171012.fb2
– Niech ja się skicham… – szeptał zaskoczony, lekko oszołomiony i zachwycony Pawełek. – Ale polka… Co to za pies?!
Janeczka odzyskała zimną krew natychmiast po uratowaniu brata.
– Coś mi się zdaje, że to są te dwie, Karo i Karolina – rzekła, wpatrując się uważnie w kłębowisko przy furtce. – O, widzę Stefka! Trzeba ich stamtąd zabrać. Gwizdnij!
Barański na ziemi, osłaniając głowę rękami, gromkim rykiem domagał się wody. Przynieść wody, oblać te wściekłe psy wodą! Czesio wzywał ratunku. Karolina, łkając histerycznie, zawiadamiała okoliczną przestrzeń, że Karania jest szczepiona. Pawełek złapał oddech i gwizdnął przeraźliwie. Stefkowi udało się wreszcie pociągnąć ku sobie rękę Karoliny razem z kurczowo ściskaną smyczą. Na końcu smyczy awanturowała się Karo. Chaber zareagował na gwizdnięcie, porzucił rozrywkę, śmignął w stronę narożnika budynku. Pan Fajksat wpadł do wnętrza po wodę, za nim popędził Okularnik. Z okolicznych domów zaczęli wychylać się ludzie. Dwóch powalonych wrogów najwidoczniej zaspokoiło potrzeby rozszalałej psicy, bo, odciągnięta o kilka metrów, nagle się uspokoiła. Ułożyła gładko sierść na grzbiecie, pomachała ogonem i zaprezentowała wyraźne, radosne zadowolenie. Karolina jeszcze płakała ze zdenerwowania, pozwalając się wlec w kierunku skrzyżowania.
Szczęśliwym trafem Karolina, Karo i Stefek wydostali się od razu na zewnętrzną stronę ogrodzenia. Gdyby pozostali wewnątrz, mogłyby się pojawić kłopoty. Sytuacja ułożyła się doskonale. Janeczka, Pawełek, Rafał i Chaber przebyli powrotną drogę w tempie godnym podziwu i wszyscy spotkali się przy samochodzie.
– Co to było, to wszystko, w ogóle? – spytał Rafał surowo.
– Spokój, Karo! – powiedziała Karolina znękanym głosem, ujmując krócej smycz.
– To jest Karolina – dokonał prezentacji Stefek. – Ta, co to wam mówiłem. O co chodzi, miałem przecież pilnować Czesia, nie? Mówiłem, że ta Karo to jest zły pies! Znaczy, zła suka!
Pawełek najpierw obejrzał złą sukę, która, o dziwo, zachowywała całkowity spokój, z zainteresowaniem obwąchując Chabra. Potem popatrzył na jej panią i słowa zamarły mu na ustach. Czarne, lśniące jeszcze resztkami łez oczy Karoliny spojrzały mu prosto w serce. Odchrząknął, poczuł się jakoś dziwnie zakłopotany i zapomniał, co chciał, powiedzieć.
Janeczka oderwała się od sprawdzania, czy psy nie doznały żadnych obrażeń.
– Więc to był zwyczajny ślepy fart – zaopiniowała z westchnieniem ulgi. – Znaleźliście się tutaj jak na zamówienie. Chaber mówił, że jest niebezpiecznie i właśnie próbowałam wejść… Co tam było? – zwróciła się do brata.
Pawełek z pewnym wysiłkiem usunął z gardła dławiącą chrypkę.
– Nic takiego – rzekł niedbale. – Chcieli mnie wykończyć, bo za dużo się dowiedziałem. Czekali tylko na Czesia, leciał z igłami i już się nawet zacząłem obawiać, że nie zdążycie.
Oczy Karoliny pozbyły się łez, a za to lśniły blaskiem podziwu. Pawełek poczuł nagle niejasny żal, że nie stoczył tam żadnej walki i nie przetrwał mężnie wyszukanych tortur. Żeby chociaż leżał na podłodze, a nie na tej całkiem wygodnej kanapie…! No tak, do podłogi go nie mogli przywiązać…
– Hej, chodźmy stąd – powiedział niespokojnie Stefek. – Niech się ten Czesio nie połapie, że ja tu jestem, bo stracę do- skok. Odsuńmy się gdzieś dalej.
– On ma rację – przecknął się nagle Rafał, w niejakim otumanieniu zagapiony w to całe towarzystwo. – Odjeżdżamy, w domu się wszystko obgada. Jazda, wsiadać!
Ulokowanie w małym fiacie pięciu osób i dwóch psów napotkało pewne trudności, które po krótkich wysiłkach dały się przełamać. Karo i Karolina wsiadły z przodu, Karo próbowała pozbyć się kagańca, użytkując w tym celu rączkę biegów. Zanim dojechali pod ich dom, Rafał zdążył dziesięć razy oblać się zimnym potem.
– Prawdę mówiąc, żeby nie ona, nie wiem, co bym zrobił – wyznał po drodze Stefek, przyduszony nieco Chabrem, delikatnie odsuwając jego ogon z twarzy. – Sam bym się przecież na tego Czesia nie rzucił i wlazłby do środka jak nic.
– A ja bym stracił życie – mruknął Pawełek. – A co najmniej rozum.
– O rozumie nie mówiłeś? – zainteresowała się podejrzliwie Janeczka.
– Bo to długa sprawa. Wszystko ci opowiem. Co prawda, nogi już miałem…
– Ale ja też chcę posłuchać! – wtrąciła się gwałtownie Karolina. – Chciałam wam pomóc, ale nic z tego nie rozumiem i chcę się dowiedzieć! Niech to się opowiada u mnie w domu!
