171591.fb2
Wrócił do agencji, zastanawiając się, co to wszystko znaczy. Po pierwsze, rola Łomot w tej sprawie nie była marginalna. Ale jaka? Uczestniczyła w spisku przeciwko Emily? A może ją także nagrano bez jej wiedzy? Były kochankami czy też spotkały się jednorazowo? Felder twierdził, że nie wie. Nagranie – w każdym razie fragment, który obejrzał – nie świadczyłoby kobiety łączyła duża zażyłość, ale w końcu nie był znawcą zagadnienia.
Przeciął Pięćdziesiątą Ulicę. Albinos w czapce Metsów i żółtych bokserkach włożonych na porwane dżinsy grał na hinduskim sitarze. Głosem przypominającym głosy starych Chinek z zaplecza pralni śpiewał klasyczną piosenkę Paper Lace z lat siedemdziesiątych, The Night Chicago Died. Oprócz instrumentu artysta miał puszkę, stos kaset i karton z napisem: „Autentyczny Benny i jego magiczny sitar, tylko 10 $”. Autentyczny? Akurat. Farbowany albinos, sitar, zmodulowana amplitudowo muzyka lat siedemdziesiątych? Dziękuję, postoję.
Benny uśmiechnął się do niego. Gdy doszedł do fragmentu, w którym syn dowiaduje się, że zginęło stu policjantów – w tym być może jego ojciec – zaszlochał. Wzruszające. Myron wcisnął mu do puszki dolara i przeszedł na drugą stronę ulicy, powracając myślami do nagrania z Emily i Maggie Łomot. Czy było ważne? Oglądając taśmę, czuł się jak obleśny typ, a odtwarzając ją w głowie, czuł się tak samo. Jeśli chodzi o Emily, był to zapewne tylko dziwaczny wybryk. Co mogło go łączyć ze śmiercią Liz Gorman? Nie dostrzegał związku. Nie potrafił też połączyć Liz Gorman z nałogiem Grega i jej roli w całej tej sprawie.
W każdym razie z nagraniem tym wiązało się kilka ważnych kwestii. Po pierwsze, zarzuty wobec Grega o krzywdzenie dzieci. Czy miały jakieś podstawy, czy też była to, jak wskazał Marty Felder, bezpardonowa zagrywka adwokatki reprezentującej Emily? Emily przyznała się przecież, że gotowa jest na wszystko, byleby zachować dzieci. Nawet zabić. Jak zareagowała na wieść o tej taśmie wideo? Do czego mogłaby się posunąć w reakcji na tak skandaliczne pogwałcenie prywatności?
Myron wszedł do biurowca na Park Avenue. Wymienił krótki windowy uśmiech z młodą kobietą w stroju biurowym. W kabinie jechało tanią wodą kolońską, którą szczędzący czasu na prysznic faceci zlewają się tak obficie, jakby lukrowali weselny tort. Młoda kobieta pociągnęła nosem i spojrzała znacząco.
– To nie ja – zapewnił Myron.
Chyba jej nie przekonał. Być może za ten afront dla zmysłu powonienia potępiała całą męską płeć. W tych okolicznościach nie należało jej się dziwić.
– Niech pani wstrzyma oddech – poradził.
Twarz miała zieloną jak wodorosty.
– Dzień dobry – powitała go z uśmiechem Esperanza, kiedy wszedł do biura.
– O nie.
– Co nie?
– Pierwszy raz mówisz mi dzień dobry. Pierwszy raz w życiu.
– Bynajmniej. Pokręcił głową.
– Et tu, Esperanza? – spytał.
– O czym ty mówisz?
– Przecież słyszałaś, co się stało wczoraj. Dlatego starasz się być dla mnie, chyba wolno mi tak powiedzieć, miła.
W jej oczach zapłonął ogień.
– Myślisz, że obchodzi mnie wczorajszy mecz? To, że dawałeś plamę za plamą?
