171820.fb2 Bu?garski bloczek - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

Bu?garski bloczek - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

– We wszystkich amerykańskich kryminałach, szczególnie przedwojennych, ale powojennych też powiedziałam ponuro – chlają oni tę whisky na cysterny. Chandler, Cheyney, Chase… Jakim cudem nie chodzą bez przerwy pijani? Piłaś kiedyś burbona?

Grażynka zastanowiła się poważnie.

– Amerykańskiego?

– No…?

– Nie przypominam sobie. Chyba nie.

– Otóż to. Ja też nie. Może on ma mniej procent niż zwykłe piwo?

Grażynka pokręciła głową, wciąż poważnie i w skupieniu.

– To mało prawdopodobne. A po co ci właściwie amerykański burbon?

– Osobiście po nic. Ale pojawiła się taka zgryzota, że bez wódki nie razbieriosz. I co ja mam pić, skoro bez przerwy jeżdżę? Chociaż piwo by się przydało, a tu nic, nie wspominając nawet o winie.

– Jaka zgryzota? – zainteresowała się żywo Grażynka.

No i proszę, jednak dotarłam do zasadniczego tematu dyplomatycznie, drogą nieco okrężną, posługując się zwykłą zgubą ludzkości. Okazuje się, że alkohol jest przydatny do różnych celów. Chociaż i tak nie wiadomo, czy nie wstrząsnę nią negatywnie.

– Potężna – westchnęłam. – Podejrzani zaczynają się mnożyć, a do tego pojawił się spadkobierca. Dlaczego mi nie powiedziałaś, że go znasz, i czy nie mogłaś zastrzec od razu dla mnie prawa pierwokupu? Znaczki mam na myśli. A może zastrzegłaś?

– Ja znam spadkobiercę? – zdumiała się Grażynka śmiertelnie. – Jakiego spadkobiercę? Weroniki? Kogo?! Tego jakiegoś siostrzeńca?

– Owszem. Patryka.

– Co tu ma do rzeczy Patryk?!

– Patryk Kamiński. Siostrzeniec-spadkobierca. Wszystko ma do rzeczy.

Grażynka oniemiała. Następnie zdenerwowała się okropnie. Przez chwilę wpatrywała się we mnie z ciemnym rumieńcem na twarzy, po czym rozejrzała dookoła. Rzecz jasna, siedziałyśmy znów w kawiarni, bo było to najwygodniejsze miejsce jej chwilowego aresztu.

– Ty masz rację z tą wódką, coś muszę wypić, chyba koniak…

– Ty się lepiej zastanów, bo lada chwila wypuszczą cię na wolność – ostrzegłam. – Przypominam ci, że jesteś samochodem.

– Gdzieś mam zastanawianie. Najwyżej przeczekam parę godzin i odjadę później. Nie mogę z tobą rozmawiać na sucho, mówisz koszmarne rzeczy! Koniak. I wodę mineralną. Może ją sobie wyleję na głowę.

– Wylej – zgodziłam się. – Przedtem jej trochę wypiję. Nie wiedziałaś, że to ten twój Patryk jest spadkobiercą Fiałkowskich?

– Nie miałam o tym najmniejszego pojęcia…! Słuchaj, czy to pewne? Nie pomyłka?

– A on się rzeczywiście nazywa Kamiński? I mieszka na Ochocie?

– Kamiński. I na Ochocie. O Boże drogi, nie, to potworne, ja protestuję! Dlaczego mi nie powiedział…?!!!

– To już lepiej napij się tego koniaku – poradziłam pośpiesznie. – Co mi tu masz takie sztuki pokazywać. I uspokój się, ludzie na nas zwrócą uwagę, bycie spadkobiercą to jeszcze nie jest przestępstwo, to nawet żaden czyn naganny, najwyżej czasami nieszczęście, ale chyba nie tym razem akurat? Sama jestem ciekawa, dlaczego ci nie powiedział, może, w tych nerwach przez ciebie, wyleciało mu to z głowy?

Grażynka jęknęła okropnie i zagłębiła dłonie we włosach, kryjąc twarz i wspierając łokcie na stole. Zamówiłam ten koniak i wodę mineralną i odczekałam, aż zamówienie zostało zrealizowane. Kelnerka przyglądała się nam z dużym zainteresowaniem.

– No – powiedziałam zachęcająco.

Chlapnąwszy sobie koniaczku, Grażynka przybrała pozycję nieco mniej rozpaczliwą. Odetchnęła głęboko i popatrzyła na mnie wzrokiem pełnym tak przeraźliwego wyrzutu, jakbym to ja osobiście zamordowała co najmniej obydwoje Fiałkowskich, specjalnie dla obciążenia Patryka.

