158663.fb2 Tomek u ?r?de? Amazonki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

Tomek u ?r?de? Amazonki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

Dramatyczna walka

Kapitan Nowicki zdjął z bioder pas z rewolwerami i odrzucił go na bok. Następnie pozbył się kurtki i zaczął zawijać rękawy koszuli. Zza paska od spodni wystawała mu rękojeść myśliwskiego noża, z którym nigdy się nie rozstawał podczas wypraw łowieckich.

Tomek nachmurzony spoglądał na przyjaciela. Był pewny, że jego ojciec nie dopuściłby do takiej walki. Wiedział również, że nie zdoła powstrzymać Nowickiego, który jeszcze podczas podróży do Manaos postanowił rozprawić się z Alvarezem. Mimo to podszedł do przyjaciela i cicho zapytał:

– Co o tym powie ojciec, gdy się dowie?

– Do stu zdechłych wielorybów, nie czas teraz na morały! Już ci zapowiedziałem, że nie ustąpię!

Tomek ciężko westchnął, a potem odezwał sięŕ- Niech pan uważa, Alvarez nie stracił pewności siebie!

– Miną nadrabia, nie martw się, brachu! Wiesz, że na mnie możesz liczyć!

– Rozwaga i rozsądek ważniejsze! Czeka nas ciężka wyprawa. Sam z kobietami niewiele zdziałam! Czy warto obciążać własne sumienie zabójstwem nawet tak podłego człowieka jak Alvarez?

– Słuchaj, brachu, Smuga nie darowałby nikomu, gdyby nam stała się krzywda!

Alvarez tymczasem również zdjął marynarkę i położył ją na boku sceny. Podwinął za łokcie rękawy koszuli, po czym wydobył nóż z kieszeni spodni, otworzył ostrze i zawołałŕ- Jestem gotów, zaczynajmy! Pamiętajcie jednak o naszym układzie!

– Spieszno ci do piekła?! – odparł Nowicki. Mrugnął okiem do Tomka, aby dodać mu otuchy i nie wydobywając broni z pochwy ruszył ku Alvarezowi.

Alvarez z nożem w dłoni przyczaił się do skoku. Nowicki, trochę pochylony piersią do przodu, półkolem wolno przybliżał się do niego, trzymając przy bokach ręce zgięte w łokciach. Alvarez wciąż czaił się, nie spuszczał wzroku z przeciwnika. Nowicki już zachodził go z boku, więc Alvarez zwinnym ruchem odwrócił się przodem do niego. Nowicki zacząłsię cofać, a potem rozpoczął poprzedni manewr od początku. Alvarez wkrótce obracał się w miejscu, a Nowicki wciąż podkradał się to z lewej strony, to z prawej. Nagle jeszcze bardziej pochylił się do przodu, jakby zamierzał zaatakować. Alvarez błyskawicznie wzniósł do góry rękę uzbrojoną w nóż i skoczył ku niemu. Nowicki w ostatniej chwili odwrócił się bokiem. Nóż trafił w próżnię, a Nowicki kątem wyprostowanej lewej dłoni uderzył Alvareza w przegub tuż za pięścią zaciśniętą na rękojeści. Nóż potoczył się ku rampie sceny.

Alvarez zaklął okropnie. Chciał podnieść broń, ale Nowicki zwalił się na niego całym ciężarem ciała. Spleceni w uścisku potoczyli się ku brzegowi sceny, a potem runęli w dół do pomieszczenia dla orkiestry. Rozległ się trzask łamanych krzeseł i pulpitów.

Tomek i Slim z płonącą świecą w ręku podbiegli na skraj sceny. W mdłym świetle trudno było odróżnić walczących. Alvarez po straceniu noża z prawdziwą furią zaatakował przeciwnika. Ciosy śmigały jak błyskawice. Co chwila któryś z walczących padał na podłogę, potem zrywał się, uderzał. Drzazgi leciały z krzeseł, które z trzaskiem rozsypywały się pod ciężarem ciał.

