158236.fb2
Za panowania ostatnich królów babilońskich bezpieczeństwo i porządek w Babilonii zapewniała specjalna straż „guradu”, czyli „waleczni” Były to oddziały stałego wojska, pozostające pod władzą głównodowodzącego armią, bezpośrednio zależnego od króla.
Gdy władca perski Cyrus podbił Babilonię, rozwiązał te oddziały, zaś żołnierzy wcielił do swojej armii, starannie ich mieszając z wojownikami innych narodowości. Tylko Gwardia Królewska, owe dziesięć tysięcy „nieśmiertelnych”, rekrutowała się wyłącznie z Persów i zrównanych z nimi w prawach Medów i Elamitów.
Aby zapewnić spokój w większych miastach, król perski zezwolił na sformowanie Straży Miejskiej. Rekrutowano do niej zazwyczaj zasłużonych żołnierzy wywodzących się z miejscowej ludności, lecz dowództwo nad nimi sprawował zawsze Pers lub Med. Patrole Straży Miejskiej, uzbrojone jedynie w krótkie miecze i łuki, dzień i noc krążyły po mieście, utrzymując porządek i spokój.
Sillaja był właśnie „jednym z żołnierzy Straży Miejskiej w Babilonie. Za długoletnią służbę doczekał się awansu na dziesiętnika i nawet nie marzył o tym, aby zostać setnikiem – taki stopień był praktycznie dla Babilończyków nieosiągalny. Sillaja mieszkał na Nowym Mieście, w małym domku skleconym z cegieł zrobionych z gliny zmieszanej ze słomą. Niedawno umarła mu żona. Pozostał sam z dziesięcioletnim synem Zukatanem. Sprytny chłopak, osierocony przez matkę, bał się tylko ojca, gdyż dziesiętnik nie żartował i surowo karał wszelkie szczeniackie wybryki jedynaka.
Kiedy Zukatan przyniósł do domu kiść egzotycznych owoców, Sillaja już miał wybuchnąć gniewem, ale wysłuchawszy syna, który powiedział, że banany dała mu można pani na karum, pokiwał tylko głową.
Gdy po dwóch dniach dziesiętnik Sillaja zgłosił się na służbę, kazano mu się zameldować u dowódcy Straży Miejskiej, tartanu Tirdacha.
– Czego on może ode mnie chcieć? – przestraszył się Sillaja. Stawanie przed zwierzchnikiem rzadko kończyło się pochwałą. Dużo częściej kijami, którymi karano najdrobniejsze nawet przewinienie.
– Sam go o to zapytaj – odpowiedział setnik.
– Nie przypominam sobie żadnego uchybienia… – bronił się Sillaja.
– Niczego też ci nie zarzucam. Naprawdę nie wiem, czego chce tartanu Tirdach.
Sillaja udał się więc do dowódcy Straży Miejskiej, Meda o imieniu Tirdach, który mieszkał i urzędował w Pałacu Północnym. Pałac ten, choć położony w pobliżu Pałacu Głównego, w obrębie cytadeli, gdzie kwaterował oddział „nieśmiertelnych”, wyglądał dość opłakanie. Od lat go nie odnawiano, bo król Dariusz wybudował sobie nową siedzibę – Pałac Południowy, zaś niepotrzebny już wtedy budynek Pałacu Północnego oddano Straży Miejskiej.
Wartownicy czuwający przed drzwiami tartanu musieli już być uprzedzeni, bo Sillaję przepuszczono bez słowa. Tirdach siedział w wygodnym fotelu o wysokim oparciu i nogach o kształcie szyszek odlanych z brązu, co, jak wiadomo, doskonale odpędza złe demony. Po prawej stronie stał jeden z oficerów, po lewej przykucnął pisarz wyposażony w tabliczkę z miękkiej, dobrze wyrobionej gliny i kilka ostro zakończonych rylców trzcinowych.
Każdy rozkaz tartanu był spisywany na takiej tabliczce, po czym Tirdach przykładał do niej swą pieczęć, przyboczny oficer zaś zabierał gotową tabliczkę i odsyłał, gdzie potrzeba.
– Bądź pozdrowiony, dostojny panie – Sillaja zgiął się do ziemi.
– Witaj, Sillajo – łaskawie odpowiedział Med.
– Kazałeś mi, tartanu, przyjść, więc jestem.
– Mam ci tylko powtórzyć rozkaz dowódcy Gwardii Królewskiej: jutro w drugiej godzinie – rannej warty masz się u niego stawić, wraz z synem.
