171012.fb2 2/3 Sukcesu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

2/3 Sukcesu - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

– Jak to? Cała walizka…?!

– No właśnie. Trzeba to zawieźć do domu, a ona się rozlatuje. Obwiązałam smyczą, spróbuj jeszcze sznurkiem.

Zdumiony i zaskoczony Pawełek wygrzebał z kieszeni zwój sznura. Trochę go było za mało, żeby rozpadającą się walizkę przekształcić w pakunek łatwy do niesienia. Można ją było transportować tylko w dwie osoby, niosąc poziomo. Przez chwilę rozważali możliwość jazdy taksówką.

– Drogo – zauważył ostrzegawczo Pawełek.

– Dziadek by zapłacił – odparła trochę niepewnie Janeczka.

Dziadek zapłaciłby niewątpliwie z wielką radością. Dziadek zbierał znaczki przez całe życie, był ekspertem filatelistycznym, zaraził tym szlachetnym maniactwem najpierw Rafała, a potem ich obydwoje. Szacunek dla znaczków i wiedzę o nich mieli wpojone bez mała od urodzenia, a zbierać dla siebie zaczęli w ubiegłym roku. Dla walizki pełnej kopert dziadek zapłaciłby chętnie nawet za dwie taksówki, ale w jakiś niejasny sposób wydawało im się, że wówczas powinno się oddać mu to do przeglądania. Tymczasem chcieli sami. Było to coś odkrywczego, jakby penetracja terenów, na których jeszcze nie stanęła ludzka stopa. Oczywiście pokazaliby to potem i dziadkowi, i Rafałowi, ale najpierw chcieli sami… Zrezygnowali z taksówki.

– No więc dobrze mówiłem, on mieszka tam, na Sieleckiej – zaczął Pawełek już w autobusie, kiedy udało im się wsiąść w 172 razem z niewygodnym bagażem i psem. – Akurat niedaleko Stefka…

– Jakiego Stefka? – przerwała Janeczka, opierając na brzuchu swoją połowę ciężaru.

– Mojego kumpla. I jego starszy brat chodzi razem z tym Czesiem do szkoły, do jednej klasy. Jutro dowiem się o nim wszystkiego.

– A po co pojechał na miasto?

– No właśnie chcę to powiedzieć. Pojechał w Aleję Wyzwolenia do jakiegoś typa, nazywa się Zenobi Fajksat…

– Jak?!

– Fajksat. Jak Boga kocham, sprawdziłem na liście lokatorów. Prosto z poczty do tego Fajksata i siedział tam cały czas. A od Fajksata wrócił tutaj, nigdzie po drodze nie wstępował.

– I nie wiesz, co robili?

– Nie mam pojęcia. Prawdę mówiąc, próbowałem podsłuchiwać pod drzwiami, ale tamte domy budowali jakoś przesadnie porządnie albo co, bo nic nie słychać. Tylko, jak już wychodził i ten Fajksat zamykał za nim drzwi, usłyszałem jak powiedział do niego: „pamiętaj o Bonifacym!” A Czesio powiedział: „dobra, pamiętam”. I tyle. Nic więcej.

– Przepchnijmy się do drzwi, bo będziemy wysiadać – powiedziała Janeczka. – Jeszcze jakiś Bonifacy do tego

wszystkiego… No nic, będziemy go dalej pilnować. A tych listów z walizki mamy nie czytać, tylko spalić, obiecałam jej uroczyście, więc nie wygłup się przypadkiem…

* * *

Mieszkanie kumpla na Sieleckiej było w najwyższym stopniu atrakcyjne. Składały się na nie teoretycznie cztery pokoje, w praktyce było to trzy i pół. Trzy pokoje miały rozmiary mniej więcej przystosowane do gabarytów istoty ludzkiej, czwarty należący do Stefka, swobodnie zmieściłby się w przedziale kolejowym. Ustawione w nim trzy meble, łóżko, stolik i krzesło, powodowały, że jedna osoba mogła się na przykład rozebrać i ubrać, z tym, że ostrożnymi i ograniczonymi ruchami. Na krześle jednakże można było usiąść tylko przełażąc górą przez oparcie, albo też metodą wyciągnięcia go do przedpokoju i przywleczenia potem za sobą. Pozostały po usunięciu krzesła kawałek podłogi wystarczał do indywidualnych ćwiczeń gimnastycznych, absolutnie i bez reszty parterowych.