Mimo półmroku Tomek rozpoznawał przyjaciela po jasnej czuprynie. Naraz Alvarez jęknął głucho i gwałtownie pochylił się do przodu górną częścią ciała. Tomek pobladł straszliwie, bowiem sądził, że Nowicki pchnął nożem swego przeciwika. W tej jednak chwili Nowicki uderzył kolanem prawej nogi w twarz pochylonego. Alvarez jakby podrzucony sprężyną wyprostował się, po czym plecami grzmotnął w podium sceny.

Nowicki ciężko oddychał. Przez krótką chwilę stał nieruchomo. Alvarez próbował dźwignąć się z podłogi, lecz nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Nowicki pochylony do przodu zaczął zbliżać się ku niemu. Dopiero teraz ujął dłonią rękojeść noża tkwiącego za pasem.

Alvarez ujrzał ten ruch. Wyciągnął przed siebie ręce drżące ze strachu.

– Nie zabijaj…! – zawołał chrapliwym głosem.

– Gdzie jest Smuga? Coś z nim zrobił?

– Nie zabijaj! Nic nie wiem o nim…

– Kłamiesz, draniu! Dałeś znać swoim kompanom, że on idzie do nich tam nad Ukajali!

– To nieprawda! Nie wiedziałem, że tam poszedł!

– Kłamiesz!

Nowicki pochylił się nad Alvarezem, który oszalały ze strachu naraz krzyknąłŕ- Czekaj, list! Mam dowód!

– Jaki list?

Alvarez drżącymi rękami zaczął grzebać w kieszeniach spodni.

– Już wiem, już wiem, jest w marynarce! Sprawdźcie, to list od Vargasa! – zawołał pospiesznie.

– Tomku, zobacz, czy ma w kapocie jakiś list – polecił Nowicki. Tomek przyniósł marynarkę, po czym przeszukał kieszenie. W jednej z nich znajdowała się pomięta koperta.

– Czytaj – zawołał Alvarez.

– Pisany po hiszpańsku – powiedział Tomek spoglądając na list. – Nie mogę przeczytać…

– Ja znam hiszpański – wtrącił kapitan Slim. – Niech pan potrzyma świecę! – zwrócił się Slim do Tomka i zaczął czytaćŕ

La Huaira, 10 września 1910 roku.

Szanowny Panie Alvarez

Nigdy bym nie przypuszczał, że człowiek tak dobrze znający się na interesach może zachowywać się jak stary dureń! Nie dość, że potajemnie najmujesz moich ludzi do porachunków ze swoimi konkurentami, to jeszcze sprowadzasz na mnie kłopoty. O napadzie nad Putumayo dowiedziałem się dopiero od niejakiego Jana Smugi, który przybył do La Huairy w sierpniu, poszukując dobrze ci znanego Cabrala i Josego. Oskarżał ich o napad i zabójstwo krewnego swego wspólnika, Nixona. Cabral i Jose przyprowadzili tutaj Indian z plemienia Cubeo, ale nie przyznali się, że zabrali ich z obozu Nixona.

Nie chciałem wdawać się w zatargi z tym Smugą, który nie przybył do mnie sam. Był z nim Wilson, pracownik Nixona, i kilku Indian. Ostatnio mam dość własnych kłopotów, więc przede wszystkim cichaczem przegnałem Cabrala i Josego. Wysłałem z nimi pięciu zaufanych Pirów, żeby mieli tych głupców na oku. Skryli się w Grań Pajonalu. Temu Smudze zwróciłem Cubeo porwanych znad Putumayo, ale on również domagał się wydania Cabrala i Josego. Potrzebni mu byli jako świadkowie przeciwko Tobie.

Skoro dowiedział się, że ci dwaj umknęli do Grań Pajonalu, odprawił swoich ludzi z powrotem, a sam z Metysem Mateem wyruszył w pościg. Dałem mu nawet trzech moich Pirów jako tragarzy. Poszedł z nim także jeden Kampa, który podsłuchał tych dwóch moich durniów, gdy naradzali się przed ucieczką.

Chyba tylko diabeł wie, co wydarzyło się tam w Grań Pajonalu. Ani Smuga, ani żaden z moich ludzi dotąd nie powrócili. Przepadli jak kamień w wodę. Albo zabili ich dzicy Kampowie, którzy nienawidzą białych, albo może też schwytali ich do niewoli. Niektórzy dzicy lubią więzić białego i uważają to za zaszczyt dla swego plemienia.

