171592.fb2
Nie spierałem się. Nie powiedziałem im, że blefują, nie żądałem prawa do jędrnego telefonu. Nawet nie zapytałem, dokąd jedziemy. Wiedziałem, że w tym momencie byłoby to zbyteczne lub nawet szkodliwe.
Pistillo ostrzegał mnie, żebym trzymał się od tej sprawy z daleka. Posunął się nawet do tego, że kazał mnie aresztować za przestępstwo, którego nie popełniłem. Groził, że mnie wrobi, jeśli będzie trzeba. A ja mimo to się nie wycofałem. Zastanawiałem się, gdzie znalazłem w sobie pokłady odwagi, i doszedłem do wniosku, że nie miałem już nic do stracenia. Może właśnie na tym polega odwaga – kiedy człowiek już o nic nie dba. Sheila i moja matka nie żyły. Straciłem brata. Zapędź człowieka, nawet tak słabego jak ja, w ślepy zaułek, a wyzwolisz w nim zwierzę. Podjechaliśmy do rzędu domków w Fair Lawn, w New Jersey. Wszędzie wokół widziałem to samo: wystrzyżone trawniki, zbyt wypielęgnowane rabaty, zardzewiałe niegdyś białe meble, wijące się w trawie węże ogrodowe podłączone do spowitych mgiełką rosy opryskiwaczy. Podeszliśmy do domku niczym nieróżniącego się od innych. Fisher przekręciła klamkę. Drzwi nie były zamknięte. Przeprowadzili mnie przez pokój z różową kanapą i telewizorem. Na odbiorniku stały w chronologicznym porządku zdjęcia dwóch chłopców. Na ostatniej fotografii obaj chłopcy, teraz już nastoletni, byli w garniturach i całowali policzki kobiety, która zapewne była ich matką.
Do kuchni prowadziły wahadłowe drzwi. Pistillo siedział przy stole z plastikowym blatem i pił mrożoną herbatę. Kobieta z fotografii, zapewne matka chłopców, stała przy zlewie. Fisher i Wilcox ulotnili się. Stałem i milczałem.
– Podsłuchiwaliście moje rozmowy – powiedziałem. Pistillo pokręcił głową.
– Podsłuch nie pozwala wykryć, skąd telefonowano. Używamy bardziej wyrafinowanych sposobów i żeby wszystko było jasne, mieliśmy zezwolenie sądowe.
– Czego ode mnie chcesz? – zapytałem.
– Tego samego od jedenastu lat – powiedział. – Twojego brata.
Kobieta przy zlewie odkręciła kran. Umyła szklankę. Kolejne zdjęcia, niektóre z tą kobietą, inne z Pistillo oraz innych dzieci, ale przeważnie tych samych dwóch chłopców, były przyczepione magnesami do lodówki. Te były nowsze i mniej oficjalne: robione na plaży, na podwórku, w tym podobnych miejscach.
– Mario? – rzekł Pistillo.
Kobieta zakręciła wodę i odwróciła się do niego.
– Mario, to jest Will Klein. Will, Maria.
Kobieta – zakładałem, że to żona Pistillo – wytarła ręce w ścierkę do naczyń. Mocno uścisnęła mi dłoń.
– Miło mi pana poznać – powiedziała nieco zbyt formalnie.
Wymamrotałem coś, skłoniłem się i na znak Pistillo usiadłem na plastikowym krześle.
– Napije się pan czegoś, panie Klein? – zapytała Maria.
– Nie, dziękuję.
Pistillo podniósł szklankę z mrożoną herbatą.
– Bombowa. Powinieneś spróbować.
Maria wciąż czekała. W końcu poprosiłem o mrożoną herbatę, żebyśmy mogli przejść do rzeczy. Nie spiesząc się, nalała pełną szklankę. Podziękowałem jej i spróbowałem się uśmiechnąć. Ona też usiłowała to zrobić, lecz jej uśmiech był jeszcze bardziej nikły niż mój.
– Zaczekam w pokoju, Joe – powiedziała.
– Dzięki, Mario.
Wyszła przez wahadłowe drzwi.
– To moja siostra – powiedział. Wskazał na zdjęcia. To jej chłopcy. Vic junior ma teraz osiemnaście lat. Jack szesnaście.
