158663.fb2
Długa łódź chyżo płynęła w górę Rio Putumayo. Indiańscy wioślarze rytmicznie zanurzali łopatkowate wiosła w falach rzeki, a im bliżej było wieczoru, tym szybciej poruszały się ich brązowe ramiona. Cubeowie, gdy tylko mieli możność dotrzeć do swych domów przed nocą, rezygnowali nawet z krótkich odpoczynków w ciągu dnia i posilali się w łodzi nie przerywając wiosłowania.
Tomek Wilmowski z uznaniem spoglądał na Indian, którzy od świtu niemal bez chwili przerwy wiosłowali pod prąd rzeki. Tego właśnie ranka Tomek z Nowickim i Nixonem pożegnali przyjaciół na "Santa Marii" i wysiedli na małej przystani na brzegu Putumayo, dokąd uprzejmy kapitan Slim podwiózł ich swoim statkiem. "Santa Maria" zaraz zawróciła na Amazonkę i pożeglowała w kierunku Iquitos w Peru, gdzie pozostali uczestnicy wyprawy ratunkowej mieli pozostać aż do przyjazdu Tomka i Nowickiego.
Tomek niecierpliwie oczekiwał spotkania z Wilsonem i Haboku, którzy towarzyszyli Smudze w wyprawie nad Ukajali. Zastanawiał się, jakich argumentów mógłby użyć, aby nakłonić Indianina do wyruszenia na wyprawę poszukiwawczą. Jednocześnie łowił uchem cichą rozmowę przyjaciela z Nixonem na temat obozów zbieraczy kauczuku. Słońce tymczasem coraz bardziej chyliło się ku zachodowi. Upał nieco zelżał i nadbrzeżna zieleń znów nabierała soczystej barwy. Na drzewach oplecionych lianami ożywiały się wspaniałe kwiaty, w szuwarach, krzewach i na łąkach widać było ptaki żerujące przed nocą. Zielone papugi, głośno krzycząc, przelatywały ponad rzeką, dziki zwierz chyłkiem pojawiał się u wodopojów, krzyczały świerszcze, cykady rozpoczynały swój monotonny śpiew. W nadrzecznych, niskich zaroślach mimoz i akacji śmigały maleńkie kolibry [81], brzęcząc w locie jak trzmiele.
Łódź płynęła w pobliżu lewego brzegu Putumayo, toteż Tomek zauważył gromadę niezwykle zwinnych, ruchliwych kolibrów; ich błyskawiczny lot mógł obserwować tylko wtedy, gdy znajdowały się na otwartym miejscu na tle jasnego nieba. Kolibry szybkim, turkoczącym lotem przefruwały od kwiatu do kwiatu, potem na krótką chwilę zawisały w powietrzu przy kielichu, ssąc z niego nektar lub wyławiając drobne owady. Gdy zatrzymywały się obok kwiatu, ruch ich skrzydeł stawał się tak szybki, że można go porównać jedynie z wibracyjnym ruchem skrzydeł much lub innych owadów. W utrzymaniu odpowiedniej pozycji ciała pomagały sobie ruchem ogonka. Oryginalne, cienkie dzioby ptaków były dostosowane do kształtu kielicha kwiatu, którego nektarem się żywiły. Jedne miały dzioby długie i proste, inne zakrzywione, a jeszcze inne były zupełnie krótkodziobe. Kolibry zaledwie krótką chwilę zatrzymywały się przy kielichu kwiatu, wydając charakterystyczny delikatny, piskliwy głos, po czym z szybkością strzały odtruwały na nowe poszukiwania.
Tomek obserwując kolibry zwrócił uwagę na ich skłoność do kłótliwości. Goniące za sobą maleństwa wciąż czubiły się w locie. Przypomniało mu to, że pora lęgowa kolibrów przypadała w okresie deszczowym, a więc od grudnia do lutego. Wtedy właśnie wpadały w niespokojny, kłótliwy nastrój. Zaczepność kolibrów przywiodła Tomkowi na myśl meksykańską legendę, która głosiła, że dusze poległych wojowników wcielały się w kolibry.
