171848.fb2 Bursztynowa Komnata - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Bursztynowa Komnata - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

CZĘŚĆ DRUGA

21

CZWARTEK, 15 MAJA, 10.15

Knoll opuścił hotel i złapał podmiejski pociąg, którym dojechał do gmachu sądu hrabstwa Fulton. Z notatki KGB, którą wykradł z archiwum w Sankt Petersburgu, wiedział, że Rachel Cutler jest prawnikiem. Znalazł w niej także adres jej firmy. Jednak wczorajsza wizyta w tym miejscu okazała się bezowocna. Przed czterema laty opuściła kancelarię, gdyż została wybrana na sędziego sądu okręgowego. Recepcjonistka była wyjątkowo uprzejma, podając mu nowy numer telefonu oraz adres. Zdecydował, że telefon może skończyć się szybką i suchą odmową, dlatego niezapowiedziana wizyta wydała mu się lepszym rozwiązaniem.

Minęło pięć dni, odkąd zamordował Karola Borię.

Musiał się upewnić, czy córka wie cokolwiek o Bursztynowej Komnacie. Być może ojciec wspomniał coś w minionych latach. Może wiedziała coś o Czapajewie. W sumie to stara historia, ale teraz wszystko zaczęło mu się wymykać z rąk i nie powinien przegapić najdrobniejszej informacji. Trop, który jeszcze niedawno wydawał się intrygujący, zaprowadził go donikąd.

Wsiadł do zatłoczonej windy i wjechał na szóstą kondygnację gmachu sądowego. Po obu stronach korytarza znajdowały się sale rozpraw oraz biura pełne klientów. Miał na sobie szary garnitur, koszulę w paski oraz bladożółty jedwabny krawat, który kupił wczoraj w sklepie z męską garderobą.

Z rozmysłem dobrał pastelowe kolory, by wyglądać na solidnego konserwatystę.

Pchnął szklane drzwi z napisem SĘDZIA RACHEL CUTLER i wszedł do pustego przedpokoju, w którym za biurkiem siedziała trzydziestokilkuletnia czarnoskóra kobieta. Na identyfikatorze widniało jej imię i nazwisko: SAMI LUFFMAN.

– Dzień dobry – powiedział najlepszą angielszczyzną, na jaką było go stać. Kobieta się uśmiechnęła i odwzajemniła pozdrowienie. – Nazywam się Christian Knoll.

Podał jej wizytówkę podobną do tej, która posłużył się u Borii; tym razem jednak widniał na niej napis KOLEKCJONER SZTUKI, bez tytułu akademickiego i adresu.

– Czy mam szansę porozmawiać z panią sędzią? Kobieta wzięła wizytówkę.

– Przykro mi, ale sędzia Cutler jest dzisiaj nieobecna.

– Mam bardzo ważną sprawę, naprawdę muszę z nią porozmawiać.

– Czy pańska sprawa wiąże się z procesami toczącymi się w naszym sądzie?

Zaprzeczył ruchem głowy, z miną zakłopotaną i niewinną.

– Ależ nie, to sprawa osobista.

– Ojciec pani sędzi zmarł w zeszłym tygodniu…

– Ach, jak mi przykro – powiedział z udawanym współczuciem. – To dla niej zapewne wstrząs.

– Tak, to okropne. Bardzo ją to poruszyło i zdecydowała się na krótki urlop.

– Ubolewam, nie tylko ze swojego, ale i z jej powodu.

– Jestem w mieście tylko do jutra i miałem nadzieję, że porozmawiam z sędzią Cutler przed wyjazdem. Być może mogłaby pani przekazać jej moją prośbę o telefon do hotelu?

Sekretarka przez chwilę się zastanawiała, on zaś wykorzystał ten czas, by przyjrzeć się oprawionej fotografii wiszącej na ścianie wyklejonej tapetą. Stała na niej przed jakimś mężczyzną kobieta z podniesioną prawą ręką, jakby składała przysięgę. Miała ciemnobrązowe włosy do ramion, zadarty nos i głębokie spojrzenie. Ubrana była w czarną togę, trudno zatem było powiedzieć cokolwiek o jej figurze. Policzki pokrywał rumieniec, a lekki uśmiech był dyskretny, odpowiedni do wagi chwili. Wskazał ręką na zdjęcie.

– Sędzia Cutler?

– Jak składała przysięgę cztery lata temu.

Była to ta sama kobieta, którą widział we wtorek na pogrzebie Karola Borii. Stała na przedzie tłumu żałobników, przytulając dwójkę małych dzieci, chłopca i dziewczynkę.

– Mogę przekazać sędzi pańską wiadomość, ale nie jestem pewna, czy zdoła skontaktować się z panem.

– Dlaczego?

– Wylatuje dziś po południu.

– Wybiera się w podróż?

– Tak, do Niemiec.

– To cudowny wybór. – Musiał się dowiedzieć, dokąd konkretnie jedzie, czyli wypróbować trzy główne miejsca odlotów. – Berlin jest piękny o tej porze roku. Podobnie jak Frankfurt i Monachium.

– Jedzie do Monachium.

– Ach! To magiczne miasto. Może wyjazd przyniesie jej ulgę w okresie żałoby?

– Mam nadzieję.

Wiedział już wystarczająco dużo.

– Dziękuję, pani Luffman. Była pani bardzo uprzejma.

– To adres mojego hotelu. – Wymyślił naprędce nazwę oraz numer pokoju; nie potrzebował już kontaktu. – Proszę przekazać pani Cutler, że złożyłem jej wizytę.

– Spróbuję – odparła.

Odwrócił się w stronę wyjścia, ale spojrzał jeszcze raz na fotografię na ścianie, zapisując w pamięci wizerunek Rachel Cutler.

Zjechał z góry i znalazł się na półpiętrze. Po przeciwnej stronie wisiały rzędem aparaty telefoniczne. Przeszedł tam i wystukał numer prywatnej linii Franza Fellnera na starym kontynencie. W Niemczech dochodziła teraz piąta po południu. Nie był pewien, kto odbierze oraz komu będzie musiał zdać relację. Bez wątpienia władza przechodziła teraz z rąk do rąk: Fellner stopniowo się wycofywał, przekazując kontrolę nad interesem Monice. Starszy pan nie należał do osób, które bez wahania oddają stery, szczególnie gdy stawką w grze było coś tak wielkiego i wspaniałego jak Bursztynowa Komnata.

– Słucham – po dwóch dzwonkach odezwała się Monika.

– Pełnisz obowiązki sekretarki?- zapytał po niemiecku.

– Najwyższy czas, żebyś się odezwał. Minął już prawie tydzień. Z tarczą czy na tarczy?

– Powinniśmy sobie coś wyjaśnić. Nie mam zamiaru meldować się codziennie jak sztubak. Dajesz mi zlecenie i wolną rękę. Dzwonię wtedy, kiedy uznam to za konieczne.

– Zrobiliśmy się drażliwi, czy tak?

– Nie zgadzam się na ścisły nadzór.

– Przypomnę ci o tym, kiedy następnym razem znajdziesz się między moimi udami.

Uśmiechnął się. Trudno było przycisnąć ją do muru.

– Znalazłem Borię. Upierał się, że niczego nie wie.

– I ty mu uwierzyłeś?

– Czyżbym coś takiego powiedział?

– Ale on nie żyje, prawda?

– Tragiczny wypadek: spadł ze schodów.

– Ojcu nie będzie się to podobać.

– Sądziłem, że to ty rządzisz?

– Tak, ale mówiąc szczerze, to nie ma znaczenia. A oprócz tego ojciec ma rację: niepotrzebnie ryzykujesz.

– Nigdy nie podejmuję niepotrzebnego ryzyka.

Tym razem był istotnie bardzo ostrożny. Podczas pierwszej wizyty nie dotknął niczego oprócz szklanki z herbatą, którą wymył, przychodząc po raz drugi, już w rękawiczkach.

– Powiedzmy, że uznałem to za konieczne z uwagi na zaistniałe okoliczności.

– Co takiego zrobił? Wystawił na szwank twoją dumę? Zdumiewające, jak Monika potrafiła czytać w jego duszy, nawet z odległości czterech tysięcy mil. Nie zdawał sobie sprawy, że jest dla niej tak przewidywalny.

– To nieistotne.

– Któregoś dnia wyczerpiesz limit szczęścia, Christianie.

– A ty mówisz tak, jakbyś czekała z utęsknieniem na ten dzień.

– Niezupełnie. Niełatwo będzie cię zastąpić.

– O czym mówisz?

– O wszystkim, draniu.

Uśmiechnął się. Dobrze wiedzieć, że jej również nie jest obojętny.

– Dowiedziałem się, że córka Borii wybiera się do Monachium. Być może ma zamiar odwiedzić Czapajewa.

– Skąd ci przyszedł do głowy ten pomysł?

– Boria najwyraźniej migał się od odpowiedzi oraz powiedział coś interesującego na temat bursztynowych płyt.

– Że może lepiej, by nie zostały odnalezione.

– Może jego córka po prostu wybrała się na wakacje.

– Wątpię. To nie może być zbieg okoliczności.

– Zamierzasz ruszyć za nią?

– Jeszcze dziś po południu. Teraz muszę jeszcze coś załatwić.

22

Suzanne obserwowała Christiana Knolla z drugiej strony antresoli. Siedziała w zatłoczonej poczekalni przy szklanych drzwiach, na których widniał napis SEKRETARIAT SĄDU, GRZYWNY ZA WYKROCZENIA DROGOWE. Blisko siedemdziesiąt pięć osób stało; w kolejce, by podejść do biurka i odebrać pozew; panował chaos, w powietrzu unosił się dym z papierosów mimo rozwieszonych, gdzie tylko się dało, tabliczek z napisem ZAKAZ PALENIA.

Śledziła Knolla od soboty Złożył dwie wizyty w Muzeum Sztuki w Atlancie oraz kolejną w jednym z biurowców położonych w centrum miasta. We wtorek uczestniczył w pogrzebie Karola Borii. Ona obserwowała ceremonię, stojąc po drugiej stronie ulicy Wczoraj wpadł na chwilę do biblioteki publicznej oraz zrobił zakupy w pasażu handlowym; za to dziś był na nogach od rana i ciągle w ruchu.

Krótkie blond włosy wcisnęła pod rudobrązową perukę.

Makijaż zmienił jej twarz, a oczy zakryła parą tandetnych okularów przeciwsłonecznych. Miała na sobie dopasowane dżinsy, bluzkę bez kołnierza z olimpiady w Atlancie z 1996 roku oraz tenisówki. Tania, czarna torba zwisała z ramienia.

Wmieszała się w tłum, trzymając na kolanach otwarty magazyn „People” i zza ciemnych okularów śledziła rząd telefonów znajdujących się po drugiej stronie zatłoczonego półpiętra.

Pięć minut wcześniej wjechała za Knollem na szóstą kondygnację i widziała, jak wszedł do gabinetu Rachel Cutler.

Rozpoznała jej nazwisko i zrozumiała, o co chodzi. Knoll z pewnością nie zrezygnował; teraz najprawdopodobniej zdawał Monice Fellner relację z tego, czego zdołał się dowiedzieć.

Ta suka z pewnością stoi jej na drodze. Młoda. Agresywna.

Nienasycona. Godna następczyni Franza Fellnera, utrapienie z wielu różnych powodów.

Knoll nie spędził wiele czasu w gabinecie Rachel Cutler; z pewnością nie tyle, by odbyć z nią spotkanie. Wycofała się w obawie, że odkryje jej obecność, nie mając pewności, czy kamuflaż jest wystarczający. Codziennie zmieniała przebranie, starając się nie powtórzyć żadnego z elementów, który mógłby mu wpaść w oko. Knoll był dobry. Cholernie dobry.

Na szczęście ona była lepsza.

Teraz odwiesił słuchawkę i skierował się ku wyjściu.

Odłożyła czasopismo i podążyła za nim.

Knoll zatrzymał taksówkę i pojechał do hotelu. Wyczuwał, że ktoś go śledzi. Także w sobotę wieczorem w domu Borii, po tym jak skręcił kark staruchowi. Bez wątpienia widział Suzanne Danzer w poniedziałek i później już codziennie.

Maskowała się dobrze. Jednak wiele lat spędzonych na poszukiwaniu antyków wyostrzyło jego spostrzegawczość. Obecnie niewiele mogło ujść jego uwagi. Na dobrą sprawę, spodziewał się jej. Ernst Loring, pryncypał Danzer, pragnął posiąść Bursztynową Komnatę na równi z Franzem Fellnerem. Ojciec Loringa, Josef, miał hopla na punkcie bursztynu i zgromadził jedną z największych w świecie prywatnych kolekcji. Ernst odziedziczył po nim zbiory oraz podzielał ojcowskie upodobanie. Wiele razy słyszał, jak Loring opowiadał o Komnacie; obserwował go też podczas wymiany lub zakupu bursztynowych precjozów od innych kolekcjonerów, w tym od Fellnera.

Z całą pewnością Danzer została wysłana do Atlanty po to, by go śledzić.

Skąd jednak wiedziała, że go tu znajdzie?

To oczywiste. Wścibski urzędas w Sankt Petersburgu.

Któż inny? Ten idiota z pewnością musiał zerknąć na notatkę KGB, zanim on ją rzucił nonszalancko na stół. Z pewnością ktoś go opłacał, a Loring był jednym z kilku prawdopodobnych mocodawców- teraz zapewne głównym, ponieważ Danzer tu była, i to już od piątku.

Taksówka zajechała pod hotel „Mariott” i Knoll z niej wyskoczył. Gdzieś z tyłu za nim z pewnością jechała Danzer.

Najprawdopodobniej mieszkała również w tym hotelu i zamierzała teraz dać nura do toalety na parterze, by zmienić wygląd, założyć nową perukę i inne akcesoria, a może nawet szybko zmienić ubranie i zapłacić boyom oraz recepcjonistkom za powiadomienie jej, gdy tylko on opuści hotel.

Skierował się prosto do pokoju na osiemnastej kondygnacji i natychmiast zadzwonił do działu rezerwacji linii Delta.

– Interesuje mnie bezpośredni lot z Atlanty do Monachium.

Czy są jeszcze wolne miejsca na dzisiaj?

Usłyszał stukanie klawiszy komputerowych.

– Tak, proszę pana; mamy bezpośredni lot do Monachium o 14.35.

– Czy jest jakiś wcześniejszy lub późniejszy rejs? – musiał się upewnić, czy nie ma innych lotów.

Znów dobiegło go stukanie klawiszy.

– Tak, ale nie naszymi liniami.

– Czy może mnie pani poinformować o innych liniach? Kolejne stukanie w klawisze.

– To jedyne bezpośrednie połączenie z Atlanty do Monachium. Może pan lecieć dwoma innymi samolotami, ale z przesiadką.

Pomyślał, że Rachel Cutler na pewno poleci bezpośrednio i nie planuje przesiadki w Nowym Jorku, Paryżu czy Frankfurcie z połączeniem do Monachium. Potwierdził rezerwację, odłożył słuchawkę i spakował torbę podróżną.

Musiał precyzyjnie zaplanować czas przyjazdu na lotnisko.

Jeśli Rachel nie będzie na liście pasażerów, spróbuje ją namierzyć jakoś inaczej. Może zadzwoni do biura i poda sekretarce prawdziwy numer telefonu, a potem przyjdzie mu czekać, aż ona oddzwoni.

Zszedł do recepcji, by się wymeldować. W holu było tłoczno. Ludzie pędzili w różne strony. Szybko jednak wypatrzył oddaloną o pięćdziesiąt jardów brunetkę, siedzącą przy zewnętrznym stoliku na kanapie na środku. Tak jak się spodziewał, Danzer zmieniła ubranie – brzoskwiniowy kombinezon jednoczęściowy oraz bardziej eleganckie i jeszcze ciemniejsze okulary przeciwsłoneczne zmieniły ją nie do poznania.

Zapłacił za pokój, wyszedł na zewnątrz i próbował złapać taksówkę na lotnisko.

Suzanne jak zaczarowana wpatrywała się w jego torbę podróżną. Czyżby Knoll wyjeżdżał? Nie miała czasu, by wejść do swojego pokoju. Musiała sprawdzić, dokąd się wybiera.

Dlatego właśnie zawsze woziła ze sobą niewiele rzeczy i nigdy nic, bez czego nie mogłaby się obejść lub czego nie potrafiłaby odżałować.

Wstała, rzuciła na stolik banknot pięciodolarowy za drinka, z którego wysączyła tylko dwa łyki, potem skierowała się ku obrotowym drzwiom i wyszła na ulicę.

Knoll wysiadł z taksówki na Międzynarodowym Porcie Lotniczym Hartsfield i zerknął na zegarek: była 13.25. Miał mniej niż godzinę, by zgubić Danzer i podejść do właściwego stanowiska. Rzucił taksówkarzowi trzy dziesiątki, przełożył skórzaną torbę podróżną przez lewe ramię i poszedł dziarskim krokiem do południowego terminalu.

Kolejka do stanowiska biletowego linii Delty była długa.

Chciał zgubić się w tłumie w głębi terminalu, skierował się więc bezpośrednio do automatu wydającego bilety. Sztylet znajdował się w schowku w torbie podróżnej; to było jedyne bezpieczne miejsce, bo detektory metalu nigdy nie wykrywały stalowego ostrza. Odebrał kartę pokładową i nadał bagaż, potem przeszedł przez bramkę ochrony i podążył długimi ruchomymi schodami w kierunku pasażu komunikacyjnego.

Danzer wciąż utrzymywała dystans około pięćdziesięciu raetrów. Tak jak podejrzewał, była całkowicie zaskoczona jego nagłym opuszczeniem hotelu i nie miała czasu na zmianę przebrania. Ta sama czarna peruka, brzoskwiniowy kombinezon i ciemne okulary, w których siedziała w holu hotelowym.

Zawiodła go nieco. Powinna mieć zawsze zapasowe przebranie. Coś, co zmieniłoby jej wygląd, gdyby to było konieczne.

On sam wolał śledzić elektronicznie. Pozwalało to na luksus utrzymania dystansu między myśliwym a zwierzyną.

Zjechał schodami wraz z resztą popołudniowych podróżnych i potruchtał w kierunku automatycznych pociągów. Setki ludzi przemierzało pasaż we wszystkich kierunkach. Wsiadł do pierwszego z brzegu wagonu i zauważył, że Danzer wchodzi do następnego, potem staje przy oszklonych drzwiach na jego końcu, by widzieć, co się dzieje po sąsiedzku. Znał dobrze rozkład lotniska. Pociągi poruszały się między sześcioma halami, a ta dla pasażerów rejsów międzynarodowych była usytuowana na samym końcu. Na pierwszym przystanku przy hali A wysiadł wraz z setką innych ludzi. Danzer z pewnością się zdziwiła; niewątpliwie znała Hartsfield równie dobrze jak on i wiedziała, że z hal oznaczonych literami od A do D pasażerowie nie wylatują w rejsy międzynarodowe. Być może pomyśli, że on zamierza polecieć linią krajową do innego miasta w USA. To bez znaczenia.

Wiedział, że będzie go śledzić, przypuszczalnie już kombinując, jak dostać się na pokład i zejść, tak by jej nie zauważył.

Kręcił się po peronie, jakby na kogoś czekał. W duchu odliczał sekundy. Zgranie w czasie miało zasadnicze znaczenie.

Danzer również czekała, starając się sprawiać wrażenie osoby znudzonej i chowając się w tłumie. Oddalona od niego zaledwie o półtora metra, najwyraźniej była pewna, że jej nie zauważył. Odczekał dokładnie minutę, potem ruszył wraz z tłumem w kierunku ruchomych schodów.

Ruchome schody jechały powoli w górę.

Do hali odlotów pozostało jeszcze około trzech kilometrów. Cztery kondygnacje ponad nim szerokie świetliki wpuszczały promienie popołudniowego słońca. Ukośna aluminiowa barierka wysokości trzech metrów oddzielała schody jadące w górę od tych, które zjeżdżały w dół. Co sześć metrów znajdowała się żardyniera ze sztucznymi roślinami z jedwabiu. Ciąg schodów zmierzających w dół, do pasażu komunikacyjnego, nie był nawet w połowie tak zatłoczony jak ten jadący do góry. Nie zauważył żadnej kamery monitorującej ani funkcjonariusza ochrony lotniska.

Odczekał z precyzją na właściwy moment, potem chwycił gumową poręcz i przeskoczył przez barierkę, obracając się wokół jednej z żardynier ze sztuczną rośliną. Wylądował na schodach sunących w dół. Zmierzał teraz w przeciwnym kierunku i gdy mijał Danzer, dotknął palcami głowy w geście pozdrowienia.

Jej twarz zastygła w grymasie wściekłości.

Musiał teraz przemieszczać się szybko. Nie upłynie wiele czasu i ona zrobi dokładnie to samo co on. Minął kilku pasażerów zjeżdżających w dół i pędem pobiegł na peron. Wyliczył czas idealnie. Na peron wjechał z hukiem pociąg zmierzający do hali odlotów międzynarodowych. Drzwi rozsunęły się, mechaniczny głos obwieścił: „Prosimy odsunąć się od drzwi i zająć miejsca w środku wagonu”. Ludzie wchodzili tłumnie. Zerknął do tyłu i zobaczył, jak Danzer przeskakuje na schody zjeżdżające w dół, choć jej ruchy nie były pełne gracji.

Potknęła się, by po chwili odzyskać równowagę. Wsiadł do pociągu. „Drzwi zamykają się” – oznajmił mechaniczny głos.

Danzer zbiegła ze schodów, próbując dogonić pociąg, ale było już za późno. Drzwi się zamknęły i pociąg z hałasem odjechał ze stacji.

Knoll wysiadł z pociągu w hali odlotów międzynarodowych. Danzer w końcu też tu trafi, ale pasażerowie odlatujący do Monachium z pewnością już wsiadali na pokład, a on znajdował się nieco ponad kilometr od hali A. Zanim ona dobiegnie pasażem komunikacyjnym lub przyjedzie następnym składem, Knoll zgubi się w tłumie i wejdzie na pokład samolotu.

Hala odlotów była ogromna, ale jednocześnie przyjazna dla pasażerów. Największy terminal lotów międzynarodowych w Ameryce. Pięć kondygnacji, dwadzieścia cztery wyjścia. Całą godzinę zajęłoby dotarcie do wszystkich, by sprawdzić odlatujących. Wszedł na ruchome schody i jechał w górę.

Poczuł ogrom tego przestronnego pomieszczenia, w którym gdzieniegdzie tylko znajdowały się wbudowane w ścianę gabloty z zabytkami sztuki meksykańskiej, egipskiej oraz fenickiej. Nic szczególnie cennego ani ekscytującego, przeciętne eksponaty; tabliczki na dole zawierały tylko napisy, z którego muzeum w Atlancie lub od którego kolekcjonera dany eksponat został wypożyczony.

Gdy dojechał na szczyt schodów, ruszył wraz z tłumem w prawą stronę. Z lewej doszedł go aromat jedzenia z barku Starbucks. Tłum zatrzymał się na moment przy sklepiku WH Smith, kupując czasopisma i dzienniki. Knoll też przystanął, by spojrzeć na monitor z listą odlotów. W ciągu następnych trzydziestu minut zaplanowany był start około dwunastu samolotów. Danzer w żaden sposób nie zdoła zgadnąć, którym z nich zamierzał lecieć i czy na pewno poleciał. W końcu równie dobrze mógł wrócić do terminalu; torba podróżna to przecież często sprytny wybieg, wiedzieli o tym doskonale oboje.

