171012.fb2 2/3 Sukcesu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 18

2/3 Sukcesu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 18

– Włamali się – zakomunikował z uciechą Pawełek. – Znaczy, tak mi się widzi, że ktoś tam od kogoś wycyganił jakiś klucz, albo sobie dorobił, albo może miał wytrych. I wlazł w dwie osoby. A tam piętro niżej jest ten sąsiad, co to kiedyś grzebał w zamku, pilnuje i chyba ma spółkę z drugimi spadkobiercami, bo doniósł. Wtrącał się i wydziwiał. Jak przyjechałem, to akurat wynosili z tego mieszkania takie coś jakby komodę, przenosili przez drzwi, widziałem w przedpokoju jeszcze jakieś paki i kosz. Przymierzali się do znoszenia tej komody ze schodów i na to nadlecieli ci inni spadkobiercy z adwokatem…

– Skąd wiesz, że z adwokatem?

– Mówili do niego „panie mecenasie”, to niby co on miał być? I zrobiła się Sodoma i Gomora. Awanturowali się, że ho ho i wyzywali się od różnych, ale nie zwyczajnie, tylko bardzo wymyślnie, prawie jak ze słownika wyrazów obcych. A tę komodę wydzierali sobie z rąk, aż wyleciały jej szuflady, a jedna prawie na mnie.

– Bo gdzie ty byłeś?

– Pół piętra niżej. To jest porządny dom i ma kwiatki na schodach, na takich podstawkach z nogami. Schowałem się pod tym, nie bardzo było wygodnie, ale za to nikt na mnie nie zwrócił uwagi. Ta szuflada rąbnęła zaraz obok i prawie była pusta, ale jednak. Zdążyłem pozbierać wszystko, co w niej było, zanim po nią zeszli, bo prawie się pobili i trochę im to czasu zajęło.

Janeczka odwróciła się od zlewozmywaka porzucając szklanki i chlapiąc na podłogę pianą z Ludwika.

– No…?! – wykrzyknęła zachłannie. Pawełek sięgnął do kieszeni i pieczołowicie ułożył na kuchennym stole małą kupkę jakichś śmietków.

– Jak wszystko, to wszystko – rzekł z naciskiem. – Trzy zapałki, jedna wypalona. Dwie pinezki. Takie coś żelaznego, w ogóle nie wiem, co to jest. Papieros, przełamany. Pół koperty. Kawałek filmu, są tu jakieś dwa zdjęcia. I kartka. Pognieciona, ale coś jest na niej napisane.

– Schowaj wszystko z powrotem – poleciła surowo jego siostra, obejrzawszy łup bez dotykania mokrymi rękami. – Zdaje się, że jedyne ważne to będzie ta kartka, chyba że na zdjęciach coś jest. Sprawdzimy spokojnie potem. I mów dalej.

Pawełek obejrzał się, znalazł czystą, plastikową miseczkę i troskliwie zgarnął do niej przedmioty ze stołu.

– Dalej wyrwali sobie w końcu tę komodę z zębów i wnieśli z powrotem do mieszkania. Szuflady też pozbierali. Wszyscy się wepchnęli do środka, zamknęli drzwi i awanturowali się w przedpokoju, ale nie mogłem niczego podsłuchać, bo byłem za daleko. Pod samymi drzwiami podsłuchiwał Czesio i nawet myślałem, żeby mu co zrobić i odsunąć stamtąd, ale wolałem nie. Zresztą i tak nic ciekawego nie wykrzyczeli.

– Skąd wiesz?

– Po Czesiu było widać. Słuchał przy dziurce od klucza jakoś tak beznadziejnie, krzywił się, stękał, ziewał i w końcu zaczął dłubać w nosie. Potem się poderwał i poleciał znów na górę, więc na wszelki wypadek nie czekałem, tylko zmyłem się na dół. I słusznie, bo zaczęli wychodzić. Znaczy nie tak, nie ma co mówić o zaczynaniu, wyszli wszyscy w kupie, nawet się tłoczyli w drzwiach i widać było, że każdy tylko patrzy na drugiego, żeby przypadkiem nie został pół kroku w tyle. Pozamykali drzwi i poszli. Umówili się polubownie na sobotę na po południu.

– Skąd wiesz?

– To akurat podsłuchałem. Ciągle byłem przed nimi, nie zwracali na mnie żadnej uwagi i gadali do siebie. W sobotę po południu mają się zebrać wszyscy razem i porozdzielać jakieś’ rzeczy, a o samo mieszkanie będą się dalej kłócić. Co do rzeczy, też się jeszcze nie pogodzili. Czesio tego nie słyszał, bo był za nimi, kawałek dalej.