Fruwające, pierzaste klejnociki… – ileż w nich zagadek, ile trudu sprawiały badaczom, wśród których wielu było Polaków! Ojciec wspominał mu kiedyś o swych i Smugi kontaktach z Konstantym Branickim [82], protektorem nauk przyrodniczych w Polsce. Branicki, z zamiłowania ornitolog, organizował oraz finansował wyprawy naukowe do różnych krajów w celu zbierania okazów fauny. Dzięki niemu przyrodnik i podróżnik Konstanty Jelski kolekcjonował okazy fauny w Peru. Potem jego pracę kontynuował zoolog i podróżnik Jan Sztolcman. Zbadał on wybrzeże Peru i okolice źródeł Amazonki, którą przepłynął aż do Belem, skąd powrócił do Polski. Następnie razem z Siemiradzkim przebywał w Ekwadorze, a w końcu odbył wyprawę do Egiptu i Sudanu. Strzelec Jan Kalinowski, również zaangażowany przez Branickiego, przez trzynaście lat gromadził cenne zbiory w Brazylii i Peru.
Tomek słyszał od ojca, na ile trudów i osobistych niebezpieczeństw byli narażeni polscy naukowcy – podróżnicy [83]. Przeważnie w pojedynkę wyruszali w głąb nieznanych, dzikich krain, źle uzbrojeni i niedostatecznie wyposażeni. Ile ofiarności wymagało od Sztolcmana zdobycie zbioru okazów kolibra Loddigesia mirabilis, którego istnienie potwierdzał tylko jeden okaz tego ptaka, zdobyty w 1847 roku!
Wnętrze Ameryki Południowej wciąż jeszcze było mało znane. Wciąż jeszcze w ostępach ginęli pojedynczy podróżnicy, jak i liczne dobrze wyposażone wyprawy. W dzikim Grań Pajonalu przepadł nawet tak doświadczony podróżnik jak Smuga.
Z coraz większą dumą Tomek przypominał sobie nazwiska polskich naukowców i podróżników. Wśród nich znajdował się Józef Siemiradzki, geolog [84], który razem ze Sztolcmanem badał Ekwador, dorzecze Amazonki, Panamę i Antyle, a potem już sam podróżował po Brazylii i Argentynie. On to właśnie badał mało znane obszary Patagonii u stóp Andów i poprawił niedokładne mapy tych okolic. A Ignacy Domeyko w Chile? Odkrywał bogactwa naturalne Andów, założył pierwszy uniwersytet w Chile; jemu, jako dobroczyńcy ludzkości, wystawiono pomniki w wielu miastach [85]. Tylu Polaków wsławiło się badaniami w Ameryce Południowej, a ilu jeszcze zasłuży się nauce w przyszłości [86]?
Mało znany kontynent Ameryki Południowej wciąż intrygował wielu wybitnych przyrodników różnej narodowości. Interesowali się nim tacy naukowcy jak Humboldt, Darwin i d'Orbigny [87]. Tomek aż napuszył się z dumy, że obok nazwisk tak sławnych ludzi znajdowały się w historii badań Ameryki Południowej również nazwiska polskich uczonych i badaczy.
– Hejże, brachu! Źle się czujesz czy drzemiesz? – zawołał kapitan No wieki.
Zamyślony Tomek drgnął i odwrócił się do przyjaciela.
– Nie śpię, Tadku – odparł. – Po prostu różne myśli plątały mi się po głowie.
– Nie baw się w filozofa na glodniaka. Pan Nixon mówi, że tylko patrzeć przystani na rzece. Już czas na kolację i odpoczynek. Nogi mi zdrętwiały od tego siedzenia w łodzi i w brzuchu burczy.
– Nasi na "Santa Marii" siedzą teraz przy stole – mruknął Tomek.
– Za godzinę i my będziemy jedli kolację. Już widać przystań – wtrącił Nixon.
Przy prawym brzegu rzeki ukazała się prymitywna, chybotliwa platforma, zbudowana z pali drzewnych odartych z kory. Przy kilku łodziach przywiązanych lianami do przystani krzątała się grupka półnagich Indian.
Na widok nadpływającej łodzi chwycili za łuki i strzelby, gdyż spotkania z obcymi w amazońskiej dżungli zawsze budziły niepokój.
– Do stu zdechłych wielorybów! Niezbyt przyjaźnie nas tutaj witają – zawołał kapitan No wieki.
– Mają się na baczności – odparł Tomek.
W tej chwili na przystani rozbrzmiały przyjazne okrzyki. Wioślarze w łodzi ochoczo odpowiedzieli na nie i silniej uderzyli wiosłami w wodę.
