172016.fb2
Wikingowie nie sktadali w ofierze dziewic, lecz nierządnice.
W roku pańskim 922 arabski dyplomata Ibn Fadlan byt świadkiem takiego rytuału wśród ludzi, których nazywał Rusinami. Opisał ich jako wysokich, jasnowłosych, dobrze zbudowanych mążczyzn, którzy przybywali z pólnocy, wzdłuż rosyjskich rzek, na południowe rynki Kazarii i Kalifatu, gdzie wymieniali bursztyn i skóry na jedwab i srebro z. Bizancjum. Waśnie na tym szlaku handlowym, w miejscu o nazwie Bulgar, v zakolu Wołgi, zmarły wielki wiking był przygotowywany do ostatniej podróży do Walhalli.
Ibn Fadlan uczestniczył w jego pogrzebie.
Łódź. zmarłego wyciągniąto na brzeg i umieszczono na słupach z brzozy. Na pokładzie wzniesiono namiot, w którym „stawiono łoże, pokryte greckim brokatem. Zwłoki, pochowane Już od dziesiąciu dni, wydobyto z ziemi.
Ku zaskoczeniu Ibn Fadlana, poczerniałe ciało wcale nie cuchnęło.
Świeżo wykopane zwłoki odziano w bogaty strój: nogawice, Pończochy, buty, tuniką i kaftan z brokatu z.e złotymi guzikami, Poczym ułożono je na materacu w namiocie i podparto poduszką, by zmarły zajmował pozycję, siedzącą. Wokół siebie miał chleb, mięso, cebulą, odurzający napój i pachnące słodko rośliny. Zabito psa, dwa konie, koguta i kurą, umieszczając je również wewnątrz namiotu, aby zaspokajały jego potrzeby w Walhalli.
Na końcu przyprowadzono niewolnicą.
Przez dz.iesięć dni, gdy zmarły leżał pogrzebany w ziemi, dziewczyna oddawała się prostytucji. Oszołomiona alkoholem, była ciągniąta od namiotu do namiotu, by służyć wszystkim mążczyznom w obozie. Leżała z rozłożonymi nogami pod spoconymi, chrząkającymi samcami. Jej ciało było naczyniem, do którego spływało nasienie wszystkich wspólplemieńców. W ten sposób została splugawiona, zhańbiona i przygotowana na ofiarę.
Dziesiątego dnia sprowadzono ją w towarzystwie starej kobiety, którą nazywano Aniołem Śmierci. Dziewczyna zdjęła bransoletki i pierścionki. Wypiła dużą ilość odurzającego napoju, po czym weszła do namiotu, w którym znajdował się zmarły.
Tam, na okrytym brokatem materacu, znów ją zbezczeszczono. Sześciu mężczyzn raczyło się nią jak kawałkiem miąsa. Kiedy skończyli, gdy nasycili głód, dziewczyną położono u boku zmarłego. Dwaj mążczyźni trzymali jej stopy, dwaj ręce, a Anioł Śmierci zawiązał jej sznur wokół szyi. Gdy mążczyźni naciągnęli sznur, Anioł uniósł sztylet o szerokim ostrzu i wbił go w pierś dziewczyny.
Metalowe ostrze uderzało jeszcze wiele razy. Krew tryskała jak nasienie z prącia pomrukującego mążczyzny. Sztylet odtwarzał wcześniejszy akt gwałtu, wnikając w miąkkie ciało.
Ostatnie pchnięcia brutalnej rui niosły ekstazę śmierci.
– Potrzebowała transfuzji krwi i świeżej plazmy – oznajmiła Catherine. – Ciśnienie ma stabilne, ale nadal jest nieprzytomna i pod respiratorem. Musi pan być cierpliwy i mieć nadzieję, że się ocknie.
Catherine i detektyw Darren Crowe stali obok izolatki Niny Peyton na oddziale intensywnej terapii i przyglądali się trzem przesuwającym się liniom na monitorze aparatury, rejestrującej pracę; serca. Crowe czekał przy drzwiach stacji pogotowia, kiedy przywieziono pacjentkę, był cały czas w pobliżu, gdy znalazła się na sali operacyjnej, a później w izolatce. Nie chodziło tylko o zapewnienie jej ochrony. Chciał wydobyć z dziewczyny zeznania i od kilku godzin dawał się wszystkim we znaki, żądając co chwila raportów na temat stanu jej zdrowia i kręcąc się po korytarzu.
