158663.fb2
Ze względu na małe zanurzenie "Santa Marii", na otwartych wodach Amazonki pilot prowadził ją bliżej brzegu, gdzie nurt zazwyczaj był spokojniejszy. Tomek z Sally i kapitanem Nowickim spędzali wiele czasu na ocienionym pokładzie, przypatrując się okolicy, a Dingo strzygł uszami obserwując fruwające ptaki.
Gdzie brzegi były niskie i płaskie, tam wezbrana woda głęboko wdzierała się w ląd, tworząc niezliczone zalewy, kanały i jeziora. Na brzegach corocznie zalewanych przez rzekę rosły dość rzadkie, niskie lasy, ponad którymi wystrzelały w górę wysokie palmy. W lasach tych, zwanych igapo, rosły drzewa kauczukowe.
Na wyższych brzegach, nawiedzanych tylko przez niewielkie powodzie, rósł las zwany vargem, charakteryzujący się licznymi gatunkami palm. Ziemię stałą, czyli terra firmę, stanowiły obszary nigdy nie zalewane przez rzekę. Tam palmy rosły rzadko, natomiast drzewa dwuliścienne osiągały ogromne rozmiary. Rozmaite pnącza i porosła oplatały leśne olbrzymy, u których stóp bujnie krzewiło się bogate runo. W lasach tych przeważały drzewa z rodziny mirtowatych, wawrzynowate i figowce. U brzegów Amazonki i jej dopływów wszędzie rozpościerała swe ogromne, talerzowa te liście oryginalna wiktoria królewska [70].
Trudna do przebycia lesista, moczarowata nizina była prawie całkowicie wyludniona. Mieszkańcy i nieliczni biali ludzie skupiali się w małych nadbrzeżnych osadach, a w nadamazońskiej dżungli jedynie od czasu do czasu spotykało się rodziny już wymierających Indian. "Santa Maria" dość często przybijała do brzegu w celu uzupełnienia zapasu drewna opałowego lub wysadzenia pasażerów na ląd. Wtedy na pokład przychodzili Indianie pojedynczo lub grupkami, proponując żółwie jaja, ryby, fasolę lub ryż w zamian za sól, siekierę czy nóż. Tomek próbował nawiązywać z nimi pogawędkę, lecz półnadzy krajowcy spoglądali na niego nieufnie, jakby z jakąś obojętną wyższością. Po otrzymaniu zapłaty natychmiast wycofywali się na brzeg. Również spotykani na rzece samotni indiańscy rybacy w małych czółnach nie zwracali uwagi na "Santa Marię". Widać było, że unikali spotkań z białymi ludźmi i odgradzali się od nich murem obojętności i milczenia.
Tomek przebywając często na pokładzie zwrócił uwagę na pilota "Santa Marii". Był to Indianin z plemienia Tikuna znad górnej Amazonki. Całymi godzinami wystawał za kołem sterowym nie odzywając się do nikogo. Na rozkazy kapitana Slima odpowiadał skinięciem głowy i zadumanym wzrokiem wciąż spoglądał na brudnożółte wody Amazonki. Dzięki jego doskonałej znajomości rzeki "Santa Maria" mogła płynąć nawet nocami, gdy woda oraz obydwa brzegi niknęły w szarej, ciężkiej mgle. Tomek kilkakrotnie zaczynał z nim rozmowę, ale Indianin, choć odpowiadał uprzejmie, zbywał go półsłówkami. Toteż pewnego wieczora, kiedy kapitan Slim i Nowicki popijali jamajkę w kabinie, Tomek zagadnąłŕ-Widzę, że darzy pan swego pilota całkowitym zaufaniem. Czy jednak nie obawia się pan, że Indianin może zasnąć stojąc tyle godzin przy sterze?
– Najwyżej trochę podrzemie – odparł Slim.
Tomek spojrzał na niego zdumiony, a kapitan roześmiał się i dodałŕ- Niech pan nie patrzy na mnie jak na wariata. Jack zna Amazonkę lepiej niż ja "Santa Marię". Od dziecka pływa po niej, a poza tym jest Indianinem. Można polegać na nim.
– Takiś pewny tego czerwonoskórego? – nie dowierzał Nowicki.
– Przecież nie chodził do szkoły morskiej.
– Na co mu tam szkoła?! – oburzył się Slim. – Tutejsze rzeki zna jak dziury w kieszeniach swych portek, a słuchem i wzrokiem żaden z nas mu nie dorówna.
