171592.fb2
W większości dzielnic człowiek obawiałby się budzić kogoś o pierwszej w nocy. Ta do nich nie należała. Wszystkie okna były zabite deskami, w drzwiach tkwiły kawałki dykty. Farba nie tyle się łuszczyła, co obłaziła płatami.
Squares zapukał w dyktę i natychmiast odezwał się kobiecy głos:
– Czego tam?
– Szukamy Louisa Castmana.
– Odejdźcie.
– Musimy z nim porozmawiać.
– Macie nakaz?
– Nie jesteśmy z policji.
– A kim jesteście? – spytała kobieta.
– Pracujemy dla Covenant House.
– Nie ma tu uciekinierów! – zawołała, bliska histerii. Idźcie stąd.
– Ma pani wybór – rzekł Squares. – Albo teraz porozmawiamy z Castmanem, albo wrócimy z bandą wścibskich gliniarzy.
– Ja nic nie zrobiłam.
– Zawsze można coś wymyślić. Niech pani otworzy drzwi.
Kobieta szybko podjęła decyzję. Usłyszeliśmy trzask odsuwanej zasuwy, potem drugiej, a później brzęk łańcucha. Drzwi się uchyliły. Ruszyłem, ale Squares zablokował mi drogę.
– Zaczekaj, aż otworzy.
– Szybko – powiedziała kobieta, skrzecząc jak stara wiedźma. – Wchodźcie do środka. Nie chcę, żeby was ktoś zobaczył.
Squares pchnął drzwi. Otworzyły się na oścież. Kobieta od razu je zamknęła. Wewnątrz panował półmrok. Jedynym źródłem światła była słaba żarówka w odległym kącie po prawej. Nakryty włóczkową kapą fotel i ława stanowiły niemal całe umeblowanie. Zaduch był taki, że bałem się oddychać. Zastanawiałem się, kiedy po raz ostatni otwierano tu okno, a pokój zdawał się szeptać do mnie: „Nigdy”.
Squares zwrócił się do kobiety, która stanęła w rogu pokoju. W mroku widzieliśmy tylko jej sylwetkę.
– Nazywają mnie Squares – powiedział.
– Wiem, kim jesteście.
– Spotkaliśmy się?
– To nieważne.
– Gdzie on jest? – spytał Squares.
– Jest tu tylko jeszcze jeden pokój – odparła, powoli wyciągając rękę. – On może teraz spać.
Nasze oczy pomału przyzwyczaiły się do półmroku. Ruszyłem w stronę kobiety, która się nie cofnęła. Podszedłem bliżej. Kiedy podniosła głowę, o mało nie krzyknąłem. Wymamrotałem przeprosiny i chciałem się cofnąć.
– Nie – powiedziała. – Chcę, żebyście zobaczyli.
Przeszła przez pokój, stanęła przed lampą i odwróciła się twarzą do nas. Z dumą stwierdzam, że ani Squares, ani ja nie wzdrygnęliśmy się ze zgrozy, a nie było to łatwe. Ten, kto ją oszpecił, zadał sobie wiele trudu. Zapewne była ładna; teraz wyglądała, jakby przeszła kilka bynajmniej nieupiększających operacji plastycznych. Kształtny kiedyś nos został rozgnieciony niczym żuk ciężkim butem. Niegdyś gładka skóra była pocięta i poszarpana. Kąciki ust rozdarto tak, że było wiadomo, gdzie się kończyły. Całą twarz przecinały purpurowe blizny, jakby dobrał się do niej trzylatek z pudełkiem kredek. Lewe oko miała nieruchome i zezujące. Drugim patrzyła na nas.
– Pracowałaś na ulicy – stwierdził Squares. Skinęła głową.
– Jak masz na imię?
Poruszanie wargami przychodziło jej z trudem.
– Tanya.
– Kto ci to zrobił?
– A jak myślicie?
Nie trudziliśmy się odpowiedzią.
