171256.fb2 A wtedy umrzesz… - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 20

A wtedy umrzesz… - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 20

18.

20.52

W pomieszczeniu obok hangaru siedziała grupka mechaników i pilotów, wszyscy wpatrzeni w ekran telewizyjny. Tym razem stacja NBC, zauważyła Bess, ale zdjęcia prawie identyczne z nadawanymi przez CNN.

– Walter, musimy stąd spadać – zwrócił się Kaldak do mężczyzny średniego wzrostu, w czerwonej kurtce. – Mamy pełne zbiorniki?

– Tak. – Pilot nie odrywał wzroku od wiadomości. – Pieprzone sukinsyny. Słyszał pan? Kolejne sześć ofiar i CDC właśnie ogłosiło, że zabrakło im antidotum. To jakiś sztucznie wyhodowany zarazek.

– Musimy ruszać, Walter – powtórzył Kaldak. Tamten skinął głową.

– Powinno się ich wszystkich wysadzić w powietrze.

– Podali, czyja to sprawka?

– Nie, ale założę się, że to Saddam Husajn albo inny jemu podobny czubek. Powinno się ich wysadzić w powietrze. Trzeba było ich wszystkich wytłuc przy okazji wojny w Zatoce Perskiej.

Jedno z wcześniejszych zdań szczególnie przykuło uwagę Bess.

– Mówił pan, że zabrakło im antidotum. To w ogóle jakieś mają?

– Podobno eksperymentalne. Podali krew jakiejś dziewczynce, którą parę godzin temu przywieziono do szpitala.

– I żyje?

– Na razie tak. – Oderwał się od telewizora. – Niech pan wsiada na pokład, panie Kaldak. Ja załatwię formalności. Zaraz startujemy.

Przeszedł z pomieszczenia do hangaru.

– Antidotum – mruknęła pod nosem Bess.

– Żadne antidotum – ostudził ją Kaldak. – Moim zdaniem, wygląda na to, że podali dziewczynce ostatnią twoją próbkę krwi.

– Jak to możliwe?

– Robią hodowlę tkankową i pobudzają komórki z twojej krwi, po czym wyodrębniają te z genami odpornościowymi. Takich samych eksperymentów próbowali na pacjentach z HIV. Widocznie zespół Donovana przyśpieszył procedurę.

– I okazała się skuteczna. Dziewczynka żyje. To już coś.

Kaldak pokręcił głową.

– Chwyt propagandowy. Rząd nie chciał się przyznać, że w ogóle nic nie mają, więc wymyślili cudowny środek.

– Bo jest cudowny. Mała przeżyła. Kaldak uważnie jej się przyjrzał.

– Co ci chodzi po głowie?

Czuła na sobie wzrok Kaldaka, gdy wsiadali do samolotu i zajmowali miejsca. Ale nie odezwał się, póki nie wystartowali.

– W porządku?

– Każ pilotowi ruszać na zachód.

– Tego się obawiałem – powiedział Kaldak. – Collinsville?

– Collinsville! – powtórzył Yael. Bess przytaknęła.

– Tam pracuje ekipa CDC. Właśnie tam powinnam się znaleźć.

– Wiesz, że ogłoszono kwarantannę.

– Och, mnie chyba wpuszczą.

– Właśnie tego się boję. Idziesz prosto w ręce Ramseya.

– Moja krew uratowała życie tej dziewczynce. Może innym też zdołam pomóc.

– Wiele tam już się nie da zrobić. Tamci poumierali, a tak szeroko ostrzegano przed wąglikiem, że nikt przy zdrowych zmysłach nie otworzy tych zapieczętowanych pieniędzy.

– Ona otworzyła.

– Słuchaj, musiałaby się zgadzać grupa krwi. To podstawowy warunek. A poza tym, jak sobie wyobrażasz, ile krwi możesz dać?

Kręciła głową.

– On ma rację, Bess – powiedział Yael.

– Nie ma racji – odparowała Bess. – Mam się gdzieś ukryć i patrzeć, co się tam dzieje? Jadę – zwróciła się do Kaldaka. – A ty wymyśl jakiś sposób, żebym mogła to zrobić tak, by zapewnić bezpieczeństwo Josie, a samej nie wylądować w jakiejś izolatce.

– Skromne masz wymagania.

– Jesteś mi to winien – odparowała. – Jesteś mi to winien za Tenajo. A teraz zapłać, Kaldak.

Wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, potem wstał i skierował się do kabiny pilota.