– Uhm. – Splotłem dłonie i położyłem je na stole. Podsłuchiwaliście moje rozmowy.
– Tak…
– Zatem wiesz już, że nie mam pojęcia, gdzie jest mój brat. Upił łyk mrożonej herbaty.
– To wiem. – Nadal patrzył na lodówkę i wskazał mi ją ruchem głowy. – Zauważyłeś, że na tych zdjęciach kogoś brakuje?
– Naprawdę nie mam ochoty na takie zabawy, Pistillo.
– Ja też nie. Jednak dobrze się przyjrzyj. Kogo tam nie ma?
– Nawet nie popatrzyłem, bo już wiedziałem.
– Ojca.
Pstryknął palcami i wycelował we mnie palec, jakby prowadził teleturniej.
– Trafiłeś za pierwszym razem – rzekł. – Nieźle.
– Co to ma być, do diabła?
– Moja siostra dwanaście lat temu straciła męża. Chłopcy… sam możesz sobie policzyć. Mieli sześć lat i cztery. Maria wychowała ich sama. Pomagałem, jak mogłem, ale wuj to nie ojciec, rozumiesz, o czym mówię?
Nie odpowiedziałem.
– Nazywał się Victor Dober. Czy to nazwisko coś ci mówi?
– Nie.
– Vic został zamordowany. To była egzekucja, dwa strzały w głowę. – Wypił mrożoną herbatę i dodał: – Twój brat tam był.
Serce podeszło mi do gardła. Pistillo wstał, nie czekając na moją reakcję.
– Wiem, że mój pęcherz tego pożałuje, Will, ale wypiję jeszcze jedną szklankę. Ty też chcesz?
Usiłowałem otrząsnąć się z szoku.
– Co oznacza, że mój brat tam był?
Pistillo się nie spieszył. Otworzył lodówkę, wyjął tackę z lodem, opróżnił ją nad zlewem. Kostki zadzwoniły o fajans. Kilka z nich wsypał do szklanki.
– Zanim zaczniemy, musisz mi coś obiecać.
– Co?
– Chodzi o Katy Miller.
– Co z nią?
– To jeszcze dziecko.
– Wiem o tym.
– Sytuacja jest niebezpieczna. Nie trzeba być geniuszem, żeby to zrozumieć. Nie chcę, by coś jej się stało.
– Ja też nie.
– Obiecaj mi, Will, że już nie będziesz jej w to mieszał. Spojrzałem na niego i zrozumiałem, że nie ma sensu protestować.
– W porządku – powiedziałem. – Jest wyłączona.
Przyjrzał mi się, jakby chciał się upewnić, czy mówię prawdę. Niepotrzebnie. Katy już zapłaciła wysoką cenę. Nie wiem, czy zdołałbym znieść, gdyby przyszło jej zapłacić jeszcze wyższą.
– Powiedz mi o moim bracie.
Skończył przygotowywać napój i znów usiadł na krześle. Spojrzał na blat stołu, a potem przeniósł wzrok na mnie.
– Zapewne czytałeś w gazetach o fali aresztowań – zaczął – o tym, jak oczyszczono targ rybny w Fulton. Widziałeś w telewizji starych drani chodzących po spacerniaku i pomyślałeś sobie, że ich czasy minęły. Nie ma mafii. Gliniarze wygrali.
Nagle zaschło mi w gardle. Upiłem łyk herbaty. Była za słodka.
– Co wiesz o darwinizmie? – zapytał.
Myślałem, że to retoryczne pytanie, ale wyraźnie czekał na odpowiedź.
– Przetrwanie najsilniejszych i tak dalej.
– Wcale nie najsilniejszych – sprostował. – To współczesna interpretacja, w dodatku błędna. Podstawowym prawem darwinizmu nie jest przetrwanie najsilniejszych, ale najlepiej przystosowanych. Widzisz różnicę?
Kiwnąłem głową.
– Co sprytniejsi się przystosowali. Wynieśli się z Manhattanu. Na przykład zaczęli sprzedawać narkotyki na przedmieściach, gdzie jest mniejsza konkurencja. Umacniali wpływy w małych miastach Jersey. Na przykład w Camden. Trzech ostatnich tamtejszych burmistrzów skazano za rozmaite przestępstwa. W Atlantic City nie przejdziesz przez ulicę bez łapówki. W Newark gadka o ożywieniu regionu oznacza fundusze, a więc obrywki i łapówki.