– Sam zauważyłem podczas naszych wypraw łowieckich, że pierwotni mieszkańcy dzikich krajów posiadają lepiej rozwinięte zmysły niż my – wtrącił Nowicki. – Ale nie uwierzę, że można być dobrym marynarzem bez szkoły.
– Ba, sam tak kiedyś myślałem! – odparł kapitan Slim. – Najpierw stale kontrolowałem Jacka, potem jednak dałem spokój. Stoję z nim przy kole; wieczór cichy, pogodny, księżyc jak morska latarnia oświetla Amazonkę. A tu naraz mój pilot mówi: "Trzeba płynąć bliżej brzegu, woda wzbiera". Pytam: "Skąd wiesz?", a on: "Posłuchaj, w górze szumi wysoka fala". W dwie godziny później na rzece rozpętało się prawdziwe piekło. To mi słuch, co? A wzrok ma jak kot. W nocy wypatrzy kłody w wodzie, wiry. Czasem nawet myślę, że to instynkt go ostrzega.
– Ale jeśli się zdrzemnie? – indagował Tomek.
– To przebudzi się w samą porę. Jeśli tylko nie pije wódki podczas służby, można na nim polegać – zapewnił kapitan Slim, nalewając rumu do szklanek.
Na rozmowach i obserwacjach kilka dni minęło bez niezwykłych wydarzeń. Ósmego dnia, wkrótce po wschodzie słońca, w brudnożółtych wodach Amazonki zacząłzarysowywać się nurt czarnej, przezroczystej wody. Był to znak, że "Santa Maria" zbliżała się do Manaos, leżącego w pobliżu miejsca, gdzie Amazonka łączy swe wody z Rio Negro, czyli Czarną Rzeką.
Na dolnym pokładzie wśród pasażerów trzeciej klasy rozbrzmiewał różnojęzyczny gwar. Kapitan Nowicki, który zawsze wstawał bardzo wcześnie, zapukał do kabiny przyjaciół, a potem otworzył drzwi i zawołałŕ- Wstawajcie, śpiochy…! Ho, ho, to już wstałeś, brachu?
– A jakże, pakuję nasze rzeczy – odparł Tomek. – Niebawem zawijamy do Manaos.
– Ja też już nie śpię – zawtórowała Sally siadając na łóżku. – Gdy wczoraj usłyszałam przy kolacji, że zbliżamy się do Manaos, w nocy budziłam się co chwila i nasłuchiwałam.
– Nie dziwię się, sikorko, bo i mnie pożera niecierpliwość, co też za nowiny usłyszymy – odparł Nowicki, głaszcząc Dinga po głowie.
– Jak bym się cieszyła, gdybyśmy pana Smugę już zastali w domu.
– Faktycznie byłaby to wspaniała nowina. Słuchaj, brachu, dokąd smarujemy po wylądowaniu? Do domu czy do biura? Bagaże możemy chwilowo pozostawić na statku, "Santa Maria" postoi w Manaos kilka dni.
– Przygotowałem obydwa adresy – powiedział Tomek.
– Ja myślę, że najpierw powinniśmy pójść do domu Karskich – zaproponowała Sally. – Jeśli mielibyśmy usłyszeć złe nowiny, to wolę, aby przekazali je nam przyjaciele.
– Racja, święta racja – przyznał kapitan Nowicki.
– Zgoda, tak właśnie uczynimy – powtórzył Tomek.
Trójka przyjaciół kończyła śniadanie, gdy "Santa Maria" wpłynęła na Rio Negro. Szeroki gościniec czarnej, przezroczystej wody wiódł wprost do pobliskiego, doskonałego portu rzecznego, którego ruchome nabrzeże mogło dostosowywać się do poziomu wody, ulegającego tam znacznym wahaniom. Kapitan Nowicki i Tomek z dumą poinformowali Sally, że budowniczym tego nowoczesnego portu był Polak, inżynier Rymkiewicz.
W porcie panował ożywiony ruch. Obok dwóch dużych parowców transatlantyckich widać było kilkanaście statków rzeczych oraz mnóstwo rozmaitych barek i łodzi. W małych, błotnistych zatokach wokół portu stały przy brzegu szeregi drewnianych chat, zbudowanych na tratwach. Po naturalnym kanale między chatkami krążyły małe łodzie, które były tam jedynymi środkami komunikacyjnymi.