Teraz powtórzył raz jeszcze pytanie, które zadawał całe rano:
– Czy ona przeżyje?
– Mogę tylko powiedzieć, że jej stan jest stabilny.
– Kiedy będę mógł z nią porozmawiać?
Catherine westchnęła.
– Pan chyba nie rozumie, że ta dziewczyna była bliska śmierci. Zanim tu dotarła, straciła ponad jedną trzecią krwi. Jej mózg mógł być pozbawiony tlenu. Kiedy odzyska przytomność -jeśli w ogóle to nastąpi – może niczego nie pamiętać.
Crowe spojrzał przez szybę w głąb izolatki.
– A więc jest dla nas bezużyteczna.
Catherine patrzyła na niego z coraz większą niechęcią. Ani razu nie okazał troski o Ninę Peyton. Była dla niego tylko świadkiem, kimś, kogo można wykorzystać. Przez cały ranek nie wymienił jej imienia. Nazywał ją ciągle ofiarą albo świadkiem. Zaglądając do izolatki, nie widział kobiety, lecz środek do realizacji swoich celów.
– Kiedy zostanie zabrana z oddziału intensywnej terapii? – spytał.
– Za wcześnie o tym mówić.
– Można by ją przenieść do oddzielnego pomieszczenia? Gdyby zamknąć tam drzwi i ograniczyć dostęp personelu, nikt nie musiałby wiedzieć, że nie może zeznawać.
Catherine wiedziała dokładnie, do czego Crowe zmierza.
– Nie pozwolę wykorzystywać pacjentki jako przynęty. Musi tu pozostać na całodobowej obserwacji. Widzi pan te linie na monitorze? To EKG, ciśnienie żylne i tętnicze. Muszę kontrolować na bieżąco jej stan. Można to robić tylko tutaj.
– Zastanawiała się pani, ile kobiet moglibyśmy ocalić, gdybyśmy go teraz zatrzymali? Chyba pani wie najlepiej, doktor Cordell, przez co przeszły jego ofiary.
Catherine ogarnęła wściekłość. Trafił w jej najczulszy punkt. Koszmar, który przeżyła z powodu Andrew Capry, był czymś tak intymnym i osobistym, że nie potrafiła o tym rozmawiać nawet z własnym ojcem. Detektyw Crowe otworzył na nowo jej ranę.
– Być może tylko dzięki niej zdołamy go złapać – stwierdził.
– Nic lepszego nie przychodzi panu do głowy? Chce pan wykorzystać na przynętę kobietę w stanie śpiączki? Narazić na niebezpieczeństwo innych pacjentów szpitala, zachęcając zabójcę, by się tu zjawił?
– A nie pomyślała pani, że on może już tu być? – zapytał Crowe, oddalając się.
„On może już tu być”. Catherine rozejrzała się mimo woli. Zobaczyła pielęgniarki krzątające się między pacjentami, grupę chirurgów, zgromadzoną przy monitorach, laborantkę niosącą tacę z probówkami na krew i strzykawkami. Ile osób kręciło się codziennie po szpitalu? Ile z nich naprawdę znała? Nikogo. Tego nauczył ją Andrew Capra: nigdy do końca nie wiadomo, co człowiek kryje w sercu.
– Doktor Cordell! Telefon do pani! – oznajmiła oddziałowa.
Catherine przeszła do dyżurki pielęgniarek i podniosła słuchawkę. Dzwonił Moore.
– Podobno ją pani z tego wyciągnęła.
– Tak, jeszcze żyje – odparła bezceremonialnie Catherine. – Nie jest w stanie zeznawać.
W słuchawce zaległa cisza.
– Chyba dzwonię w nieodpowiednim momencie.
Catherine opadła na krzesło.
– Przepraszam. Rozmawiałam właśnie z detektywem Crowe’em i nie jestem w najlepszym nastroju.
– Zdaje się, że on działa w ten sposób na kobiety.
Oboje zaśmiali się gorzko, rozładowując napiętą atmosferę.
– Jak pani sobie radzi, Catherine?
– Mieliśmy parę trudnych chwil, ale myślę, że jej stan jest stabilny.
– Chodzi mi o panią. Dobrze się pani czuje?
Nie było to tylko grzecznościowe pytanie. Słyszała w jego głosie autentyczną troskę i nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zrobiło jej się miło, że ktoś o niej pamięta. Poczuła, że się czerwieni.