Zaczął mnie irytować.
– Czy ta gadanina do czegoś prowadzi, Pistillo?
– Tak, dupku, jak najbardziej. – Poczerwieniał. Z trudem zachował spokój. – Mój szwagier, ojciec tych chłopców, próbował oczyścić ulice z tego łajna. Pracował jako tajniak.
– Ktoś to odkrył. On i jego partner zostali zabici.
– Uważasz, że mój brat był w to zamieszany?
– Tak. Właśnie tak uważam.
– Masz na to dowody?
– Coś lepszego. Zeznanie twojego brata.
Odchyliłem się na krześle, jakby próbował mnie uderzyć.
Potrząsnąłem głową. Spokojnie. Ten gość powiedziałby wszystko, byle osiągnąć swój cel. Czy zeszłej nocy nie chciał mnie wrobić?
– Jednak nie wyprzedzajmy faktów, Will. Nie chcę, żebyś wyciągnął mylne wnioski. To nie twój brat zabił.
– Przecież dopiero co powiedziałeś… Podniósł rękę.
– Wysłuchaj mnie do końca, dobrze?
Pistillo wstał. Potrzebował czasu, widziałem to. Przybrał zadziwiająco obojętną minę, ale mnie nie zwiódł. Wiedziałem, że jest wściekły. Zastanawiałem się, jak często, patrząc na swoją siostrę, pozwalał, by zapanował nad nim gniew.
– Twój brat pracował dla Philipa McGuane'a. Zakładam, że wiesz, kto to jest.
– Mów dalej – odparłem. Nie zamierzałem niczego ujawniać.
– McGuane jest niebezpieczniejszy od twojego kumpla Asselty głównie dlatego, że ma więcej sprytu. WSPZ uważa go za jednego z największych gangsterów na Wschodnim Wybrzeżu.
– WSPZ?
– Wydział do spraw Przestępczości Zorganizowanej wyjaśnił. – McGuane już w młodym wieku odkrył swoje powołanie. Jeśli mowa o przetrwaniu, to ten facet jest prawdziwym mistrzem. Nie będę szczegółowo omawiał obecnej sytuacji świata przestępczego – rosyjskich gangów, triady, mafii chińskiej czy włoskiej. McGuane zawsze o dwa kroki wyprzedzał konkurentów. Został szefem, mając dwadzieścia trzy lata. Zajmuje się wszystkimi tradycyjnymi przestępstwami handlem narkotykami, prostytucją, lichwą – ale specjalizuje się w łapówkach i wymuszeniach, a swój narkotykowy biznes prowadzi w spokojniejszych dzielnicach, daleko od centrum.
Przypomniałem sobie, co powiedziała Tanya: że Sheilę umieszczono w college'u Haverton.
– McGuane zabił mojego szwagra i jego partnera, niejakiego Curtisa Anglera. Twój brat był w to zamieszany. Aresztowaliśmy go pod mniej poważnymi zarzutami.
– Kiedy?
– Sześć miesięcy przed śmiercią Julie Miller.
– Dlaczego nigdy o tym nie słyszałem?
– Ponieważ Ken ci nie powiedział, a także dlatego, że nie zależało nam na twoim bracie. Chcieliśmy McGuane'a, więc ubiliśmy interes.
– Interes?
– Daliśmy Kenowi immunitet w zamian za współpracę.
– Chcieliście, żeby zeznawał przeciwko McGuane'owi?
– Nie tylko. McGuane był ostrożny. Mieliśmy za mało dowodów, żeby przyskrzynić go pod zarzutem współudziału w morderstwie. Potrzebowaliśmy informatora. Dlatego założyliśmy mu podsłuch i odesłaliśmy.
– Chcesz powiedzieć, że Ken dla was pracował? W oczach Pistillo pojawił się groźny błysk.
– Nie gloryfikuj go – warknął. – Twój brat nie był funkcjonariuszem wymiaru sprawiedliwości. Był śmieciem, który chciał ocalić własną skórę.