Jeszcze raz przejrzał ekran, znalazł rejs do Monachium, sprawdził numer wyjścia i pomaszerował przez halę odlotów. Kiedy dotarł na miejsce, pasażerowie już wsiadali na pokład.

– Czy są jeszcze jakieś wolne miejsca? – zapytał, gdy nadeszła jego kolej.

Pracownik linii skierował wzrok na monitor.

– Nie, proszę pana. Wszystkie miejsca są zajęte.

Nawet gdyby Danzer zdołała go namierzyć, nie było sposobu, by poleciała tym samolotem. Miał nadzieję, że wszyscy pasażerowie się stawią. Skierował się do wyjścia. W kolejce przed nim stało około trzydziestu osób. Spojrzał przed siebie na początek kolejki i dostrzegł kobietę o kasztanowych włosach do ramion, w przyciągającym spojrzenia granatowym kostiumie, na który składały się spodnie i marynarka.

Podała kartę pokładową stewardowi i ruszyła korytarzem ku odrzutowcowi.

Natychmiast rozpoznał jej twarz.

Rachel Cutler.

Doskonale.

23

ATLANTA, GEORGIA PIĄTEK, 16 MAJA, 9.15

Suzanne weszła do biura. Paul Cutler wstał zza ogromnego orzechowego biurka i wyszedł jej naprzeciw.

– Dziękuję, że zechciał pan poświęcić mi czas – powiedziała.

– To żaden kłopot, pani Myers.

Cutler użył nazwiska, które podała recepcjonistce.

Wiedziała, że Knoll posługiwał się własnym. Tb kolejny przykład jego arogancji. Ona zdecydowanie wolała zachować incognito. Mniejsza była szansa, że zostanie zapamiętana.

– Proszę mi mówić Jo – odparła.

Usiadła na fotelu, który jej wskazał, i przyjrzała się prawnikowi w średnim wieku. Był dość niski, szczupły, miał jasnobrązowe włosy; jeszcze nie łysiał, ale czupryna się przerzedzała. Ubrany był, jak kazał obyczaj, w białą koszulę i ciemne spodnie; nosił jedwabny krawat i szelki. Te ostatnie dodawały mu powagi. Jego uśmiech wydał się jej rozbrajający, spodobały jej się iskierki w szaroniebieskich oczach.

Sprawiał wrażenie osoby nieśmiałej i skromnej; jak szybko rozstrzygnęła, nie będzie miała z nim kłopotów.

Na szczęście ubrała się odpowiednio do odgrywanej roli.

Założyła perukę w kolorze orzechowym. Niebieskie soczewki kontaktowe podkreślały wielkość jej oczu. Okulary w złotej oprawie z przezroczystymi szkłami w kształcie ośmiokątów dopełniały całości. Spódnicę z krepy oraz dwurzędowy żakiet z wysokimi klapami kupiła wczoraj w butiku Ann Taylor;

strój był nadzwyczaj kobiecy, – po to, by odciągnąć uwagę od twarzy. Usiadła, zakładając nogę na nogę i powoli odsłaniając czarne pończochy. Usiłowała uśmiechnąć się bardziej życzliwie niż zwykle.

– Jest pani detektywem tropiącym dzieła sztuki? – zapytał Cutler. – To chyba interesujące zajęcie.

– Czasami. Ale jestem pewna, że pańska praca niesie podobne wyzwania.

Szybkim spojrzeniem ogarnęła pomieszczenie. Oprawiona w ramy kopia Winslowa wisiała nad skórzaną kanapą, akwarela pędzla Kupki zdobiła przeciwległą ścianę. Na trzeciej ścianie widniały liczne dyplomy i równie wiele certyfikatów oraz nagród Amerykańskiego Towarzystwa Prawniczego, Stowarzyszenia Prawników Spadkowych oraz Stowarzyszenia Prawników Sądowych stanu Georgia. Dwie kolorowe fotografie wyglądały na wykonane w sali obrad Parlamentu – na obydwu Cutler ściskał rękę jakiegoś mężczyzny w podeszłym wieku.

Wskazała ręką obrazy.

– Jest pan kolekcjonerem?

– Raczej nie. Posiadam niewielki zbiór. Koncentruję się raczej na aktywności w Muzeum Sztuki.

– Zapewne czerpie pan z tego wiele satysfakcji.

– Sztuka znaczy dla mnie ogromnie dużo.

– Czy dlatego właśnie zgodził się pan na rozmowę ze mną?

– Zgadza się, ale kierowała mną najzwyklejsza ciekawość.

Zdecydowała, że przejdzie od razu do rzeczy.

– Byłam całkiem niedawno w gmachu sądu hrabstwa Fulton. Sekretarka w gabinecie pańskiej byłej żony powiadomiła mnie, że sędzia Cutler wyjechała. Nie zdradziła jednak, dokąd się udała; sugerowała, bym porozmawiała z panem.

– Sami dzwoniła przed chwilą i powiedziała, że sprawa dotyczy mojego byłego teścia. Czy tak?

– Tak, istotnie. Sekretarka potwierdziła moje przypuszczenia, że jakiś mężczyzna był wczoraj w biurze, próbując się skontaktować z pańską małżonką. Wysoki blondyn, Europejczyk. Posługiwał się nazwiskiem Christian Knoll.

Siedzę tego Knolla od tygodnia, ale wczoraj po południu na lotnisku straciłam go z oczu. Obawiam się, że on depcze po piętach sędzi Cutler.

Twarz jej gospodarza wyrażała zaniepokojenie. Doskonale.

Punkt dla niej.

– Dlaczego ten Knoll miałby śledzić Rachel? Postanowiła zaryzykować i udać grę w otwarte karty.

Może strach pokona barierę nieufności prawnika i dzięki temu ona się dowie, dokąd pojechała Rachel Cutler.

– Knoll przyjechał do Atlanty porozmawiać z Karolem Borią. – Pominęła szczegóły, takie jak rozmowa Knolla z Borią w sobotnią noc. Nie było potrzeby odkrywania kart do końca. – Musiał się dowiedzieć, że Boria zmarł, i postanowił odnaleźć jego córkę. To jedyne logiczne wyjaśnienie jego wizyty w biurze sądu.

– W jaki sposób on i pani dowiedzieliście się o istnieniu Karola?

– Zapewne pan wie, co pan Boria robił, będąc jeszcze obywatelem Związku Sowieckiego?

– Mówił nam o tym. Ale skąd pani o tym wie?

– Z dokumentów archiwalnych komisji, dla której Boria niegdyś pracował, a które ostatnio udostępniono opinii publicznej w Rosji. Studiowanie historii jest sprawą całkiem prostą. Knoll poszukuje Bursztynowej Komnaty i prawdopodobnie żywił nadzieję, że Karol Boria wie coś na jej temat.

– Ale w jaki sposób się dowiedział, gdzie szukać Karola?

– W zeszłym tygodniu myszkował w archiwum w Sankt Petersburgu. Tę dokumentację udostępniono do wglądu dopiero niedawno. Tam właśnie zdobył informacje.

– To jednak nie wyjaśnia przyczyn pani wizyty u mnie.

– Jak nadmieniłam, śledzę Knolla.

– Skąd pani wie, że Karol nie żyje?

– Nie wiedziałam do czasu, kiedy przybyłam w poniedziałek do miasta.

– Pani Myers, skąd się bierze to zainteresowanie Bursztynową Komnatą? Mówimy o czymś, co zaginęło przed ponad pięćdziesięcioma laty. Nie sądzi pani, że gdyby dało się ją odnaleźć, do tej pory już by to zrobiono?

– Racja, panie Cutler, ale Christian Knoll jest innego zdania.

– Stwierdziła pani, że zgubiła go wczoraj na lotnisku. Co skłania panią do wniosku, że śledzi Rachel?

– Po prostu intuicja. Przeszukałam wczoraj halę odlotów, ale nie zdołałam go odnaleźć. Zauważyłam, że w ciągu kilkudziesięciu minut od chwili, kiedy Knoll zniknął mi z oczu, wystartowało kilka samolotów międzynarodowych. Jeden do Monachium. Dwa do Paryża. Trzy do Frankfurtu.

– Ona poleciała do Monachium – odparł.

Dystans Paula Cutlera wobec niej wydawał się zmniejszać. Zaczynał jej ufać. Dawał wiarę jej słowom. Postanowiła to wykorzystać.

– Z jakich powodów sędzia Cutler wybrała się do Monachium tuż po śmierci ojca?

– Jej ojciec pozostawił zapiski dotyczące Bursztynowej Komnaty.

Nadeszła teraz pora, by nacisnąć.

– Panie Cutler, Christian Knoll jest niebezpiecznym człowiekiem. Na drodze do wytyczonego celu nic nie zdoła go powstrzymać. Idę o zakład, że on również poleciał do Monachium. Muszę porozmawiać z pańską małżonką, i to bardzo pilnie. Czy wie pan może, gdzie zamierza się zatrzymać?

– Powiedziała, że zadzwoni, jak dotrze na miejsce, ale do tej pory się nie odezwała.

Był najwyraźniej zaniepokojony. Zerknęła na zegarek.

– W Monachium dochodzi trzecia trzydzieści.

– To samo pomyślałem chwilę przed pani przybyciem.

– Czy wie pan dokładnie, dokąd się wybierała?

Nie odpowiedział. Nie dała za wygraną.

– Rozumiem, jestem dla pana obcą osobą. Ale mogę pana zapewnić, że mam przyjazne zamiary. Muszę odnaleźć Christiana Knolla. Nie mogę się wdawać w szczegóły, moja misja ma charakter poufny, ale jestem głęboko przekonana, że ten człowiek podąża za pańską byłą żoną.

– W takim razie chyba najsłuszniej będzie powiadomić o tym policję.

– Dla tutejszych stróżów prawa Knoll jest nikim. To raczej sprawa struktur międzynarodowych.

Zawahał się; zastanawiał się nad jej słowami i rozważał możliwe opcje. Powiadomienie policji trochę potrwa.

Włączenie Europolu pochłonie jeszcze więcej czasu. Ona była tu i teraz, gotowa działać. Wybór był tak prosty, że nie była zdziwiona, kiedy go dokonał.

– Pojechała do Bawarii odnaleźć człowieka o nazwisku Dania Czapajew. On mieszka w Kehlheim.

– Kim jest Czapajew? – zapytała niewinnie.

– Przyjacielem Karola. Pracowali razem przed laty w komisji. Rachel jest zdania, że Czapajew może wiedzieć coś o Bursztynowej Komnacie.

– Co przywiodło ją do takiego wniosku?

Sięgnął do szuflady i wyciągnął z niej plik dokumentów.

Podał jej.

– Niech pani sama zobaczy. Tu jest wszystko.

Przejrzenie dokumentów zajęło jej kilka minut. Nie było w nich nic; jedynie niejasne wskazówki odnoszące się do tego, co obaj mogli wiedzieć lub przypuszczać. Jednak to wystarczyło, by wzbudzić jej niepokój. Musiała powstrzymać Knolla i nie dopuścić do tego, by połączył siły z Rachel Cutler. Z pewnością ten drań to właśnie planował. Nie dowiedział się niczego od ojca, zrzucił go więc ze schodów i postanowił uwieść córkę, by przekonać się, czy coś wie. Wstała z miejsca.

– Dziękuję za te informacje, panie Cutler. Zamierzam sprawdzić, czy pańska była małżonka zatrzymała się w Monachium. Mam tam ludzi – powiedziała i wyciągnęła dłoń na pożegnanie. – Jeszcze raz dziękuję, że zechciał mi pan poświęcić swój czas.

Cutler wstał i uścisnął jej dłoń.

– Dziękuję za wizytę oraz ostrzeżenie, pani Myers. Ale dotąd nie usłyszałem, jaki pani ma interes w tym wszystkim.

– Nie mogę wyjawić, ale niech wystarczy panu fakt, że Knoll jest ścigany pod kilkoma poważnymi zarzutami.

– Czy pani jest z policji?

– Jestem prywatnym detektywem zatrudniony naleźć Knolla. Moje biuro mieści się w Londynie.

– To dziwne. Mówi pani z akcentem europejskim niż brytyjskim.

Uśmiechnęła się.

– To prawda. Urodziłam ll|4k l'i ad/c

– Czy może mi pani zojtawitl odezwie się Rachel, będę mógł pani ul

– Nie ma potrzeby. Zadzwonię do pana dzisiaj po południu lub jutro, jeśli nie ma pan nic przeciw temu.

Odwróciła się do drzwi i zauważyła fotografię w ramce, z której uśmiechali się jakiś starszy mężczyzna i kobieta.

– Przystojna para – powiedziała na odchodnym.

– To moi rodzice. Zdjęcie wykonano trzy miesiące przed ich śmiercią.

– Tak mi przykro.

Lekko skinął głową, przyjmując kondolencje. Opuściła biuro, nie mówiąc nic więcej. Ostatni raz, kiedy widziała tę starszą parę oraz dwadzieścia kilka innych osób, wchodzili w strugach deszczu na pokład airbusa Alitalia, który miał lecieć z Florencji na krótką eskapadę przez Morze Liguryjskie do Francji. Materiały wybuchowe, za których umieszczenie na pokładzie zapłaciła, bezpiecznie ulokowano w przedziale bagażowym. Zegar odliczał czas; godzina zero nastąpiła po trzydziestu minutach lotu, gdy maszyna znalazła się nad pełnym morzem.

24

MONACHIUM, NIEMCY 16.35

Rachel była wprost oczarowana: nigdy wcześniej nie była w piwiarni. Orkiestra – trąbki, perkusja, akordeon oraz dzwonki – grała tak hałaśliwie, że aż bolały bębenki w uszach.

Przy długich drewnianych stołach siedzieli piwosze w oparach tytoniu, smażonych kiełbasek i piwa. Spoceni kelnerzy w skórzanych spodniach i kelnerki w rozkloszowanych, suto marszczonych spódnicach podawali ciemne piwo w litrowych kuflach z przykrywkami. Maibock - tak nazywało się to piwo.

Był to gatunek serwowany tylko o tej porze roku i zwiastował nadejście cieplejszych dni.

Ponad dwustu gości wokół bawiło w najlepsze. Nigdy nie przepadała za piwem, dlatego zamówiła colę oraz pieczonego kurczaka. Recepcjonista w hotelu, w którym się zatrzymała, polecił jej tę właśnie piwiarnię, odradzając wizytę w położonym bliżej lokalu „Hofbrauhaus”, który przyciągał niezliczone tłumy turystów.

Samolot z Atlanty wylądował rano. Niepomna rad, którymi ją nafaszerowano, wynajęła auto, zameldowała się w hotelu i solidnie przespała. Postanowiła przełożyć na następny dzień podróż do Kehlheim, oddalonego mniej więcej o siedemdziesiąt kilometrów na południe, leżącego u podnóża Alp przy granicy z Austrią. Skoro Dania Czapajew czekał tak długo, mógł zaczekać jeszcze jeden dzień – jeśli w ogóle jeszcze żyje.

Zmiana scenerii wpłynęła dobrze na jej nastrój, chociaż czuła się dość dziwnie, mając nad sobą beczkowe sklepienie i wokół kolorowe stroje obsługi. Do tej pory tylko raz była w Europie. Pojechała przed trzema laty do Londynu na konferencję sponsorowaną przez Stowarzyszenie Sędziów stanu Georgia. Programy telewizyjne poświęcone Niemcom zawsze wzbudzały jej zainteresowanie i marzyła, że kiedyś przyjedzie tu z wizytą. Teraz marzenie się spełniło.

Pałaszowała ze smakiem kurczaka i cieszyła się tym, co miała przed oczyma. Dzięki temu oderwała myśli od ojca, Bursztynowej Komnaty i Dani Czapajewa. A także od Marcusa Nettlesa i nadchodzących wyborów. Być może Paul miał rację i jej wyprawa okaże się stratą czasu. Jednak czuła się tu dobrze, a to już wiele.

Zapłaciła rachunek banknotami euro, które wymieniła za dolary na lotnisku, i wyszła z piwiarni. Było późne popołudnie, zrobiło się chłodno, a ładna pogoda gdzieś się ulotniła; wiosenne słońce rzucało na przemian światło i cień na drogę wysadzaną kocimi łbami. Na ulicach tłoczyły się tysiące turystów i wczasowiczów. Budynki starówki tworzyły niezwykły melanż kamienia, muru pruskiego i cegły, co sprawiało, że wyglądała niczym osobliwa, tchnącą atmosferą średniowiecza wieś. Starówka przeznaczona była tylko dla spacerowiczów; ruch samochodowy ograniczał się wyłącznie do pojazdów z zaopatrzeniem.

Skręciła na zachód i wkrótce znalazła się na Marienplatz.

Jej hotel usytuowany był po przeciwległej stronie rozległego placu. Pośrodku znajdował się targ, na nim stoiska obładowane artykułami spożywczymi, mięsem i wyrobami miejscowego rzemiosła. Po lewej przycupnął ogródek piwiarni. Niewiele wiedziała o Monachium. Niegdyś stolica Bawarii, ojczyzna książąt i królów, dynastia Wittelsbachów rządziła tu przez siedemset pięćdziesiąt lat. Thomas Wolfe mówił o Monachium tym mieście, że czuje się tam „dotyk niemieckiego nieba”.

. Minęła kilka grup turystów, którym przewodnicy opowiadali o zabytkach po francusku, hiszpańsku i japońsku. Przed ratuszem spotkała angielską wycieczkę; mówili nosowo jak londyńczycy z East Endu. Poznała ich wymowę podczas swej pierwszej wizyty w Anglii. Zatrzymała się koło grupy, słuchając objaśnień przewodnika i spoglądając na olśniewającą gotycką ornamentykę przed sobą. Wycieczka przecięła plac i zatrzymała się po przeciwległej stronie. Podążyła za nimi i zauważyła, że przewodnik zerka na zegarek. Zegar na ratuszowej wieży wskazywał 16.58.

Nagle drzwiczki na wieży zegarowej się otworzyły i wyłoniły się z nich dwa korowody politurowanych figurek w jaskrawych strojach, tańczących na obrotowym podeście.

Na placu rozbrzmiała muzyka. Kuranty wydzwoniły piątą, odbijając się echem w oddali.

– To jest Glockenspiel - powiedział przez nos przewodnik. To odbywa się trzy razy w ciągu dnia. O jedenastej, w południe oraz o piątej po południu. Figurki na górze odtwarzają średniowieczny rycerski turniej, jaki w szesnastowiecznych Niemczech często towarzyszył ślubom koronowanych głów.

Postacie z dolnego poziomu wykonują taniec kotłów.

Kolorowe figurki tańczyły w takt skocznej bawarskiej melodii. Wszyscy na placu stanęli z zadartymi głowami.

Trwało to około dwóch minut; potem figurki się schowały, a tłum na placu znów zaczął się kłębić. Grupa turystów przeszła do jednej z bocznych uliczek. Postali jeszcze chwilę, patrząc, jak zamykają się zegarowe wrota i ruszyli dalej.

Ogłuszający ryk klaksonu przeciął ciszę.

Gwałtownie obróciła się w lewo.

Maska samochodu zbliżała się do niej. Piętnaście metrów.

Dwanaście. Sześć. Patrzyła na emblemat mercedesa, widziała światła i napis TAXI.

Trzy metry.

Klakson nie przestawał ryczeć. Chciała się ruszyć, ale stała, jakby wrosła w ziemię. Szykowała się na ból, zastawiając się, co okaże się gorsze: uderzenie samochodu czy upadek na kocie łby.

Biedni Marla i Brent.

Oraz Paul. Kochany Paul.

Czyjeś ramię chwyciło ją mocno i odciągnęło gwałtownie do tyłu.

Usłyszała pisk hamulców Taksówka ślizgała się po bruku.

Znad kamieni unosił się smród palonej gumy.

Obróciła się, chcąc zobaczyć, kto ją pochwycił. Mężczyzna był wysoki i szczupły, z włosami w kolorze kukurydzy opadającymi na opalone czoło. Wąskie usta przypominały nacięcie brzytwą, ale twarz była śniada i przyjemna. Ubrany był w koszulę w kolorze pszenicy oraz spodnie w kratkę.

– Nic się pani nie stało? – zapytał po angielsku.

Była w szoku. Zdała sobie sprawę, jak niewiele dzieliło ją od śmierci.

– Tak mi się wydaje.

Wokół nich zebrał się tłumek. Taksówkarz wysiadł z auta i rozglądał się dokoła.

– Nic jej się nie stało, ludzie – odezwał się jej wybawca.

Potem powiedział coś po niemiecku i gapie zaczęli się rozchodzić. Rozmawiał przez chwilę, także w obcym jej języku, z taksówkarzem, który coś mu tłumaczył, po czym szybko odjechał.

– Taksówkarz bardzo przeprasza. Twierdzi, że pojawiła się pani nagle i nie wiadomo skąd.

– Byłam przekonana, że plac przeznaczony jest tylko dla pieszych – odparła. – Nie spodziewałam się tu samochodu.

– Taksówki nie powinny tu jeździć, ale zawsze trafiają się na placu. Przypomniałem o tym kierowcy i doszedł do wniosku, że najlepiej zrobi, jeśli możliwie szybko się stąd wyniesie.

– Powinien być tu jakiś znak albo coś w tym rodzaju.

– Amerykanka, prawda? W Ameryce wszystko jest oznakowane. Tu nie.

Ochłonęła trochę.

– Dzięki za wybawienie.

Uśmiechnął się, odsłaniając dwa rzędy pięknych białych zębów.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł i wyciągnął dłoń. – Nazywam się Christian Knoll.

Podała mu dłoń.

– Rachel Cutler. Całe szczęście, że pan się tutaj znalazł, panie Knoll. Nie zauważyłam tej taksówki.

– Mogło się to kiepsko skończyć, gdyby opatrzność mnie tu nie przywiodła.

– To prawda – uśmiechnęła się szeroko.

Zaczęła nagle drżeć; ogarnęła ją druga fala emocji na wspomnienie tego, co omal się nie wydarzyło.

– Proszę pozwolić, że postawię pani drinka, by mogła pani nieco uspokoić stargane nerwy.

– Nie ma potrzeby.

– Cała pani drży. Trochę wina na pewno pani nie zaszkodzi.

– Dziękuję, ale…

– Niech to będzie moja nagroda.

Tej prośbie nie mogła odmówić, przestała się więc opierać.

– W porządku. Rzeczywiście, lampka wina dobrze mi zrobi.

Ruszyła za Knollem do kawiarenki oddalonej o cztery przecznice, naprzeciw której strzelały w niebo dwie smukłe wieże katedry. Na bruku ustawiono stoły nakryte obrusami, przy których tłumnie siedzieli ludzie, przeważnie trzymając w dłoniach duże ceramiczne kufle z ciemnym piwem. Knoll zamówił dla siebie piwo, a dla niej lampkę reńskiego. Wino było białe, wytrawne i pyszne.

