172016.fb2 Chirurg - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

Chirurg - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Nawet w poniedziałkowe popołudnie w Gramercy Pub roiło się od klienteli. Była siódma wieczorem i młodzi ludzie, którzy wyszli na miasto, żeby się zabawić, odwiedzali swój ulubiony lokal.

Rizzoli siedziała przy stoliku blisko wejścia, czując podmuch gorącego powietrza z ulicy za każdym razem, gdy drzwi otwierały się szeroko przed kolejnym sklonowanym yuppie albo biurową Barbie, chwiejącą się na dziesięciocentymetrowych obcasach. Ona sama, ubrana w zwykłą garsonkę i buty na płaskiej podeszwie, czuła się jak przyzwoitka z pensji. Zobaczyła dwie wchodzące kobiety, zwinne jak kocice, za którymi unosił się zapach perfum. Rizzoli nigdy ich nie używała. Miała jedną szminkę, ukrytą gdzieś w głębi szafki w łazience, wyschnięty tusz do rzęs i buteleczkę podkładu Dewy Satin. Kupiła te kosmetyki pięć lat temu w domu towarowym, łudząc się, że dzięki odpowiedniemu makijażowi nawet ona może wyglądać jak Elizabeth Hurley, dziewczyna z okładki. Ekspedientka ze stoiska kosmetycznego smarowała ją kremem, pudrowała, masowała i malowała, a gdy skończyła, podała jej triumfalnym gestem lusterko, pytając z uśmiechem: „I co pani sądzi o swoim nowym wizerunku?”.

Zobaczywszy się w lustrze, Rizzoli znienawidziła Elizabeth Hurley za to, że daje kobietom złudną nadzieję. Brutalna prawda była taka, że niektóre kobiety nigdy nie będą piękne i Rizzoli do nich należała.

Siedziała więc niezauważona, sącząc bezalkoholowe piwo i przyglądając się, jak pub wypełnia się stopniowo hałaśliwym tłumem. Słyszała brzęk szkła i kostek lodu i nieco za głośny, wymuszony śmiech.

Wstała od stolika, przecisnęła się do baru i pokazawszy barmanowi odznakę, powiedziała:

– Mam kilka pytań.

Rzucił tylko okiem na jej plakietkę, kasując należność za drinka.

– W porządku. O co chodzi?

– Widział pan tutaj tę kobietę? – Położyła na ladzie zdjęcie Niny Peyton.

– Tak. I nie pani pierwsza o nią pyta. Była już tu z miesiąc temu jakaś inna policjantka.

– Z wydziału kryminalnego?

– Chyba tak. Chciała wiedzieć, czy ktoś próbował tę dziewczynę poderwać.

– I co pan jej powiedział?

Barman wzruszył ramionami.

– Tu wszyscy po to przychodzą. Nie kontroluję sytuacji.

– Ale pamięta pan tę kobietę? Nazywa się Nina Peyton.

– Widziałem ją kilka razy, zwykle w towarzystwie koleżanki. Nie znam jej nazwiska. Od dawna się nie pojawiła.

– A wie pan dlaczego?

– Nie. – Sięgnął po ścierkę i zaczął wycierać ladę, przestając zwracać na nią uwagę.

– Więc panu powiem – oznajmiła Rizzoli, podnosząc Stos. -Ponieważ jakiś dupek postanowił się zabawić. Przyszedł tu szukać ofiary. Rozejrzał się, zobaczył Ninę Peyton i pomyślał:

Niezły kociak! Nie dostrzegł w niej z pewnością ludzkiej istoty, tylko przedmiot, który można wykorzystać i wyrzucić.

– Nie musi mi pani tego mówić.

– Owszem. A pan powinien posłuchać, bo zdarzyło się to pod pańskim nosem, lecz pan wolał niczego nie zauważyć. Jakiś dupek wsypuje Ninie Peyton do kieliszka narkotyk. Dziewczyna wkrótce dostaje mdłości i idzie chwiejnym krokiem do toalety. Dupek bierze ją pod rękę i wyprowadza na zewnątrz. Nic takiego pan nie widział?

