171012.fb2
Trochę zmartwiona i zakłopotana poklepała leżący na stole notes. Pawełek nie wahał się ani chwili.
– To zabieramy ze sobą. On tu może przyjść w nocy i przeszukać wszystko. I wcale nie musimy w tajemnicy, powiemy pani Amelii, że zabraliśmy, żeby ten włamywacz go nie dopadł. Jutro przyniesiemy z powrotem.
Janeczka kiwnęła głową i energicznie zerwała się z krzesła.
– Bardzo dobrze, to jest najlepszy sposób. W domu przepiszemy do końca. Zabierz śmieci na schody, a ja załatwię z tą mąką…
Chaber, obwąchawszy na wstępie z największą dokładnością całe mieszkanie, resztę czasu przespał pod stołem. Wybiegł teraz za Pawełkiem i cierpliwie przeczekał operację obsypywania wszystkich rzeczy białym pyłem. Janeczka posłużyła się znalezionym w kuchni sitkiem, dzięki czemu cieniutka warstewka mąki ułożyła się mniej więcej równo. Zadowoleni z przedsięwzięcia, opuścili lokal.
Następne trzy dni były owocne. Przez Stefka uzyskali upragnione informacje od Zbinia. Fajksat mieszkał sam i tylko niekiedy bywała u niego jakaś pani, podobno narzeczona. Czesio miał kłopoty po drugiej stronie Wisły, obstawiał mieszkanie po nieboszczce, której mąż prawdopodobnie był filatelistą, spadkobiercy zaś prowadzili wojnę. Mąż, oczywiście, nie żył już od dawna. Problemy tam istniały szalone, z nikim się nie mógł dogadać, nikt pojedynczo nie miał dostępu do zamkniętego lokalu, na samym początku bowiem klucze do trzech zamków zostały rozdrapane i każdy znalazł się w posiadaniu innej osoby. Bywano tam wyłącznie grupowo, w dodatku rzadko, wojnę tocząc przez adwokatów, w dodatku raz Czesio osobiście przyłapał sąsiada, jak próbował wytrycha, w dodatku, w chęci zrobienia sobie wzajemnie na złość, byli zdolni do wszystkiego. Fajksat kazał Czesiowi oka od tego mieszkania nie odrywać i trzymać rękę na pulsie, od czego ma istne urwanie głowy.
Wśród uporządkowanych do końca książek znaleźli dwa stare katalogi filatelistyczne, jeden polski, a drugi Zumsteina. Wyrzucili resztę śmieci i zadzwonili do pani Amelii.
Pani Amelia już wcześniej porozumiała się z dziadkiem i przyjęła ametyst. Przyjechała w niedziele, z pudłami, wdzięczna do nieprzytomności i bez chwili namysłu oba katalogi oddała im w prezencie. Zaaprobowała wszystko, śrubki, gwoździe, mąkę i noszenie notesu, przejrzała spisy, podzieliła książki, po czym razem przystąpili do pakowania.
Zawiązywali właśnie sznurkiem ostatnie pudło, kiedy leżący pod drzwiami przedpokoju Chaber poderwał się nagle i cichutko pisnął. Janeczka usłyszała go natychmiast.
– Cicho! – syknęła ostrzegawczo.
Chaber dopadł drzwi wyjściowych i znieruchomiał z nosem przy szparze pod nimi. Pawełek powstrzymał wysilone sapnięcie. Pani Amelia, zdziwiona, obejrzała się na nich i zastygła z nożyczkami w ręku.
– Co się sta… – zaczęła.
Janeczka gwałtownie zamachała ręką i położyła palec na ustach. Pani Amelia zamilkła. Chaber cofnął się, wystawił zwierzynę, obejrzał się na Janeczkę, znów dopadł drzwi i niecierpliwie drapnął podłogę pod nimi. Kręcił się i przysiadał, wyraźnie żądając wypuszczenia i oglądając się wciąż na swoją panią.
Janeczka jak zwykle, zgadła.
– Już poszedł – szepnęła. – Pawełek, leć…! Pawełek poderwał się bez słowa i wypadł z mieszkania razem z psem. Pani Amelia odłożyła nożyczki.
– Co to znaczy? – spytała niespokojnym szeptem. – Co się stało?
– Nic – odparła Janeczka normalnym głosem. – Przylazł tutaj pod drzwi ktoś podejrzany. Możliwe, że ten włamywacz. Polecieli go obejrzeć.
– Jak to…? Skąd to wiesz?!
– Pies powiedział. Widziała pani. Wyraźnie przecież powiedział, że ktoś idzie, że przyszedł, postał chwilę i poszedł. Ktoś, kogo on już zna, to znaczy, już go wąchał.
– No dobrze, a dlaczego podejrzany…?
– Gdyby to był ktoś zwyczajny, albo w ogóle obcy, on by się zachował zupełnie inaczej. Nasz pies wie wszystko i zawsze nam mówi. Jeszcze nie wiem, kto to był, ale że podejrzany, jestem pewna.
Zdumiona i zaintrygowana pani Amelia podniosła się od pudła i usiadła przy stole.
– Naprawdę, do tego stopnia on jest wytresowany? To jakiś nadzwyczajny pies! Wręcz trudno mi uwierzyć…
– Sama się pani za chwilę przekona. Oczywiście, że nasz pies jest nadzwyczajny i drugiego takiego nie ma na świecie. To w ogóle nie jest pies, tylko brylant i perła, i zwyczajne bóstwo. Zobaczy pani, jak tylko wrócą.
