171591.fb2
– Co to, Bolitar, zmieniłeś wodę kolońską?
– Jajarz z ciebie, Dimonte.
– W mordę, co za smród.
Detektyw nowojorskiego wydziału zabójstw, Roland Dimonte, pokręcił głową.
Nie był w mundurze, choć trudno powiedzieć też, że był po cywilnemu. Miał na sobie zieloną jedwabną koszulę i za ciasne, strasznie granatowe dżinsy, których nogawki wpuścił w fioletowe buty z wężowej skóry, mieniące się zależnie od kąta patrzenia jak psychodeliczny plakat z Hendriksem z lat sześćdziesiątych. W ustach międlił wykałaczkę. Pewnie nabrał tego zwyczaju, kiedy, zerknąwszy w lustro, uznał, że wygląda dzięki niej na twardziela.
– Dotykałeś czegoś? – spytał.
– Tylko gałki u drzwi – odparł Myron. Przeszukał też resztę mieszkania, by się upewnić, czy nie ma innych makabrycznych niespodzianek. Nie było.
– Jak tu wszedłeś?
– Drzwi nie były zamknięte.
– Poważnie? – Dimonte uniósł brew i przyjrzał się drzwiom. – Te drzwi zamykają się automatycznie na zatrzask.
– Powiedziałem, że nie były zamknięte? Były uchylone.
– Jasne. – Dimonte przygryzł wykałaczkę, pokręcił głową i przeczesał palcami tłuste włosy. Przyklejone do jego czoła loczki ani drgnęły. – Co to za jedna? – spytał.
– Nie wiem – odparł Myron.
Dimonte zacisnął twarz niczym pięść, demonstrując wielki sceptycyzm. Subtelny język ciała nie był jego mocną stroną.
– Mam wyciągnąć pistolet, Bolitar?
– Nie znam jej nazwiska. Może Sally Guerro. A może Carla.
– Uhm. – Wykałaczka poszła w ruch. – Wczoraj widziałem cię w telewizji. Znowu grasz w kosza.
– Gram.
Podszedł do nich wysoki, szczupły koroner w za dużych w stosunku do jego pociągłej twarzy okularach w drucianej oprawie.
– Nie żyje od co najmniej czterech dni – oznajmił.
– Przyczyna?
– Pewności nie mam. Zginęła od ciosu tępym przedmiotem. Więcej dowiem się, kiedy trafi na stół. – Koroner z zawodową obojętnością spojrzał na zwłoki. – Przy okazji, nie są prawdziwe – rzekł do Dimonte’a.
– Co?
Koroner wskazał na tors ofiary.
– Jej piersi. To implanty.
– Boże święty, to ty teraz zabawiasz się z trupami? – spytał Dimonte.
Pociągła twarz koronera zwiotczała, szczęka opadła mu w okolice pępka.
– Wypraszam sobie takie żarty – ostrzegł teatralnym szeptem. – Czy wiesz, jak takie plotki mogą zaszkodzić komuś w moim fachu?
– Dostaje awans?
Koroner nie roześmiał się. Spojrzał z wyrzutem na Myrona, a potem na detektywa.
– Myślisz, że to śmieszne? Robisz sobie jaja z mojej kariery?!
– Wyluzuj, Peretti, tylko się z tobą droczę.
– Droczysz?! Moja kariera to dla ciebie żart?! Co z tobą?! Dimonte zmrużył oczy.
– Coś taki „ty mnie nie rusz”, Peretti? – spytał.
– Też byś był na moim miejscu – odparł koroner, prostując się.
– Skoro tak mówisz.
– O co ci chodzi?!
– „Ta damula przyrzeka za wiele”.
– Słucham?
– Szekspir – wyjaśnił Dimonte. – To z Makbeta.
Spojrzał na Myrona. Myron uśmiechnął się.
– Z Hamleta - sprostował.
– Gówno mnie obchodzi, skąd to jest! – wybuchnął Peretti. – Nie igra się dobrym imieniem człowieka. Mnie to nie bawi.
– W dupie mam, co cię bawi. Masz coś do dodania? – spytał Dimonte.