– Nie – odparował barman. – Nie widziałem.

W pubie zaległa cisza. Rizzoli spostrzegła, że wszyscy na nią patrzą. Bez słowa wróciła do stolika.

Po chwili znowu zrobiło się gwarno.

Widziała, jak barman podsuwa jakiemuś mężczyźnie dwie szklanki whisky, a ten podaje jedną z nich kobiecie. Obserwowała ludzi, unoszących do ust kieliszki z margaritąi zlizujących sól z ich krawędzi, ludzi popijających wódkę, teąuilę i piwo.

Widziała, jak mężczyźni patrzą na kobiety. Sączyła bezalkoholowe piwo i czuła się odurzona gniewem. Siedząc samotnie w kącie, dostrzegała z szokującą wyrazistością, czym jest naprawdę to miejsce. Wodopojem, do którego ściągały drapieżniki i ich ofiary.

Odezwał się brzęczyk pagera. Szukał jej Barry Frost.

– Co to za hałas? – zapytał, gdy zadzwoniła do niego z komórki. Ledwo go słyszała.

– Siedzę w barze. – Odwróciła się, ciskając piorunujące spojrzenie w kierunku sąsiedniego stolika, przy którym gruchnęła właśnie salwa śmiechu. – Co powiedziałeś?

– …zgłosiła się na badania na Marłborough Street. Mam kopię jej karty.

– Czyjej?

– Diany Sterling.

Rizzoli natychmiast pochyliła się do przodu, koncentrując całą uwagę na słowach Prosta.

– Powtórz to jeszcze raz. Do kogo Sterling się zgłosiła?

– Do doktor Bonnie Gillespie. Ma gabinet ginekologiczny przy Marłborough Street.

Jego słowa zagłuszył kolejny wybuch śmiechu. Rizzoli osłoniła ucho dłonią, aby lepiej go słyszeć, i wrzasnęła:

– Po co do niej poszła?

Pytała, ale znała już odpowiedź. Domyślała się jej, spoglądając w kierunku baru, gdzie dwaj mężczyźni osaczali kobietę jak lwy tropiące zebrę.

– Diana Sterling także została zgwałcona – powiedział Frost.

– Wszystkie trzy były ofiarami gwałtu – stwierdził Moore. – Ani Elena Ortiz, ani Diana Sterling nie zawiadomiłyo tym policji. Dowiedzieliśmy się o zgwałceniu Sterling tylko dzięki temu, że zrobiliśmy wywiad w miejscowych klinikach i gabinetach ginekologicznych. Nie powiedziała nawet rodzicom, co ją spotkało. Kiedy zadzwoniłem do nich dziś rano, byli zaszokowani tą wiadomością.

Mimo wczesnej pory Moore widział wokół stołu w sali konferencyjnej same zmęczone twarze. Wszystkim brakowało snu, a czekał ich kolejny długi dzień pracy.

– A więc jedyną osobą, która wiedziała o tym, że Sterling zgwałcono, była lekarka z gabinetu ginekologicznego przy Marlborough Street? – zapytał porucznik Marquette.

– Doktor Bonnie Gillespie. Diana Sterling odwiedziła ją tylko raz. Bała się, że napastnik mógł ją zarazić AIDS.

– Co doktor Gillespie wiedziała na temat tego gwałtu?

Odpowiedział na to pytanie Frost, który rozmawiał z lekarką.

Otworzywszy skoroszyt z kartą Diany Sterling, oznajmił:

– Oto, co napisała doktor Gillespie. Trzydziestoletnia biała kobieta prosi o test na HIV. Stosunek seksualny bez zabezpieczenia przed pięcioma dniami. Nie wiadomo, czy mężczyzna był zarażony. Zapytana, czy jej partner należy do grupy wysokiego ryzyka, pacjentka zaczyna płakać. Przyznaje, że stosunek był wymuszony i że nie zna napastnika. Nie chce składać zeznań. Odmawia skorzystania z pomocy dla ofiar gwałtu. – Frost podniósł wzrok. – To wszystko, czego dowiedziała się od niej doktor Gillespie. Zbadała pacjentkę, przeprowadziła testy na syfilis, rzeżączkę i HIV, po czym powiedziała jej, że powinna zgłosić się po dwóch miesiącach na kontrolne badanie krwi. Nie przyszła, bo została zamordowana.

