158664.fb2
Po nie przespanej nocy tylko Sally, żywotna jak zawsze, wybrała się na targ. Tomek i Nowicki drzemali w fotelach w mieszkaniu wynajętym przez Smugę. Dopiero co zakończyli przyjacielskie przekomarzania. Kapitan nie mógł bowiem odżałować, że nie nauczyli starego woźnicy “rozumu”. Tomkowi wydało się, że zakończy przedłużający się spór parodią niedawnej sytuacji, najbardziej nieprawdopodobną z nieprawdopodobnych.
– Ciekaw jestem, Tadku, co ty byś powiedział, gdybyś na Rynku Mariackim, w samo południe, zobaczył Murzynkę w krakowskim stroju!?
– Tu cię mam! – rozchmurzył się marynarz. – Otóż nie w Krakowie, ale widziałem! Kiedyś w Chicago, w “Pulasky Day” [40], w barwnym korowodzie ujrzałem ciemnoskórą piękność w polskim stroju ludowym.
I tak zakończyła się przyjacielska sprzeczka. Po chwili obaj już spali równie mocno jak Dingo, wyleczony z “parszywego choróbska”, jak to określił kapitan.
Tymczasem Smuga i Andrzej Wilmowski musieli pozostać w Aleksandrii o wiele dłużej niż początkowo planowali. Smuga zamierzał prosić o pomoc w realizacji swego zadania jednego z tutejszych przyjaciół, a ten był, niestety, nieobecny i miał wrócić dopiero za kilka dni.
Znajomy Anglik w ciągu dwóch dni pokazał im miasto, które przechodziło różne koleje losu. Nazwane Aleksandrią od imienia swego założyciela, Aleksandra Wielkiego, było stolicą kraju za panowania dynastii ptolomejskiej [41] i Rzymian oraz największym po- Rzymie miastem Cesarstwa. Liczyło ponad milion mieszkańców. Szybko stało się też jednym z najważniejszych ośrodków kultury greckiej, a potem chrześcijańskiej. Tu mieściła się słynna biblioteka, tu działał najstarszy na świecie instytut naukowy, Muzeion, tu przetłumaczono na język grecki Stary Testament, tu wreszcie mieścił się jeden z najstarszych ośrodków pierwotnego chrześcijaństwa, ze znaną teologiczną szkołą. Straciło na znaczeniu po podziale Cesarstwa Rzymskiego i założeniu Konstantynopola, a o ostatecznym upadku przesądzili w 642 roku Arabowie, którzy je zdobyli.
Wszystkie te wiadomości chłonął Patryk, który okazał się sprytnym i żądnym wiedzy chłopcem.
– Aleksander Wielki to ten, który podbił cały świat – powiedział chełpliwie – to ja wiem!
– Ale w Afryce, zaraz po jej podboju, o mało nie stracił życia. Kiedy powiedziano mu, że na Pustyni Libijskiej w oazie Siwa, o 1-2 dni drogi od Memfisu, znajduje się sławna świątynia-wyrocznia, jako człowiek przesądny natychmiast się tam udał.
– Bardzo chciałbym zobaczyć pustynię – westchnął Patryk.
– Każda pustynia, szczególnie zaś Pustynia Libijska, jest niebezpieczna. Także dla Aleksandra Wielkiego. Król i cały orszak zgubili drogę. Trafili na burzę piaskową. Zabłądzili.
– Ze mną by nie zabłądzili – przechwalał się Patryk – wiem, gdzie jest północ, gdzie południe!
– Oczywiście – uśmiechnął się opowiadający – szkoda, że cię tam nie było. Ale i przewodnicy odnaleźli drogę. Gdy król dotarł do pełnej jezior, palmowych gajów i słodkowodnych źródeł oazy, poczuł się jak w raju.
– Dziś Aleksandria jest znów potężnym miastem – przypomniał Smuga.
