171820.fb2 Bu?garski bloczek - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 37

Bu?garski bloczek - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 37

– No co też pani…? Książka na półce koło biurka leży, może mi ją pani sama dać…

Natalia była uparta.

– Ja tam nie wiem. Jak nikogo, to nikogo. W książkach pana Józefa grzebać nie będę. Ksawuś później przyjdzie, jak pan już będzie.

– A kiedy wuj będzie?

– A skąd ja mam wiedzieć? Na kolacji to już na pewno, a możliwe, że i wcześniej. Ksawuś zadzwoni.

Ksawuś, w przeciwieństwie do Natalii, uparty nie był.

– No dobrze, to przylecę później. Ale kłopotu mi to narobi. Nie mogłaby pani… tak, jedna chwila i już?

– Nie. Jak nikogo, to nikogo.

Druga baba stała obok niczym słup kamienny, z uszami na kilometr, niepotrzebnie, bo tamci dwoje nie szeptali. Facet machnął ręką i szybkim krokiem podążył do Puławskiej. Obie popatrzyły za nim i ruszyły w kierunku drzwi. Wciąż stanowiłam niedostrzegalny element ulicy.

– No, no, no – powiedziała półgębkiem ta druga baba. – Ja tam nic nie mówię…

– To i dobrze, że pani nic nie mówi – pochwaliła ją sucho pani Natalia, grzebiąc w torbie, zapewne w poszukiwaniu klucza. – Im mniej gadania, tym lepiej.

Znalazła klucze po pięciu sekundach. W ciągu tych pięciu sekund zaiskrzyły się we mnie procesy myślowe, słusznie jakaś bajka twierdzi, że nic szybszego niż myśl ludzka na świecie nie istnieje. To coś we mnie udowodniło niezbicie trafność stwierdzenia.

Ksawuś, sama to zdrobnienie wymyśliłam, Ksawery. Ksawery Przecinak był w Bolesławcu. Piegowaty! Widziałam go u Anity, myślałam, że taki opalony! Drzwi mają domofon, pana Józefa nie ma, baba mnie nie wpuści, słowa jednego z nią nie zdołam zamienić. Ten Pan ją zna, a ja znam Tego Pana, szlag jasny żeby to trafił, jak Ten Pan się nazywa…?!!! Przepadło, ale wejść muszę!

Oderwałam się od samochodu, w biegu prztyknęłam pilotem, znalazłam się w wejściu równocześnie z babami. Potraktowały to zwyczajnie, jako rzecz naturalną, jak wchodzenie do windy. Podziękowałam grzecznie i puściłam je przed sobą na schody, pan Pietrzak mieszkał na pierwszym piętrze, bez windy, ostatecznie, można się było obejść. Na wszelki wypadek postarałam się o dystans między sobą a nimi, żeby nie wyszło, że im siedzę na karku, zachowajmyż jakąś granicę natręctwa!

Pani Natalia jęła grzebać w licznych zamkach pana Pietrzaka, druga baba zajęła się zamkami naprzeciwko. Najbliższe sąsiadki, może warto się nad tym zastanowić…

Natchnienie spłynęło na mnie, kiedy już weszła, ale jeszcze nie zdążyła zamknąć za sobą drzwi.

– Bardzo panią przepraszam – powiedziałam wdzięcznie, stając w progu. – Pani Natalia, prawda? Ja do pani. Można?

Niewpuszczanie nikogo do pana Józefa musiało być w niej zakodowane tak potężnie, że te proste słowa spowodowały kompletne zaskoczenie. Do pana Józefa, ale do niej…? Ponadto nie miałam zbójeckiej brody, wzroku dzikiego i sukni plugawej, nie trzymałam w ręku broni palnej, ani nawet noża, i wiekiem nie pasowałam do hordy młodych złoczyńców. Odruchowo uchyliła drzwi szerzej.

– Do mnie? – zdziwiła się. – Ale, zaraz! Zaraz, zaraz, ja panią znam. Pani u nas już była?

Zdziwiłam się znacznie bardziej, bo, o ile mogłam sobie przypomnieć, w czasie jedynej wizyty u pana Pietrzaka zachowywałam się normalnie, nie wywinęłam żadnego niezwykłego numeru, niczego nie stłukłam, nie siedziałam do rana, jakim cudem zatem mogła mnie zapamiętać? Nie siliłam się tego odgadywać, czym prędzej skorzystałam z okazji.

