158663.fb2
Była noc. Tomek siedział na macie rozłożonej pod otworem okiennym i przygnębiony spoglądał w niebo. Czarne chmury dymu rozbłyskiwały ogniem. Głuche, przeciągłe grzmoty odzywały się coraz częściej.
Zanim zapadł wieczór, Tomek przyjrzał się przez okno głównej kwaterze wojowniczych Kampów. Niewielkie miasteczko było niezdobytą twierdzą. Leżało na wysokiej platformie skalnej, półkoliście obramowanej przez pionową ścianę potężnej góry. Większość kamiennych domów bezpośrednio przylegała do potężnego skalnego zbocza.
Tomek doskonale wyczuwał obawy nurtujące towarzyszy wyprawy. Wiedzieli, że znajdują się w niezwykle niebezpiecznej sytuacji. Sam Smuga ostrzegł ich, że igrają ze śmiercią. Mimo to nie żałował ryzykownego przedsięwzięcia, jakim okazała się wyprawa ratunkowa do Grań Pajonalu. Przecież odnaleźli Smugę… Czuł jednak, że zabranie kobiet było wielkim błędem. O nie też tylko obawiał się teraz.
Nagle Dingo uniósł łeb, nadstawił uszu. Potem podniósł się i cicho zaskomlał.
– Spokój, Dingo… – szepnął Tomek.
Mata zasłaniająca otwór drzwiowy uchyliła się, w mdłym świetle kaganka płonącego na korytarzu zarysowała się ciemna sylwetka. Tomek powstał, przytrzymał Dinga za obrożę. Wiedział, że to Smuga nareszcie przyszedł do nich, gdyż uradowany pies wyrywał się do niego.
Smuga zasłonił matę.
– Tutaj jestem… – cicho odezwał się Tomek.
Smuga długo trzymał go w swych ramionach. Tomek z trudem opanowywał wzruszenie, łzy radości cisnęły mu się do oczu.
– Bałem się, kochany chłopcze, że będziesz mnie szukał – szepnął Smuga. – Choć bardzo źle z nami, cieszę się, że pamiętałeś o mnie. Tylko taki niezwykły chłopak, jak ty, mógł trafić tutaj.
– Nowicki, Sally, wszyscy, którzy ze mną przybyli, pragnęli pana odnaleźć – odparł Tomek.
– Wiem, tylko prawdziwi przyjaciele mogli zaryzykować swe życie dla mnie. Czy oni śpią?
– Śpią…
– Tomku, muszę z tobą porozmawiać, ale nie tutaj. Czas nagli… zbudź Nowickiego! Inni niech nic nie wiedzą…
Tomek zniknął w drugiej komnacie. Smuga przyklęknął przy poczciwym Din^u. Przytulił jego głowę do swej piersi. Po kilku chwilach Nowicki uścisnął Smugę.
– Ma nasz chłopak łepetynę, co? – mruknął wzruszony. – Byłem pewny, że doprowadzi nas do pana! No, i jesteśmy razem! Zdaje mi się jednak, że musimy rozwijać żagle póki czas.
– Nie mylisz się, kapitanie – odparł Smuga. – Czy macie broń?
– Zabrali nam nawet noże.
– Przyniosłem rewolwer, trochę nabojów i nóż. Masz tu także noże dla Haboku i jego ludzi. Dobrze ukryjcie. Teraz zabieram Tomka, a ty czuwaj, dopóki nie wróci. Do rana nic wam nie grozi.
– Czy planuje pan ucieczkę?
– Tak, ale jeszcze muszę naradzić się z Tomkiem. On wszystko ci powtórzy.
– Idźcie i radźcie, będę czuwał!
– Musimy jakoś przemknąć się przez korytarz. Nikt nie powinien zobaczyć nas razem. Zdejmij buty, Tomku!
Smuga uchylił maty i wyjrzał.
– Nie ma nikogo, chodź! – szepnął.