– Za późno – odparł, kręcąc głową. – Obchodzi cię. – Nie obchodzi. Byłeś do bani. Zapomnij o tym.
– Znów mnie pocieszasz.
– Pocieszam cię?! Byłeś do bani. Do bani!!! Zagrałeś żałośnie. Wstydziłam się, że cię znam. Wchodząc tu, zakrywałam twarz.
Pochylił się i pocałował ją w policzek. Wytarła go wierzchem dłoni.
– Teraz będę musiała wziąć zastrzyk na wszy.
– Nie mam wszy. Słowo.
– Ani mnie to ziębi, ani grzeje.
Zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę.
– RepSport MB… A, tak, Jason, jest tu. Chwileczkę. – Zakryła mikrofon dłonią. – Jason Blair.
– Ten patafian, co powiedział, że masz ładny tyłek?
Skinęła głową.
– Przypomnij mu o moich nogach – dodała.
– Porozmawiam z gabinetu. Co to? – zainteresował się, dostrzegając zdjęcie na wierzchu pliku dokumentów leżących na biurku.
– Akta Brygady Kruka – wyjaśniła.
Wziął gruboziarniste zdjęcie zrobione w roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym trzecim, jedyne, na którym była cała siódemka. Szybko odnalazł Liz Gorman. Nie przyjrzał jej się dobrze, ale jeden rzut oka wystarczył do stwierdzenia, że nikt nie mógłby rozpoznać w niej Carli.
– Mogę je zatrzymać na kilka minut? – spytał.
– Proszę bardzo.
Wszedł do gabinetu i odebrał telefon.
– O co chodzi, Jason? – spytał.
– Gdzie się włóczysz, jak rany?
– U mnie jako tako. A u ciebie?
– Nie pogrywaj ze mną, Myron. Powierzyłeś sprawę, mojego kontraktu tej małej i go spaprała. Mam ochotę odejść z MB.
– Uspokój się, Jason. Jak to spaprała?
– To ty nie wiesz?
Blairowi z niedowierzania załamał się głos.
– Nie.
– Dopinamy mój kontrakt z Red Sox, tak?
– Tak.
– Chcę pozostać w Bostonie. Obaj to wiemy. Ale trzeba narobić hałasu, że odchodzę. Żeby podbić wysokość kontraktu. Sam powiedziałeś: „Niech myślą, że chcesz zmienić zespół”. Jestem wolnym elektronem. Tak musimy zrobić, nie?
– Tak.
– Nie mogą się dowiedzieć, że chcę pozostać w drużynie, tak?
– Owszem. Do pewnego stopnia.
– Chrzanić stopień! Następnego dnia mój sąsiad kibic dostaje list od Sox, w którym proszą, żeby odnowił abonament. Zgadnij, czyje zdjęcie jest w reklamówce przy informacji o moim powrocie? No? Domyśl się.
– Twoje, Jason?
– Jasne, że moje! Dzwonię więc do tej zgrabnej dupci…
– Prócz tego ma świetne nogi.
– Co?!
– Nogi. Nie jest wysoka, więc nie są długie, ale zgrabne.
– Dość tych pierdoł, Myron. Posłuchaj. Mówi mi, że Skarpety zadzwoniły z prośbą, czy mogą zamieścić moje zdjęcie w reklamie, choć nie podpisałem kontraktu. A ta co? Zamieszczajcie! Zamieszczajcie śmiało, kurwa mać! I co sobie myślą te dupki z Red Sox, ha? Powiem ci. Myślą, że podpiszę z nimi kontrakt tak czy siak! Straciliśmy przez nią środki nacisku!
– Przyszedł dziś rano – powiedziała Esperanza, wchodząc bez pukania i rzucając Myronowi na biurko kontrakt Jasona.
Myron przebiegł go wzrokiem.
– Daj mi ten ptasi móżdżek na głośnik – zażądała.
Myron włączył głośnik.
– Jason.
– Zejdź z linii, Esperanza. Rozmawiam z Myronem.