– Na głowie ma perukę.
– Perukę? Ja cię kręcę. No, to sprawa rozwiązana. Teraz wystarczy tylko znaleźć zboka, który nienawidzi peruk i fałszywych cycków. Bardzo mi pomogłeś, Peretti. A jakie majtki nosi? Już je obwąchałeś?
– Ja tylko…
– Zrób coś dla mnie, Peretti. – Dimonte wyprostował się i podciągnął spodnie, zaznaczając, znów subtelnie, że to ważna sprawa. – Powiedz mi, kiedy zginęła. Powiedz mi, jak zginęła. A potem pogadamy o jej modnych ciuszkach, zgoda?
Peretti poddał się, unosząc ręce, i wrócił do ciała.
– Implanty i peruka mogą być ważne – wtrącił Myron. – Słusznie ci o tym wspomniał.
– Wiem – przyznał Dimonte. – Ale lubię mu dokuczać.
– A ten cytat z Szekspira brzmi: „Zdaje mi się, że ta dama przyrzeka za wiele”.
– Aha.
Dimonte zmienił wykałaczkę. Poprzednią rozczochrał zębami Jak grzywę konia.
– Powiesz mi, co się dzieje, czy mam cię zawlec na komendę? – zagroził.
Myron zrobił minę.
– Zawlec na komendę?
– Nie przeginaj pały, Bolitar, dobra?
Myron zmusił się do spojrzenia na zakrwawione zwłoki. Jego żołądek fikał salta w tył. Myśl, że powoli zaczyna przywykać do smrodu, stała się niemal równie obrzydła jak sam smród. Peretti zabrał się do roboty, rozcinając skalpelem zwłoki, żeby dostać się do wątroby. Myron odwrócił wzrok. Do dzieła przystąpiła ekipa kryminalistyczna z laboratorium Johna Jaya, robiąc zdjęcia i inne rzeczy. Partner Dimonte’a, młody detektyw Krinsky, chodził w milczeniu po mieszkaniu i notował.
– Dlaczego zrobiła sobie takie wielkie? – zapytał Myron.
– Co?
– Piersi. Rozumiem chęć, żeby je powiększyć. Presja społeczna, moda. Ale żeby do aż takich rozmiarów?
– Robisz sobie jaja? – spytał Dimonte.
– Wszystkie jej rzeczy są w tych dwóch walizkach – rzekł Krinsky, wskazując walizki na podłodze.
Myron spotkał go dotąd najwyżej kilka razy. Z pewnością nie był gadułą. Odzywał się chyba tak często, jak on się włamywał.
– Moim zdaniem, wyprowadzała się stąd.
– A wiesz już, jak się nazywała? – spytał Dimonte.
– Z jej portfela wynika, że Sally Guerro – odparł cicho Krinsky. – To samo z jednego z jej paszportów.
Myron i Dimonte czekali na dalszy ciąg. Nadaremnie.
– Jak to, z jednego z paszportów?! – zirytował się Dimonte. – To ile ich miała?
– Trzy.
– Cholera, Krinsky, mów!
– Jeden wystawiony na Sally Guerro. Drugi na Robertę Smith. A trzeci na Carlę Whitney.
– Daj mi je.
Dimonte obejrzał paszporty. Myron zapuścił żurawia przez jego ramię. Ta sama kobieta na wszystkich trzech zdjęciach, choć z różnymi fryzurami (perukami) i numerami ubezpieczenia. Sądząc po liczbie pieczątek, intensywnie podróżowała.
Dimonte gwizdnął.
– Fałszywe paszporty – stwierdził. – I to dobrze podrobione. – Przewrócił kilka kartek. – W dodatku kilka razy odwiedzała Amerykę Południową. Kolumbię. Boliwię. – Zamknął paszporty z dramatycznym trzaskiem. – No, no, no. Zdaje się, że trafiliśmy na narkotyki.