Miasto łagodnie wspinało się na niewielkie wzgórze. Ponad czerwonymi dachami parterowych domków bieliły się kościelne wieże oraz wspaniałe pióropusze palm. Wyżej na wzgórzu widniały frontony i kopuły ogromnych budowli. Ciemnozielony pas przyrównikowej dżungli szerokim półkolem otaczał całe miasto, które jedynie poprzez rzekę mogło utrzymywać łączność z resztą olbrzymiego kraju.
– A więc jesteśmy w Manaos! – rzekł kapitan Nowicki.
– Nie widzę Zbyszka ani Natki – z żalem zawołała Sally.
– Po pierwsze nie wiedzą, że dzisiaj przyjeżdżamy, a po drugie, któż mógłby ich wypatrzyć w tej ciżbie? – pocieszył ją Nowicki.
Na kamiennym molo wrzało jak w ulu. Mulaci, Metysi i Indianie przenosili na statki szczapy drewna opałowego, których wielkie stosy leżały na nabrzeżu. Inni zaś wyładowywali z barek lub też załadowywali na statki mające odpłynąć w dół rzeki duże, czarne kule kauczuku, worki fasoli, skrzynie cukru, mąki, podczas gdy na łodziach indiańskich handlowało się rybami, żółwiami, jajami, zielonymi pomarańczami, bananami, papajami wyglądającymi jak melony, oswojonymi papugami i małpkami. Wśród półnagich krajowców prym wodzili modnie ubrani biali i Metysi. Na molo nie brakło również zalotnych, ciemnookich Kreolek [71], osłaniających się przed słońcem kolorowymi parasolkami. W powietrzu krążyły wypatrując żeru czarne sępy urubu.
Trójka przyjaciół razem z Dingiem zeszła na ląd, pozostawiając swe bagaże na statku. Dorożka zawiozła ich pod adres podany przez Karskich w liście.
Drzwi otworzyła Natasza. Przez chwilę wzruszona nie mogła wymówić ani słowa, potem rozpłakała się i serdecznie zaczęła witać tak oczekiwanych gości.
Natasza długo ściskała Sally. Kapitan Nowicki trącił Tomka w bok i szepnąłŕ- Złe wieści usłyszymy, przywitała nas płaczem…
– Chyba tak, Natka bardzo zdenerwowana – szeptem odparł Tomek. Natasza długo witała przyjaciół, a w końcu uścisnęła wiernego Dinga i wprowadziła wszystkich do pokoju ocienionego żaluzjami.
– Gogo, Gogo! – zawołała, a gdy indiański chłopiec stanął w progu, szybko zaczęła mówić: – Biegnij do mego męża! Niech tu zaraz przyjdzie z panem Nixonem! Powiedz, że nareszcie przyjechali…
Znów wybuchnęła płaczem. Sally otoczyła ją ramieniem i zaczęła uspokajać. Nowicki nieźle znał portugalski, więc podszedł do chłopca i rzekłŕ- Biegnij po pana Karskiego, smyku. Powiedz, że przyjechali przyjaciele.
Indianin zniknął za drzwiami. Natasza trochę uspokoiła się, więc Nowicki podszedł do niej i krótko zapytałŕ- Czy Smuga nie żyje?
– Nie mamy od niego nawet najdrobniejszej wiadomości – odparła drżącym głosem. – Udał się w pościg za mordercami i przepadł bez wieści…
Nowicki odetchnął głęboko, po czym poweselał i zaraz nabrał humoru.
– Do stu zdechłych wielorybów! Myślałem, że dostaliście tragiczną wiadomość, bo tak żałośnie nas przywitałaś – rzekł. – Zawsze mówiłem Tomkowi, że nie należy opłakiwać przyjaciół, dopóki nie było się przy ich śmierci.
– Taką miałam na/dzieję, że mimo wszystko zastaniemy pana Smugę w domu – cicho powiedziała Sally.
– Skoro jednak nie zastaliśmy, pomyślimy o jakimś ratunku dla niego – odezwał się Tomek. – Pan Smuga posiada wielkie doświadczenie. Nie mógł zginąć jak pierwszy lepszy!
– Przepadł sześć miesięcy i dziewięć dni temu… Czy może jeszcze istnieć jakaś nadzieja? – smutno zapytała Natasza.