– Tak, ale w 1788 roku, gdy wylądowali tu żołnierze Napoleona, zobaczyli małą, sześciotysięczną, rybacką wioskę. Przez przeszło tysiąc lat miasto traktowano jako źródło budowlanego kamienia.
– Nie do wiary – teraz zdumiał się Smuga.
– Aleksandria wróciła do świetności za czasów twórcy nowoczesnego Egiptu, zwanego Napoleonem Wschodu, Muhammada Alego [42], który w latach 1819-1820 kazał przekopać kanał łączący starożytny port z zachodnią odnogą Nilu. Transportowano tędy bawełnę, bogactwo Egiptu.
Patryka zachwycało wszystko, także mała, zamożna kamieniczka gdzie zamieszkali, przy Al-Hurija, wybudowanej kilkanaście lat temu, nowoczesnej ulicy, przecinającej miasto ze wschodu na zachód, uznawanej za wybitne osiągnięcie brytyjskich i włoskich architektów. Wzdłuż ulicy stały zwarte, czteropiętrowe, secesyjne budynki. Polubił zwłaszcza klatkę schodową wyłożoną marmurami, gdzie schody miały tak wspaniale nadające się do zabawy poręcze, że nie warto było zważać na gderanie swarliwego bbawwabowa <strong>[43]</strong>, który wychylał głowę ze swej stróżówki, ilekroć podróżnicy opuszczali progi domu. Chłopiec bowiem odkąd znudził się windą, naciskaniem guzików i robieniem pociesznych min do lustra, zjeżdżał po prostu po owych poręczach, zawsze wyprzedzając jadących windą Wilmowskiego i Smugę.
Kiedy po pierwszym, pełnym wrażeń dniu w Aleksandrii wreszcie zasnął, obaj przyjaciele mogli rozpocząć poważną rozmowę.
– A mieliśmy wypoczywać… – westchnął ojciec Tomka.
– Zawsze byłem zwolennikiem czynnego wypoczynku – roześmiał się Smuga – a przyjaciele dzielnie mi sekundowali.
– Myślisz o Tomku i Nowickim…
– Tak, ale przede wszystkim o tobie, Andrzeju, o twoim uporze i zdrowym rozsądku. Zresztą, możecie… możesz odmówić.
– Oj Janie, Janie! Przecież mi nie przepuścicie. To nie z Sally, nie z Tomkiem, nie z Nowickim.
– Byłem ciebie pewny. Kiedyś nie odmówiłeś udziału w szaleństwie [44], a to co proponuję, nie jest tak groźne.
– Tego bym nie powiedział, ponieważ w grę wchodzą pieniądze. A tam gdzie chodzi o pieniądze, nie ma skrupułów. Poza tym jest jeszcze chłopiec. Co z nim?
– Myślałem o tym. Możemy odesłać go do domu. Ale coś przecież się tym O’Donellom od nas należy. W końcu ufundowali nam wyprawę do Afryki.
– Co w Afryce się zaczęło, niech w Afryce się skończy – westchnął Wilmowski.
– Zaczęło się w Australii, Andrzeju – poprawił go Smuga. -Dobrze, a więc weźmiemy chłopca ze sobą.
I wrócili do intrygującej ich sprawy.
– Mówisz, Janie, że poznałeś lorda kolekcjonera w Brazylii, już po naszym stamtąd wyjeździe – Wilmowski spróbował ogarnąć wszystko, co opowiedział mu Smuga. – Lord zaś szuka człowieka, od którego kupował różne przedmioty do swej kolekcji, nie pytając nawet, jak ów człowiek wszedł w ich posiadanie. I ty, dla niego, chcesz podjąć się takiego zadania?
