171820.fb2 Bu?garski bloczek - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 28

Bu?garski bloczek - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 28

I nagle przypomniałam sobie. Owszem, gliny w Bolesławcu, pytali mnie, czy nie znam takiego… Zaraz, jak mu było…? Piotr! Czy nie znam Piotra Gulemskiego. Nie słyszałam o nim do owej chwili, czy ma to znaczyć, że od początku był podejrzany…?

– Chwileczkę, ja się muszę zastanowić. Pan Gulemski oglądał kolekcję nieboszczyka Fiałkowskiego… I widział w niej brakteat Jaksy z Kopanicy. Ale w spisie brakteatu nie było… Może Fiałkowski zdobył go krótko przedtem i jeszcze nie zdążył dopisać?

– Takie rzeczy to się dopisuje od razu, człowiek ma dodatkową przyjemność. Ale fakt, tak coś wyszło z rozmowy, że miał go od niedawna. Jakoś to się zbiegło w czasie, Pietrzak najpierw miał, potem nie miał, a Fiałkowski odwrotnie. Teraz mi przychodzi do głowy, że może oni transakcję między sobą załatwili…

– To dlaczego nie chcieli się do tego przyznać? Każdemu wolno.

– Toteż właśnie – przytaknął Ten Pan. – Chociaż, z drugiej strony, te rzeczy się niechętnie rozgłasza, bo to tu numizmat, a tu pieniądze… Po co kusić złodzieja? Na razie nie wiem dokładnie, jak tam było i czy w ogóle było, a samego zbioru w ogóle nie widziałem.

Przypomniałam mu, że zbiór został ukradziony. Ten Pan machnął ręką.

– To ja pamiętam, że ukradziony, ale nawet i ukradziony prędzej czy później na rynku się pokaże. Gdyby wszystko było złote, taki głupi wandal mógłby przetopić, ale to przeważnie srebro, miedź, nikiel… Złotych ledwo parę sztuk. Nie ukradł tego przecież kolekcjoner, a zwykły złodziej kradnie dla zysku, będzie chciał sprzedać, żeby coś zarobić, nie?

Zaczęłam myśleć niejako kryminalistycznie.

– Złodziej mógł ukraść na zlecenie kolekcjonera. O, właśnie! Pan Gulemski…

– Co też pani mówi, pan Gulemski to przyzwoity człowiek!

– Ale zbieracz. Zbieracze dostają czasem amoku.

– No owszem, ale nie przy takich rzeczach! Bolesław Chrobry, Mieszko I, czy ja wiem, Fenicjanie, Karol Wielki… Rarytasy, takie nie do zdobycia. Nie wymawiając, pani też by tego bułgarskiego bloczka nie kradła…

Mignęło mi w głowie, że wcale nie jestem pewna. Ale nie, chyba nie. A w każdym razie nie po trupach.

– Pan Gulemski kilka monet chętnie by kupił, napomykał o tym, ale całości nawet by nie chciał, ja przecież na ogół wiem, kto czego szuka, pani się orientuje, że w dużym stopniu to przeze mnie idzie. Nie znam takiego, kto by aż złodzieja wynajmował, żeby ukraść całość, to nie były unikaty.

– A było tam w ogóle coś takiego, co, w razie sprzedaży, od razu wskazałoby na pochodzenie?

– Właśnie brakteat Jaksy z Kopanicy – odparł Ten Pan bez wahania. – Inne rzeczy przytrafiają się częściej. Mogą pochodzić od każdego.

– Ale brakteatu nie ma?

Ten Pan westchnął ciężko.

– No więc widzi pani, w spisie nie ma, a przecież ten Fiałkowski nie umarł w pięć minut po wyjściu pana Gulemskiego, miał czas dopisać, ze wszystkimi cechami. Nie dopisał, jak widać. I tak naprawdę nie wiadomo, papier papierem, ale czy to wszystko tam jest? W naturze? No, w rękach złodzieja, ale jednak…

Przypomniałam sobie nagle, że jedną monetę znaleziono pod biurkiem nieboszczyka. A ile ich jeszcze mogło ugrzęznąć w szparach od podłogi pustego domu Baranka, czy jak mu tam? Nie zrywałam przecież tych desek!

– Wszystkiego nie ma, wiem na pewno – rzekłam stanowczo. – To kretyn kradł, prymityw, obchodził się z tym barbarzyńsko i trochę pogubił. Jedno zgubione zabezpieczyli w moich oczach, ale co do reszty, wszystko jest możliwe.

Ten Pan zmartwił się bardzo. Pewnie, każdy by się zmartwił. Obiecał solennie trzymać rękę na pulsie i polować na informacje, a w pierwszej kolejności dopaść jakoś dyplomatycznie Józefa Pietrzaka, który wypierał się swojego stanu posiadania. Wyrzutów sumienia, że napuszczam go na niewinnego człowieka, pozbyłam się z wielką łatwością.