Nie chciałbym, aby jacyś obcy węszyli tutaj za zaginionymi. Powiadam, mam dość własnych kłopotów! Trzymaj się więc z dala od moich ludzi, jeśli nie chcesz żebym złożył Ci wizytę w Manaos.

Vargas.

– Czemuś od razu nie pokazał tego listu? – zawołał kapitan Nowicki, gdy Slim skończył czytać.

– Przypomniałem sobie dopiero teraz. Otrzymałem go parę miesięcy temu – odparł Alvarez. – Macie dowód, że nie przyłożyłem ręki do zaginięcia waszego przyjaciela.

– Jak wynika z listu, jeszcze istnieje możliwość, że pan Smuga żyje – odezwał się Tomek.

– Tak, brachu, to dobra nowina – potwierdził Nowicki. – Weź ten list, może nam się przydać.

– Co teraz zrobicie z Alvarezem? – zapytał kapitan Slim.

– Chciałem pomścić Smugę, ale przed samą walką Tomek zaczął po swojemu i wtedy jakoś głupio mi się zrobiło. Faktycznie przyprowadziliśmy go tutaj jak wołu do rzeźni! Mój staruszek w Warszawie zawsze mówił: "Nie sądź nikogo, to sam nie będziesz sądzony". Skoro wiemy teraz, że Alvarez nie podstawił Smudze nogi, to czort z nim! Zabieraj się stąd! Ale zapamiętaj, jeśli jeszcze raz zaczepisz Nixona, to już ci więcej nie daruję!

Tomek uradowany zeskoczył ze sceny i mocno uściskał przyjaciela.

– Dobrze, dobrze, postawiłeś na swoim – zrzędził Nowicki. – Ale niech on już lepiej stąd idzie, żebym się nie rozmyślił! Pomóż mu, brachu, włożyć kapotę, bo, jak widzę, trochę zasłabł!

– Nic dziwnego, któż mógłby dać panu radę!

– Tak myślisz? No, początkowo nieźle się odgryzał! Ale wiesz co? Mów mi już po imieniu! Jestem niby starszy, ale kawaler, a ty żonaty. Kto wie, czy niedługo nie zostaniesz ojcem? To wyrównuje różnicę wieku!

Tomek i Nowicki podali sobie dłonie, a potem wyprowadzili Alvareza na scenę, gdyż kolana uginały się jeszcze pod nim. Na schodach opery pożegnali się ze Slimem, który pospieszył na statek. Zanim Alvarez odszedł od nich, Nowicki ujął go za klapę marynarki i rzekłŕ- Przez ciebie narobiliśmy w operze trochę bałaganu. Zajmij się naprawieniem szkód. Powiem Nixonowi, żeby sprawdził i dał mi znać!

– Dobrze, senhor, załatwię to – potulnie odparł Alvarez.

– No, to wesołych świąt, pojutrze gwiazdka! Najlepiej przebierz się za świętego Mikołaja, bo posiniaczoną łepetyną będziesz straszył porządnych ludzi!

Nikły uśmiech przewinął się po napuchniętej i pokiereszowanej twarzy Alvareza. Wyglądał okropnie, wciąż jeszcze chwiał się na nogach. Zakrwawiona koszula wisiała na nim w strzępach. Mimo to spoglądał na swego pogromcę z wyrazem podziwu.

– Nieźle oberwałem, jeszcze kręci mi się we łbie! – odezwał się już trochę raźniejszym głosem. – Ten młody powalił mnie na statku za pomocą jakiegoś nie znanego mi chwytu, ale ty, senhor, naprawdę jesteś silniejszy. Mogłeś mnie zabić! Powiedz, dlaczego nie dobyłeś noża podczas walki.

– Nóż jest bronią szubrawców, a ja lubię walczyć honorowo!

– Nie jestem zbyt dobrym strzelcem, dlatego też bałem się waszego Smugi. Na szczęście w ostatniej chwili przypomniałem sobie o tym liście! No, pójdę już, niedługo świt! Do widzenia.

