143938.fb2
— Czy nafta lub benzyna mają wartość jako środek odkażający?
— Tak, ale w nieznacznym stopniu.
— Czy w okolicy Radoliszek praktykuje wielu znachorów?
— W bliższej kilkunastu. W całym powiecie jest ich chyba kilkudziesięciu. To istna plaga.
— Czym pan doktor to tłumaczy?
— Ciemnotą ludności.
— Czy śmiertelność wśród nich jest duża?
— Bardzo duża.
— Czy bywał pan doktor wzywany do wypadków, gdzie śmierć następowała wskutek zabiegów znachorskich.
— Nader często. W aktach sprawy znajduje się odpis mego memoriału, złożonego władzom, gdzie podaję liczby. Osobiście zanotowałem siedemdziesiąt dwa wypadki w ciągu dwóch lat. W całym powiecie, według danych wszystkich lekarzy, znachorskie zabiegi przyprawiły o śmierć dwieście kilkadziesiąt osób.
Teraz do świadka zwrócił się obrońca:
— Pan doktor powiedział przed chwilą, że nader często bywa wzywany do ofiar znachorskiego leczenia?
— Tak jest.
— Ile razy miał pan do czynienia z ofiarami Antoniego Kosiby?
— Nie przypominam sobie.
— Ach tak. Czy przypomina pan doktor sobie wobec tego chociażby jeden wypadek tego rodzaju?
— Nie.
— To dziwne. Kosiba leczył w bezpośrednim sąsiedztwie Radoliszek, lecz w fatalnych warunkach higienicznych, używał najprymitywniejszych narzędzi do operacji i pomimo to nie słyszał pan doktor o żadnym wypadku śmierci z jego winy?... A może pan słyszał?
— Nie — po chwili namysłu odpowiedział lekarz.
— Czym to sobie należy tłumaczyć? Czy Kosiba miał małą praktykę?
— Nie liczyłem jego pacjentów.
— Pan się myli, doktorze. Pańskie zeznania w pierwszej instancji stwierdzają, że pan liczył. Upraszam Wysoki Sąd o odczytanie odnośnego ustępu zeznań świadka. Tom drugi strona trzydziesta trzecia, ustęp pierwszy.
Przewodniczący skrzywił się.
— To dla sprawy nie jest istotne.
— Chcę wykazać, że Kosiba miewał do dwudziestu pacjentów dziennie, według obliczeń świadka doktora Pawlickiego.
Odczytano wskazany ustęp, po czym obrońca znów zwrócił się do świadka:
— Na pytanie pana prokuratora oświadczył pan, że był trzykrotnie w izbie Kosiby, w czym raz na wezwanie?
— Tak jest.
— Po co pana wzywano?
— Po katastrofie motocyklowej do dwojga ciężko rannych.
— Kto pana wzywał?
— Niejaki Wojdyłło, jak się później dowiedziałem, właśnie sprawca katastrofy.
— A na czyje polecenie pana wzywał?
— Zdaje się, że na polecenie Kosiby.
— Czy nie przypomina pan doktor sobie, czym tłumaczył panu Kosiba, że go wzywał?
— Owszem. Było dwoje poważnie rannych i twierdził, że sam nie może dać sobie rady.
— Czy błagał pana doktora o ratowanie rannej dziewczyny?
— Tak, ale uznałem jej stan za beznadziejny. Zastosowałem tylko zastrzyk na wzmocnienie serca.
— Czy Kosiba prosił pana doktora o pozwolenie skorzystania z pańskich narzędzi chirurgicznych celem operowania rannej?
— Owszem, ale żaden lekarz na moim miejscu nie spełniłby takiej prośby.
— Czy też żaden lekarz nie zechciałby operować umierającej tylko dlatego, że pobieżne oględziny nasunęły mu przypuszczenie, że operacja nie uratuje chorej?
Doktor Pawlicki poczerwieniał.
— Pan nie ma prawa mnie obrażać!
— Uchylam to pytanie — powiedział przewodniczący. Adwokat skinął głową.
— Co skłoniło pana doktora do mniemania, że stan rannej jest beznadziejny?
— To było wgniecenie podstawy czaszki! Puls zanikł niemal zupełnie.
— A wie pan doktor o tym, że znachor Kosiba przeprowadził operację i uratował pacjentkę?
— Wiem.
— Czym to można wyjaśnić? Lekarz wzruszył ramionami.