171012.fb2 2/3 Sukcesu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

2/3 Sukcesu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

Czesio wysiadł na Odyńca. Wysiedli również. Czesio skręcił w jedną z małych, bocznych uliczek, a zaraz potem w drugą.

– Byliśmy tutaj – zauważył Pawełek. – To jest ten pierwszy nieboszczyk.

– Głowę daję, że pójdzie grzebać w śmietniku – odparła półgłosem Janeczka.

Czesio nie zawiódł jej oczekiwań. Ukryci w możliwie najciemniejszym miejscu, przytrzymując przy sobie psa, przyglądali się, jak wśród zasobników ze śmieciami błyskało światło latarki. Czesio spenetrował śmietnik porządnie i rzetelnie, po czym wrócił na Odyńca i znów zatrzymał się na przystanku.

– Rany, do domu mamy stąd pięć minut! – westchnął Pawełek z rozgoryczeniem.

– Przynajmniej zobaczymy, gdzie wysiądzie – pocieszyła go Janeczka.

Kolejnym autobusem 172 Czesio dojechał aż do Sobieskiego, wysiadł i wolnym krokiem udał się w stronę zamkniętej poczty. Gdyby szedł szybciej, niewątpliwie udaliby się za nim, ale wlókł się tak niemrawo, że do żadnego celu nie miał prawa dotrzeć wcześniej niż za pół godziny. Porzucili go zatem i przybyli do domu punktualnie.

– Więc chyba mieszka gdzieś tam w okolicy – zawyrokował Pawełek. – Możliwe, że jutro pójdzie na pocztę i wtedy go dopadnę. Poza tym mój kumpel też tam mieszka i może go zna przypadkiem. Dużo nie wiemy, ale zawsze coś.

– Przeciwnie, wiemy bardzo dużo – skorygowała Janeczka. – I dopiero teraz naprawdę zaczynani być ciekawa. Muszę wiedzieć, czego on szuka po tych śmietnikach, wszędzie tam, gdzie ktoś umarł, i rób sobie, co chcesz, aleja pęknę, jeżeli tego nie odkryję!

– W porządku, mogę też pęknąć – zgodził się od razu Pawełek. – Lekcje będę odrabiał w szkole, bo potem mi nie starczy czasu. I zaraz rano kupuję Życie Warszawy…

* * *

Tłok na poczcie pozwalał spędzić tam dowolną ilość godzin bez zwracania na siebie czyjejkolwiek uwagi. Czesio pojawił się o piątej po południu, akurat kiedy Janeczka i Pawełek rozważali sprawę podzielenia się obowiązkami, żeby nie marnować czasu podwójnie. Spędził nad książką telefoniczną mniej więcej piętnaście minut i wyszedł.

– Co jest? – zaniepokoił się Pawełek. – Gdzie go znowu niesie? Przecież mieszka gdzieś tutaj?

– Jeżeli wsiądzie do autobusu, nie wiem co zrobić powiedziała Janeczka z troską. – Dla Chabra jest jeszcze za duży tłok.

– Pojadę za nim sam, a ty tu zaczekasz. On może wrócić, a jakbym go zgubił, albo co, to też wrócę.

– Ale tylko do wpół do ósmej. Potem jadę do domu…

Czesio zrobił im głupi dowcip, wsiadł do autobusu 193, Pawełek wsiadł za nim i obaj zniknęli Janeczce z oczu. Westchnęła ciężko i zastanowiła się, jak spędzić ten cały, nie wiadomo jak długi okres oczekiwania, żeby nie było to takie zupełnie beznadziejne marnotrawstwo. Nie miała nic do załatwienia w tej okolicy, nie mieszkał tu nikt znajomy, nikt także ostatnio nie umarł. Nie mogła oddalać się zbytnio, żeby nie przeoczyć powrotu Czesia i Pawełka. Jedynym miejscem, jakie ewentualnie mogłaby odwiedzić, był sklep papierniczy na rogu Sieleckiej i Nowotarskiej, droga do niego nie zajęłaby więcej niż dziesięć minut. Powoli ruszyła w tamtym kierunku, na skróty, przez zieleńce pomiędzy domami.

Śmietniki ciągnęły jej wzrok jak magnes. Nie zależało jej tak bardzo na tym papierniczym sklepie, nie śpieszyła się do niego, skrupulatnie zatem oglądała napotykane po drodze betonowe lub ceglane budyneczki z zasobnikami. Widok wnętrza nie był pociągający, a woń każdego zdecydowanie odrzucała. Nikłą pociechę stanowił Chaber, węszący w nich gorliwie i z wyraźnym upodobaniem i Janeczka pomyślała filozoficznie, że niech przynajmniej pies ma jakąś przyjemność.

Była już blisko Sieleckiej, kiedy minęła ją idąca szybszym krokiem pani. Pani wyszła, z któregoś z sąsiednich domów i zmierzała ku śmietnikowi, niosąc ogromny i skomplikowany bagaż. Na ramieniu miała zawieszoną dużą, skórzaną torebkę, w rękach trzymała kilka toreb foliowych i naręcz łachmanów, a pod pachą ściskała coś, co wyglądało jak wielkie, płaskie pudło. Zatrzymała się na progu śmietnika i zawahała. Widać było, że przynajmniej połowę tych wszystkich rzeczy zamierza wyrzucić, ale nie wie jak to zrobić, bo ręce ma kompletnie unieruchomione. Spróbowała wepchnąć jedną torbę do najbliższego zasobnika, potrącony zasobnik zamknął się z głośnym szczęknięciem, uczyniła wysiłek, żeby go otworzyć i płaskie pudło wypadło jej spod pachy. Bezradnie spojrzała pod nogi, obejrzała się i jej wzrok padł na Janeczkę.