– Doktor Gillespie nie zawiadomiła policji? Nawet po zabójstwie?

– Nie wiedziała o śmierci pacjentki. Nie czytała o tym w gazetach.

– Czy pobrano próbki nasienia?

– Nie. Pacjentka… – Frost zaczerwienił się z zażenowania. Chociaż był żonaty, czuł się niezręcznie, mówiąc o pewnych sprawach. -Tuż po napadzie Diana Sterling wzięła kilka razy prysznic.

– Ma pan jej to za złe? – zaperzyła się Rizzoli. – Cholera, ja miałabym ochotę opłukać się lizolem.

– Trzy ofiary gwałtu – stwierdził Marquette. – To nie przypadek.

– Znajdźcie gwałciciela – powiedział Zucker – a prawdopodobnie będziecie mieli sprawcę. Jak tam próbka kodu DNA, pobrana od Niny Peyton?

– Czeka na zbadanie – wyjaśniła Rizzoli. – Laboratorium ma próbkę nasienia od prawie dwóch miesięcy, ale jeszcze nic z nią nie zrobili. Musiałam ich trochę przycisnąć. Trzymajmy kciuki, żeby nasz sprawca figurował już w CODIS.

Kartoteka CODIS stanowiła ogólnokrajową bazę danych FBI, zawierającą kody DNA sprawców przestępstw. Była jeszcze w powijakach i profile genetyczne pięciuset tysięcy skazanych nie zostały na razie wprowadzone do systemu. Istniały niewielkie szansę, że trafią na kod poszukiwanego.

Marquette spojrzał na Zuckera.

– A więc nasz sprawca najpierw gwałci ofiarę, a po paru tygodniach wraca, by ją zabić? Czy to ma jakiś sens?

– Może nie dla nas – odparł Zucker. – Dla niego owszem. Nic w tym nowego, że gwałciciel powtórnie atakuje ofiarę. Uważa, że jest jego własnością. Istnieje między nimi swego rodzaju patologiczna więź. Rizzoli prychnęła pogardliwie.

– Pan to nazywa więzią?

– Między napastnikiem i ofiarą. To brutalna prawda. Najpierw kobieta zostaje ubezwłasnowolniona, sprowadzona do roli przedmiotu. Sprawca o tym wie i – co ważniejsze -jego ofiara także. Właśnie fakt, że została okaleczona i upokorzona, podnieca go i skłania do powrotu. Najpierw znakuje ofiarę, gwałcąc ją, a potem wraca, by pokazać, że ma nad nią pełną władzę.

Okaleczone kobiety, pomyślał Moore. Były nimi wszystkie ofiary. Zaświtało mu nagle, że Catherine także.

– Catherine Cordell nigdy nie zgwałcił – powiedział na głos.

– Ale ona też jest ofiarą gwałtu.

– Mężczyzna, który ją zaatakował, nie żyje od dwóch lat.

W jaki sposób Chirurg wpadł na jej trop? Jakim cudem ją namierzył? Nigdy nie mówiła nikomu o napadzie.

– Rozmawiała o tym w sieci, prawda? W tym prywatnym okienku czatowym… – Zucker przerwał nagle. – Chryste.

Czyżby znajdował ofiary poprzez Internet?

– Badaliśmy taką możliwość – stwierdził Moore. – Nina Peyton nie ma nawet komputera. A doktor Cordell nie ujawniała w okienku czatowym swego nazwiska. Wracamy więc do pytania: dlaczego Chirurg się nią interesuje?