Wkrótce łódź przybiła do brzegu.
Indianie Cubeo uprzejmie, lecz bez uniżoności witali Nixona, który dość często przyjeżdżał do obozów zbieraczy kauczuku. Z zachowania Indian od razu można było poznać, że lubią kierownika kompanii. Nixon przedstawił Tomka i Nowickiego jako przyjaciół Smugi. Błyski życzliwego zaciekawienia ukazały się w oczach Cubeów.
Po krótkim powitaniu Indianie poprowadzili gości ku obozowi, który zbudowany był nad strumieniem wpadającym do rzeki Putumayo. Tomek i Nowicki ciekawie rozglądali się po obozie. Nigdzie nie było widać śladów napadu sprzed kilku miesięcy. W pobliżu magazynu kauczuku stały dwa baraki mieszkalne wzniesione na palach, a wokół nich stały szałasy indiańskie.
Na platformie baraku ukazał się biały mężczyzna.
– Oto Wilson, kierownik tego obozu i dwóch innych w pobliżu rzeki Japura – odezwał się Nixon na widok mężczyzny.
– Cóż za miła wizyta?! – zawołał Wilson. – Czyżby przywiózł pan tak długo oczekiwanych gości z Europy?
– Nie myli się pan, nareszcie przyjechali – odparł Nixon. – To jest pan kapitan Nowicki, a to, tak dobrze znany nam z opowiadania państwa Karskich, pan Tomasz Wilmowski.
– Proszę, bardzo proszę do mnie – powiedział Wilson. – Panowie zmęczeni podróżą, zaraz będzie kolacja.
– Dobra nowina, głodny jestem jak rekin – odparł Nowicki.
– Nic dziwnego, płynęliśmy cały dzień, nasi mili goście chcieli jak najrychlej zobaczyć się z panem – wyjaśnił Nixon.
– Dobrze się złożyło, że u ujścia Putumayo zastaliśmy łódź kompanii. Zaoszczędziliśmy czasu – odezwał się Tomek.
– Teraz utrzymuję stałą łączność między obozem i przystanią nad Amazonką – odparł Wilson. – Spodziewałem się przybycia pana Nixona lada dzień. Wkrótce zbieranie kauczuku ruszy całą parą.
– Już za miesiąc nastanie pora sucha. Wody spłyną z dżungli, trzęsawiska wyschną i umożliwią swobodny dostęp do drzew hevea, które przeważnie rosną na moczarach – dodał Nixon.
– Spodziewałem się, że panowie przyjadą w liczniejszym towarzystwie z Europy – powiedział Wilson. – Pan Karski stanowczo odradzał rozpoczęcie poszukiwań za zaginionym przed przybyciem panów. Dużo czasu już straciliśmy. Nareszcie trzeba coś przedsięwziąć.
– Teraz jestem pewny, że pan Zbyszek czynił słusznie zalecając nam czekanie na przyjazd panów. Nie zna pan najświeższych wydarzeń – rzekł Nixon. – Panowie przybyli do Manaos zaledwie przed dziesięcioma dniami, ale już dobrali się do skóry Alvarezowi tak skutecznie, że pragnie z nami ugody. W przeddzień naszego wyjazdu z Manaos złożył mi wizytę w biurze. Przysięgał, że nie wydał Cabralowi i Josemu rozkazu, aby zabili Johna. Dał od siebie list do Vargasa.
– Czy to możliwe?! – zdumiał się Wilson. – Nie wyobrażam sobie Alvareza proszącego o zgodę.
– Ja też z trudem wierzyłem własnym oczom i uszom – potaknął Nixon. – Najważniejsze jednak, że część wyprawy ratunkowej już płynie do Iquitos, a panowie wstąpili tutaj jedynie po to, aby rozmówić się z panem i zwerbować kilku Cubeów.
– A więc nareszcie coś zaczęło się dziać, jakże się cieszę! – zawołał Wilson. – Dzień i noc rozmyślam o losie Smugi. Jeśli pan Nixon się zgodzi, pójdę z panami na wyprawę. Dręczą mnie wyrzuty sumienia, że pozostawiłem go tam samego. On nie zasypiałby gruszek w popiele, gdyby był na moim miejscu.
– Ja również zaproponowałem swój udział w wyprawie, ale panowie uważają, że raczej byłbym przeszkodą niż pomocą – wtrącił Nixon.