Kiwnąłem głową, ponownie przypominając sobie, że to wszystko mogło być łgarstwem.
– Mów dalej – zachęciłem.
Wyciągnął rękę i wziął ciasteczko. Przeżuł je powoli i popił mrożoną herbatą.
– Nie wiemy, co dokładnie się stało. Mogę tylko podać naszą roboczą wersję.
– W porządku.
– Musisz zrozumieć, że McGuane to bezlitosny sukinsyn.
– Zabić to dla niego równie trudne jak decyzja, czy pojechać przez Lincoln, czy Holland
Tunnel. Kwestia wygody, nic więcej. Jest pozbawiony uczuć. Teraz zrozumiałem, do czego to wszystko prowadzi.
– Zatem gdyby McGuane odkrył, że Ken jest informatorem…
– Byłoby po nim – dokończył za mnie. – Twój brat wiedział, co mu grozi. Pilnowaliśmy go, ale pewnej nocy zwiał.
– Ponieważ McGuane się dowiedział?
– Owszem, tak sądzimy. Pojawił się w waszym domu. Nie wiemy po co. Podejrzewamy, że uznał go za bezpieczną kryjówkę głównie dlatego, że McGuane nigdy by nie podejrzewał, że narazi rodzinę na niebezpieczeństwo.
– Co było potem?
– Do tej pory chyba już zgadłeś, że Asselta również pracował dla McGuane'a.
– Skoro tak twierdzisz.
– Asselta miał sporo do stracenia. Wspomniałeś Laurę Emerson, inną mieszkankę akademika, która została zamordowana. Twój brat powiedział, że zabił ją Asselta. Została uduszona. Według zeznań Kena, Laura Emerson odkryła, że w Haverton handluje się narkotykami, i zamierzała to zgłosić władzom.
Skrzywiłem się.
– I dlatego ją zabili?
– Taak, dlatego. A czego się spodziewałeś, że kupią jej loda? To potwory, Will. Wbij to sobie do zakutego łba.
Przypomniałem sobie, jak McGuane przychodził do nas i grał w Monopol. Zawsze wygrywał. Był cichy i spostrzegawczy. Zdaje się, że był przewodniczącym klasy. Podziwiałem go. Duch był niewątpliwie psychopatą. Można było spodziewać się po nim wszystkiego. Ale McGuane?
– Wywęszyli, gdzie ukrywa się twój brat. Może Duch pojechał za Julie do Livingston, nie wiemy. Tak czy inaczej, dopadł twojego brata w domu Millerów. Podejrzewamy, że usiłował zabić ich oboje. Mówiłeś, że widziałeś tam kogoś tamtej nocy. Wierzymy ci. Ponadto uważamy, że mężczyzną, którego widziałeś, był Asselta. Jego odciski palców znaleziono na miejscu zbrodni. Ken został ranny – co wyjaśnia ślady krwi – ale zdołał uciec. Duch został z ciałem Julie Miller. Jakie rozwiązanie się nasuwało? Upozorować, że to robota Kena. Czy był lepszy sposób, żeby go zdyskredytować i zmusić do ucieczki?
Zamilkł i zaczął pogryzać kolejne ciastko. Zdawałem sobie sprawę, że mógł kłamać, lecz jego opowieść brzmiała dość szczerze. Usiłowałem ochłonąć, przetrawić to wszystko. Nie odrywałem od niego oczu, podczas gdy on wpatrywał się w ciastko. Teraz ja z trudem powstrzymywałem wściekłość.
– Zatem przez cały ten czas… – urwałem i spróbowałem jeszcze raz -…przez cały ten czas wiedzieliście, że Ken nie zabił Julie.
– Nie, wcale nie.
– Przecież dopiero co powiedziałeś…
– To teoria, Will. Tylko teoria. Równie dobrze mógł ją zabić.
– Chyba w to nie wierzysz.
– Nie mów mi, w co wierzę.
– Z jakiego powodu Ken miałby zabijać Julie?
– Twój brat był zły.
– To żaden motyw. – Potrząsnąłem głową. – Jeśli wiedzieliście, że Ken zapewne jej nie zabił, to dlaczego twierdziliście, że to zrobił?
Wolał nie odpowiadać. Właściwie nie musiał. Odpowiedź była oczywista. Zerknąłem na zdjęcia na lodówce. One tyle wyjaśniały.