– Proszę nie wracać do domu, dopóki nie zostaną zmienione zamki.
– To doprowadza mnie do szału. Odebrał mi jedyne miejsce, w którym czułam się bezpieczna.
– Zabezpieczymy na nowo drzwi. Sprowadzę ślusarza.
– W sobotę? Jest pan cudotwórcą!
– Po prostu mam znajomości.
Oparła się o krzesło, czując ustępujące napięcie. Na oddziale intensywnej terapii wrzało jak w ulu, a ona koncentrowała całkowicie uwagę na człowieku, którego głos działał na nią w tym momencie tak kojąco.
– A co u pana? – zapytała.
– Obawiam się, że dopiero zaczynam dzień. – Przerwał na chwilę, wyjaśniając komuś, który dowód rzeczowy ma zapakować. W tle słyszała także inne głosy. Wyobraziła go sobie w sypialni Niny Peyton, w otoczeniu koszmarnych dowodów zbrodni. Był jednak spokojny i opanowany. – Zadzwoni pani do mnie, gdy ona odzyska przytomność? – zapytał.
– Detektyw Crowe czai się tutaj jak sęp. Jestem pewna, że będzie to wiedział wcześniej niż ja.
– Sądzi pani, że ona się ocknie?
– Szczerze? – spytała Catherine. – Nie mam pojęcia.
Powtarzam to panu Crowe, ale też nie przyjmuje tego do wiadomości.
– Doktor Cordell? – Pielęgniarka Niny Peyton wzywała Catherine z izolatki. Ton jej głosu brzmiał niepokojąco.
– O co chodzi?
– Musi pani przyjść.
– Czy coś się stało? – zapytał przez telefon Moore.
– Proszę zaczekać. Zaraz sprawdzę. – Odłożyła na bok słuchawkę i poszła do izolatki.
– Myłam ją ściereczką – oznajmiła pielęgniarka. – Przywieźli ją z pogotowia całą zakrwawioną. Gdy obróciłam ją na bok, zobaczyłam, co ma z tyłu na lewym udzie.
– Niech mi pani pokaże.
Pielęgniarka chwyciła pacjentkę za ramię i biodro i odwróciła na bok.
– O, tutaj – powiedziała cicho.
Strach przykuł Catherine do ziemi. Wpatrywała się w słowa, wypisane czarnym flamastrem na skórze Niny Peyton.
NAJLEPSZE ŻYCZENIA URODZINOWE! PODOBA CI SIĘ MÓJ PREZENT?
Moore zastał Catherine w szpitalnej kafejce. Siedziała przy stoliku w rogu, plecami do ściany, jak osoba, która wie, że grozi jej niebezpieczeństwo, i chce widzieć zbliżającego się napastnika. Miała na sobie nadal chirurgiczny fartuch, a związane w koński ogon włosy uwydatniały jej uderzająco ostre rysy, twarz pozbawioną makijażu i lśniące oczy. Musiała być równie wykończona jak on, ale strach wzmógł jej czujność i wyglądała jak dziki kot, obserwując każdy jego ruch, gdy podchodził do stolika. Zobaczył przed nią opróżnioną do połowy filiżankę kawy. Zastanawiał się, ile ich już wcześniej wypiła-Zauważył, że drży jej ręka. Nie była to dłoń opanowanego chirurga, lecz przerażonej kobiety.
Usiadł naprzeciwko.
– Pod pani domem będzie stał przez całą noc policyjny radiowóz. Dostała pani nowe klucze?
Skinęła głową.
– Ślusarz mi je podrzucił. Powiedział, że zamki są nie do sforsowania.
– Wszystko będzie dobrze, Catherine.
Spojrzała na filiżankę kawy.
– Ta wiadomość była przeznaczona dla mnie.
– Nie wiadomo.
– Wczoraj miałam urodziny. On o tym wiedział. Wiedział też. że będę na dyżurze.
– Zakładając, że on to napisał.
– Pieprzenie. Dobrze pan wie, że to on.
Moore skinął w milczeniu głową.
Siedzieli przez chwilę, nie mówiąc ani słowa. Było już późne popołudnie i większości stolików nikt nie zajmował. Za ladą obsługa kafejki uprzątała naczynia. W górę unosiły się smużki pary. Samotna kasjerka rozpieczętowała nowy rulon monet, wsypując je do szuflady kasy.