– Rzeczywiście ma obsesję na jej punkcie – przyznał Zucker. – Wyraźnie z niej drwi. Naraża się na ryzyko, by wysłać jej pocztą elektroniczną zdjęcie Niny Peyton. Ma to dla niego katastrofalne skutki. W mieszkaniu Niny Peyton zjawia się policja. Musi się spieszyć. Nie zabija ofiary i nie osiąga satysfakcji. Co gorsza, pozostawia świadka. Popełnia poważny błąd.

– To nie był błąd – wtrąciła Rizzoli. – Chciał, żeby przeżyła.

Jej uwaga spotkała się ze sceptycznym przyjęciem.

– Jak inaczej wyjaśnić jego postępowanie? – ciągnęła. – Zdjęcie, które wysłał do Catherine Cordell, miało ściągnąć policję. Czekał na nas. Spodziewał się, że zadzwonimy do Niny Peyton. Wiedział, że do niej przyjedziemy. I dopiero wtedy podciął jej gardło, ponieważ chciał, żebyśmy znaleźli ją żywą.

– O, tak – prychnął Crowe. – Wszystko to zaplanował.

– Ale właściwie po co? – zapytał Zucker.

– Wyjaśnia to napis na udzie Niny Peyton – odparła Rizzoli. – Miała być podarunkiem dla Catherine Cordell.

Chciał ją śmiertelnie wystraszyć.

Zaległa chwila ciszy.

– Jeśli tak, udało mu się – stwierdził Moore. – Doktor Cordell jest przerażona.

Zucker oparł się o krzesło, rozważając teorię Rizzoli.

– Dużo ryzykował, by ją zastraszyć. To przejaw megalomanii. Być może oznaka dekompensacji. Jeffrey Dahmer i Ted Bundy także padli jej ofiarą. Stracili kontrolę nad swoją wyobraźnią. Stali się nieostrożni i zaczęli popełniać błędy.

Zucker wstał i podszedł do tablicy na ścianie. Figurowały tam nazwiska trzech ofiar. Pod nazwiskiem Niny Peyton napisał czwarte: Catherine Cordell.

– Nie jest jego ofiarą – na razie. Ale wyraźnie się nią interesuje. Z jakiego powodu? – Zucker rozejrzał się po sali. – Rozmawialiście z jej współpracownikami? Czy któryś wzbudza podejrzenia?

– Sprawdziliśmy doktora Kennetha Kimballa, lekarza pogotowia – oznajmiła Rizzoli. – Miał dyżur tej nocy, gdy napadnięto Ninę Peyton. Przesłuchaliśmy też większość pozostałych lekarzy z chirurgii.

– A co z partnerem Cordell, doktorem Falco?

– Mamy tu pewne wątpliwości.

Rizzoli wzbudziła w tym momencie zainteresowanie Zucke-ra. Popatrzył na nią z dziwnym błyskiem w oczach. Policjanci z wydziału zabójstw określali to jako „spojrzenie bazyliszka”.

– Proszę o szczegóły – powiedział cicho.

– Doktor Falco ma znakomite referencje. Absolwent Wydziału Lotnictwa Politechniki w Massachusetts. Doktor medycyny z Harvardu. Chirurg kliniki Peter Bent Brigham. Wychowany przez matkę, ukończył studia, równocześnie pracując.

Ma własny samolot. Jest przystojny. Nie aż tak jak Mel Gibson, ale kobiety zwracają na niego uwagę.

Darren Crowe roześmiał się.

– Hej, Rizzoli ocenia podejrzanych po wyglądzie! Czy policjantki zawsze tak robią?

Rizzoli rzuciła mu złowrogie spojrzenie.

– Mówię tylko – kontynuowała – że ten facet mógłby otaczać się wielbicielkami, a jak słyszę od pielęgniarek, interesuje go wyłącznie doktor Cordell. Nie jest tajemnicą, że wciąż próbuje się z nią umówić, a ona go odtrąca. Może zaczyna się wkurzać.