Przypadkowy wybawca miał rację. Miała rozstrojone nerwy Nigdy jeszcze nie otarła się tak blisko o śmierć. Zdziwiły ją myśli, które przyszły jej do głowy. Brent i Marla – to zrozumiałe. Ale Paul? I gdy o nim pomyślała, poczuła w sercu bolesne ukłucie.

Delektowała się winem, a ono powoli koiło jej nadszarpnięte nerwy.

– Muszę pani coś wyznać, pani Cutler – odezwał się Knoll.

– Niech będzie Rachel.

– A więc Rachel.

– Łyknęła jeszcze wina.

– Co chcesz mi wyznać?

– Śledziłem cię.

Te słowa ją zaintrygowały. Odstawiła kieliszek z winem.

– Co chce pan przez to powiedzieć?

– Śledziłem panią. Podążam za panią od chwili opuszczenia Atlanty.

– Uważam, że powinna dowiedzieć się o tym policja – gwałtownie się podniosła.

Knoll spokojnie popijał piwo.

– Nie widzę problemu, jeśli koniecznie chce pani tego.

Proszę tylko najpierw mnie wysłuchać.

Zastanowiła się przez moment. Siedzieli w miejscu publicznym. Za balustradą z kutego żelaza przemykały ulicą tłumy ludzi, udając się na wieczorne zakupy Co właściwie mogło się stać, jeśli zgodzi się go wysłuchać? Usiadła z powrotem.

– W porządku, panie Knoll; daję panu pięć minut.

Knoll odstawił kufel na stół.

– Przyjechałem do Atlanty na początku tygodnia, bo chciałem porozmawiać z pani ojcem. I dowiedziałem się, że właśnie zmarł. Wczoraj złożyłem wizytę w pani biurze i sekretarka poinformowała mnie, że wybiera się pani do Monachium. Zostawiłem jej swoje nazwisko oraz numer telefonu. Czy nie przekazała pani wiadomości?

– Nie rozmawiałam z nią przed wyjazdem. Jaką sprawę miał pan do ojca?

– Poszukuję Bursztynowej Komnaty i sądziłem, że on mi w tym pomoże.

– Dlaczego poszukuje pan Bursztynowej Komnaty?

– Mój mocodawca jej poszukuje.

– Tak samo jak Rosjanie.

Knoll się uśmiechnął.

– To prawda. Ale po pięćdziesięciu latach należałoby to uznać za „znalezione, niekradzione”. To chyba amerykańskie powiedzonko?

– W jaki sposób mój ojciec miał panu pomóc?

– Prowadził poszukiwania przez wiele lat. Dla Rosjan znalezienie Bursztynowej Komnaty było priorytetem.

– Ponad pięćdziesiąt lat temu.

– W przypadku tego skarbu czas nie ma znaczenia. Co najwyżej poszukiwania stają się jeszcze bardziej pasjonujące.

– Jak pan zdobył adres ojca?

Knoll wsunął dłoń do kieszeni i wyciągnął kilka złożonych kartek.

– Odnalazłem to w zeszłym tygodniu w Sankt Petersburgu.

Dzięki tym zapisom dotarłem do Atlanty Raczy pani zapewne pamiętać, że parę lat temu KGB złożyło ojcu wizytę?

Rozłożyła kartki i pogrążyła się w lekturze. Słowa pisane były cyrylicą na maszynie. Obok znajdowało się tłumaczenie angielskie, zapisane niebieskim atramentem. Natychmiast dostrzegła, czyje nazwisko widniało u góry Dania Czapajew.

Zwróciła też uwagę na to, co w notatce KGB napisano o jej ojcu:

Nawiązaliśmy kontakt. Zaprzecza, jakoby miał jakiekolwiek informacje na temat Bursztynowej Komnaty po 1958 roku. Nie zdołaliśmy zlokalizować Dani Czapajewa. Boria twierdzi, że nie zna jego adresu.

A przecież ojciec znał dokładnie miejsce zamieszkania Czapajewa! Korespondował z nim przez wiele lat. Dlaczego skłamał? Ponadto nigdy nie wspomniał jej o wizycie, którą złożyli mu funkcjonariusze KGB. Niewiele też powiedział o Bursztynowej Komnacie. Fakt, że KGB wie o niej, Marli i Brencie, wytrącił ją ponownie z równowagi. Zastanawiała się, co jeszcze ojciec przed nią ukrywał.

– Niestety, nie zdążyłem porozmawiać z pani ojcem – odezwał się Knoll. – Przyjechałem za późno. Proszę przyjąć wyrazy współczucia z powodu jego śmierci.

– Kiedy pan przyleciał?

– W poniedziałek.

– 1 czekał pan aż do wczoraj ze złożeniem wizyty w moim biurze?

– Dowiedziałem się o śmierci pani ojca i nie chciałem niepokoić. Moje sprawy mogły poczekać.

A więc śledził ją z powodu Czapajewa. To trochę złagodziło jej napięcie. Być może ten człowiek mówi prawdę, ale wolała zachować ostrożność. Ten przystojny i szarmancki mężczyzna nadal był kimś zupełnie obcym, choć wiedziała, że nazywa się Christian Knoll. Co gorsza, był obcy w obcym kraju.

– Czy przyleciał pan tym samym rejsem co ja? Skinął potakująco głową.

– Ledwo zdążyłem na samolot.

– Dlaczego czekał pan aż do teraz, żeby ze mną porozmawiać?

– Nie byłem pewien, w jakim celu pani przyjechała. Gdyby się okazało, że wizyta ma charakter prywatny, nie chciałem przeszkadzać. Gdyby zaś wiązała się z Bursztynową Komnatą, zamierzałem porozmawiać z panią.

– Nie bardzo mi się podoba fakt, że pan mnie śledził, panie Knoll. Powiem więcej: cholernie mi się to nie podoba.

Patrzyła mu prosto w oczy.

– A może jednak był to szczęśliwy zbieg okoliczności? – Przemknęła jej przed oczami taksówka. Chyba miał rację. – I proszę, mam na imię Christian – dodał.

Pomyślała, że powinna być milsza. Nie ma potrzeby okazywania mu wrogości. Przecież w końcu uratował jej życie.

– W porządku. Niech będzie Christian.

– Czy ta podróż ma związek z Bursztynową Komnatą?

– Nie wiem właściwie, co odpowiedzieć na to pytanie.

– Gdybym chciał ci zrobić krzywdę, po prostu mogłem pozwolić, żeby taksówkarz cię potrącił.

Niezły argument, ale niekonieczne prawdziwy.

– Frau Cutler, jestem zawodowym detektywem. Zajmuję się dziełami sztuki. Znam niemiecki i znam dobrze ten kraj.

Zapewne potrafi pani ferować wyroki w sądzie, ale chyba jako detektyw jest pani nowicjuszką, prawda?

Nie odpowiedziała.

– Interesują mnie informacje na temat Bursztynowej Komnaty, nic ponadto. Powiedziałem pani, co udało mi się ustalić. I proszę o dokładnie to samo.

– A jeśli odmówię i zwrócę się do policji?

– Po prostu zniknę pani z oczu, ale nie przestanę śledzić.

– Muszę się dowiedzieć, co pani zamierza tu robić. Proszę nie brać tego na własne barki. Dla mnie pani stanowi trop, który muszę sprawdzić do końca. Pomyślałem, że gdybyśmy pracowali razem, udałoby się nam zaoszczędzić mnóstwo czasu.

Knoll był bezczelny i niebezpieczny, ale to się jej w nim podobało. Mówił konkretnie i na temat; wiedział, czego chce.

Próbowała znaleźć w jego twarzy ślad podstępu, ale nic takiego nie dostrzegła. Podjęła więc błyskawiczną decyzję, taką, do jakich przywykła na sądowej sali.

– W porządku, Knoll. Przyjechałam tu z zamiarem odnalezienia Danii Czapajewa. Najprawdopodobniej jest to ta sama osoba, o której mowa w notatce. Jeśli tak, to mieszka w Kehlheim.

Knoll podniósł kufel i pociągnął duży łyk piwa.

– To na południu, bliżej Alp i granicy z Austrią. Znam tę miejscowość.

– Obydwaj z ojcem najwyraźniej interesowali się Bursztynową Komnatą. Teraz wydaje mi się to oczywiste, choć wcześniej nawet go o to nie podejrzewałam.

– Czy wiesz, jakiego rodzaju informacje może posiadać Herr Czapajew?

Postanowiła nie wspominać o listach pozostawionych przez ojca.

– Nie wiem nic oprócz tego, że kiedyś razem pracowali.

Ty zresztą też, jak sądzę, o tym wiedziałeś.

– Jak natrafiłaś na jego nazwisko? Postanowiła skłamać.

– Ojciec często mi o nim opowiadał. Kiedyś byli bliskimi przyjaciółmi.

– Naprawdę mogę się przydać, Frau Cutler.

– Mówiąc całkiem szczerze, liczyłam na odrobinę samotności.

– Doskonale to rozumiem. Przypominam, sobie, jak się czułem, kiedy odszedł mój ojciec. Przeżyłem jego śmierć bardzo głęboko.

Wyznanie zabrzmiało szczerze; ujął ją wrażliwością i taktem. Ale przecież nie przestał być obcy.

– Potrzebujesz wsparcia. Jeśli ten Czapajew ma jakieś informacje, pomogę ci je od niego wyciągnąć. Wiem bardzo wiele o Bursztynowej Komnacie. Ta wiedza również może okazać się przydatna.

Znów nie odpowiedziała.

– Kiedy planujesz wyruszyć na południe? – zapytał Knoll.

– Jutro rano – odpowiedziała bez zastanowienia.

– Czy pozwolisz się tam zawieźć?

– Zabraniam dzieciom, by podwoził je ktokolwiek obcy.

– Dlaczego sama miałabym postąpić inaczej?

Uśmiechnął się. Podobał jej się jego uśmiech.

– Byłem szczery i otwarty z twoją sekretarką, podałem jej nazwisko i wyjawiłem zamiary. Zostawiłem zbyt oczywisty ślad jak na człowieka, który życzyłby ci źle – powiedział i dopił piwo. – W każdym razie, i tak będę za tobą jechał do Kehlheim.

Podjęła kolejną szybką decyzję. Trochę ją to zaskoczyło.

– W porządku. Pojedziemy tam razem. Mieszkam w hotelu „Waldeck”. O parę przecznic stąd, przy tej ulicy.

– Mam pokój w hotelu „Elisabeth” po przeciwnej stronie ulicy.

Pokiwała głową z niedowierzaniem i uśmiechem.

– Czyż mogłoby być inaczej?

Knoll patrzył, jak Rachel Cutler znika w tłumie.

Do tej pory wszystko szło całkiem nieźle.

Rzucił parę euro na stół i wyszedł z kawiarni. Minął kilka narożników i przeszedł przez Marienplatz obok targowiska, po którym kręcili się już pierwsi klienci; następnie wzdłuż Maximilianstrasse, eleganckiego bulwaru, przy którym mieściły się muzea, urzędy oraz wytworny sklepy. Przed oczami wyrósł mu kolumnowy portyk Teatru Narodowego. Widział taksówki ustawione wokół pomnika Maksymiliana Józefa, pierwszego króla. Bawiarii. Cierpliwie oczekiwały na pasażerów, pierwszych tego popołudnia. Przeszedł przez ulicę i podszedł do czwartej taksówki stojącej w kolejce. Taksówkarz stał oparty o drzwi mercedesa z rękami założonymi na piersiach.

– Było dobrze? – zapytał kierowca po niemiecku.

– Wystarczająco.

– Czy moje przedstawienie okazało się przekonujące?

– Bez reszty – odparł Knoll i wręczył mężczyźnie zwitek banknotów euro.

– Praca z tobą jest dla mnie przyjemnością, Christianie.

– 1 ja lubię z tobą pracować, Erichu.

Znał taksówkarza dobrze; korzystał wcześniej z jego usług, bywając w Monachium. Człowiek ten był jednocześnie niezawodny i przekupny, a takich przymiotów Knoll spodziewał się po ludziach, którym powierzał jakieś zadania.

– Christian, czyżbyś robił się miękki?

– Jak to?

– Chciałeś ją przestraszyć, a nie zabić. To do ciebie niepodobne.

Uśmiechnął się.

– Nic tak nie wzbudza zaufania jak uratowanie komuś życia.

– Chcesz ją przerżnąć czy jak?

Nie zamierzał mówić więcej; ten człowiek może mu się jeszcze przydać w przyszłości. Skinął głową.

– To niezły sposób, by zajrzeć jej do majtek, nie sądzisz? Taksówkarz przeliczył banknoty.

– Pięćset euro to sporo jak za dupę.

Knoll pomyślał, że za Bursztynową Komnatę dostanie dziesięć milionów euro, i to dopiero będzie sporo. Potem przypomniał sobie Rachel Cutler. Niewątpliwie go pociągała i nie przestał o niej myśleć, odkąd się rozstali.

– Wcale nie tak dużo – odparł.

25

ATLANTA, GEORGIA 12.35

Paul był zaniepokojony. Zrezygnował z lunchu i został w biurze, czekając na telefon od Rachel. W Niemczech była już szósta trzydzieści po południu. Wspominała wprawdzie, że spędzi noc w Monachium, zanim wyruszy do Kehlheim.

Nie był pewien, czy zamierzała zadzwonić dzisiaj, czy dopiero jutro, gdy będzie na południu u podnóża Alp. Nie był pewien, czy w ogóle będzie pamiętała, że obiecała zadzwonić.

Rachel nie owijała niczego w bawełnę, była agresywna i nieustępliwa. Zawsze. Jej niezależna osobowość czyniła z niej dobrego sędziego. Ale jednocześnie utrudniała zaakceptowanie jej, a jeszcze bardziej – polubienie. Nie miała wielu przyjaciół, chociaż w głębi duszy była ciepła i wrażliwa. Wiedział o tym. Niestety, oni oboje byli niczym ogień i woda. Ale czy naprawdę? Oboje woleli zjeść spokojnie kolację w domu niż w zatłoczonej restauracji, obejrzeć film na kasecie wideo z wypożyczalni niż wybrać się do teatru.

Popołudnie spędzone z dziećmi w zoo sprawiało im znacznie większą przyjemność niż wieczór spędzony w mieście. Zdawał sobie sprawę, że cierpiała z powodu ojca. Karol i Rachel byli z sobą zżyci i jeszcze bardziej się zbliżyli po ich rozwodzie.

Boria usiłował za wszelką cenę połączyć ich ponownie.

Nawet w swoim ostatnim liście napisał, że powinna dać Paulowi jeszcze jedną szansę.

Jednak to nie wydawało się możliwe. Rachel z determinacją stała na stanowisku, że nie mogą być razem. Odtrącała jego wyciągniętą do zgody rękę. Może powinien wreszcie dać jej spokój, zrezygnować. Ale martwiła go zupełna pustka w jej towarzyskim życiu. Wiedział także, że tylko jemu ufała i tylko na nim mogła polegać. Naprawdę niewielu mężczyznom byłe żony pozostawiały klucze do mieszkania. A on w dodatku był nadal współwłaścicielem domu. Prowadzili wspólny rachunek inwestycyjny. Nigdy nie nalegała, by zamknąć ich konto w Merrill Lynch; on zarządzał lokatą przez ostatnie trzy lata i nigdy nie miała najmniejszych zastrzeżeń co do sposobu, w jaki to robił.

Wpatrywał się w aparat telefoniczny Dlaczego nie dzwoni? Co się stało? Niejaki Christian Knoll ponoć deptał jej po piętach. Był chyba niebezpieczny A może nie. Wszystkie informacje na ten temat uzyskał od Jo Myers, atrakcyjnej brunetki z niebieskimi oczami i bardzo zgrabnymi nogami. Potrafiła zachować zimną krew, odpowiadała rzeczowo na jego pytania.

Szybko i zdecydowanie. Odniósł nawet wrażenie, że wyczuła, iż on nadal kocha Rachel i że miał wątpliwości, czy powinna wybierać się w podróż do Niemiec. Chyba zbyt pochopnie opowiedział tej Myers wszystko; teraz odczuwał w związku z tym coraz większy niepokój. Rachel nie miała żadnych powodów, by jechać do Niemiec. Tego był pewien. Bursztynowa Komnata jej tak naprawdę nie interesowała i wydawało się mało prawdopodobne, by Dania Czapajew jeszcze żył.

Sięgnął ręką na biurko po listy napisane przez zmarłego teścia. Odnalazł ten przeznaczony dla Rachel i raz jeszcze przeczytał niemal połowę:

Czy ją znaleźliśmy? Być może. Żaden z nas nigdy tam nie dotarł i nie sprawdził tego. W tamtym czasie zbyt wiele osób wpadło na trop; kiedy zaś znaleźliśmy się niemal u celu, nie mieliśmy już złudzeń, że Sowieci znacznie gorsi od Niemców.

Postanowiliśmy pozostawić ją w spokoju. Wraz z Danią przysięgliśmy sobie, że nigdy nie ujawnimy tego, co wiemy albo może po prostu sądzimy, że wiemy. Dopiero kiedy Yancy zaoferował się, że przeprowadzi dyskretne dochodzenie i sprawdzi informację, którą kiedyś uznałem za wiarygodną, podjąłem ponownie wysiłki. Zadawał pytania podczas swojej ostatniej podróży do Włoch.

Nigdy się nie dowiemy, czy eksplozja na pokładzie samolotu była związana z przeprowadzonym przez niego śledztwem, czy z czymś innym. Wiem tylko, że poszukiwanie Bursztynowej Komnaty jest bardzo niebezpieczne.

Przeczytał jeszcze fragment i po raz kolejny natrafił na ostrzeżenie:

Ale nigdy, absolutnie nigdy nie podejmuj poszukiwań Bursztynowej Komnaty. Przypomnij sobie historię Faetona i łzy jego sióstr Heliad. Jego ambicję oraz ich smutek i żal.

Paul czytał sporo klasyki, ale nie mógł sobie przypomnieć szczegółów. Trzy dni temu Rachel odpowiedziała dość wymijająco, kiedy podczas kolacji zapytał ją o ten mit.

Włączył komputer i Internet. W wyszukiwarce wpisał „Faeton i Heliady”. Na ekranie pojawił się rezultat wyszukiwania: kilkaset stron z linkami. Wybrał kilka na chybił trafił. Najlepsza okazała się strona Mityczny świat Edith Hamilton. Przejrzał ją i znalazł mit o Faetonie, a w bibliografii wzmiankę, że cytat pochodzi z Przemian Owidiusza.

Przeczytał cały mit. Był bardzo barwny i jednocześnie profetyczny.

Faeton, syn z nieprawego łoża Heliosa, boga słońca, dotarł w końcu do ojca. Bóg, odczuwając wyrzuty sumienia, zgodził się spełnić jedno jego życzenie. Chłopak natychmiast poprosił, by ojciec pozwolił mu pojeździć ognistym rydwanem po niebie od brzasku aż po zmierzch. Helios usiłował wyperswadować ten pomysł synowi, tłumacząc, że jest to czyn szalony i niebezpieczny. Ale nadaremnie; młodzieniec nie dał się zniechęcić. W końcu Helios spełnił jego życzenie, ale ostrzegł, że rydwanem trudno jest kierować. Jego przestrogi wydały się Faetonowi przesadzone.

Oczami wyobraźni widział siebie w cudownym rydwanie, jak panuje nad wierzchowcami, których sam Zeus nie potrafił okiełznać.

Gdy Faeton w końcu wyruszył, zrozumiał, że ostrzeżenia ojca były jak najbardziej uzasadnione, bo natychmiast utracił kontrolę nad rydwanem. Rumaki popędziły najpierw w górę, a potem zanurkowały w dół i znalazły się tak blisko ziemi, że groziło to totalną pożogą. Zeus, nie mając wyboru, cisnął gromem w rydwan, zabijając Faetona. Jego płonące ciało wpadło w nurty cudownej rzeki Erydan. Mieszkające w niej najady, pełne żalu, że zginął tak odważny młodzieniec, wyprawiły mu pochówek. Siostry Faetona, Heliady, przybyły na jego grób pogrążone w żałobie. Zeus ulitował się nad ich bólem i przemienił je w topole, których liście od tej pory smutno szumią nad brzegami Erydanu.

Przeczytał ostatnie linijki na ekranie:

Lecz ciągle płyną łzy i krzepnąc, przemieniają się w słońcu w bursztyn, który czystą rzeką spływa.

Natychmiast przyszedł mu na myśl egzemplarz Przemian Owidiusza na regale w domu Borii. Karol usiłował ostrzec Rachel, ale nie posłuchała. Podobnie jak Faeton, przedsięwzięła szaloną podróż, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństw i nie myśląc o ryzyku. Czy Christian Knoll odegra rolę Zeusa? Czy ciśnie w nią gromem?

Znów spojrzał wyczekująco na aparat telefoniczny. Do cholery, zadzwoń wreszcie.

Co właściwie powinien zrobić?

Nie mógł jej pomóc. Musiał zostać z dziećmi, opiekować się nimi i czekać, aż Rachel zakończy romantyczną walkę z wiatrakami. Mógł zadzwonić na policję, a nawet zawiadomić stróży prawa w Niemczech. Ale gdyby Christian Knoll był tylko wszędobylskim detektywem, Rachel z pewnością nigdy by Poulowi nie darowała. Bezlitośnie nazwałaby go w najlepszym razie – panikarzem.

On zaś nie miał ochoty usłyszeć tego po raz kolejny.

Istniało jednak rozwiązanie. I ono wydało mu się najrozsądniejsze. Spojrzał na zegarek. Dochodziła druga po południu. Za dziesięć ósma w Niemczech, czyli wieczór. Sięgnął po książkę telefoniczną, znalazł numer i zatelefonował do Delta Airlines. W słuchawce odezwał się miły głos pracownika działu rezerwacji.

– Interesuje mnie rejs z Atlanty do Monachium dziś wieczorem.

26

KEHLHEIM, NIEMCY SOBOTA, 17 MAJA, 8.05

Suzanne nie traciła czasu. Gdy tylko opuściła wczoraj biuro Paula Cutlera, natychmiast poleciała do Nowego Jorku i złapała rejs do Paryża o szóstej trzydzieści po południu. Na miejscu wylądowała tuż po dziesiątej wieczorem czasu miejscowego i krótko potem wsiadła w rejsowy samolot Air France, który był w Monachium przed pierwszą w nocy. Przespała się trochę w hotelowym pokoju i popędziła wynajętym audi na południe: najpierw autostradą E-533 do Oberammergau, potem skręciła w lewo w wijącą się serpentynami górską drogę prowadzącą do alpejskiego jeziora o nazwie Fórggensee, na wschód od Fussen.

Miejscowość Kehlheim stanowiła bezładne zbiorowisko domów z kolorowymi elewacjami i spadzistymi dachami na wschodnim brzegu jeziora. Strzelista wieża kościoła w centrum dominowała nad miastem; stała na Marktplatz o luźnej zabudowie. Po drugiej stronie jeziora górskie zbocza porośnięte były lasami. W oddali na niebieskoszarej tafli wody dostrzegła kilka łódek sunących po wodzie z podniesionymi żaglami; przypominały motyle, które zrobiły sobie chwilę odpoczynku na lekkiej bryzie.