– Wyprawa będzie narażona na wiele niebezpieczeństw. Grań Pajonal zamieszkują dzicy Kampowie. Nie obejdzie się bez walk, a wtedy życie uczestników wyprawy będzie zależało od siły ognia karabinowego – impulsywnie powiedział Wilson.
– Jestem innego zdania, proszę pana – odparł Tomek. – Nawet najbardziej nowoczesny karabin nie chroni nikogo przed zatrutą strzałą z łuku wystrzeloną z ukrycia.
– Tomek ma rację, na tej wyprawie trzeba będzie używać forteli, a nie siły – zgodził się kapitan Nowicki. – Smuga musiał wpaść w pułapkę, on nie przegrałby otwartej walki.
– Małej grupce łatwiej przemknąć się między wojowniczymi plemionami – dodał Tomek. – W dżungli Indianie będą atakować z ukrycia. Taka jest ich wojenna taktyka. Musimy postępować tak samo jak oni, jeżeli chcemy ich przechytrzyć.
– Panowie chcieliby zwerbować doświadczonego Haboku i jeszcze kilku innych Cubeów – odezwał się Nixon.
– Haboku nie ma w obozie – odpowiedział Wilson. – Dwa tygodnie temu wyruszył do swej wioski nad rzeką Uaupes.
– Do licha, to zła nowina – zafrasował się Nixon. – Ten dzielny człowiek przydałby się panom na wyprawie.
– Obawiam się również, że bez niego trudno będzie zwerbować innych. On cieszy się wielkim mirem wśród swoich – powiedział Wilson.
– Czy Haboku nie wróci już do obozu? – zapytał Tomek.
– Miał zamiar się ożenić, poszedł po żonę – wyjaśnił Wilson. – Nie możemy liczyć na jego szybki powrót.
– Do stu par beczek zjełczałego tranu! – zaklął Nowicki. – Musimy zabrać kilku zaufanych i odważnych tragarzy.
– A co się dzieje z innymi Cubeami, którzy towarzyszyli Smudze?
– zapytał Tomek.
– Oprócz Haboku było ich jeszcze czterech, ale również poszli z nim nad rzekę Uaupes – wyjaśnił Wilson.
– Szkoda, bardzo chciałbym mieć ich przy sobie – rzekł Tomek.
– To są przyjaciele Haboku. Poszli z nim, gdyż zamierzał ożenić się z dziewczyną z obcego klanu. W takiej sytuacji pan młody musi symulować porwanie dziewczyny, podczas którego jej bracia klanowi pozorują obronę. Ma to symbolizować fakt, że nikt dobrowolnie nie chce opuścić swego klanu – powiedział Wilson.
– Ci czterej kumple mają pomagać Haboku w tym porwaniu na niby?
– wtrącił Nowicki.
– Tak. Sprawa układa się niefortunnie – mówił Wilson. – Cubeowie są nieocenionymi towarzyszami na takich wyprawach. Od wieków mieszkają nad rzekami, dzięki czemu wyrobili sobie zamiłowanie do podróżowania do innych szczepów. Niektórzy znają nawet po kilka języków, a poza tym są doskonałymi tropicielami i nie znają lęku.
– A co by panowie powiedzieli na propozycję udania się do osiedli Cubeów? – zapytał Nixon. – Pozyskanie Haboku i jego przyjaciół warte jest zachodu.
– Musicie mieć chociaż kilku pewnych ludzi – stanowczo powiedział Wilson. – Jest to szczególnie ważne, ponieważ wyprawa wasza nie będzie zbyt liczna.
– Ile czasu zajęłoby nam odszukanie Haboku? – zapytał Tomek.
– Cubeowie mieszkają na brzegach Uaupes w pobliżu jej ujścia do Rio Negro. Będzie to stąd w linii prostej około trzystu kilometrów – odpowiedział Wilson. – Dotarcie do nich i powrót zajęłyby nam około dwóch tygodni.
– Co myślisz, brachu? – Nowicki zagadnął Tomka. – Zabieramy dwie kobiety. Musimy myśleć ó ich bezpieczeństwie.
– Czy mógłbym wysłać list do żony oraz przyjaciół w Iquitos?
– krótko zapytał Tomek. – Należy powiadomić ich o przyczynach zwłoki.
– Więc panowie decydują się na wyprawę do Cubeów? – odezwał się Nixon.