Alvarez wkrótce zniknął w ciemnym wylocie ulicy.

– Odszedł żywy… – mruknął Nowicki. – Oby tylko nie usiłował jeszcze wchodzić nam w paradę!

– Zdobyliśmy dowód, że bezpośrednio nie przyczynił się do zaginięcia pana Smugi – powiedział Tomek. – Za inne złe czyny spotka go kiedyś zasłużona kara, możesz być tego pewny! Nie możemy postępować tak jak on!

– Nie wiem, czy zdołałbym się opanować, gdyby nie list Vargasa – odparł Nowicki. – Prawdę mówiąc myślałem, że Smuga już przepadł na amen. Toteż gdy usłyszałem, że on może przebywać w niewoli u Indian, z radości mógłbym uściskać nawet tego drania Alvareza.

– Masz rację, ten list naprawdę podniósł mnie na duchu. Chodźmy do domu, już tylko patrzeć świtu. Musisz przyłożyć sobie kompres na lewe oko. Prawie zniknęło pod opuchnięciem.

– Najlepiej pomaga surowy befsztyk.

– Może znajdzie się u Natki w lodówce!

– Spójrz, brachu! Nasi jeszcze czuwają! Światło pali się w domu!

– Spodziewałem się tego. Domyślali się, w jakim celu wychodzimy. Po cichu weszli na werandę, a potem do hallu. Ogarnęło ich zdumienie, a nawet niepokój, gdy przez otwarte drzwi do saloniku ujrzeli nie tylko wszystkich domowników, ale i Nixona.

– Chwała Bogu! Nareszcie przyszliście! – zawołała Natasza, podbiegając do progu. – Czy Alvarez…?

Urwała w połowie zdania, bowiem w tej chwili spojrzała na kapitana Nowickiego, którego wygląd wymownie świadczył, że stoczył straszliwą walkę.

– Co tu się stało? Dlaczego pan Nixon przyszedł w nocy? – zapytał Nowicki zaniepokojony.

– Czy wszystko w porządku, chłopcy? – odezwała się Sally.

– W porządku, kochanie – uspokoił ją Tomek. – Powiedz raczej, co się tutaj dzieje?

– Domyśliliśmy się, że chcecie rozprawić się z Alvarezem. Długo nie powracaliście, więc pomyśleliśmy, że może będziemy potrzebowali pomocy pana Nixona – wyjaśniła Sally. – Dlatego też Zbyszek poprosił go do nas.

– Dlaczego panowie nie powiedzieliście, że zamierzacie przycisnąć Alvareza do muru? Zebrałbym kilku moich ludzi i poszlibyśmy razem z wami – wtrącił Nixon. – Widzę, że doszło do walki. Czy pan nie jest ranny?! Może sprowadzić doktora?

– Do takiego drobiazgu? – oburzył się Nowicki.

– Zaraz zajmę się naszym kapitanem, tylko taka jestem ciekawa, co zrobiliście z Alvarezem? – zawołała Sally.

– Straszliwie oberwał! Gdyby niemal w ostatniej chwili nie przypomniał sobie o liście, który otrzymał od Vargasa, już by nie żył – odparł Tomek.

– Czyżby nareszcie ten łotr dostał za swoje?! – zawołał Nixon. – Poza Smugą nikt dotąd nie miał odwagi dobrać mu się do skóry!

– Może być pan pewny, że Alvarez nieprędko wejdzie panu w drogę. W pół godziny po walce jeszcze chwiał się na nogach – dodał Tomek. – To była rozprawa na śmierć i życie!

– Co Vargas pisał w liście? Zapewne musiało w nim być coś o panu Smudze, skoro list uratował Alvareza? – wtrącił Zbyszek.

– Panie Tomku, proszę opowiedzieć nam wszystko od początku! Zapewne dowiemy się czegoś bardzo ważnego – zaproponował Nixon.

Tomek powtórzył przebieg wydarzeń. Gdy skończył, pierwsza odezwała się Nataszaŕ- Więc istnieje promyk nadziei, że pan Smuga jeszcze żyje!