– Jest za tymi drzwiami – powiedziała. – Opiekuję się nim. Nie robię mu krzywdy. Rozumiecie? Nigdy nie podniosłam na niego ręki.
Obaj kiwnęliśmy głowami. Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Sądzę, że Squares też był zdezorientowany. Podeszliśmy do drzwi. Cisza. Może rzeczywiście spał. Nic mnie to nie obchodziło. Będzie musiał się zbudzić. Squares chwycił za klamkę i obejrzał się na mnie. Dałem mu znak, że sobie poradzę. Otworzył drzwi.
W pokoju paliły się światła tak jasne, że musiałem zmrużyć oczy. Usłyszałem ciche popiskiwanie i zobaczyłem urządzenie stojące obok łóżka. Nie ono jednak przykuło mój wzrok, a ściany.
Najpierw zauważało się ściany. Były wyłożone korkiem – zauważyłem charakterystyczny brązowy kolor – i wytapetowane zdjęciami. Setkami zdjęć. Niektóre były powiększone do rozmiarów plakatu, inne klasyczne dziesięć na piętnaście, większość w pośrednich formatach – a wszystkie zostały starannie przytwierdzone pineskami do korkowych ścian. I wszystkie ukazywały Tanyę.
Zdjęcia zostały zrobione, zanim ją oszpecono. Miałem rację. Tanya była kiedyś piękna. Fotografie, przeważnie portrety, przykuwały wzrok. Spojrzałem na sufit, który też był pokryty zdjęciami, niczym freskiem.
– Pomóżcie mi. Proszę.
Cichy głos dochodził z łóżka. Podeszliśmy do niego ze Squaresem. Tanya stanęła za nami i odkaszlnęła. Odwróciliśmy się. W jaskrawym świetle jej szramy wydawały się niemal żywe, jakby po jej twarzy pełzało mnóstwo dżdżownic. Nos miała nie tylko spłaszczony, ale i zniekształcony. Stare zdjęcia zdawały się jarzyć, tworząc perwersyjny kontrast z rzeczywistością.
Mężczyzna na łóżku jęknął.
Czekaliśmy. Tanya zdrowym okiem spojrzała najpierw na mnie, a potem na Squaresa. To oko zdawało się nas zachęcać, żebyśmy wryli sobie w pamięć jej dawniejszy wizerunek, a także zakonotowali, co on jej zrobił.
– Otwieraczem do konserw – wyjaśniła. – Zardzewiałym. Zajęło mu to prawie godzinę. Nie tylko twarz mi pokaleczył.
Nie dodając już ani jednego słowa, Tanya wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Przez chwilę staliśmy w milczeniu, po czym Squares zapytał:
– Louis Castman?
– Gliny?
– Castman?
– Tak, i zrobiłem to. Chryste, cokolwiek chcecie usłyszeć, przyznam się do wszystkiego. Tylko zabierzcie mnie stąd. Na miłość boską!
– Nie jesteśmy z policji – wyjaśnił Squares.
Castman leżał na wznak na specjalnym łóżku z poręczami i kółkami. Do piersi miał podłączoną jakąś rurkę. Aparat wciąż piszczał i coś w nim wznosiło się i opadało, rozciągane jak miech akordeonu. Castman był białym mężczyzną, świeżo ogolonym i wymytym. Miał czyste włosy. W kącie zauważyłem zlew, a pod nim basen. Poza tym w pokoju było pusto. Ani szafki, toaletki, ani telewizora, radia czy zegara. Żadnych książek, gazet czy tygodników. Okna były zasłonięte. Czułem, że na ten widok robi mi się niedobrze.
– Co panu jest? – zapytałem.
Castman skierował na mnie wzrok – i tylko wzrok.
– Jestem sparaliżowany – wyjaśnił. – Pieprzone porażenie wszystkich czterech kończyn. Poniżej szyi… – urwał i zamknął oczy. – Nic.