– Co znaleźliście w moim gabinecie? – spytała Catherine.
– Nie zostawił odcisków palców.
– Więc nic na niego nie macie.
– Nic – przyznał Moore.
– Pojawia się w moim życiu jak duch. Nikt go nie widzi. Nikt nie wie, jak wygląda. Mogłabym wstawić kraty w oknach, a i tak bałabym się zasnąć.
– Nie musi pani wracać do domu. Zawiozę panią do hotelu.
– Nie zdołam się ukryć. On będzie wiedział, gdzie jestem.
Z jakiegoś powodu wybrał właśnie mnie. Dał mi do zrozumienia, że jestem następna.
– Nie sądzę. To byłoby z jego strony niewiarygodnie głupie posunięcie, gdyby ostrzegał kolejną ofiarę. Chirurg nie jest idiotą.
– Ale dlaczego kontaktował się ze mną? Dlaczego adresuje do mnie… – Urwała.
– Może rzuca wyzwanie policji.
– Łajdak powinien więc napisać do was! – Jej głos zabrzmiał tak donośnie, że pielęgniarka, nalewająca sobie kawę, odwróciła głowę.
Catherine zaczerwieniła się i wstała od stolika. Była zażenowana, że dała się ponieść nerwom. Moore chciał wziąć ją za rękę, ale pomyślał, że się odsunie, uznając to za protekcjonalny gest. Wolał nie ryzykować takiej reakcji. Szanował ją bardziej niż jakąkolwiek inną kobietę.
Siedząc w jego samochodzie, powiedziała cicho:
– Poniosło mnie trochę. Przepraszam.
– Zważywszy na okoliczności, trudno się dziwić.
– Panu by się to nie zdarzyło.
Uśmiechnął się ironicznie.
– Ja, oczywiście, zawsze zachowuję zimną krew.
– Tak, zauważyłam.
Co właściwie miała na myśli? – zastanawiał się, jadąc do Back Bay. Czyżby uważała, że jest odporny na burze, które rozpętują się w ludzkim sercu? Odkąd to trzeźwość ocen oznaczała brak uczuć? Wiedział, że koledzy z wydziału zabójstw nazywają go świętym Tomaszem. Zwracali się do niego, gdy trzeba było załagodzić jakąś wybuchową sytuację. Nie znali drugiego oblicza Thomasa Moore’a, człowieka, który stawał nocą przed szafą z rzeczami żony, wdychając ich coraz bardziej ulotny zapach. Dostrzegali tylko maskę, którą pozwalał im widzieć.
– Łatwo panu spokojnie o tym mówić – stwierdziła z wyrzutem Catherine. – On nie ma obsesji na pańskim punkcie.
– Podejdźmy do tego racjonalnie…
– Do sprawy mojej śmierci? Ależ oczywiście!
– Chirurg działa według pewnego schematu, który mu odpowiada. Atakuje nocą, nie w ciągu dnia. W głębi duszy jest tchórzem, niezdolnym do stawienia czoła kobiecie na zasadach równości. Szuka łatwej zdobyczy. Kogoś, kto śpi i nie stawia oporu.
– A więc nie powinnam zasypiać? To proste rozwiązanie.
– Chcę powiedzieć, że unika atakowania kogokolwiek przy dziennym świetle, gdy ofiara może się bronić. Dopiero po zmroku wszystko się zmienia.
Zatrzymał samochód przed jej domem. Budynkowi brakowało uroku starych ceglanych kamienic przy Commonwealth Avenue, ale dysponował za to zamykanym i jasno oświetlonym podziemnym garażem. Aby otworzyć frontowe drzwi, należało mieć klucz i wystukać odpowiedni kod.
Weszli do holu, ozdobionego lustrami i lśniącymi marmurami. Był elegancki, ale zimny i odpychający. Poruszająca się bezszelestnie winda zawiozła ich błyskawicznie na pierwsze piętro.
Dotarłszy do drzwi mieszkania, Catherine zawahała się, ściskając w dłoni nowy klucz.
– Mogę wejść pierwszy i rozejrzeć się, jeśli poprawi to pani samopoczucie – stwierdził Moore.
Miał wrażenie, że odebrała tę propozycję jako osobistą zniewagę. W odpowiedzi włożyła energicznie klucz do zamka, otworzyła drzwi i weszła do środka, jakby musiała sobie udowodnić, że Chirurg jej nie pokonał. Że panuje nadal nad własnym życiem.