– U kogo, panie?
– Przecież mówię, że u dowódcy Gwardii Królewskiej, czcigodnego księcia Azardada. Masz pójść do Pałacu Głównego.
– Ja, do pałacu?! Do samego Azardada?!
– Przecież mówię wyraźnie.
– Dostojny panie, ja nic złego nie zrobiłem!
– Nie wiem, po co wzywa cię książę Azardad.
– A dlaczego z synem?
– Może on coś zbroił? – odpowiedział pytaniem na pytanie tartanu Tirdach.
– Przed dwoma dniami przyniósł do domu kiść bananów – przypomniał sobie Sillaja. – Mówił, że mu je dała jakaś można pani… A może ukradł gdzieś!
Tartanu Tirdach najwidoczniej był w dobrym humorze, bo uśmiechnął się i zauważył:.
– Może chłopak rzeczywiście ukradł te banany jakiejś Pergjance i teraz książę Azardad sam chce ukarać złodzieja?
– Oby nie to! – przestraszył się Sillaja. – Każdy banan sam odcisnę kijem na plecach chłopaka!
– Wiesz, jak się karze złodziejów według starych praw Hammurabiego? Za złodziejstwo śmierć. A Persowie wbijają złodziei jia pal.
Dziesiętnik zbladł z przerażenia:
– Przecież nie będą tak karać małego chłopca!
– Chłopca może nie – Med bawił się przestrachem żołnierza – ale mogą to zrobić z ojcem. Wielki król Dariusz mówi o tym w wydanych przez siebie nowych „Rozporządzeniach o słusznych
przepisach”, które zastąpiły dawny kodeks waszego starego króla Hammurabiego i późniejsze przepisy…
– Panie, ratuj! – Sillaja padł na kolana przed swym dowódcą.
– Nie bój się, dziesiętniku. Może tę wizytę w pałacu błogosławić będziesz do końca życia.
– Ale dlaczego mam tam iść z synem?
– Wszystkiego jutro się dowiesz z ust samego księcia Azardada. A teraz wracaj na służbę.
Sillaja znowu pokłonił się nisko i – bynajmniej nie uspokojony – tyłem zaczął wycofywać się z wielkiej sali.
– Zaczekaj jeszcze – zatrzymał go Tirdach – masz tu tabliczkę, idź z nią do magazynu. Tam ci wydadzą nową szatę, abyś w tych starych łachach nie stawał przed księciem. Wstydu byś mi narobił.
– Już od trzech lat nie otrzymałem nowej – tłumaczył się Sillaja.
Po wypowiedzeniu tych zuchwałych słów znowu się przestraszył. Przecież wiadomo wszystkim, że tartanu Tirdach co roku pobiera znaczne sumy na umundurowanie i wyżywienie Straży Miejskiej. Jednakże zaledwie drobna część tego srebra bywała zużyta zgodnie ze swoim przeznaczeniem. Reszta ginęła bez śladu w przepastnych kieszeniach dowódcy. Dlatego żołnierze nawet co trzy lata nie otrzymywali nowych szat, chociaż powinno się im je wydawać co drugi rok.
Ale tartanu Tirdach puścił mimo uszu tę przymówkę. Odcisnął pieczęć na leżącej przed nim tabliczce i podał stojącemu obok oficerowi, ten zaś wręczył ją Sillai, którego następnie odprawił ruchem ręki.
Ku swemu wielkiemu zdumieniu Sillaja otrzymał z magazynu zupełnie nową szatę. Była – koloru żółtego, a do tego ozdobiona u dołu „babilońską robotą” – płaskim wielobarwnym haftem. Takiej szaty nie miał nikt ze Straży Miejskiej. Nawet „nieśmiertelni” nie nosili piękniejszych.
Co to wszystko może znaczyć? Sillaję coraz bardziej przerażała czekająca go wizyta w Pałacu Głównym. Księcia Azardada widywał rzadko i z daleka. Nigdy nie zamienił słowa nie tylko z nim, ale z żadnym z „nieśmiertelnych”. Nawet prości żołnierza Gwardii Królewskiej z góry traktowali inne wojskowe formacje, a cóż dopiero tych najniższych ze Straży Miejskiej.