– To ja nie wiem, co teraz – oznajmiła, zgnębiona.

Nie podobało mi się to wszystko. Patryk nie przyszedł na spotkanie z nią dokładnie w czasie dokonywania zbrodni. Spadkobierca… Jak też on wygląda finansowo? Może już nie miał cierpliwości czekać…? No dobrze, ale jest przecież spadkobiercą, po cholerę kradł numizmaty, które i tak miały do niego należeć? Dla niepoznaki, dla zmącenia przeciwnika? Może istnieje jakiś subtelny sposób sprawdzenia, czy je ma, chociaż pozbyć się tej kupki monet wcale nie było trudno, ale może, pewny siebie, zaniedbał…? Rany boskie, rąbnął ciotkę…?! A niechby nawet cioteczną babkę, znów Grażynka trafiła na świetlaną postać!

Główną moją troską w mgnieniu oka stały się uczucia Grażynki, ale kawałek umysłu wciąż jeszcze pracował trochę obok. Czy gliny w ogóle wiedzą, że spadkobierca był i jest nadal tutaj, na miejscu zbrodni? Z twarzy go chyba nie znają, mogą nie wiedzieć. Mam lecieć z donosem? A, cholera, jeszcze i ta klamerka, dowód rzeczowy jak w pysk strzelił…!

Nie, nie pójdę. Niech sami dochodzą.

– Słuchaj, koniak wypiłaś, zamówię ci drugi – powiedziałam, ciężko zmartwiona – ale nastaw się duchowo na wszelki wypadek. Nie znam chłopaka, diabli wiedzą, może i trzasnął ciocię, teraz zapadają łagodne wymiary wszelkich kar, trzasnął w pierwszym odruchu, bez premedytacji, ponosisz mu paczki do pierdla, ludzka rzecz. Tylko niech powie, jak było, niech ja wiem, bo jako zabójca nie dziedziczy i od kogo ja wtedy odkupię bułgarski bloczek? Rany boskie! Może ma jakie dziecko…? Nie, dziecko na nic, skoro on nie dziedziczy, to i dziecko też nie, nie zależy mi, niech nie ma. Niech powie dla zaspokojenia naszej prywatnej ciekawości, zawsze to jakiś zysk…

Moim zamiarem było dostarczenie Grażynce pociechy, ale wyglądało na to, że trochę źle mi idzie. Z wysiłkiem powstrzymywała łzy, zdenerwowana do szaleństwa.

– Nie! – krzyknęła szeptem. – Ja go znam! Nie! W odruchu, może, ale przecież nie dla spadku! I, o Boże wielki, nie tak głupio!

– Rozumiem. Gdyby ją mordował, to jakoś inteligentniej. Ale może liczył na to, że mu dostarczysz alibi?

Grażynka wykorzystała drugi koniaczek i jakby nieco oprzytomniała.

– Ja w ogóle nie lubię koniaku, wolę wino – stwierdziła gniewnie. – Mówię przecież, nie głupio, chyba nie jest kretynem! Nie mógł sobie wyobrazić, że zełgam w takiej sprawie!

– A w jakiej mógł? – mruknęłam pod nosem, bo Grażynka była prawdomówna do obrzydliwości. Prędzej zgodziłaby się skoczyć z mostu niż zełgać na jakikolwiek temat, jeśli nie chciała powiedzieć prawdy, nie mówiła nic. To znaczy, owszem, mówiła, że nie powie. Też byłam ogólnie prawdomówna, ale do pięt jej nie sięgałam.

Sytuacja jednakże nie wyglądała różowo. Poczułam się zmuszona zrezygnować chwilowo z poprawy charakteru.

– Widziałaś się z nim w ogóle od wczoraj? – spytałam surowo.

Grażynka zawahała się odrobinę. Koniaczek zapewne sprawił, że nie zacięła się w milczeniu.

– Tak. Dziś rano, jak poszłaś. Był tu.

– Unika mnie. Taka mu się wydaję obrzydliwa?

– Oszalałaś!

– Możliwe. I co?

– Co, co?

– Co było, jak tu był? Mówił coś?

– Mówił. Że mnie kocha.

– Nie chcę cię martwić, ale takie słowa zazwyczaj wypowiadają różni złoczyńcy na chwilę przed złapaniem. Ewentualnie przed ucieczką do Argentyny. Powiedział, że jedzie do Argentyny?