Bez przeszkód dotarli do końca korytarza, a potem zeszli po kamiennych schodach na półpiętro. Tutaj Smuga przystanął przed ścianą, na której widniały rzeźby głów różnych zwierząt. Oparł dłonie na głowie jaguara, po czym przekręcił ją w odwrotne położenie. Następnie pchnął ścianę. Ku zdumieniu Tomka część muru ustąpiła. Smuga wśliznął się w otwór i pociągnął Tomka za sobą. Znaleźli się na wąskich kamiennych schodach. Smuga najpierw zamknął ukryte przejście. W potajemnym korytarzyku płonął kaganek.
– Tutaj nikt nas nie znajdzie – szepnął. – Widzisz, głowa jaguara porusza dźwignię umieszczoną po drugiej stronie muru, która unosi listwę ryglującą ukryte drzwi. Gdy teraz opuszczam listwę na dawne miejsce, [130] głowa jaguara automatycznie powraca do swego pierwotnego położenia.
Smuga ujął kaganek i poprowadził Tomka wąskimi schodami. Kończyły się one w dolnym korytarzu. Po kilkunastu krokach przystanął. Przysunął kaganek do ściany, oświetlając mechanizm zamykający ukryte przejście.
– Za tą ścianą znajduje się moje mieszkanie lub krócej mówiąc, więzienie – odezwał się. – Na szczęście Kampowie nie znają tych tajemnych przejść. Sam je odkryłem. Miałem na to dość czasu, stale mnie przecież nie pilnowano. Dobrze przyjrzyj się mechanizmowi i zapamiętaj, że porusza go głowa jaguara. Jutro przed południem zostaniecie uwięzieni… w moim pokoju.
– Uwięzieni?
– Tak, Tomku! Nie traćmy czasu, chodź ze mną!
Znów poprowadził krętymi, kamiennymi schodami. Wkrótce znaleźli się w naturalnej grocie.
– Teraz słuchaj uważnie i wszystko zapamiętaj – powiedział Smuga. – Na ścianach są wyryte trzy symbole słońca. Lewy otwiera przejście do grobowca i skarbca Inków. Środkowy kryje drogę podziemną poza obręb miasta. Prawy natomiast prowadzi do pieczary pod występem skalnym, z którego zrzucano w przepaść dziewczęta na ofiarę bogom.
Tomek niedowierzająco spoglądał na Smugę.
– Niech mnie pan uszczypnie, żebym był pewny, że to wszystko nie jest tylko snem – odezwał się po chwili.
– Wolałbym, aby tak było… – odparł Smuga. – Budowniczowie z czasów Inków posiadali wyobraźnię, rozmach i niezwykłą cierpliwość. Czy zdajesz sobie sprawę, ile czasu pochłonęło wykucie tego miasta w skale? A tajemne przejścia otwierane ukrytymi mechanizmami i drogi podziemne? Myślę, że tutaj właśnie Inkowie ukryli część swoich skarbów przed chciwymi Hiszpanami. Zaraz je ujrzysz.
Podszedł do skalnej ściany, przesunął rzeźbę symbolizującą słońce; po chwili wprowadził Tomka do podziemnej sali. Wzdłuż jednej ściany stały olbrzymie sarkofagi ulepione z gliny i żwiru, a z zewnętrznej strony obłożone bazaltowymi płytami. Każdy z nich posiadał wąski otwór.
– Oto staroperuwiańskie chulpas, czyli grobowce – rzekł Smuga oświetlając kagankiem bazaltowe sarkofagi. – Zwróć uwagę, że wejścia do grobowców zwrócone są na wschód, aby promienie wschodzącego słońca mogły przeniknąć do wnętrza. Inkowie czcili Słońce, Inti, które uważali za boskiego przodka swej dynastii. Zajrzyj do grobowców! Ujrzysz w nich mumie ludzi, którzy przed setkami lat władali tą rozległą i surową krainą.
Tomek wziął z rąk przyjaciela kaganek; z trudem wcisnął się w wąską szczelinę. Wnętrze grobowca miało kształt półokrągły i pomalowane było jasną farbą. W głębi siedziała w kucki mumia spowita w miękko wyprawione skóry lam, na które dopiero nałożono odświętne szaty. Na skórze zakrywającej twarz wymalowano oczy i usta. Jak wskazywały starannie uczesane i splecione długie, brązowe włosy, była to mumia kobiety. Zgodnie z modą elegantek peruwiańskich nogi od kostek do kolana były pomalowane czerwoną farbą. Obok mumii znajdowały się naczyńka z pudrem, czernidłem i pachnidłami, lustro z polerowanego kamienia, kolczyki, grzebienie oraz szczątki ubiorów i naczynia zjedzeniem, które miały służyć zmarłej w jej życiu pozagrobowym. W grobowcach mężczyzn leżała broń i ozdoby, natomiast obok dzieci ich zabawki.
