171874.fb2 Ca?un dla piel?gniarki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 47

Ca?un dla piel?gniarki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 47

III

Adwokatem Josephine Fallon był Henry Urquhart z kancelarii Urquhart, Wimbush i Portway. Dalgliesh miał spotkanie z nim wyznaczone na dwunastą dwadzieścia pięć, co miało zapewne podkreślać, że każda minuta prawnika jest cenna i może poświęcić policji nie więcej niż pół godziny przed lunchem. Wprowadzono go natychmiast. Wątpił, aby jego sierżant został przyjęty tak szybko. Była to jedna z drobnych korzyści, jakie przynosił mu upór, by samodzielnie prowadzić śledztwo, miast dyrygować zza biurka małą armią policjantów, techników, fotografów i ekspertów, którzy przydawali zwierzchnikowi ważności, lecz skutecznie odcinali go od wszystkich osób zamieszanych w zbrodnię, oprócz głównych protagonistów. Wiedział, że jest znany z szybkiego rozwiązywania spraw, choć nigdy nie szczędził własnego czasu na zadania, które jego koledzy zleciliby raczej swoim podwładnym. W rezultacie udawało mu się czasem wyłapać informacje, które mniej doświadczony śledczy mógłby przeoczyć. Nie spodziewał się jednak takiego prezentu od Henry’ego Urquharta. To przesłuchanie zapowiadało się na nudną i formalną rutynę. Ale i tak musiał być w Londynie. Miał pewne sprawy do załatwienia w Scotland Yardzie. I zawsze miło było przejść się spacerkiem w kapryśnym, zimowym słońcu do tych ustronnych kątów City.

Kancelaria Urquhart, Wimbush i Portway należała tu do jednej z najbardziej znanych i szacownych firm prawniczych. Dalgliesh podejrzewał, że niewielu klientów pana Urquharta było kiedykolwiek zamieszanych w morderstwo. Mogli od czasu do czasu mieć kłopoty w sprawach spadkowych lub rozwodowych. Mogli, wbrew dobrym radom, wdać się w nierozważny spór sądowy albo upierać się przy spisaniu niemądrego testamentu. Mogli też potrzebować porady adwokackiej w wypadku przyłapania najeździe po pijanemu lub mogli oczekiwać pomocy przy wyciąganiu z różnych tarapatów, w jakie się głupio wpakowali. Ale jeśli zabijali, to w majestacie prawa.

Pokój, do którego go wprowadzono, mógł śmiało służyć za dekorację sceniczną przedstawiającą dobrze prosperującą kancelarię. Na kominku jarzył się stos polan. Portret założyciela patrzył aprobująco znad półki na swojego prawnuka. Biurko, przy którym prawnuk siedział, było z tego samego okresu co portret i reprezentowało trwałość, solidność i dyskretną zamożność. Na drugiej ścianie wisiał mały olejny obraz. Dalgliesh pomyślał, że wygląda jak jedno z płócien Jana Steena. Oznajmiało ono światu, że firma zna się na dobrym malarstwie i może sobie pozwolić na stosowny zakup.

Henry Urquhart, wysoki, ascetyczny, lekko posiwiały na skroniach, z miną pełną wyniosłej rezerwy, był dobrze obsadzony w roli uznanego prawnika. Miał na sobie doskonale skrojony tweedowy garnitur, jakby się obawiał, że bardziej tradycyjny materiał w prążki zakrawałby na karykaturę. Przyjął Dalgliesha bez większej ciekawości czy zaniepokojenia, ale komisarz nie omieszkał zauważyć, że teczka Josephine Fallon leżała już na biurku. Dalgliesh przedstawił krótko powód swojej wizyty i zakończył:

– Może mi pan coś o niej powiedzieć? W śledztwie dotyczącym morderstwa wszystko, czego dowiemy się o życiu i osobowości ofiary, jest pomocne.

– A więc jest pan przekonany, że to było morderstwo?

– Została otruta nikotyną, którą dolano do wieczornego drinka. O ile nam wiadomo, nie wiedziała o spryskiwaczu na róże stojącym w szafce w oranżerii, a gdyby wiedziała i postanowiła raptem go użyć, to wątpię, by chciało jej się potem chować pojemnik.

– Rozumiem. Jak sądzę, istnieje też możliwość, że trucizna podana pierwszej ofierze – Heather Pearce, tak? – była przeznaczona dla mojej klientki?