– I on, i my w gorszych już bywaliśmy tarapatach – odpowiedział Nowicki. – Smuga nieraz przepadał bez wieści, a potem się odnajdywał.
– Tak bardzo się cieszę, że już tu jesteście – cicho odezwała się Natasza. – Liczyłam dzień po dniu… Gdy tylko tu przyjechaliśmy, nie mogłam pozbyć się obaw o pana Smugę i ustawicznie drżałam o Zbyszka. On taki jeszcze niedoświadczony, a chce naśladować ciebie, Tomku, i pana Smugę. Ale gdzie mu się równać z wami!
– Siadaj i mów wszystko od początku – powiedział kapitan Nowicki.
– Zanim tamci dwaj nadejdą, zorientujemy się w sytuacji, a i tobie lżej zrobi się na sercu.
– Od pierwszego dnia wciąż się bałam – zaczęła Natasza. – Pan Smuga jest odważny aż do szaleństwa, wprost igra ze śmiercią. Tutaj dzieją się straszne rzeczy. Gorączka kauczukowa wyzwoliła w ludziach najniższe instynkty. Wszyscy jak wilki skaczą sobie do gardeł.
– Nie wierzę, żeby możliwość zdobycia bogactwa zawróciła panu Smudze w głowie – stanowczo zaoponował Tomek.
– Pan Smuga był chyba jedynym uczciwym człowiekiem, jakiego tu spotkałam – impulsywnie powiedziała Natasza. – Przeciwstawiał się gwałtowi i złu. Ale cóż mógł począć przeciwko zgrai łotrów?!
– A ten jego wspólnik, Nixon, o którym pisaliście, też jest gagatkiem?
– zapytał Nowicki.
– Nixon…? Nie, nie mogę o nim mówić źle. Martwi się zniknięciem pana Smugi, opiekuje się mną i Zbyszkiem… Ale dlaczego nie usłuchał pana Smugi? Gdyby odwołał swego bratanka znad Putumayo, ten miły chłopak mógłby żyć.
– Na pewno dręczą go wyrzuty sumienia, ale co się stało, to się nie odstanie – sentecjonalnie rzekł Nowicki. – Opowiadaj dalej.
– Pan Smuga wkrótce wyrobił sobie tutaj wielki mir. Bali się go wszyscy nie wyłączając Pedra Alvareza, największego wroga Nixona. Bali się go, bo broni dobywał jak błyskawica i… nigdy nie chybiał.
– A więc były i trupy! – wtrącił Nowicki.
– Podczas kilku walk w obozach kauczukowych padły ofiary. W Manaos pan Smuga tylko unieszkodliwiał napastników. To wystarczało; bali się go jak ognia. Ale przecież w każdej chwili mógł trafić na lepszego strzelca. Nie zdajecie sobie nawet sprawy, jak ten niezwykły mężczyzna imponował Zbyszkowi!
– Wcale się nie dziwię. Od pierwszego dnia, gdy poznałem pana Smugę, chciałem go naśladować – powiedział Tomek.
– I dzięki temu stałeś się niezawodnym strzelcem, a także doświadczonym, mądrym i rozważnym mężczyzną – dodał Nowicki. – Ja sam, wskoczyłbym do ukropu za Smugą!
– Ja też! Uczyniłabym wszystko, czego by ode mnie zażądał – gorąco powiedziała Natasza. – Dlatego też bałam się o nas i o niego, bo on ryzykował za nas troje. Ale ani ja, ani Zbyszek nie mogliśmy mu dorównać. Poza tym Amazonia wciąż mnie przeraża.
– W krajach tropikalnych życie nie jest łatwe, jak myślą niektórzy w Europie – zauważył Tomek.
– W wodach pełno krwiożerczych stworów, każdy skrawek ziemi roi się od różnego robactwa, a nawet w domu kładąc się spać trzeba zaglądać pod kołdrę, czy w łóżku przypadkiem nie schował się jakiś gad – mówiła Natasza. – To upiorne miasto! Dżungla wygląda zza każdego domu, a ludzie gorsi od dzikich bestii. Przeklęty kauczuk zabił w nich sumienia.
– Nie, to nie kauczuk, lecz chciwość czyni ludzi gorszymi od zwierząt – zaprzeczył Tomek.
