172016.fb2
N.N. została przeniesiona.
Trzymam w ręce probówkę z jej krwią i czują rozczarowanie, że jest chłodna w dotyku. Stała zbyt długo w laboratorium i emanujące przez szkło ciepło rozproszyło się w powietrzu. Zimna krew jest martwa, nie ma mocy ani duszy i nie porusza mnie. Zwracam uwagę na przyklejoną do probówki etykietę,, biały prostokąt z wydrukowanym nazwiskiem pacjentki, numerem pokoju i szpitalnym kodem. Napisali tam „N.N.”, ale ja wiem, czyja to krew. Nie jest już na oddziale intensywnej terapii. Przeniesiono ją do pokoju 538. Na chi-rurgię.
Wkładam probówkę z powrotem do stojaka, obok dwudziestu innych, zamkniętych niebieskimi, purpurowymi, czerwonymi i zielonymi gumowymi zatyczkami. Każdy kolor oznacza inny rodzaj badania. W próbkach z purpurowymi zatyczkami trzeba określić liczbę ciałek krwi, z niebieskimi – czas krzepnięcia, a Z czerwonymi – skład chemiczny i elektrolity. W niektórych Probówkach z czerwonymi zatyczkami krew ścięła się już w słup-„’ ciemnej żelatyny. Przeglądam zlecenia dla laboratorium i znajduję karteczkę z literami „N.N. „ zamiast nazwiska. Tego ranka doktor Cordell zamówiła dwa testy: na liczbę ciałek krwi i elektrolity w surowicy. Szperam głębiej w zleceniach Z ubiegłej nocy i znajduję jeszcze jedno podpisane przez tę samą lekarkę.
„Dwa litry tlenu do krwi tętniczej po intubacji. Pilne!”.
A więc Ninie Peyton wyjęto z tchawicy rurkę. Oddycha już samodzielnie, bez pomocy aparatury.
Siedzę nieruchomo przy moim stanowisku, myśląc nie o niej, lecz o Catherine Cordell. Sądzi, że wygrała tę rundę. Że ocaliła Ninę Peyton. Trzeba nauczyć ją pokory.
Podnoszę słuchawkę i dzwonię do szpitalnej dietetyczki. Kobieta, z którą rozmawiam, wyraźnie się spieszy. Słyszę brzęk tac. Zbliża się pora posiłku i nie ma czasu na pogawędki.
– Tu zachodnie skrzydło, piąty poziom – oznajmiam. – Zdaje się, że pomyliliśmy diety dwojga pacjentów. Może mi pani powiedzieć, jakie są zalecenia dla pokoju pięćset trzydzieści osiem?
Następuje chwila ciszy, gdy kobieta sprawdza dane na komputerze.
– Tylko płyny – odpowiada. – Zgadza się?
– Tak. Dziękuję. – Odkładam słuchawkę.
W porannej gazecie pisano, że Nina Peyton jest w stanie śpiączki. To nieprawda. Odzyskała przytomność.
Catherine Cordell ocaliła jej życie. Tak jak się spodziewałem.
Laborantka podchodzi do mojego stanowiska i stawia na blacie tacę pełną probówek z krwią. Uśmiechamy się do siebie przyjaźnie jak co dzień. Nie znając się wzajemnie, mamy o sobie jak najlepsze zdanie. Dziewczyna jest młoda. Jej jędrne piersi sterczą jak melony spod białego fartucha. Ma piękne, proste zęby. Zabiera plik nowych zleceń i odchodzi, kołysząc biodrami. Zastanawiam się, czy jej krew ma słony smak.
Aparatura szumi i bulgocze usypiająco.
Podchodzę do komputera i sprawdzam listę pacjentów z pil’ tego poziomu zachodniego skrzydła. Na oddziale, mający‹n kształt litery H, jest dwadzieścia sal, a dyżurka pielęgniarek znajduje się w jego centrum. Przeglądam listę trzydziestu trzech pacjentów, zwracając uwagę na ich wiek i diagnozę lekarską. Zatrzymuję się przy dwunastym nazwisku. Sala 521.