Tomek onieśmielony przerwał zaglądanie do grobowców.
– No cóż? Przyjrzałeś się? – zagadnął Smuga.
– Tak, mumie doskonale zachowane. To zapewne dzięki suchemu, górskiemu powietrzu.
– Masz rację. Peruwiańczycy zazwyczaj zamurowywali wejście do chulpy. Tutaj jednak nie musieli tego czynić. Chodź, pokażę ci skarbiec.
Weszli do sąsiedniej sali. Smuga przyświecał kagankiem. Tomek w osłupieniu spoglądał na szczerozłote i srebrne posągi bogów i królów, symbole Inti wysadzane drogocennymi kamieniami, naczynia, tarcze, misy napełnione złotym piaskiem i perłami. Po długiej chwili odwrócił się do Smugi.
– A więc odkrył pan bonanzę [131]! – rzekł podniecony. – To pewno część skarbów, którymi Atahualpa chciał okupić swe życie [132].
– Ocalenie części skarbów kosztowało Inków oraz ich poddanych całe morze krwi. Gdyby teraz biali dowiedzieli się o tym złocie, kraina wolnych Kampów znów obficie spłynęłaby krwią – odparł Smuga, uważnie obserwując młodego przyjaciela.
– Jestem tego pewny! Chodźmy stąd, na tych skarbach ciąży klątwa podstępnie wymordowanych Indian. Nie mówmy o tym odkryciu nikomu, nawet naszym najbliższym.
– Cieszę się, Tomku, że propozycja ta wyszła od ciebie. My dwaj na pewno dochowamy tajemnicy. Chodźmy, mało już zostało nam czasu, a mamy jeszcze tyle do omówienia.
Smuga starannie zamknął wejście do grobowca, a potem otworzył prawe, tajemne przejście. Znaleźli się w niezbyt wielkiej pieczarze, której otwarty wylot leżał wprost pod ostrym występem skalnym.
W samym wylocie pieczary stały dwa szeroko rozstawione drewniane słupy. Pomiędzy nimi, nisko nad kamienną posadzką, zwisała duża owalna rama z bambusu, wypleciona w środku siatką z lian.
W pieczarze było dość widno, bowiem srebrzysta poświata księżycowa i krwawe błyski ognia z wulkanu oświetlały ją dostatecznie. Smuga postawił kaganek na posadzce, a potem poprowadził młodego przyjaciela do samego wylotu pieczary.
– Cóż to za dziwaczne urządzenie? – zapytał Tomek, przyglądając się wyplecionej lianami ramie.
– Wspomniałem ci, że pieczara ta znajduje się bezpośrednio pod występem skalnym, z którego strącano w przepaść ludzi jako ofiary na cześć bogom – odparł Smuga. – Otóż ofiarami były przeważnie młode dziewczęta, czasem córki wodzów, dostojników państwowych, a nawet władców. Przebiegli kapłani widocznie nie obawiali się zbytnio gniewu swych bogów, gdyż wynaleźli urządzenie, dzięki któremu czasem mogli ocalić od śmierci niektóre ofiary.
– Już domyślam się, jak to robili – powiedział Tomek. – Wysuwali tę sieć, a gdy dziewczyna w nią wpadła, wciągali do pieczary.
– Tak właśnie czynili, później zaś oznajmiali ludowi, że bogowie przebłagani ich modłami zwrócili ofiarę.
Tomek pochylił się nad siecią. Liany, z których ją wypleciono, były świeże i elastyczne. Potem wysunął ramę daleko nad przepaść. Urządzenie działało bez zarzutu.
– Dziwne, że urządzenie to przetrwało w tak doskonałym stanie tyle czasu – rzekł spoglądając na przyjaciela.