– Trzeba mieć go na oku – stwierdził Zucker. – Nie zawężajmy jednak za wcześnie listy podejrzanych. Skoncen trujmy się na doktor Cordell. Z jakich jeszcze powodów Chirurg mógł wybrać ją na ofiarę?

Moore postawił sprawę inaczej.

– A może ona nie jest tylko kolejną ofiarą? Może chodziło mu zawsze właśnie o nią? Każdy z tych napadów stanowił odtworzenie tego, co przydarzyło się kobietom w Georgii. I co omal nie spotkało Catherine Cordell. Nie zdołaliśmy wyjaśnić, dlaczego sprawca naśladuje Andrew Caprę. Dlaczego tropi jego jedyną ocalałą ofiarę. – Wskazał na listę. – Może te inne kobiety – Sterling, Ortiz, Peyton – stanowią tylko substytut jego właściwego celu?

– Teoria kompensacji? – stwierdził Zucker. – Sprawca nie może zabić kobiety, której nienawidzi, bo jest zbyt silna i budzi jego lęk, więc zabija inną, która tamtą symbolizuje.

– Twierdzi pan, że jego faktycznym celem zawsze była doktor Cordell? – spytał Frost. – I że się jej boi?

– Z tego samego powodu matka Edmunda Kempera stała się ostatnią ofiarą serii popełnionych przez niego zabójstw -. oznajmił Zucker. – Przez cały czas to ona była rzeczywistym celem, kobietą, której nienawidził. Ale wyładowywał agresję na innych ofiarach. Atakując każdą z nich, niszczył w symboliczny sposób swoją matkę. Nie mógł jej zabić, przynajmniej na początku, bo za bardzo nad nim dominowała. W pewnym sensie się jej bał. Z każdym zabójstwem nabierał coraz większej pewności siebie. Zyskiwał poczucie siły. W końcu osiągnął zamierzony cel. Zgwałcił matkę, zmiażdżył jej głowę i ją obciął, a na koniec wyrwał krtań, wyrzucając ją do śmieci. Rzeczywisty obiekt jego nienawiści został wreszcie unicestwiony. I wtedy seria zabójstw ustała. Edmund Kemper oddał się w ręce policji. Barry Frost, któremu zwykle robiło się niedobrze na miejscu zbrodni, poczuł mdłości na myśl o brutalnym czynie Kempera.

– A więc te pierwsze trzy napady – powiedział – mogą stanowić tylko preludium do zasadniczego uderzenia?

Zucker skinął głową.

– Do zabójstwa Catherine Cordell.

Moore poczuł ukłucie w sercu, zobaczywszy uśmiech na twarzy Catherine, gdy weszła do poczekalni kliniki, aby go przywitać, gdyż wiedział, że zaraz zepsuje jej dobry nastrój. Patrząc na nią teraz, nie widział ofiary przestępstwa, lecz piękną, pełną ciepła kobietę. Natychmiast wzięła go za rękę i najwyraźniej nie miała ochoty jej puścić.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? – powiedział.

– Dla ciebie zawsze znajdę czas. – Znów posłała mu czarujący uśmiech. – Może kawy?

– Nie, dziękuję.

– Wejdźmy do mojego gabinetu.

Usadowiła się za biurkiem, czekając, co ma jej do przekazania. W ciągu ostatnich kilku dni nauczyła się mu ufać. Widział jej jasne, bezbronne spojrzenie. Traktowała go jak przyjaciela, a on musiał ją zawieść.

– Jest dla wszystkich oczywiste, że Chirurg na ciebie poluje – oznajmił.

Catherine skinęła głową.

– Zastanawiamy się tylko, z jakiego powodu? Dlaczego naśladuje Andrew Caprę? Skąd to zainteresowanie twoją osobą?

– Nie mam pojęcia – odparła oszołomiona.

– Jesteśmy innego zdania.

– Sądzisz, że czytam w jego myślach?

