171820.fb2 Bu?garski bloczek - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 36

Bu?garski bloczek - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 36

– Sąsiedzi i plotki. Ludzie o sobie wzajemnie dużo wiedzą.

– No dobrze, a dlaczego on sam to ukrywał, chociażby przed Grażynką?

Janusz temat miał już zapewne przemyślany, bo nie zastanawiał się ani chwili.

– Osobiście przypuszczam, że z dwóch powodów. Nie miał ochoty rozmawiać o całej sprawie, to, o ile wiem, introwertyk, głupio mu było grzebać we własnych i cudzych uczuciach. To jedno, a po drugie, istnieje drobna komplikacja. Jest tam młodsza siostra, druga córka Kamilli Woś, i mam wrażenie, że Kamilla Woś nie straciła nadziei na ustabilizowanie sobie zięcia. Mieszka ta córka we Wrocławiu, kończy studia, u matki często bywa i bardzo się stara trafiać na Patryka.

– Patryk te nadzieje podsyca?

– Wręcz przeciwnie, unika dziewczyny. Zdaje się, że jedno doświadczenie całkowicie mu wystarczy.

Rozzłościłam się nagle.

– Że też, cholera, nie powiedziałeś mi o tym wcześniej…!

– Wiem dopiero od wczoraj – zauważył delikatnie Janusz.

– Gmerają się jak mucha w gęstym łajnie! Dopiero co tam byłam! Mogłam wydoić z baby wszystkie okoliczności towarzyszące, wreszcie Grażynka zyskałaby jakąś wiedzę o chłopaku! Nie jadę drugi raz!

– Przecież nikt cię nie zmusza. Poza tym, lepiej późno niż wcale.

Pomamrotałam gniewnie pod nosem, napiłam się herbaty i zażądałam jakiegoś napoju pocieszającego. Piwa najlepiej. Wino nie pasowało mi do nastroju.

– Zaraz, to przecież nie wszystko – przypomniałam sobie, ochłonąwszy. – Mieszkanie, bardzo dobrze, ale co on tam robił tyle czasu po zbrodni? Ta Kamilla chyba wie? Mówi ona w ogóle czy się zaparła w milczeniu?

– A skąd, teraz, kiedy już ją znaleźli, mówi samą prawdę, odpowiada na wszystkie pytania. Pilnuje tylko, żeby niczego nie wyjawić z własnej inicjatywy. Bardzo sympatyczna kobieta na poziomie, tyle że trochę nerwowa.

– I co mówi?

– Nie wie, co robił. Mało przebywał w domu, wracał późno, nie zwierzał się ze swoich poczynań. Domyślać się, owszem, domyśla, nie udaje idiotki. Szukał zabójcy Weroniki.

– I co? – spytałam zgryźliwie. – Znalazł?

– Kamilla nie wie. Wyjechał, nie udzielając informacji.

– Wyjechał, bo znalazł? Czy zrezygnował z tych wygłupów?

– Osobiście przypuszczam, że wyjechał, bo przyjechała młodsza siostra. Kamilla tego nie powiedziała, uparcie nie przyjmuje do wiadomości fiaska, wciąż liczy na jego związek z drugą córką. Ponadto nie wierzy w jego winę, wyklucza jakikolwiek udział w zbrodni, nie zabił Weroniki, palcem jej nie tknął i koniec. O głupich poszlakach nawet nie chce słyszeć.

– Przynajmniej konsekwentna – mruknęłam. – Ciekawe, o czym rozmawiali, kiedy przebywał w domu, musieli przecież rozmawiać, skoro występował jako medykament kojący. Nie rozdrapywali chyba starych ran?

– Raczej nie. Rozmawiali na tematy ogólne. O kulturze, polityce, roślinach, opiece zdrowotnej, szkolnictwie, o różnych lekturach i ogólnym zdziczeniu. Doskonale się rozumieli, aczkolwiek niektóre poglądy mieli rozbieżne. Tu się wyraźnie zaczęła rozpędzać, więc powstrzymali się od pytań o szczegóły tych rozbieżnych poglądów. Zachodziła obawa, że przesłuchanie potrwa tydzień.

– No świetnie, a co dalej? Nie kontaktował się przez cały ten czas wyłącznie z Kamillą, nie wierzę, że z nikim innym słowa nie zamienił! Nie krył się w czarnej masce po zakamarkach! Musiał być w ogóle ktoś, kto pierwszy o nim powiedział, czy może polecieli do wróżki…?

– Jako pierwsza, puściła farbę wścibska sąsiadka, a potem już poszło z górki. Znalazło się tych rozmówców ładne parę sztuk. Podobno nie był zbyt sympatyczny, stwarzał wrażenie, że należy się go bać, co, w połączeniu ze zbrodnią, dało doskonałe skutki. Stąd niechęć do zeznań. Pytaniami dusił głównie dziewczyny, wszystkie nasze znajome, ich przyjaciółki, ponadto kumpli Antosia. Także Wiesia. Połapani i dociśnięci, najpierw próbowali się wypierać, a potem, bardzo przestraszeni, wydukali z siebie trochę informacji, wszystkie zgodne. Okazuje się, że Patryk metodycznie poszukiwał Kuby.

Ten komunikat nieco mnie zaskoczył, chociaż właściwie należało się go spodziewać. Pomysł, że Patryk trzasnął Kubę, był moim prywatnym osiągnięciem i niekoniecznie musiał być trafny. Jeśli go zatem nie zabił…

– I co? – spytałam bardzo ogólnie, acz z wielkim naciskiem.