– Może zajrzymy po kolei do pokoi, żeby się upewnić, czy wszystko jest w porządku – zaproponował Moore.
Skinęła głową.
Weszli razem do salonu i kuchni, a potem do sypialni. Catherine wiedziała, że Chirurg zabierał zawsze coś na pamiątkę z mieszkań innych kobiet, przejrzała więc skrupulatnie szkatułkę z biżuterią i szuflady toaletki, szukając śladu obecności intruza. Moore stał w drzwiach, przyglądając się, jak przerzuca bluzki, swetry i bieliznę. Nagle naszło go bolesne wspomnienie garderoby innej kobiety, złożonej w walizce i nie tak eleganckiej. Przypomniał sobie szary sweter, spłowiałą różową bluzkę i bawełnianą nocną koszulę w chabry. Wszystko tanie i niemodne. Dlaczego nigdy nie kupował Mary ekstrawaganckich rzeczy!
Na co właściwie oszczędzali? Wydali w końcu odłożone pieniądze na lekarzy, terapeutów i rachunki z hospicjum.
Przeszedł z sypialni do salonu i usiadł na kanapie. Wpadające przez okno promienie popołudniowego słońca raziły go w oczy. Przetarł je i ukrył twarz w dłoniach z poczuciem winy, że przez cały dzień nie myślał o Mary. Wstydził się z tego powodu. Poczuł jeszcze większy wstyd, gdy uniósł głowę i zobaczywszy Catherine, natychmiast zapomniał o zmarłej żonie. Pomyślał, że nie spotkał nigdy równie pięknej kobiety.
I równie odważnej.
– Niczego nie brakuje – oznajmiła. – Przynajmniej tak mi się wydaje.
– Na pewno chce pani tutaj zostać? Chętnie zawiozę panią do hotelu.
Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Złociste promienie zachodzącego słońca oświetliły jej profil.
– Od dwóch lat żyję w strachu. Zamykam się przed światem, sprawdzam ciągle, czy ktoś nie stoi za drzwiami albo w szafie. Mam już tego dość. – Spojrzała na niego. – Chcę wrócić do normalnego życia. Tym razem nie pozwolę mu wygrać.
Powiedziała „tym razem”, jakby chodziło o bitwę w długotrwałej wojnie. Jakby Chirurg i Andrew Capra stali się jedną osobą, którą udało jej się poskromić przed dwoma laty, ale nie pokonać naprawdę. Capra i Chirurg. Dwie głowy tej samej hydry.
– Powiedział pan, że pod domem będzie stał w nocy radiowóz?
– Tak.
– Może mi pan to zagwarantować?
– Oczywiście.
Zaczerpnęła głęboko powietrza, zdobywając się na uśmiech, który był aktem odwagi.
– A więc nie mam się czym przejmować, prawda?
Poczucie winy sprawiło, że pojechał tego wieczoru do Newton, zamiast wrócić prosto do domu. Był poruszony tym, jakie wrażenie zrobiła na nim Catherine Cordell i jak całkowicie zawładnęła jego myślami. Przez półtora roku od śmierci Mary żył jak mnich, nie interesując się w ogóle kobietami, ogarnięty żałobą. Nie wiedział, jak poradzić sobie z tą nową iskrą namiętności. Wiedział jedynie, że – zważywszy na sytuację – postępuje niewłaściwie. Jest nielojalny wobec kobiety, którą kochał.
Pojechał więc do Newton, by wszystko naprawić. Żeby uspokoić sumienie.
Wszedł na dziedziniec z bukietem stokrotek w ręku, zamykając za sobą żelazną furtkę. Pomyślał, że niesie drewno do lasu, rozglądając się po ogrodzie, który zasnuwały już wieczorne cienie. Za każdym razem, gdy tu przyjeżdżał, na niewielkiej działce rosło coraz więcej kwiatów. Winorośl i róże pięły się również po ścianie domu, więc ogród zdawał się sięgać aż do nieba. Czuł się niemal zażenowany, że przynosi skromne stokrotki. Były to jednak ulubione kwiaty Mary i miał zwyczaj zawsze je dla niej kupować. Kochała ich radosną prostotę, ich białe płatki wokół żółtych słoneczek, ich zapach – nie słodki i intensywny, jak w przypadku innych kwiatów, lecz ostry. Z charakterem. Lubiła je za to, że zakwitają w szczerym polu i przy drogach, udowadniając, że prawdziwe piękno jest spontaniczne i nieujarzmione.