– Catherine, mógł upatrzyć sobie jakąkolwiek kobietę w Bostonie. Wybrać osobę, która niczego nie podejrzewa. Postąpiłby zgodnie ze swoją logiką, tropiąc bezbronną ofiarę. Jesteś dla niego najtrudniejszym łupem, gdyż zachowujesz czujność, obawiając się ataku. A teraz utrudnia sobie jeszcze zadanie, ostrzegając cię i drażniąc. Dlaczego?

Z oczu Catherine zniknął przyjazny uśmiech. Zgarbiła się i zacisnęła dłonie w pięści na blacie biurka.

– Powtarzam ci, że nie wiem!

– Jesteś jedynym ogniwem łączącym Andrew Caprę i Chirurga – stwierdził. – Ich wspólną ofiarą. To tak, jakby Capra nadal żył i kontynuował swoje dzieło. Wrócił po ciebie, bo mu się wymknęłaś.

Catherine wpatrywała się w biurko, w poukładane równo akta i sporządzone starannym pismem notatki. Siedziała nieruchomo, z dłońmi zwiniętymi w pięści, a kostki przybrały barwę kości słoniowej.

– Czy zataiłaś przede mną coś, co dotyczy Andrew Capry? – spytał cicho.

– Powiedziałam ci wszystko.

– Po co przyszedł do twojego domu tej nocy, gdy cię napadł?

– Czy to ma jakieś znaczenie?

– Byłaś jego jedyną ofiarą, którą osobiście znał. Pozostałe kobiety podrywał w barach. Okazałaś się wyjątkiem. On cię wybrał.

– Mógł być na mnie zły.

– Przyszedł w sprawie czegoś, co zdarzyło się w pracy. Jakiegoś błędu, który popełnił. Tak powiedziałaś detektywowi Singerowi.

Skinęła głową.

– Nie chodziło o pojedynczy błąd, lecz całą serię medycznych pomyłek. Nie wykonał też powtórnych badań krwi, które wykazały odchylenia od normy. Był nieodpowiedzialny. Już wcześniej tego dnia doszło między nami w szpitalu do wymiany zdań.

– Co mu powiedziałaś?

– Radziłam, żeby poszukał sobie innej specjalności, bo nie otrzyma mojej rekomendacji na drugi rok praktyki.

– Groził ci? Okazał zdenerwowanie?

– Nie. To było właśnie dziwne. Przyjął to ze spokojem. I… uśmiechnął się do mnie.

– Uśmiechnął się?

Skinęła głową.

– Właśnie. Jakby to nie miało dla niego żadnego znaczenia.

Moore’a przeszedł dreszcz. Catherine nie mogła wtedy wiedzieć, że uśmiech Capry maskował zwierzęcą furię.

– Tamtej nocy, gdy zaatakował cię w domu… – zaczął Moore.

– Opowiedziałam to już szczegółowo. Wszystko jest w moich zeznaniach.

Moore przerwał na chwilę, lecz nie dał za wygraną.

– Są sprawy, o których nie wspomniałaś Singerowi, które przemilczałaś.

Podniosła wzrok, czerwona z gniewu.

– Niczego nie przemilczałam!

Moore nie chciał maltretować jej dalszymi pytaniami, ale nie miał wyboru.

– Przejrzałem raport z sekcji zwłok Capry – oznajmił. – Nie zgadza się z zeznaniami, które złożyłaś na policji w Savannah.

– Zrelacjonowałam detektywowi Singerowi dokładnie, co się wydarzyło.

– Powiedziałaś, że wisząc na skraju łóżka, sięgnęłaś po leżącą pod nim broń i w tej pozycji strzeliłaś do Capry.

– To prawda. Przysięgam.

– Zgodnie z wynikami sekcji pocisk przeszył od dołu brzuch Capry i trafił go w kręgosłup na wysokości piersi, powodując paraliż. To zgadza się z twoimi zeznaniami.

– Dlaczego więc twierdzisz, że kłamałam?

Moore znowu przerwał, czując niemal mdłości, że musi sprawiać jej ból.

– Pozostaje kwestia drugiego pocisku – wyjaśnił. – Ugodził go z bliskiej odległości wprost w lewe oko. A ty leżałaś przecież na podłodze.