Dziko, zachłannie i wściekle interesowały mnie teraz rezultaty owych wszystkich przeszukań, zarządzonych przez prokuratora. Mniej już może nawet ze względu na Grażynkę, a bardziej z szacunku i miłości do kolekcjonerstwa. No i, rzecz jasna, przez ten bułgarski bloczek, niedostępny mi, dopóki sprawa spadku nie zostanie rozwikłana…

* * *

Grażynka dopadła mnie bez zapowiedzi, przed wieczorem. Pojawiła się z całym służbowym nabojem w objęciach, ale namiętnej chęci do pracy nie wykazywała. Dwóch słów nie zdążyłam z nią zamienić, kiedy wrócił Janusz.

Ujrzał ją od razu i zawahał się. Zrozumiałam, że ma złe wieści, i też się zawahałam. Będzie to już ten jeden humanitarny cios czy jeszcze nie…?

Grażynka rozstrzygnęła sprawę.

– W innych okolicznościach taktownie bym wyszła i zostawiła was samych – oznajmiła suchym głosem. – Ale teraz nie. Nie wyjdę. Możesz mówić przy mnie, jestem nastawiona i spokojnie zniosę wszystko. I oczywiście, nikomu nie powtórzę, to nie jest temat na przyjemne plotki. Patryk siedzi? Przyznał się?

Janusz za posiłkiem się nie rozglądał, wiedział doskonale, że dwa dni z rzędu to już była górna granica moich starań, nie wątpiłam, że przezornie zjadł coś u siebie, na tym samym piętrze, o dwa mieszkania dalej. U mnie mógł być pewien wyłącznie herbaty.

Co do herbaty, już chwilę wcześniej pstryknęłam czajnikiem.

– Nic nie mów – ostrzegłam – bo nie przyniosę napoju.

Grażynka trwała w oczekiwaniu na odpowiedź niczym słup kamienny, przymocowany do fotela. Załatwiłam te trzy szklanki płynu w dwie minuty.

– Nie – odpowiedział Janusz na jej pytanie.

– Co nie? – zniecierpliwiłam się, zanim zdążyła się odezwać. Pewnie ją trochę dławiło. – Nie siedzi czy się nie przyznał?

– Jedno i drugie. To znaczy, dla ścisłości, ani jedno, ani drugie.

– Dlaczego?

– Jedno wynika z drugiego. Prysnął im, nie złapali go jeszcze, więc nie było żadnej rozmowy. Informacji na piśmie nie zostawił.

Z Grażynka zrobiło się coś takiego, jakby sklęsła w sobie, a potem nagle miotnęło nią i stężała. Nadal siedziała w bezruchu, wyprostowana, z martwą twarzą. Miało to znaczyć, że jest idealnie spokojna i przygotowana na wszystko, akurat, ucho od dorsza. Zastanowiłam się szybko, co wyciągnąć, wino, koniak, lód, krople walerianowe…?

Nawiasem mówiąc, przez całe lata byłam święcie przekonana, że krople walerianowe, czyli krople Waleriana, są to krople jakiegoś faceta imieniem Walerian i powinny być pisane dużą literą. Dopiero złapawszy trochę wiedzy o ziołach, zorientowałam się, iż stanowią produkt, pochodzący z korzenia rośliny o nazwie Waleriana. Waleriana offidnalis, czyli kozłek lekarski. I właściwie powinno się o nich pisać: krople waleriany…

Bez względu na korzeń i faceta, zdecydowałam się teraz powyciągać wszystko, z tym że mimochodem i nieznacznie, bez stwarzania przeszkód w rozmowie.

– Bardzo dobrze – powiedziałam zimno. – Szczegóły za chwilę, a teraz streść resztę. Co wynikło z przeszukań?

– Nic.

– Nic kompletnie?

– Nic. Bo trudno uważać za cokolwiek resztki połamanego szmelcu u Wiesia albo wystrzępione plejboje u Antosia. Nawet narkotyków nikt nie miał, nawet bimbru. Nic.

– Ale Antosia przesłuchali?

– Antosia owszem.

– I co?

– Mam streszczać nadal czy już mogę ze szczegółami?

Znalazłam się już na etapie bezszmerowego wyciągania rozmaitych kieliszków, głęboko rozczarowana fiaskiem przeszukiwań, zarazem pełna nadziei, że, wobec tego, kolekcję ma Patryk, który ją przynajmniej uszanuje. Jeśli jest w niej ten cholerny brakteat, znajdzie się prędzej czy później.

– Nie, teraz już ze szczegółami. Przede wszystkim Antosia. Spytali go w końcu o zmartwienie Kuby?

Grażynka przemogła jakoś swoje stężenie, poruszyła się i sięgnęła po szklankę z herbatą.