Po powrocie do domu Sillaja znowu przeprowadził surowe śledztwo. Ale Zukatan przysięgał na wszystkie świętości,. z bogiem Mardukiem na czele, że owoce naprawdę dostał od bogatej pani, której ręce były obwieszone pierścieniami i bransoletami. A poza tym nie zwędził z maty ani jednej śliwki i nie napraszał się sprzedawców choćby o kawałek słodkiego ciastka z ziaren sezamowych zmieszanych z miodem i pachnącymi korzeniami.
Wieść o wezwaniu dziesiętnika do Pałacu Głównego szybko rozeszła się wśród sąsiadów zamieszkujących równie skromne domki w labiryncie wąskich uliczek Nowego Miasta. Wspaniałe pałace dygnitarzy, wysokiej rangi kapłanów i bogatych kupców pobudowano przy szerokich, głównych ulicach Starego Miasta. Na Nowym Mieście znajdował się wielki bazar, dzielnica handlowa Merkes oraz – wzdłuż karum – składy i magazyny z towarami. Całą resztę zachodniej części miasta zamieszkiwali drobni rzemieślnicy, robotnicy i ci, którzy żyli z uprawy drobnych zagonów roli przy kanałach, tuż za murami Babilonu.
Oni to właśnie szczerze podziwiali strojną szatę Sillai, ale jak i dziesiętnik, nie dowierzali perskiej łasce. Ich zdaniem Sillaja i jego syn powinni być przygotowani na wszystko. Jedna z kobiet, żona nieco zamożniejszego garbarza wyrabiającego wygodne sandały z oślej skóry, pożyczyła Zukafanowi nowe ubranie własnego syna. Chłopak miał bowiem tylko jedną, dość zniszczoną szatę, ‘ z której tak wyrósł, że nie sięgała mu kolan.
Nazajutrz, gdy wychodzili z domu, Sillaja spostrzegł, że syn jest bosy.
– Gdzie twoje sandały? Przecież niedawno kupiłem ci nowe!
– One są takie niewygodne! Najlepiej lubię chodzić boso.
– Włóż zaraz! Do czego to podobne? Idziemy do pałacu, do samego księcia Azardada, a ty na bosaka! Jak jakiś żebrak, co siedzi na stopniach Etemenanki.
– Będę niósł je w ręku, a włożę dopiero na ulicy Której Oby Nigdy Nie Deptał Wróg.
– No, dobrze – zgodził się ojciec – masz je włożyć, jak tylko przejdziemy przez most.
Niektórzy sąsiedzi odprowadzili ich aż do szerokiej ulicy Ada-da, boga i władcy burz i huraganów, prowadzącej do mostu. Tutaj pożegnano dziesiętnika:
– Niech cię Nusku strzeże! Wracaj cały i zdrowy jak najprędzej!
Na Nowym Mieście bóg ognia Nusku był bodaj bardziej czczony niż wielki Marduk, którego świątynia Esagila („świątynia z wysoką głową”) była największym i najbardziej świętym miejscem w całej Babilonii, zaś jej kapłani najbogatszymi i najbardziej wpływowymi ludźmi w państwie. Nawet, Persowie po podbiciu Babilonii musieli się z nimi liczyć. Królowie perscy, chociaż wyznający religię Zoroastra i wierzący tylko w boga Ahuramazdę, brali udział w uroczystościach ku czci Marduka i koronę Babilonu przyjmowali z rąk jego arcykapłana.
Nusku był bogiem biedaków. Nie miał wielkich świątyń, wystarczały mu małe skromne kapliczki. Nie żądał także bogatych darów. Przed posągiem Nusku dzień i noc palił się ofiarny ogieniek. Kapłani Nusku nie mieli ambicji wtrącania się do polityki i rządzenia krajem. Biegli w sporządzaniu cudownych szemmu za miskę strawy i drobną ofiarę nieśli pomoc zarówno bogaczom, jak biedakom.
Sillaja i jego syn przeszli już przez most i wraz z tłumem przechodniów podążali ulicą Sina. Już z daleka po prawej stronie widać było wspaniałą siedmiostopniową wieżę. To zikkurat Etemenanki. Każde z pięter wyłożone było innego koloru kaflami. Wieża wyglądała jak tęcza, którą po deszczu bóg Marduk rozwiesza na niebie. Na samym szczycie lśniła złotem niewielka kapliczka, najświętsze ze świętych miejsc Babilonu.
Mały Zukatan, który bardzo rzadko bywał na Starym Mieście, gdyż straż nie przepuszczała przez most dzieci bez opieki starszych, ciekawie rozglądał się naokoło.
– Co to za wieża? – zapytał ojca.
