171820.fb2
– Spotkajmy się jutro w tym barku naprzeciwko Grandu – zaproponowałam czym prędzej, żywo poruszona, bo z pewnością na rozmowność pani Natalii miała wpływ moja wizyta. – O dwunastej. Możliwe, że coś wiem, ale to dużo gadania…
Pan Lipski chętnie wyraził zgodę. Ledwo się wyłączył, komórka zabrzęczała, prztyknęłam w zielony guzik. Równocześnie odezwała się komórka Janusza, przeniósł się na nią, porzucając mój telefon, który natychmiast zadzwonił.
– Odnalazł Kubę – zdążył powiedzieć między jednym przyrządem a drugim, Janusz, rzecz jasna, nie telefon.
– Już wiem, gdzie mieszka Kubuś Wichajster – powiedziała Anita w komórce. – Zdopingowałaś mnie, zamiast iść do domu, ruszyłam znajomych. Wyobraź sobie, mieszka u siebie, kupił kawalerkę na Ursynowie…
Słuchawkę telefonu przyłożyłam do drugiego ucha.
– Patryk dzwonił! – jęknęła rozpaczliwie Grażynka. – Słuchaj, nie wiem, co zrobić, on przysięga, że jest niewinny, nie wierzę mu, mówił, że idzie na policję…
– I gdzie mieszka? – spytał Janusz nie wiadomo kogo, rozmówcę czy mnie.
– Zaraz, poczekaj sekundę – powiedziałam do Grażynki. – Masz jego dokładny adres? – powiedziałam do Anity. – Mów natychmiast! Owszem, zgłosił się do nich – powiedziałam do Grażynki. – Zaczekaj jeszcze chwilę, właśnie się coś wyjaśnia…
– Z kim ty rozmawiasz? – zaniepokoiła się Anita.
– Ze wszystkimi równocześnie. Dawaj ten adres, jeśli masz!
– Czyj adres? – zdenerwowała się Grażynka.
– Złapali tę Woźniak, ciekawe rzeczy mówi – udzielił mi informacji Janusz.
– Koncertowa cztery, trzecie piętro, ale numeru mieszkania nie znam – powiedziała Anita. – Ale akurat go tam nie ma, bo jest u takiego jednego Grzesia na brydżu, na Saskiej Kępie, jego adresu nie pamiętam, idę do domu, chcesz, żebym dalej szukała po znajomych? Intryguje mnie to.
– Skoro cię intryguje, szukaj. Możesz z domu, to w ogóle sensacja!
Przerzuciłam się na Grażynkę, komórka zadzwoniła, do Janusza. Teraz on zaczął rozmawiać na oba uszy.
– Albo zwariował, albo jest niewinny – powiedziałam do Grażynki. – To drugie wydaje mi się mało prawdopodobne, więc możliwe, że robi jakieś podstępne sztuki. Ale docieramy do koronnego świadka, będziemy mieli zeznania z pierwszej ręki.
Grażynka jęknęła ponownie.
– Ale słuchaj, on mi kazał zaopiekować się legatem!
– Jakim legatem?
– Tym ukradzionym Weronice! Schował go! Ukrył!
– I tobie w spadku przeznaczył. Gdzie ukrył?
– Nie wiem! Nie słuchałam! Nie chciałam z nim rozmawiać! Mówił coś o tobie!
Zdumiałam się niezmiernie.
– O mnie? A cóż ja w tym robię?
– Nie wiem! To ja mówiłam, co o nim myślę, bo chyba się zdenerwowałam, i że nie jestem hieną cmentarną ani paserem, za to ty jesteś…
Matko jedyna moja… Tego nie było nawet w jej liście!
Janusz uwolnił się od mojej komórki, która brzęczała jak wściekła. Swoją nadal trzymał przy uchu. Odebrałam.
– Chwileczkę – powiedziałam i zorientowałam się, że trzymam ją do góry nogami. Czym prędzej odwróciłam jak trzeba. – Chwileczkę, zaraz. Słuchaj, to jest niemożliwa rzecz – zwróciłam się do Grażynki – nic nie rozumiem, może ty przyjedź po prostu…
– Halo – powiedziała komórka.
– Mówię, że za moment! – wrzasnęłam. -…jak nie dziś, to jutro, ale wcześnie rano, bo jestem umówiona na mieście.
– Przyjadę zaraz, bo spać bym nie mogła…
Wyłączyła się, telefon zaczął dzwonić natychmiast.
– Tak, słucham – powiedziałam do obu słuchawek równocześnie. – Do ciebie – powiedziałam do Janusza i oddałam mu jedną. – Tak, już słucham – powiedziałam do czekającej posłusznie komórki.
Obcy głos.
– Mam prośbę. Jeżeli znajdzie pani w swoim samochodzie coś, co nie należy do pani, proszę tego nie wyrzucać, nie oglądać i zachować dyskrecję. W interesie ogólnym. Wiem, że pani potrafi.
Rozłączyło się. Na chwilę zapanował spokój, Janusz pozbył się wcześniejszego rozmówcy i trzymał przy uchu już tylko mój telefon. Oglądałam rozłączoną komórkę, zastanawiając się, co właściwie usłyszałam. W trakcie tej kontemplacji komórka zabrzęczała.
– Wariactwo – zaopiniowałam i prztyknęłam włącznikiem.
Jakaś pani z jakiejś redakcji przedstawiła się i powiedziała:
– Malutki wywiadzik, kilka zdań. Można teraz?
Nazwisko tej pani zabrzmiało mi znajomo, ale za skarby świata nie mogłam go dopasować do konkretnej osoby. Nie byłam pewna, czy wybrała najlepszą chwilę na wywiadziki, na wszelki wypadek jednakże postanowiłam jej nie odpędzać.
– A co…? – spytałam ostrożnie.
– Pani zajmuje się filatelistyką. Jak pani ocenia różnicę w zdobywaniu znaczków obecnie i w tych czasach poprzednich? Łatwiej jest teraz czy trudniej?
– Zależy, co pani chce zdobyć. Ogólnie biorąc, o wszystko jest teraz łatwiej, o biurko, szynkę, garnki kuchenne…
Przez garnki kuchenne doznałam gwałtownego skojarzenia, zerwałam się z miejsca i ze słuchawką przy uchu popędziłam do kuchni. Woda kotłowała się, parując na sufit. Przycisnęłam słuchawkę ramieniem, wrzuciłam do garnka pierogi, przykryłam, zmniejszyłam nieco gaz i wróciłam do pokoju.
– Ale znaczki – mówiła ta pani. – Czy są takie rzeczy, których nie można dostać teraz tak samo, jak wtedy?
– Są – powiedziałam z przekonaniem. – Chociażby bułgarski bloczek numer sto pięć. Sama go szukam po trupach…
Ugryzłam się w język.
– Po jakich trupach? – zainteresowała się pani.
– Różnych. Świeżych i takich już mocno przechodzonych.