– Vargas od lat przebywa wśród Indian, na pewno dobrze zna ich zwyczaje – powiedział Nixon. – Wśród Pirów cieszy się wielkim mirem. Skoro sądzi, że Smuga mógł zostać uwięziony, kto wie? Jeśli byłaby choć tylko jedna szansa na sto, nie wolno jej poniechać! Wyprawa może potrwać dość długo. Odszukiwanie śladów w Grań Pajonalu nie będzie łatwe. Czy panowie dysponują nieograniczonym czasem?

– Nie odjedziemy stąd, dopóki nie odnajdziemy naszego przyjaciela^ lub jego mogiły. A i wtedy jeszcze najpierw odkopię grób, aby sprawdzić, czy on w nim leży – stanowczo zapewnił kapitan No wieki.

– Wyprawa pochłonie wiele pieniędzy. Kompania "Nixon – Rio Putumayo" pokryje wszystkie koszty. Jutro otworzę panom konto w banku w Iquitos – dodał Nixon. – Jeżeli panowie uważają, że mogę się na coś przydać, jestem gotów wziąć udział w tej wyprawie.

– Włóczęga po stepie nie dla pana! – odparł Nowicki. – Więcej pożytku będziemy mieli z kilku zaufanych Indian.

– Jestem tego samego zdania – potwierdził Tomek. – Poza tym Zbyszek i Natasza koniecznie chcą iść z nami.

– Skoro tak, to pan Zbyszek będzie przedstawicielem naszej Kompanii na tej wyprawie. Pobory będę wpłacał na pana konto. Zgoda?

– Bardzo dziękuję! Mnie i żonie już okazał pan bardzo wiele życzliwości! – odparł Zbyszek.

– Nie ma o czym mówić – zaoponował Nixon. – Jestem dłużnikiem Smugi. Zrobię wszystko, byle tylko mu pomóc.

– Dziękujemy w imieniu pana Smugi – powiedział Tomek. – Pomoc finansowa ma dla nas duże znaczenie. Nie jesteśmy zamożni.

– Proszę nie liczyć się z kosztami. W biurze załatwimy wszystkie formalności.

– Tommy, czy przypominasz sobie, co mówił pan Fawcett? – zagadnęła Sally.

– Czy masz na myśli kopalnie Muribeki? – zapytał Tomek. – Och, już wiem!

– Cóż tam wymyśliła ta sikorka? – zaciekawił się kapitan Nowicki.

– Przypomniała mi kogoś, kto również wspominał, że niektóre plemiona indiańskie w Ameryce Południowej lubią szczycić się posiadaniem białych jeńców – wyjaśnił Tomek.

– Opowiedz nam o tym Tomku! – poprosił Zbyszek.

– To bardzo interesujące, a być może i ważne w naszej sytuacji – dodała Natasza.

– Prosimy, niech pan mówi! – zawtórował Nixon. – Któż to jest ten pan Fawcett? Wydaje mi się, że już słyszałem to nazwisko!

– Być może, gdyż pułkownik Fawcett jest badaczem Ameryki Południowej – potwierdził Tomek. – Jako generalny komisarz Boliwijsko-Brazylijskiej Komisji Granicznej w tysiąc dziewięćset szóstym roku, a następnie w tysiąc dziewięćset dziewiątym, prowadził bardzo cenne prace badawcze we wschodniej Boliwii. Obecnie prawdopodobnie znów znajduje się na tym kontynencie.

Kilka miesięcy temu spotkałem go w Londynie w Królewskim Towarzystwie Geograficznym. Wygłaszał prelekcję na temat indiańskiej cywilizacji, która jakoby miała istnieć w Ameryce Południowej jeszcze przed podbojem przez Inków. Jest wiele legend mówiących o zaginionych miastach, kopalniach i dziwnym plemieniu, które unika zetknięcia się z białymi ludźmi. Fawcett zbierał te legendy, badał je i w końcu nabrał przekonania, że nieznane dotąd ostępy puszcz południowoamerykańskich kryją jeszcze niejedną tajemnicę. Fawcett wierzył w istnienie pradawnych miast i kopalń Muribeki, o których rozwodził się dość szeroko. Nosił się również z zamiarem urządzenia wielkiej wyprawy poszukiwawczej [78].