– To ja założyłem nowe wiązania i sieć – wyjaśnił Smuga. Tomek jeszcze bardziej przybliżył się do Smugi.
– W jakim celu pan mnie tu przyprowadził? Po co pan mi to wszystko mówi? – zapytał jakby nie swoim głosem.
– Pragnę za wszelką cenę uratować twoją żonę i Nataszę. Przed moim przyjściem do was rada wodzów postanowiła ułagodzić gniew bogów, składając ofiarę z dwóch białych kobiet. Gdyby nie ten przeklęty wulkan, może by do tego nie doszło. Byłeś w ruinach miasta w dolinie. Jak głosi legenda, zostało ono zniszczone przez trzęsienie ziemi, któremu towarzyszyły wybuchy wulkanu. Obecnie wulkan znów grzmi i dymi. Kampowie są przekonani, że wdzierając się do ich krain obraziliście bogów. Tak podszepnął radzie wodzów jeden z czarowników.
– Więc oni chcą strącić z tej skały Sally i Natkę?! – zapytał Tomek poruszony do głębi. – A co z Marą, żoną Haboku?!
– Właśnie miałem zapytać cię o tę Indiankę. Więc to żona tego dzielnego Haboku? Jej nic nie grozi. Ofiarą dla przebłagania bogów mają być tylko dwie białe kobiety. Mężczyźni natomiast, jeśli zgodzą się walczyć w szeregach Kampów, mogą ocalić swoje życie.
– Czy nie można ich odwieść od tego okrucieństwa? Może ja i Nowicki moglibyśmy zastąpić kobiety?
– Nie, one nie są im potrzebne tak, jak wy! Wasza odwaga podczas bitwy zjednała wam ich uznanie. Muszę zachować pozory lojalności wobec tego wyroku.
– Dzisiaj przed południem wszyscy, z wyjątkiem Sally i Nataszy, zostaniecie uwięzieni w moim mieszkaniu. Gdy słońce stanie w zenicie, nastąpi złożenie ofiary. Rozpoczną się modły i tańce; wtedy otworzysz ukryte przejście i sprowadzisz swoich do pieczary. Nie zapomnij tylko zamknąć rygla, gdy opuścicie moje mieszkanie. Z Nowickim przyjdziesz tutaj i będziecie czekali. Musisz umówić się z Sally i Nataszą, aby każda z nich krzyknęła, przed samym rzuceniem się w przepaść. Gdy usłyszycie krzyk, natychmiast wysuniecie sieć.
– Czy to nie będzie za późno?
– Na pewno nie.
– A cóż mamy uczynić później?
– Umkniecie podziemnym korytarzem poza obręb miasta. W pieczarze przygotowałem dla was kuźmy. Zarzucicie je na swe ubrania. Są tam również dwa karabiny, rewolwer, amunicja, dwa łuki ze strzałami i trzy noże. Uzbierałem trochę żywności, lecz starczy jej najwyżej na dzień lub dwa. Potem musicie coś ustrzelić z łuku. Z bronią palną bądźcie ostrożni. Echo roznosi huk po górach.
– Dlaczego pan tak mówi, jakby pan wcale nie miał zamiaru z nami uciekać?!
– Słuchaj, drogi chłopcze, w tej chwili czynię wszystko, co tylko w mej mocy, aby ocalić wasze życie. Gdybym umknął z wami, Kampowie podnieśliby na nogi wszystkie okoliczne, sprzymierzone plemiona wolnych Indian. Schwytaliby nas w przeciągu jednego dnia. A wtedy… już nie byłoby dla nikogo ocalenia. Jestem ich swego rodzaju maskotką-wodzem. Już kilkakrotnie dowodziłem nimi przeciwko Kaszybom i Amahuakom, z którymi są w ustawicznej wojnie.
– Zabiją pana, gdy stwierdzą, że uciekliśmy!
– Nie przerywaj mi, Tomku. Jako wódz biorę udział w składaniu ofiary. Dopilnuję, aby nie pomieszali wam szyków. Przez cały czas będę przy Sally i Nataszy. Potem, gdy was nie zastaniemy, powiem, że zostaliście porwani przez złe duchy.
– Przecież nie uwierzą w to!