Jak sama Mary.
Nacisnął dzwonek. Po chwili drzwi otworzyły się szeroko i zobaczył uśmiechniętą twarz kobiety, tak podobnej do Mary, że poczuł bolesny skurcz. Rosę Connelly miała niebieskie oczy i okrągłe policzki swojej córki i pomimo jej siwych włosów i zmarszczek nie można było żywić wątpliwości, że jest matką Mary.
– Co za miła niespodzianka, Thomas! – powiedziała. – Dawno cię nie widziałam.
– Przepraszam, Rosę. Brak mi ostatnio czasu. Nieraz nie wiem, jaki jest dzień tygodnia.
– Słyszałam w telewizji o tych zabójstwach. Co za koszmar!
Wszedł do domu i wręczył jej stokrotki.
– Co prawda, masz już chyba dość kwiatów… – stwierdził z przekąsem.
– Nigdy nie jest ich za dużo. Wiesz, jak kocham stokrotki.
Napijesz się mrożonej herbaty?
– Chętnie, dziękuję.
Usiedli w salonie, popijając herbatę. Była słodka i aromatyczna, taka, jaką pito w Karolinie Południowej, skąd Rosę pochodziła. Nie smakowała zupełnie jak gorzki napój z Nowej Anglii, który Moore znał z dzieciństwa. Pokój także był słodki i beznadziejnie staroświecki jak na bostońskie standardy, przeładowany perkalem i ozdóbkami. Ale jakże przypominał mu Mary! Była tam wszechobecna. Na ścianach wisiały jej zdjęcia, a półki zdobiły trofea z zawodów pływackich. W salonie stał fortepian, na którym grała jako dziecko. Duch tego dziecka był nadal obecny w domu, w którym się wychowała. Rosę, strażniczka płomienia, była tak podobna do swej córki, że Moore odnosił czasem wrażenie, jakby to Mary patrzyła na niego swymi niebieskimi oczami.
– Wyglądasz na zmęczonego – stwierdziła.
– Czyżby?
– Nie miałeś urlopu, prawda?
– Odwołali mnie. Byłem już w samochodzie. Wybierałem się do Maine, z wędkami w bagażniku. Kupiłem nowy sprzęt. – Westchnął ciężko. – Brakuje mi jeziora. To jedyne, za czym tęsknię przez cały rok.
Mary dzieliła jego tęsknoty. Spojrzał na trofea na półce. Była dzielną syrenką, która chętnie spędziłaby życie w wodzie, gdyby urodziła się ze skrzelami. Pamiętał, z jaką łatwością przepłynęła kiedyś w poprzek jezioro. I jak w hospicjum jej silne ramiona przypominały uschnięte gałązki.
– Kiedy wyjaśnicie tę sprawę, możesz jeszcze pojechać nad jezioro – stwierdziła Rosę.
– Nie wiem, czy potrafimy.
– Skąd ten pesymizm? To do ciebie niepodobne.
– Mamy do czynienia z nietypowym przestępstwem. Rosę. Popełnionym przez człowieka, którego nie jestem w stanie zrozumieć.
– Zawsze ci się udawało.
– Zawsze? – Pokręcił głową z uśmiechem. – Przeceniasz mnie.
– To słowa Mary. Lubiła się tobą przechwalać i powtarzała: „On złapie w końcu, kogo trzeba”. Ale jakim kosztem? – pomyślał, przestając się uśmiechać. Przypomniał sobie noce spędzone poza domem w miejscach zbrodni, stracone kolacje, weekendy, podczas których absorbowała go tylko praca. A Mary cierpliwie na niego czekała. Gdybym mógł przeżyć na nowo choćby jeden dzień, spędziłbym z tobą każdą chwilę, obejmując cię w łóżku i szepcząc ci do ucha czułe słówka pod ciepłą pościelą, pomyślał. Bóg jednak nie daje nam powtórnych szans.
– Była taka z ciebie dumna – powiedziała Rosę.
– A ja z niej.
– Spędziliście razem dwadzieścia pięknych lat. Mało kto otrzymał od losu tyle szczęścia.
– Jestem zachłanny, Rosę. Chciałem więcej.
– I wściekasz się, że los cię tego pozbawił.
