171012.fb2
– Ale to nie my – ciągnęła Janeczka, udoskonalając swój pomysł. – Zgadną, że nie jesteśmy dorośli i nic nam nie powiedzą Ktoś inny…
– Pani Amelia! – podsunął Pawełek bez namysłu. – Dobra jest do tych rzeczy, bo o nic nie pyta, tylko robi, co jej się każe. Dzwonimy?
– No pewnie. I to już!
Pani Amelii jednakże nie udało się złapać. W jej mieszkaniu znajdowała się jakaś inna osoba, która uprzejmie poinformowała, że pani Amelia jest u przyjaciółki na imieninach i wróci bardzo późno. Sprawa telefonu z kartki musiała ulec pewnej zwłoce.
Następny w kolejności był denerwujący problem ulicy Bonifacego.
Tym razem adres został odczytany chyba prawidłowo, bo budynek istniał. Była to duża, narożna willa w niewielkim ogrodzie, stojąca wśród licznych podobnych. Wydawała się mocno zaniedbana. Ogród był też zaniedbany i dość zarośnięty, przy siatce stały jakieś budy, za małe na garaż i za duże dla psa, trochę źle widoczne, bo znajdowały się w głębi, w najdalszym narożniku ogrodzenia. Nie działo się tam nic i z wnętrza nie dobiegały żadne dźwięki. Janeczka i Pawełek z największą uwagą przyjrzeli się całej posiadłości, stwierdzili, że furtka jest zamknięta. Chaber obwąchał dokładnie dwa boki posesji, dostępne od ulicy i na tym penetracja została zakończona. Wciąż trochę niepewni, czy dobrze trafili, wrócili do Śródmieścia załatwiać pozostałe sprawy.
Cudzikowski, zgodnie z przypuszczeniami, okazał się hydraulikiem. Machniak i Filipek zaś malarzami pokojowymi. Wyszło to na jaw od razu, bo drzwi, do których z determinacją zadzwonili, otworzyła im żona któregoś z nich, pani Machniakowa lub też pani Filipkowa. W notesie wuja pani Amelii przy obu nazwiskach widniał jeden adres i dopiero w ostatniej chwili uprzytomnili sobie, że nie wiedzą, do którego z nich należy. Na szczęście, zanim zdążyli otworzyć usta, osoba w progu poinformowała, że mąż maluje teraz instytucję i żadnych zamówień na ten rok przyjmował nie będzie. Najwcześniej w styczniu. Potem zorientowała się, że ma przed sobą dwoje dzieci, zreflektowała się i spytała, czego chcą i w jakiej sprawie przyszli. Po usłyszanym na wstępie komunikacie odpowiedź mieli gotową.
Resztę załatwili w domu.
Pani Amelia bardzo chętnie zgodziła się spytać o ów numer z kartki, zastrzegła się tylko, że to może potrwać. Biuro numerów jest zajęte bez przerwy i niewykluczone, że trzeba tam będzie zadzwonić w środku nocy. Zapewne uczyni to jutro, w każdym razie muszą cierpliwie poczekać.
Dziadek dostarczył ostatniej wiadomości, mianowicie podał datę śmierci pana Jeremiego Płoszyńskiego. Sprawdzili datę na liście pana Fajksata i okazało się, że jest ona znacznie późniejsza. Pan Fajksat powołał się na znajomość z panem Płoszyńskim prawie rok po jego śmierci.
– Uspokoiłam się – powiedziała z ulgą Janeczka. – Podejrzewałam coś takiego i nareszcie wiem na pewno. Już widać, o co chodzi.
– Jasna sprawa- zaopiniował Pawełek. – Specjalnie odczekał, żeby nie można było sprawdzić. Nieboszczyka już nikt nie zapyta, kogo zna i co o nim myśli.
– No więc właśnie. Chciałabym tylko wiedzieć, czy rzeczywiście wuj pani Amelii miał te znaczki. Czy je sprzedał komuś innemu, czy ta ciotka sprzedała panu Fajksatowi i chora będę, jeśli się tego…
Janeczka urwała nagle i ze zmarszczonymi brwiami zapatrzyła się w okno.
– Co się stało? – spytał po chwili Pawełek.
– Nie dowiem. Otóż właśnie dowiem! Wiem jak!
– No?
– To były bardzo drogie rzeczy, nie? Dziadek mówił, że drogie.