Pawełek spędził tam całe popołudnie, aż do wieczora. Połowę tego czasu zajęły wysiłki z hantlami, połowę drugiej połowy odrobina niezbędnego odpoczynku, resztę zaś pogawędka ze starszym bratem, który wreszcie wrócił do domu. Pogawędka stanowiła ukoronowanie cudownego wieczoru, aczkolwiek nabrała rumieńców dopiero, kiedy poruszono temat wielkich namiętności.

– Rozumiesz, on, ten Zbinio, brat Stefka, on ma na imię Zbyszek, ale nazywają go Zbinio, więc on zbiera breloczki – z zapałem opowiadał Pawełek siostrze już po kolacji. – Słuchaj, nie wyobrażasz sobie, jaką on ma kolekcję! To jest po prostu coś niemożliwego! Jeden ma od więźnia ze Związku Radzieckiego, oni tam podobno robią to ręcznie, fucha taka, sprzedają za różne rzeczy, jeden bułgarski, latarnia ze światełkiem w środku, wszystkie możliwe reklamówki, wiesz, od firm samochodowych i tych od benzyny, takie z latarkami, takie piszczące, na baterie, z różnych krajów, no mówię ci, rakieta! Tydzień można oglądać! Trzęsie się o to jak o śmierdzące jajka, do ręki brać nie pozwala, kota ma kompletnego, co ja mówię, stado kotów! I tak naprawdę zgodził się ze mną gadać dopiero, jak mu obiecałem algierski. Algierskiego nie ma. Niech teraz ojciec robi co chce, ale musi nam przysłać!

Słuchająca uważnie Janeczka kiwnęła głową.

– Trzeba mu napisać, żeby przysłał co najmniej dwa.

– A pewnie. Dwa albo trzy. Co prawda, nie wiem skąd weźmie, bo jakoś breloczki mi tam w oko nie wpadły, ale nie uwierzę, że nie mają!

– Mają – zapewniła Janeczka. – Widziałam na własne oczy.

– Gdzie?

– W tym kabylskim sklepie w Oranie, tam gdzie matka miała zrujnować ojca. Tam są same najdroższe rzeczy, ale na jeden breloczek może mu wystarczy pieniędzy. A na straganach, jestem pewna, też były. Może zresztą kupić cokolwiek miedzianego, przyczepić do kółka i powiedzieć, że to breloczek.

– Nawet sarni możemy przyczepić – zgodził się entuzjastycznie Pawełek. – Słusznie, pierwszorzędny pomysł, niech przyśle parę takich śmieci, żebym ja miał do tego Zbinia podejście. Chciwy strasznie…

– Ale ja też to chcę zobaczyć! – przerwała stanowczo Janeczka. – Pójdę tam z tobą, jak już będziemy mieli coś od ojca. I też jakiś przyniosę. I nie dam mu wcześniej, tylko dopiero po obejrzeniu wszystkiego.

– Może być, pójdzie na to. Ale musisz mieć coś ekstra, bo dla byle czego on ich nie pokazuje. Stefek musiał mu na klęczkach przysięgać, że ja naprawdę byłem w tej Algierii i jeszcze musiałem mu obiecać, że przyniosę do pokazania różę pustynną i tego zasuszonego skorpiona.

– Same przymusy – skrytykowała Janeczka. – Nie za dużo tego? Oprócz kolekcji, ten Zbinio nam się do czegoś przyda?