– Tak, tak, masz rację, brachu. Ludzie gorsi od szakali – powtórzył Nowicki. – Ale chyba nie jest aż tak źle, jak mówisz, Nataszo. Jesteś wrażliwą kobietą. Takie rzeczy jak tutaj działy się również na Alasce i w Kalifornii podczas gorączki złota, a także i gdzie indziej. Mimo to wszelkie bezprawie zawsze znajduje kres, a tacy jak Smuga pomagają w zaprowadzeniu ładu.
– Świetnie to pan powiedział, kapitanie! – z entuzjazmem zawołał Tomek. – Przy nas Natasza na pewno odzyska równowagę. Wtedy inaczej spojrzy na wszystko.
Natasza spoglądała na przyjaciół nieco oszołomiona. Po chwili znów wybuchnęłaŕ- Zobaczę, co powiecie, gdy poznacie Pedra Alvareza. Ten człowiek nie ma sumienia ani skrupułów.
Zasmucona Sally poweselała i zawołałaŕ- Tommy zbił Alvareza na kwaśne jabłko na statku. A pan kapitan dał ostrą odprawę Indianinowi, który mu towarzyszył.
– Co ty mjówisz?! – zdumiała się Natasza.
– Tak, tak^ Alvarez i jego kompan dostali za swoje – wesoło mówiła Sally. – Moi chłopcy nie boją się nikogo. Zobaczysz, że teraz sprawy przybiorą inny obrót. Niech się Alvarez boi, nie my!
Szeroki uśmiech zadowolenia przewinął się po twarzach obydwóch "chłopców". Olbrzymi Nowicki chrząknął uradowany i rzekłŕ- Jeśli stwierdzimy, że to Alvarez przyczynił się do zniknięcia Smugi, to jak amen w pacierzu skręcę mu kark.
– Zrobi to pan, kochany kapitanie, ale dopiero wtedy, gdy obydwaj z Tomkiem dojdziecie do wniosku, że już nie ma innego wyjścia – zastrzegła Sally.
– Za nos mnie wodzisz, utrapiona kobieto. Ale nie bój się, gdy nie ma z nami szanownego pana Wilmowskiego i Smugi, Tomek układa wszystkie plany, a ja daję po nosie tym, którzy mu przeszkadzają.
– Naprawdę jesteście wspaniali – odezwała się Natasza. Czuję, że przy was pozbędę się przygnębienia. Tak się cieszę z waszego przybycia!
Trójka przyjaciół zaczęła ściskać zapłakaną Nataszę, ale wtem drzwi otwarły się z hukiem i do przedpokoju wpadł Zbyszek Karski, a za nim wszedł Nixon. Zbyszek długo trzymał Tomka w ramionach i łzy wzruszenia szkliły się w jego oczach. Tomek zapewne przypomniał mu dom rodzinny w dalekiej Warszawie i wszystkich tych, za którymi bardzo tęsknił.
Po dłuższej chwili Tomek odsunął kuzyna od siebie na długość ramion.
– Zmężniałeś – orzekł. – Rodzice ucieszyli się fotografią twoją i Nataszy. Przesłałem im ją przez znajomego. Przywiozłem ci od nich listy. Teraz przedstaw nas panu Nixonowi.
– A więc to pan jest panem Tomaszem Wilmowskim! – odezwał się Nixon, obrzucając młodego mężczyznę uważnym spojrzeniem. – Wiele o panu słyszałem.
Nixon przywitał Sally, a potem kapitana Nowickiego. Dziewczyna indiańska wniosła na tacy herbatę i zakąski. Gdy wszyscy usiedli, Nixon odezwał się pierwszyŕ- Pan Karski już powiadomił panów listownie o tym, co się tutaj stało. Wiedzą też panowie, jakie stosunki łączą mnie z panem Smugą.
– Wiemy, ale bardzo prosimy, aby pan jeszcze raz osobiście wszystko nam opowiedział – odparł Tomek. – Musimy dokładnie poznać nawet szczegóły, aby ułożyć plan działania.
Nixon przede wszystkim opowiedział o nieuczciwej walce konkurencyjnej niektórych kompanii kauczukowych, o ich gwałtach dokonywanych na Indianach. Chciał stworzyć bezpieczne warunki pracy swoim ludziom i dlatego uprosił Smugę, aby przybył do Brazylii i zorganizował zbrojną ochronę.
– Skąd pan znał pana Smugę? – zapytał Tomek.
– Polecił mi go listownie mój znajomy, pan Wickham, który długie lata przebywał w Brazylii – wyjaśnił Nixon.