– Tak, to chyba najrozsądniejsze wyjście – odpowiedział Tomek.
– Jestem tego samego zdania – potwierdził Wilson. – Proszę przygotować list, a ja zajmę się wysłaniem go do Iquitos. Jeśli pan Nixon nie ma nic przeciwko temu, będę przewodnikiem panów w drodze do Cubeów. Znam przecież Haboku, może łatwiej zdołam go namówić.
– Dziękuję, właśnie chciałem prosić pana o to – odparł Nixon.
– Przypilnuję pracy w obozach podczas pana nieobecności.
– Kiedy możemy wyruszyć? – zapytał kapitan Nowicki.
– Potrzebuję pół dnia na poinformowanie pana Nixona o stanie naszych prac, a po południu w drogę! – odparł Wilson. – Czy to panom odpowiada?
– Zgoda, im wcześniej, tym lepiej – potaknął Nowicki.
– W drodze porozmawiamy o tym, co zdarzyło się nad Ukajali podczas waszej wyprawy do Vargasa – dodał Tomek.
Zaraz po kolacji Tomek i Nowicki napisali obszerny list do przyjaciół, po czym udali się na zasłużony odpoczynek.
O świcie obóz zbieraczy kauczuku rozbrzmiał gwarem. Tomek z Nowickim zaraz zerwali się z posłań i wyszli z baraku. Wilson z kilkoma uzbrojonymi capangami krzątali się wśród Indian. Seringueirowie uzbrojeni w maczety [88] przygotowywali blaszane naczynia i tykwy, w które ściekał z drzew sok kauczukowy. Kolejno odchodzili w las na poranny obchód swoich działek. Inni również nie próżnowali. Kobiety przygotowywały posiłek dla seringueirów, a potem razem z dziećmi gromadziły drzewo oraz orzeszki palm urucuri, w których dymie tężało mleczko kauczukowe.
Wilson powitał Tomka i Nowickiego, po czym rzekłŕ- Musimy rozpoczynać pracę już o świcie, potem, gdy słońce stoi w zenicie, sok kauczukowy krzepnie pod wpływem żaru i zasklepia nacięcia kory na drzewach.
– Wstaliśmy wcześnie, ponieważ pierwszy raz znajdujemy się w obozie zbieraczy kauczuku – powiedział Tomek. – Ciekawi jesteśmy, w jaki sposób eksploatuje się drzewa hevea.
– Oczywiście, o kauczuku głośno na świecie, warto skorzystać z okazji – potaknął Wilson. – Proszę, niech panowie rozejrzą się po obozie. Teren przez nas eksploatowany stanowi jakby naturalną plantację. Podzieliliśmy ją na działki, które obsługują poszczególni seringueirowie. Działki z konieczności są dość rozległe, ponieważ drzewa hevea nie rosną w skupieniu. Na mniej więcej osiemdziesiąt drzew różnych gatunków przypada jedno kauczukowe, a każdy seringueiro eksploatuje około stu pięćdziesięciu drzew hevea.
– Może pan nam wyjaśni, jaką pracę musi wykonać seringueiro? – poprosił Tomek.
– Najpierw wyrąbuje maczetą ścieżynkę w gęstwinie leśnej. Czyni to w ten sposób, aby ścieżka wiodła od drzewa do drzewa i po zatoczeniu koła wracała do punktu wyjścia z obozu. Potem codziennie o świcie wyrusza w las, w odpowiedni sposób nacina korę na drzewach hevea, a poniżej nacięcia przymocowuje naczynie, w które ścieka sok podobny do koziego mleka, dający się wyciągać w długie nitki.
Drugi obchód działki seringueiro rozpoczyna po południu, aby w wiadro zlać sok zgromadzony w naczyniach umocowanych pod nacięciami kory. Po powrocie z obchodu natychmiast musi stężyć sok, krople deszczu rozwadniają bowiem mleczko kauczukowe i mogłyby zniweczyć jego całodzienną pracę – W jaki sposób stęża się mleczko kauczukowe? Nie widać tu jakichś specjalnych urządzeń – zagadnął kapitan Nowicki.