– Nie szkodzi. I tak będzie stróżował. Trzeba popatrzeć w sobotę, czy nie wyrzucą czegoś do śmietnika…

– Śmietnika Czesio nie popuści – przerwał Pawełek stanowczo. – Nie mamy szans, chyba że go poszczujemy psem. Trzeba wykombinować coś innego, ale jeszcze nie wiem co.

A co u ciebie?

Sens pytania Janeczka zrozumiała bezbłędnie. Wypłukała ostatni talerz i zakręciła kran.

– Chała najzupełniej dokładna – oznajmiła zimno.

– Jak to? – zdziwił się Pawełek.

– Tak to. W ogóle nie ma takiego adresu. Taki dom nie istnieje.

– Jak to…? A co istnieje?

– Nic. Puste miejsce. Nieużytek. Znalazłam odpowiednią pocztę i spytałam. Nie ma takiego adresu. Pawełek przez chwilę przetrawiał informację.

– To co to ma znaczyć? Wyraźnie było przecież napisane, nie?

– Może nie tak całkiem idealnie wyraźnie… Obejrzałam to jeszcze raz przez różne lupy. Możliwe, że to wcale nie jest trzydzieści, tylko sto trzydzieści. Zupełnie inne miejsce i już nie zdążyłam tam pojechać. Trzeba będzie jutro.

– Jutro mieliśmy iść do tej pani Nachowskiej – przypomniał Pawełek. – Znów się rozdzielamy?

– Nie, do pani Nachowskiej powinniśmy iść razem, mnie się wydaje, że tak będzie lepiej. Poza tym zastanowiłam się i uważam, że najpierw może zajrzeć do klubu. Może ona tam będzie, może coś zobaczymy, może nie wiem co…

Pawełek rozważył kwestię i przyznał siostrze rację. Penetracja ulicy Bonifacego została ustalona na jutro i można było wreszcie zająć się badaniem łupu z szuflady.

Zapałki, połamanego papierosa i pół czystej, pogniecionej koperty Janeczka zdecydowała się wyrzucić od razu. Pinezki i mały, metalowy przedmiocik Pawełek przezornie schował. Obejrzany pod światło kawałek filmu nie wydawał się interesujący, widać było na nim krajobraz nad jakąś wodą i nic poza tym, zostawili go jednakże na wszelki wypadek. Ostatnia do zbadania była kartka i zapiski na niej.

– Po pierwsze, to jest połowa zawiadomienia z banku… – zaczęła Janeczka.

– Dolarowego – wtrącił Pawełek. – Matka takie dostaje.

– Wszystko jedno. Miał na koncie 376 dolarów i 24 centy. Musiało to być stare, bo podarł i pogniótł…

– Podarła i pogniotła – skorygował znów Pawełek. – Ta osoba, co umarła, to była baba. Mieszkała sama, jej mąż umarł dwadzieścia lat temu.

– Skąd wiesz?

– Podsłuchałem. To znaczy, wpadło mi w ucho, jak się polubownie umawiali na sobotę, jedna mówiła do drugiego, że testament jest nieważny, bo mąż umarł dwadzieścia lat temu, a żona przeżyła do tej pory, więc ta siostra nie ma nic do gadania.

– No i dlaczego tego od razu nie mówisz?

– A co nas to obchodzi? Mało ważne, co było dwadzieścia lat temu, ważne jest to co teraz!

– Ale o testamencie była mowa, nie? Dla nas jest ważne, kto po kim dziedziczy!

– No to przecież właśnie powiedzieli, że testament jest nieważny! Janeczka zastanowiła się przez chwilę.

– Czekaj. Jaka siostra?

– A skąd ja mam to wiedzieć? Jakaś siostra, tego męża, albo tej żony. Nie ma nic do gadania, tyle usłyszałem. Jak nie ma nic do gadania, znaczy nie dziedziczy, możemy się nią nie zajmować.

– No może… No dobrze, więc podarła i pogniotła, czyli sprawa banku do niczego. Z drugiej strony jest telefon.

– Myślisz…?

– No, a co to ma być innego? 42-86-34. I Przew. w nawiasie. Początek nazwiska, albo czegoś w tym rodzaju. Numer telefonu jakiegoś Przewa.

Pawełek przyjrzał się kartce gołym okiem i przez lupę, aczkolwiek cyfry i litery były duże i doskonale widoczne.

– W nawiasie, to czy ja wiem… – zauważył niepewnie. – Zadzwonić…?

– I co powiesz?

– Nie mam pojęcia… Janeczka pokręciła głową.

– Mam lepszy pomysł – oznajmiła dumnie. – Zadzwonić do biura numerów i zapytać, do kogo to należy.