Nie wiedziałem, od czego zacząć. Najwidoczniej Squares też nie wiedział.
– Proszę – odezwał się Castman. – Musicie mnie stąd zabrać, zanim…
– Zanim co?
– Zostałem postrzelony jakieś trzy, może cztery lata temu.
– Nie pamiętam. Nie wiem, jaki dziś jest dzień, miesiąc czy rok.
– Nie mam pojęcia, kto jest prezydentem. – Z trudem przełknął ślinę. – Ona jest walnięta, człowieku. Próbuję wzywać pomocy, ale to nic nie daje. Wyłożyła ściany korkiem. Po całych dniach leżę i patrzę na te ściany.
Nie byłem w stanie wydobyć z siebie głosu. Squares jednak pozostał nieporuszony.
– Nie przyszliśmy tu słuchać historii twego życia powiedział. – Chcemy zapytać cię o jedną z twoich dziewczyn.
– Przyszliście do niewłaściwego faceta – odparł. – Już od dawna nie pracuję na ulicach.
– To dobrze. Ona też.
– Kto?
– Sheila Rogers.
– Aha. – Castman uśmiechnął się, słysząc to nazwisko. Co chcecie wiedzieć?
– Wszystko.
– A jeśli nie zechcę powiedzieć?
– Squares dotknął mojego ramienia.
– Wychodzimy – rzekł.
– Co? – W głosie Castmana słychać było strach.
– Nie chce pan współpracować, panie Castman, to nie. Nie będziemy pana dłużej niepokoić.
– Zaczekajcie! – wrzasnął. – Dobra, słuchajcie, wiecie, ilu miałem gości, od kiedy tu leżę?
– Nic mnie to nie obchodzi – rzekł Squares.
– Sześciu. Sześć osób i nikogo… no nie wiem… co najmniej od roku. A ta szóstka to same moje dawne dziewczyny.
– Przyszły drwić ze mnie. Patrzeć, jak robię pod siebie. Chcecie usłyszeć coś przerażającego? Cieszyłem się z tych odwiedzin.
– Wszystko, byle przerwać monotonię, rozumiecie?
– Sheila Rogers – rzucił ze zniecierpliwieniem Squares.
Z rurki wydobył się cichy bulgot. Castman otworzył usta. Pojawiła się na nich bańka śliny. Zamknął usta i spróbował jeszcze raz.
– Poznałem ją… Boże, niech pomyślę… dziesięć lub piętnaście lat temu. Obstawiałem Port
Authority. Przyjechała autobusem z Iowy czy Idaho, z jakiejś gównianej mieściny.
Obstawiał Port Authority. Dobrze znałem ten system. Alfonsi czekają na dworcu. Zgarniają nowe, które wysiadają z autobusów – zdesperowane uciekinierki, przybywające do Nowego Jorku, aby zostać modelkami, aktorkami, zacząć nowe życie, uciec przed nudą lub molestowaniem. Alfonsi czają się jak stado drapieżników. Rzucają się, dopadają ofiarę i wysysają z niej krew.
– Miałem niezłe wyniki – mówił Castman. – Po pierwsze, jestem biały. Te ze Środkowego Zachodu to prawie wyłącznie białe dupy. Boją się czarnego luda. Nosiłem ładne garnitury i dyplomatkę. Byłem cierpliwy. W każdym razie tamtego dnia czekałem na peronie sto dwudziestym siódmym. To było moje ulubione miejsce. Miałem stamtąd dobry widok na co najmniej sześć różnych stanowisk. Sheila wysiadła z autobusu. Człowieku, co to był za towar! Najwyżej szesnastoletnia, w najlepszym wieku. W dodatku dziewica, chociaż na oko nie można było tego orzec. Przekonałem się o tym później.
Napiąłem mięśnie. Squares nieznacznie przesunął się między łóżko a mnie.