– Nie tylko ze względu na niego – odpowiedział Smuga. – Chociaż lord, mimo rozmijania się z prawem, to jednak gentleman fanatycznie zakochany w Egipcie, wspierający finansowo wiele archeologicznych wypraw. Sam zresztą dobrze wiesz, Andrzeju, że prawo dotyczące wywozu starożytnych przedmiotów dopiero się rodzi. Ale nie o lorda mi idzie. Zaintrygowała mnie sama zagadka związana z jednym z jego nabytków, o którym ci mówiłem. Kto, kiedy i nade wszystko dlaczego to uczynił?
– Zdajesz sobie sprawę, że to szukanie igły w stogu siana?
– Tak, długo to rozważałem i zamierzałem odmówić, ale przecież należymy do wielkich szczęściarzy. Tomek to dziecko w czepku urodzone…
– Już nie dziecko! To żonaty mężczyzna – poprawił Wilmowski.
– Tym bardziej! Szczęście wciąż go nie opuszcza! – zauważył Smuga. I dodał:
– A więc raz jeszcze przytoczę ci argumenty. Po pierwsze, jak mi się wydaje, nie może chodzić o jednego człowieka, ale o wielu ludzi, dobrze zorganizowaną szajkę, a to dla nas duża szansa. Trzeba poszukać przecieku. Po drugie, kradzione przedmioty pochodzą z Doliny Królów i pojawiły się na rynku europejskim stosunkowo niedawno. Po trzecie wreszcie, znam tu, w Egipcie, sporo ludzi, którzy będą mogli nam pomóc.
– Janie, Janie, gdzie ty nie masz przyjaciół – westchnął Wilmowski.
– No i jeszcze to niespodziewane spotkanie na statku. Okazuje się, że w poszukiwanie “naszej” szajki złodziei i przemytników angażuje się rząd brytyjski.
– Nie wiesz przynajmniej dlaczego?
– Nie! Ale spodziewam się dowiedzieć, kiedy odwiedzimy konsulat w Kairze.
Najbliższe dni nadal spędzali jednak w Aleksandrii na oglądaniu zabytków ku zachwytowi Patryka. Także Wilmowskiemu i Smudze nie zawsze udawało się zachować obojętność, zwłaszcza przy kolumnie Pompejusza z kamiennym sfinksem. Smuga, wskazując kolumnę, rzekł do Wilmowskiego:
– Cesarz Dioklecjan kazał ją wybudować po zdobyciu miasta w 294 roku.
– Mierzy ze 30 metrów – ocenił Wilmowski.
– Tak, ma sto stóp wysokości.
– Widzę, że intryguje cię ten zabytek.
– Owszem. Nie wiem, czy zauważyłeś sznurowe drabinki, prowadzące na szczyt.
Wilmowski przyglądał się uważnie.
– Aha! Są rzeczywiście, ale od przeciwnej strony.
– Co byś powiedział na małą wycieczkę na górę?
– Nie mówisz chyba poważnie?
– Dlaczego?
– Bo nie jestem, jak Nowicki, marynarzem.
– Jemu wystarczyłaby sama kolumna, bez drabinek – zażartował Smuga.
– Chyba jednak nie mówisz serio?! – nadal niedowierzająco pytał Wilmowski.
– Dlaczegóż by nie? – upierał się Smuga. – Trzeba odwiedzać stare kąty.
– Czyżbyś już kiedyś gościł na wierzchołku? – zdumiał się ojciec Tomka.
– Ba! – odrzekł Smuga – wprawdzie tylko raz, ale zawsze… Zwyczajem ekstrawaganckich podróżnych mogliśmy nawet zażyczyć sobie podania obiadu na szczycie.
– Kto go tam wniósł?
– Jeszcze kilka lat temu pobliska restauracja zatrudniała kelnera-akrobatę.
Wilmowski pokręcił niedowierzająco głową, ale ruszył za przyjacielem. Nagle dobiegł ich jakiś niewyraźny głos.
– Słyszałeś coś? – spytał Wilmowski.
Smuga rozglądał się.
– Jakby ktoś krzyczał – rzekł. Nadsłuchiwali. Wreszcie dobiegło ich wyraźne:
– Wujku! Tutaj! Tutaj!
