171591.fb2
Myron nie obejrzał taśmy. Ale miał sen.
Przyśnił mu się szarżujący Burt Wesson. Dostrzegł w jego twarzy bliską oszołomienia rozradowaną agresję. We śnie wystarczyło mu czasu, żeby zejść z drogi Burtowi. Ale w tym śnie – jak w wielu innych – nie mógł się poruszyć. Zbliżało się nieszczęście, a jego nogi nie reagowały, stopy ugrzęzły w ruchomych, gęstych piaskach świata snu.
W rzeczywistości nie widział szarżującego Burta Wessona. Nic go nie ostrzegło. W chwili gdy obracał się na prawej nodze, nastąpiło straszliwe zderzenie. Nie tyle poczuł, co usłyszał trzask łamanej kości. Na początku nie było bólu, tylko bezbrzeżne zdumienie. Zdumienie trwające niespełna sekundę, lecz była to sekunda zatrzymana w czasie – zdjęcie, które robił tylko w snach. A potem przyszedł ból.
We śnie Burt Wesson znalazł się tuż – tuż. Wielki, siłowy gracz, koszykarski odpowiednik hokejowego brutala. Średni talent, ale ogromna masa ciała, z której potrafił robić użytek. Dzięki temu zaszedł daleko, choć na grę w szeregach zawodowców to nie wystarczyło. Przepadł w przedsezonowym naborze – ironia losu sprawiła, że ani on, ani Myron nie zagrali w zawodowej lidze. Zmieniło się to dopiero dwa dni temu.
We śnie Myron przyglądał się nadbiegającemu Burtowi Wessonowi i czekał. Gdzieś w podświadomości wiedział, że obudzi się przed zderzeniem. Jak zawsze. Zawisł na krawędzi koszmaru i przebudzenia – w malutkim oknie czasu, kiedy wciąż jeszcze śpisz, lecz wiesz, że to sen, i choćby cię przerażał, chcesz go śnić dalej, do samego końca, bo przecież to tylko sen, więc nic ci nie grozi. Ale rzeczywistość nie pozwalałaby okienko długo stało otworem. Tak było zawsze. Wypływając z głębi snu na powierzchnię, wiedział, że bez względu na to, jakie jest rozwiązanie zagadki, nie odnajdzie go w żadnej z nocnych wypraw w przeszłość.
– Telefon do ciebie – oznajmiła Jessica.
Była ubrana. Zamrugał oczami i przekręcił się na plecy.
– Która godzina? – spytał.
– Dziewiąta.
– Która?! Dlaczego mnie nie obudziłaś?
– Potrzebowałeś snu. – Wręczyła mu telefon. – To Esperanza.
– Halo! – powiedział.
– Jezus Maria! To ty nie śpisz w swoim łóżku? – zakpiła. Nie był w nastroju do żartów.
– O co chodzi? – spytał.
– Dzwoni Fred Higgins z Departamentu Skarbu. Pomyślałam, że zechcesz z nim porozmawiać.
– Daj go. – W słuchawce kliknęło. – Fred?
– Tak, co u ciebie, Myron?
– W porządku. Masz coś w sprawie tych numerów seryjnych?
– Wdepnąłeś w gówno, Myron – rzekł Higgins po chwili wahania. – Bardzo wielkie gówno.
– Słucham.
– Ludzie nie chcą, żeby to się wydało, rozumiesz? Żeby to zdobyć, musiałem się nagimnastykować niczym akrobata.
– Będę milczał jak grób.
– No dobra. – Higgins wziął głęboki oddech. – Te banknoty pochodzą z Tucson w Arizonie. A konkretnie z tamtejszego Pierwszego Miejskiego Banku Narodowego. Zrabowano je podczas napadu z bronią.
Myron zerwał się z pościeli.
– Kiedy?!
– Dwa miesiące temu.
Przypomniał sobie nagłówek i go zmroziło.
– Myron?
– Brygada Kruka – wydusił. – To ich skok, zgadza się?
– Tak. Czy w FBI miałeś kiedykolwiek do czynienia z ich przypadkiem?
– Nie, nigdy – odparł Myron, ale pamiętał.