– Cóż to za kopalnie Muribeki? – zapytał Zbyszek.

– A jakże, opowiedz nam o nich – dodał Nowicki.

– Zaledwie w kilkanaście lat po odkryciu Ameryki przez Kolumba, jeden z konkwistadorów portugalskich ożenił się z Indianką z plemienia Tupinamba i przez długie lata żył wśród krajowców. Z małżeństwa tego narodził się syn, Melchior Dias Moreyra, zwany przez Indian Muribeką. Ów Muribeka odkrył wiele kopalń srebra, złota oraz drogocennych kamieni. Syn Muribeki, Robeiro Dias, znał tajemnice ojca, któremu inni biali zazdrościli skarbów. Robeiro zgodził się zdradzić królowi Portugalii miejsca, w których leżały kopalnie srebra i udostępnić ich ekspoloatację, lecz w zamian zażądał nadania mu tytułu markiza das Minas. Urządzono wyprawę, podczas której Robeiro Dias przekonał się, że król Portugalii [79] nie zamierza dotrzymać warunków umowy. Wtedy Dias odmówił pokazania drogi do kopalń i w końcu zmarł nie ujawniając nikomu tajemnicy. Potem wielu śmiałków organizowało wyprawy poszukiwawcze, ale żadnej z nich nie udało się natrafić na ślad starych kopalń. Większość wypraw, nawet bardzo liczebnych, na zawsze przepadła w dżungli, a od Indian nie można było wydobyć nawet najdrobniejszej informacji na temat skarbów Muribeki.

Fawcett był zdania, że w głębi kontynentu mogło przetrwać jakieś plemię o pradawnej cywilizacji. Może zaszyło się w głuszę przed zaborczością Inków i odgrodziło od reszty świata barierą dzikich plemion? To tłumaczyłoby, dlaczego tylu poszukiwaczy starodawnych miast zginęło bez wieści. Mówił też wtedy, o czym przypomniała mi Sally, że niektóre dzikie plemiona mają zwyczaj trzymania w niewoli białych jeńców, gdyż to dodaje im powagi i znaczenia u innych plemion. Czasem taki jeniec był wybierany nawet wodzem plemienia, które mimo to strzegło każdego jego kroku.

– Mamy więc jeszcze jedno potwierdzenie, że domysły Vargasa nie są pozbawione podstaw – odezwał się Nixon.

– Nie ma chwili do stracenia! – zawołał kapitan Nowicki. – Jeśli Smuga żyje, może znajdować się w piekielnych tarapatach!

– W jaki sposób zdołamy odaleźć jakieś ślady w tym bezdrożnym, dzikim kraju? – zafrasowała się Natasza*.

– Jeśli pan Smuga żyje, Tommy na pewno go odnajdzie, tak jak mnie odszukał i wyrwał z niewoli u Indian Pueblosów w Meksyku! – wtrąciła Sally.

– To, co się udało Tomkowi w Ameryce Północnej, musi udać się i w Południowej! – zawtórował Zbyszek. – Nie rozumiem tylko, dlaczego tam kolonizacja poczyniła tak wspaniałe postępy, a tutaj wciąż pustka i dzicz?

– Mój drogi, złożyły się na to liczę przyczyny – powiedział Tomek.

– Wystarczy popatrzeć na mapę…

– Oglądałem ją w szkole do znudzenia! – przerwał mu Zbyszek.

– Przecież obydwa kontynenty mają podobne warunki, a jednak tutaj nic się nie zmienia na lepsze!

– Widzę, że niewiele pożytku odniosłeś z tego "oglądania" map – odparł Tomek uśmiechając się do brata. – Mam na "Santa Marii" obszerną geografię Ameryki Południowej, w drodze do Iquitos będziesz musiał uważnie ją przestudiować. Pewne wiadomości przydadzą ci się podczas wyprawy.

– Czyżbym się mylił, mówiąc, że obydwa kontynenty posiadają podobne warunki? – zdziwił się Zbyszek.

– Wyjaśnij nam, Tomku, bo ja także byłam tego zdania co Zbyszek – odezwała się Natasza.