– To Patryk! Gdzie on… – rzekł Smuga i przerwał.
– To ja. To ja! Na górze! Tuutaaj! – krzyczał chłopiec ze szczytu kolumny. Wreszcie go zobaczyli. Machał do nich ręką.
– Diabli nadali – zaklął pod nosem Smuga. – Co go tam poniosło? Złaź natychmiast!
Chłopak machał do nich radośnie, wreszcie przysiadł na skraju kolumny, spuszczając nogi w dół. Przyjaciele podbiegli do podstaw kolumny od strony drabinek. Pierwsze, co rzuciło się im w oczy, to napis: “Wchodzenie po drabinkach zabronione”.
Tymczasem Patryk rozpoczął wędrówkę w dół. Wilmowski pociągnął lekko, potem mocniej za drabinkę, chcąc sprawdzić jej solidność. Wkręty, do których były przytwierdzone sznury lekko się poruszyły.
– Patryku! Ostrożnie! – krzyknął, widząc to, Smuga.
Chłopiec z niezwykłą zręcznością schodził po szczeblach. Od ziemi dzieliła go już niewielka odległość, gdy jeden z wkrętów puścił i drabinka zachybotała gwałtownie.
– Jezus! Maria! – wyrwało się Wilmowskiemu. Chłopiec przylgnął do kolumny i na chwilę znieruchomiał.
– Wujku! Nie martw się! Już schodzę!
I niewiele sobie robiąc z niebezpieczeństwa, ześliznął się na ziemię.
Smuga otarł pot z czoła i zrobił groźną minę.
Tego dnia natychmiast wrócili do domu. Przeprowadzili z chłopcem męską rozmowę. Oczywiście, obiecał poprawę i… już następnego dnia buszował po zamieszkanych przez ubogą ludność wąskich, małych i brudnych uliczkach w pobliżu pochodzących z czasów rzymskich, wykutych w skale, podziemnych, kilkupiętrowych katakumb Komes-Szukefa. Nie trzeba dodawać, że znowu zdarzało mu się znikać opiekunom z oczu.
Wreszcie wczesnym popołudniem któregoś dnia Smuga oznajmił, że wraca jego przyjaciel i mogą mu złożyć wizytę w siedzibie towarzystwa, gdzie pracuje. Jak opowiadał Smuga w 1891 roku grupa zakochanych w swoim mieście i jego przeszłości mieszkańców Aleksandrii założyła, przy pomocy włoskich architektów, Muzeum Grecko-Rzymskie, gromadzące pamiątki z zamierzchłej przeszłości: posągi, statuetki, portrety, nagrobki, sarkofagi, inskrypcje, a zwłaszcza monety. Młodzi w większości ludzie, po zbombardowaniu miasta w 1882 roku i przejęciu władzy nad Egiptem przez Anglików, szukali sposobu wyrażenia swych patriotycznych uczuć. Ta sama grupa, kilkanaście miesięcy temu, założyła Aleksandryjskie Towarzystwo Archeologiczne [45]. Smuga dowiedział się o tym z listu, który czekał na niego w Londynie.
Towarzystwo mieściło się w budynku na tyłach muzeum. Obaj Polacy weszli do środka. Smuga zapytał:
– Czy jest pan Abeer Szekeil?
– Mudir [46] jest w kawiarni – wyjaśnił woźny – zaraz po niego pójdę.
– No widzisz – westchnął Smuga – tak jest w tym kraju. Urzędnik przychodzi, wiesza wierzchnią odzież na wieszaku i maszeruje do kafejki, gdzie czeka na interesantów.
Znaleźli się w dużej sali z oknami ozdobionymi drewnianymi okiennicami. Wokół stały gabloty ze starymi rzeźbami, monetami, papirusami. Na ścianach wisiały portrety badaczy starożytności. Smuga i Wilmowski z zainteresowaniem pochylili się nad jedną z gablot. Nagle usłyszeli gardłowym głosem zadane pytanie:
– O co chodzi?
