171012.fb2
– Dobra, czekaj, weźmiemy wszystko. Tu mam jakieś pudełko… O, po butach, bardzo dobre…
– Dzieci, ja nie jestem przesadna, ale dzień pracy trwa tylko do dwudziestej drugiej – powiedziała ich matka, zaglądając przez uchylone drzwi. – Jest pięć po. Mam mówić coś więcej?
– O rany! – zdziwił się Pawełek i zaniechał wytrząsania z pudełka jakichś drobnych śmietków. – Myślałem, że najwyżej ósma!
– Nie musisz – westchnęła Janeczka, podnosząc się z podłogi. – No trudno, niech będzie. Z dziadkiem załatwimy jutro…
Dziadek z babcią mieszkali w dwóch pokojach na piętrze. W jednym pokoju babcia siedziała przed telewizorem, w drugim dziadek zajmował się tym, czym powinien, mianowicie znaczkami. Na widok wnuków oderwał się od pracy.
– Dziadku, trochę tu mamy byle czego, a trochę bardzo piękne – powiedziała Janeczka tajemniczo już od drzwi. – Chcieliśmy ci to pokazać.
– I zapytać, czy to najpiękniejsze wyciąć, czy lepiej, żeby było z kopertą – dodał Pawełek, stawiając dziadkowi na stole duże pudło od butów, wypełnione znaczkami. – Wolisz oglądać najpierw gorsze, a potem lepsze, czy odwrotnie?
– Zawsze najlepsze należy zostawić na deser – odparł dziadek i sięgnął po fajkę.
W pudełku na wierzchu leżała mała kupka znaczków zagranicznych, a razem z nią zniszczony klaserek. Janeczka i Pawełek na oko ocenili to wszystko jako przeciętne. Dalej znajdowały się polskie, od najmłodszych do najstarszych, a koperta z trzema najcenniejszymi wetknięta została na samo dno. Dziadek spojrzał i odruchowo sięgnął najpierw po klaserek.
Otworzył go i skamieniał. Odłożył fajkę, znalazł lupę, popatrzył przez lupę, podniósł głowę i spojrzał na dzieci prawie ze zgrozą.
– Dzieci, na litość boską…! Przecież to gazetowy Merkury!
Janeczka i Pawełek stropili się odrobinę. Wiedzieli, co to jest gazetowy Merkury, ale oglądali go w naturze tylko raz w życiu i nie rozpoznali w klaserku. Nie przyszło im nawet do głowy, że tam mogłoby się znajdować coś takiego, okrzyk dziadka nieco ich oszołomił.
– Jak to…? – bąknął Pawełek.
Dziadek, na zmianę, to spoglądał na nich, to wpatrywał się przez lupę w znaczek. Wyglądał, jakby nie wierzył własnym oczom.
– Czy to miało być to coś gorszego? – spytał wreszcie jakimś dziwnym głosem. – Mam zrozumieć, że na końcu pokażecie mi Guyanę?
Janeczka otrząsnęła się z wrażenia i szybko pomyślała, że doskonale się składa. Zaskoczony dziadek może im wyjawić różne tajemnice, które w stanie pełnej równowagi starannie by ukrywał. Merkury, owszem jest to nadzwyczajność jeszcze większa, niż ta koperta pod spodem, ale tym zajmą się później. Teraz należy wykorzystać sytuację.
– Nie – powiedziała ze skruchą. – Myśmy nie zwrócili uwagi, że to Merkury, nie sprawdzaliśmy jeszcze w katalogu…
– A osobiście go słabo znamy – wtrącił przepraszająco
Pawełek.
– Sprawdzaliśmy tylko polskie – ciągnęła Janeczka. – Lepiej od razu zajrzyj na dno. Wszystko inne jest zwyczajne.
Dziadek przyjrzał się jej podejrzliwie, odłożył klaserek, ostrożnie wyjął znaczki z pudełka i znalazł kopertę na spodzie. Znów na chwilę znieruchomiał, obejrzał ją przez lupę i znów uniósł głowę.