– Powiem Walterowi, że lecimy do Collinsville.

Kaldak wrócił do nich tuż przed lądowaniem na lotnisku w Collinsville. Bess słyszała, że bez przerwy rozmawiał przez radio, ale nie rozróżniała słów.

– Co robiłeś? – spytała.

– Zapnijcie pasy. Za pięć minut będziemy na miejscu – Usiadł i zapiął swój pas. – I przygotuj się na komitet powitalny.

– Jak to? – zapytała Bess.

– Powiadomiłem CDC, stacje CBS, CNN i redakcję „St. Louis Post Dispatch”. – Uśmiechnął się krzywo. – Wszyscy oni niecierpliwie będą oczekiwać na pojawienie się drugiej Matki Teresy.

Bess zmarszczyła brwi.

– Matki Teresy?

– Tak – potwierdził Kaldak. – Zaraz staniesz się bohaterką narodową. Dzielną, altruistyczną kobietą, gotową stawić czoło niebezpieczeństwom skażonej strefy, by ofiarować swą krew i doglądać chorych.

– Doskonale – mruknął Yael.

– A twoje poświęcenie jest tym większe, że zostawiłaś chore dziecko, by tu wyruszyć. Dziecko, które ocaliłaś przed śmiercią.

– Boże, co za kicz! – jęknęła Bess.

– Ale ten kicz napisało życie. To prawda, którą może potwierdzić każdy dziennikarz, byle sobie zadał odrobinę trudu.

– Powiedziałeś im o Estebanie?

Skinął głową.

– Powiedziałem im o Tenajo. Starałem się maksymalnie to rozdmuchać. Mediom najbardziej przypadło do gustu, że to ich koleżance po fachu trafiła się rola bohaterki.

– Nie jestem bohaterką – obruszyła się Bess.

– Od tej pory tak – powiedział Kaldak. – Odwiedzisz tę dziewczynkę, której dano twoją krew. Będą filmować, jak codziennie ją oddajesz. Będą robić ujęcia ciebie i nowych ofiar sprowadzanych do szpitala. Udasz się do dzielnic, w których trwają zamieszki, by udowodnić, że można przeżyć tę zmutowaną odmianę wąglika. – Zawiesił głos. – I udzielisz wywiadów o Josie, Emily i Tenajo.

– Nie!

– Tak. To konieczne. Doktor Kenwood ma się stać najsłynniejszym chirurgiem Ameryki, bo operował Josie. Niech zrobią wywiad z siostrą oddziałową. Trzeba zmusić szpital, żeby otoczył Josie armią strażników, którzy by ją chronili przed prasą i telewizją.

Szerzej otworzyła oczy, zrozumiawszy, co naprawdę miał na myśli.

– I przed Estebanem.

– Chyba pod tym względem możemy liczyć na Ramseya. Nie dopuści, żeby coś się przydarzyło maleńkiej słodyczce Ameryki.

– A gdy uwaga mediów skoncentruje się na Bess, nie będzie mógł jej zamknąć w jakiejś izolatce – dodał Yael.

– Właśnie o to chodzi – przytaknął Kaldak.

Niezły plan, przyznała w duchu Bess. Może się udać.

– Jeszcze coś – dorzucił Kaldak. – Musisz powiedzieć prasie, że CDC jest bliższe wypracowania skutecznego leku, niż podaje się w oficjalnych raportach.

– Dlaczego?

– Niech Esteban poczuje się zagrożony. Jeśli będzie sądził, że lada chwila powstanie antidotum, będzie starał się jak najszybciej pójść na ugodę i zminimalizować straty.

– Albo wyśle kolejny samochód z pieniędzmi.

– Nie, nie powtórzy tego samego numeru. Każdy ma się na baczności. Esteban pokazał, na co go stać, i wszystkich śmiertelnie przeraził.

– Nie możesz być tego pewny.

– Niczego nie mogę być pewny. Pozostaje trzymać kciuki i liczyć, że dobrze obstawiłem. Jest jeden pozytyw – dodał ponuro. – Wątpię, czy Esteban odważy się przyjechać do Collinsville próbować ci poderżnąć gardło. – Samolot podskoczył, gdy koła zderzyły się z nawierzchnią. – To może być zbyt szaleńczy ruch, nawet jak na niego.

– Na to też bym nie liczył – odparł Yael. – Jest sprytny, ale czasem ima się najdziwniejszych sposobów.

– W takim razie pozostaje nam jej pilnować, prawda?