Urquhart siedział przez chwilę z zaciśniętymi czubkami palców i pochyloną głową, jakby konsultując się z własnym sumieniem albo jakąś wyższą siłą czy duchem zmarłej przed podzieleniem się swoją wiedzą. Dalgliesh pomyślał, że mógłby to sobie darować. Urquhart był człowiekiem, który doskonale wiedział, jak daleko jest gotów się posunąć, w sensie zawodowym czy każdym innym. To przedstawienie było mało przekonujące. A to co miał do powiedzenia, kiedy już się odezwał, nie wnosiło nic nowego do sprawy. Same suche fakty. Otworzył teczkę i podał je w sposób uporządkowany, beznamiętny, klarowny. Data i miejsce jej urodzenia, okoliczności śmierci rodziców, przejęcie opieki przez starszą ciotkę, która wraz z nim zarządzała majątkiem wychowanicy do czasu jej pełnoletności, data i przyczyna śmierci ciotki, zmarłej na raka macicy, suma odziedziczonych przez pannę Fallon pieniędzy i dokładny sposób ich inwestowania, poczynania dziewczyny po ukończeniu dwudziestu jeden lat, w takim zakresie, zauważył sucho, w jakim była uprzejma o nich informować.

Dalgliesh rzekł:

– Była w ciąży. Wiedział pan?

Nie można powiedzieć, żeby ta nowina wstrząsnęła prawnikiem, choć jego twarz przybrała lekko zbolały wyraz człowieka, który nigdy do końca się nie pogodził z zawirowaniami tego świata.

– Nie. Nie poinformowała mnie. Ale też trudno się było tego spodziewać, chyba że, naturalnie, zamierzała wystąpić o alimenty. Jak rozumiem, to nie był ten przypadek.

– Powiedziała swojej przyjaciółce, Madeleine Goodale, że myśli o aborcji.

– Ach, tak. Kosztowne i moim zdaniem, mimo ostatnich regulacji prawnych, dyskusyjne przedsięwzięcie. Mówię z moralnego, nie prawnego punktu widzenia, oczywiście. Zgodnie z obowiązującym obecnie ustawodawstwem…

– Znam obowiązujące obecnie ustawodawstwo – przerwał Dalgliesh. – Nie ma pan już nic więcej do powiedzenia?

W tonie prawnika zabrzmiała nuta wyrzutu.

– Powiedziałem już panu wszystko, co mi wiadomo, o jej rodzinie i finansach. Obawiam się, że nie mogę dostarczyć panu żadnych świeższych ani bardziej osobistych informacji. Panna Fallon rzadko się ze mną kontaktowała. I nie miała ku temu powodów. Ostatnim razem była tu w celu sporządzenia testamentu. Jak rozumiem, zna już pan jego treść. Wyłączną spadkobierczynią została panna Madeleine Goodale. Odziedziczy majątek wart z grubsza dwadzieścia tysięcy funtów.

– Był jakiś poprzedni testament?

Czy tylko mu się zdawało, czy ujrzał lekkie stężenie mięśni twarzy, niemal niedostrzegalny grymas, z jakim adwokat powitał niewygodne pytanie?

– Były dwa, ale ten drugi nie został nigdy podpisany. Pierwszy, spisany wkrótce po jej dojściu do pełnoletności, zostawiał wszystko fundacjom medycznym, łącznie z towarzystwem walki z rakiem. Drugiemu chciała nadać moc prawną po ślubie. Mam tu jej list.

Podał go Dalglieshowi.

Był wysłany z mieszkania w Westminster i napisany pewną, stanowczą ręką.

SzanownyPanieUrquhart, pragnęPanazawiadomić, że 14 marcawUrzędzieStanuCywilnegowStMarylebonewychodzęzamążzaPeteraCourtneya. Mójnarzeczonyjestaktorem, możePanonimsłyszał. Proszęsporządzićtestament, którypodpiszęwdniuślubu. Chcęzostawićwszystkomojemumężowi. JegopełneimięinazwiskobrzmiPeterAlbertCourtneyBriggs. Bezłącznika. Rozumiem, żetedanebędąPanupotrzebnedospisaniatestamentu. Będziemymieszkaćpodpowyższymadresem.

Będęrównieżpotrzebowałatrochęgotówki. CzybyłbypanuprzejmyzłożyćzlecenieuWarrandersa, żebyprzygotowanomidwatysiącefuntównakoniecmiesiąca? Dziękuję. Mamnadzieję, żezdrowiePanudopisuje, proszępozdrowićpanaSurteesa.

Zpoważaniem, JosephineFallon Chłodny list, pomyślał Dalgliesh. Żadnych wyjaśnień. Żadnych uzasadnień. Żadnych wyrazów szczęścia i radości. Żadnej grzecznościowej formułki zapraszającej na ślub.

Henry Urquhart wyjaśnił:

– Warranders to biuro maklerskie. Zawsze załatwiała z nimi interesy poprzez nas i my przechowywaliśmy wszystkie jej papiery. Tak sobie życzyła. Powiedziała, że woli się nimi nie obciążać.