– Nie zasłużyłeś na tę wiadomość, ale wiedz, że sfinalizowałam twój kontrakt – odparła, nic sobie z niego nie robiąc. – Masz wszystko, czego chciałeś, a nawet więcej.
Blair przystopował.
– Czterysta tysiaków więcej rocznie?
– Sześćset tysięcy. Plus ćwierć miliona za podpis na kontrakcie.
– Jak… co…
– Skarpety pokpiły sprawę – odparła. – Z chwilą zamieszczenia twojego zdjęcia w folderze reklamowym kontrakt był gotowy.
– Jak to?
– To proste. W folderze było twoje zdjęcie. Skłania to ludzi do zakupu karnetów. Zadzwoniłam więc do dyrekcji klubu i powiedziałam, że zdecydowałeś się podpisać kontrakt z Rangers. Nadmieniłam, że umowa z Teksasem jest prawie gotowa. – Esperanza poprawiła się w fotelu. – Wyobraź sobie, że zarządzasz Red Sox. Jak postąpisz? Jak wyjaśnisz karnetowiczom, że Jason Blair, którego zdjęcie widnieje w najnowszym folderze, nie zagra, ponieważ Texas Rangers przebili twoją ofertę?
Zapadło krótkie milczenie.
– Pal sześć twój tyłeczek i nogi – przerwał jej Jason. – Takiej kiepeły jak twoja w życiu nie widziałem.
– To wszystko, co do mnie masz? – spytał Myron.
– Potrenuj, Myron. Tak wczoraj zagrałeś, że ci się przyda. Chcę omówić z Esperanza szczegóły.
– Z mojego telefonu – powiedziała.
Myron kazał mu zaczekać.
– Dobrze to rozegrałaś – pochwalił ją.
Wzruszyła ramionami.
– Jakiś młody z marketingu Skarpet schrzanił sprawę. Bywa.
– Świetnie to wyczaiłaś.
– Moje falujące łono rośnie z dumy – odparła umyślnie bezbarwnym tonem.
– Idź, dokończ rozmowę. Zapomnij, że cokolwiek mówiłem.
– O nie, chcę być taka jak ty.
– Nic z tego, takiego tyłka jak ja mieć nie będziesz.
– Co racja, to racja – przyznała.
Kiedy wyszła, Myron wziął zdjęcie Brygady Kruka. Rozpoznał troje jej członków wciąż przebywających na wolności – Glorię Katz, Susan Milano i najsławniejszego z nich, tajemniczego przywódcę Kruków, Cole’a Whitemana, który ściągnął na siebie największe gromy i zainteresowanie prasy. Kruki zeszły do podziemia, gdy Myron chodził do podstawówki, ale do dziś pamiętał, co o nich pisano. Wywodzący się z zamożnej rodziny blondyn o arystokratycznych rysach, Cole, mógłby ujść za brata Wina. W przeciwieństwie do niechlujnych, długowłosych towarzyszy ze zdjęcia, był porządnie ostrzyżony, gładko ogolony, a o pewnym ustępstwie na rzecz mody lat sześćdziesiątych świadczyły tylko nieco dłuższe baczki. Nie wyglądał na radykalnego lewicowca z hollywoodzkiego filmu. Ale Win był najlepszym przykładem, że wygląd może bardzo mylić.
Odłożył zdjęcie i zadzwonił do Dimonte’a w komendzie na Police Plaża l. Kiedy ten warknął do słuchawki „halo”, Myron spytał go, czy ma coś nowego.
– Myślisz, że jesteśmy partnerami, Bolitar? – usłyszał.
– Jak Starsky i Hutch.
– Boże, jak mi ich brakuje. Ta ich bryka. Konszachty z Misiem Fuzzy.
– Z Misiem Huggy.
– Co?
– Ich kapuś nazywał się Miś Huggy, nie Miś Fuzzy.
– Tak?