Kaldak rozpiął pasy i wstał. Wyjrzał przez okno.

– Są. Wystarczająco dużo kamer i aparatów fotograficznych, żebyśmy się poczuli jak w Hollywood w noc rozdania Oscarów.

– Już czuję, że tego nie znoszę – powiedziała Bess.

– Przynajmniej raz zasmakujesz, co to znaczy znaleźć się po drugiej stronie obiektywu. Chodźmy. Czas zacząć przedstawienie.

Collinsville23.07

Reporterzy rzucili się na Bess, ledwo zeszła ze stopni. Kaldak trzymał się z tyłu, obserwując.

Bess może nie znosiła świateł jupiterów, ale uśmiechała się i spokojnie, pewnie odpowiadała na pytania. Właśnie tego po niej oczekiwał. Już udowodniła, że przyciśnięta do muru zdolna jest niemal do wszystkiego.

– Ty skurwielu.

Kaldak obejrzał się, słysząc cichy syk Ramseya.

– Nie spodziewałem się, że tak szybko cię tu zobaczę, Ramsey.

– Już byłem w drodze, gdy zadzwonili z CDC, że wyciągnąłeś żądło – warknął Ramsey przez zaciśnięte zęby. – Dopadnę cię za to, Kaldak.

– Mówiłem, że nie dopuszczę, żebyś jej to zrobił.

– W ogóle nie powinienem był cię słuchać. Wtedy by nie doszło do tego bajzlu.

– Och, więc Collinsville to wyłącznie moja wina? Ty w tym nie maczałeś palców? – Właśnie takiego zrzucania odpowiedzialności spodziewał się po Ramseyu. – Nie wywiniesz się. Jestem tylko pionkiem. Ty siedziałeś za kierownicą. – Popatrzył na Bess. – A jeśli jej się cokolwiek stanie, będziesz się czuł jak po czołowym zderzeniu z ciężarówką.

– Grozisz mi?

– Tak. – Znowu spojrzał na Ramseya. – Wydaje ci się, że jesteś zdeterminowany? Nie wiesz, co to znaczy determinacja. Nie stracę jej i nie zgubię Estebana.

– Już go zgubiłeś. Nie mamy pojęcia, gdzie on może być. Zaciera wszelkie ślady, które by mogły do niego doprowadzić. Dwie godziny po tym, jak wybuchł śmigłowiec z Habinem, miał też miejsce wybuch na obrzeżach Waterloo w stanie Iowa.

Kaldak znieruchomiał.

– Drukarnia fałszywych pieniędzy?

– Tak obstawiamy. Nasi specjaliści przegrzebują zgliszcza.

– Czy to bezpieczne? – wtrącił się Yael. – Przecież w atramencie, z którego korzystali fałszerze, musiały zostać aktywne szczepy wąglika.

– Jeśli pożar był duży, to raczej nie – odparł Kaldak. – Ogień trawi wszystko. CDC posługuje się ogniem nawet do niszczenia eboli.

O, ten pożar był wystarczająco duży – oświadczył Ramsey. – Pochłonął wszystko, na co natrafił, w tym paru ludzi, którzy zostali w środku. Nie znajdziemy nic wartościowego.

– A co z Codym Jeffersem?

– Jakieś trzy godziny temu dzwonił do matki i rozłączyła się. Kaldak znieruchomiał.

– Dzwonił?

– Błagał, wręcz żebrał o pomoc. Rozłączyła się, zanim zdążyliśmy go zlokalizować. Od tamtej pory zniknął po nim wszelki ślad. Pewnie Esteban i nim się zajął.

– Na kiedy macie dostarczyć pieniądze?

– Na pojutrze. – Zerknął spod oka na Yaela. – Twój rząd obsztorcował prezydenta. Trzeszczą mu za uszami, że nie wolno ustępować terrorystom.

– Mój rząd ma rację – odrzekł Yael. – Nie ma nic gorszego niż spełnianie żądań terrorysty.

– Jest coś gorszego. Pozwolenie, żeby Esteban wypuścił zatrute pieniądze w Nowym Jorku.

– A tym grozi? – spytał Kaldak.

– Wiesz, jak kolejny taki incydent wpłynie na naszą giełdę?

– Wiem, że nie dałbym Estebanowi pieniędzy i nie puścił go wolno z wąglikiem. Co go powstrzyma przed kolejnym wykorzystaniem tej broni?

– Ona. – Ramsey ruchem głowy wskazał Bess. – A ty mi ją zabrałeś, łajdaku.