Powtórzył ostatnie zdanie, uśmiechając się pod nosem z wyraźnym rozbawieniem, i zerknął na Dalgliesha, jakby spodziewał się komentarza. Po chwili ciągnął dalej:

– Surtees to mój sekretarz. Zawsze przesyłała pozdrowienia dla Surteesa. – Ten fakt zdawał się go zdumiewać bardziej niż sama zawartość listu.

Dalgliesh powiedział:

– Z tego, co wiem, Peter Courtney wkrótce potem się powiesił.

– Tak, trzy dni przed ślubem. Zostawił list do koronera. Na szczęście, nie upubliczniono go podczas dochodzenia. Nie pozostawiał wątpliwości co do przyczyny samobójstwa. Courtney napisał, że zamierzał się ożenić, aby wyplątać się z pewnych finansowych i osobistych kłopotów, ale w ostatniej chwili uznał, że to przekracza jego siły. Zdaje się, że był nałogowym hazardzistą. Podobno nieopanowana skłonność do hazardu jest chorobą taką jak alkoholizm i, jak rozumiem, może być tragiczna w skutkach, zwłaszcza dla aktora, którego zarobki, choć duże, bywają sporadyczne. Peter Courtney był ciężko zadłużony i zupełnie – niezdolny wyzwolić się z nałogu, który codziennie pogłębiał ten dług.

– A kłopoty osobiste? Słyszałem, że był homoseksualistą. W swoim czasie krążyły takie plotki. Czy pańska klientka o tym wiedziała?

– Nie mam na ten temat żadnych informacji. Wydaje mi się mało prawdopodobne, aby nie wiedziała, skoro byli tak blisko, że się zaręczyła. Mogła, naturalnie, być na tyle optymistyczna lub niemądra, by sądzić, że pomoże mu się wyleczyć.

Odradzałbym jej to małżeństwo, gdyby się ze mną skonsultowała, ale jak już mówiłem, nie zrobiła tego.

A wkrótce potem, pomyślał Dalgliesh, zaledwie po paru miesiącach, zaczęła się szkolić w Szpitalu im. Johna Carpendara i sypiać z bratem Petera Courtneya. Dlaczego? Samotność? Nuda? Rozpaczliwa chęć zapomnienia? Zapłata za wyświadczone usługi? Jakie usługi? Zwykły pociąg seksualny do mężczyzny, który był brzydszą kopią straconego narzeczonego? Potrzeba upewnienia się, że może budzić pożądanie? Courtney-Briggs sam zasugerował, że romans wynikł z jej inicjatywy. I z pewnością z jej inicjatywy się skończył. Świadczyła o tym uraza, jaką żywił do kobiety, która miała czelność go rzucić, zanim on był gotów rzucić ją.

Podnosząc się do wyjścia, powiedział:

– Brat Petera Courtneya jest chirurgiem w szpitalu im. Johna Carpendara. Ale może pan o tym wie?

Henry Urquhart uśmiechnął się swoim spiętym, zdawkowym uśmiechem.

– Owszem, wiem. Stephen Courtney-Briggs jest moim klientem. W przeciwieństwie do brata dodał łącznik do nazwiska i zadbał o trwalszy sukces – dodał bez wyraźnego związku. – Kiedy jego brat zginął, spędzał wakacje na jachcie przyjaciela na Morzu Śródziemnym. Natychmiast przyjechał do domu. Był to dla niego, oczywiście, wielki szok i dość kłopotliwa sytuacja.

Niewątpliwie, pomyślał Dalgliesh. Ale Peter martwy był zdecydowanie mniej kłopotliwy niż Peter żywy. Stephen Courtney-Briggs z pewnością chętnie widziałby w rodzinie znanego aktora, młodszego brata, który nie stanowiąc konkurencji na jego własnym polu, dodałby mu blasku i wprowadził na artystyczne salony. Ale wschodząca gwiazda stała się ciężarem i obiektem drwin albo, w najlepszym razie, współczucia. Takie niepowodzenie trudno było przebaczyć.

Pięć minut później Dalgliesh wymienił uścisk dłoni z Urquhartem i wyszedł. Kiedy przechodził przez hol, telefonistka przy centralce, słysząc jego kroki, obejrzała się, zarumieniła i zastygła zmieszana z wtyczką w ręce. Była dobrze wyszkolona, ale nie do końca. Nie chcąc jej wprawiać w większe zakłopotanie, uśmiechnął się i szybko wyszedł z budynku. Nie miał wątpliwości, że na polecenie Urquharta łączyła go ze Stephenem Courtney-Briggsem.