– Fakt, należy jej się – poparł ją uczciwie Stefek. – Mówię wam, wzięła psa i poszła jak nic, okiem nie mrugnęła. Poszczuła tego Czesia bombowo!
Karolina spęczniała z dumy, nie odzywając się już. Nie zamierzała się przyznawać, że nikogo nie szczuła, że Karo najzwyczajniej w świecie, wyrwała się jej z ręki. Chciała mieć swój udział w wyratowaniu Pawełka, spragniona była podziwu i wdzięczności. Pawełek tak patrzył… No, tak patrzył… że niechby jeszcze z raz tak popatrzył…
Stwierdziwszy z wielką ulgą i jeszcze większym zdziwieniem, że rączka biegów jednak wytrzymała, Rafał również wysiadł przed domem Karoliny. Pomyślał, że pewnie trzeba będzie łagodzić uczucia rodziców i ten obowiązek spadnie na niego. Nie było jej dość długo, mogli się zdenerwować, a on tu jest w końcu najstarszy…
Niczego nie trzeba było łagodzić. Mamusia Karoliny spokojnym głosem zawiadomiła, że właśnie zaczynała się niepokoić, tatuś obejrzał córkę i nie odezwał się ani słowem. Rozkwitła emocjami Karolina robiła honory domu, zaprosiła wszystkich do swego pokoju.
Wyjaśnienia w pierwszej chwili trochę kulały, bo magazyn z zabawkami, przez które przeszło lekkie tornado, odwrócił część uwagi. Rafał oderwał się pierwszy.
– No dobra, mamy wyjaśniać, to wyjaśniajmy. Wlazłeś przez ogrodzenie i co było dalej?
Pawełek odłożył na podłogę model mercedesa.
– Popatrzyłem sobie przez różne okna – rzekł z westchnieniem. – Nic na razie nie słyszałem, ale oni się połapali, że podglądam. Był tam pan Fajksat, Czesio i Okularnik, wszyscy się znają. I wiem, kto to jest Barański. Ropuch.
– Nie…?!- wykrzyknęła Janeczka.
– Kto to jest Barański i kto to jest Ropuch? – spytała Karolina.
– Jedna i ta sama osoba. Właściciel tego domu. Oszust i podlec. Fałszuje pieczęcie ekspertów. Połapali się, mówię, że jestem, Czesio wyszedł i dał mi po łbie. I zawlókł do środka.
– Jak to?! – oburzył się Stefek. – Kiedy?! Przecież przyleciał przy nas!
Pawełek wyjaśnił, że Czesio przyleciał dwa razy. Gromkie atrakcje towarzyszyły drugiemu przyjściu.
– A gdzie był Chaber? – spytała Janeczka.
– Skąd wiesz o pieczęciach ekspertów? – zainteresował się równocześnie Rafał. Pawełek opisał sytuację.
– A co do pieczęci, to widziałem – dodał. – Nie dość, że znaczki leżały, ale pieczątki obok. Nie zorientowałem się w pierwszym momencie, ale teraz w oczach mi stoi. Jeden ekspert ma jedną pieczątkę, a nie dziesięć, a poza tym on wcale nie jest ekspertem i nie ma prawa ich mieć. A potem słyszałem.
– Po jakiego diabła łapali cię i wlekli do środka? – zirytował się Rafał. – Od zewnątrz nic byś nie słyszał! Na głowę upadli, czy co?
– Wiedzieli, co robią – odparł Pawełek z wielką satysfakcją. – Wszystko dlatego, że jestem wnukiem dziadka. Fajksat mnie rozpoznał.
– A jakbyś nie był wnukiem dziadka, to co?
– To nic. Przepłoszyć mnie chcieli, owszem, ale nie wiedzieli, kto tam podgląda. Okazało się, że ja.
– I co?
– I przecież znają dziadka, nie? A dziadek doskonale wie o fałszowaniu, tylko do tej pory nie miał pojęcia, kto to robi. I Barański ma znaczki pana Franciszka, nie wszystkie, ale dużo, chciał wydrzeć je od pani Piekarskiej, skompletować kolekcję i sprzedać jednemu z Francji. Znaczy nie całkiem tak, chciał mu pokazać, ekspertyzy i tak dalej, a potem najmniej z połowę sfałszować. Fałszują tak, że robią kserokopię na specjalnym papierze. I teraz mu się cały interes zawalił. Wystarczy, że powiem dziadkowi, co widziałem i słyszałem.
Rafał omawiane kwestie znał doskonale. Poczuł się wstrząśnięty.
– Rany boskie, skąd to wszystko wiesz…?!
Z rosnącym zadowoleniem Pawełek powtórzył wszystko, co słyszał przez dziurę. Pamiętał doskonale każde słowo, teraz już mógł to spokojnie kojarzyć i wyciągnąć wnioski. Zawleczenie go do środka było oczywistym idiotyzmem, ale i bez tego stał się dla nich niebezpieczeństwem, skoro zobaczył znaczki i pieczątki na stoliku. Jako osoba postronna mógł nie mieć pojęcia, co widzi, ale jako wnuk dziadka…
– No tak – przyznał Rafał – teraz już się mniej dziwię. I co chcieli? Trzasnąć cię i utopić w gliniankach?
– Glinianki im do głowy nie przyszły, nie wiem dlaczego. Chcieli mnie podrzucić na tamtejszych działkach, ale nie jako trupa, tylko jako debila.