– Czas ucieka. Rolly. Kto daje, ten dostaje.
– Ty pierwszy. Co masz?
Znowu negocjacje. Myron powiedział mu o hazardowym nałogu Grega. A także o podejrzeniu szantażu, bo Rolly też pewnie miał wyciąg rozmów telefonicznych. Ale nie o taśmie wideo. To nie byłoby w porządku, najpierw musiał porozmawiać z Emily. Dimonte zadał mu kilka pytań.
– Dobra, co chcesz wiedzieć? – spytał, zadowolony z odpowiedzi Myrona.
– Znaleźliście coś więcej w domu Grega?
– Nic. Dosłownie. Powiedziałeś, że w sypialni były kobiece drobiazgi, pamiętasz? Ciuchy, kosmetyki, te rzeczy.
– Tak.
– No, więc ktoś je zwinął. Ani śladu kobiecych łaszków. Teoria z kochanką w tle znów daje o sobie znać, pomyślał Myron. Kochanka wraca do domu, usuwa krew, żeby ochronić Grega, a potem zaciera swoje ślady, aby ich związek nie wyszedł na jaw.
– A co ze świadkami? Czy w domu, gdzie mieszkała Liz Gorman, ktoś coś widział?
– Nie. Wypytaliśmy sąsiadów. Nikt nic nie widział. Wszyscy się uczyli itd. Aha, jeszcze jedno: morderstwo zwąchała prasa. Napisali o nim w porannych gazetach.
– Podałeś im prawdziwe nazwisko Gorman?
– Coś ty głupi? Uznali, że to kolejne zabójstwo z włamaniem. Ale dziś rano dostaliśmy anonimowy cynk. Zasugerowano, żebyśmy przeszukali dom Grega Downinga.
– Żartujesz.
– Nie. Dzwoniła kobieta.
– Wrabiają go, Rolly.
– Co ty powiesz, Sherlocku. Na pewno jakaś dupa. To morderstwo nie było sensacją. Upchnęli je na dalszych stronach, jak inne nieefektowne zabójstwa w tym bagnie. Zyskało nieco rozgłosu, bo zdarzyło się w pobliżu kampusu.
– Zbadaliście ten trop? – spytał Myron.
– Jaki trop?
– Bardzo blisko jest Uniwersytet Columbia. W latach sześćdziesiątych źródło połowy ruchów kontestacyjnych. W kadrze uniwersyteckiej z pewnością nadal są ich sympatycy. Może któryś pomógł Liz Gorman.
Dimonte westchnął dramatycznie.
– Bolitar, czy ty całą policję masz za debili?
– Nie.
– Myślisz, że tylko ty na to wpadłeś?
– Miałem opinię zdolnego – odparł Myron.
– Nie w dzisiejszej konkurencji. Trafiony!
– Czego się dowiedzieliście?
– Wynajęła to mieszkanie od jakiegoś popaprańca, fanatyka, lewaka, komucha, tak zwanego profesora, niejakiego Sidneya Bowmana.
– Jakiś ty tolerancyjny, Rolly.
– Zawsze się robię taki, gdy opuszczam zebrania Amerykańskiego Związku Obrony Praw Obywatelskich. W każdym razie, ten lewak udaje Greka. Twierdzi, że tylko wynajął jej lokal, a ona zapłaciła gotówką. Wiemy, że kłamie. Federalni wzięli go w obroty, ale od wykręcenia się sianem ma całe stado pedalskich, liberalnych papug. Nazwali nas bandą nazistowskich świń itd.
– Na wypadek gdybyś nie wiedział, Rolly, to nie jest komplement.
– Dzięki za wskazówkę. W tej chwili śledzi go Krinsky. Na razie bez efektu. Ten Bowman to nie debil. Połapał się, że za nim chodzimy.
– Co jeszcze o nim wiecie?