– Ponieważ za wszelką cenę chciałeś znów złapać Kena sam sobie odpowiedziałem na to pytanie. – Tylko Ken mógł wydać McGuane'a. Gdyby ukrywał się koronny świadek, nikogo by to nie obchodziło. Nie byłoby artykułów w prasie ani ogólnokrajowych poszukiwań. Gdyby jednak Ken zamordował młodą kobietę w piwnicy jej rodzinnego domu, media musiałyby rzucić się na ten temat. A ty uważałeś, że taka popularność utrudni mu ucieczkę.
Przyglądał się swoim dłoniom.
– Mam rację, prawda?
Pistillo powoli podniósł głowę.
– Twój brat zawarł z nami umowę – rzekł zimno. Złamał ją, uciekając.
– To usprawiedliwia kłamstwo?
– Usprawiedliwia wykorzystanie wszystkich możliwych środków, żeby go schwytać. Trzęsłem się ze złości.
– I niech szlag trafi jego rodzinę?
– Nie obwiniaj mnie o to.
– Czy wiesz, co nam zrobiłeś?
– Wiesz co, Will? Guzik mnie to obchodzi. Myślisz, że cierpieliście? Spójrz w oczy mojej siostry. Popatrz na jej synów.
– To nie daje ci prawa… Uderzył dłonią w stół.
– Nie mów mi, co jest dobre, a co złe. Moja siostra była niewinną ofiarą.
– Tak jak moja matka.
– Nie! – Rąbnął w stół, tym razem pięścią, a potem wycelował we mnie palec. – To ogromna różnica, i wyjaśnijmy to sobie. Vic był policjantem i został zamordowany. Nie miał wyboru. Nie mógł zapobiec cierpieniom swojej rodziny. Natomiast twój brat uciekł. To była jego decyzja. Jeśli w ten sposób skrzywdził rodzinę, to jego wina.
– Ale to ty zmusiłeś go do ucieczki – powiedziałem. Ktoś próbował go zabić, a ty jeszcze na domiar wszystkiego kazałeś mu myśleć, że zostanie aresztowany za morderstwo.
– To była jego decyzja, nie moja.
– Chciałeś pomóc swojej rodzinie i dlatego poświęcałeś moją.
Pistillo nie wytrzymał i przewrócił szklankę na stół. Mrożona herbata prysnęła aż na mnie. Szklanka spadła na podłogę i się rozbiła. Zerwał się i zmierzył mnie gniewnym spojrzeniem.
– Nie waż się porównywać tego, przez co przeszła twoja rodzina z cierpieniami mojej siostry!
Spojrzałem mu w oczy. Dyskutowanie z nim byłoby bezsensowne, a ponadto nie miałem pojęcia, czy powiedział mi prawdę, czy też nagiął ją do swoich celów. Tak czy inaczej chciałem dowiedzieć się jak najwięcej. Denerwowanie Pistillo nic by mi nie dało. Jeszcze nie skończył. Zbyt wiele pytań pozostawało bez odpowiedzi.
W drzwiach pojawiła się Claudia Fisher. Zajrzała do środka, sprawdzając, co to za zamieszanie. Pistillo machnął ręką na znak, że wszystko w porządku. Opadł na krzesła. Fisher odczekała, po czym zostawiła nas samych.
Pistillo ciężko dyszał.
– Co się zdarzyło potem? – zapytałem. Podniósł głowę.
– Nie domyślasz się?
– Nie.
– Dopisało nam szczęście. Jeden z naszych agentów spędzał urlop w Sztokholmie. Czysty przypadek.
– O czym ty mówisz?
– Ten nasz agent – rzekł – rozpoznał na ulicy twojego brata.
– Chwileczkę. Kiedy to było? Pistillo szybko policzył w myślach.
– Cztery miesiące temu. Wciąż nie rozumiałem.
– Ken znów uciekł?
– Do licha, nie. Nasz agent nie ryzykował. Natychmiast zgarnął twojego brata. – Pistillo założył ręce na piersi i nachylił się do mnie. – Złapaliśmy go – powiedział prawie szeptem.
– Złapaliśmy twojego brata i przywieźliśmy go z powrotem.