– Dziewczynko – powiedziała żałośnie. – Przepraszam cię, czy mogłabyś mi pomóc?

Janeczka była już blisko. Doskonale odgadła, że pani nie da sobie rady, jeżeli nie zdecyduje się wyrzucić wszystkiego z własną torebką włącznie. Torebka na długim pasku osunęła jej się z ramienia i balansując na łokciu, przeszkadzała jeszcze bardziej. Janeczka podbiegła i otworzyła zasobnik.

– Proszę bardzo – zgodziła się uczynnię. – Które…? Pani usiłowała wypuścić z dłoni właściwą torbę, nie gubiąc pozostałych.

– Nie, weź najpierw to… Tak, teraz zamieńmy… Czekaj, teraz tylko to mi potrzymaj…

– To przecież szkło – zwróciła uwagę Janeczka. – Nie wyrzuca pani?

– Nie, to butelki po śmietanie, idę z tym do sklepu. Chyba wzięłam za dużo na raz… No, wreszcie!

Cofnęła się i wlazła na swoje pudło. Janeczka spojrzała w dół.

Nie było to pudło, tylko zwłoki bardzo starej, niezbyt dużej, tekturowej walizki. Jednego zamka nie miała wcale, drugi puścił przy upadku i wieko odskoczyło. Ze środka wysypał się olbrzymi stos listów.

– To przecież listy! – zdumiała się Janeczka – Pani to wyrzuca?

– Tak, to nie moje. Zostały po osobie, która już dawno nie żyje. Właściwie powinnam je spalić, ale nie mam jak. Nie spalę ich przecież na gazowej kuchence! Mam nadzieję, że śmieciarze je zniszczą.

– Ale one mają znaczki…!

– Znaczki? Nawet nie zauważyłam… A co? Ty się interesujesz znaczkami?

– Tak – powiedziała Janeczka zdecydowanie. – I mój brat też.

Pani wzruszyła ramionami, jakoś niepewnie i bezradnie.

– Możesz je sobie zabrać, jeśli chcesz. To w ogóle trzeba usunąć, nie może zostać takie rozwalone…

– Ja to zrobię – zaofiarowała się Janeczka pośpiesznie. – Posprzątam tutaj, niech pani sobie nie zawraca tym głowy. Zrobię to bardzo porządnie.

Pani ucieszyła się wyraźnie, chociaż ciągle była niepewna i zakłopotana.

– Będę ci bardzo wdzięczna. Przykro mi, że narobiłam takiego bałaganu. Porządkuję mieszkanie po mojej ciotce i dobija mnie wyrzucanie śmieci, trzecie piętro…! Znoszę je tak po kawałku… Ale wiesz… Nie chciałabym, żeby te listy ktoś czytał…

– Nikt ich nie będzie czytał. Nie obchodzą nas listy, tylko znaczki. A jeżeli pani sobie życzy, mogę je osobiście spalić w naszym ogrodzie, albo w naszym piecu od centralnego ogrzewania. Mamy taki piec.

– Naprawdę…? Tak, chciałabym. Obiecujesz mi to?

– Obiecuję uroczyście…

Pani wreszcie sobie poszła. Janeczka popatrzyła za nią i pokręciła głową. Z tak skomplikowanym charakterem i umysłowością jeszcze się nie zetknęła. Głupota straszna, skoro wyrzuciła znaczki. Wyraźna inteligencja i rozum, skoro od razu pojęła, że można wierzyć Janeczce. Szlachetność i przyzwoitość, owszem, domagała się przecież dyskrecji…

Lekkomyślność potworna, zostawić tę całą korespondencję na pastwę losu…

Nie precyzując już dalej cech osobowości pani, Janeczka spojrzała pod nogi. Szczątki tekturowej walizki można było jakoś złożyć, ale zamek przepadł. Należałoby związać to sznurkiem. Nie miała sznurka, natomiast miała smycz. Jeżdżąc z Chabrem po mieście, zawsze nosiła ze sobą smycz, nie po to oczywiście, żeby na niej prowadzić psa, samo przypuszczenie, że mógłby być prowadzony na smyczy, stanowiło dla niego afront i obelgę, ale na wszelki wypadek, w razie gdyby się ktoś przyczepił. Do obwiązania walizki smycz nadawała się doskonale.

Przemagając lekki wstręt, Janeczka przyklękła, zgarnęła rozsypany stos i wepchnęła pod uchylone wieko. Zmieścił się z trudem. Okręciła to smyczą i uniosła w objęciach. Było ciężkie i niewygodne do niesienia. Rozstrzygnęło kwestię zajęć w tej okolicy, żadnych sklepów, żadnych spacerów, mogła tylko wrócić na pocztę i czekać na Pawełka. Usiądzie na tej walizce, a czatować będzie Chaber…

Doprowadzony przez psa Pawełek pojawił się za kwadrans siódma.

– No, wreszcie! – wykrzyknął triumfująco. – Jak zobaczyłem Chabra, wiedziałem, że jeszcze czekasz! Wiem, gdzie on mieszka! I wiem, gdzie…

– Czekaj! – Przerwała Janeczka, podnosząc się ze swojego siedziska. – Powiesz mi wszystko po drodze, a teraz potrzebny jest sznurek. Masz sznurek?

– Mam. Bo co? Co to jest?

– Nie wiem. Może skarby, a może śmieci. Listy ze znaczkami.

– Co?

– Listy ze znaczkami, mówię przecież. Jedna facetka wyrzuciła, a ja zabrałam.