– Do tego celu wystarczają te jednospadowe daszki kryte liśćmi i wzniesione na drągach – odparł Wilson wskazując kilkadziesiąt szałasów w różnych miejscach obozu. – Seringueiro rozpala pod daszkiem ognisko i podsyca je orzeszkami palmy urucuri wydzielającymi szary dym, który pomaga w krzepnięciu mleczka kauczukowego. Seringueiro zanurza tak zwaną bolachę w wiadrze napełnionym mleczkiem, po czym oblepiony sok suszy nad ogniem [89]. Czynność tę powtarza wielokrotnie, dopóki na bo lasze nie utworzy się stężała, maczugowata masa. Podczas suszenia żółtawy sok kauczukowy czernieje od dymu. Stwardniałą, czarną kulę seringueiro odnosi do magazynu, gdzie zbiory oczekują na transport do Manaos.
– Wcale łatwy sposób na zdobycie fortuny – wtrącił kapitan Nowicki.
– Nie zgodziłbym się z pana zdaniem – zaoponował Wilson. – Praca seringueiro nie jest łatwa ani bezpieczna. Tropikalna puszcza zazdrośnie strzeże swoich bogactw. Seringueiro musi wystrzegać się jadowitych gadów, owadów i drapieżników. Wolni Indianie uważają go za swego śmiertelnego wroga, gdyż wdziera się do ich ojczystych krain, a biali spekulanci kauczukowi oraz awanturnicy walczą między sobą o cenny łup i pracowite ręce. Kauczuk broczy krwią ludzką. Tysiące seringueirów giną w puszczy [90].
– A niech to rekin połknie! Nie myślałem o tym, a przecież nasz Smuga również przepadł przez kauczuk – zawołał Nowicki.
– Jak długo można eksploatować jedno drzewo? – zapytał Tomek.
– Najpierw zbierano sok kauczukowy w sposób rabunkowy. Seringueiro po prostu ścinał drzewo, a potem dopiero żłobił na nim korę, aby zebrać sok. Potem nauczono się wydobywać mleczko bez niszczenia całego drzewa. Mimo to po wypłynięciu soku należy pozostawić drzewo w spokoju przez kilka lat. Odrastanie kory w nacięciach trwa około pięciu, sześciu lat i dopiero wtedy nadaje się ono do ponownej eksploatacji. Drzewo nacinane zbyt często, usycha.
– Kapitanie, mamy trochę czasu, więc pospacerujmy po lesie, chciałbym obejrzeć drzewa kauczukowe w ich naturalnym środowisku – odezwał się Tomek.
– Racja, skorzystajmy z okazji.
<a l:href="#_ftnref81">[81]</a> Kolibry należą do podrzędu jerzykowatych, dzielącego się na dwie rodziny: jerzyki (Mecropodidae) i kolibry (Trochilidae). Kolibry, piękne i sławne ptaki, zamieszkują wyłącznie kontynenty obydwóch Ameryk od Labradoru i Alaski aż do Cieśniny Magellana, gdzie żyją głównie wśród zarośli nizin i gór. Niemal każda okolica posiada swoją formę kolibra. Poszczególne gatunki, których znamy 319 i 357 podgatunków różnią się budową i długością dzioba oraz ogona. Długość ciała kolibrów waha się od 6,3 do 21,6 cm; waga od 1,7 g. Kolibry wydobywając nektar z kielichów pośredniczą w zapylaniu kwiatów, podobnie jak owady.
<a l:href="#_ftnref82">[82]</a> Konstanty Branicki (1824-1889) najpierw przeznaczał cenne zbiory do Gabinetu Zoologicznego Szkoły Głównej w Warszawie, później gromadził je w Muzeum Zoologicznym Branickich (we Frascati); obecnie znajdują się one w Instytucie Zoologicznym PAN w Warszawie.
<a l:href="#_ftnref83">[83]</a> Jelski (1837-1896) badał Gujanę, gdzie przebywał jako aptekarz w szpitalu marynarki francuskiej. W 1868 Branicki zaangażował się do kolekcjonowania fauny południowoamerykańskiej. W latach 1875-79 był kustoszem Muzeum Raimondiego w Limie, a w 1880 został kustoszem Muzeum Akademii Umiejętności w Krakowie. Sztolcman (1854-1928) w latach 1875-1881 badał faunę Peru, a w 1882 do 1884 Ekwadoru. Bogate zbiory Jelskiego i Sztolcmana miały wielkie znaczenie naukowe. Stanowiły cenny materiał badawczy dla zoologów krajowych i zagranicznych. W zbiorach tych było 60 gatunków ptaków zupełnie nieznanych.Kalinowski zmarł w Brazylii podczas II wojny światowej. Należy wspomnieć o ornitologu Tadeuszu Chrostowskim, który odbył trzy samodzielne wyprawy do Brazylii (1910, 1913 i 1921). W trzeciej towarzyszyli mu Tadeusz Jaczewski i Stanisław Borecki. Później wyprawy naukowe odbywali: w 1923 Szymon Tenenbaum do Parany po zbiory zoologiczne; w 1926-28 Michalina Isaakowa, żona polskiego entomologa, która zebrała okazy 15 tyś. egzotycznych owadów; w 1933-34 wyprawa Wacława Roszkows-kiego i Janusza Nasta na statku "Dar Pomorza" gromadząca zbiory fauny morskiej, słodkowodnej i lądowej.