– Zacząłem nawijać. Sprzedałem jej moją najlepszą bajeczkę. Wiecie jaką? Wiedzieliśmy.
– Nawijałem, że zrobię z niej wziętą modelkę. Spokojnie, nie tak jak inne dupki. Byłem gładki jak jedwab, ale Sheila była sprytniejsza od innych. Ostrożna. Wcale nie nalegałem. Udawałem obojętnego. W końcu one wszystkie chcą w to uwierzyć, no nie? Wciąż słyszą o jakiejś supermodelce, którą odkryto na konkursie dójek, i tym podobne bzdury, i właśnie dlatego tutaj przyjeżdżają.
Maszyna przestała piszczeć. Zabulgotała, po czym znowu zaczęła popiskiwać.
– Sheila próbowała się zabezpieczyć. Powiedziała mi jasno, że nie chodzi na żadne przyjęcia ani nic takiego. Ja na to, że nie ma sprawy, ja też nie. Jestem biznesmenem. Zawodowym fotografem i łowcą talentów. Zrobimy kilka zdjęć. To wszystko. Przygotujemy album. Czysta sprawa – żadnych przyjęć, narkotyków, golizny, niczego, co by jej się nie podobało. A byłem dobrym fotografem. Miałem do tego oko. Widzicie te ściany? Zdjęcia Tanyi to moja robota.
Spojrzałem na fotografie niegdyś pięknej Tanyi i ścisnęło mi się serce. Kiedy znów zwróciłem wzrok na łóżko, Castman patrzył wprost na mnie.
– Pan – powiedział.
– Co takiego?
– Sheila. – Uśmiechnął się. – Zależy panu na niej, prawda? Nie odpowiedziałem.
– Kocha ją pan.
Przeciągnął słowo „kocha”. Drwiąco. Milczałem.
– Hej, człowieku, nie mam ci tego za złe. To był niezły towar. Człowieku, jak ona potrafiła obciągać…
Zrobiłem krok w stronę łóżka. Castman zaśmiał się. Squares zastąpił mi drogę i spojrzał prosto w oczy, kręcąc przecząco głową. Cofnąłem się. Miał rację.
Castman przestał się śmiać, ale wciąż na mnie patrzył.
– Chcesz wiedzieć, jak przerobiłem twoją panienkę, kochasiu? Nie odpowiedziałem.
– Tak samo jak Tanyę. Widzicie, zgarniałem najlepsze, te, w które czarni bracia nie mogli wbić szponów. Dzięki dobrej technice. Nawciskałem Sheili kitu i w końcu przyszła do mojej pracowni na zdjęcia. Wystarczyło. Tylko tego było mi trzeba.
– Połknęła haczyk i była załatwiona.
– Jak? – zapytałem.
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
– Jak?
Castman zamknął oczy. Wciąż się uśmiechał, rozkoszując się tym wspomnieniem.
– Zrobiłem jej mnóstwo zdjęć – wszystkie grzeczne i miłe. Kiedy skończyliśmy, przyłożyłem jej nóż do gardła. Potem przykułem do łóżka w pokoju, który miał… – Zachichotał, otworzył oczy i rozejrzał się wokół -…ściany wyłożone korkiem. Podałem jej narkotyk. Sfilmowałem ją, jak dochodziła do siebie, tak że wyglądało na to, że wszystko stało się za jej zgodą. Nawiasem mówiąc, w ten sposób twoja Sheila straciła dziewictwo: na taśmie wideo. Z niżej podpisanym. Bombowo, no nie?
Znów ogarnęła mnie wściekłość. Nie wiedziałem, jak długo jeszcze zdołam się powstrzymać przed skręceniem mu karku. Przypomniałem sobie jednak, że właśnie tego chciał.