Zaparkowała na południe od kościoła. Ryneczek pokryty kocimi łbami zapełniali przekupnie, którzy przybyli tutaj na sobotni poranny targ. Powietrze przesiąknięte było zapachem surowego mięsa, gnijących produktów spożywczych oraz dymu tytoniowego. Maszerowała wśród różnobarwnych straganów między tłumami tutejszych mieszkańców. Dzieci bawiły się hałaśliwie w niewielkich gromadkach. Z dala dobiegały odgłosy uderzeń młota. Starszy mężczyzna stojący za straganem przyciągnął jej uwagę siwymi włosami i zakrzywionym nosem. Musiał być mniej więcej rówieśnikiem Dani Czapajewa. Podeszła i zachwyciła się oferowanymi przez niego jabłkami i wiśniami.

– Piękne owoce – powiedziała po niemiecku.

– Sam je wyhodowałem – odparł staruszek.

Kupiła trzy jabłka i uśmiechnęła się ciepło do starca.

Jej przebranie było majstersztykiem. Peruka blond, lekko rudawa; jasna cera, orzechowe oczy. Powiększyła biust o dwa rozmiary za pomocą dwóch silikonowych wkładek. Pogrubiła też biodra i uda oraz naciągnęła dżinsy o dwa rozmiary większe. Flanelowa koszula w szkocką kratę oraz kowbojskie buty z cholewami dopełniały całości. Oczy zasłoniła przeciwsłonecznymi okularami, niezbyt ciemnymi, by nie wzbudzały podejrzeń. W razie czego naoczni świadkowie z pewnością powiedzą, że widzieli cycatą blondynę przy kości.

– Może wie pan, gdzie mieszka Dania Czapajew? – zapytała. – To stary człowiek. Mieszka tu od dawna. Jest przyjacielem mojego dziadka. Przywiozłam mu prezent, ale zapomniałam o adresie. Szczęśliwie zapamiętałam nazwę tej osady.

Starszy człowiek pokręcił głową.

– To niedorzeczne, Fraulein.

Uśmiechnęła się, pokornie przyjmując reprymendę.

– Wiem, ale taka właśnie jestem. Zawsze bujam myślami w obłokach.

– Nie wiem, gdzie mieszka Czapajew. Pochodzę z Nesselwang, na zachód stąd. Ale jeśli pani chce, mogę zapytać kogoś z miejscowych.

Zanim zdążyła go powstrzymać, krzyknął coś do mężczyzny stojącego po drugiej stronie placu. Nie chciała zbytnio nagłaśniać swoich poszukiwań. Obaj mężczyźni rozmawiali po francusku, a w tym języku nie była biegła; zdołała wyłapać tylko pojedyncze słowa. Czapajew. Na północ. Trzy kilometry stąd. Nad jeziorem.

– Eduard zna Czapajewa. Mieszka na północy. Trzy kilometry stąd. Tuż nad brzegiem jeziora. Musi pani jechać tamtą drogą. Nieduża alpejska chata z kamienia.

Uśmiechnęła się i skinęła głową na pożegnanie. Już miała odejść, gdy usłyszała, jak mężczyzna po drugiej stronie targowiska zawołał:

– Julius! Julius!

Chłopiec w wieku około dwunastu lat podbiegł do straganu. Miał jasnobrązowe oczy oraz milutką twarz. Straganiarz powiedział mu coś i chłopak pędził teraz biegiem w jej stronę.

Daleko z tyłu stado dzikich kaczek uniosło się z jeziora w zamglone poranne niebo.

– Szuka pani Czapajewa? – zapytał chłopiec. – To mój dziadek. Mogę panią zaprowadzić.

Jego chłopięce oczy spoglądały z podziwem na jej obfity biust. Uśmiechnęła się.

– A więc prowadź.

Mężczyźni w każdym wieku dawali sobą manipulować i dlatego byli tacy przydatni.

27

9.15

Rachel zerkała ukradkiem z przedniego siedzenia na Christiana Knolla. Pędzili na południe autostradą E-533; pół godziny temu wyruszyli z Monachium na południe. Przez przyciemnione szyby volvo widziała urwiste szczyty wyłaniające się zza mgły: śnieg bielił się wysoko na skalnych graniach, stoki pokryte były bujną zielenią jodeł i modrzewi.

– Tu jest naprawdę pięknie – powiedziała zachwycona.

– Wiosna to najlepsza pora na wizytę w Alpach. Czy to twój pierwszy pobyt w Niemczech?

' Przytaknęła.

– Jestem pewien, że bardzo ci się tu spodoba.

– Ty pewnie wiele podróżujesz?

– Nieustannie.

– A gdzie mieszkasz na stałe?

– Mam mieszkanie w Wiedniu, ale rzadko w nim bywam.

– Moja praca wiąże się z rozjazdami po całym świecie.

Przyglądała się bacznie swemu enigmatycznemu szoferowi. Miał szerokie i muskularne barki oraz długie i mocne ramiona. Znów ubrany był na sportowo. Koszula w kratę, dżinsy, buty do kostek oraz delikatny zapach wody kolońskiej. Był pierwszym Europejczykiem, z którym rozmawiała tak długo. Może to ją fascynowało. Bo z pewnością rozbudził jej zainteresowanie.

– W notatce KGB stwierdzono, że masz dwójkę dzieci.

– A mąż? – zapytał Knoll.

– Były mąż. Jesteśmy rozwiedzeni.

– W Ameryce to sprawa powszednia.

– Co tydzień w sądzie przeprowadzam co najmniej setkę takich rozpraw.

Knoll pokiwał z niedowierzaniem głową.

– To prawdziwa hańba.

– Chyba ludzie nie potrafią już żyć razem.

– Czy twój małżonek także jest prawnikiem?

– Jednym z najlepszych.

Volvo śmignęło z ogromną prędkością lewym pasem.

– Zdumiewające. To auto rozwija prędkość ponad stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę.

– Nawet około dwustu – odparł Knoll. – Teraz pędzimy ponad sto pięćdziesiąt.

– U nas tak nie można.

– Czy jest dobrym ojcem? – zapytał Knoll.

– Mój były? Och, tak. Bardzo dobrym.

– Lepszym ojcem niż mężem?

Dziwne były te jego pytania. Nie widziała jednak powodu, by mu nie odpowiedzieć. Powierzchowna znajomość bez kontynuacji pozwalała na nieco większą wylewność; mogła się wygadać, nie mając mu za złe wtrącania się w jej sprawy osobiste.

– Nie powiedziałabym tak. Paul jest naprawdę dobrym człowiekiem. Większość kobiet byłaby zachwycona, mając go za męża.

– Dlaczego ty nie byłaś?

– Nie powiedziałam, że nie byłam. Po prostu nie mogliśmy się na co dzień porozumieć.

Knoll usłyszał w jej głosie zażenowanie.

– Nie mam zamiaru wścibiać nosa w nie swoje sprawy.

– Po prostu interesują mnie ludzie. Nie mając domu, stałego adresu ani korzeni, chciałbym po prostu wiedzieć, jak żyją zwykli ludzie. To tylko ciekawość. Nic ponadto.

– W porządku. Nie czuję się urażona – odparła; na kilka chwil jednak zamilkła. Potem znów podjęła rozmowę: – Muszę zadzwonić i powiedzieć Paulowi, gdzie się zatrzymałam. On opiekuje się naszymi dziećmi.

– Możesz to zrobić wieczorem.

– Nie był zachwycony tym, że tu przyjechałam. On i mój ojciec byli zdania, że powinnam się trzymać od tego z dala.

– Rozmawiałaś o tym z ojcem przed śmiercią?

– Ależ skąd. Zostawił mi list razem z testamentem.

– Więc dlaczego się tu wybrałaś?

– Po prostu poczułam, że muszę to zrobić.

– Rozumiem doskonale. Bursztynowa Komnata jest rzeczywiście niezwykłym skarbem. Ludzie szukają jej od zakończenia wojny i wciąż nie tracą nadziei.

– Tak właśnie słyszałam. Ale na czym polega jej niezwykłość?

– Trudno to wytłumaczyć. Zwykle sztukę każdy człowiek odbiera po swojemu. Natomiast Bursztynowa Komnata, co ciekawe, poruszała wszystkich jednakowo. I to jest w niej najbardziej fascynujące. Pisano o niej już w dziewiętnastym oraz na początku dwudziestego wieku. Wszyscy podzielali opinię, że jest przecudowna. Proszę sobie wyobrazić komnatę, której wszystkie ściany są wyłożone bursztynem…

– Mogę sobie to wyobrazić.

– Bursztyn jest bardzo cenny. Wiesz o nim coś więcej? zapytał Knoll.

– Chyba niewiele.

– To po prostu skamieniała żywica. Jej wiek ocenia się na czterdzieści do pięćdziesięciu milionów lat. Drzewny sok przeobrażający się w kamień w ciągu niezmiernie długiego czasu stał się klejnotem. Starożytni Grecy nazywali go elektronem, czyli „substancją słońca”. Z powodu koloru oraz dlatego, że pocierany wytwarza ładunek elektryczny. Chopin pocierał palcami bursztynowe korale, zanim zasiadł do fortepianu. Bursztyn jest ciepły w dotyku; oprócz tego zapobiega nadmiernemu wydzielaniu potu.

– O tym nie wiedziałam.

– Rzymianie wierzyli, że ludziom urodzonym pod znakiem Lwa bursztyn przynosi szczęście. Natomiast zodiakalnym Bykom zwiastuje kłopoty.

– A więc ja powinnam nosić biżuterię z bursztynu.

– Urodziłam się pod znakiem Lwa.

Uśmiechnął się.

– Jeśli wierzysz w takie bajki… Średniowieczni medycy przepisywali inhalacje z bursztynu na bóle gardła. Opary rozgrzanego jantaru wydzielają intensywną woń, która prawdopodobnie ma właściwości lecznicze. Rosjanie zwą to „zapachem morza”. Oni także… Przepraszam, czy ja cię nie nudzę?

– Ależ skąd! To fascynujące.

– Podobno bursztyny przyspieszają też dojrzewanie owoców. Jest taka arabska legenda o szachu, który polecił swemu ogrodnikowi przynieść na stół świeże gruszki.

– Nie był to jednak sezon na gruszki; pierwsze owoce miały dojrzewać dopiero za miesiąc. Szach groził, że skróci delikwenta o głowę, jeśli ten nie dostarczy mu dojrzałych gruszek. Wtedy nieszczęśnik zerwał kilka owoców i spędził noc na modłach do Allacha. Palił przy tym bursztynowe trociczki. Następnego dnia gruszki były różowe, słodkie i naprawdę dojrzałe. Oczywiście, uznał to za odpowiedź na swoje modły – zakończył opowieść Knoll, po czym wzruszył ramionami. – Nie wiadomo, prawda to czy nie… Ale w oparach z bursztynu jest etylen, który, jak wiadomo, przyspiesza dojrzewanie. Oprócz tego zmiękcza skórę. Egipcjanie stosowali między innymi bursztyn do mumifikowania ciał.

– Moja wiedza na temat bursztynu ogranicza się do wyrobów jubilerskich. Widziałam też kiedyś ilustracje przedstawiające bryłki bursztynu z zatopionymi w nich owadami oraz liśćmi. I to chyba wszystko.

– Dla Francisa Bacona bursztyn był „czymś więcej niż królewskim grobowcem”. Badacze twierdzą, że jantar jest wehikułem czasu. Artyści podpatrują jego przeróżne barwy.

Istnieje ponad dwieście pięćdziesiąt odcieni skamieniałej żywicy. Niebieskie i zielone są najrzadsze; czerwony, żółto – brązowy oraz złoty trafiają się z kolei najczęściej. Powstały całe gildie, które kontrolowały dystrybucję bursztynu.

Bursztynowa Komnata w osiemnastym wieku stanowiła niedościgły wzór tego, co człowiek własnymi rękami potrafi z tego surowca stworzyć.

– Jesteś dobrze zorientowany w tych sprawach.

– To mój fach.

– Samochód zwolnił.

– Zjeżdżamy z autostrady – poinformował Knoll i skręcając, nieco zwolnił. – Odtąd będziemy jechać na zachód drogą lokalną. Już niedługo będziemy w Kehlheim.

Wyprostował kierownicę i zmienił bieg, nabierając ponownie prędkości.

– Dla kogo pracujesz? – zapytała dla odmiany ona.

– Nie mogę powiedzieć. Mój mocodawca nie życzyłby sobie tego.

– Z pewnością jest zamożnym mężczyzną.

– Skąd ten wniosek?

– Skoro każe ci jeździć po całym świecie w poszukiwaniu dzieł sztuki… Nie jest to hobby dla przeciętnie zarabiającego mężczyzny.

– Nie powiedziałem wcale, że mój pryncypał jest mężczyzną.

– Istotnie, tego nie powiedziałeś – Rachel się uśmiechnęła.

– Sprytny fortel, Wysoki Sądzie.

Zielone łąki poprzecinane były zagajnikami wysokich jodeł, ciągnącymi się wzdłuż szosy. Otworzyła okno i wciągnęła w płuca świeże powietrze.

– Wspinamy się coraz wyżej, prawda?

– Tu zaczynają się Alpy i ciągną na południe aż do Włoch.

– Gdy dojedziemy do Kehlheim, powietrze będzie jeszcze bardziej rześkie.

Zastanawiała się wcześniej, dlaczego miał na sobie sweter z długimi rękawami i długie spodnie. Ona ubrała się w szorty koloru khaki oraz bluzkę z krótkim rękawem i kołnierzykiem przypinanym na dwa guziki. Nagle zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy od rozwodu z Paulem jechała samochodem prowadzonym przez mężczyznę. Zwykle towarzyszyły jej dzieci, ojciec lub jakaś przyjaciółka.

– Chciałbym jeszcze raz powtórzyć to, co powiedziałem wczoraj. Naprawdę jest mi bardzo przykro z powodu śmierci twojego ojca – oświadczył Knoll.

– Był już staruszkiem.

– To zawsze przykre, gdy odchodzą rodzice. Ale pewnego dnia musimy ich stracić.

Jego słowa wydawały się jej szczere. Na pewno były taktowne. To bardzo miłe z jego strony, że okazuje jej tyle współczucia.

A to jeszcze bardziej ją rajcowało.

28

11.45

Rachel spojrzała badawczo na twarz starego człowieka, który otworzył im drzwi. Niski mężczyzna o pociągłej twarzy, na głowie srebrne loki. Na przywiędłych policzkach i szyi szara kilkudniowa szczecina. Był szczupły; jego skóra wyglądała jak posypana talkiem, a pomarszczona twarz przywodziła na myśl orzech włoski. Musiał mieć co najmniej osiemdziesiąt lat. W pierwszej chwili pomyślała nawet, że to ojciec; ten człowiek bardzo go jej przypominał.

– Dania Czapajew? Nazywam się Rachel Cutler. Jestem córką Karola Borii.

Stary człowiek przyglądał się jej uważnie.

– Widzę go w twojej twarzy i oczach.

– Ucieszyłby się z tego – odpowiedziała z uśmiechem. Czy mogę wejść?

– Oczywiście – odparł Czapajew.

Weszła, a za nią Knoll. Parterowy budynek wzniesiono z drewna, miejscami pokrywał go złuszczony tynk. Dom Czapajewa był ostatni z kilku usytuowanych wzdłuż obsadzonej drzewami szosy wychodzącej z Kehlheim.

– W jaki sposób mnie znaleźliście? – zapytał Czapajew.

– Posługiwał się językiem angielskim znacznie lepiej niż jej ojciec.

– Zapytaliśmy w miasteczku o pana adres – odpowiedziała.

Salon był przytulny i ciepły; w kominku trzaskał ogień.

Dwie lampy paliły się obok sofy, na której usiedli Rachel i Knoll. Czapajew opadł na drewniany bujany fotel, spoglądając na gości. Powietrze przesiąknięte było zapachem cynamonu i kawy. Gospodarz zaproponował im coś do picia, ale oboje podziękowali. Przedstawiła Knolla, potem poinformowała Czapajewa o śmierci ojca. Stary człowiek zdawał się poruszony tą wieścią. Przez chwilę siedział w milczeniu; w jego zmęczonych oczach zaszkliły się łzy.

– Był dobrym człowiekiem. Najlepszym z ludzi – odezwał się w końcu.

– Zjawiłam się tutaj, panie Czapajew…

– Dania, proszę. Mów mi po imieniu.

– W porządku. Przyjechałam tu ze względu na korespondencję, którą ty i mój ojciec wymienialiście między sobą.

– Czytałam wasze listy Są w nich wzmianki o Bursztynowej Komnacie. Tata wspominał, że mieliście wspólny sekret oraz że jesteście już zbyt starzy, by podjąć poszukiwania. Chciałam się dowiedzieć czegoś więcej.

– Po co, moje dziecko?

– Wydaje mi się, że to było ważne dla taty.

– Czy kiedykolwiek rozmawiał z tobą na ten temat?

– Opowiadał trochę o wojnie oraz o tym, czym zajmował się po jej zakończeniu.

– Może miał powody, by zachować milczenie.

– Jestem pewna, że tak było; ale teraz taty już nie ma.

Czapajew siedział w milczeniu, sprawiając wrażenie, że się nad czymś zastanawia. Na jego zniszczonej przez lata twarzy migało światło płomieni z kominka. Spojrzała na Knolla: bacznie obserwował gospodarza. Musiała powiedzieć o listach i nie uszła jej uwagi reakcja Christian. Nic dziwnego; wcześniej świadomie to przed nim zataiła. Postanowiła, że wyjaśni wszystko później.

– Chyba już nadszedł czas – odezwał się cicho Czapajew Zastanawiałem się, kiedy do tego dojdzie. Zapewne teraz jest właściwy moment.

Usłyszała, jak siedzący obok niej Knoll odetchnął z ulgą.

Przebiegł ją na wskroś zimny dreszcz. Czy możliwe, że ten stary człowiek wiedział, gdzie ukryto Bursztynową Komnatę?

– Ten potwór, Erich Koch – wyszeptał Czapajew.

– Nie zrozumiała.

– Koch?

– Gauleiter - wyjaśnił Knoll. – Gubernator jednej z prowincji Hitlera. Koch sprawował władzę w Prusach i na Ukrainie. Jego zadaniem było wyciśnięcie każdej tony ziarna, każdej uncji stali i wszystkich sił z każdego słowiańskiego robotnika przymusowego, którego zdybał na podległych swojej władzy obszarach.

Starzec westchnął.

– Koch zwykł mówić, że gdyby spotkał Ukraińca godnego zasiąść z nim przy jednym stole, natychmiast by go zastrzelił. Chyba powinniśmy mu być wdzięczni za tę bezwzględność. Udało mu się bowiem przemienić czterdzieści milionów Ukraińców, którzy przywitali niemieckich okupantów jak wyzwolicieli spod reżimu Stalina, w zaciekłych partyzantów, darzących Niemców głęboką nienawiścią. To naprawdę było wielkie osiągnięcie.

Knoll nie zareagował, a Czapajew ciągnął dalej:

– Po wojnie Koch bawił się w kotka i myszkę z Rosjanami oraz Niemcami, posługując się Bursztynową Komnatą jako gwarancją przeżycia. Karol i ja przyglądaliśmy się jego manipulacjom, ale nie puszczaliśmy pary z ust.

– Nie bardzo rozumiem. – Rachel czuła się trochę jak na tureckim kazaniu.

– Po wojnie Koch był sądzony w Polsce i został skazany na śmierć za zbrodnie wojenne. Jednak Sowieci ciągle odraczali egzekucję. Trzymał ich w szachu, bo twierdził, że wie, gdzie ukryto Bursztynową Komnatę. To właśnie Koch zlecił przewiezienie tego skarbu spod ówczesnego Leningradu do Królewca w 1941 roku. Także on kazał ją ewakuować na zachód w 1945 roku. Rzekomą wiedzę na ten temat wykorzystywał, by odsuwać w czasie wykonanie wyroku. Nie miał przecież cienia wątpliwości, że Rosjanie go uśmiercą, gdy tylko ujawni kryjówkę – wyjaśnił Knoll.

Zaczęła sobie przypominać fakty, o których czytała w artykułach zgromadzonych przez ojca.

– W końcu uzyskał gwarancje, prawda?

– W połowie lat sześćdziesiątych minionego wieku – powiedział Czapajew. – Ale jak głupi utrzymywał, że nie potrafi przypomnieć sobie dokładnie miejsca. Królewiec przemianowano na Kaliningrad i należał do Związku Radzieckiego.

– Miasto zostało zniszczone bombardowaniami podczas wojny, a potem Sowieci zrównali je z ziemią i zaczęli budować od podstaw. W niczym nie przypominało dawnego Królewca. Koch zwalał całą winę na Sowietów. Mówił, że zniszczyli punkty orientacyjne, które zapamiętał. Z tego powodu nie mógł wskazać kryjówki.

– Koch nic nie wiedział, prawda? – zapytał Knoll.

– Nic. Chodziło mu tylko o to, żeby utrzymać się przy życiu.

– W takim razie proszę nam powiedzieć, czy pan odnalazł Bursztynową Komnatę?

Czapajew skinął twierdząco głową.

– Widział ją pan? – dopytywał się Niemiec.

– Nie. Ale ona tam była.

– Dlaczego zachował pan tę wiedzę w tajemnicy?

– Stalin był złym człowiekiem. To diabeł wcielony. Grabił i kradł rosyjskie dziedzictwo, żeby zbudować Pałac Rad.

– Co zbudować? – zapytała Rachel.

– Kolosalny drapacz chmur w Moskwie – odparł Czapajew – Na jego szczycie chciał umieścić ogromną statuę Lenina. Możecie wyobrazić sobie coś równie potwornego? Karol, ja oraz kilku innych sprowadzaliśmy arcydzieła do Muzeum Sztuki Świata, które miało znajdować się w tym pałacu. To miał być dar Stalina dla świata. Nie różniło się to niczym od tego, co Hitler próbował stworzyć w Austrii.

Gigantyczne muzeum zagrabionych dzieł sztuki. Na szczęście Stalin również nie zdążył dokończyć dzieła. To było szaleństwo. Wytwór chorej wyobraźni. I nikt nie potrafił go powstrzymać; ot, kanalia! Śmierci jednak udało się go pokonać. – Stary człowiek pokręcił głową z niedowierzaniem. Bezprzykładne szaleństwo. Karol i ja byliśmy zdecydowani odegrać do końca swoją rolę i nigdy nikomu nie powiedzieć o tym, co znaleźliśmy w górach. Lepiej, żeby pozostało tam na wieki, niż stało się najznakomitszym eksponatem szatana.

– W jaki sposób udało wam się znaleźć Bursztynową Komnatę? – zapytała.

– Przypadkiem. Karol natknął się na robotnika kolejowego, który wskazał nam tę jaskinię. Znajdowała się w radzieckiej strefie okupacyjnej, z której później utworzono wschodnie Niemcy. Rosjanie kradli nawet tutaj, chociaż była to grabież niejako uzasadniona. Takie okropne rzeczy zdarzają się zawsze, ilekroć Niemcy się jednoczą. Zgodzi się pan z tym, Herr Knoll?

– Nie mam zwyczaju dyskutować o polityce, towarzyszu Czapajew. A oprócz tego jestem Austriakiem, nie Niemcem.

– To dziwne. Zdawało mi się, że słyszę bawarskie nosowe brzmienie w pańskim akcencie.