– Byłam, oczywiście. Pana Pietrzaka też znam, i Tego Pana… do licha, niech pani popatrzy, znam człowieka od dziesięciu lat i ciągle mi ucieka jego nazwisko… Tego Pana, który panią panu Pietrzakowi naraił…

– A, pan Lipski! – ucieszyła się pani Natalia. – Proszę, proszę dalej. Ale pana Józefa nie ma…

– Nic nie szkodzi, to nawet lepiej – zapewniłam ją, wchodząc w głąb mieszkania. – Pan Lipski, jasne, a po mnie wciąż chodzi wszystko inne, Lipiński, Lipowski, Lipka, no mówię pani, aż wstyd. Skóra na mnie cierpnie, jak o niego w różnych sklepach pytam!

Pani Natalia okazała mi pełne zrozumienie. Weszłyśmy do kuchni, bo gdzież mogą wejść dwie kobiety, szczególnie jeśli kuchnia jest duża, z oknem i miejscem jadalnym? Nawet jeśli zaczną od salonu, prędzej czy później wylądują w kuchni. Pasowało mi to nadzwyczajnie!

– Ja to panią pamiętam bardzo dobrze – mówiła pani Natalia, chowając w lodówce świeżo nabyte produkty i zarazem rozwiązując zagadkę – bo jeszcze potem, jak pani wyszła, gadanie o pani było, że pani się przejmuje tymi kolekcjami jak rzadko która kobieta, a w dodatku pani książki pisze, nawet któreś czytałam, i w telewizji pani była. Pan Józef bardzo panią chwalił…

Chwalił…! Może i chwalił wtedy, ale później zapewne mu przeszło…

– …szkoda, że go pani nie zastała, ale on pewno niedługo wróci. Ale, zaraz! Pani mówi, że pani przyszła do mnie?

– Do pani – potwierdziłam stanowczo. – Wolę z panią pogadać niż z panem Pietrzakiem, bo wplątałam się w taką głupią sprawę, że z panem Józefem byłoby mi chyba niezręcznie. Sama nie wiem, co zrobić.

– A to kawy się może napijemy, ja zaraz zrobię. Pani pewno ma na myśli tę nieprzyjemność całą, co to pan Józef nie lubi wspominać. Mnie to się nie podoba, ale co swoje wiem, to wiem.

Znów odezwało się natchnienie, widocznie miało swój dzień. Pierwotnie zamierzałam popytać o brakteat, o Ksawusia, który mógł wszak okazać się tajemniczym Kubą, o związki z Fiałkowskimi i pobyty w Bolesławcu, teraz nagle zmieniłam zdanie. Wątek romansowy wydał mi się znacznie trafniejszy.

– Nieprzyjemność swoją drogą, ale mnie chodzi o coś innego – rzekłam, nie kryjąc zakłopotania. – Wie pani, mam taką przyjaciółkę, bardzo młodą, znacznie młodszą ode mnie, no i martwię się trochę jej sercowymi kłopotami. Źle trafiła. A teraz klaruje się coś nowego i też nie jestem pewna… Ten młody człowiek, którego pani spotkała na ulicy, to kto? On się nazywa Ksawery Przecinak?

– Tak – odparła pani Natalia bez zastanowienia, za to z wyraźnym zainteresowaniem, i zapaliła gaz pod czajnikiem. – Ksawery Przecinak. Siostrzeniec pana Józefa. A co?

– Ano właśnie. O niego idzie. Poznali się troszeczkę i sama nie wiem, czy to dobrze. Ona smutna, on wesoły, jako pociecha niby pasuje, ale czy on nie jest przypadkiem odrobinę lekkomyślny? Z tych, co to, wie pani, bez zastanowienia głupstwo mogą zrobić, a jej różnych głupot już całkiem wystarczy. No i przyszłam się pani poradzić, bo tylko pani go dobrze zna.

Pani Natalia przyrządzała kawę, prawdziwą, nie rozpuszczalną, starymi, sprawdzonymi metodami naszych przodków. Sądząc z zapachu, świeżo zmieloną. Zaparzała ją bez fusów, w specjalnym termosie, nie żałując surowca. Sama miałam taki termos i wiedziałam, co z niego potrafi wyjść, żaden ekspres się nie umywał.