Odwrócili się i ujrzeli starszego, szpakowatego, ubranego po europejsku Egipcjanina. Ten na widok Smugi przez chwilę jakby się zastanawiał, a potem zawołał:
– Allah kerim! Bóg jest mądry! Salaam! Witaj!
Obaj ze Smugą wyciągnęli w bok prawe ręce, po czym mocno uderzyli dłonią o dłoń, obejmując się jednocześnie za ramiona. Wymieniali przy tym, przerywając sobie nawzajem, wiele powitalnych słów.
– Na brodę Proroka! To naprawdę ty!
– Ja, Abeer, ja…
– Niech Allach pomnoży twoje zdrowie!
– I tobie niech przysporzy łask! Dostałem twój list i przybyłem!
– Sam prorok dał ci natchnienie! Po trzykroć bądź pozdrowiony!
– Witaj i Ty! Salaaml.
Po wylewnym powitaniu, które zdumiało milczącego Wilmowskiego, nastąpiła ceremonia prezentacji i wszyscy trzej udali się do pobliskiej kawiarni. Mimo że znajdowała się ona w europejskiej części miasta, a może właśnie dlatego, miała charakter na wskroś arabski. Przy stolikach oczywiście siedzieli jedynie mężczyźni. Wśród nich Europejczycy, ale również kilku tubylców, w białych galabijach i turbanach. Najbardziej egzotycznie wyglądali ci w europejskich ubraniach i czerwonawych fezach. Większość paliła nargile [47]. Abeer sięgnął pojedna z długich, stojących w szeregu fajek i gestem zachęcił swoich gości. Smuga odmówił i wyjął fajkę, ale Wilmowski się skusił. Na płomień główki sypnęli pachnący proszek. Wonny dym przez długi, giętki, niemal metrowy cybuch i naczynie z wodą docierał do ustnika, a potem do ust i płuc. Przy każdym zaciągnięciu się fajka śmiesznie bulgotała.
“Będę miał czym pochwalić się Tadkowi” – pomyślał Wilmowski, zaciągając się kilka razy. Kiedy odłożyli fajki, Smuga rozpoczął rozmowę.
– Zawsze podziwiałem twoje, Abeer, umiłowanie Egiptu.
– Na brodę Proroka! Niech ci Allach wybaczy. Ty kochasz swoją ojczyznę, tak jak ja kocham światło moich oczu, moje rodzinne miasto. Al-Iskandarija – dodał ze szczególnym ciepłem w głosie.
– Bardziej niż żonę i dzieci – uśmiechnął się Smuga. – Znam kogoś, kto tak bardzo kocha morze, że nie chce się żenić!
– To inna miłość, bracie.
Wilmowski był szczerze zdumiony. Abeer zwrócił się do Smugi, używając słowa “bracie”, którego muzułmanie w zasadzie nie używali w stosunku do giaurów.
– Ale Aleks [48] to nie Egipt – kończył swoją myśl Abeer. – Mówi się nawet, jak w starożytności, Aleksandria przy Egipcie.
– Kochasz Aleksandrię jak żonę, ale Egipt to matka – obrazowo stwierdził Smuga. I dodał po dłuższej chwili, pykając kilka razy z fajki:
– Ja też kocham Egipt.
Zapadło milczenie, które znowu przerwał Smuga.
– Potrzebuję pomocy, bracie. Abeer słuchał pilnie.
– Tak! Kocham Egipt i wiem, że go obrabowują. Szukam złodziei okradających grobowce w Dolinie Królów.
– To jedź do Doliny – odpowiedział aleksandryjczyk.
– Pojadę. Ale potrzebuję rady.
– – Pomocy… Rady… Nie chcę współpracować z Brytyjczykami – Abeer przestał mówić kwiecistym językiem ludzi Wschodu, mimowolnie przystosowując się do surowego stylu Smugi.