– I nic. Nie wiadomo, czy go znalazł.

Pomilczałam długą chwilę.

– Ciekawe… Na cholerę mu ten Kuba?

Janusz, na szczęście, ze swojej wiedzy nie czynił tajemnicy, rzetelnie dostarczał mi wszystkiego, co udało mu się zdobyć i wywnioskować. Wyjął z lodówki drugą puszkę piwa i zaproponował przejście do pokoju, gdzie meble były odrobinę wygodniejsze.

– Sam się nad tym zastanawiałem – powiedział po drodze. – Niestety, najprostsza myśl, jaka się nasuwa, to chęć uciszenia świadka. I tak nie ma szans wyłgać się z tego całego interesu, ale Kuba może go przygwoździć ostatecznie. Brak Kuby wciąż pozostawia cień wątpliwości.

– Działających na korzyść oskarżonego. Nie rąbnął go jeszcze, ale rąbnie przy najbliższej okazji, organizując nieszczęśliwy wypadek albo cokolwiek innego. Trzeba coś zrobić z Grażynką, bo ją to wszystko wykończy.

– Toteż właśnie. Gdzie on się, do pioruna, może podziewać?

– Który? Kuba czy Patryk?

– Patryk. Właściwie obaj, ale Patryk przynajmniej jest znany. Z nazwiska i adresu.

Przypomniałam sobie wizytę w komendzie.

– Z trzech hotelowych Jakubów, wszyscy trzej odpadli, w tym jeden w moich oczach. Ale mają daty urodzenia… Do licha, nie policzyłam, ilu tam było w odpowiednim wieku…

– Policzyli za ciebie. Stu osiemnastu. Uparli się i sprawdzają wszystkich.

Ucieszyłam się, że nie muszę sama odwalać całej roboty i przeniosłam zainteresowania z powrotem na Patryka. Znów pożałowałam, że straciłam okazję zetknięcia się z tą Kamillą osobiście. Im więcej wiedzy o Patryku, tym łatwiej przyjdzie Grażynkę do niego ostatecznie zniechęcić. Do licha, czy jej niefart do facetów to też moja wina…?

Klęski nagle pobiegły ku sobie jak przyciągane magnesem i zgromadziły mi się na kupie. List Grażynki, brakteat Jaksy z Kopanicy, bułgarski bloczek… gorzej, już teraz dwa bułgarskie bloczki! Same straty, moralne i materialne, niech to piorun spali…!

Wobec tego rozwikłam przynajmniej cholerny brakteat!

* * *

O trybie życia pana Pietrzaka nie miałam najmniejszego pojęcia, pojechałam do niego zatem byle kiedy. Ściśle biorąc, w godzinach popołudniowych, wymyśliłam bowiem, że, być może, w normalnych godzinach pracy on się błąka po sklepach, różnych centralach, aukcjach, spotkaniach i tym podobnych, a po południu siedzi w domu i grzebie w zbiorach. Tak mi jakoś wyszło. Nie dzwoniłam uprzednio, święcie przekonana, że odstawi mnie od piersi pod jakimkolwiek pozorem, żywiąc do mnie głęboką i uzasadnioną niechęć. Zdecydowałam się działać przez zaskoczenie.

Pod domem pana Pietrzaka, gdzie ze zdumiewającą łatwością znalazłam miejsce na zaparkowanie, przyszła mi do głowy straszna myśl. List Grażynki wywołał skutki dokładnie odwrotne od pożądanych. Miałam bezlitośnie ocenić swoje wady i przystąpić do uszlachetniania charakteru, tymczasem wręcz przeciwnie, robię się coraz gorsza. Dotychczas, wprawdzie nieznośna, byłam jednak jako tako wychowana, starałam się nie zwalać ludziom na głowy znienacka, bez telefonu, bez umówienia się, bez uwzględnienia cudzych potrzeb, chyba że zmuszały mnie do tego wyjątkowe okoliczności, a i to miałam wyrzuty sumienia. A teraz cóż robię? Świadomie prezentuję obrzydliwe natręctwo, wyrzuty sumienia zaś nawet mi nie świtają na horyzoncie. Zyskawszy wiedzę o sobie, pogłębiam wady!

Ogarnięta lekką zgrozą, nie wchodziłam jeszcze do budynku, stałam przy samochodzie, wsparta łokciami o dach, i patrzyłam w przestrzeń. W polu widzenia miałam drzwi wejściowe, które nagle otwarły się z impetem i wybiegł z nich młody facet z przyjemną, pogodną twarzą, ogromnie piegowaty. Nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi, może dlatego, że odgrodzona byłam od niego samochodem, ruszył ku Puławskiej i dwa metry dalej spotkał się z dwiema babami, idącymi w stronę przeciwną. Zajęta sobą, w ogóle ich przedtem nie dostrzegłam. Zatrzymali się wszyscy i bez żadnego trudu usłyszałam rozmowę.

– Dzień dobry, pani Natalio! – zawołał młodzieniec. – Wuja nie ma?

– A nie ma – odparła cierpko jedna z bab, niewątpliwie owa Natalia.

– Dobrze, że panią spotykam, tak tu na panią czekałem, pani mnie wpuści, książkę chciałem zabrać…

– Nic z tego – przerwała mu baba głosem jak brzytwa. – Pan Józef zabronił. Jak go nie ma, nie wpuszczać nikogo.

– Ale mnie…?

– Ksawusia też. Jak nikogo, to nikogo.