– Dobry słuch jak na człowieka w pańskim wieku.

Czapajew zwrócił się do niej.

– Twój ojciec nosił przydomek Ucho. Tak nazywali go w Mauthausen. Był jedynym więźniem w baraku, który znał niemiecki.

– Nie wiedziałam o tym. Tata rzadko wspominał pobyt w obozie.

Gospodarz pokiwał głową.

– To całkiem zrozumiałe. Ostatnie kilka miesięcy wojny również spędziłem w obozie. – Spojrzał twardym wzrokiem na Knolla. – Co do pańskiego akcentu, Herr Knoll, byłem kiedyś specjalistą w tych sprawach. Szczególnie w odniesieniu do języka niemieckiego.

– Pańska angielszczyzna jest również całkiem przyzwoita.

– Mam talent do języków.

– Poprzednia profesja z pewnością dawała panu możliwość utrzymywania rozległych kontaktów.

Zdziwiona była starciem, które najwyraźniej rozgrywało się na jej oczach. Dwóch obcych sobie ludzi zachowywało się tak, jakby znali się nawzajem jak łyse konie. Albo jeszcze lepiej: jakby się serdecznie nienawidzili. Ten spór jednak tylko przedłużał dochodzenie do celu ich misji.

– Dania, czy możesz nam wyjawić, gdzie jest ukryta Bursztynowa Komnata? – zapytała wprost.

– Na północy. W górach Harzu. Niedaleko Wartburga.

– Mówi pan zupełnie jak Koch – wtrącił Knoll. – Te jaskinie już dawno zostały splądrowane.

– Mówię o wyrobiskach, które położone są we wschodniej części. Sowieci ogrodzili je łańcuchami. Zakazali wstępu.

– Jest ich tam bardzo wiele. Upłyną kolejne dziesięciolecia, zanim zostaną dokładnie przebadane. Przypominają szczurzy labirynt. Naziści większość z nich zaminowali, w pozostałych magazynowali amunicję. Z tego właśnie powodu Karol i ja nigdy nie zajrzeliśmy do środka. Lepiej, żeby bursztyn spoczął tam na wieki, niż gdyby miał wylecieć w powietrze.

Knoll wyciągnął z tylnej kieszeni mały notes i pióro.

– Niech pan naszkicuje mapę.

Przez kilka minut Czapajew rysował w milczeniu. Rachel i Knoll też się nie odzywali. Tylko ogień w kominku trzaskał, wtórując skrzypieniu stalówki po papierze. Wreszcie staruszek oddał notes z powrotem Knollowi.

– Wejście można znaleźć tylko podczas słonecznej pogody – dodał Czapajew. – Jaskinia wychodzi dokładnie na wschód. Jeden z przyjaciół, który był tam ostatnio, stwierdził, że teraz jest zamknięte i zakratowane. Umieszczono obok tabliczkę z napisem BCR-65. Niemieckie władze muszą najpierw zneutralizować miny i materiały wybuchowe, dlatego nikt dotąd nie odważył się tam wejść.

Przynajmniej tak mi mówiono. Narysowałem szkic tunelu najlepiej, jak potrafię; tak go zapamiętałem. Ale będziecie musieli trochę pokopać. Po przekopaniu metra skalnego gruzu natkniecie się na stalowe wrota, które prowadzą do dalszych pomieszczeń.

– Utrzymywał pan to w tajemnicy przez kilkadziesiąt lat, a teraz ujawnia ją pan, ot tak, dwojgu obcych ludzi? – zapytał z niedowierzaniem Knoll.

– Rachel nie jest obca.

– Skąd pan wie, że naprawdę jest tą, za którą się podaje?

– Jest tak podobna do ojca, że nie mam cienia wątpliwości.

– Ale o mnie nie wie pan nic. Nie zapytał pan nawet, dlaczego tu przyjechałem.

– Skoro przywiozła pana Rachel, nic więcej mnie nie obchodzi. Jestem już starym człowiekiem. Nie zostało mi wiele czasu. Ktoś powinien poznać moją tajemnicę. Może obaj z Karolem mieliśmy rację. A może się myliliśmy. Może w środku nic nie znajdziecie. Niech więc pan tam pojedzie i przekona się sam – odparł Czapajew i zwrócił się do niej. – Drogie dziecko, jeśli to wszystko, czego chcieliście, idźcie już. Jestem zmęczony i chciałbym nieco odpocząć.

– W porządku, Dania. Dziękujemy. Sprawdzimy, czy rzeczywiście jest tam Bursztynowa Komnata.

Czapajew westchnął.

– Zrób to, moje dziecko. Zrób to.

– Bardzo dobrze, towarzyszu – powiedziała po rosyjsku Suzanne, gdy Czapajew otworzył drzwi do sypialni. Goście starego człowieka wyszli i słyszała, jak auto wyjeżdża na ulicę.

– Czy nigdy nie zastanawiał się pan nad karierą aktorską? Christiana Knolla trudno wyprowadzić w pole. Ale pan odegrał to znakomicie. O mały włos sama bym w to uwierzyła.

– Skąd pani wie, że Knoll pojedzie do tej jaskini?

– Zależy mu bardzo na usatysfakcjonowaniu swego nowego pracodawcy. Tak bardzo pragnie zdobyć dla niego Bursztynową Komnatę, że wykorzysta każdą okazję i sprawdzi każdy trop, nawet jeśli podejrzewa, że jest fałszywy.

– A jeśli się domyśli, że to pułapka?

– Nie będzie niczego podejrzewać dzięki pańskiemu przekonującemu spektaklowi.

Czapajew spojrzał na wnuka. Chłopiec siedział zakneblowany i przywiązany do krzesła stojącego obok łóżka.

– Ukochany wnuk również podziwiał pańskie aktorskie popisy- dodała i pogłaskała chłopca po włosach. – Prawda, Julius?

Chłopiec usiłował odwrócić głowę do tyłu, mamrocząc coś ustami zaklejonymi taśmą. Przystawiła pistolet z tłumikiem do jego głowy. Przerażone dziecko wybałuszyło oczy, gdy lufa znalazła się tuż przy jego skroni.

– Nie ma potrzeby – szybko rzucił Czapajew. – Zrobiłem, o co pani prosiła. Narysowałem dokładnie mapę. Bez żadnych sztuczek. Choć serce mi się kraje na myśl, co się stanie z biedną Rachel. Nie zasługuje na to.

– Biedna Rachel powinna pomyśleć o tym wcześniej, zanim postanowiła się w to wmieszać. To nie jest jej sprawa i nie jej kłopoty. Powinna wrócić do domu i zostawić to wszystko.

– Czy możemy przejść do drugiego pokoju? – zapytał.

– Jak pan sobie życzy. Nie sądzę, by Julius gdzieś się wybierał. Prawda, chłopcze?

Przeszli do salonu. Zamknął za sobą drzwi sypialni.

– Chłopiec nie zasługuje na śmierć – powiedział cicho.

– Ależ pan wrażliwy, towarzyszu Czapajew.

– Proszę mnie tak nie nazywać.

– Nie jest pan dumny ze swego sowieckiego dziedzictwa?

– Nie mam sowieckich korzeni. Byłem Białorusinem.

– Wspólnie z Sowietami walczyłem jedynie przeciw Hitlerowi.

– Nie miał pan jednak skrupułów, grabiąc skarby dla Stalina.

– To był błąd, paranoja tamtych czasów. Dobry Boże, przez ponad pięćdziesiąt lat dochowałem tajemnicy. Nigdy nie powiedziałem nawet słowa. Czy to pani nie wystarczy? Nie może pani darować życia mojemu wnukowi?

Nie odezwała się.

– Pracuje pani dla Loringa, prawda? – zapytał. – Josef z pewnością już nie żyje. To musi być Ernst, jego syn.

– Jeszcze raz bardzo przenikliwie, towarzyszu.

– Wiedziałem, że pewnego dnia ktoś tu przyjdzie. Czekałem na to nawet. Ale chłopiec nie ma nic do tego. Niech go pani puści wolno.

– To niepotrzebny świadek. Tak jak ty. Czytałam korespondencję z Karolem Borią. Dlaczego nie zostawiłeś spraw własnemu biegowi? Nie pozwoliłeś, żeby umarły śmiercią naturalną? Z iloma jeszcze ludźmi korespondowałeś? Mój mocodawca nie zamierza ryzykować. Boria odszedł. Inni komisarze także nie żyją. Pozostałeś tylko ty.

– To pani zabiła Karola, czy tak?

– Nie lubię sobie przypisywać cudzych zasług. Herr Knoll mnie wyręczył.

– Czy Rachel o tym wie?

– Najwyraźniej nie.

– Biedne dziecko, jest w poważnym niebezpieczeństwie.

– To jej problem, towarzyszu, jak już mówiłam.

– Spodziewam się, że pani mnie zabije. W pewnym sensie nawet mnie to cieszy. Ale proszę wypuścić chłopca. On nie mówi po rosyjsku. Nie zrozumiał, o czym rozmawialiśmy Z pewnością naprawdę wygląda pani zupełnie inaczej. Chłopiec nie powie policji nic, co mogłoby naprowadzić na pani ślad.

– Wie pan, że nie mogę być nieostrożna.

Rzucił się w jej kierunku, ale mięśnie, które niegdyś zapewne pozwalały mu wspinać się na skały i kruszyć kamienie, z wiekiem i z powodu chorób zwiotczały. Bez trudu uniknęła nieporadnie wymierzonego ciosu.

– To nie było potrzebne, towarzyszu.

Upadł na kolana.

– Proszę. Błagam panią w imię Dziewicy Maryi, niech pani puści go wolno. On musi żyć.

Stary człowiek pochylił się i przycisnął twarz do podłogi.

Zaczął mamrotać przez łzy:

– Biedny Julius. Biedny, biedny Julius.

Wymierzyła lufę w tył głowy Czapajewa i rozważała jego prośbę.

– Do widzenia, towarzyszu.

29

– Czy nie byłeś wobec niego zbyt brutalny? – spytała Rachel.

Pędzili autostradą w kierunku północnym, Kehlheim i Danię Czapajewa pozostawili na południu godzinę temu.

Teraz ona prowadziła. Knoll oznajmił, że niebawem ją zmieni, a na razie robił za pilota po serpentynach w górach Harzu.

Spoglądał na szkic, który narysował Czapajew.

– Powinnaś zrozumieć, Rachel, że param się tym rzemiosłem od lat. Ludzie częściej kłamią niż mówią prawdę. Stary Białorusin utrzymuje, że Bursztynowa Komnata spoczywa w którejś z jaskiń w górach Harzu. Weryfikowano tę hipotezę już tysiąc razy Naciskałem, bo chciałem się upewnić, że starzec nas uczciwie informuje.

– Sprawiał wrażenie szczerego.

– Wydaje mi się co najmniej podejrzane, że po latach poszukiwań bursztynowy skarb czeka sobie, jak gdyby nigdy nic, na końcu ciemnego tunelu.

– Czy sam nie twierdziłeś, że są setki takich wyrobisk i że większość z nich nie została jeszcze spenetrowana? Ponieważ to zbyt duże ryzyko?

– Masz rację. Ale obszar wskazany przez Czapajewa znam dość dobrze. Osobiście prowadziłem eksplorację w kilku tunelach i jaskiniach.

Poinformowała go wtedy o Waylandzie McKoyu oraz jego teraz właśnie podjętej wyprawie.

– Stod jest oddalone zaledwie o czterdzieści kilometrów od miejsca, do którego jedziemy – skomentował Knoll. – Jest tam wiele pieczar; podobno pełno w nich zagrabionych łupów.

Jeśli dać wiarę temu, co rozgłaszają poszukiwacze skarbów.

– Ty w to nie wierzysz?

– Z mojego doświadczenia wynika, że wszystko, co jest warte posiadania, jest już czyjąś własnością. Teraz łowcy koncentrują się na tych, którzy są posiadaczami. Zdziwiłabyś się, jak wiele utraconych skarbów leży sobie po prostu na stole w czyjejś sypialni albo wisi na ścianie niczym ozdóbka kupiona w domu towarowym czy na targu. Ludzie z upływem czasu stają się mniej ostrożni. Ale to błąd. W latach sześćdziesiątych na jakiejś zapadłej wsi turysta odnalazł obraz Moneta.

– Właściciel dał za niego podczas wojny funt masła. Historii takich jak ta, Rachel, jest bez liku.

– Tym właśnie się zajmujesz? Poszukiwaniem tego rodzaju okazji?

– Oraz poważniejszymi przedsięwzięciami.

Jechali dalej. Teren, początkowo płaski, stopniowo się wznosił; autostrada przecinała środkowe Niemcy i później biegła w kierunku północno-zachodnim między górami. Zrobili sobie postój na poboczu. Rachel przesiadła się na miejsce obok kierowcy, a Knoll zasiadł za kierownicą i wjechał na autostradę.

– Jesteśmy już w masywie Harzu. To najdalej na północ wysunięte góry w Niemczech.

Szczyty, w odróżnieniu od alpejskich urwisk i grani, nie były pokryte wiecznym śniegiem. Górskie zbocza opadały łagodnie, wierzchołki były zaokrąglone i porośnięte świerkami oraz bukami. Miasteczka i wioski leżały w niewielkich kotlinach oraz szerokich wąwozach. W oddali rysowały się wyższe szczyty.

– Ten widok przypomina mi Appalachy – podjęła rozmowę.

– To kraina z baśni braci Grimm – powiedział Knoll. Królestwo magii. Tu właśnie znajdowały się ostatnie bastiony pogaństwa w średniowieczu. Chochliki, czarownice i skrzaty rozchodziły się stąd na wszystkie strony świata. Wedle historycznych źródeł, w tych okolicach zabito ostatniego w Niemczech niedźwiedzia oraz rysia.

– To niesamowite.

– Kiedyś wydobywano tu srebro, ale tylko do dziesiątego wieku. Potem przyszła kolej na złoto, ołów, cynk i wreszcie baryt. Ostatnią kopalnię zamknięto w latach trzydziestych minionego stulecia. Większość tuneli i pieczar to pozostałości po pokładach górniczych. Naziści spożytkowali stare kopalnie z korzyścią dla siebie. Idealnie chroniły przed bombami, trudne były do zdobycia także przez oddziały lądowe.

Spoglądała na drogę wijącą się przed nimi i myślała przez chwilę o wspominanych przez Knolla baśniach braci Grimm.

Niemal czekała, że ujrzy znienacka gęś znoszącą złote jaja albo dwa głazy, w które zamieniono złych braci, czy Szczurołapa z Hameln, uwodzącego muzyką dzieci i szczury.

Godzinę później wjechali do Wartburga. Ciemne kontury wałów obronnych otaczały miasteczko o zwartej zabudowie, z łagodnymi łukami oraz stożkowymi dachami warownych baszt. Tutejsza architektura różniła się wyraźnie od tego, co widziała na południu. Czerwone dachy i nadwerężone zębem czasu szańce z Kehlheim ustąpiły miejsca fasadom z pruskiego muru i dachom pokrytym matowymi łupkami. Dużo mniej kwiatów w oknach i przed domami. Sceneria niemal średniowieczna, ale wstydliwie ukrywana. Pomyślała, że ten kontrast przypominał różnicę między Nową Anglią a głębokim południem Stanów Zjednoczonych.

Knoll zaparkował przed frontem zajazdu o nazwie „Goldene Krone”.

– „Złota Korona” – wyjaśnił jej, po czym zniknął w gospodzie. Czekała na zewnątrz i obserwowała z ciekawością ruchliwe uliczki. Sklepy usytuowane po obu stronach brukowanej kocimi łbami uliczki świadczyły o zapobiegliwości właścicieli. Po kilku minutach Knoll pojawił się ponownie.

– Zarezerwowałem na noc dwa pokoje. Dochodzi piąta, mamy więc jeszcze dobre pięć albo sześć godzin. Ale w góry wyruszymy dopiero rano. Nie ma pośpiechu. Skarb czekał sześćdziesiąt lat, niech poczeka do jutra.

– Dzień trwa tutaj aż tak długo?

– Jesteśmy w połowie drogi do koła polarnego, a wkrótce się zaczyna astronomiczne lato.

Knoll wyjął ich torby z wynajętego auta.

– Pomogę ci się zakwaterować, a potem muszę zrobić drobne zakupy. Gdy to załatwię, zapraszam na kolację. Po drodze widziałem ciekawą knajpkę.

– Będzie mi bardzo miło – odparła.

Knoll wyszedł z pokoju Rachel. Wjeżdżając do miasta, zauważył żółtą budkę telefoniczną w pobliżu murów miejskich i teraz do niej właśnie zmierzał. Nie lubił korzystać z telefonów hotelowych. Dawało to możliwość zarejestrowania rozmowy Wolno stojąca budka telefoniczna zawsze wydawała mu się bezpieczniejsza, jeśli chciał odbyć rozmowę zamiejscową.

Wszedł do środka i wybrał numer w Burg Herz.

– Nareszcie. Co się dzieje? – usłyszał od Moniki zamiast powitania.

– Staram się odnaleźć Bursztynową Komnatę.

– Gdzie jesteś?

– Niedaleko.

– Nie mam ochoty na żarty, Christianie.

– W górach Harzu. W Wartburgu.

Potem opowiedział jej o Rachel Cutler, Dani Czapajewie oraz jaskini.

– To przecież stara śpiewka – skitowała jego rewelacje Monika. – Te góry są niczym mrowisko i nikt nigdy nie znalazł tam nawet złamanego feniga.

– Mam szkic. Co szkodzi spróbować?

– Chcesz ją zerżnąć, czy tak?

– Ta myśl istotnie przemknęła mi przez głowę.

– Nie obawiasz się, że ona wie zbyt wiele?

– Nic, co pociągałoby za sobą niepożądane skutki. Nie miałem wyboru i musiałem ją ze sobą zabrać. Wychodziłem z założenia, że w obecności córki Borii Czapajew okaże się bardziej rozmowny niż gdybym pojawił się u niego sam.

– I?

– Okazał się nadzwyczaj rozmowny. Nawet nazbyt ochoczy, jak na moje wyczucie.

– Uważaj na tę Cutler – ostrzegła go Monika.

– Wie tylko, że poszukuję Bursztynowej Komnaty. Nic więcej. Nie ma pojęcia, że mam cokolwiek wspólnego ze śmiercią jej ojca.

– Wygląda na to, Christianie, że robisz się uczuciowy.

– Mylisz się.

Zdał jej relację ze spotkania z Suzanne Danzer na lotnisku w Atlancie.

– Loringa niepokoją nasze poszukiwania – poinformowała go Monika. – Wczoraj bardzo długo rozmawiał telefonicznie z ojcem. Z pewnością usiłował wydobyć od niego jakieś informacje. Nawet jak na Ernsta było to zbyt nachalne.

– Witamy w grze.

– Nie interesuje mnie gra, Christianie. Ja chcę mieć Bursztynową Komnatę. Ojciec uważa, że jest to najbardziej obiecujący trop spośród dotychczasowych.

– Nie jestem tego pewien.

– Zawsze byłeś pesymistą. Dlaczego?

– Coś w zachowaniu Czapajewa nie daje mi spokoju. Nie potrafię tego sprecyzować. Ale coś mi śmierdzi.

– Jedź do tej kopalni, Christianie, i sprawdź. Baw się dobrze. Zerżnij tę prawniczkę i zakończ robotę.

Rachel wystukała numer na aparacie telefonicznym stojącym na stoliku przy łóżku i podała międzynarodowemu operatorowi AT &T numer karty kredytowej. Po ośmiu dzwonkach usłyszała sygnał domowej automatycznej sekretarki oraz własny głos instruujący osobę dzwoniącą, by pozostawiła wiadomość.

– Paul, jestem w miasteczku o nazwie Wartburg w centralnych Niemczech. Podaję nazwę hotelu i numer telefonu… podyktowała dane z ulotki „Goldene Krone”. – Zadzwonię jutro. Ucałuj ode mnie dzieciaki. Do usłyszenia.

Spojrzała na zegarek. Była piąta po południu. Jedenasta rano w Atlancie. Może zabrał dzieciaki do zoo albo do kina.

Była zadowolona, że zostały z Paulem. Jaka szkoda, że nie mógł być z nimi na co dzień. Dzieci potrzebowały ojca; tak samo on potrzebował ich. Świadomość, że rodzina przestaje być monolitem, była dla niej najtrudniejsza do zaakceptowania w związku z rozwodem. Rozstrzygała sprawy rozwodowe jako sędzia już od roku, kiedy doszło do rozpadu jej własnego małżeństwa. Wiele razy, wysłuchując zeznań, których tak naprawdę nie chciała słuchać, zastanawiała się, dlaczego niegdyś kochające się pary pewnego dnia dochodzą do wniosku, że nie mają sobie nic do powiedzenia. Czy to nienawiść bywa najczęściej przyczyną rozwodu? Czy jest konieczna? Ona i Paul nie darzyli się nienawiścią. Usiedli razem, spokojnie podzielili dobytek i zdecydowali, co będzie najlepsze dla dzieci. Ale czy pozostawiła Paulowi wybór? Dała mu jasno do zrozumienia, że ich małżeństwo jest skończone. Nie chciała na ten temat więcej dyskutować. Robił wszystko, żeby jej to wyperswadować, ale nie trafiały do niej żadne argumenty.

Wiele razy zadawała sobie to pytanie: czy postąpiła słusznie. I za każdym razem dochodziła do tej samej konkluzji: któż to wie?

Knoll przyszedł po nią do pokoju i ruszyli razem do osobliwej kamiennej zagrody, w której, jak wyjaśnił, jeźdźcy kiedyś się zatrzymywali, by zmienić konie. Teraz urządzono w niej gospodę.

– Skąd o tym wiesz? – zapytała.

– Wypytałem o wszystko, gdy sprawdzałem, do której lokal jest otwarty.

Gotyckie sklepienie piwnicy zwieńczone było łukiem; w oknach witraże, na stołach kute z żelaza świeczniki. Knoll zaprowadził ją do narożnego stolika w końcu sali. Od ich przybycia do Wartburga upłynęły dwie godziny Rachel wzięła szybką kąpiel oraz zmieniła ubranie. Jej towarzysz również się przebrał. Dżinsy i buty do kostek ustąpiły miejsca wełnianym spodniom, kolorowemu swetrowi oraz pantoflom z jasnobrązowej skóry.

– Co załatwiłeś, odkąd się rozstaliśmy? – zapytała, gdy usiedli.

– Kupowałem rzeczy, które przydadzą się nam jutro.

– Latarki, łopatę, nożyce do łańcuchów, dwie kurtki. W podziemnym wyrobisku będzie chłodno. Zauważyłem, że miałaś dziś na nogach buty z cholewami. Załóż je jutro, przyda ci się solidne obuwie.

– Widać, że wiesz, co trzeba robić w takich sytuacjach.

– Kilka razy robiłem coś podobnego. Musimy zachować ostrożność. Nikomu nie wolno podejmować poszukiwań w starych kopalniach bez zezwolenia. Rząd udostępnia je nielicznym, nie chcąc dopuścić, by ludzie ginęli w wyniku podziemnych eksplozji.

– Przypuszczam, że nie będziemy zabiegać o zezwolenie?