On i Win zajmowali się sprawami wymagającymi spełnienia sprzecznych warunków – byli osobami powszechnie znanymi, które muszą działać incognito. Pasowali do takich zadań jak ulał, no, bo kto wpadłby na to, że była gwiazda koszykówki i biały wykształcony bogacz są tajniakami? Obracali się w jakich tylko chcieli kręgach, nie wzbudzając najmniejszych podejrzeń. Nie musieli występować pod żadnym płaszczykiem. Najlepszym kamuflażem były role, jakie odgrywali w rzeczywistym świecie. Myron nigdy nie pracował dla FBI na cały etat. Ulubieńcem federalnych był Win. Myron zaś służył mu za pożytecznego pomocnika, wzywanego w razie potrzeby.
Ale wiedział oczywiście o Brygadzie Kruka. Słyszała o niej większość Amerykanów, którym obiły się o uszy informacje o ekstremizmie z lat sześćdziesiątych. Kruki, powołane do życia przez charyzmatycznego przywódcę Cole’a Whitemana, były jeszcze jednym odłamem radykałów z Weather Underground. Bardzo podobnym do Symbionistycznej Armii Wyzwolenia, która uprowadziła Patty Hearst. Kruki również porwały osobę powszechnie znaną, lecz skończyło się to jej śmiercią. Czteroosobowa grupa zeszła do podziemia. Pomimo usilnych poszukiwań przez FBI, czwórka zbiegów – w ich liczbie należący, podobnie jak Win, do białej elity blondyn Cole Whiteman – od blisko ćwierć wieku pozostawała na wolności.
Dziwaczne pytania Dimonte’a na temat radykałów i wywrotowców straciły na dziwaczności.
– Czy ofiara należała do Kruków? – spytał Myron.
– Nie mogę powiedzieć.
– Nie musisz. Wiem, że to Liz Gorman.
Higgins znów krótko się zawahał.
– Skąd to wiesz?
– Implanty.
– Co?
Ognistoruda Liz Gorman wchodziła w skład założycieli Brygady Kruka. Podczas pierwszej „misji” Kruków – nieudanej próby spalenia laboratorium chemicznego na uczelni – policja przechwyciła kryptonim jednego z członków: MS. Później okazało się, że męscy członkowie Brygady tak nazwali Liz: MS – skrót od Marzenia Stolarza – ponieważ była „płaska jak deska i łatwa do przerżnięcia”. Radykałowie z lat sześćdziesiątych, mimo głoszonych przez siebie postępowych haseł, okazali się największymi seksistami na świecie. Wyjaśniało to sprawę implantów. Wszyscy pytani o „Carlę” zapamiętali rozmiar jej biustu. Najlepszym kamuflażem dla słynącej z płaskich piersi Liz Gorman stały się ponadwymiarowe implanty.
– Federalni współpracują nad tym z policją – powiedział Higgins. – Na razie próbują utrzymać śledztwo w tajemnicy.
– Dlaczego?
– Obserwują jej mieszkanie. Może liczą na zwinięcie któregoś z Kruków.
Myron zdrętwiał. Chciał dowiedzieć się czegoś więcej o tajemniczej ofierze i dowiedział się: była nią Liz Gorman, słynna radykałka, niewidziana od roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego piątego. Przebrania, paszporty na różne nazwiska, implanty – wreszcie wszystko do siebie pasowało. Nie handlowała narkotykami, była ścigana.
Jeśli jednak liczył, że poznanie prawdy o Liz Gorman pomoże mu w śledztwie, srogo się pomylił. Co mogło ją łączyć z Gregiem Downingiem? W jaki sposób zawodowy koszykarz wplątał się w intrygę z poszukiwaną ekstremistką, która zeszła do podziemia, kiedy on był chłopcem? Gdzie tu sens?
– Ile zrabowali z tego banku? – spytał.
– Trudno powiedzieć – odparł Higgins. – Około piętnastu tysięcy w gotówce, ale rozbili też skrytki bankowe. Ich właściciele wystąpili o ponadpółmilionowe odszkodowanie za skradzione dobra, ale większość roszczeń jest lipna. Wiesz, jak jest, obrabowany próbuje naciąć towarzystwo ubezpieczeniowe i twierdzi, że w skrytce trzymał nie jednego, lecz dziesięć roleksów.
– Z drugiej strony, nikt, kto trzymałby tam trefne dolary, by się tym nie chwalił. Musiałby przełknąć stratę – rzekł Myron, znów myśląc o narkotykach i pieniądzach z handlu nimi.