Myron przetrawił tę wiadomość. Narkotyki – czy to wyjaśniało częściowo sprawę? Jeżeli Sally – Carla – Roberta handlowała narkotykami, to tłumaczyłoby jej związek z Gregiem Downingiem. Zaopatrywała go w towar. W sobotę spotkali się wyłącznie w celach handlowych. Praca kelnerki służyła za kamuflaż. Wyjaśniało to również, dlaczego korzystała z automatu i miała w drzwiach tak potężne zamki – akcesoria z branży dealerów narkotykowych. Sensowny domysł. Naturalnie Greg nie wyglądał na narkomana, ale nie byłby pierwszym ćpunem, który wszystkich zwiódł.
– Coś jeszcze, Krinsky? – spytał Dimonte.
Młody detektyw skinął głową.
– W komodzie przy łóżku znalazłem plik banknotów. – Zamilkł.
– Przeliczyłeś? – zirytował się Dimonte. Krinsky ponownie skinął głową.
– Ile?
– Trochę ponad dziesięć tysięcy.
– Dziesięć patyków w gotówce? – ucieszył się Dimonte. – Pokaż.
Krinsky wręczył mu banknoty. Nowe, ściśnięte gumką. Myron patrzył, jak detektyw je przegląda. Same setki. Z kolejnymi numerami seryjnymi. Spróbował je zapamiętać. Dimonte rzucił pakiet Krinsky’emu.
– Tak jest – powiedział, wciąż się uśmiechając. – Wszystko pasuje i dowodzi, że trafiliśmy na narkotyki. – Urwał. – Jest tylko jeden problem.
– Jaki?
– Ty, Bolitar. – Dimonte wskazał na Myrona. – Psujesz mi wersję z handlem narkotykami. No, bo co, do diabła, robisz… – Urwał w pół zdania i strzelił palcami. – Jasny gwint… – Klepnął się w skroń, a iskra w jego oku urosła. – Mój Boże!
Ach ta subtelność!
– Coś cię oświeciło, Rolly? – spytał Myron.
Dimonte zignorował jego pytanie.
– Peretti!
– Co jest?
Koroner podniósł wzrok znad zwłok.
– Te plastikowe cyce. Myron powiada, że są duże.
– Owszem, i co z tego?
– Jak duże?
– Co?
– Jak duże są te cyce?
– Pytasz o rozmiar miski? – upewnił się Peretti.
– No.
– Czy ja produkuję biustonosze? Skąd mam wiedzieć, do kurwy nędzy?
– Ale są duże, no nie?
– Tak.
– Bardzo duże.
– Przecież masz oczy.
Przysłuchując się w milczeniu tej wymianie zdań, Myron próbował podążyć za logiką Dimonte’a – nadzwyczaj zdradliwym tropem.
– Większe od balonów z wodą? – zapytał Dimonte.
Peretti wzruszył ramionami.
– Zależy jakich.
– W dzieciństwie nigdy nie napełniałeś balonów kranówą?
– Pewnie, że tak. Ale nie pamiętam, jak duże były te balony. Dzieciom wszystko wydaje się większe. Dwa lata temu zajrzałem do mojej dawnej podstawówki, żeby odwiedzić nauczycielkę z trzeciej klasy. Nadal tam pracuje, dasz wiarę? Pani Tansmore. Jak Boga kocham, stara buda wydała mi się mała jak domek dla lalek. A kiedy się tam uczyłem, była ogromna. Wielka jak…
– Dobra, ciemna maso, ujmę to jaśniej. – Dimonte wziął głęboki oddech. – Czy można w nich przewieźć narkotyki?
Cisza. Wszyscy w pokoju zamarli. Myron zastanawiał się, czy usłyszał przed chwilą najbardziej durny, czy najbłyskotliwszy domysł na świecie. Spojrzał na Perettiego. Koroner podniósł głowę i rozdziawił usta, jakby polował na muchy.
– No więc, Peretti? Można?
– Co można?
– Czy mogła ukryć narkotyki w cyckach? Przeszmuglować je w nich?
Peretti spojrzał na Myrona. Ten wzruszył ramionami.
– Nie wiem – odparł wolno koroner.
– A jak można się o tym przekonać?
– Muszę je obejrzeć.
– No, to co się na mnie gapisz? Do roboty.