– Wielka szkoda. Czyli będziesz musiał się skoncentrować na znalezieniu Estebana, a nie prześladowaniu niewinnej kobiety.

– Przyganiał kocioł garnkowi… Kaldak się skrzywił.

– Fakt, chyba masz rację.

Ruszył do przodu, przepychając się przez tłum dziennikarzy.

– Na razie wystarczy. Pani Grady jest bardzo zmęczona, ale chętnie porozmawia z wami jutro rano. Musi jeszcze dotrzeć do siedziby CDC w mieście i oddać krew.

Jeden z obiektywów natychmiast został wycelowany w Kaldaka.

– A pan kim jest?

– Zajmuję się osobistą ochroną pani Grady. Rząd docenia niezwykłą wagę jej gestu. – Obejrzał się na Ramseya. – Dlatego też zastępca dyrektora CIA pan Ramsey wyznaczył mi zadanie usuwania przed nią wszelkich trudności. Prawda, panie Ramsey?

Ramsey posłał mu mordercze spojrzenie, potem zmusił się do uśmiechu.

– Oczywiście. To naturalne, że staramy się zapewnić pani Grady najlepszą ochronę.

– Właśnie mi powiedział, że już posłał ludzi do szpitala Johnsa Hopkinsa, celem zapewnienia tej placówce ochrony – wyrąbał Kaldak. – Niech on sam państwu wyjaśni, dlaczego to jest niezbędne, a ja odwiozę panią Grady do stacji CDC.

Większość dziennikarzy natychmiast otoczyła Ramseya, a Kaldak musiał uwolnić Bess od dwójki wyjątkowo natrętnych reporterów.

– Tędy. – U ich boku pojawił się Yael. – To Mel Donovan z CDC.

– Już się spotkaliśmy. – Kaldak podał mu rękę. – To Bess Grady. Mel Donovan. Przejął stanowisko Eda.

– Miło mi panią poznać, pani Grady. – Donovan uścisnął jej rękę. – Choć żałuję, że nie stało się to w innych okolicznościach. Nasz zespół zatrzymał się w „Ramada Inn” w strefie objętej kwarantanną, tuż przy szpitalu. Zarezerwowałem dla was miejsca.

– Zgłoszono kolejne przypadki? – spytała Bess.

– Jeden. Ten człowiek zmarł godzinę temu.

Donovan poprowadził ich do samochodu zaparkowanego przy budynku lotniska. Przed nim stał radiowóz na sygnale.

– Słyszała pani, że wykorzystaliśmy ostatnią próbkę do przetoczenia?

– Dlatego tu jestem. – Wsiadła z tyłu. – Ale najwyraźniej się spóźniłam. Liczyłam… Nieważne, na co liczyłam. Jestem do waszej dyspozycji. Jak blisko jesteście odkrycia antidotum?

Donovan wzruszył ramionami.

– Usiłujemy odtworzyć dokumentację Eda, zniszczoną w wybuchu, ale to wymaga czasu. – Zajął miejsce za kierownicą. – Proszę mi wierzyć, od chwili otrzymania zmutowanego wąglika pracujemy bez przerwy. To nieszczęście dodatkowo nas zmobilizowało. Wszyscy oczekują odpowiedzi, a my nie możemy jej udzielić.

– Ruszajmy. – Yael usiadł obok Donovana. – Lada chwila znowu rzuci się na nas prasa.

Kaldak wskoczył na tylne siedzenie i zatrzasnął drzwiczki.

– Mnie i Yaelowi będą potrzebne samochody z emblematami CDC, byśmy mogli się poruszać po terenie objętym kwarantanną.

– Burmistrz dał nam do dyspozycji samochody służbowe – odparł Donovan. – Po przyjeździe do hotelu dostaniecie nalepki.

Na jego znak policjant w radiowozie uruchomił silnik.

– Ale nigdzie się nie ruszamy bez eskorty policji. W mieście jest zbyt niebezpiecznie.

Suka. Uśmiecha się i raczy ich kłamstwami.

Esteban siedział w motelowym pokoju, oglądając doniesienia z Collinsville. Napawał się zniszczeniem, które miało się okazać tak zyskowne, kiedy pokazali lotnisko i Bess Grady.

Okłamuje ich. CDC nie jest bliskie odkrycia leku. Zadbał o to, wysadzając w powietrze Eda.

A jeśli ludzie jej uwierzą? Jeśli zaczną wywierać nacisk na prezydenta, żeby nie płacił? Ci cholerni Żydzi wiecznie wchodzą w paradę.