– Nie warto już kłaść się spać, więc prosimy o kilka słów na poruszony przez państwa Karskich temat. Ja również bardzo chętnie posłucham – rzekł Nixon.

– Obydwie Ameryki posiadają podobne warunki, jeśli chodzi o układ systemów górskich, gdyż mają stare formacje górskie na wschodzie kontynentów i wciąż jeszcze kształtujące się pasma w zachodnich swych częściach. Istnieją jednak również ważne różnice pomiędzy tymi kontynentami.

Ameryka Pomocna posiada wielki centralny obszar równin, ciągnący się od Appalachów do Gór Skalistych, nawadniany przez dorzecze Missisipi, która uchodzi do Zatoki Meksykańskiej. Natomiast Ameryka Południowa ma aż trzy wielkie obszary równin, oddzielone od siebie wyżynami, a rzeki, które je nawadniają, uchodzą do morza w trzech różnych miejscach.

Szeroka równina na wschodnim wybrzeżu Ameryki Północnej, rozciągająca się od stanu Maine na północy aż do Florydy na południu, umożliwiała europejskim osadnikom przenikanie w głąb kontynentu, podczas gdy w Ameryce Południowej nadbrzeżne wyżyny utrudniały penetrację i zmuszały do korzystania jedynie z dróg rzecznych.

Olbrzymia centralna równina w Ameryce Północnej posiadała doskonałe warunki do budowy dróg, linii kolejowych, a szybko powstająca sieć komunikacyjna ułatwiała łączenie w jedną całość poszczególnych terenów i przyczyniała się do rozwoju handlu i przemysłu.

W Ameryce Południowej bariery górskie oddzielające niziny utrudniały komunikację. Dlatego też tutaj osadnictwo przede wszystkim krzewiło się na wybrzeżach kontynentu, podczas gdy oddzielone od siebie obszary nizinne nie związały się dotąd choćby w jakąś gospodarczą całość. Z tego też względu kraje Ameryki Południowej różnią się ukształtowaniem terenu, klimatem, mieszkańcami, naturalnymi bogactwami i stopniem rozwoju.

Nixon z uznaniem spoglądał na młodego podróżnika, a gdy ten skończył mówić, odezwał sięŕ- Winszuję tak doskonałej znajomości świata! Słyszałem jednak, że wyludnienie brzegów rzek na nizinach, a zwłaszcza nad Amazonką, nastąpiło dopiero podczas portugalskich i hiszpańskich podbojów Ameryki Łacińskiej.

– Słuszna uwaga, proszę pana – potwierdził Tomek. – Francisco de Orellana [80], hiszpański konkwistador, razem z Gonzalem Pizarrem, to jest młodszym bratem Francisco Pizarra, który pierwszy odkrył i podbił państwo Inków, wyruszył z Quito w 1541 roku na wschód w poszukiwaniu El Dorado, czyli krainy złota. Po dotarciu do rzeki Napo zbudował statek i płynąc na nim dotarł do Amazonki, a następnie w ciągu ośmiomiesięcznej żeglugi przepłynął, jako pierwszy z Europejczyków, całą tę rzekę aż do jej ujścia do Atlantyku.

Otóż Orellana był zaskoczony widokiem licznych osad na brzegach Amazonki. Również Friar Carvajal, który mu towarzyszył, stwierdził w swoim raporcie, że terytorium zamieszkane przez poddanych wielkiego władcy, zwanego Machiparo, rozciągało się co najmniej na przestrzeni stu trzydziestu kilometrów. Osada od osady nie była więcej oddalona niż na strzał z łuku. Spotykano także okolice, gdzie jedna osada rozciągała się na przestrzeni dziewięciu kilometrów, a dom stał niemal przy domu. Indianie nadamazońscy przyjaźnie witali Orellanę i dopiero później, gdy poznali okrucieństwo konkwistadorów, którzy szukając złota bezlitośnie mordowali tubylców, odsunęli się od brzegów rzeki w głąb nieprzebytych lasów.

– Obecnie biali również okrutnie postępują z Indianami – wtrąciła Natasza. – Terrorem zmuszają ich do niewolniczej pracy. Jeżeli gorączka kauczukowa potrwa jeszcze dłuższy czas, to część kontynentu zostanie,zupełnie wyludniona!

