171012.fb2 2/3 Sukcesu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 29

2/3 Sukcesu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 29

– Częściowo tak. Sprawdzałem je nawet, stąd znajomość. Miał trochę starych przedruków, ale to nie było to, czego szukałem. A co?

– Potem sobie dokupił więcej – powiadomiła Janeczka. – Dziadku, co z tą panią Nachowską? Ona może coś wiedzieć! Dziadek nagle się złamał.

– No więc, prawdę mówiąc, pani Nachowska nieco mnie niepokoi. Mam z nią umowę, obiecała mi, że w razie napotkania czegoś z tych rzeczy, które mnie interesują, od razu zadzwoni i powie. Nie dzwoni, nie mówi i nie pokazuje się już od pewnego czasu i mam obawy, że może jest chora, albo coś w tym rodzaju… No nie wiem… Niemożliwe jest przecież, żeby się nagle przestała zajmować wycenami

i handlem, to wyjątkowo solidna osoba, wszyscy chętnie korzystali z jej usług…

Nie kryjąc już zatroskania, dziadek westchnął i popukał fajką w popielniczkę.

– A Barański? – spytała z naciskiem Janeczka.

– Co Barański?

– Cała rodzina Barańskich. Spotkałeś kiedyś panią Barańską i ona miała krewnych. I co?

– Możesz na nich rzucić podejrzenia, my o tym nikomu nie powiemy – zapewnił wspaniałomyślnie Pawełek.

Dziadek oparł się wygodniej w fotelu i zaczął napychać fajkę.

– O pani Barańskiej właściwie nic wam nie umiem powiedzieć. Była to osoba wiekowa, znacznie starsza ode mnie i przypuszczam, że już dawno nie żyje. Znaczki jej nie interesowały. Natomiast wśród krewnych… Prawdę mówiąc…

Dziadek urwał i zawahał się. Ugniatał tytoń w fajce i patrzył na nich z lekkim zakłopotaniem.

– Co, prawdę mówiąc? – spytała Janeczka surowo.

– Jak już zacząłeś, to przepadło – zadecydował stanowczo Pawełek. – Teraz musisz dokończyć. Dziadek przestał się wahać.

– Prawdę mówiąc, nieprzyjemnie mi o tym mówić, ale niech będzie, powiem. Pani Barańska miała wnuka… No, niezupełnie, to był chyba stryjeczny wnuk, po bracie jej. Tak to sobie dedukuję, bo nosił to samo nazwisko. Na dobrą sprawę był jedyną osobą, która obudziła we mnie porządne podejrzenia. Raz go tylko widziałem, bardzo młody człowiek… Miałem jakieś takie wrażenie, że on powinien dużo wiedzieć. Chciałem się z nim później skontaktować i okazało się to nieosiągalne.

– Dlaczego?

– Ta pani Barańska mieszkała w Łodzi i tam się z nią spotkałem. Próbowałem dowiedzieć się od niej adresu wnuka, okazało się, że mieszka w jakimś innym mieście, nic mi o nim nie chciała powiedzieć, a nikt inny nic nie wiedział, więc w końcu musiałem zrezygnować. Skąd w ogóle wzięliście tego Barańskiego?

– Jeszcze nie wiemy, czy wzięliśmy – odparła Janeczka z lekkim roztargnieniem. – To znaczy, jeszcze nie wiemy, czy to ten. Możemy ci powiedzieć, sam się przekonasz, że szukamy za pomocą dedukcji. Dwie osoby, które miały znaczki…

– Nie wiadomo dokładnie jakie – wtrącił Pawełek.

– Ale na pewno miały i w dodatku drogie. No więc te dwie osoby miały albo adres, albo numer telefonu pana Barańskiego. I pan Fajksat interesuje się jego miejscem zamieszkania.

– Skąd wiecie?

– Sły… – zaczął Pawełek.

– Znamy jednego takiego, który zna pana Fajksata – przerwała Janeczka z pośpiechem. – To jest kumpel kumpla ze szkoły. Można się dowiedzieć wszystkiego.

– A te dwie osoby z adresem i numerem telefonu, to kto?

– Obie już nie żyją – wyznał Pawełek głosem tak ponurym, że dziadek aż znieruchomiał z zapaloną zapałką w ręku.