Peretti zabrał się do oględzin. Dimonte uśmiechnął się do Myrona. Brwi mu lekko zatańczyły. Był dumny ze swojej dedukcji. Myron milczał.
– Wykluczone – oznajmił Peretti.
– A to czemu?! – spytał zawiedziony Dimonte.
– Nie ma zbliznowaceń. Gdyby szmuglowała w nich narkotyki, musieliby rozcinać i zaszywać skórę. A potem to samo powtarzać w Stanach. A takich śladów brak.
– Jesteś pewien?
– Całkowicie.
– Szlag by to! – Dimonte spojrzał groźnie na Myrona i zaciągnął go w kąt. – Chcę wiedzieć wszystko, Bolitar. Ale już.
Jak to rozegrać? – zastanawiał się Myron, choć po prawdzie nie miał wyboru. Musiał mu powiedzieć. Nie mógł dłużej taić, że Greg Downing zniknął. Miał jedynie nadzieję, że to się nie rozniesie. W tym momencie przypomniał sobie, że na zewnątrz czeka Norman Lowenstein.
– Jedną chwilę – rzekł.
– Co? A ty dokąd?
– Zaraz wracam. Zaczekaj.
– Akurat.
Dimonte puścił się za nim po schodach i wypadł na ganek. Normana nie było. Myron rozejrzał się. Ani śladu Lowensteina. Nic dziwnego. Pewnie czmychnął na widok policji. Bezdomny, winny czy niewinny, szybko uczy się, że najlepiej ulotnić się z miejsca, gdzie zjawia się władza.
– O co chodzi? – spytał Dimonte.
– O nic.
– Więc gadaj. Od początku.
Myron powiedział prawie wszystko. Jego opowieść o mały figiel nie wytrąciła Dimonte’owi wykałaczki z ust. O nic nie pytał, za to, kiedy Myron robił pauzy, wykrzykiwał „Kurza pała!” i „Ja piórkuję!”. Na koniec zatoczył się do tyłu i usiadł na stopniach ganku. Przez kilka ładnych chwil, nim wreszcie się pozbierał, patrzył niewidzącym wzrokiem.
– Niewiarygodne! – rzekł wreszcie.
Myron skinął głową.
– Twierdzisz, że nikt nie wie, gdzie jest Downing?
– Jeżeli wiedzą, to nie mówią.
– Po prostu zniknął?
– Na to wygląda.
– I w suterenie jego domu jest krew?
– Tak.
Detektyw znów pokręcił głową. Opuścił rękę i położył ją na prawym bucie. Myron widział już kiedyś ten gest. Dimonte lubił z jakiegoś powodu pieścić buty. Dlaczego, nie wiadomo. Może dotyk wężowej skóry go koił. Może przypominał mu łono matki.
– Przypuśćmy, że Downing zabił ją i uciekł – rzekł Dimonte.
– To bardzo duże „przypuśćmy”.
– Owszem, ale pasuje.
– Niby jak?
– Powiedziałeś, że Downing spotkał się z ofiarą w sobotę wieczorem. O ile się założysz, że kiedy Peretti weźmie ją na stół, to okaże się, że zginęła mniej więcej w tym czasie?
– To jeszcze nie znaczy, że Downing ją zabił. Dimonte przyśpieszył pieszczoty buta. W dole minął ich mężczyzna na łyżworolkach, któremu próbował dotrzymać tempa mocno zziajany pies. Pomysł na nowy produkt: łyżworolki dla psów.
– W sobotę Greg Downing i ofiara spotkali się wieczorem w śródmiejskiej knajpce. Wyszli stamtąd około jedenastej. Co dalej? Wiemy, że ona nie żyje, a on zniknął. – Dimonte spojrzał na Myrona. – To wskazuje, że zabił ją i zwiał.
– To wskazuje na tuzin innych rzeczy.
– Na przykład?
– Na przykład, że Greg był świadkiem morderstwa, wystraszył się i uciekł. Albo że był świadkiem morderstwa i go porwano. Kto wie, czy ci sami ludzie go nie zabili.
– Gdzie w takim razie jest ciało? – spytał Dimonte.
– Może być wszędzie.