– Egipt na tym tylko traci. Jeżeli już wywozić, to oficjalnie. Przynajmniej wiadomo, kto i gdzie. Trzeba szukać rozwiązań prawnych. Państwo nie może tolerować złodziejstwa na tak szeroką skalę.
Wilmowski milczał. To była sprawa Smugi. Ale dziwił go kontrast między dotychczasową wylewnością i nagłą nieufnością Egipcjanina. W końcu nie wytrzymał. Chwycił Abeera za rękę i, patrząc mu prosto w oczy, powiedział z naciskiem:
– Jesteśmy uczciwymi ludźmi.
– Na brodę Proroka – uśmiechnął się tamten – język wasz jest jak serce dzwonu, którego dźwięk nie pozwala zasnąć.
Zostali zaproszeni do domu Abeera na śniadanie, skąd z listem polecającym do Al-Habiszi, znanego aleksandryjskiego kupca, właściciela sklepu z antykami. Ten po kilku godzinach przesłał im przez posłańca wiadomość: “Nie w Aleksandrii. Szukajcie w Kairze”.
– Dobre i to – podsumował Smuga – poszukamy w Kairze. Abeer mówił, że Al-Habiszi jest niezwykle prawym człowiekiem. Osiągnęliśmy i tak bardzo wiele. Przełamaliśmy nieufność.
Wysłali jeszcze zebrane pieniądze i list do matki Patryka – telegram Smuga nadał jeszcze ze statku – wyjaśniając, że zabierają chłopca ze sobą na wakacyjną wyprawę. I tak pożegnali Aleksandrię.
<a l:href="#_ftnref40">[40]</a> “Pulasky Day” – Dzień Pułaskiego, obchodzony przez Polonię amerykańską w rocznicę jego śmierci 11 października.
<a l:href="#_ftnref41">[41]</a> Dynastię założył po śmierci Aleksandra Wielkiego, Ptolomeusz I Soter (gr. Zbawca – 367-282 r. p.n.e.), król Egiptu od 305 r. Uczynił Aleksandrię stolicą państwa i głównym ośrodkiem kultury hellenistycznej. Dynastia panowała do 30 r. p.n.e.
<a l:href="#_ftnref42">[42]</a> Muhammad Ali (1769-1849) – namiestnik Egiptu od 1805 r., z pochodzenia Albań-czyk. W latach 1798-1801 dowódca wojsk tureckich. Obwołany paszą, uzyskał faktyczną niezależność, co doprowadziło do wojny z Turcją. Mimo klęski w 1841 r. zachował dziedziczną władzę. Był reformatorem kraju i rzecznikiem jego europeizacji.
<a l:href="#_ftnref43">[43]</a> Tu: dozorca domu.
<a l:href="#_ftnref44">[44]</a> Mowa o wyprawie opisanej w powieści Tomek na tropach Yeti.
<a l:href="#_ftnref45">[45]</a> Warto wspomnieć o polskim wkładzie w odkrywanie zabytków Aleksandrii. W latach 1960-1967 Polska Misja Archeologiczna odkopała tu najstarszy w Egipcie, pochodzący z VI wieku, przepiękny teatr z białego marmuru. Ekipą kierował profesor Kazimierz Michałowski.
<a l:href="#_ftnref46">[46]</a> Mudir (ar.) – tu: dyrektor.
<a l:href="#_ftnref47">[47]</a> Nargile – fajka używana przeważnie na Bliskim Wschodzie (z perskiego – nargila – orzech kokosowy, z którego pierwotnie robiono lulki do nargilów), w której dym przechodzi przez naczynie z wodą i bardzo długi, giętki cybuch.
<a l:href="#_ftnref48">[48]</a> Tak powszechnie, w skrócie, wykształceni Egipcjanie nazywają Aleksandrię.