Herman Gwadowski, lat 69. Lekarz prowadzący: doktor Catherine Cordell. Diagnoza: laparotomia z powodu rozległych urazów jamy brzusznej.
Z sali 521 nie widać izolatki Niny Peyton, do której wchodzi się Z usytuowanego równolegle korytarza.
Klikam myszką na nazwisku Hermana Gwadowskiego i otrzymuję wyniki jego badań laboratoryjnych. Jest w szpitalu od dwóch tygodni i zapis na ekranie ciągnie się w nieskończoność. Wyobrażam sobie jego ręce, posiniaczone od wkłuć do żył. Z poziomu cukru we krwi wnioskuję, że jest diabetykiem. Duża liczba białych krwinek wskazuje na jakiś stan zapalny. Zauważam też, że wykryto obecność bakterii w ranie na nodze. Cukrzyca osłabiła krążenie w kończynach, powodując martwicę. Kultury bakterii stwierdzono też w centralnej żyle.
Skupiam teraz uwagę na poziomie elektrolitów. Poziom potasu powoli rośnie. 4,5 dwa tygodnie temu, 4,8 w zeszłym tygodniu, 5,1 wczoraj. Nerki diabetyka w podeszłym wieku Z trudem radzą sobie z usuwaniem gromadzących się we krwi substancji. Takich jak potas.
Nie trzeba wiele, by go wykończyć.
Nie spotkałem nigdy Hermana Gwadowskiego – przynajmniej osobiście. Podchodzę do stojaka z. próbkami krwi i spoglądam na etykiety. W otworach są dwadzieścia cztery probówki ‹.piątego poziomu wschodniego i zachodniego skrzydła. Znajduję tą z czerwoną zatyczką z pokoju 521. To krew pana Gwadowskiego.
Biorę do ręki probówkę i przyglądam się jej uważnie pod światło. Znajdująca się w niej ciecz nie krzepnie. Ma ciemną barwę i wygląda tak, jakby igła strzykawki nie trafiła w żyłę, tylko w kałużę ze stojącą wodą. Otwieram probówkę i wącham jej zawartość. Czuję mdlącą starczą woń mocznika i infekcji. Zapach ciała, które zaczęło się już rozkładać, choć mózg nie chce tego jeszcze zaakceptować.
W ten sposób zapoznałem się z Hermanem Gwadowskim. Nie będzie to długotrwała znajomość.
Angela Robbins była sumienną pielęgniarką i denerwowała się, że nie dotarła jeszcze przedpołudniowa porcja antybiotyków dla Hermana Gwadowskiego. Poszła do recepcjonistki z piątego poziomu zachodniego skrzydła i oświadczyła:
– Czekam nadal na leki dla pana Gwadowskiego. Możesz zadzwonić jeszcze raz do punktu aptecznego?
– Sprawdzałaś w dostawie, która przyszła o dziewiątej?
– Nic tam dla niego nie było. Potrzebuje pilnie dożylną dawkę zosynu.
– Och, właśnie sobie przypomniałam. – Recepcjonistka wstała i podeszła do sąsiedniej lady. – Przyniósł to jakiś czas temu asystent z czwartego poziomu.
– Z czwartego poziomu?
– Przesyłkę dostarczono na niewłaściwe piętro. – Recepcjonistka sprawdziła nalepkę. – Gwadowski, sala pięćset dwadzieścia jeden.