– Skąd to macie? – spytał surowo.
– Znaleźliśmy – odparł bez namysłu Pawełek.
– Co to znaczy znaleźliśmy? Jak mogliście coś takiego znaleźć? Dzieci, bez żartów, to są drogie rzeczy, to się nie poniewiera po ulicy…
– Owszem, poniewiera się – przerwała stanowczo Janeczka. – Znaleźliśmy w śmietniku.
– Jak to…?!
– Tak zwyczajnie. Jedna pani to wyrzuciła. Na moich oczach.
– Przez pomyłkę…?
– Wcale nie przez pomyłkę. Nawet jej pomogłam. Od razu zobaczyłam, że wyrzuca listy ze znaczkami i zwróciłam jej uwagę. Powiedziała, że ją to nic nie obchodzi i mogę to sobie zabrać, jak chcę. W ogóle miała zamiar spalić. No więc zabrałam i jeszcze po niej posprzątałam.
– Znasz tę pani ą?
– Nie. Zupełnie obca osoba. To było przypadkiem.
Dziadek przypomniał sobie wszystkie znaczki powyrzucane, zniszczone i spalone, o jakich w ciągu całego swojego życia słyszał i wiedział, i westchnął ciężko. Wyobraził sobie, co by było, gdyby Janeczka tego nie uratowała. Do owej pani, wyrzucającej na śmietnik bezcenne skarby, poczuł zdecydowaną antypatię, nie mógł jednakże tego tak zostawić.
– Potrafiłabyś tę panią znaleźć? – spytał, wzdychając ponownie.
Janeczka zawahała się. Na upartego dałoby się tę sprawę załatwić. Na listach znajdowały się adresy, prawdopodobnie widniał tam także adres nieżyjącej ciotki, nawiązanie kontaktu z panią było możliwe, ale nie miała najmniejszej ochoty oddawać takich cudownych znaczków osobie, która je wyrzuca.
– A co? – spytała ostrożnie. – Chcesz, żeby jej to zwrócić?
– Uważam, że powinna przynajmniej wiedzieć, jaką to ma wartość. Należałoby to od niej odkupić.
– Za pół ceny – wtrącił się znów Pawełek z wielką stanowczością. – O całej mowy nie ma, nie zasługuje na to!
– No owszem – przyznał dziadek z wahaniem. – Tu masz trochę racji…
– Albo może zamienić – podsunęła Janeczka. – Możemy jej dać za to któryś ametyst.
– Ametyst! – ucieszył się Pawełek. – Pierwszorzędny pomysł! Ale nie największy, żadne takie, któryś z tych mniejszych…
Dziadek rozważył sprawę i zgodził się na ametyst. Ametysty mieli, przywieźli sobie z Algierii, należały do nich bezsprzecznie i stanowiły coś w rodzaju podarunku losu. Co prawda, losowi wydatnie pomógł Pawełek, własnoręcznie wysadzając w powietrze kamieniołom, ale to tym bardziej, napracowali się i należało się im wynagrodzenie. Mieli tego dwie garście, jedną sztukę mogli poświęcić bez wielkiego
żalu…
– Z tym, że to nie będzie takie całkiem proste – zastrzegła się Janeczka. – Musimy się postarać i proszę bardzo, możemy, ale pod warunkiem.
Załatwiwszy najważniejszą kwestię, dziadek zaczął okazywać lekkie roztargnienie. Peseta wyjął z klaserka niebieski znaczek, obejrzał go ze wszystkich stron, położył na biurku i wyciągnął austriacki katalog.
– Pod jakim warunkiem? – spytał, przewracając kartki.
– Pod warunkiem, że nam coś powiesz. Parę rzeczy… Dziadek znalazł właściwą stronę i znów sięgnął po lupę.
– Typ drugi… No? Ja słucham, słucham…
– Nie słuchać masz, tylko mówić – mruknął pod nosem
Pawełek.