– Zapewne się pochylił i wtedy strzeliłam…

– Zapewne?

– Nie wiem. Nie pamiętam.

– Nie pamiętasz, jak strzelałaś po raz drugi?

– Nie. To znaczy tak…

– Jak było naprawdę? – Powiedział to cicho, ale z naciskiem.

Catherine zerwała się z krzesła.

– Nie pozwolę traktować się w ten sposób. Byłam ofiarą!

– Staram się ocalić ci życie. Muszę poznać prawdę.

– Powiedziałam ci prawdę! Chyba powinieneś już iść. – Podeszła do drzwi i otworzywszy je na oścież, cofnęła się przestraszona.

Na progu stał Peter Falco, zamierzając właśnie zapukać.

– Wszystko w porządku, Catherine? – zapytał.

– Jak najbardziej – burknęła.

Peter rzucił Moore’owi ostre spojrzenie.

– Co to, szykanowanie świadka?

– Zadałem tylko doktor Cordell kilka pytań.

– Z korytarza brzmiało to trochę inaczej. – Peter spojrzał na Catherine. – Czy mam go wyprowadzić?

– Sama sobie poradzę.

– Nie masz obowiązku odpowiadać na żadne pytania.

– Jestem tego świadoma, dziękuję.

– W porządku. Gdybyś mnie potrzebowała, będę obok.

Rzucił Moore’owi jeszcze jedno ostrzegawcze spojrzenie i wrócił do swojego gabinetu. Catherine zauważyła, że z końca korytarza przyglądają jej się Helen i fakturzystka. Zaczerwieniła się i zamknęła ponownie drzwi. Przez chwilę stała tyłem do Moore’a, ale zaraz wyprostowała się i odwróciła. Bez względu na to, czy odpowie mu teraz, czy później, zawsze pozostaną wątpliwości.

– Niczego przed tobą nie ukrywam – oznajmiła. – Jeśli nie mówię ci wszystkiego, co się wtedy wydarzyło, to dlatego, że sama nie pamiętam.

– A więc zeznania, które złożyłaś na policji w Savannah, nie były do końca prawdziwe?

– Detektyw Singer przesłuchiwał mnie w szpitalu. Pomagał mi odtworzyć przebieg wydarzeń. Wtedy wydawało mi się, że powiedziałam mu całą prawdę.

– Ale teraz nie jesteś pewna.

Pokręciła głową.

– Trudno stwierdzić, co jest tylko urojeniem. Wielu rzeczy nie pamiętam z powodu narkotyku, który dał mi Capra. Co jakiś czas mam przebłyski wspomnień, ale może to chora wyobraźnia.

– Nadal się zdarzają?

– Tak. Powtórzyły się ubiegłej nocy. Po raz pierwszy od wielu miesięcy. A już myślałam, że się ich pozbyłam. – Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Widok przesłaniała betonowa ściana budynku szpitala. Rzędy okien, przez które można było zajrzeć do prywatnego świata chorych i umierających.

– Dwa lata to na pozór szmat czasu – zaczęła. – Dostatecznie dużo, by zapomnieć. W istocie to niewiele. Po tamtej nocy nie mogłam wrócić do domu. Nie chciałam oglądać miejsca, w którym to się stało. Ojciec musiał spakować moje rzeczy i przeprowadzić mnie do innego mieszkania. Ja, doświadczona lekarka, przyzwyczajona do widoku krwi i wnętrzności, oblewałam się zimnym potem na myśl, że miałabym przejść korytarzem i otworzyć drzwi do mojej dawnej sypialni. Ojciec usiłował mnie zrozumieć, ale jako stary wojskowy nie toleruje słabości. Potraktował to jak wojenną ranę, która w końcu się zabliźnia i człowiek wraca do normalnego życia. Kazał mi wydorośleć i o wszystkim zapomnieć. – Pokręciła głową i zaśmiała się gorzko. – Zapomnieć! Łatwo powiedzieć. Nie miał pojęcia, co przeżywałam, wychodząc z domu, idąc do samochodu, pokazując się gdziekolwiek. Po pewnym czasie po prostu przestałam z nim rozmawiać, bo wiedziałam, że gardzi moją słabością. Nie dzwoniłam do niego przez wiele miesięcy… Dopiero po dwóch latach zaczęłam panować nad strachem i względnie normalnie funkcjonować, nie obawiając się, że zza każdego krzaka może mi grozić niebezpieczeństwo. Odżyłam. – Przesunęła dłonią po oczach, jakby ocierała ze złością łzy, i zniżyła głos do szeptu. – A teraz wszystko wróciło…