I znowu babus powtarza to samo.

Zagotowało się w nim z wściekłości.

– Kłamiesz. Zamknij się, suko. Przestań to powtarzać. Wypuścił na wolność Mroczną Bestię i udowodnił, że nie zdołają się ocalić. A mimo to ci nadal sobie wyobrażają, że ta baba może ich jakoś uratować. Jeśli on, Esteban, ma wygrać, powinni nadal się bać i okazywać posłuch.

Musi usunąć wszelką nadzieję.

Trzy kilometry za lotniskiem natknęli się na blokadę Gwardii Narodowej, ale widząc emblemat CDC naklejony na przedniej szybie, żołnierze ich puścili.

Bess przywykła do widoku uzbrojonych wojskowych w krajach Trzeciego Świata, ale w tym niewielkim amerykańskim mieście wydawało się to budzącą grozę anomalią. Esteban ściągnął na wszystkich ten koszmar.

– Zablokujcie drzwi od środka – ostrzegł ich Donovan, oglądając się przez ramię. – Szpital znajduje się na terenie objętym zamieszkami.

– Czy Gwardia nie może czegoś z tym zrobić? – spytała Bess.

– W tej chwili i tak mają pełne ręce roboty przy utrzymywaniu kwarantanny, a gubernator nie chce używać siły. Ci ludzie padli przecież ofiarą nieszczęścia. Kazał wojsku trzymać się z dala od ulic aż do ranka, kiedy przybędą dalsze siły.

Parę przecznic dalej wjechali na teren objęty zamieszkami. Sklepy z wybitymi szybami. Ludzie dźwigający pod pachą telewizory i sprzęt grający. Wszędzie ogniska.

– To tutaj miałam okazać wsparcie, Kaldak? – mruknęła Bess.

– Mogę powtórnie przemyśleć tę część planu – odparł Kaldak.

– Nie, masz rację. To skuteczny gest. – Milczała, wyglądając przez okno. Nagle zawołała do Donovana: – Proszę się zatrzymać!

– Co?

– Niech pan zatrzyma ten cholerny wóz.

Otworzyła drzwiczki i wyskoczyła na zewnątrz. Radiowóz z piskiem zahamował przed nimi.

Staruszka sięgająca przez rozbitą witrynę do sklepu jubilerskiego.

Ostrość.

Migawka.

Zaniedbany chłopczyk, taszczący pod pachą szczeniaka spaniela, wybiegający ze sklepu ze zwierzętami przy wtórze zawodzenia alarmu.

Ostrość.

Migawka.

– Wracaj do samochodu. – Obok niej wyrósł Kaldak. – Donovan dostanie przez ciebie ataku serca.

– Zaraz.

Jej uwagę przykuło coś w zaułku po drugiej stronie ulicy. Dwie chude postacie pochylone nad tańczącymi, pomarańczowymi płomieniami. Nie potrafiła określić ich wieku ani płci, ale gdy tak stały nad zardzewiałą beczką, przypominały kapłanów przed prezbiterium.

– Co oni robią? – zastanawiała się półgłosem. Przysunęła się.

Ostrość.

Mig…

O Boże, palą pieniądze.

Ale gdy zobaczymy, jak drą albo palą pieniądze, będzie to oznaczać, że mamy prawdziwe kłopoty.

Wydawało się, że Kaldak wypowiedział te słowa wieki temu. Wtedy to nie mieściło jej się w głowie.

A teraz się działo. Wszystko to się działo.

Więc rób zdjęcia. Opowiedz to.

Ostrość.

Migawka.

Opuściła aparat.

– Wystarczy. – Zawróciła do samochodu. – Sądzisz, że to podrobione pieniądze?

– Oni najwyraźniej tak uważają, ale oby się mylili. Trzymali je w gołych rękach. – Otworzył jej drzwiczki. -I ani mi się waż biec i ich ostrzegać. Niewykluczone, że i ciebie by wrzucili do tej beczki.

– Ktoś powinien ich ostrzec.

– Ulicami jeździły wozy policyjne, nadając komunikaty – włączył się Donovan. – Lepiej się stąd wynośmy. Za bardzo zwracamy na siebie uwagę.

Uświadomiła sobie, że jest zdenerwowany. Pewnie ona też by się tak czuła, gdyby nie oszołomiło jej to, czego świadkiem się stała. Skinęła głową. Donovan westchnął z ulgą i ruszył w dalszą drogę.