– Nie chcecie chyba powiedzieć, że zostały zamordowane…?!

– E, nie…

– Nikt się tym nie zajmował i żadnego śledztwa nie było, więc na pewno nie – zapewniła Janeczka z odrobiną żalu. – Możemy ci powiedzieć, proszę bardzo. Pan Spayer i pan Borowiński.

– I pani Spayerowa – przypomniał Pawełek. – Możliwe, że to ona miała ten numer, a nie jej mąż. Umarła nie tak dawno.

Dziadek wrzucił do popielniczki zgaszoną zapałkę i przechylił się na oparcie fotela.

– No więc, to tak właśnie wyglądało, jak przeprowadzałem moje poszukiwania – wyznał smętnie. – Albo mi ktoś przepadał, albo nie chciał nic mówić, albo okazywało się, że umarł. Najgorsi byli spadkobiercy. Jeżeli udało im się cokolwiek odziedziczyć, nie mieli kompletnie, przypuszczam, że w obawie przed podatkiem spadkowym. Nie miałem na to wpływu, nie mogłem przecież wdzierać się do ludzi przemocą i szukać po kątach ich znaczków…

– Przemocą do bani – mruknął Pawełek. – O wiele lepiej podstępem.

– Nie zamierzacie chyba… – zaczął gwałtownie dziadek, ale Janeczka przerwała mu od razu.

– Na razie nic nie zamierzamy. Chcemy osobiście poznać panią Nachowską i potem się dopiero zastanowić. Poznawanie porządnych osób nie jest niebezpieczne…

* * *

Pani Nachowską mieszkała w przedwojennym domu na Wilczej, na trzecim piętrze. Winda działała. Majestatycznie popłynęła ku górze i zatrzymała się z gwałtownym, niespodziewanym podskokiem.

Zadzwonili do wysokich, dwuskrzydłowych, oszklonych na górze drzwi.

– Może jednak trzeba było przedtem się z nią umówić – zauważył krytycznie Pawełek, kiedy dzwonili trzeci raz. – Nikogo nie ma w tym domu.

– Może i trzeba było, ale jak nie działa, to co ci poradzę? – odparła gniewnie Janeczka. – Pomyłka i pomyłka, a jak nie pomyłka, to albo pralnia, albo urząd.

– Spróbujmy jeszcze… – zaczął Pawełek i nie dokończył. Wysokie, wąskie skrzydło drzwi otworzyło się nagle do połowy i pojawiła się jakaś pani, widoczna w trzech czwartych.

– My do pani Nachowskiej – powiedziała pośpiesznie Janeczka, grzecznie dygając.

– To ja- odparła pani. – Słucham?

Była szczupła, szpakowata, średniego wzrostu, miała miłą twarz, bardzo bladą i niebieskie oczy o jakimś dziwnym wyrazie. Zadała krótkie pytanie i mocno zacisnęła usta. Janeczka doznała wrażenia, że trzeba szybko przystąpić do rzeczy, bo inaczej pani Nachowska znów zamknie te drzwi i drugi raz ich nie otworzy.

– Roman Chabrowicz, ekspert filatelistyczny. Pani go zna, to jest nasz dziadek. My też się nazywamy Chabrowicz. Chcieliśmy panią poprosić… To znaczy, porozmawiać…

– O znaczkach – wtrącił Pawełek.

Pani uczyniła głową maleńki ruch, drgnięcie, jakby się chciała obejrzeć i przemocą powstrzymała tę chęć. Odrobinę przymknęła drzwi.

– Idźcie stąd – szepnęła tak cicho, że prawie nie było słychać, po czym dodała głośniej. – Przykro mi, proszę powiedzieć panu Chabrowiczowi, że ja się już tym nie zajmuję…

– Nie – przerwała Janeczka, niepewna, czy nie doznała złudzenia. – To nie dziadek, to my. Chodzi nam o pana Borowińskiego…

Pani Nachowska jakby się lekko żachnęła.

– Nie znam. Państwo wybaczą. Jestem zajęta… Jestem chora. Już się nie zajmuję znaczkami.

Równocześnie poruszyła się, wyjęła zza drugiego skrzydła drzwi prawą rękę i położyła palec na ustach. Dłonią wykonała szybki gest, odpędzający ich stamtąd i znów dotknęła ust palcem.