Drżała z wysiłku, by się nie rozpłakać i zapanować nad sobą, krzyżując ręce i wpijając palce w ramiona. Moore wstał z krzesła, podszedł do niej i stanął za jej plecami, zastanawiając się, co by zrobiła, gdyby jej dotknął. Czyby się odsunęła? Czy wzdrygnęłaby się, czując rękę mężczyzny? Patrzył bezradnie, jak się kuli, i pomyślał, że jest na skraju załamania.

Dotknął delikatnie jej ramienia. Nie wzdrygnęła się ani nie cofnęła. Odwrócił ją ku sobie, objął i przytulił. Był zaszokowany głębią jej cierpienia. Czuł, jak cała drży. Nie wydawała z siebie głosu, ale wiedział, że z trudem powstrzymuje szloch. Przytknął wargi do jej włosów. Nie potrafił się pohamować. Ujął jej twarz w dłonie, całując ją w czoło i brwi.

Gdy znieruchomiała w jego ramionach, pomyślał, że posunął się za daleko. Puścił ją szybko, mówiąc:

– Przepraszam. Nie powinienem.

– Rzeczywiście.

– Możesz o tym zapomnieć?

– A ty? – spytała cicho.

– Tak. – Wyprostował się i powtórzył dobitniej, jakby chciał przekonać samego siebie: – Tak.

Spojrzała na jego rękę. Wiedział, że patrzy na obrączkę.

– Przez wzgląd na twoją żonę mam nadzieję, że tak będzie – stwierdziła. Chciała wzbudzić w nim poczucie winy i to się jej udało.

Zerknął na obrączkę, którą nosił tak długo, że wydawała się przyrośnięta do jego palca.

– Miała na imię Mary – powiedział. Catherine przypuszczała pewnie, że zdradza żonę. Poczuł się w obowiązku wszystko jej wyjaśnić, zrehabilitować się w jej oczach. -To zdarzyło się dwa lata temu. Miała wylew krwi do mózgu. Nie zmarła od razu. Przez sześć miesięcy żyłem nadzieją, że odzyska przytomność… – Pokręcił głową. – Lekarze nazywali to chronicznym stanem wegetatywnym. Boże, jakże nienawidziłem tego określenia. Mówili o niej jak o jakiejś roślinie albo drzewie. Stała się karykaturą kobiety, którą była. Zanim umarła, zmieniła się nie do poznania. Nie przypominała ani trochę mojej dawnej Mary.

Catherine dotknęła go nieoczekiwanie. Wzdrygnął się mimo woli. Patrzyli na siebie w milczeniu w szarym świetle. Pomyślał, że żaden uścisk ani pocałunek nie mógłby ich bardziej zbliżyć. Ból łączy dwoje ludzie o wiele silniej niż miłość czy namiętność.

Brzęczyk interkomu sprawił, że czar prysł. Catherine zamrugała powiekami, jakby przypominając sobie nagle, gdzie jest. Odwróciła się do biurka i wcisnęła klawisz.

– Słucham?

– Doktor Cordell, dzwonili właśnie z oddziału intensywnej terapii. Wzywają panią pilnie na górę.

Moore zorientował się po spojrzeniu Catherine, że pomyśleli natychmiast o tym samym: Coś się stało z Niną Peyton.

– Czy chodzi o pacjentkę z łóżka numer dwanaście? – spytała Catherine.

– Tak. Odzyskała przytomność.