Pawełek z Chabrem wrócili po kilku minutach, Chaber pełen satysfakcji, Pawełek nieco zdyszany.
– Czesio – zakomunikował lakonicznie już od progu. Janeczka zerwała się z miejsca.
– A mówiłam…! Chaber, pieseczku, najśliczniejszy, kochany, chodź, pokaż! To był Czesio, pokaż Czesia! Pokaż Czesia tutaj! Gdzie Czesio? Zaraz się dowiemy…
Nie wierząc prawie własnym oczom, oniemiała ze zdumienia pani Amelia patrzyła, jak pies obiega mieszkanie, węsząc z wielką uwagą, zatrzymuje się w niektórych miejscach, ogląda na panią i pofukuje. Najdłużej tkwił przy biurku, przy szafie po książkach i obok szafy z bielizną w sypialni. Łazienkę zlekceważył całkowicie.
– Do łazienki nie właził – zaopiniował Pawełek.
– Więc proszę, ten włamywacz to Czesio – orzekła z triumfem Janeczka. – Proszę, grzebał w biurku, w książkach i pewnie szukał pod prześcieradłami. Dużo znaleźć nie zdążył, bo go pani wypłoszyła, a potem nie mógł przyjść, bo nie miał czasu. Wiemy, że go nie było, bo mąkę zastaliśmy nietkniętą.
Pani Amelia była oczarowana.
– Coś podobnego…! Wiecie, jak on tak pokazuje, to nawet ja rozumiem. Co za cudowny pies! Kto to jest Czesio?
– Jeden taki, który się strasznie pcha do znaczków – wyjaśniła lekceważąco Janeczka. – Myślał, że tu są.
– Nawet nieźle myślał, tylko trochę źle trafił – mruknął jadowicie Pawełek.
– No tak, bo ja zaczęłam porządkowanie od papierów – wyznała ze skruchą pani Amelia. – Gdyby przyszedł wcześniej, znalazłby tę walizkę. Chyba dobrze się stało, chociaż strasznie mi głupio…
– Niepotrzebnie, bo w ogóle wyszło doskonale – zapewniła wspaniałomyślnie Janeczka. – Nie ma pani czego żałować. Teraz już będzie spokój i możemy skończyć robotę…
– I znów mamy na głowie dwie rzeczy naraz! – westchnął z irytacją Pawełek, kiedy po pożegnaniu pani Amelii wracali do domu. – Pokazać Chabrowi Fajksata i pilnować tamtych spadkobierców Czesia. Jedno od Sasa, drugie od łasa.
– Trzy rzeczy – poprawiła Janeczka. – Jeszcze musimy zrozumieć, co tam jest powypisywane w tym notesie. Dobrze, że już mieliśmy do czynienia z szyframi…
Sprawa pana Fajksata poszła błyskawicznie. Już w poniedziałek, po zaledwie pięciu minutach oczekiwania, ujrzeli go, wychodzącego z domu. Nie zdążyli nawet uzgodnić, gdzie lepiej czatować, na klatce schodowej, czy na ulicy. Janeczka poinstruowała psa i w pół godziny problem był z głowy.
Wyśledzenie mieszkania niedostępnego spadkobiercom zajęło zaledwie dwa dni, ponieważ Czesio bywał tam często. Mieściło się na Saskiej Kępie, na drugim piętrze jednego z nowych budynków w głębi osiedla. Tabliczka na drzwiach informowała, iż mieszkała tu Bronisława Spayerowa. Zapisali sobie to na wszelki wypadek, niewątpliwie bowiem mąż- filatelista pani Bronisławy nazywał się Spayer i jego nazwisko mogło okazać się potrzebne.
Rozwikłanie trzeciej kwestii potrwało najdłużej.
– Te wszystkie buty, koszule, pralnie, poczty i inne takie możemy od razu wyrzucić – zawyrokowała Janeczka, studiując zeszyt, do którego tajemnicza treść została dokładnie przepisana. – Zobacz, pralnia, kosz, sześć, odb. dwanaście. Niczego innego nie mógł zanieść do pralni sześć sztuk, tylko koszule. I nie odebrał przecież dwunastu, więc to musi być data. Odebrać dwunastego. Albo tu, rękaw. napr. Wilcza piątek. Rękawiczki, naprawa, na Wilczej.
– Skąd wiesz, że rękawiczki a nie rękaw od marynarki? – spytał z cieniem protestu Pawełek.
– Bo jest kropka. Znaczy skrót. I po kropce nie napisał dużą literą, tylko małą i też kropka. Same skróty. Tu napisał porządnie, hydraulik, czwartek, osiemnasta, ale dalej masz: skl. elektr. żar. rozgał. przedłuż. To co to ma być, jak nie sklep elektryczny, żarówki, rozgałęziacz, przedłużacz? Na co nam to?
Pawełek w skupieniu obejrzał notatki i zgodził się z siostrą.
– Ja bym przekreślił – zaproponował.
– Ja też. Ale cienko. Żeby można było przeczytać to przekreślone.
Przepisana treść notesu zajmowała dwa zeszyty w kratkę. Po wykreśleniu ostro zatemperowanym ołówkiem wszystkich słów, nie budzących wątpliwości, że są wyłącznie notatkami dla pamięci, pozostała mniej niż połowa tekstu.
– Wrocław o. dziewiąta trzydzieści, pe piętnasta dwadzieścia – przeczytał Pawełek – O. zero trzydzieści, pe sześć pięćdziesiąt cztery. Niech ja kichnę, jak to nie jest rozkład jazdy!