171820.fb2
– Żadna dziura, specjalnie zostały ominięte i pozornie zlekceważone. Jeśli sprawca je ukrył, teraz wyjmie…
– No, nie Antoś przecież, skoro siedzi!
– Wspólnik. Siostrzyczka. Wiesio-metalowiec…
Coś mi nagle zaświtało.
– Czekaj, czekaj, metalowiec… Mam skojarzenie. Wiesio w żelastwie siedzi, a Patryk, wedle informacji od Grażynki, ukończył metaloznawstwo, szczerze mówiąc, nawet nie wiem, jaka to uczelnia i jaki wydział. Politechnika? Chemia? Fizyka? Może historia sztuki? Specjalista od opakowań drewnianych kończył SGGW, tyle wiem, znam takiego, a to całe metaloznawstwo może się w ogóle inaczej nazywa, ale jeden z drugim ma dużo wspólnego. Mam na myśli, Patryk z Wiesiem. Może poznali się przy jakiejś żelaznej okazji?
– Interesujące – ocenił Janusz w zadumie. – Prosta sprawa, niepotrzebnie komplikowana. Trzeba sprawdzić… – Nagle jakby się przecknął. – Słuchaj, ty mnie do grobu wpędzisz, ja jestem starszy pan na rencie inwalidzkiej, a chwilami zupełnie zapominam, że to nie ja prowadzę dochodzenie. Muszę się męczyć?
List Grażynki odezwał się we mnie niczym bęben grzmiący. Spróbowałam wzbudzić w sobie skruchę i odczułam szalone trudności.
– No nie… Nie, to nie. Ale nie zostawię tego przecież!
– Z tego wynika, że muszę. No dobrze, podrzucę im supozycję, a na razie powiem ci jeszcze, że trwają przeszukania w kilku domach naraz. Wlazłaś prokuratorowi na ambicję i wydał nakazy.
– Gdzie…?
– U Wiesia, u Antosia, u zaprzyjaźnionych panienek i u Patryka.
– To już doszli, u jakich znajomych on mieszkał w Bolesławcu?
– Nie, nie tam. W warszawskim mieszkaniu.
Zdążyłam się ucieszyć, że Grażynka usłyszy coś więcej o milczącym amancie, i okazało się, że nic z tego. Jakąś kompromitującą metę tam miał czy co…? Dziewczyna…?
O mój Boże, zakłębiła się we mnie troska o Grażynkę i jej zdewastowane uczucia. Nie dość, że zbrodniarz, to jeszcze ją zdradza, nie wiadomo co gorsze. W dodatku postępowanie władz śledczych wydało mi się dziwnie głupie. W warszawskim mieszkaniu? Gdzie w tym sens, gdzie logika?
– A po cholerę w jego warszawskim mieszkaniu? – zirytowałam się. – Tam kradł i zabijał, a nie tu, a do tego nie wiadomo, czy rzeczywiście kradł. Co oni zamierzają znaleźć w jego warszawskim mieszkaniu?
– To już dwa tygodnie – przypomniał mi Janusz. – Miał dość czasu, żeby przewieźć całe umeblowanie Fiałkowskich, a nie tylko monety.
– Przecież był w Dreźnie! Grażynka świadkiem!
– Nie oglądała go bez przerwy. Mógł skoczyć do Warszawy i wrócić do Bolesławca w jeden dzień, a zaraz potem jechać do Drezna. Skoro już zdobył cenny łup, postarał się chyba jakoś go zabezpieczyć?
Zastanowiłam się, jak postąpiłabym na jego miejscu. Nie, no oczywiście! Zawiozłabym zdobycz do domu i ukryłabym porządnie, może nawet wcale nie w domu, licząc się z tym, że padną na mnie podejrzenia, tylko całkiem gdzie indziej. Ciekawe, gdzie…
Nie miałam teraz czasu ani głowy do wynajdywania kryjówki, zdenerwowałam się Grażynką i umysł zaczął mi źle działać. Może Patryk z podejrzeniami się nie liczył i żadnych podstępów nie zastosował, no i dobrze, niech znajdą, niech się to wreszcie przewali i niech ona zacznie remontować ruinę życia. Inaczej wykończy ją miotanie się w niepewności.
Zadzwoniłam do niej. Przeprosiła mnie, że nie może teraz rozmawiać, bo jest u ciotki. Zadzwoniłam do Anity, żeby się z nią naradzić. Miała wyłączone telefony. Byłabym zadzwoniła jeszcze do dwudziestu osób, do przyjaciółki-prawniczki i do notariusza, żeby się dowiedzieć, jak to jest z tymi spadkami bez spadkobiercy, bo dodatkowo dręczył mnie bułgarski bloczek, leżący w policyjnym depozycie, do pana Pietrzaka, nie wiadomo po co, może po wyrazy współczucia, do komendy w Bolesławcu dla upewnienia się, że ten bloczek ciągle tam leży, i Bóg wie gdzie jeszcze, ale powstrzymał mnie list Grażynki. Znów nazawracam ludziom głowy, zatruję spokojny wieczór, znów okażę się nieznośna i natrętna…
Nie zadzwoniłam nigdzie, pełna głębokiego rozgoryczenia. Do diabła z uszlachetnianiem charakteru…!