– Drogie. To co?
– To musieliby dostać jakieś pieniądze, ten wuj, albo ta ciotka. Pani Amelia powinna wiedzieć, czy wuj i ciotka nagle się jakoś wzbogacili!
Pawełek okazał wahanie.
– Nie wiem. Jeżeli kupił Fajksat… Przypomnij sobie, co dziadek mówił, on kantuje. Może i kupił od tej ciotki, a wzbogaciła się tyle, co kot napłakał.
– Nie – odparła stanowczo Janeczka, kręcąc głową. – On te znaczki wyraźnie wymienił, napisał, że mu zależy i już nie mógł udawać, że to same śmieci. Mógł zapłacić połowę, ale nic mniej.
– I myślisz, że to by się dało zauważyć?
– Nie wiem. Ale co nam szkodzi zapytać panią Amelię? Tak przy okazji…
– No fakt – przyświadczył Pawełek. – Zapytać można.
No, w piątek udało nam się odwalić prawie całą robotę, ciekawe, co nam się uda jutro…
W sobotę wszyscy troje czatowali na Saskiej Kępie już od południa. Janeczka miała lekkie pretensje.
– Nie mogłeś chociaż podsłuchać, o której godzinie oni się umówili? – pytała z goryczą. – Nie mówię, żeby co do minuty, ale przynajmniej trochę…?
– Podsłuchałem przecież. Po południu.
– Popołudnie to jest nie wiadomo co. Może trwać do wieczora. Coś więcej…
– Co więcej, co więcej! – zdenerwował się w końcu Pawełek. – Słowa więcej nie powiedzieli! Godzinę sobie ustalili w mieszkaniu, a na ulicy tylko sobota i popołudnie! Godzinę podsłuchał Czesio!
– Toteż właśnie. Nie podoba mi się, że go nie ma. Może oni się umówili na ósmą wieczór i będziemy tu siedzieli jak półgłówki przez cały dzień.
– No i cóż takiego, pogoda ładna, a prowiant mamy. Nic nie poradzę, siła wyższa.
Janeczka westchnęła i spróbowała pogodzić się z sytuacją. Pogoda, jak na jesień, istotnie była prześliczna, słoneczna i bezwietrzna. Skwerek przed wejściem do pilnowanego budynku zawierał w sobie liczne ławki, trzepaki i murki, było na czym siedzieć. Z irytującym czekaniem nie łączyły się przynajmniej żadne uciążliwości.
Rozejrzała się uważniej i zastanowiła.
– Nie wiem, czy dobrze robimy – powiedziała z lekkim wahaniem. – Znów będzie to samo.
– Jakie to samo?
– Jak poprzednio. Czesio bliżej, a my dalej. Przyleci i od razu pójdzie wyżej na te schody. W kwiatkach się razem nie zmieścimy, a z góry lepiej widać.
– No to go przecież nie zepchniemy…!
– Głupi jesteś. Ja myślę, co zrobić, żeby było odwrotnie. My w lepszym miejscu, a on w gorszym… Pawełek wpadł na pomysł od razu.
– Możemy lecieć wyżej, jak tylko Chaber powie, że idzie. Jakby się też pchał do góry, namówimy Chabra, żeby zawarczał. Czesio pomyśli, że tam jest pies…
– Nawet dosyć słusznie pomyśli.
– … i nie będzie się upierał. Może się nie bać, ale pomyśli, że pies narobi hałasu, więc da spokój i zostanie na dole. Janeczka przez chwilę rozważała następną kwestię.
– Nie wiem jeszcze, co tu zrobić, żeby zobaczyć, czy tam są znaczki…
– Powinny być! Bez powodu Czesio tu nie lata!
– … i kto je weźmie, jak się podzielą wszystkim. Żeby było wiadomo, z kim potem gadać. Niekoniecznie my, może gadać dziadek, ale musimy mieć pewność. Poza tym oni mogą je rozdzielić, każdemu trochę. Nie wiem, co jeszcze mogą. Same zmartwienia.
– Z góry, w każdym razie, zobaczy się najwięcej. Klasery są ciężkie, może ktoś się będzie uginał…
Przez dłuższą chwilę zastanawiali się nad rozwiązaniem tych wszystkich, wysoce kłopotliwych problemów. Zadanie wcale nie było łatwe i uzyskanie pożądanej wiedzy nie zapowiadało się różowo.