– Jestem innego zdania. To duże, naiwne dzieci. W życiu codziennym nawet pogodni i weseli. Za to czarów i czarowników boją się jak ognia. Chyba tylko Kampowie zachowali jeszcze dawną religię Inków, czyli wiarę w Słońce. Nienawidzą białych ludzi, a wobec wrogów są bezwzględni i okrutni. Mnie sami tutaj sprowadzili i chociaż jestem ich więźniem, to przecież krzywdy mi nie robią. Mam nawet pewien wpływ na nich. Myślę, że po waszej ucieczce dam sobie jakoś radę.
– Czy pan zamierza tu pozostać na zawsze?!
– Ależ skąd! Jeśli nie schwytają was, później spróbuję umknąć. Sam już wcześniej się do tego przygotowywałem. Czy masz przy sobie mapę?
Tomek wyjął mapę Ameryki Południowej i szkic zrobiony przez siebie. Usiedli na ziemi przy kaganku. Smuga z zainteresowaniem przyjrzał się szkicowi.
– Twoja mapa jest naprawdę doskonała – pochwalił. – Uważnie rozglądałem się podczas pościgu po Grań Pajonalu. Teraz słuchaj uważnie, powiem ci, dokąd macie uciekać. Na Pachitei można czasem napotkać statki płynące do Limy, ale to dla was zbyt daleka droga. Znajdujemy się obecnie mniej więcej w tej okolicy Andów. Jeśli pójdziecie na południowy wschód, to w przeciągu kilku dni dotrzecie do Perene, skąd już przez Tarmę prowadzi droga kołowa do Oroyi. Stamtąd pojedziecie koleją do Limy [133]. Miałem kiedyś w Limie dobrego znajomego. Nazywa się Habich [134], jest tam profesorem, spróbuj go odnaleźć.
– A w którą stronę pan zamierza uciekać?
– Nie należy powtarzać tej samej sztuczki dwa razy. Jeśli mi się poszczęści, będę umykał wprost na południe ku granicy boliwijskiej.
– To niebezpieczna przeprawa dla jednego człowieka. Odprowadzę kobiety do miasta i natychmiast wyruszam z odsieczą dla pana. Zaopatrzeni w żywność i broń, tutaj będziemy czekali – mówiąc to nakreślił znak na mapie. – Pójdzie ze mną kapitan Nowicki, Zbyszek a także Haboku ze swymi ludźmi.
– Czy naprawdę masz zamiar to uczynić?
– Zrobię to, jak mnie pan tu widzi! – stanowczo odparł Tomek. – Będziemy czekali w pobliżu granicy boliwijskiej, choćby do końca życia. Tylko ze względu na Sally i Nataszę odejdę stąd bez pana.
Smuga w milczeniu coś rozważał, potem przyjrzał się mapie.
– Cóż, skoro tak postanowiłeś, daję ci dwa miesiące na odprowadzenie kobiet do Limy. Potem przybądź z wyprawą gdzieś w te okolice i czekajcie na mnie. Będę szedł tędy – Smuga kreślił znaki i linie na mapie, a następnie przenosił je na szkic zrobiony przez Tomka. – Jeśli nie schwytają was i nie przyprowadzą z powrotem, spróbuję umknąć równo w sześćdziesiąt dni po was.
– Rozumiem. Co trzeci dzień, zaraz po zachodzie słońca, będę nadawał znaki ogniowe z jakiejś wysokiej góry.
– No, Tomku, wkrótce świt, musimy się pożegnać – rzekł Smuga, chowając jedną z map. – Odprowadzę cię. Zapoznaj naszych przyjaciół z planem ucieczki. Najdrobniejsza niedokładność lub pomyłka może spowodować tragiczne następstwa. Do widzenia, drogi chłopcze! Uściskaj wszystkich ode mnie.
Tomek porwał Smugę w ramiona. Z trudem tłumił łkanie. Wiedział, że jeśli plan Smugi zawiedzie, to Sally i Natasza zginą straszną śmiercią, sam nie widział jednak innego wyjścia.