Ekstremiści działający w podziemiu potrzebowali środków. Rabowali więc banki, szantażowali byłych wyznawców, którzy podjęli normalne życie, handlowali narkotykami itp., itd.
– A więc łup mógł być większy – dodał.
– Owszem, trudno powiedzieć jaki.
– Wiesz coś więcej w tej sprawie?
– Nie. Nikt nie puszcza pary z ust, a ja nie należę do kręgu wtajemniczonych. Strasznie trudno było mi cokolwiek wydobyć. Masz u mnie duży dług, Myron.
– Obiecałem ci bilety, Fred.
– W pierwszym rzędzie?
– Postaram się.
Do pokoju weszła Jessica. Na widok twarzy Myrona zatrzymała się i spojrzała pytająco. Rozłączył się i opowiedział, co zaszło. Kiedy go słuchała, przypomniała mu się przymówka Esperanzy i zdał sobie sprawę, że spędził tu cztery noce z rzędu – rekord olimpijski i świata od chwili, gdy z sobą zerwali. Zaniepokoiło go to nie dlatego, że nie lubił nocować u Jessiki. Lubił. Nie dlatego, że bał się zaangażowania i tym podobnych dyrdymał. Przeciwnie, bardzo pragnął się zaangażować. Niemniej żywił też pewne obawy o stare, niezagojone rany.
Wiedział, że czasem za bardzo się odsłania. W przypadku Wina i Esperanzy nic mu nie groziło. Ufał im bezgranicznie. Jessicę kochał z całego serca, lecz w przeszłości go zraniła. Pragnął więc zachować ostrożność, dystans, nie obnażać się, nie wystawiać na cios, ale serce nie sługa. Przynajmniej jego serce. Ścierały się w nim dwie pierwotne siły: naturalny instynkt, by w miłości dać całego siebie, z instynktem samozachowawczym, nakazującym unikania cierpień.
– Piekielnie dziwna sprawa – oceniła Jessica, kiedy skończył.
– Owszem. – W nocy zamienili niewiele słów. Zapewnił ją, że nic mu nie jest, i poszli spać. – Powinienem ci podziękować.
– Za co?
– Że zadzwoniłaś do Wina.
Skinęła głową.
– Po napaści tych bandziorów.
– Obiecałaś, że nie będziesz się wtrącała do moich spraw.
– Nieprawda. Obiecałam, że nie będę cię powstrzymywać. To różnica.
– Pewnie.
Jessica przygryzła dolną wargę. Miała na sobie dżinsy i o parę numerów za dużą bluzę Uniwersytetu Duke’a, a włosy mokre, bo przed chwilą brała prysznic.
– Powinieneś się do mnie wprowadzić – powiedziała.
– Słucham? – spytał, bo jej słowa uderzyły go jak cios prosty w szczękę.
– Przepraszam, że tak z tym wyskakuję, ale nie umiem owijać w bawełnę.
– Za to ja owijam jak marzenie – odparł.
Pokręciła głową.
– Żartujesz w najdziwniejszych momentach.
– Przepraszam.
– Wiesz, że nie jestem w tym dobra.
Wiedział.
Przechyliła głowę, wzruszyła ramionami, uśmiechnęła się nerwowo.
– Lubię, kiedy tu jesteś – powiedziała. – Tu jest twoje miejsce.
Serce mu urosło, zaśpiewało i zadrżało z obawy.
– To poważny krok.
– Wcale nie. Zresztą większość czasu spędzasz tutaj. A ja cię kocham.
– Ja ciebie też.
Zamilkli na dłużej, niż powinni. Jessica przerwała milczenie, zanim mogło wyrządzić nieodwracalną szkodę.
– Nic nie mów – wyrzuciła z siebie. – Chcę, żebyś to przemyślał. Głupio wybrałam moment, tyle masz teraz na głowie. A może wybrałam go właśnie dlatego, czy ja wiem. Nie mów nic. Wszystko przemyśl. Nie dzwoń do mnie. Wieczorem też nie. Przyjdę na twój mecz, a po meczu zabiorę Audrey na kielicha. Ma dziś urodziny. Zanocuj w domu. Porozmawiamy jutro, zgoda? Jutro?
– Jutro – zgodził się Myron.