– To miejsce odpoczynku boga Marduka.
– A dlaczego ona taka wysoka? Ma chyba ze dwadzieścia gar!
– Nasi przodkowie – tłumaczył synowi dziesiętnik – przybyli tu z dalekich stron, gdzie wznoszą się. góry dużo wyższe od Etemenanki. Na tutejszych płaskich równinach tęskno im było za górami. W każdym mieście budowano więc na cześć bogów sztuczną górę. Zresztą te zikkuraty są bardzo użyteczne. Budowano je tak, że z jednej wieży można dojrzeć drugą. Zamiast więc posyłać gońca z miasta do miasta, na wieży wywiesza się znaki, które z innej wieży dostrzec można i odczytać. Na przykład z Etemenanki widać zikkurat w Borsippie.
– To dlaczego nie zobaczono Persów, kiedy szli na Babilon? – wypytywał Zukatan. – Przecież ich było bardzo dużo.
– To zdarzyło się dawno. Jeszcze mnie nie było na świecie. Ale dość tych pytań! – rozzłościł się nagle Sillaja. Jak bowiem mógł Wytłumaczyć synowi, że to właśnie kapłani Marduka zdradzili swojego króla Nabonida i otwierając bramy miasta wpuścili bez walki perskiego Cyrusa do Babilonu. Bardziej bowiem bali się utraty swoich wpływów i bogactw niż upadku niepodległości państwa. Takich spraw nawet on, doświadczony żołnierz, nie rozumiał. A cóż dopiero dziesięcioletni chłopiec, jego syn…
Po prawej stronie ulicy Adada ciągnął się niezbyt wysoki mur obronny, w którym znajdowały się aż trzy szeroko otwarte bramy. Za bramami obszerny dziedziniec, a nieco z tyłu – wielka świątynia boga Marduka. Cała budowla – wyłożona na zewnątrz-różnokolorową glazurowaną cegłą – lśniła w słońcu, jak gdyby wzniesiono ją z drogocennych kamieni.
– Ja tu byłem – pochwalił się Zukatan.
– Kiedy?
– Niedawno. Sąsiadka szła do boga Marduka, aby mu się pokłonić i złożyć ofiarę. Zabrała mnie z sobą.
Przez bramy świątyni Esagila przechodziło wielu ludzi. Cały obszerny dziedziniec przed świątynią wypełniał tłum mieszkańców Babilonu i przybyszów z najdalszych okolic Babilonii. Ze wszystkich stron spieszyli tu pobożni pielgrzymi, by modlitwą przed posągiem Marduka wybłagać szczęście i pomyślność dla siebie i swej rodziny. W tłumie spotykało się także cudzoziemców, którzy jeśli nie wierzyli w Marduka, to wiodła ich ciekawość i podziw dla piękna i bogactwa tego świętego przybytku. A że w ogóle – w Babilonie, największym centrum handlowym świata, aż roiło się od kupców perskich, greckich, egipskich, armeńskich i innych, ze wszystkich stron świata – nie brakowało ich i tutaj. Każdy, kto modlił się przed świętym posągiem, zawsze składał bogu choć najskromniejszą ofiarę.
– Z boku – Zuka tan tłumaczył ojcu – znajdują się mniejsze kaplice, w których podłogi i ściany wyłożone są pięknym marmurem. W każdej stoi posąg jakiegoś boga.
Sillaja lekko się uśmiechnął. Znał przecież doskonale całą świątynię Esagiła. Nieraz tam się modlił i składał ofiary.
– W samym środku – opowiadał dalej Zukatan – znajduje się największa kaplica. Ma rozsuwaną ścianę, nazywa się Ekur i wchodzi się do niej po stopniach z cegieł. W środku nie byłem, bo tam mogą wchodzić wyłącznie kapłani, ale podszedłem aż do samych schodów, gdzie „stoi wielki Marduk., Jest wysoki jak pięciu normalnych ludzi. Cały ze złota i w złotej koronie na głowie. Przed bogiem złoty stół, a z boku złoty tron. Kapłani ustawieni po obu stronach Marduka śpiewają piękne pieśni na jego cześć. Może wejdziemy tam, ojcze? Chciałbym jeszcze raz zobaczyć.
– Zobaczysz to jeszcze niejeden raz. Dzisiaj musimy się spieszyć. Dlaczego do tej pory nie włożyłeś sandałów? Kładź je zaraz!
Zukatan bardzo niechętnie spełnił polecenie ojca.