– W żadnym wypadku. Dlatego właśnie zajęło mi to tyle czasu. Kupiłem to wszystko u kilku handlarzy Gdybym kupował u jednego, zwróciłoby to niepotrzebnie jego uwagę.

Podszedł do nich kelner i przyjął zamówienie. Knoll zamówił butelkę czerwonego wina – jeśli wierzyć zapewnieniom kelnera, wyprodukowanego w tutejszych winnicach.

– Powiedz, czy podoba ci się ta przygoda? – zapytał.

– Bije na głowę emocje w sali sądowej.

Rozejrzała się po przytulnej knajpce. Za stołami siedziało może z dwudziestu gości. Głównie pary. I przy jednym grupa czteroosobowa.

– Sądzisz, że znajdziemy to, czego szukamy?

– Bardzo dobrze – pochwalił ją.

– Nie zrozumiała.

– Co masz na myśli?

– To, że przechodzisz od razu do sedna sprawy.

– Przypuszczam, że nie życzysz sobie rozgłosu.

– Słusznie. Ale wracając do sedna, przyznam, że wątpię.

– Wciąż nie ufasz temu, co usłyszałeś dziś rano?

– Nie o to chodzi, że nie ufam. Słyszałem to wszystko wcześniej.

– Ale nie od mojego ojca.

– To nie twój ojciec nas tutaj wysłał.

– Nadal uważasz, że Czapajew kłamał?

Kelner przyniósł wino oraz zamówione dania: dla Knolla parującą sztukę wieprzowiny, dla niej – pieczonego kurczaka z ziemniakami i sałatką. Zrobiła na niej wrażenie szybka obsługa.

– Pozwól, że powstrzymam się z osądem do jutra – zaproponował Knoll. – Niech wątpliwości przemawiają na korzyść swojego człowieka, jak mawiacie w Ameryce.

– Sądzę, że to niezła zasada – uśmiechnęła się.

Knoll wskazał ręką talerze.

– Może podczas jedzenia porozmawiamy o czymś przyjemnym?

Wracali po kolacji do „Goldene Krone”. Dochodziła dziesiąta, ale niebo wciąż jeszcze podświetlały promienie zachodzącego słońca. Wieczorne powietrze przypominało jej jesień na północy Georgii.

– Mam jedno pytanie – zaczęła. – Jeśli znajdziemy Bursztynową Komnatę, czy rosyjski rząd nie zażąda jej zwrotu?

– Są prawne kruczki, które to uniemożliwiają. Płyty pozostawały w ukryciu z górą pięćdziesiąt lat. Ich znalezienie wiąże się z pewnymi przywilejami. Ponadto wcale nie jest powiedziane, że Rosjanie zechcą je odzyskać. Ostatnio odtworzyli komnatę z nowych bursztynów za pomocą nowoczesnej technologii.

– Nie wiedziałam o tym.

– Komnatę w Pałacu Jekaterynowskim odrestaurowano.

Zajęło to ponad dwa dziesięciolecia. Utrata państw bałtyckich po rozpadzie Związku Radzieckiego zmusiła ich do kupowania bursztynu na wolnym rynku. To bardzo kosztowne.

Sporo grosza sypnęli sponsorzy. Na ironię zakrawa fakt, że jeden z niemieckich koncernów produkcyjnych wyłożył najwięcej pieniędzy.

– Tym bardziej więc powinno im zależeć na odzyskaniu płyt. Oryginalne byłyby przecież bez porównania więcej warte niż kopie.

– Nie sądzę. Bryłki jantaru miałyby inną barwę i różniłyby się jakością. Połączenie ze sobą starych i nowych nie miałoby większego sensu.

– Chcesz powiedzieć, że gdyby płyty zostały odnalezione teraz, ich stan pozostawiałby wiele do życzenia?

Pokiwał głową.

– Bursztyn przymocowany był pierwotnie do ramek z drewna dębowego za pomocą spoiwa sporządzonego z pszczelego wosku oraz żywicy. W Pałacu Jekaterynowskim nie było klimatyzacji, a zatem drewno przez jakieś dwieście lat raz nasiąkało wilgocią, to znów wysychało, a bryłki bursztynu stopniowo odpadały. Kiedy jantarową boazerię przejęli naziści, ubytki sięgały blisko trzydzieści procent. Szacuje się, że kolejne piętnaście procent odpadło podczas transportu do Królewca. Można więc przyjąć, że obecnie jest to duża pryzma kawałków bursztynu.

– Na co więc się zdadzą w tym stanie? Knoll uśmiechnął się szeroko.

– Zachowały się fotografie. Dysponując oryginalnymi kawałkami, bez trudu można odrestaurować całość. Wierzę jednak, że naziści zabezpieczyli płyty z należytą starannością, gdyż mój mocodawca nie jest zainteresowany restauracją.

– Jego interesuje oryginał.

– Z tego, co o nim mówisz, wynika, że jest to chyba interesujący mężczyzna.

Uśmiechnął się ponownie.

– Sprytne podejście… znów. Nigdy nie powiedziałem, że to mężczyzna.

Dotarli do hotelu. Na górze Knoll zatrzymał się przy drzwiach jej pokoju.

– O której spotkamy się rano? – zapytała.

– Wyjedziemy o siódmej trzydzieści. W recepcji mi powiedziano, że śniadanie serwują od siódmej. Miejsce, do którego zmierzamy, znajduje się niedaleko: około dziesięciu kilometrów stąd.

– Jestem ci wdzięczna za wszystko. Przede wszystkim za uratowanie mi życia.

Knoll zasalutował żartobliwie.

– Cała przyjemność po mojej stronie.

Uśmiechnęła się, słysząc to ponownie.

– Wspominałaś o byłym mężu… i o nikim więcej. Czy w twoim życiu jest jakiś mężczyzna?

Zaskoczyło ją to pytanie. Padło nieoczekiwanie.

– Nie – odparła, natychmiast żałując własnej szczerości.

– Twoje serce wciąż należy do małżonka, jak rozumiem?

– Czasami.

Nie tego faceta zakichany interes, ale z jakiegoś powodu mu odpowiedziała.

– Czy mówisz mu o tym?

– Czasami.

– A ile czasu upłynęło?

– Od…?

– Odkąd ostatnio kochałaś się z mężczyzną?

Patrzył jej bezczelnie długo w oczy; dłużej, niż mogła wytrzymać. Ten mężczyzna miał intuicję i to Rachel niepokoiło.

– Nie tak wiele, żeby wskoczyć do łóżka z kimś obcym.

– Knoll uśmiechnął się promiennie.

– A gdyby ten obcy obiecał ukoić twoje skołatane serce?

– Nie sądzę, żebym tego potrzebowała. Ale dzięki za propozycję – odparła. Wsunęła klucz do zamka, otworzyła drzwi i spojrzała za siebie. – Chyba po raz pierwszy ktoś mi zaproponował pójście do łóżka.

– Ale z pewnością nie ostatni – powiedział szarmancko, ukłonił się i posłał jej kolejny uśmiech. – Dobranoc, Rachel.

Potem odszedł w kierunku schodów do swojego pokoju.

Zauważyła jednak, że potraktował jej odmowę jak wyzwanie.

30

NIEDZIELA, 18 MAJA, 7.30

Knoll wyszedł z hotelu i oglądał uważnie niebo. Biała jak mleko mgła trzymała jeszcze w objęciach ciche o tej porze miasteczko oraz okoliczne kotliny. Niebo było zachmurzone; późnowiosenne słońce podnosiło się z mozołem, by ogrzać nowy dzień. Rachel gotowa do drogi stała oparta o samochód.

Skierował się w jej stronę.

– Mgła pomoże nam pozostać niewidzialnymi. Dobrze też, że dziś jest niedziela. Większość ludzi będzie w kościele.

Wsiedli do samochodu.

– Jeśli dobrze pamiętam, mówiłeś, że był tu ostatni bastion pogaństwa – powiedziała ze zdziwieniem.

– To jest wersja dla turystów, powielana w broszurach i przez przewodników. W tych górach żyją przeważnie katolicy, i to już od wielu stuleci. Tu mieszkają ludzie bardzo religijni.

Silnik volvo powoli się rozgrzał i szybko przejechali brukowanymi, śliskimi od porannej rosy uliczkami Wartburga, o tej porze niemal pustymi. Droga wiodąca z miasteczka na wschód prowadziła najpierw pod górę, potem schodziła w dół do następnej zasnutej mgłą kotliny.

– Te okolice przywodzą mi na myśl góry Great Smoky w Karolinie Północnej – powiedziała Rachel. – Zwykle są również pokryte mglistym welonem.

Jechał trasą wytyczoną przez Czapajewa i zastanawiał się czy ta eskapada nie zaprowadzi go w kolejny ślepy zaułek. Jakim cudem tony bursztynu mogły być tu ukryte przez ponad pół wieku? Poszukujących było wielu. Niektórzy zapłacili za to życiem. Wiedział o istnieniu tak zwanej klątwy związanej z poszukiwaniami Bursztynowej Komnaty. Ale cóż szkodziło zrobić krótki wypad do wnętrza jeszcze jednej góry? Przynajmniej dzięki towarzystwu Rachel Cutler wyprawa będzie interesująca.

Minęli szczyt wzniesienia i zjeżdżali do następnej kotliny, między gęste i wysokie bukowe zagajniki spowite w mgłę.

Dojechali do miejsca, które zaznaczył na planie Czapajew, i zaparkowali na niewielkiej polanie.

– Resztę trasy pokonamy pieszo – oznajmił Knoll.

Wysiedli z auta; wyciągnął z bagażnika plecak ze sprzętem speleologicznym.

– Co jest w środku? – zapytała Rachel.

– Wszystko, co będzie nam potrzebne – odparł i zarzucił bagaż na plecy. – Teraz jesteśmy po prostu parą miłośników wspinaczki, którzy wybrali się w góry.

Podał jej kurtkę.

– Nie zgub jej. Przyda ci się bardzo, kiedy znajdziemy się pod ziemią.

Knoll założył kurtkę w hotelu, na prawym przedramieniu chowając sztylet pod bufiastym rękawem z nylonu. Prowadził ją przez las trawiastą ścieżką pod górę; oddalali się na północ od szosy. Szli oznakowanym szlakiem u podnóży wysokiego masywu. Co jakiś czas odbijały od niego ścieżki wiodące ku szczytom. W oddali pojawiły się ciemne czeluście trzech tuneli. Jeden z nich był zakratowany. Do granitowej ściany przymocowano tablicę z napisem GEFAHR-ZUTRITTVERBOTEN-EXPLOSIV.

– Co to znaczy? – chciała wiedzieć.

– „Niebezpieczeństwo. Zakaz wstępu. Materiały wybuchowe”.

– Ty wcale nie żartowałeś?

– Te góry służyły kiedyś za bankowe sejfy. Alianci odnaleźli w jednym z wyrobisk najcenniejsze skarby niemieckiej kultury.

Ukryto tu również czterystutonowy ładunek z berlińskiego Muzeum Cesarza Fryderyka, same arcydzieła. Materiały wybuchowe odstraszają skuteczniej niż wartownicy i psy.

– Czy tych właśnie dzieł sztuki szuka teraz Wayland McKoy?

– Z tego, co mi powiedziałaś, należałoby wnosić, że tak.

– Jak sądzisz, powiedzie się mu?

– Trudno rozstrzygnąć. Ale powiem szczerze: wątpię, żeby dało się tu jeszcze odnaleźć stare płótna warte miliony dolarów.

Powietrze było ciężkie i wilgotne, przesiąknięte zapachem butwiejących liści.

– Po co było to wszystko? – zapytała Rachel, nie przerywając wspinaczki. – Wojna i tak została przegrana. Po co więc ukrywano te skarby?

– Musisz przestawić się na myślenie Niemca z 1945 roku.

– Hitler rozkazał, by armie walczyły do ostatniego żołnierza; tych, którzy odmawiali, rozstrzeliwano. Führer wierzył, że jeśli Niemcy wytrzymają odpowiednio długo, alianci w końcu sprzymierzą się z nimi przeciwko bolszewikom. Hitler wiedział, jaką nienawiścią Churchill darzył Stalina. Odczytał też prawidłowo intencje Sowietów, jeśli chodzi o Europę. Wódz Trzeciej Rzeszy Niemieckiej liczył, że ocali głowę, powstrzymując ich ekspansję. Liczył na Amerykanów i Brytyjczyków, którzy deklarowali chęć zawarcia z nim sojuszu przeciw komunizmowi. Później, miał nadzieję, wszystkie skarby znów ujrzą światło dzienne.

– Toż to czysta głupota – skomentowała.

– Szaleństwo byłoby określeniem bardziej trafnym.

Na jego brwiach pojawiły się kropelki potu. Skórzane buty były mokre od rosy. Przez chwilę przyglądał się włazom do kilku wyrobisk, obserwując słońce, by stwierdzić, na którą stronę wychodzą.

– Żaden właz nie wychodzi na wschód. Czapajew twierdził, że wejście do tego tunelu jest od wschodu. Ponadto, zgodnie z jego wskazówkami, powinno być oznaczone symbolem BCR-65.

Wszedł między drzewa. Po dziesięciu minutach Rachel wskazała ręką kierunek.

– Tam.

Spojrzał przed siebie. Między drzewami widniało zakratowane wejście. Do krat przymocowana była zardzewiała tablica z napisem BCR-65. Spojrzał na słońce. Wschód.

Sukinsyn!

Podeszli bliżej. Knoll ściągnął plecak ze sprzętem.

Rozejrzał się dookoła. W zasięgu wzroku nie było nikogo; żaden odgłos, oprócz ćwierkania ptaków i od czasu do czasu chrobotania wiewiórek, nie zakłócał ciszy poranka. Przyjrzał się badawczo kratom. Żelazo miało barwę fioletową, było silnie utlenione. Stalowy łańcuch oraz zamek ze skoblem stanowiły zaporę trudną do pokonania, ponieważ były zdecydowanie młodsze. Nie wydało mu się to jednak dziwne. Niemieccy inspektorzy federalni prowadzili rutynowe kontrole szybów.

Wyciągnął z plecaka przecinak do łańcuchów.

– Miło widzieć, że jesteś na wszystko przygotowany Przeciął łańcuch i powoli opuścił go na ziemię. Wsunął nożyce z powrotem do plecaka i przyciągnął do siebie kratę.

Zawiasy głośno zaskrzypiały.

Przestał ciągnąć. Nie chciał niepotrzebnie robić hałasu.

Otwierał powoli; tarcie metalu o metal nie było już tak hałaśliwe. Przed nimi pojawiło się zwieńczone łukiem wejście, wysokie na jakieś pięć metrów, szerokości około czterech. Porosty przywarły do poczerniałych ścian tuż za kratą, powietrze cuchnęło pleśnią. Jak w grobie, pomyślał.

– Ten właz jest wystarczająco szeroki, by pomieścić ciężarówkę.

– Ciężarówkę?

– Jeśli ma się tu znajdować Bursztynowa Komnata, to załadowana na ciężarówki. Nie było innego sposobu przetransportowania skrzyń w to miejsce. Dwadzieścia dwie tony bursztynu trochę ważą. Niemcy musieli wjechać ciężarówkami w głąb wyrobiska.

– Nie mieli wózków widłowych?

– Ależ skąd! Przecież to było pod koniec wojny. Naziści za wszelką cenę pragnęli ukryć skarby Nie było czasu na finezję.

– W jaki sposób dotarły tu ciężarówki?

– Upłynęło ponad pół wieku. Kiedyś może były tu drogi oraz znacznie mniej drzew. Ten obszar był ważnym ośrodkiem gospodarczym.

Wyciągnął dwie latarki oraz gruby kłębek dratwy z plecaka, po czym znów założył go na plecy Dociągnął z powrotem kratę, założył łańcuch i zamek, tak by z zewnątrz wejście wyglądało na zaryglowane.

– Nie jest nam potrzebne towarzystwo – wyjaśnił. – To powinno skłonić turystów do poszukania innego podziemnego tunelu. Wejścia do wielu z nich nie są zamknięte i wstęp nie nastręcza żądnych trudności.

Wręczył jej latarkę. Wąskie snopy światła z obu latarek rozjaśniały ciemności zaledwie na kilka metrów przed nimi.

Ze skalnej ściany wystawał kawałek metalu. Przywiązał do niego solidnie końcówkę dratwy i podał motek Rachel.

– Rozwijaj sznurek w miarę, jak będziemy posuwać się do przodu. Dzięki temu będziemy mogli stąd wyjść, gdybyśmy się przypadkiem zgubili.

Powoli szedł przodem; światło latarki odsłaniało po kawałku wyboisty szlak prowadzący do wnętrza góry Rachel ruszyła za nim, zasunąwszy przedtem suwak w kurtce.

– Bądź ostrożna – przestrzegł. – Tunel może być zaminowany. Co wyjaśniałoby, dlaczego go zamknięto.

– Od razu czuję się bezpieczniej.

Zatrzymał się i spojrzał do tyłu, w kierunku wejścia oddalonego teraz o jakieś czterdzieści metrów. Wyciągnął z kieszeni plan Czapajewa i oświetlił latarką narysowaną trasę.

– Gdzieś przed nami powinno być rozwidlenie. Przekonajmy się, czy Czapajew miał rację.

Powietrze było duszące. Przegniłe. Przyprawiało o mdłości.

– Odchody nietoperzy – wyjaśnił.

– Chyba zwymiotuję…

– Oddychaj płytko i nie przez nos.

– To tak, jakbyś mi proponował, żebym zignorowała grudkę krowiego gówna przyczepioną do górnej wargi.

– W tych wyrobiskach lęgnie się mnóstwo nietoperzy.

– Cudownie.

Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– W Chinach nietoperze cieszą są ogromnym szacunkiem: są symbolem szczęścia i długiego życia.

– Szczęście czasem śmierdzi.

– Zatrzymali się przed rozwidleniem tunelu.

– Według mapki powinniśmy tu skręcić w prawo.

Tak też zrobili. Rachel podążała za nim, rozwijając posłusznie kłębek dratwy.

– Daj mi znać, kiedy skończy się kłębek. Mam jeszcze jeden.

Smród trochę zelżał. Nowy korytarz był węższy od głównego chodnika, ale wciąż wystarczająco obszerny, by zmieściła się w nim ciężarówka. Co jakiś czas natrafiali na ciemne tunele prowadzące w bok. Odgłosy wydawane przez nietoperze oczekujące na nadejście nocy stały się wyraźne.

Wnętrze góry było z pewnością labiryntem. Tak jak wszystkich innych. Górnicy drążyli chodniki przez całe stulecia, poszukując rud oraz minerałów. Gdybyż ten chodnik prowadził do miejsca, w którym ukryto Bursztynową Komnatę! Dziesięć milionów euro. Wszystko dla niego! Oraz wdzięczność Moniki. Nawet Rachel Cutler byłaby pewnie tak podekscytowana, że wpuściłaby go między nogi. Jej odmowa poprzedniego wieczoru nie obraziła go; przeciwnie, zaostrzyła mu apetyt. Nie byłby zdziwiony, gdyby się okazało, że jej mąż był jedynym mężczyzną, z którym spała. Ta myśl po prostu go odurzała Knolla. Toż to prawie dziewica! A już z pewnością od chwili rozwodu. Zdobycie jej sprawiłoby mu niekłamaną przyjemność.

Chodnik zaczął się zwężać i piąć w górę. Powrócił myślami do podziemnego tunelu.

Przeszli już co najmniej sto metrów w głąb masy granitu i wapnia. Ze szkicu narysowanego przez Czapajewa wynikało, że za chwilę powinno się przed nimi pojawić kolejne rozwidlenie.

– Skończyła się dratwa – oznajmiła Rachel.

– Zatrzymał się i podał jej kolejny kłębek.

– Zwiąż mocno oba końce.

Spojrzał uważnie na szkic. Cel ich wędrówki powinien być tuż, tuż. Ale coś mu się nie zgadzało. Tunel nie był już tak szeroki, by mogło tu wjechać ciężarowe auto. Jeśli Bursztynowa Komnata była ukryta tutaj, skrzynie musiałyby zostać przeniesione. Osiemnaście skrzyń, jeśli dobrze pamiętał.

Wszystkie skatalogowane i opisane, z bursztynowymi płytami owiniętymi w bibułkę papierosową. Czy w takim razie przed nimi znajdowała się jeszcze jedna komora? Nie byłoby to nic niezwykłego; niektóre pieczary wydrążone w skale były dziełem natury Według planu sporządzonego przez Czapajewa, skalne odłamy i gruz blokowały wejście do jaskini, która powinna znajdować się dwadzieścia metrów przed nimi.

Ruszył naprzód, stawiając ostrożnie kroki. Im głębiej wchodzili do wnętrza góry, tym większe stawało się ryzyko nadepnięcia na minę. Snop światła z jego latarki rozjaśniał mrok z przodu. Nagle coś go zaintrygowało.

Wytężył wzrok.

Co jest, do diabła?

Suzanne podniosła lornetkę do oczu i obserwowała wejście do kopalni. Znak z napisem BCR-65, który doczepiła do żelaznej bramy trzy lata temu, wciąż tam tkwił. Chyba dali się złapać w pułapkę. Knoll przestał być czujny. Popędził prosto do kopalni, ciągnąc za sobą Rachel Cutler. Odczuwała pewien dyskomfort z powodu tego, co zamierzała zrobić, ale nie miała wyboru. Knoll niewątpliwie był interesującym mężczyzną.

Pociągał ją. Ale stanowił poważne zagrożenie. Przede wszystkim musiała być lojalna wobec Ernsta Loringa. Z wielu powodów. Zawdzięczała Loringowi wszystko. Był jej rodziną, na której założenie nie mogła sobie pozwolić. Przez całe życie traktował ją jak córkę. Więź która łączyła ich oboje, była silniejsza nawet od uczucia, którym darzył swoich dwóch naturalnych synów. Suzanne i Ernst kochali sztukę i to stanowiło najmocniejsze spoiwo. Był tak podekscytowany, kiedy wręczyła mu ostatnio tabakierę i tom z księgozbioru Hitlera! Sprawianie mu przyjemności przynosiło jej ogromną satysfakcję. Wybór między Christianem Knollem a jej pryncypałem był w zasadzie z góry przesądzony.

Mimo to było jej trochę żal Knolla. On też miał pewne walory – z jej punktu widzenia.

Stała na skraju lasu. Tym razem nie była w przebraniu; na ramiona opadały jej naturalne blond włosy Sweter z golfem opinał smukłą kibić. Upuściła lornetkę i sięgnęła po nadajnik, wyciągając z niego antenę.

Knoll nie wyczuł tym razem jej obecności. Pewnie był przekonany, że pozbył się jej ostatecznie na lotnisku w Atlancie.

Nawet się nie dowie, jak bardzo się mylił.

Sięgnęła po detonator.

Spojrzała na zegarek.

Knoll i jego panienka powinni być już dostatecznie daleko, by nigdy stamtąd nie wyjść. Władze regularnie przestrzegały przed zapuszczaniem się w głąb jaskiń. Materiały wybuchowe znajdowano tam często. Wiele osób zginęło w ciągu kilku lat, dlatego właśnie zaczęto wydawać specjalne pozwolenia na eksplorację podziemnych chodników. Przed trzema laty w tej samej kopalni doszło do eksplozji – oczywiście, zaaranżowanej przez Suzanne. Pewien polski reporter dotarł niebezpiecznie blisko. Skusiła go Bursztynowa Komnata. Uznano to za nieszczęśliwy wypadek. Stał się kolejną ofiarą penetrowania kopalni bez zezwolenia. Zwłok nigdy nie odnaleziono;

zasypało je skalne rumowisko. Christian Knoll w tej właśnie chwili powinien się mu przyglądać.