– Na czym to skończyłem? Ach tak, przykułem ją i chyba przez tydzień wstrzykiwałem narkotyk. Klasa towar. Drogi. No cóż, koszty własne. W każdej branży trzeba szkolić personel, no nie? W końcu Sheila uzależniła się, a powiem wam, że tego dżina nie da się zamknąć z powrotem w butelce. Kiedy ją rozkułem, dziewczyna była gotowa lizać mi buty za szprycę, rozumiecie?
Zamilkł, jakby czekał na oklaski. Czułem się podle. Squares spytał beznamiętnie:
– A potem puściłeś ją na ulicę?
– Taa i nauczyłem paru sztuczek. Jak szybko zaspokoić faceta. Jak obsłużyć więcej niż jednego naraz. Nauczyłem ją wszystkiego.
Myślałem, że zaraz zwymiotuję.
– Mów dalej – zachęcił Squares.
– Nie. Dopiero wtedy, gdy…
– Zatem do widzenia.
– Tanya – rzekł.
– Co z nią?
Castman oblizał usta.
– Możecie dać mi trochę wody?
– Nie. Co z Tanyą?
– Ta suka trzyma mnie tutaj, człowieku. To nie w porządku.
– Taak, pokaleczyłem ją, ale miałem powód. Chciała odejść, wyjść za tego frajera z Garden
City. Myślała, że się kochają.
– Dajcie spokój, czy to Pretty Woman, czy co? Chciała zabrać ze sobą kilka moich najlepszych dziewczyn. Miały zamieszkać w Garden City z nią i tym frajerem, pójść na odwyk i takie bzdury. Nie mogłem na to pozwolić.
– Dlatego – powiedział Squares – dałeś jej nauczkę.
– Taak, pewnie. Tak to jest.
– Poharatałeś jej twarz otwieraczem do konserw.
– Nie tylko twarz. W końcu facet mógłby założyć jej worek na głowę, no nie? Ale owszem, wyczuwacie sprawę. To była lekcja dla innych dziewczyn. Tylko że – i to jest najśmieszniejsze – jej chłopak, ten frajer, nie wiedział, co zrobiłem. Przyjechał z tego swojego wielkiego domu w Garden City, spiesząc na ratunek Tanyi. Palant miał dwadzieścia dwa lata. Wyśmiałem go, a on do mnie strzelił. Ten wymoczkowaty księgowy z Garden City. Strzelił mi w bok z dwudziestkidwójki i kula trafiła w kręgosłup. Sparaliżowało mnie. Możecie w to uwierzyć? A potem, och, to jest cudowne, kiedy już mnie postrzelił, pan Garden City zobaczył, co zrobiłem Tanyi.
– Wiecie, jak postąpiła wielka miłość jej życia?
Czekał. Uznaliśmy, że to retoryczne pytanie i milczeliśmy.
– Wystraszył się i uciekł. Kapujecie? Zobaczył moje rękodzieło i dał nogę. Nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Już nigdy się nie zobaczyli.
Castman znów zaczął się śmiać. Starałem się stać nieruchomo i głęboko oddychać.
– Wylądowałem w szpitalu – podjął – całkowicie sparaliżowany. Tanya została z niczym. Wypisała mnie ze szpitala.
– Przywiozła tutaj i zajęła się mną. Rozumiecie, co mówię?
– Przedłuża mi życie. Jeśli nie chcę jeść, wpycha mi rurkę do gardła. Posłuchajcie, powiem wam wszystko, co chcecie wiedzieć. Musicie tylko coś dla mnie zrobić.
– Co? – zapytał Squares.
– Zabić mnie.
– Nic z tego.
– To zawiadomcie policję. Niech mnie aresztują. Przyznam się do wszystkiego.
– Co się stało z Sheilą Rogers? – zapytał Squares.
– Obiecajcie.
Squares spojrzał na mnie.
– Chyba usłyszeliśmy już dość. Chodźmy.
– Dobrze, dobrze, powiem. Tylko… pomyślcie o tym, dobra?