Tego Pana spotkałam koło południa w sklepie filatelistycznym przy Nowym Świecie. Pojechałam tam, żeby zająć się czymś bardziej atrakcyjnym niż praca zawodowa, a ponadto za wszelką cenę chciałam uniknąć wizyty Grażynki, która już się na mnie czaiła z korektą. Wczorajsze wieczorne rozmyślania doprowadziły mnie do wniosku, że nie należy jej dostarczać trucizny duchowej kawałkami, tylko raczej jednym ciosem. Zawsze to bardziej humanitarnie, ciach i już! I można złapać oddech i zacząć się zbierać, wygrzebując spod gruzów. Niech już tego Patryka złapią, niech mu udowodnią i won z nadzieją.
Na mój widok Ten Pan nadzwyczajnie się ucieszył.
– No i niech pani popatrzy, jak to plotki mogą całą piramidę zbudować – powiedział żywo. – Tetradrachma, rzeczywiście, denary Łokietka, no nie, Łokietek prawdziwy, ale Krzywoustego! Sam w taki majątek nie wierzyłem, ale kto to może wiedzieć, różne przypadki chodzą po ludziach, kto wie? A tu proszę, już się prawie wyjaśniło!
Tetradrachma, zaraz, czyjaż ona była na Boga…? a, Lizymacha… pozwoliła mi od razu zgadnąć, o czym on mówi. Oczywiście, o rąbniętej kolekcji Henryka. Zaraz. To już wiadomo, co w niej było? Znalazła się…?!
Przerwałam mu w pół słowa.
– Chodźmy gdzieś usiąść, tu barek jest blisko… a, nie, on stojący. Ale kawiarnia pod nosem. Bardzo ważne rzeczy pan mówi i ja nie mogę tego słuchać w pionie. Chodźmy, chodźmy, już!
– Dwudziestolecie międzywojenne tak, tego byłem pewien – kontynuował jeszcze po drodze, na szczęście przed dalszym ciągiem zdążyłam go dowlec do krzesła. – Natomiast co mnie dziwi, to ten brakteat Jaksy z Kopanicy, jakaś dziwna moneta, to jest, to jej nie ma. A co do reszty owszem, miał całkiem ładne rzeczy, tyle że tak trochę od Sasa, od lasa. Widocznie kupował, co mu w rękę wpadło, większość w nie najlepszym stanie, ale i tak łakome. Niezły majątek w tym tkwi.
– No dobrze, a skąd pan to wszystko wie? – spytałam niecierpliwie, usiadłszy przy stoliku. – Ktoś widział tę kolekcję?
– Owszem, pan Gulemski. O, właśnie, pani mnie pytała, znaczy, mówiła pani o kimś, kto ją oglądał u pana Fiałkowskiego, otóż to był pan Gulemski. Mieliśmy wątpliwości, czy się przyzna, a otóż właśnie wcale tego nie kryje, oglądał!
Nie wiadomo dlaczego w głosie Tego Pana brzmiał triumf, tak jakbym to tylko ja twierdziła, że oglądający się nie przyzna, tymczasem on twierdził to samo. Ogłuszył mnie nieco.
– Obydwoje mieliśmy wątpliwości – przypomniałam mu grzecznie. – Mógłby się obawiać jakichś podejrzeń… Teraz się przyznał? Ostatnio?
– Teraz, teraz, jak się rozeszło, kiedy ta siostra zginęła. Sam mu to powiedziałem, bo przecież wiedziałem od pani. I okazuje się, że akurat w tym czasie pan Gulemski leżał w szpitalu, wyrostek robaczkowy mu wycinali, ślepą kiszkę, mówiąc wprost. Tego samego dnia, kiedy tam była zbrodnia, o dziesiątej rano miał operację, no więc o żadnych podejrzeniach nie ma mowy.
– A wcześniej milczał na ten temat. Dlaczego?
– A bo wie pani… Też to powiedział. Zobowiązał się nie mówić, nie rozgłaszać, pan Fiałkowski go prosił, obawiał się kradzieży. Numizmaty wyglądają niepozornie, nikt się na to nie łaszczy, mam na myśli przeciętnych złodziei, oni o wartości takich monet nie mają pojęcia. No i pan Gulemski tak milczał aż do teraz, a i teraz powiedział w zaufaniu, niektórym osobom tylko. I brakteat Jaksy w tym zbiorze był, na własne oczy widział!
Przestałam rozumieć, co on do mnie mówi.
– Zaraz. Skoro był, to i jest, a powiedział pan, że nie ma?
– A bo nie ma.
Jeszcze bardziej przestałam rozumieć.
– Jak nie ma, skoro był?
– Bo był. Ale nie ma.
Przeszkodziła nam kelnerka, z rozpędu omal nie zamówiłam piwa, ale byłam samochodem, więc poprzestałam na małej kawie. Ten Pan na piwo mógł sobie pozwolić.
– Niech pan to powie jakoś bardzo porządnie – poprosiłam. – Był, ale nie ma. Skąd wiadomo, że nie ma?
– Ze specyfikacji. Specyfikacja się znalazła, pan Gulemski miał kopię, no i ma ją nadal, ale brakteatu na niej nie ma. I teraz jest oryginał specyfikacji i też na niej brakteatu nie ma.
– Skąd oryginał? Kto go ma?
– A, nie, tego to nie wiem. Zdaje się, że pan Gulemski widział, ja z nim wczoraj rozmawiałem, ale głowy za to nie dam. Takie miałem tylko wrażenie.
Wrażeń miałam kilka, wśród nich zaś jedno, że skądś znam to nazwisko, Gulemski. Obiło mi się o uszy? Ktoś je wymienił…?