Knoll wpatrywał się w okruchy skał przemieszane z piaskiem.

Zagradzały drogę do dalszej części tunelu. Nie był to jednak koniec chodnika. To, co piętrzyło się przed nim, powstało wskutek wybuchu. Nie było sposobu, by usunąć tę przeszkodę za pomocą łopaty, bo rumowisko sięgało po sam sufit.

Po drugiej stronie nie zobaczył też żelaznych krat.

Tyle udało mu się stwierdzić.

– Co jest? – spytała zaniepokojona Rachel.

– Tu nastąpił jakiś wybuch.

– Może skręciliśmy w złą stronę?

– Niemożliwe. Posuwaliśmy się ściśle według wskazówek Czapajewa.

Coś było nie tak. Zdecydowanie. Jego umysł zaczął błyskawicznie analizować fakty. Czapajew podejrzanie chętnie udzielił im informacji. Łańcuch i kłódka były znacznie nowsze niż brama. Stalowe zawiasy funkcjonowały. Szlak aż nazbyt łatwy do pokonania. O wiele za łatwy. Cholera!

Suzanne Danzer? Nie została w Atlancie? Pewnie nie.

Najlepsza rzecz, jaką mógł teraz zrobić, to wycofać się do wyjścia, zabawić z Rachel Cutler i wrócić do Wartburga. Tak czy owak, musiał ją zabić. Nie było potrzeby zostawiać żywego świadka, z którego informacji mógł skorzystać ktoś inny Danzer na pewno była w pobliżu. To tylko kwestia czasu…

Wpadnie na Rachel i wyciągnie z niej wszystko, może nawet adres Czapajewa.

Monice z pewnością się to nie spodoba. Jeśli Czapajew istotnie wiedział, gdzie znajduje się Bursztynowa Komnata, to wpuścił ich na ślepy tor. Knoll postanowił więc, że pozbędzie się Rachel Cutler tu i teraz, a potem wróci do Kehlheim i tak czy inaczej wyciśnie z Czapajewa prawdę.

– Wracamy – zarządził. – Zmierzaj do wyjścia, nawijaj dratwę. Będę szedł za tobą.

Ruszyli z powrotem przez podziemny labirynt. Rachel szła przodem. W świetle latarki widział jej jędrne pośladki i kształtne uda opięte jasnobrązowymi dżinsami. Miała smukłe nogi i wąskie biodra. W kroczu poczuł reakcję na te widoki.

Dotarli do pierwszego rozwidlenia; po chwili do następnego.

– Poczekaj – polecił.- Chcę zobaczyć, co jest na dole.

– Do wyjścia musimy iść tędy – odparła, wskazując kierunek, w którym rozciągnięta była dratwa.

– Wiem. Ale skoro już tu jesteśmy, sprawdźmy. Zostaw kłębek, droga do wyjścia jest już prosta.

Rzuciła kłębek z dratwą na ziemię i skręciła w prawo, wciąż idąc przed nim.

Wykonał szybki ruch prawym ramieniem. Sztylet wyskoczył z pochwy i zsunął się do dłoni. Chwycił rękojeść.

Rachel zatrzymała się i odwróciła, kierując przez ułamek sekundy latarkę na Knolla, ten zaś w świetle własnej dojrzał jej przerażoną twarz. Zauważyła błysk stalowej klingi.

Suzanne nacisnęła guzik detonatora. Sygnał pomknął jak błyskawica do ładunków wybuchowych, które umieściła przedtem w chodniku. Detonacja nie była tak silna, by usłyszano ją w odległym o sześć kilometrów Wartburgu, ale wystarczająco, by spowodować zawał chodnika do środka.

Następna pozycja z listy spraw do załatwienia odfajkowana.

Ziemia się zatrzęsła. Sufit zaczął się walić. Knoll musiał sam się ratować.

Teraz był pewien. To pułapka.

Obrócił się i czym prędzej ruszył w stronę wyjścia. W kamienistej ulewie wzniecającej tumany kurzu powietrze nie nadawało się do oddychania. Z latarką w jednej, a sztyletem w drugiej dłoni nie miał szans. Schował nóż i rozpiął koszulę, niczym maską osłaniając nią nos i usta.

Runęła kolejna masa skalnych odłamów.

Poświata idąca od wejścia była ledwo widoczna, w dodatku przesłoniła ją chmura pyłu. Nie mógł dalej iść w tym kierunku.

Zrobił w tył zwrot i popędził przed siebie, z nadzieją że labirynt ma wyjście także z drugiej strony Na szczęście latarka nie zgasła. Nie oglądał się na Rachel Cutler. Ona go nie obchodziła. Skały załatwią sprawę za niego.

Pędził w głąb korytarza głównym chodnikiem; minął miejsce, w którym widział ją po raz ostatni. Wybuch nastąpił najwyraźniej głębiej. Ściany i strop wytrzymały, chociaż cały górski masyw nadal drżał.

Z tyłu znów posypały się skalne odłamki. Wiedział, że tylko jedną drogą może wyjść z opresji. W korytarzu pojawiło się kolejne rozwidlenie. Zatrzymał się, próbując odzyskać orientację. Właz, którym weszli, znajdował się na wschodzie, za jego plecami. Szedł więc w kierunku zachodnim. Lewe odgałęzienie prowadziło na południe, prawe – na północ. Ale czy na pewno? Musiał być ostrożny. Nie powinien skręcać zbyt często, bo wtedy najłatwiej się zgubić; nie zamierzał umrzeć w podziemnym labiryncie z głodu lub wskutek odwodnienia.

Opuścił połę koszuli i wziął głęboki wdech. Usiłował przypomnieć sobie jak najwięcej z tego, co wiedział o kopalniach. Rzadko prowadziło do nich tylko jedno wejście.

Głębokość i długość tuneli wymagała wielu wyjść ewakuacyjnych. Podczas wojny naziści większość z nich zamurowali; w ten sposób maskowali kryjówki służące im do przeróżnych celów. Pozostawało mu tylko żywić nadzieję, że ta kopalnia do nich nie należała. Haust powietrza przywrócił mu siły. Nie było tak stęchłe jak to we wnętrzu góry.

Podniósł dłoń. Poczuł lekki powiew dochodzący z lewej strony. Czy powinien to sprawdzić? Jeśli skręci zbyt wiele razy, nigdy nie odnajdzie drogi powrotnej. W zupełnych ciemnościach nie było możliwości znalezienia jakichkolwiek śladów;

orientował się w położeniu tylko dzięki temu, że wciąż szedł głównym chodnikiem. Ale mógł szybko utracić ten jedyny punkt odniesienia, jeśli wykona kilka nieprzemyślanych zakrętów.

Co robić? Ruszył w lewą stronę.

Przeszedł pięćdziesiąt metrów i trafił na kolejne rozwidlenie. Nie czuł żadnego powiewu. Przypomniał sobie, że górnicy drążyli chodniki zawsze w tym samym kierunku. To im zapewniało orientację pod ziemią. Zakręt w lewo oznaczał, że wszystkie kolejne w lewo prowadzą do wyjścia. Czy wobec tego miał wybór? Skręcił w lewo.

Dwa kolejne rozwidlenia. Dwa kolejne skręty w lewo.

Przed sobą miał chodnik, na którego końcu zobaczył światło. Bardzo słabe. Ale jednak. Skręcił w tamtą stronę i pognał, co sił w nogach.

Sto metrów przed sobą ujrzał wyjście.

31

KEHLHEIM, NIEMCY 11.30

Paul zerknął we wsteczne lusterko. Samochód zbliżał się szybko. Z migającym kogutem i na sygnale. Zielono-biały radiowóz z dużym niebieskim napisem na drzwiach POLIZEI wyminął go i popędził z ogromną szybkością, po czym zniknął za zakrętem.

Do Kehlheim pozostało mu tylko dziesięć kilometrów.

Ciche, spokojne miasteczko bez zwartej zabudowy; luźno rozrzucone budynki w jasnych kolorach otaczały ryneczek wybrukowany kocimi łbami. Nie podróżował zbyt wiele. Jedyna jego wyprawa za ocean, do Paryża przed dwoma laty, była służbowym wyjazdem w sprawach muzeum. Luwr zawsze go kusił i skorzystał z okazji. Zaproponował Rachel wspólny wyjazd. Odmówiła jednak. Uznała za kiepski pomysł ciąganie ze sobą byłej żony. Nie był do końca pewien, co chciała przez to powiedzieć, ale czuł, że miała ochotę pojechać.

Samolot z Atlanty udało mu się zarezerwować dopiero na wczorajsze popołudnie. Wczesnym rankiem zawiózł dzieci do swojego brata. Rachel nie dzwoniła i bardzo go to niepokoiło.

Nie pomyślał nawet o przesłuchaniu automatycznej sekretarki.

Lot trwał długo; międzylądowania w Amsterdamie i Frankfurcie sprawiły, że dotarł do Monachium dopiero przed dwiema godzinami. Umył się, jak mógł najstaranniej, w lotniskowej toalecie. Wziął nawet prysznic, ogolił się i zmienił ubranie.

Teraz wjechał na ryneczek i zaparkował przed budynkiem, który wyglądał na sklep spożywczy. Bawaria nie była krainą, w której w niedzielę tętniło życie. Wszyscy mieszkańcy pozamykali się w domach. Niejaki ruch panował tylko w pobliżu kościoła, którego iglica górowała nad miasteczkiem.

Zaparkował auto obok rzędu innych na nierównej, wyboistej nawierzchni. Na schodach do kościoła jacyś starsi mężczyźni rozmawiali z ożywieniem. Przeważnie brodaci, w ciemnych płaszczach i kapeluszach. Powinien wziąć ze sobą przynajmniej marynarkę, ale pakował się w pośpiechu i nie pomyślał o tym.

Podszedł do nich.

– Przepraszam. Czy któryś z panów mówi po angielsku?

– Tak. Trochę – odezwał się jeden z mężczyzn, najwyraźniej najstarszy z całej czwórki.

– Szukam Dani Czapajewa. Z tego, co wiem, mieszka w okolicy.

– On już nie żyje.

Paul obawiał się, że to właśnie usłyszy Czapajew musiał być bardzo stary.

– Jak dawno zmarł?

– Tej nocy. Został zamordowany.

Czy dobrze słyszał? Zamordowany? Tej nocy? Jego najgorsze przeczucia się sprawdziły. Strach chwycił go za gardło.

Przemógł się i zadał następne pytanie.

– Czy ktoś oprócz niego zginął?

– Nie. Tylko Dania.

– Przypomniał sobie policyjne auto.

– Gdzie to się wydarzyło?

Wyjechał z Kehlheim zgodnie ze wskazówkami. Po dziesięciu minutach ujrzał dom, który rozpoznał bez trudu, ponieważ parkowały przed nim cztery policyjne samochody.

Umundurowany funkcjonariusz pilnował wejścia. Paul podszedł bliżej, ale natychmiast został zatrzymany.

– Nicht eintreten. Kryminnelle Szene - zakomunikował policjant.

– Po angielsku, proszę.

– Zakaz wstępu. Miejsce zbrodni.

– W takim razie muszę porozmawiać z osobą, która tu dowodzi.

– Ja dowodzę – odezwał się z wnętrza ktoś, kto mówił po angielsku z gardłowym niemieckim akcentem.

Jakiś mężczyzna w średnim wieku podszedł do frontowego wejścia. Pobrużdżona twarz, rozczochrane czarne włosy, granatowy płaszcz do kolan, oliwkowy garnitur oraz krawat z dzianiny.

– Nazywam się Fritz Pannik. Jestem inspektorem Federalnej Policji. A pan?

– Paul Cutler. Prawnik ze Stanów Zjednoczonych.

Pannik przeszedł obok policjanta stróżującego w drzwiach.

– Co prawnik ze Stanów Zjednoczonych robi tutaj w niedzielny poranek?

– Poszukuję mojej małżonki. Przyjechała tu, by porozmawiać z Danią Czapajewem.

Inspektor rzucił szybkie spojrzenie policjantowi stojącemu w drzwiach i z niedowierzaniem pokręcił głową.

– O co chodzi? – zaniepokoił się Paul.

– Wczoraj w Kehlheim pewna kobieta pytała, jak trafić do tego domu. Jest podejrzana o morderstwo.

– Czy zna pan jej rysopis?

Pannik sięgnął do kieszeni płaszcza i wyciągnął notes.

Otworzył go i czytał:

– Wzrost średni. Włosy ufarbowane na czerwono. Duże piersi. Dżinsy, flanelowa koszula, botki z cholewkami. Ciemne okulary. Kobieta przy kości.

– To nie Rachel, ale być może znam tę osobę.

Jak najkrócej starał się opowiedzieć inspektorowi o Jo Myers, Karolu Borii oraz Bursztynowej Komnacie, opisując dokładnie kobietę, która złożyła wizytę w jego biurze.

Szczupła, z niezbyt wydatnym biustem, kasztanowe włosy i piwne oczy, ośmiokątne okulary w złotych oprawkach.

– Odniosłem wrażenie, że nie były to jej naturalne włosy.

– Niech pan to nazwie intuicją prawnika.

– Ale przeczytała listy Czapajewa oraz Karola Borii, czy tak?

– Od deski do deski.

– Czy na kopertach był ten adres?

– Tylko nazwa miejscowości.

– Czy ma pan coś jeszcze do dodania? Opowiedział inspektorowi o Christianie Knollu oraz o podejrzeniach Jo Myers i swoich własnych.

– I przyjechał pan tu, by ostrzec żonę? – zapytał Pannik.

– Raczej po to, by się przekonać, czy wszystko jest w porządku. Wyrzucałem sobie, że nie przyjechałem tu razem z nią.

– Ale uważał pan tę podróż za stratę czasu?

– Zdecydowanie. Jej ojciec wyraźnie prosił, by się w to nie angażowała.

Dwóch policjantów minęło inspektora; weszli do środka.

– Czy mógłbym tam wejść?

– Jeśli ma pan silne nerwy, proszę.

– Jestem prawnikiem – odparł, jakby to miało jakieś znaczenie.

Nigdy w życiu nie miał do czynienia ze sprawami kryminalnymi i nigdy wcześniej nie był na miejscu zbrodni. Ale nie mógł poskromić ciekawości. Najpierw umiera Boria, a teraz zamordowano Czapajewa. Ale Karol przecież spadł ze schodów.

Chyba że…

Wszedł za Pannikiem do środka. W pokoju panował dziwny zaduch. W powieściach kryminalnych zawsze czytał o słodkim zapachu śmierci. Czy to było właśnie to?

Domek był niewielki. Cztery pomieszczenia: salon, kuchnia, sypialnia oraz łazienka. Meble stare i wysłużone, ale wszędzie czysto i schludnie. Zwłoki starego człowieka leżały na wydeptanym dywanie, na którym duża szkarłatna plama była jeszcze mokra; krew wypływała z dwóch otworów w czaszce.

– Strzał z bliska – poinformował go Pannik.

Paul nie mógł oderwać oczu od ciała. Nagle poczuł, jak żółć podpływa mu do gardła. Próbował z tym walczyć, ale bezskutecznie.

Wybiegł pędem z pokoju.

Pochylony, długo wymiotował. Wszystko, co zjadł na pokładzie samolotu, wylądowało teraz na wilgotnej trawie. Wziął kilka głębokich oddechów i powoli doszedł do siebie.

– Już po wszystkim? – zapytał inspektor.

Przytaknął.

– Sądzi pan, że mogła to zrobić ta kobieta? – spytał inspektora.

– Nie wiem. Jak mówiłem, ta kobieta pytała, gdzie mieszka Czapajew, a jego wnuk zaoferował, że wskaże jej drogę.

– Wczoraj rano razem wyruszyli z rynku. Córka zamordowanego się martwiła, bo wieczorem chłopiec nie przyszedł do domu. Znalazła chłopca związanego w sypialni dziadka.

– Najprawdopodobniej ta kobieta nie potrafiła zabić dziecka.

– Ale nie miała skrupułów wobec starca.

– Czy chłopcu nic się nie stało?

– Jest w szoku, ale nic mu nie będzie. Potwierdził rysopis tej kobiety, ale niewiele więcej może powiedzieć. Był w drugim pokoju. Wie tylko, że rozmawiali. Nie zrozumiał, o czym mówili. Kiedy dziadek oraz ta kobieta byli razem z nim w sypialni, rozmawiali w jakimś obcym języku. Próbowałem go wybadać, mówiąc kilka słów, i wygląda na to, że po rosyjsku.

– Następnie znów opuścili sypialnię. Chłopiec słyszał strzały.

– A potem zaległa cisza aż do chwili, gdy po czterech godzinach przybyła jego matka.

– Strzeliła staremu człowiekowi prosto w głowę?

– Z bliskiej odległości. Najwyraźniej stawka jest wysoka.

– Do środka wszedł jeden z policjantów.

– Nichts im Haus ninsichtlich des Bernsteinzimmers.

– Pannik spojrzał na Paula.

– Poleciłem im przeszukać dom i znaleźć wszystko, co miałoby związek z Bursztynową Komnatą. Nic nie znaleźli.

Rozległy się trzaski radiostacji, którą jeden z niemieckich policjantów stojących przy drzwiach miał zawieszoną u pasa. Mężczyzna wyciągnął nadajnik i po chwili podszedł do Pannika.

– Muszę jechać – odezwał się po angielsku. – Dzwonili z centrali służby ratowniczej. W ten weekend mam dyżur.

– Co się stało? – zapytał inspektor.

– Wybuch w jednej z kopalń w pobliżu Wartburga.

– Wyciągnięto z podziemnego korytarza Amerykankę. Ale szukają jeszcze jakiegoś mężczyzny. Lokalne władze zwróciły się z prośbą o pomoc.

Pannik pokręcił głową.

– Bardzo niespokojna niedziela.

– Gdzie znajduje się Wartburg? – niezwłocznie zapytał Paul.

– W górach Harzu. Czterdzieści kilometrów stąd na północ. Czasami ściągają na pomoc nasze ekipy ratownicze, kiedy dochodzi do tragedii.

Przez myśl przebiegły mu natychmiast postać Waylanda McKoya oraz zainteresowanie Karola górami Harzu.

– Znaleziono kobietę, Amerykankę. Jak się nazywa?

Pannik zrozumiał jego niepokój i poprosił jednego z podwładnych o sprawdzenie. Słowa poszły w eter. Po dwóch minutach z głośnika radiostacji dotarła odpowiedź w języku niemieckim:

– Die Frau ist Rachel Cutler. Amerikanerin.

32

15.10

Policyjny helikopter przecinał popołudniowe majowe powietrze, zmierzając na północ. Gdy minęli Würzburg, zaczęło padać. Paul zajął miejsce obok inspektora Pannika, a z tyłu za nimi przypięci pasami siedzieli członkowie ekipy górskiego pogotowia ratunkowego.

– Grupa alpinistów usłyszała wybuch i zawiadomiła władze – powiedział Pannik, starając się przekrzyczeć ryk silnika. – Pańską żonę, Herr Cutler, znaleziono w pobliżu wejścia do jednego z podziemnych wyrobisk. Zabrano ją do miejscowego szpitala; to ona poinformowała ratowników o mężczyźnie. Jego nazwisko brzmi Christian Knoll.

Słuchał tej relacji z rosnącym niepokojem. Oczyma wyobraźni widział ranną Rachel w szpitalu. Co się stało? W co właściwie wplątała się jego małżonka? W jaki sposób poznała Knolla? Co się wydarzyło w tej kopalni? Czy Marli i Brentowi grozi niebezpieczeństwo? Powinien zadzwonić do brata, by go ostrzec.

– Wydaje się, że Jo Myers miała rację – oznajmił Pannik.

– Czy w policyjnych raportach nie mówiono, w jakim stanie jest Rachel?

Inspektor zaprzeczył ruchem głowy.

Helikopter wylądował najpierw w miejscu podziemnej eksplozji; wejście do kopalni usytuowane było głęboko w lesie u podnóża wysokiej góry. Najbliższa polana, oddalona o jakieś pół kilometra w kierunku zachodnim, stała się lądowiskiem dla maszyny, z której wysiadła ekipa ratunkowa, by pieszo dotrzeć do miejsca zdarzenia. On wraz z Pannikiem pozostali w helikopterze i polecieli na wschód od Wartburga do rejonowego szpitala, w którym zajęto się ratowaniem sędzi Cutler.

Paul kierował się wprost do jej pokoju na czwartej kondygnacji. Rachel była w niebieskiej koszuli nocnej. Głowę miała owiniętą szerokim bandażem. Uśmiechnęła się na jego widok.

– Skąd wiedziałam, że tutaj będziesz?

Podszedł bliżej. Policzki i nos oraz ramiona Rachel były podrapane i posiniaczone.

– Nie miałem wiele pracy w ten weekend i postanowiłem wybrać się na wycieczkę do Niemiec.

– A dzieciaki?

– Nic im się nie stanie.

– Jakim cudem dotarłeś tutaj tak szybko?

– Wyleciałem wczoraj.

– Wczoraj?

Zanim zdążył jej wyjaśnić, Pannik, stojący dotąd dyskretnie przy drzwiach, podszedł bliżej.

– Pozwoli pani, że się przedstawię: inspektor Pannik z Federalnej Policji.

Paul opowiedział Rachel o Jo Myers, Christianie Knollu oraz o tym, co spotkało Danię Czapajewa.

Rachel była zszokowana.

– Czapajew nie żyje?

– Muszę zadzwonić do brata – powiedział Paul do inspektora – i uprzedzić go, żeby nie spuszczał dzieci z oka. Może należałoby powiadomić policję w Atlancie?

– Sądzisz, że coś im grozi? – zapytała.

– Nie wiem, co sądzę, Rachel. Wdałaś się w coś bardzo niedobrego. Twój ojciec ostrzegał, żebyś trzymała się od tego z daleka.

– Co masz na myśli?

– Nie odgrywaj pierwszej naiwnej. Czytałem Owidiusza.

Chciał, żebyś trzymała się od tego z daleka, do diabła! A teraz Czapajew nie żyje.

Zesztywniała na twarzy.

– To nie fair, Paul. Nie zrobiłam tego. Nie przypuszczałam, że tak się stanie.

– Ale być może wskazała pani do niego drogę – powiedział bez ogródek Pannik.

Rachel spojrzała zdumiona na inspektora. Dopiero teraz zaczynała rozumieć. Paulowi nagle zrobiło się jej żal. Jak zwykle starał się pomniejszyć jej winę, przenosząc całą odpowiedzialność na siebie.

– To nie do końca prawda – oświadczył. – To ja pokazałem tej kobiecie listy. O Kehlheim dowiedziała się ode mnie.

– Nie zrobiłby pan tego, gdyby się pan nie obawiał, że małżonka jest w niebezpieczeństwie.

Istotnie, nie zrobiłby tego. Spojrzał na Rachel. W jej oczach pojawiły się łzy.