Kaldak zablokował drzwi i oparł się o zagłówek.

– Ostrzegałeś mnie – szepnęła, patrząc, co się dzieje za oknami. – Ale chyba nie do końca ci wierzyłam.

– Nie winię cię. Nie można było mnie wtedy uznać za wzór prawdomówności. – Umilkł. – Ale kiedy mogłem, mówiłem ci prawdę.

– Kiedy ci było wygodniej ją powiedzieć.

– Od chwili gdy cię poznałem, niczego nie robiłem, bo mi było wygodniej. Wiem, że cię nie przekonam, ale obiecuję, że od dziś będziesz słyszała ode mnie wyłącznie prawdę.

– Za późno.

– Nie jest za późno. Chyba że… Umilkł na chwilę. – Wiem. Nie czas na to. Zapomnij, że cokolwiek mówiłem.

Postara się zapomnieć. Cały czas próbowała zapomnieć o Kaldaku. A mimo to był przy niej, manipulował nią, chronił ją i zaspokajał jej potrzeby.

Ogromnie utrudniał Bess zapomnienie o sobie.

W hotelu najpierw wstąpili do pokoju Donovana, żeby mógł pobrać od Bess krew. Yael postanowił sprawdzić zabezpieczenia budynku, a Kaldak odprowadził Bess do pokoju.

Otworzył drzwi i wręczył jej klucz.

– Yael mieszka obok, wszędzie roi się od agentów Ramseya. Na całym piętrze są właściwie tylko oni. Nie otwieraj, dopóki się nie upewnisz, kto stoi za drzwiami.

– Wiem. Już przerobiłam tę lekcję. Stałam się prawie ekspertem.

– Ten pobyt nie powinien być aż tak niebezpieczny. Do miasta nie wpuszcza się nikogo, o ile nie posiada stosownych upoważnień, i nie musisz się już obawiać De Salmo. – Uśmiechnął się krzywo. – Poza tym któż w Collinsville chciałby zabić drugą Matkę Teresę?

– Ten dowcip staje się nudny. Do zobaczenia rano, Kaldak.

– Rano raczej nie.

Spojrzała na niego zdziwiona.

– Pewnie wrócę dopiero jutro wieczorem. – Po chwili dodał: – A może nie.

Zmarszczyła brwi.

– Jak to?

– Jadę do Kansas. Dziś wieczorem Cody Jeffers telefonował do matki. Rozłączyła się, ale przypuszczam, że on znów zadzwoni.

– Dlaczego?

– Boi się jak cholera, a tylko ona mu została.

– W takim razie niech Ramsey zlokalizuje, skąd dzwonił, i go zgarnie.

– Nie chcę, żeby Ramsey zgarnął Jeffersa. Jeśli on to zrobi, natychmiast dowie się o tym prasa. Niech Esteban sądzi, że Jeffers nadal przebywa na wolności.

– A co zrobisz, jak go dorwiesz?

– Zaimprowizuję. Mam parę pomysłów, ale wszystko zależy od tego, ile chłopak wie i czy uda mi się go skłonić do współpracy. – Uśmiechnął się kpiąco. – Przecież doskonale potrafię wykorzystywać ludzi do swoich celów, prawda?

– Owszem. – Otworzyła drzwi. – Zadzwoń do mnie. Chcę wiedzieć, co się dzieje. Jeśli pojawi się szansa schwytania Estebana w pułapkę, nie chcę być wystawiona do wiatru.

– Ja cię nie wystawiam do wiatru. Jeśli chcesz, możesz ze mną jechać.

– Doskonale zdajesz sobie sprawę, że nie mogę. Zespół Donovana mnie tutaj potrzebuje.

Skinął głową.

– Pamiętasz, jak pytałem, co byś zrobiła, gdybyś musiała dokonać wyboru między Josie a schwytaniem Estebana?

– To zupełnie inna sytuacja – odparła bez wahania. – Gdybyś wyruszał schwytać Estebana, nie Jeffersa, pojechałabym z tobą. – Odwróciła się i weszła do pokoju. – Dobranoc, Kaldak.

Znużona oparła się o drzwi. Kaldak jak zwykle widział tylko swój cel, ale dla niej życie straciło wyrazistość. Nie wolno jej odejść z Collinsville, jeśli zostając, może ocalić czyjeś życie. Zbyt żywo płonęła w jej pamięci bezradność, którą czuła w Tenajo. Zrobi tu, co będzie w jej mocy. Trzeba iść krok po kroczku.