– A skąd pani wiedziała, że to właśnie ja go znam? – spytała po chwili nieco podejrzliwie.

Zadzwoniło mi alarmowo i postanowiłam zachować dużą ostrożność.

– Wcale wcześniej nie wiedziałam, natknęłam się na niego w towarzystwie, imię, nazwisko i tyle. Dopiero ostatnio się zgadało z Tym Panem… Li… Lipskim…?

– Lipskim.

– Że pan Pietrzak ma siostrzeńca, no i o pani między innymi, pan Lipski bardzo panią ceni. I zaraz potem przyszło mi na myśl, że powinnam porozmawiać z panią. Cały czas się martwię tą przyjaciółką, z głowy mi nie wychodzi…

Kawa okazała się taka, jak oczekiwałam, a pani Natalia pozwoliła sobie na większe zainteresowanie. Zarazem pojawiła się w niej troska.

– I mówi pani, że ona różne tam głupoty już odcierpiała? – upewniła się, siadając przy stole. – Teraz niby przydałby się jej ktoś taki… no… solidny?

– I porządny, i opiekuńczy, i pogodny, i na poziomie… Pogodny to ten Ksawery jest, ale czy nie za bardzo…?

Pani Natalia przez dobre dziesięć sekund milczała, najwyraźniej przełamując w sobie jakieś tajemnicze wahanie. Mieszała w kawie cukier, który dawno się już rozpuścił.

– A, co tam – rzekła wreszcie z determinacją. – Już ja na swoje sumienie takich rzeczy nie wezmę. Ksawcia to ja znam od dzieciństwa, jeszcze rodzice żyli, i tak prawdę mówiąc, to ja do opieki, do dziecka, u nich byłam. Jak do gimnazjum poszedł, to się urwało, a potem do pana Józefa nastałam, bo przecież też go znałam, tyle że słabiej. Osiem lat już tu jestem i pan Józef dla mnie jak rodzina, bo własnej nie mam, on dla mnie na pierwszym miejscu stoi. Nic nie powiem, ale dziewczyny mi szkoda, więc tyle powiem, że pani się słusznie martwi.

Informację podchwyciłam z zapałem.

– No i widzi pani, tak mi się właśnie wydawało, ale miałam nadzieję, że się mylę. Teraz się zaczynam martwić jeszcze bardziej…

– A pan Lipski o Ksawusiu nic nie mówił? – przerwała mi pani Natalia z nagłym niepokojem.

– Nic kompletnie. Tyle że pan Pietrzak ma siostrzeńca, ale nawet nie wiem, z czego się to wzięło… A, wiem! To pan Gulemski. O panu Gulemskim była mowa, o jakiejś przesyłce, młody krewniak przewoził i z tego wyszedł siostrzeniec. Chodziło, oczywiście, o zbiory, ja też, proszę pani, siedzę w numizmatyce. W filatelistyce więcej, w numizmatyce mniej, ale to tak jedno przy drugim, prawie trudno rozdzielić. Nazwisko padło i mnie się od razu skojarzyło z tą nieszczęsną przyjaciółką.

Pani Natalii moje słowa nie podobały się straszliwie. Jakaś trudność w niej rosła i prawie zgrzytała. Przemogła się z wielkim wysiłkiem, coś w sobie zdławiła, odcięła się od drugiego tematu i poprzestała na pierwszym.

– No to ja pani radzę… Pani normalna, dorosła kobieta, do młodej dziewczyny to nawet nie warto sobie języka strzępić, ale pani zrozumie. Niech ona Ksawusiowi da spokój, lekkiego życia by przy nim nie miała, on się nie nadaje. Wesoły, wesoły… on taki wesoły trochę na pokaz, niby dobry chłopiec, a w środku jak kamień. Nieczuły na nic. Choćby sobie na jego oczach gardło podrzynała, tylko by żarty stroił, a głupstwo każde zrobi i jeszcze na drugiego zwali. Żadna dziewczyna przy nim szczęścia nie zazna, chyba że taka sama jak on, co to też jej na niczym nie zależy. Skoro tam się jeszcze wielkie romanse nie zaczęły, to niech się i dalej nie zaczynają, pani dopilnuje, tak pani radzę.