Przeniósł wzrok ze Squaresa na mnie i z powrotem na niego. Squares niczego po sobie nie pokazywał. Nie wiem, jaki wyraz miała moja twarz.
– Nie mam pojęcia, gdzie jest teraz Sheila. Do diabła, w ogóle nie rozumiem tego, co się stało.
– Jak długo pracowała dla ciebie?
– Dwa lata. Może trzy.
– Udało jej się uciec?
– Hę?
– Nie wyglądasz na faceta, który pozwala swoim pracownicom odejść – powiedział
Squares. – Dlatego pytam, co się stało.
– Pracowała na ulicy. Miała stałych klientów. Była dobra.
– W końcu zaczęła się zadawać z poważnymi graczami. To się zdarza. Niezbyt często, ale się zdarza.
– Jakimi większymi graczami?
– Handlarzami. Dużego kalibru. Myślę, że zaczęła prze wozić i przenosić towar. Co gorsza, przestała ćpać. Chciałem ją przycisnąć, tak jak powiedziałeś, ale miała już paru ważnych przyjaciół.
– Na przykład?
– Znacie Lenny'ego Mislera?
– Squares zastanowił się.
– Tego adwokata?
– Adwokata mafii – poprawił Castman. – Zgarnęli ją z prochami. Wyciągnął ją z tego. Squares zmarszczył brwi.
– Lenny Misler przyjął sprawę prostytutki złapanej z towarem?
– Jak wyszła, zacząłem węszyć. Chciałem się dowiedzieć, co kombinuje. Wtedy dwóch pierwszoligowych cyngli złożyło mi wizytę. Poradzili, żebym trzymał się od niej z daleka. Nie jestem głupi. Tam gdzie ją znalazłem, jest takich mnóstwo.
– Co było potem?
– Nigdy więcej jej nie widziałem. Słyszałem jeszcze, że poszła do college'u. Możecie w to uwierzyć?
– Do którego?
– Nie wiem. Może to tylko plotka.
– Jeszcze coś?
– Nie.
– Żadnych innych plotek?
Castman zaczął przewracać oczami. Widziałem w nich desperację. Chciał zatrzymać nas jak najdłużej, ale nie miał nam już nic do powiedzenia. Popatrzyłem na Squaresa. Kiwnął głową i skierował się do drzwi. Ruszyłem za nim.
– Zaczekajcie!
Nie zareagowaliśmy.
– Proszę, ludzie, błagam was! Powiedziałem wam wszystko, no nie? Współpracowałem. Nie możecie mnie tu zostawić.
Pomyślałem o niekończących się dniach i nocach, które spędzi w tym pomieszczeniu, i wcale mnie to nie obeszło.
– Pierdolone dupki! – wrzasnął. – Hej, ty! Kochasiu! Wylizujesz okruchy po mnie, słyszysz? Pamiętaj: kiedy to z tobą robi, gdy robi ci dobrze, to ja ją tego nauczyłem. Słyszysz? Słyszysz, co mówię?
Poczerwieniałem, ale się nie odwróciłem. Squares otworzył drzwi.
– Kurwa – zaklął znacznie ciszej Castman – to nie mija, wiesz. Zawahałem się.
– Może wydaje się czysta i miła, ale jest naznaczona. Wiesz, o czym mówię?
Usiłowałem nie słuchać. Mimo to te słowa wciąż rozbrzmiewały mi echem w głowie. Wyszedłem i zamknąłem drzwi. Otoczyła mnie ciemność. Tanya spotkała się z nami w połowie drogi do wyjścia.
– Zgłosicie to? – zapytała, niewyraźnie wymawiając słowa.
„Nigdy go nie skrzywdziłam”. Tak powiedziała.
Bez słowa pospiesznie wyszliśmy na zewnątrz, po czym zrobiliśmy kilka głębokich wdechów, jak nurkowie, którym zabrakło powietrza. Wsiedliśmy do furgonetki i odjechaliśmy.