– Właśnie. Jestem zły, że to akurat ona musiała mieć tętniaka. Że nie mogli jej uratować. Szlag mnie trafia, że… – Urwał, biorąc głęboki oddech. – Przepraszam. Źle to znoszę. Wszystko jest teraz takie trudne.
– Dla nas obojga – powiedziała cicho.
Patrzyli na siebie w milczeniu. Oczywiście, że wdowie, która straciła jedyną córkę, musiało być nawet ciężej niż jemu. Zastanawiał się, czyby mu wybaczyła, gdyby powtórnie się ożenił. Czy uznałaby, że dopuścił się zdrady? Że złożył głęboko do grobu pamięć o Mary?
Stwierdziwszy nagle, że nie wytrzymuje jej spojrzenia, od-Wrócił głowę z poczuciem winy. Podobnie czuł się tego popołudnia, gdy widok Catherine Cordell nieomylnie wzbudził w nim pożądanie.
Odstawił pustą filiżankę i wstał.
– Powinienem już iść.
– Wracasz do pracy?
– Nie odpocznę, dopóki go nie złapiemy.
Odprowadziła go do wyjścia i stała w progu, gdy podążał przez ogródek do frontowej furtki. Odwróciwszy się, powiedział:
– Zamknij dokładnie drzwi, Rosę.
– Och, zawsze mi to powtarzasz.
– Nie bez powodu. – Szczególnie dziś, pomyślał, machając jej ręką na pożegnanie.
„Bywamy w miejscach, które znamy, a znamy miejsca, w których bywamy”.
Zdanie to powracało do Jane Rizzoli jak irytująca dziecięca wyliczanka, gdy przyglądała się mapie Bostonu, umieszczonej na dużej korkowej tablicy w jej mieszkaniu. Powiesiła ją tam dzień po znalezieniu zwłok Eleny Ortiz. W miarę postępów śledztwa wbijała w mapę coraz więcej kolorowych szpilek. Trzy różne kolory symbolizowały trzy kobiety: biały – Elenę Ortiz, niebieski – Dianę Sterling, a zielony – Ninę Peyton. Szpilki określały rejon, w którym poruszała się dana osoba: jej miejsce zamieszkania i pracy, usytuowanie domów krewnych i przyjaciół, przychodni, którą odwiedzała – krótko mówiąc, naturalne środowisko ofiary. W którymś momencie w trakcie swych codziennych zajęć każda z tych kobiet zetknęła się z Chirurgiem.
„Bywamy w miejscach, które znamy, a znamy miejsca, w których bywamy”.
Gdzie bywał Chirurg? – zastanawiała się. Co stanowiło jego świat?
Jadła na kolację kanapki z tuńczykiem i chipsy, popijając je piwem, i przyglądała się mapie. Powiesiła ją obok stołu i co rano, gdy piła kawę, a także co wieczór przy kolacji – o ile dotarła na czas do domu – przyciągały jej wzrok kolorowe szpilki. Podczas gdy inne kobiety wieszały na ścianach obrazy z kwiatami, piękne pejzaże lub plakaty filmowe, ona wpatrywała się w mapę śmierci, śledząc ruchy ofiar zbrodni.
Oto, do czego sprowadzało się jej życie: do jedzenia, snu i pracy. Zajmowała to mieszkanie już od trzech lat, ale ściany były niemal gołe. Nie miała kwiatów (kto by je podlewał?), ozdóbek ani nawet zasłon. Tylko żaluzje w oknach. Jej dom, podobnie jak całe życie, był podporządkowany pracy. Kochała ją i dla niej żyła. Zapragnęła zostać policjantką w wieku dwunastu lat, gdy podczas lekcji o wyborze zawodu odwiedziła ich szkołę pani detektyw. Najpierw wystąpili pielęgniarka i prawnik, potem piekarz i inżynier. Uczniowie zachowywali się coraz głośniej, strzelając z gumek i rzucając papierowe kulki. Kiedy stanęła przed nimi policjantka z kaburą u boku, w klasie zrobiło się nagle cicho.
Rizzoli zapamiętała to na zawsze. Nigdy nie zapomniała, z jakim podziwem nawet chłopcy patrzyli na tę kobietę.
Teraz sama jest policjantką i choć budzi respekt u dwunastolatków, z dorosłymi mężczyznami nie idzie jej tak łatwo.