<a l:href="#_ftnref84">[84]</a> Siemiradzki (1856-1933) jako student geologii wyruszył w 1882 r. z zoologiem Sztolcmanem do Ekwadoru. W 1887 został docentem na uniwersytecie lwowskim. W 1891 badał Brazylię i Argentynę, a w 1895 warunki życia polskich osadników w Brazylii oraz studiował etnografię Indian.
<a l:href="#_ftnref84">[85]</a> Obszerniejsze informacje w następnym tomie przygód pt. Tomek w Gran Chaco.
<a l:href="#_ftnref84">[86]</a> W późniejszych latach dwóch Polaków odbywało podróże po Ameryce Południowej: pierwszy z nich to Arkady Fiedler, pisarz i podróżnik, który od 1927 r. zwiedził wiele krajów Ameryki Południowej i Północnej oraz Afryki. W Ameryce Południowej również gromadził zbiory ornitologiczne dla muzeów europejskich, polował na zwierzęta, a także oswajał je i obserwował. Napisał i wydał drukiem wiele reportażowych powieści podróżniczych. Drugi to Mieczysław Bohdan Lepecki, o którym-już wspominano w niniejszej powieści. Podróżnicze książki Lepeckiego zawierają wiele cennych informacji geograficznych, etnograficznych i obyczajowych.
<a l:href="#_ftnref87">[87]</a> Aleksander Humboldt (1769-1859) niemiecki przyrodnik, podróżnik i geograf. Wraz z francuskim botanikiem Bonplandem odbył w latach 1799-1804 podróż po krajach podzwrotnikowych Ameryki Południowej, skąd przywiózł bogate kolekcje botaniczne, zoologiczne i mineralogiczne. Humboldt należy do twórców geografii roślin i jako jeden z pierwszych zwrócił uwagę na konieczność ochrony przyrody. Wprowadził do klimatologii izotermy, pracował twórczo w zakresie historii odkryć geograficznych. Humboldt należy do współtwórców geografii nowożytnej.Charles Robert Darwin (1809-1882) angielski przyrodnik, twórca teorii ewolucyjnego powstawania gatunków zwierzęcych i roślinnych w drodze doboru naturalnego. Na propozycję admiralicji wziął udział, jako przyrodnik, w podróży dookoła świata na okręcie "Beagle". Z pięcioletniej podróży przywiózł cenne zbiory zoologiczne, botaniczne i geologiczne. Doświadczenia i materiały zebrane w czasie podróży stały się fundamentem naukowych teorii Darwina.Alcide d'Orbigny (1802-1857) francuski paleontolog i badacz Ameryki Południowej, uchodzi za twórcę geografii fizycznej Boliwii.
<a l:href="#_ftnref88">[88]</a> Maczeta (hiszp. machete) – nóż długości około 50 cm o wygiętym ostrzu i mocnej rękojeści, używany do wycinania buszu i trzciny cukrowej, rozpowszechniony w Ameryce Południowej, Środkowej oraz w Afryce.
<a l:href="#_ftnref89">[89]</a> Mleczko kauczukowe, czyli lateks. Świeży lateks ma odczyn lekko alkaliczny; pod wpływem kwasów, soli niektórych metali, zmian temperatury oraz innych czynników ścina się, tworząc stałą, ciągnącą się, lepką, porowatą masę. Bolacha – długie drewno w kształcie łopaty.
<a l:href="#_ftnref90">[90]</a> Pasjonującą historię kauczuku opisał Kamil Giżycki w książce pt. Hevea plącze kauczukiem, wydanej przez Wydawnictwo ŚLĄSK.