– Paul ma rację, inspektorze: to moja wina. Nie powinnam przyjeżdżać tu sama. Nie powinnam w ogóle wyjeżdżać. On i mój ojciec ostrzegali mnie…

– A ten Christian Knoll? – zapytał Pannik. – Proszę mi o nim opowiedzieć.

Rachel zrelacjonowała wszystko, co wiedziała; nie było tego wiele. Potem dodała:

– Ten mężczyzna uchronił mnie przed potrąceniem przez auto.

– Był czarujący i uprzejmy Naprawdę sądziłam, że chce pomóc.

– Co się stało w kopalni? – drążył sprawę inspektor.

– Posuwaliśmy się zgodnie ze szkicem narysowanym przez Czapajewa. Tunel był bardzo szeroki. Nagle poczułam, jak wokół zatrzęsła się ziemia, a skalna lawina przegrodziła szyb. Obróciłam się w kierunku wyjścia i zaczęłam biec.

– Przebiegłam pół drogi, kiedy spadły na mnie skalne odłamki.

– Na szczęście mnie nie przysypały. Leżałam tam, dopóki nie dotarli ratownicy. Oni mnie wyciągnęli.

– A Knoll?- chciał wiedzieć inspektor.

Pokręciła głową.

– Wołałam kilka razy, gdy tylko skały przestały się sypać, ale bez skutku.

– Może nadal jest w środku? – zasugerował Pannik.

– Czy to było trzęsienie ziemi? – zainteresował się Paul.

– U nas nie zdarzają się trzęsienia ziemi. Prawdopodobnie była to eksplozja materiałów wybuchowych z czasów wojny.

– Tutejsze podziemne chodniki są nimi wypełnione.

– Knoll mówił mi o tym – wtrąciła Rachel.

Drzwi szpitalnej sali się otworzyły i do inspektora podszedł barczysty policjant. Pannik przeprosił ich i wyszedł na zewnątrz.

– Masz rację – wyznała Rachel – powinnam była cię posłuchać.

Nie interesowała go jej skruch.

– Musimy się stąd wydostać i wracać do domu.

Rachel się nie odezwała; zamierzał naciskać, ale wrócił inspektor.

– Skończono przeszukiwanie chodnika. Nikogo wewnątrz nie znaleziono. Jest tam inne wyjście, na drugim krańcu podziemnego tunelu, które nie zostało zasypane. W jaki sposób pani i Knoll dostaliście się do kopalni?

– Przyjechaliśmy wynajętym samochód, potem szliśmy piechotą w górę.

– Co to za auto?

– Rdzawoczerwone volvo.

– Nie znaleziono żadnego samochodu w pobliżu – poinformował Pannik. – Ten Knoll zniknął.

Inspektor sprawiał wrażenie, jakby wiedział coś jeszcze.

– Czy ma pan jakieś nowe informacje? – zapytał Paul.

– Z tego wyrobiska naziści nigdy nie korzystali. To nie oni umieścili w nim materiały wybuchowe. A jest to kolejna eksplozja w ciągu trzech lat.

– To znaczy?

– To znaczy, że wszystko to jest bardzo dziwne.

Paul opuścił szpital i policyjnym radiowozem zabrał się wraz z Pannikiem do Wartburga. Federalnemu inspektorowi przysługiwały pewne przywileje.

– Mamy uprawnienia podobne jak wasze FBI – wyjaśniał mu Pannik. – Pracuję w policji ogólnokrajowej. Lokalne służby z nami współpracują.

Rachel poinformowała ich, że Knoll wynajął dwa pokoje w „Goldene Krone”. Odznaka, którą pokazał federalny inspektor, natychmiast otworzyła przed nimi drzwi do pokoju sędzi Cutler, w którym posprzątano i pościelono łóżko; zniknęła jednak jej walizka. Pokój Knolla również był pusty W pobliżu nie zaparkowano też rdzawoczerwonego samochodu.

– Herr Knoll opuścił hotel dziś rano – wyjaśnił właściciel zajazdu. – Zapłacił za oba pokoje i odjechał.

– O której godzinie?

– Około dziesiątej trzydzieści.

– Słyszał pan o eksplozji w kopalni?

– W tutejszych kopalniach ciągle coś wybucha, inspektorze. Nie interesuję się tym, czy moi goście biorą w tym udział.

– Widział pan, jak Knoll wracał dziś rano? – zapytał Pannik.

Mężczyzna pokręcił łysą głową. Podziękowali mu i wyszli na zewnątrz.

– Knoll ma nad nami przewagę około pięciu godzin – powiedział Paul – ale może policyjne patrole namierzą volvo.

– Herr Knoll mnie nie interesuje. Najpoważniejszym wykroczeniem, jakiego się dopuścił, było złamanie zakazu wejścia do jaskini.

– Zostawił Rachel w tunelu na pewną śmierć.

– To również nie jest przestępstwo. Zależy mi na odnalezieniu kobiety, która najprawdopodobniej jest morderczynią.

Inspektor miał rację. I Paul rozumiał, że to trudna sprawa.

Rysopis się nie zgadzał. Nazwisko pewnie nie było prawdziwe. Brak dowodów. Brak motywów. Brak wszystkiego.

– Ma pan pomysł, jak jej szukać? – zapytał.

– Pannik spojrzał w zadumie na spokojny ryneczek.

– Nie, Herr Cutler. Żadnego.

33

ZAMEK LOUKOV, REPUBLIKA CZESKA

17.10

Suzanne wzięła cynowy puchar z rąk Ernsta Loringa i rozparła się wygodnie na empirowym krześle. Jej mocodawca słuchał relacji z zadowoleniem.

– Czekałam przez pół godziny i oddaliłam się dopiero wtedy, gdy pojawili się miejscowi stróże prawa. Nikt nie wyszedł z podziemnego tunelu – zakończyła relację.

– Zadzwonię jutro pod jakimś pretekstem do Fellnera i spróbuję dowiedzieć się reszty Może wymknie mu się coś na temat nieszczęśliwego wypadku, który spotkał Christiana.

Sączyła wino, zadowolona z siebie. Przyjechała do Czech prosto z centralnych Niemiec; minęła granicę i od razu skręciła na południe, w kierunku posiadłości Loringa. Trzysta kilometrów pokonała swoim porsche w ciągu dwóch i pół godziny.

– Bardzo sprytnie udało ci się wymanewrować Christiana pochwalił ją Loring. – Zawsze trudno było go wywieść w pole.

– Zgubiła go zachłanność. Ale muszę powiedzieć, że Czapajew okazał się genialnym aktorem. – Pociągnęła łyk wina: dobry rocznik, z winnic Loringa. – Mimo wszystko, szkoda.

– Staruszek był bardzo dzielny Utrzymał sekret przez tyle lat.

– Niestety, nie miałam wyboru. Musiałam uciszyć go na zawsze.

– Dobrze, że nie skrzywdziłaś tego chłopca.

– Nie zabijam dzieci. Nie wiedział nic więcej niż to, co powiedzą inni świadkowie z miasteczka. A poza tym to jemu zawdzięczam, że zmusiłam starca, by robił to, czego chciałam.

Loring wyglądał na znużonego.

– Zastanawiam się, kiedy to się wreszcie skończy. Co kilka lat musimy się uciekać do tak drastycznych rozwiązań.

– Czytałam ich listy. Pozostawienie Czapajewa wśród żywych byłoby zbędnym ryzykiem. Gdybym nie zatarła tego tropu, prędzej czy później mielibyśmy znów problemy.

– To smutne, Draha, ale masz rację.

– Czy dowiedziałeś się czegoś więcej od faceta z Sankt Petersburga?

– Tylko tyle, że Christian z pewnością ponownie grzebał w archiwach komisji. Nasz urzędas zdołał zauważyć nazwisko mojego ojca na jednym z dokumentów, który tamten czytał; po jego wyjściu dokument zniknął.

– Dobrze, że Knollem nie musimy się już przejmować.

– Skoro Boria i Czapajew nie żyją, chyba możemy się czuć bezpiecznie.

– Obawiam się, że nie – powiedział Loring. – Pojawił się nowy kłopot.

Odstawiła na bok kielich z winem.

– Słucham?

– W pobliżu Stod przystąpiono do eksploracji podziemnego wyrobiska. Jakiś amerykański przedsiębiorca poszukuje tam skarbów.

– Czy ludzie nigdy nie zrezygnują?

– Pokusa jest zbyt wielka. Trudno powiedzieć, czy ta najnowsza ekspedycja obrała za cel właściwą jaskinię. Niestety, nie dowiemy się tego, dopóki nie dotrą do pieczary i jej nie spenetrują. Z grubsza biorąc, są jednak we właściwym rejonie.

– Mamy tam wtyczkę?

– Tak, w ekipie. Przekazuje mi informacje, ale sam nie wiem, co o tym sądzić. Mówię to z bólem, lecz mój ojciec zachował szczegóły dla siebie… Nie ufał nawet własnemu synowi.

– Chcesz, żebym tam pojechała?

– Proszę. I miej oko na wszystko. Mój informator jest wiarygodny, ale bardzo chciwy. Żąda bardzo dużo. A ja, jak wiesz, nie znoszę ludzi chciwych. Uprzedziłem go, że skontaktuje się z nim kobieta. Jedyną osobą, która z nim rozmawiała do tej pory, jest moja sekretarka, i tylko przez telefon.

Nasz informator nie powinien kojarzyć tego ze mną. Wie, że ma się z nim spotkać Margarethe. Musisz tam być na wypadek, gdyby coś znaleźli. Żaden ślad nie może prowadzić do mnie. Jeśli będą kopać w niewłaściwym miejscu, wracaj natychmiast. Ale zastanów się, czy nie trzeba będzie pozbyć się tego faceta. Proszę tylko, żebyś starała się nie zabijać bez wyraźnej potrzeby.

Wiedziała, co chciał przez to powiedzieć.

– W przypadku Czapajewa nie miałam wyboru.

– Rozumiem to, Drahd, i doceniam twoje wysiłki.

– Mam nadzieję, że jego śmierć zakończy tak zwaną klątwę Bursztynowej Komnaty.

– Łącznie z dwiema innymi.

– Starzec uśmiechnął się szeroko.

– Christiana i Rachel Cutler? Skinęła głową.

– Wierzę, że to, co robisz, sprawia ci satysfakcję. Dziwne, ale przed paroma dniami wyczułem wahanie, gdy mówiliśmy o ewentualnym zlikwidowaniu Knolla. Czy on cię może pociągał?

Podniosła puchar i stuknęła w kielich mocodawcy.

– Nie ma mężczyzn niezastąpionych.

Knoll mknął na południe w kierunku Füssen. W Kehlheim oraz w okolicy było zbyt dużo policji, by mógł tam ryzykować nocleg. Wymknął się z Wartburga i wracał na południe, w stronę Alp, z zamiarem odbycia ponownie rozmowy z Danią Czapajewem. Dowiedział się szybko, że staruszek został właśnie zamordowany Policja poszukiwała kobiety, która poprzedniego dnia wypytywała o drogę do jego domu i opuściła ryneczek razem z wnukiem Czapajewa. Policjanci nie wiedzieli, kim była, Knoll natomiast nie miał cienia wątpliwości.

Suzanne Danzer.

Któżby inny? Jakimś cudem ruszyła jego tropem i była u Czapajewa jeszcze przed nim. Wszystkie wskazówki, które tak ochoczo przekazał im Białorusin, zostały przez nią sprokurowane. Co do tego też nie miał wątpliwości. Dał się wciągnąć w pułapkę i omal nie przypłacił tego życiem.

Przypomniał sobie myśl Decimusa Juniusa Juvenalisa sformułowaną w Satyrach: „Zemsta duszy nikczemnej i umysłu małostkowego jest rozkoszą. Dlatego nikt większej w zemście radości nie znajduje niżeli niewiasta”.

Racja, ale wolał Byrona: „Mężczyzna kocha prędko, lecz nienawidzi z wolna”.

Kiedy ich ścieżki skrzyżują się ponownie, będzie musiał się jej sowicie odpłacić. Wtedy pokaże Susanne, czym jest prawdziwe piekło. Następnym razem on zyska przewagę.

Będzie przygotowany.

Wąskie uliczki Füssen pełne były turystów, jak zwykle wiosną odwiedzających zamek Ludwiga usytuowany na południe od miasta. Bez trudu zgubił się w tłumie wieczornych smakoszy, szukających wolnego miejsca w przepełnionych knajpach, by coś zjeść i łyknąć nieco mocniejszego trunku.

Zrobił sobie półgodzinną przerwę i zjadł kolację w jednym z mniej zatłoczonych lokali, wsłuchując się w takty przepięknej muzyki kameralnej, której koncert odbywał się po drugiej stronie ulicy Później w pobliżu hotelu natknął się na budkę telefoniczną i zadzwonił do Burg Herz. Odebrał Franz Fellner.

– Słyszałem o dzisiejszej eksplozji w górach. Wyciągnęli z tunelu kobietę i poszukują mężczyzny.

– Nie znajdą – przerwał mu. – To była pułapka.

Opowiedział Fellnerowi, co się wydarzyło od chwili, gdy opuścił Atlantę, do momentu, kiedy nie tak dawno dowiedział się o śmierci Czapajewa.

– Ciekawe, jakim cudem Rachel Cutler przeżyła. Ale to nie ma znaczenia. Z pewnością natychmiast wróci do Atlanty.

Jesteś pewien, że była w to zamieszana Suzanne?

– Któż, jeśli nie ona, zdołałby mnie wystawić do wiatru? Fellner usiłował powstrzymać chichot.

– Może się starzejesz, Christianie?

– Nie zachowałem się dość ostrożnie.

– Twoje zadufanie jest lepszym wyjaśnieniem – odezwała się nieoczekiwanie Monika, która najwyraźniej słuchała ich rozmowy z innego aparatu.

– Zastanawiałem się właśnie, co z tobą.

– Pewnie myślałeś głównie o tym, jak i gdzie ją zerżniesz.

– Co to za szczęście, że zawsze masz pod ręką katalog moich wad i słabości, by mi o nich przypomnieć.

Monika się roześmiała.

– Obserwowanie ciebie przy pracy, Christianie, to przynajmniej połowa mojej radości z tego wszystkiego.

Puścił to mimo uszu.

– Podejrzewam, że na tym wszelki ślad się urywa. Może powinienem ruszyć na poszukiwanie innych zdobyczy.

– Powiedz mu to, dziecko – usłyszał glos Fellnera.

– Pewien Amerykanin, niejaki Wayland McKoy, prowadzi podziemną eksplorację niedaleko Stod. Utrzymuje, że zamierza odnaleźć skarby z Muzeum Sztuki w Berlinie, być może Bursztynową Komnatę. Zajmował się tym już wcześniej, miał pewne sukcesy. Sprawdź to, żebyśmy niczego nie przegapili.

– W najgorszym razie zdobędziesz trochę ciekawych informacji albo wpadnie ci w ręce jakiś łup.

– Miejsce tych prac jest powszechnie znane?

– Piszą o nim lokalne gazety; stacja CNN International emitowała parokrotnie relacje z tej wyprawy – powiedziała Monika.

– Wiedzieliśmy o tym, zanim wyjechałeś do Atlanty wtrącił Fellner – ale uznałem, że Boria wart był podjęcia natychmiastowego działania.

– Czy Loring też jest zainteresowany tym nowym miejscem eksploracji?

– On bez wątpienia interesuje się wszystkim, czym my się zajmujemy – odparła Monika.

– Chcesz wiedzieć, czy Suzanne tam będzie? – zaciekawił się Fellner.

– Mam ogromną nadzieję, że tak.

– Udanych łowów, Christianie.

– Dziękuję panu. Jeśli Loring zadzwoni, by wybadać, czy zginąłem, proszę go nie rozczarować.

– Zamierzasz działać w konspiracji?

– Może się to okazać konieczne.

34

WARTBURG, NIEMCY 20.45

Rachel weszła do restauracji i podążyła za Paulem do stolika. Powietrze było ciepłe, przesiąknięte zapachem goździków i czosnku. Umierała z głodu, ale czuła się coraz lepiej. Miejsce bandaża wokół głowy zajął opatrunek umocowany przylepcem. Miała na sobie spodnie khaki oraz bluzkę z krótkim rękawem, które Paul kupił w tutejszym sklepie; jej nałożone rankiem ubranie po wybuchu nie nadawało się do użytku.

Paul wypisał ją ze szpitala przez dwiema godzinami. Nic jej było, poza pokaźnym guzem na głowie oraz kilkoma skaleczeń i zadrapaniami. Obiecała lekarzowi, że przez kilka następnych dni będzie się oszczędzać, a Paul go poinformował, że zamierzają niezwłocznie wrócić do Atlanty.

Kelner podszedł do ich stolika i Paul zapytał Rachel, jakie wino sobie życzy.

– Skosztowałabym chętnie dobrego czerwonego – odpowiedziała, przypominając sobie wczorajszą kolację z Knollem.

Kelner się oddalił.

– Dzwoniłem do linii lotniczych – powiedział Paul. – Jutro jest lot z Frankfurtu. Pannik twierdzi, że może nam załatwić transport na lotnisko.

– Gdzie jest inspektor?

– Został w Kehlheim, żeby prowadzić śledztwo w sprawie śmierci Czapajewa. Zostawił mi swój numer telefonu.

– Nie mogę uwierzyć, że Knoll ukradł moje rzeczy.

– Cóż, zapewne nie chciał, żeby cokolwiek pozwoliło policji cię zidentyfikować.

– Wydawał się taki szczery. Był nawet szarmancki.

Paul odniósł wrażenie, że Rachel jest oczarowana Knollem.

– Podobał ci się?

– Był interesujący. Podawał się za prywatnego kolekcjonera poszukującego Bursztynowej Komnaty.

– Zaimponował ci?

– Przestań, Paul. Przyznaj choć raz, że prowadzimy dość nieciekawe życie. Praca i dom. Pomyśl sam. Podróżowanie po świecie, poszukiwanie zaginionych dzieł sztuki – to ekscytujące zajęcie.

– Ten człowiek zostawił cię samą w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Rysy jej twarzy stężały.

– Ale wcześniej w Monachium uratował mi życie.

– Powinienem był od razu przyjechać tu z tobą.

– Nie przypominam sobie, żebym cię zapraszała.

Narastało w niej rozdrażnienie. Dlaczego tak łatwo wpadała w złość? Przecież Paul usiłował jej tylko pomóc.

– Nie, nie zapraszałaś. Ale mimo to powinienem był przyjechać tu z tobą.

Była zdumiona jego reakcją. Trudno powiedzieć, czy był zazdrosny o Knolla, czy martwił się o nią.

– Powinniśmy wracać do domu – naciskał. – Nie mamy tu nic więcej do roboty Niepokoję się o dzieci. Wciąż mam przed oczyma biednego Czapajewa.

– Wierzysz, że ta kobieta, która była w twoim biurze, zamordowała Czapajewa?

– Kto wie? Ona z pewnością wiedziała, jak go znaleźć, i to dzięki mnie.

Doszła do wniosku, że nadeszła pora.

– Zostańmy, Paul.

– Co?

– Zostańmy.

– Rachel, mało ci tej nauczki? Ludzie tu giną! Musimy stąd uciekać, zanim ofiarą padnie któreś z nas. Dzisiaj ci się poszczęściło. Nie kuś losu. To nie jest powieść przygodowa. To się dzieje naprawdę. I jest głupie. Naziści. Rosjanie.

– Nie mamy z tym nic wspólnego.

– Paul, tata z pewnością coś wiedział. Czapajew też.

– Powinniśmy spróbować. Jesteśmy im to winni.

– Co winni?

– Pozostał jeszcze jeden trop do sprawdzenia. Pamiętasz Waylanda McKoya? Knoll mi mówił, że Stod jest niedaleko stąd. Być może McKoy na coś natrafił. Tata interesował się jego wyprawą.

– Zostaw te sprawy własnemu biegowi, Rachel.

– Co szkodziłoby spróbować?

– Powiedziałaś dokładnie to samo, wybierając się na poszukiwanie Czapajewa.

Odsunęła krzesło i wstała od stolika.

– To nie fair, i ty o tym wiesz – oznajmiła, podnosząc glos. Jeśli zamierzasz jechać do domu, jedź. Ja chcę porozmawiać z Waylandem McKoyem.

Kilkoro gości zwróciło na nich uwagę. Miała nadzieję, że nikt znał angielskiego. Na twarzy Paula pojawił się jak zwykle wyraz rezygnacji. Nie umiał z nią postępować. Nie był porywczy, nie potrafi się złościć. Zawsze działał w sposób przemyślany. Żaden drobiazg nie wydawał mu się błahy. Nie postępował impulsywnie, był konsekwentny. Czy chociaż raz w życiu zrobił coś spontanicznie? Tak. Tutaj przyleciał pod wpływem impulsu. Ona zaś najwyraźniej miała nadzieję, że odtąd będzie tak już zawsze.

– Usiądź, Rachel – powiedział spokojnie. – Chociaż raz podyskutujmy o czymś racjonalnie.

Usiadła. Zależało jej na tym, żeby został, ale za nic w świecie by się do tego nie przyznała.

– Musisz zająć się swoją kampanią wyborczą. Dlaczego nie skierujesz energii na tę sprawę?

– Muszę to zrobić, Paul. Coś mi mówi, że powinnam iść dalej tym tropem.

– Rachel, w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin dwie osoby pojawiły się znikąd, obydwie szukały tego samego; jedna z nich jest prawdopodobnie zabójczynią, druga zaś okazała się bezwzględna i zostawiła cię na pewną śmierć. Karol nie żyje.

– Tak jak Czapajew Może twój ojciec też został zamordowany Zanim tu przyjechałaś, miałaś na ten temat pewne podejrzenia.

– Wciąż mam, ale to się jedno z drugim wiąże. Podobnie jak śmierć twoich rodziców. Być może oni również zginęli z tego samego powodu.

Niemal słyszała, jak jego analityczny mózg pracuje na wysokich obrotach. Rozważał argumenty za i przeciw. Starał się wynaleźć taki, którym nakłoniłby ją do powrotu do domu.

– W porządku – powiedział wreszcie. – Jedziemy spotkać się z McKoyem.

– Mówisz poważnie?

– Chyba oszalałem, ale nie mam zamiaru zostawiać cię tu samej.

Chwyciła go za rękę i uścisnęła.

– Pilnuj mojego tyłka, a ja będę pilnowała twojego.

Dobrze?

Uśmiechnął się szeroko.

– W porządku.

– Tata byłby z nas dumny.

– Twój ojciec przewraca się teraz w grobie. Lekceważymy wszystko, o co prosił.

Przyszedł kelner z butelką wina i napełni im kieliszki.

Podniosła swój.

– Za sukces.

– Za sukces – powtórzył za nią Cutler.

Wysączyła wino, zadowolona, że Paul zostaje. Ale obraz, który ją bardzo niepokoił, znów mignął jej przed oczyma.

W świetle latarki na sekundę przed wybuchem dojrzała w dłoni Christiana Knolla ostrze sztyletu.

Dotąd nie powiedziała o tym Paulowi ani inspektorowi.

Mogła się spodziewać, jak zareagują; szczególnie pierwszy z nich.

Spojrzała na Paula, wspomniała ojca i Czapajewa, potem pomyślała o dzieciach.

Czy postępuje słusznie?