– No a jak? Co ty myślisz, że ja bym jak głupi ze skorpionem po mieście latał bez żadnego powodu? Za kretyna mnie masz? Ten Zbinio jest bezcenny!

– Bo co?

Pawełek wydał z siebie triumfujące pufnięcie i wygrzebał z kieszeni mały, niewiarygodnie wyświechtany i pognieciony notesik.

– Dobrze wiedziałem! – oznajmił dumnie. – Chodzą z Czesiem do jednej klasy i ten Zbinio wszystko o nim wie. Czekaj…

– No! – popędziła niecierpliwie Janeczka, bo Pawełek urwał, w skupieniu przeglądając notesik.

– Zaraz. Zapisałem niektóre rzeczy. No więc ten Czesio zbiera, nie uwierzysz, znaczki!

– Coś podobnego…!

– No właśnie. Dziwię się, swoją drogą, że sam nie zgadłem, widziałem go przecież w klubie filatelistycznym. Może dziadek go zna, albo Rafał… Czekaj, to nie koniec. Zbinio wie, że Czesio nie całkiem sam się tym zajmuje, tylko z kimś… Czekaj, po kolei. W ogóle wie dlatego, że daje Czesiowi znaczki, specjalnie się stara po znajomych, rodzinie i tak dalej, a Czesio mu się stara o breloczki. Nie wiadomo skąd, ale miewa takie jakieś prima super. Gadatliwy nie jest, ale czasem mu się coś wyrwie, więc Zbinio wie, że ma spółkę z jakimś facetem. Facet nazywa się… zaraz, gdzie ja to mam… No, jest. Miedzianko. Wiedziałem, że jakoś tak od żmii. Ma chody, Zbinio dokładnie nie wie jakie i gdzie, ale może na poczcie, może tam gdzie te znaczki drukują, może w Centrali Filatelistycznej, w każdym razie dopada próbnych arkuszy, błędnodruków i tak dalej…

– Dziadek powinien o nim wiedzieć!

– Może wie, sprawdzimy potem. Czekaj, to nie wszystko. Oprócz tego Czesio kombinuje z jakimś drugim, który mieszka w Alei Wyzwolenia. Zbinio nie wie, kto to jest…

– Za to my wiemy. Ten Fajksat. Miedzianko gdzie mieszka?

– Zbinio nie wie. Ale za to powiedział mi, że Czesio ciągle grzebie w nekrologach, nic innego w gazetach nie czyta, tylko nekrologi. I pilnuje spadku po nieboszczykach.

– I to coś, czego szuka w śmietnikach, to są znaczki – uzupełniła wzgardliwie Janeczka. – Liczy na to, że będą wyrzucać. Półgłówek.

– Dlaczego półgłówek? – zdziwił się Pawełek. – Przecież wyrzucają! Najlepszy dowód…

Notesikiem wskazał ulokowane na podłodze pod biurkiem szczątki walizki z listami. Janeczka wzruszyła ramionami i popukała się palcem w czoło.

– Właśnie, najlepszy dowód! Czyta nekrolog, dowiaduje się, że ktoś umarł przed chwilą i leci do śmietnika. Zaćmienie umysłowe. Ta pani powiedziała, że jej ciotka umarła już dawno, a listy wyrzuciła dopiero wczoraj. Kto robi porządki z nieboszczykiem na głowie? Zawsze najpierw jest pogrzeb, potem się zastanawiają, a jeszcze później zaczynają sprzątać. Można szukać w śmietnikach, ale przecież nie od razu!

– No fakt – przyznał Pawełek. – I rzeczywiście, szuka, grzebie, a na tę walizkę nie trafił. Ale zdaje się, że to nie o to chodzi.

– A o co?

– Zbinio mówił trochę mętnie. Możliwe, że i wiedział mętnie, bo on się tym nie interesuje, jakby chodziło o breloczki, wiedziałby lepiej. Śmietniki to on przeszukuje tak trochę na boku, a głównie nawiązuje znajomości z rodziną.

– Z jaką rodziną? Nieboszczyka?