– Przerażające rzeczy opowiadasz! – szepnęła Sally.

– Tutaj życie ludzkie nie ma wielkiej wartości! – potwierdził Zbyszek.

– To prawda, że Hiszpanie i Portugalczycy okrutnie obeszli się z Indianami w Ameryce Południowej, a i teraz pod tym względem panuje tu potworne bezprawie – powiedział Nixon.

– Dość już tych rozmów! – odezwał się kapitan Nowicki. – Teraz pomyślmy o ekwipunku na wyprawę, skoro marny poczynić zakupy w Manaos.

– Musimy ograniczyć się do najniezbędniej szych przedmiotów. Na tej wyprawie nie będzie łatwo o tragarzy – powiedział Tomek.

– Święta racja! – powtórzył Nowicki. – Nawet nie mamy pewności, czy choć kilku Indian Cubeo zechce pójść z nami.

– Pomogę panom zwerbować kilku zaufanych ludzi – zaproponował Nixon. – Uważacie, że na nic się wam nie przydam na wyprawie… No, cóż, nie jestem zbyt młody! Może macie rację, ale pojadę z wami chociaż do obozu nad Putumayo. Cubeo lubili Smugę. Jeśli Haboku zdecyduje się pójść na wyprawę, inni pójdą również!


  1. <a l:href="#_ftnref78">[78]</a> Tomek nie mógł jeszcze wtedy wiedzieć, że Percy Harrison Fawcett, angielski wojskowy i zasłużony podróżnik-badacz, zrealizuje swój zamiar w 1925 r. Właśnie wtedy Fawcett w towarzystwie swego syna, Jacka i jego przyjaciela Raleigha Rimella wyruszył na wyprawę do Mato Grosso, aby ostatecznie wyjaśnić tajemnicę pradawnych, zaginionych miast. Z wyprawy tej Fawcett ani jego towarzysze nie powrócili. Zaginięcie nabrało rozgłosu. Rozpoczęto poszukiwania. Wyprawa komandora Dyotta w 1928 r. niczego nie zdołała ustalić. W 1930 r. dziennikarz Albert de Winton rozpoczął poszukiwania, lecz również zaginął bez wieści. Wyprawa Virginio Pessione nadesłała informacje znad rzeki Kuluene, że Fawcett podobno jest więziony w głębi Mato Grosso przez Indian Aruvudu. Potem Patrick Ulyatt dostarczył podobnych wiadomości i ze swym bratem Gordonem wyruszył na poszukiwania. Nie zdołali jednak przedrzeć się przez tereny Indian Boca Pręta, którzy ich nie przepuścili w okolice, gdzie spodziewali się odnaleźć Fawcetta. Inne wyprawy także niczego nie osiągnęły. Na przestrzeni lat różni ludzie oświadczali, że widzieli Fawcetta lub słyszeli o nim. Nawet pokazywano indiańskiego chłopca, który jakoby miał być synem Jacka Fawcetta. Były to jednak tylko mało wiarygodne pogłoski. Do dnia dzisiejszego zaginięcie Fawcetta pozostało otoczone tajemnicą. Może udało mu się dotrzeć do legendarnego miasta, którego mieszkańcy odgrodzili się murem dzikich plemion? Może żył wśród nich? Byłoby to bardzo fantastyczne rozwiązanie zagadki.

  2. <a l:href="#_ftnref79">[79]</a> Tomek miał na myśli króla Portugalii Dom Pedro II (Dom jest portugalskim odpowiednikiem hiszpańskiego Don, czyli tytułu dawniej przysługującego członkom rodziny królewskiej).

  3. <a l:href="#_ftnref80">[80]</a> Orellana razem z braćmi Pizarro podbijał Peru. Dzięki jego wyprawie poznana została Amazonka od obszarów źródłowych do ujścia. Również jako pierwszy przebył w poprzek kontynent Ameryki Południowej. W 1546 r. Orellana zaginął podczas nowej wyprawy w górę Amazonki, na którą wyruszył w poszukiwaniu El Dorado.