
– Chodźmy, pani, odprowadzę cię do reszty gości. Wygładziła pogniecione spódnice.
– Doceniam, panie, to, co powiedziałeś o wyzwaniu Ralpha. Jak sądzisz, dlaczego chciał się z tobą pojedynkować?
Jack nie zamierzał zdradzić jej swych myśli, uważał bowiem Montereya za zakochanego w sobie bufona i głupca. Owszem, w przeszłości Ralph stoczył pięć pojedynków i wszystkie rozstrzygnął na swoją korzyść, ale miał w nich za przeciwników bardzo młodych chłopców, a okoliczności starć niewiele miały wspólnego z honorem. Jack nie chciał jednak stawać między Anną i jej ukochanym.
– Nie mam pojęcia – odrzekł. – Pewnie tak kazała mu duma. Montereyowie są sławnym rodem, więc dumy pewnie mają w nadmiarze.
Orszak z Ravensglass dotarł do Greenwich w następnym tygodniu. Podróż nie była męcząca. Po opuszczeniu błotnistego Northumberlandu dalej jechali już bardzo dobrymi drogami. Jack często jednak podnosił wzrok ku zmieniającemu się niebu i myślał, że zła pogoda, która dała o sobie znać na północy, może dotrzeć również bardziej na południe.
Jechał obok Elżbiety i Dudleya, uparcie trzymając się tego miejsca w szyku, był bowiem zdania, że w drodze z Ravens – glass właśnie do niego należy sprawowanie pieczy nad królową.
Bardzo irytowało to Dudleya, który, jako wielki koniuszy, z urzędu odpowiadał za bezpieczeństwo królowej podczas wszystkich podróży, mimo to Leicester nie próbował wszcząć dyskusji na ten temat. Zresztą nie potrafił wykrzesać z siebie prawdziwej niechęci do Hamiltona, Jackowi bowiem, w odróżnieniu od większości dworzan, całkiem zbywało na ambicji. Po prostu jasno dawał do zrozumienia, że spełnia swój obowiązek.
Reszta podróżnych jechała grupkami. Damy dwora znalazły się obok siebie, otoczone przez wybranych ludzi z batalionu Hamiltona, a przednią i tylną straż stanowili żołnierze wzięci przez królową z Greenwich. Jedna Anna Latimar jechała samotnie i tępo wpatrywała się w trakt przed sobą. Była zbyt zafrasowana, by z kimkolwiek rozmawiać.
Ralph wciąż jeszcze się na nią gniewał. W zamku podczas śniadania siedział przy królowej, a na Annę w ogóle nie patrzył. Potem, w przedwyjazdowym zamieszaniu, nie udało jej się zwrócić na siebie jego uwagi, on zaś nawet nie pomógł jej dosiąść konia, chociaż postarał się, żeby wszyscy widzieli, jak służy pomocą lady Fitzroy i lady Warwick. Musiała skorzystać z usłużności starego Jacoba, więc gdy znalazła się w siodle, przesłała stajennemu piękny uśmiech.
– Dziękuję, Jacobie. Przykro mi, że miałeś przeze mnie kłopoty z lordem Jackiem.
Zmrużył oczy.
– Nie martw się, pani. Komendant nie jest człowiekiem, który szuka winy tam, gdzie jej nie ma. – Sprawdził popręg i siodło, po czym odsunął się, by Anna mogła dołączyć do orszaku.
Czy to możliwe? – myślała Anna. A mnie zawsze dostaje się od niego za niewinność!
Nie cieszyła jej ta podróż. Po drodze zatrzymywali się w różnych szlacheckich dworach i wszędzie byli witani z entuzjazmem, ale jej nie sprawiało to najmniejszej przyjemności, ponieważ Ralph wciąż się do niej nie odzywał. Gdy już zbliżali się do Greenwich, Jack Hamilton wreszcie opuścił swą pozycję przy królowej i poczekał na Annę.
– Wyglądasz, pani, na bardzo zmęczoną – powiedział. – Czy zaznałaś niewygód u naszych gospodarzy, którzy gościli nas po drodze? Czyżbyś dostawała złe kwatery?
Anna osłoniła się kołnierzem przed silnym wiatrem.
– Nie o to chodzi, Jack.
– Cóż więc się stało?
– Jeśli wydaję się zmęczona, to dlatego, że pęka mi serce. Od tamtego wieczora w Ravensglass Ralph nie odezwał się do mnie ani słowem.
W pobliżu pałacu mocno wyjeżdżona droga zmieniła się w błotnistą maź. W pewnej chwili Jack wyciągnął ramię i złapał za uzdę Jenny, gdy klacz zapadła się po pęciny w kałuży i omal nie upadła.
– Dziękuję – powiedziała Anna. – Znów okazałam się nieuważna… – Po pewnym czasie spytała niespodziewanie: – Czy rozmawiałeś, panie, z Ralphem o tym, co się stało tamtego wieczoru?
Hamilton podniósł głowę i zobaczył ponurą wieżyczkę pałacu celującą w niebo.
– Hm? Och, nie. Myślę, że Ralph porozmawia najpierw z przyjaciółmi i wyznaczy sekundantów, bo chce załatwić wszystko formalnie, ale nie martw się, pani, z pojedynku nic nie będzie. – Zawahał się. W ten bury dzień panna Latimar wydała mu się zupełnie bezbronna. – Wiesz, Anno, przyszło mi do głowy, że to, co wtedy powiedziałem o honorze… och, to wcale nie miało zabrzmieć tak, jakbym uważał, że twój honor nie ma znaczenia. Jak zwykle źle się wyraziłem.
Uśmiechnęła się kącikiem ust. Tym zdaniem Jack przypomniał jej nagle ojca, earl bowiem często twierdził, że nie umie wyrazić swoich myśli, choć nikt nigdy nie miał wątpliwości co do treści jego słów. To samo dotyczyło Jacka Hamiltona.
– Zrozumiałam cię, panie, wtedy, i teraz też się zgadzam. To nie była ani twoja, ani moja wina, Jack.
– A więc znowu doszliśmy do porozumienia – stwierdził. – Jeśli nie zachowamy ostrożności, może nam to wejść w nawyk. Póki co, dojechaliśmy do Greenwich.
Jak zwykle miał złe przeczucia, gdy musiał przebywać w otoczeniu, do jakiego nie został stworzony. Od dworskiego życia odpychało go niejedno: brak przestrzeni, nadmiar ludzi, z którymi nic go nie łączyło, hałas, nieustanne intrygi w walce o pozycję i łaski, nie kończące się dyskusje o modzie, fryzurach i ostatnich tanecznych krokach, jako że mężczyźni w tych kręgach niewiele różnili się od kobiet. Jednak najgorsze było to, że w tym rozgardiaszu nie sposób znaleźć miejsce, gdzie człowiek mógłby pobyć sam, tylko ze swoimi myślami.
Wprawdzie nalegał na to, by osobiście eskortować Jej Wysokość do pałacu w Greenwich, lecz przez cały czas wiedział, że może to oznaczać powrót do Ravensglass dopiero na wiosnę, gdy drogi znów staną się przejezdne. Nie żałował swojej decyzji, wiedział jednak, że jej konsekwencje niełatwo przyjdzie mu znosić.
Z rezygnacją przemierzał wielką połać trawy ciągnącą się przed pałacem, a nad nim zbierały się nisko płynące, ciemne chmury.