– Czyżby miał pan na myśli Anglika Henryka Wickhama? – zdumiał się Tomek.
– Tak, o niego chodzi. Kiedyś przyjaźniliśmy się, a po jego wyjeździe do Anglii korespondowaliśmy ze sobą.
Tomek badawczo spoglądał na Nixona i dopiero po chwili powiedziałŕ- Znam pana Wickhama, rozmawiałem z nim nie tak dawno.
– Czy może wspomniał coś o mnie? – zagadnął Nixon.
– Nie, nie wspominał…
– Cóż to za facet, ten Wickham? – wtrącił Nowicki, widząc pewien niepokój w oczach przyjaciela.
– Później pomówimy na ten temat, najpierw pozwólmy wypowiedzieć się panu Nixoowi.
Nixon szeroko mówił o zasługach Smugi dla przedsiębiorstwa, o wciągnięciu go do spółki. Stwierdził, że dzięki Smudze w obozach kauczukowych jego kompanii stworzono lepsze warunki pracy, zapewniono bezpieczeństwo. Przyznał też ze skruchą, że sam ściągnął Smugę z dżungli do Manaos, aby omówić plany rozbudowy przedsiębiorstwa.
1 wtedy właśnie napadnięto na obóz. Wyjaśnił, że Smuga podejrzewał konkurenta, Pedra Alvareza, o zorganizowanie tego napadu. Potem mówił o rozmowie Smugi z Alvarezem w "Tesouro", o wyjeździe nad Putumayo i o wynikach śledztwa.
– Nie wierzyłem w wykrycie morderców – ciągnął Nixon. – Od napadu upłynęło sporo czasu, ale Smuga, jakimś psim węchem, wykrył zdrajcę w naszym obozie i od niego dowiedział się prawdy. Postanowił wykupić od Indian Yahua głowę mego bratanka, a potem schwytać morderców i zdemaskować Alvareza.
Dwaj biali mordercy pozostawali na usługach Vargasa, osławionego handlarza niewolników indiańskich w Peru. Odwodziłem Smugę od tegp zamiaru, ale przytoczył argument, który zamknął mi usta. Pragnął wykupić z niewoli naszych Indian porwanych znad Putumayo. Wobec tego postanowiłem mu towarzyszyć. Nie zgodził się na to. Zabrał ze sobą naszego pracownika, Wilsona, oraz kilku Indian z plemienia Cubeo.
Smuga dotarł do Vargasa i przycisnął go do muru. Wykupił naszych Indian, lecz dwaj mordercy, Cabral i Jose, w porę umknęli przed nim.
Smuga postanowił ścigać ich dalej. Nie pomogły perswazje Wilsona. Smuga kazał mu wracać z naszymi Indianami nad Putumayo. Widząc upór Smugi, Wilson i nasz zaufany Indianin Haboku chcieli iść razem z nim. Nie zgodził się, a oni usłuchali rozkazu, bo Smudze nawet ja nie potrafiłem się przeciwstawić.
Smuga wybrał kilku Indian z ludzi Vargasa i tylko z Metysem Mateem, znanym już panom zdrajcą, ruszył w pościg. Od tej pory słuch o nim zaginął.
– Czy potem wysyłał pan kogoś do Vargasa, aby zasięgnąć informacji? – zapytał Tomek.
– Zastanawiałem się, czy nie powinienem pojechać osobiście lub wysłać Wilsona. Cóż jednak mógłby tam zdziałać pojedynczy człowiek? Uważałem to za bezsensowne ryzyko, skoro taki Smuga nie dał sobie rady. Poza tym pan Zbyszek był przekonany, że tylko pan Wilmowski mógłby pokusić się o odszukanie Smugi. Dlatego czekałem na wasze przybycie i zorganizowanie większej wyprawy.
– Zbyszek miał rację – odezwał się kapitan Nowicki – szukanie śladów po upływie miesięcy jest błądzeniem po omacku. Tu trzeba mieć nosa, tak jak Smuga i nasz Tomek.
– Gdzie jest obecnie pan Wilson i ten Indianin Haboku? – zapytał Tomek.
– W obozie nad Rio Putumayo – wyjaśnił Nixon.
– Wstąpimy do nich jadąc nad Ukajali – powiedział Tomek. – Jak pan sądzi, czy Haboku zgodziłby się towarzyszyć nam, tak jak przedtem panu Smudze?