Przyjęła strategię: bądź najlepsza! Pracuj więcej niż oni, osiągaj spektakularne sukcesy. Pracowała więc nawet podczas kolacji. Myślała o zabójstwach przy kanapkach z tuńczykiem. Pociągnęła łyk piwa i oparła się o krzesło, patrząc wciąż na mapę. Cierpła jej skóra na widok tej geografii śmierci, miejsc, w których żyły i przebywały ofiary zbrodni. Na zebraniu poprzedniego dnia doktor Zucker – specjalista od psychologii kryminalnej – rzucał fachowymi terminami: punkt zaczepienia, przestrzeń życiowa, warunki środowiska. Cóż, nie potrzebowała jego wymyślnej terminologii ani programów komputerowych, by wiedzieć, na co patrzy i jak interpretować to, co widzi. Wpatrując się w mapę, wyobrażała sobie pełną zwierzyny sawannę. Kolorowe szpilki oznaczały tereny bytowania trzech Pechowych gazel. Diana Sterling obracała się głównie na północy, w rejonie Back Bay i Beacon Hill, Elena Ortiz w okolicach South End, a Nina Peyton na południowym zachodzie, w położonej na przedmieściach dzielnicy Jamaica Plain. Trzy odrębne środowiska, nie mające punktów stycznych.
A gdzie ty bytujesz?
Próbowała spojrzeć na miasto oczami Chirurga. Widziała kaniony wieżowców, zielone parki, przypominające rozległe pastwiska, ścieżki, którymi podążały stada ogłupiałych zwierząt, nieświadomych, że obserwuje je myśliwy. Podróżujący drapieżnik, który zabijał, nieograniczany czasem i przestrzenią.
Nagle zadzwonił telefon. Drgnęła raptownie, przewracając butelkę z piwem. Cholera! Chwyciła rolkę papierowych ręczników i przyłożyła je do mokrego stołu, mówiąc do aparatu:
– Słucham, Rizzoli.
– Cześć, Janie!
– O, cześć, mamo.
– Nie oddzwoniłaś do mnie.
– Hm?
– Rozmawiałyśmy parę dni temu. Obiecałaś zadzwonić.
– Wyleciało mi to z głowy. Haruję jak wół.
– Frankie przyjeżdża do domu w przyszłym tygodniu. Cieszysz się?
– Tak. – Rizzoli westchnęła. – Bardzo.
– Widujesz się z bratem raz do roku. Mogłabyś okazać większą radość.
– Mamo, jestem zmęczona. Zajmujemy się bez przerwy sprawą Chirurga.
– Policja jeszcze go nie złapała?
– Ja pracuję w policji.
– Wiesz, co mam na myśli.
Tak, dobrze wiedziała. Mama wyobrażała sobie zapewne, że jej mała Janie odpowiada tylko na telefony i robi kawę wszystkim tym ważnym panom detektywom.
– Przyjdź na kolację, dobrze? – powiedziała matka, unikając rozmowy na temat pracy córki. – W przyszły piątek.
– Nie obiecuję. To zależy od przebiegu śledztwa.
– Och, możesz poświęcić się dla brata.
– Jeśli zrobi się gorąco, będę musiała przyjechać innego dnia.
– To niemożliwe. Mikę umówił się już z nami na piątek.
Oczywiście. Dostosujmy się do drogiego Michaela.
– Janie?
– Dobrze, mamo. Niech będzie w piątek.
Skończyła rozmowę, czując znajomy ucisk w żołądku z powodu tłumionej złości. Boże, jakim cudem zdołała przeżyć dzieciństwo?
Sięgnęła po piwo i łyknąwszy kilka kropli, które zostały w butelce, spojrzała znowu na mapę. W tym momencie pragnęła schwytać Chirurga bardziej niż kiedykolwiek. Skoncentrowała na nim cały gniew wiecznie ignorowanej siostry i lekceważonej dziewczyny.
Kim jesteś? Gdzie cię szukać?
Znieruchomiała na chwilę, głęboko zamyślona, po czym wzięła do ręki pudełko ze szpilkami i wybrawszy nowy kolor – czerwony – oznaczyła dwa miejsca: Commonwealth Avenue i Pilgrim Medical Center w dzielnicy South End.
Było to środowisko Catherine Cordell, zazębiające się z obszarami życia Diany Sterling i Eleny Ortiz. Cordell stanowiła wspólny mianownik. Poruszała się w świecie obu ofiar.
A życie trzeciej z nich, Niny Peyton, spoczywa teraz w jej rękach, powiedziała sobie w duchu Jane.