171591.fb2
Myron szybko minął sekretarkę Clipa.
– Nie ma go! – zawołała.
Mimo to otworzył drzwi gabinetu. Światła były zgaszone, pokój pusty.
– Gdzie jest? – spytał, odwracając się.
Sekretarka, typowa herod – baba, która pracowała z Clipem chyba od czasów prezydentury Coolidge’a, złożyła ręce na biodrach.
– Nie mam najmniejszego pojęcia – fuknęła.
Z sąsiedniego pokoju wyszedł Calvin Johnson. Myron podszedł do niego. Zaczekał, aż wejdą do środka i znajdą się za drzwiami.
– Gdzie on jest? – spytał.
Calvin podniósł ręce.
– Nie wiem. Dzwoniłem do jego domu, ale nie podniósł słuchawki.
– Ma telefon w samochodzie?
– Nie.
Myron pokręcił głową i zaczął przemierzać gabinet.
– Skłamał mi – powiedział. – Sukinsyn mnie okłamał.
– Jak to?
– Spotkał się z szantażystką.
Calvin uniósł brew. Podszedł do fotela za biurkiem i usiadł.
– O czym ty mówisz? – spytał.
– Wieczorem w dniu morderstwa Clip pojechał do jej mieszkania.
– Przecież miała się z nami spotkać w poniedziałek.
– Słyszałeś to od niej?
Calvin skubnął podbródek kciukiem i palcem wskazującym. Od jego łysiejącego czoła odbiły się ruchome światła na szynie. Twarz miał spokojną niczym tafla stawu.
– Nie – odparł wolno. – Wiem od Clipa.
– Okłamał cię.
– Ale dlaczego?
– Bo coś ukrywa.
– Wiesz co?
– Nie. Ale dziś wieczorem się dowiem.
– Jak?
– Szantażysta wciąż chce sprzedać wiadomość – odparł Myron. – Kupno zaproponował mnie.
Calvin przechylił głowę.
– Powiedziałeś, że nie żyje.
– Ta kobieta miała partnera.
– Rozumiem. – Calvin lekko skinął głową. – I dziś się spotykacie?
– Tak. Ale jeszcze nie wiem o której i gdzie. Ma zadzwonić.
– Rozumiem – powtórzył Calvin. Zwinął dłoń w pięść i odkaszlnął. – Jeśli jest to coś niedobrego… coś, co może wpłynąć na wynik jutrzejszego głosowania…
– Zrobię, co należy, Calvin.
– Oczywiście, niczego nie sugeruję.
Myron wstał.
– Daj mi znać, kiedy się zjawi.
– Jasne.
Myron wszedł do szatni. T.C. siedział w przedmeczowej pozie – nieruchomy, rozwalony na krześle w kącie, ze słuchawkami walkmana w uszach i wzrokiem utkwionym przed siebie. Nie zareagował na jego wejście. W szatni był też Leon. Również unikał jego wzroku. Nic dziwnego.
Do szatni weszła Audrey.
– Jak ci poszło z… – zaczęła, ale uciszył ją ruchem głowy. Dała znak, że rozumie. – Dobrze się czujesz? – spytała.
– Tak.
– Myślisz, że nas słyszą?
– Unikam ryzyka.
Spojrzała w prawo i lewo.
– Odkryłeś coś nowego?
– Mnóstwo – odparł. – Dziś wieczorem dostaniesz materiału od groma i jeszcze trochę.
Jej oczy mocniej rozbłysły.
– Wiesz, gdzie on jest? – spytała.
Skinął głową. Drzwi szatni otworzyły się i pojawił się Calvin. Pochylił się, zamienił kilka słów z trenerem Kiperem i wyszedł. Myron spostrzegł, że skierował się w prawo, do wyjścia, a nie do biura, które znajdowało się po przeciwnej stronie.
W jego kieszeni zadzwoniła komórka. Myron spojrzał na Audrey, a ona na niego, po czym przesunął się bliżej kąta i odebrał telefon.
– Halo?
– Masz pieniądze? – spytał elektronicznie zmieniony głos.
– Dzwonisz nie w porę – rzekł Myron.
– Odpowiedz na pytanie.
Leon wciągnął spodenki. T.C. stał, kołysząc głową w rytm muzyki.
– Mam – odparł Myron. – Mam też dziś wieczorem mecz.
– Daruj go sobie. Znasz park Overpeck?
– Ten w Leonii? Znam.
– Zjedź z prawej strony autostrady Dziewięćdziesiąt Pięć. Przejedź pół mili i znów skręć w prawo. Zobaczysz zaułek. Stań tam i wypatruj światła latarki. Podejdź z rękami w górze.
– A co z hasłem? Uwielbiam hasła.
– Masz kwadrans. Nie spóźnij się. Przy okazji, twój superbohaterski partner jest w tej chwili w biurze na Park Avenue. Pod obserwacją. Jeżeli stamtąd wyjdzie, nici z umowy.
Myron wyłączył telefon. Zbliżał się finał. Do zakończenia sprawy pozostał kwadrans.
– Słyszałaś? – zwrócił się do Audrey.
Skinęła głową.
– Większość.
– Będzie dziwnie – powiedział. – Do utrwalenia wszystkiego przydałaby mi się bezstronna dziennikarka. Pojedziesz?
Uśmiechnęła się.
– To pytanie retoryczne, tak?
– Będziesz musiała przycupnąć na podłodze przy tylnym siedzeniu. Nie mogę ryzykować, że cię zauważą.
– Nie szkodzi. Przypomnę sobie randki ze szkoły średniej. Myron skierował się do drzwi. Nerwy miał postrzępione jak stare postronki. Kiedy wychodzili, starał się zachowywać nonszalancko. Leon sznurował buty. T.C. się nie poruszył, lecz tym razem śledził ich oczami.