Smuga doskonale orientował się, co odczuwał jego ulubieniec. Chyba po raz pierwszy w życiu do nieustraszonego serca Smugi wkradł się podstępny lęk. Bez wahania oddałby własne życie za tych drogich przyjaciół, lecz nie mógł liczyć na litość i względy Kampów. Sam przecież był ich jeńcem! Toteż siłą woli stłumił własne obawy.
– Tomku, czeka nas wszystkich ciężka, okrutna próba. Trzymajmy się w karbach. Wierzę w ciebie, w Nowickiego i Haboku. Oby tylko Sally i Natasza nie załamały się w decydującej chwili!
Tomek smutno uśmiechnął się przez łzy i odparłŕ- Jestem pewny, że Sally odegra wspaniale swoją rolę. Wie pan, że ona wprost przepada za niezwykłymi przygodami i niebezpieczeństwami. Powinna urodzić się mężczyzną. Lękam się tylko o Natkę. Od chwili zaginięcia pana stała się bardzo nerwowa.
– Zapewnij ją, że będę przy niej do ostatniej chwili.
– To na pewno podtrzyma ją na duchu. Mocno uścisnęli sobie dłonie.
– Niech pan zapamięta, będę szedł z wyprawą wzdłuż wschodnich stoków Andów. Będziemy tutaj w pobliżu za sześćdziesiąt dni -jeszcze raz odezwał się Tomek.
– Skoro nie chcesz ustąpić, zgoda. Chodźmy już!
<a l:href="#_ftnref130">[130]</a> W 1915 r. nad daleką rzeką Tahuanija wybuchło powstanie Kampów. Przewodził mu sławny wódz Tasulinczi, który zdołał zjednoczyć do walki przeciwko białym plemiona Grań Pajonalu z powaśnionymi plemionami znad Ukajali. Okolice górnej Ukajali rozgorzały krwawą wojną. Indianie wymordowali poszukiwaczy kauczuku i osadników, docierając do Masisei i dalej, aż na średni bieg rzeki. Potem przez szereg lat biali nie odważali się zapuszczać w tamte okolice. Później, w 1929 r. Indianie również napadli i wybili oddział policji koło miasteczka Requena.
<a l:href="#_ftnref131">[131]</a> Bonanza (hiszp.) – skarb, niespodziewany dopływ bogactwa, a w przenośni szczęśliwy los, określenie czegoś, co przynosi zysk, dochód. Wyraz ten pojawił się w Stanach Zjednoczonych w czasie gorączki złota.
<a l:href="#_ftnref131">[132]</a> Atahualpa (1500-1533) – ostatni władca Inków, podstępnie uwięziony w Cajamarca przez wodza hiszpańskich konkwistadorów – F. Pizarro, łamiąc własne przyrzeczenie polecił stracić Atahualpę, mimo złożonego dużego okupu. Na wieść o śmierci władcy Indianie wstrzymali składanie Hiszpanom złota i część skarbów ukryli.
<a l:href="#_ftnref133">[133]</a> Linia kolejowa Calle-Lima-Oroya jest najwyżej położoną na kuli ziemskiej linią kolejową i do obecnych czasów uchodzi za arcydzieło techniki inżynieryjnej. Długość jej wynosi 218 km; w najwyższym punkcie tory wznoszą się na 4769 m n.p.m., gdzie zbudowano tunel długości 1200 m. Łączna długość 62 tuneli na tej linii wynosi 6 km, a najwyższy z trzydziestu mostów i wiaduktów ma wysokość 70 m. Tę drogę kolejową zaprojektował i kierował jej budową Polak – Ernest Malinowski, inżynier, profesor uniwersytetu w Limie, uczestnik powstania listopadowego, który osiadł w Peru w 1852 roku.
<a l:href="#_ftnref133">[134]</a> Edward Habich (1835-1909) – inżynier i matematyk, uczestnik powstania styczniowego, pełnomocny komisarz Rządu Narodowego w Galicji. W 1869 r. osiedlił się w Limie, gdzie zorganizował pierwszą w Ameryce Łacińskiej wyższą szkołę inżynieryj-no-górniczą. Ściągnął do niej szereg polskich inżynierów jako wykładowców. Zorganizował także peruwiańskie czasopiśmiennictwo techniczne. W Limie znajduje się jego mauzoleum.