Tak rozmawiając zbliżyli się do głównej ulicy Babilonu: Ulicy Której Oby Nigdy Nie Deptał Wróg, przez mieszkańców zwanej drogą procesyjną. Była ona chyba dwa razy szersza od ulicy Ada-da. Cała wyłożona różnokolorowymi kamiennymi płytami, tak wygładzonymi, że Zukatan w swoich nowych sandałach wciąż ślizgał się i tracił równowagę, aż ojciec wziął go za rękę.
Po obu stronach ulicy wznosiły się pałace i wspaniałe domy najbogatszych i najpotężniejszych mieszkańców Babilonu. Niektóre wysokie aż na cztery piętra. Na drodze procesyjnej odbywały się też wielkie uroczystości religijne – zwłaszcza pochody połączone z przejazdem świętych wozów z posągami bogów „odwiedzających” co roku swojego ojca, samego Marduka. Te procesje były ulubionymi uroczystościami Babilończyków. Najwspanialsza odbyła się wtedy, gdy ukochany syn Marduka, Nabu przybywał z pobliskiej Borsippy.
Po chwili ojciec i syn z daleka dostrzegli potężne mury bramy Isztar, po prawej stronie, wysoko nad domami, plamę jasnej zieleni, zaś nieco. dalej zabudowania wielkiego Pałacu Głównego. Po lewej stronie bramy widniał – nieco mniejszy i starszy – Pałac Północny. – To zielone, to ogród?
– Tak. Wiszące ogrody królowej Semiramidy.
– Kto to była królowa Semiramida?
– Nie wiem – przyznał szczerze Sillaja. – Słyszałem, że bardzo dawno temu panował w Asyrii i Babilonie król Ninus, a Semiramida była jego żoną i zbudowała te ogrody. Ale pewien stary kapłan tłumaczył mi, że to nieprawda. Że to tylko legenda. Że naprawdę te ogrody zbudowano za króla Nabopolassara czy też za króla Nabuchodonozora dla jego małżonki Amyitis, która pochodziła z kraju Medów.
– Powiedziałeś, ojcze: wiszące ogrody. To one wiszą? Na czym?
Sillaja uśmiechnął się.
– To tylko tak się mówi: „wiszące ogrody”. W rzeczywistości wybudowano je na tarasach. Najwyższy taras leży aż nad murami miasta. Na każdym tarasie rosną inne drzewa i kwiaty; te, co najmniej potrzebują słońca, rosną najniżej. Na przykład świerki ‹i sosny, Wyżej – jabłonie, grusze i śliwy. Jeszcze wyżej – brzoskwinie, morele, drzewa figowe i migdałowe. Na samym szczycie – palmy i krzewy o barwnych kwiatach. Pod nimi bananowce i drzewa cytrusowe.
– Nie uschną na tych tarasach?
– Wodę wciąga się na samą górę z kanału, olbrzymim kołem z czerpakami. Kolejno spływa ona coraz niżej, nawilżając wszystkie tarasy. W największe upały zieleń w tych ogrodach jest zawsze świeża.
– Chciałbym tam się bawić… – westchnął Zukatan.
– Nawet się nie waż o tym myśleć! Dawniej mieli tam wstęp tylko królowie i ich goście, teraz zaś najwyżsi dygnitarze perscy. No, ale chodź prędzej, bo się spóźnimy – Sillaja przyspieszył kroku.
W bramie Pałacu Głównego stała warta złożona z żołnierzy perskich czy też medyjskich.
– Jestem Sillaja – wyjaśnił dziesiętnik – wezwał mnie książę Azardad.
– Wejdź, dostojny panie. Książę oczekuje cię.
Nie mogąc ochłonąć ze zdumienia, Sillaja wszedł do pałacowego przedsionka. Nieczęsto bowiem zdarzało się, aby wojownik perski zwracał się do Babilończyka słowami „dostojny panie”. I to do tak skromnego Babilończyka, jakim był on, dziesiętnik ze Straży Miejskiej.