– Kto wie? To bardzo odważny człowiek i lubi Smugę.
– A co, nie mówiłem?! – zawołał Nowicki. – Tomek od razu wyniuchał przyjaciela Smugi.
– Tommy jest wspaniały! – zawtórowała Sally, a zwracając się do Nixona dodała: – Gdy miałam jedenaście lat, pewnego dnia zabłądziłam w buszu w Australii. Ojciec zorganizował wielką obławę i wszyscy mnie szukali. Powrócili z kwitkiem, a Tommy jednak znalazł mnie i uratował. Miałam zwichniętą nogę i nie mogłam chodzić. Tommy przyniósł mnie do domu.
– Przepraszam, ile miał pan wtedy lat? – zapytał Nixon.
– Czternaście.
– To pan liczy teraz sobie…?
– W Boże Narodzenie skończę dwudziesty pierwszy rok.
– Przed wyjazdem do Brazylii Tomek został przyjęty na honorowego członka Królewskiego Towarzystwa Geograficzego w Londynie – powiedział kapitan Nowicki, widząc oszołomienie Nixona. – Napisał pracę o Papuasach. To niezwykły chłopak, szanowny panie. Kiedy wyruszamy, Tomku?
– Cóż, kapitanie, czy zgadza się pan poczynić przygotowania do wyprawy? Ja tymczasem obmyśliłbym marszrutę. Zgoda?
– Z góry mianowałem cię dowódcą, więc rozkazuj i kwita.
– Dziękuję. Czy wystarczą panu trzy dni na przygotowania?
– Wystarczą. Teraz pójdę ze Zbyszkiem na "Santa Marię" po bagaże. Przy okazji pogadam z kapitanem Slimem. Jestem ciekaw, dokąd teraz zamierza płynąć!
– Rozumiem, niezła myśl.
Nixon oszołomiony przysłuchiwał się rozmowie. Teraz niedowierzająco zapytałŕ- Więc panowie naprawdę zamierzają wyruszyć już za trzy dni?
– A na co mamy czekać? – odpowiedział Nowicki. – I tak zbyt dużo cennego czasu upłynęło od zaginięcia Smugi.
– Pan Nixon i Zbyszek jeszcze nie wiedzą, że Tomek już sprawił lanie Pedrowi Alvarezowi, a pan kapitan Nowicki temu Indianinowi, który krąży za nim jak cień – powiedziała Natasza.
– Gdzie, kiedy? – zawołał Zbyszek.
– Czy to możliwe? – dziwił się Nixon.
– Stało się to na "Santa Marii" – wyjaśniła Sally. – Alvarez mnie zaczepiał i dostał tęgie lanie.
– Nie wiedzieliśmy, że to właśnie on, bo oberwałby jeszcze lepiej – dodał Nowicki.
– Widzę, że naprawdę nie lubicie tracić czasu, ale teraz miejcie się na baczności. Alvarez jest mściwy i posiada całą sforę łotrów spod ciemnej gwiazdy – ostrzegł Nixon.
– Czy pan nie sądzi, że Alvarez mógł porozumieć się z Vargasem jeszcze zanim pan Smuga przybył nad Ukajali? – zapytał Tomek.
•V Nie wiem, naprawdę nie wiem…
– A co pan myśli, kapitanie? – indagował Tomek.
– Po jakie licho domyślać się? Pogadamy wieczorem. Teraz idę na "Santa Marię". Chodź, Zbyszku!
<a l:href="#_ftnref70">[70]</a> Wiktoria królewska (Victoria regia) – występuje w dorzeczu Amazonki, a Victoria cruciana w rzekach Parana i Paragwaj oraz w północnej Argentynie. Są to zakorzeniające się na dnie rośliny zielne wieloletnie, rosnące w dużych rzekach Ameryki Południowej; mają dochodzące do dwóch metrów średnicy koliste liście o brzegach podniesionych i piękne kwiaty o średnicy 20 do 40 cm, trwałe przez 24 godziny, które po przekwitnieniu pogrążają się w wodzie, gdzie następuje dojrzewanie owoców o jadalnych nasionach. Ta oryginalna roślina bywa uprawiana w dużych basenach szklarniowych w ogrodach botanicznych.
<a l:href="#_ftnref71">[71]</a> Kreole – potomkowie europejskich kolonizatorów urodzeni w koloniach hiszpańskich, portugalskich i francuskich.