– Dlaczego nie zostawili go tutaj, z jej zwłokami?
– Może zabili go gdzie indziej. A może zabrali zwłoki, bo jest sławny, a oni chcą uniknąć szumu.
– Fantazjujesz, Bolitar.
– Ty też.
– Może. Pozostaje jedno. – Dimonte wstał. – Trzeba rozesłać przez radio komunikat wewnętrzny o Downingu.
– Zaraz, zaraz. To nie jest dobry pomysł.
Dimonte spojrzał na Myrona jak na niespuszczoną zawartość muszli klozetowej.
– Bardzo przepraszam – rzekł z fałszywą grzecznością. – Szanowny pan bierze mnie za kogoś, kto ma gdzieś, co pan myśli.
– Chcesz nadać przez policyjne radio list gończy za sławnym, uwielbianym sportowcem?
– Mam go traktować po uważaniu, bo jest sławny i uwielbiany?
– Skądże – odparł Myron, myśląc gorączkowo. – Zastanów się, co się stanie, kiedy go nadasz. Pochwyci go prasa i rozpętasz gorączkę taką jak ta wokół O. J. Simpsona. Z pewną różnicą. Ty nie masz nic na Downinga. Ani motywu. Ani materialnego dowodu. Zero.
– Na razie – przyznał Dimonte. – Za wcześnie jednak…
– Otóż to, za wcześnie. Radzę ci, zaczekaj. I działaj zgodnie z prawem, bo świat będzie ci patrzył na ręce. Każ tym głąbom na górze, by starannie rejestrowali na taśmie każdy twój krok. Nie zostawiaj niczego przypadkowi. Nie dopuść, żeby ktoś zarzucił ci później, że coś spaskudziłeś albo naciągnąłeś fakty. Zanim wejdziesz do domu Downinga, weź nakaz przeszukania. Wszystko rób zgodnie z regulaminem.
– Jasne, ale nadam również komunikat.
– Rolly, załóżmy, że Greg Downing ją zabił. Czy wiesz, co nastąpi, jeśli nadasz ten komunikat? Po pierwsze, uznają, że wbiłeś sobie do łba, że to Downing, i tyle. Że masz klapki na oczach. Po drugie, ściągniesz sobie na kark media. Będą śledzić każdy twój ruch, starać się pierwsi dotrzeć do dowodów, komentować i podważać wszystko, co robisz. Po trzecie, jeżeli teraz wmieszasz w to Grega, to czy zdajesz sobie sprawę, z jakimi pijawkami zadrzesz?
Dimonte skinął głową i zrobił minę, jakby ssał cytrynę.
– Jebani prawnicy.
– Z gażami jak gwiazdy koszykówki. Nim cokolwiek na niego znajdziesz, wypełnią wnioski, wszystko zablokują i… znasz resztę.
– Kurwa mać! – zaklął Dimonte.
Myron skinął głową.
– Rozumiesz? – spytał.
– Rozumiem. Ale o czymś zapomniałeś, Bolitar. – Dimonte zademonstrował, jak się gryzie wykałaczkę. – Gdybym puścił ten komunikat, twoje małe zespołowe śledztwo diabli by wzięli. Przegrałbyś.
– Możliwe – odparł Myron.
Dimonte przyjrzał mu się z krzywym uśmieszkiem.
– Co nie znaczy, że nie masz racji, i nie myśl, że nie kapuję, co kombinujesz.
– Czytasz we mnie tak płynnie jak Yasco da Gama mapę. Dimonte posłał mu kosę spojrzenie. Myron poskromił chęć, żeby wywrócić oczami.
– A więc zagramy tak. Zostaniesz w zespole, kontynuując swoje małe śledztwo. A ja postaram się zachować dla siebie, co mi powiedziałeś, tak długo – dla podkreślenia Dimonte uniósł palec – tak długo, jak uznam za stosowne. Jeżeli znajdę dość dowodów na Downinga, wypuszczę komunikat. A ty będziesz mnie informował o wszystkim. Niczego nie zataisz. Masz pytania?
– Tylko jedno – odparł Myron. – Gdzieś kupił swoje buty?