Naprzeciw nim wyszedł jakiś Pers. Sądząc po bogatym stroju musiał to być wyższy wojskowy – może jeden z oficerów „nieśmiertelnych”, a może urzędnik cywilnej administracji perskiej? Obecnie, kiedy następca tronu Kserkses, będący jednocześnie satrapą Babilonii, udał się do Parsy, którą podziwiali przybywający do Babilonu kupcy greccy, nazywając Persepolis, książę Azardad zarządzał zarówno wojskiem, jak i całą administracją satrapii babilońskiej. Była to władza przejściowa. Gdyby Kserkses nie wrócił do Babilonu, wielki król na pewno wyznaczyłby satrapę, niebezpiecznie bowiem było łączyć na wielkim obszarze państwa władzę cywilną i wojskową. Mogłoby to u różnych satrapów – zazwyczaj krewniaków królewskich – budzić niezdrowe myśli o królewskiej koronie.
– Jesteś Sillaja, a to twój syn, Zukatan? – zapytał Pers. – Dostojny Azardad już na was czeka. Pozwólcie ze mną.
Cała trójka weszła do wielkiej sali podpartej kolumnami. Jej posadzkę stanowiły kwadratowe płyty z różnokolorowego marmuru, ściany malowane były w pasy: najniżej czarny pas, nad nim czerwony, potem niebieski. Nad pasami najbieglejsi w sztuce malarze uwiecznili sceny z życia króla babilońskiego, Nabuchodonozora. Jak zwyciężał w bojach, jak polował na lwy czy strzelał z łuku do jarząbków. Była to bowiem1 sala tronowa tego największego i najsławniejszego babilońskiego króla. Za jego panowania na podium stał srebrno-złoty tron królewski wysadzany drogimi kamieniami. Potem podium opustoszało. Już Cyrus zrabował bezcenny tron; Jeśli się zachował, to być może stał teraz w nowym pałacu króla Dariusza.
W sali tronowej znajdowało się sporo osób – Persów, Babilończyków i Greków. Sillaja spostrzegł także kilku wyższych kapłanów ze świątyni Esagila. Widocznie wszyscy oczekiwali na audiencję u Azardada lub jego pomocników. Wielu z tych ludzi – na widok pięknie przystrojonego Sillai, prowadzonego z takimi honorami do pomieszczeń zajmowanych przez księcia. – nie wiedząc, kto to taki, dla pewności nisko mu się kłaniało… Lepiej jest bowiem dziesięć razy na próżno zgiąć kark, niż raz nie pokłonić się komuś ważnemu. Ważni bardzo tego nie lubią.
Sillaja wraz ze swoim perskim przewodnikiem przeszedł, jeszcze przez kilka mniejszych pomieszczeń. Siedzieli tam wszędzie za stołami oficerowie wysokich stopni i rozmaici urzędnicy. Pisarze sporządzali tabliczki, petenci wyłuszczali swoje sprawy. Pałac Główny rządził Babilonią, a pałacem rządził książę Azardad.
Wreszcie Pers zatrzymał się przed cedrowymi drzwiami. Uchylił je ostrożnie i powiedział do dziesiętnika:
– Książę was oczekuje. Wejdźcie! – to mówiąc otworzył szerzej drzwi, przepuścił Sillaję i Zukatana, po czym cicho zamknął za nimi drzwi.
Sala nie była zbyt wielka. Na fotelu za stołem siedział mężczyzna o bardzo ciemnej cerze, jak to się często zdarza wśród Persów. Kędzierzawe czarne włosy miał zaczesane do tyłu, ufryzowane i spięte złotą klamrą. Starannie fryzowana broda była dość długa i przycięta równo w kształcie łopatki. Twarz miał pociągłą, czoło wysokie i haczykowaty nos. Nosił kosztowny biały strój przepasany grubym pasem skórzanym, nabijanym złotymi ozdobami i wysadzanym drogimi kamieniami. Koło Azardada siedziała piękna młoda kobieta, równie strojnie ubrana i obwieszona klejnotami. Mała dziewczynka bawiła się drewnianą kulką, tocząc ją po posadzce. Zukatan od razu poznał tę panią. Przecież to ona dała mu kiść bananów, a tę dziewczynka wyciągnął z wód Purattu.
Sillaja już chciał paść na kolana, ale Azardad, uśmiechając się, wyszedł im naprzeciw i perskim obyczajem złożył ręce na barkach nisko pochylonego dziesiętnika. Następnie wyprostował się i klasnął w dłonie. Natychmiast wszedł niewolnik z dwoma niskimi zydlami, które ustawił przed stołem. Niewolnice wniosły puchary, dzbany z winem i zimnym sokiem granatu oraz misy z rozmaitymi potrawami. Na stole znalazły się także owoce, wśród których Zukatan spostrzegł również banany.
– Siadajcie – powiedział Pers – i niech nam wielki Ahuramazda błogosławi.