– Rozwiedziony, dwoje dzieci. Wykłada egzystencjalne pierdoły, nieprzydatne w normalnym życiu. Według Krinsky’ego, większość czasu spędza, pomagając bezdomnym. Przesiadywanie z włóczęgami w parkach i schroniskach to jego codzienny rytuał. Jak mówiłem, popapraniec.
Do gabinetu wszedł bez pukania Win, skierował się do kąta i otworzył szafę z dużym lustrem na drzwiach. Przejrzał się w nim, przygładził fryzurę, z której nie odstawał ani jeden włos, rozstawił lekko nogi i opuścił ręce. Ściskając w nich wyimaginowany kij golfowy, powoli zamachnął się zza głowy, sprawdzając w lustrze, czy ręka z przodu jest wyprostowana, a chwyt swobodny. Robił to bez przerwy, nawet przed wystawami sklepów na ulicy. Myron podejrzewał, że jest to golfowy odpowiednik nawyku ciężarowców, prężących mięśnie, ilekroć widzą swoje odbicia. Strasznie go to irytowało.
– Masz jeszcze coś, Rolly?
– Nie. A ty?
– Nic. Pogadamy później.
– Nie mogę się doczekać, Hutch – odparł Dimonte. – Wiesz co? Krinsky jest taki młody, że nie pamięta tego serialu. Smutne, nie?
– Ta dzisiejsza młodzież. Za grosz kultury.
Myron zakończył rozmowę.
– Wprowadź mnie w sytuację – poprosił Win, nie przestając podziwiać w lustrze swoich uderzeń.
Myron zrelacjonował mu wypadki.
– Ta Fiona, była dziewczyna miesiąca, to chyba idealna kandydatka na przesłuchanie jej przez Windsora Horne’a Lockwooda Trzeciego? – zagadnął Win.
– Mhm – mruknął Myron. – Ale może najpierw opowiesz mi o przesłuchaniu Maggie Łomot przez Windsora Horne’a Lockwooda Trzeciego.
Patrząc na siebie w lustrze, Win zmarszczył brwi i poprawił chwyt.
– Nie była elokwentna – odparł. – Więc obrałem specjalną taktykę.
– Jaką?
Win streścił mu rozmowę w hali. Myron pokręcił głową.
– Pojechałeś za nią, Win?
– Tak.
– No i?
– Niewiele mam do powiedzenia. Po meczu udała się do T.C. Została na noc. Z jego domu nie przeprowadzono żadnych ważnych rozmów. Albo nasza pogawędka wytrąciła ją z równowagi, albo ta kobieta nic nie wie.
– Lub spostrzegła, że ją śledzisz.
Win znów zmarszczył brwi. Może nie spodobała mu się ta sugestia, a może wykrył jakiś błąd w zamachu kijem. Pewnie to drugie. Odwrócił się od lustra i spojrzał na biurko Myrona.
– To Brygada Kruka? – spytał.
– Tak. Jeden z nich przypomina ciebie. Myron wskazał Cole’a Whitemana.
Win przyjrzał się zdjęciu.
– Ten człowiek jest bardzo przystojny, lecz brak mu mojego wyczucia stylu i uderzająco dobrej prezencji.
– Nie wspominając o skromności.
– Nic dodać, nic ująć – skonstatował Win.
Myron znów spojrzał na zdjęcie, wrócił myślami do słów Dimonte’a o codziennym zwyczaju profesora Sidneya Bowmana i nagłe go oświeciło. W żyłach poczuł lód. W wyobraźni zmienił nieco rysy Cole’a, dodając deformacje powstałe wskutek domniemanych operacji plastycznych i upływu dwóch dziesięcioleci. Podobieństwo nie było zupełne, niemniej jednak spore.
Liz Gorman zmyliła pogonie, zmieniając najbardziej charakterystyczną cechę swojego wyglądu. Czy zasadne było więc przypuszczenie, że Cole Whiteman zrobił to samo?
– Myron?
– Chyba wiem, gdzie znaleźć Cole’a Whitemana – powiedział Myron, podniósłszy wzrok.