– Zgadza się – potwierdziła Angela, zabierając niewielką plastikową torebkę. W drodze do sali przeczytała etykietę, sprawdzając nazwisko pacjenta, składającego zamówienie lekarza i dawkę zosynu, którą dodano do roztworu soli. Wszystko się zgadzało. Osiemnaście lat temu, gdy Angela rozpoczynała pracę jako świeżo upieczona pielęgniarka, można było po prostu wejść do magazynu, wziąć torebkę z płynem dożylnym i dodać do niego odpowiedni lek. Wystarczyło jednak kilka błędów, które popełniły przemęczone pielęgniarki, i parę nagłośnionych przez media procesów, by wszystko się zmieniło. Teraz nawet zwykłą torebkę solanki z dodatkiem potasu należało zamawiać w szpitalnej aptece. Był to kolejny tryb w i tak już dość zbiurokratyzowanej machinie opieki zdrowotnej. Angela pomyślała z niechęcią, że spowodował godzinne opóźnienie w dostawie leku.
Przymocowała rurkę, do której podłączony był Herman Gwa-dowski, do nowej torebki i powiesiła jąna statywie. Pacjent leżał cały czas nieruchomo. Od dwóch tygodni był w stanie śpiączki i emanował już zapachem śmierci. Angela była wystarczająco długo pielęgniarką, by rozpoznać tę kwaśną woń, stanowiącą preludium agonii. Gdy ją wyczuła, szeptała do innych pielęgniarek: Ten już długo nie pociągnie. To samo pomyślała w tej chwili, zwiększając szybkość przepływu kroplówki i sprawdzając oznaki życia pacjenta. Ten już długo nie pociągnie. Zajmowała się nim jednak z taką samą troską, jak innymi chorymi.
Teraz musiała go umyć. Postawiła obok łóżka naczynie z ciepłą wodą, zamoczyła szmatkę i zaczęła wycierać mu twarz. Leżał z otwartymi ustami. Miał wyschnięty i pomarszczony jeżyk. Powinni pozwolić mu umrzeć. Uwolnić go od tego piekła. Jego syn nie chciał się na to zgodzić, więc staruszek żył dalej, o ile można nazwać życiem taki stan, gdy serce bije jeszcze w martwym niemal ciele.
Podciągnęła nocną koszulę pacjenta, sprawdzając wkłucie w centralnej żyle. Zmartwiło ją, że rana jest nieco zaczerwieniona. Pacjent miał już tak pokłute ręce, że teraz mogli podawać mu kroplówkę tylko w tym miejscu i Angela bardzo dbała, by często zmieniać opatrunek i nie dopuścić do zakażenia. Teraz też zamierzała założyć mu nowy bandaż.
Przemyła pacjentowi szmatką klatkę piersiową. Nigdy nie był zapewne muskularnym mężczyzną, a teraz pozostały z niego tylko skóra i kości.
Usłyszawszy kroki, nie była zachwycona, gdy do sali wszedł syn Hermana Gwadowskiego. Jednym spojrzeniem zmusił ją do defensywnej postawy. Był typem człowieka, który zawsze wytyka innym błędy. Często postępował tak wobec siostry. Kiedyś Angela była świadkiem ich kłótni i z trudem się powstrzymała, żeby nie stanąć w obronie dziewczyny. Nie mogła sobie jednak pozwolić na zwracanie mu uwagi, na powiedzenie, co myśli o jego zachowaniu. Nie musiała też być dla niego zanadto uprzejma. Skinęła więc tylko głową i robiła swoje.
– Jak on się czuje? – spytał Ivan Gwadowski.
– Nic się nie zmieniło. – Jej głos brzmiał chłodno i rzeczowo. Chciała, żeby wyszedł, przestał udawać, że troszczy się o ojca, i pozwolił jej pracować. Była dość spostrzegawcza, by rozumieć, że nie chodzi tu o synowską miłość. Ten człowiek wziął sprawy w swoje ręce, bo miał zwyczaj tak postępować.
Nie pozwalał nikomu przejąć kontroli. Nawet śmierci.
– Czy badał go lekarz?
– Doktor Cordell przychodzi tu codziennie.
– Jak wyjaśnia fakt, że jest nadal w stanie śpiączki?
Angela włożyła szmatkę do naczynia i spojrzała na niego.
– Nie wiem, co mam odpowiedzieć, panie Gwadowski.
– Jak długo to potrwa?
– To zależy od pana.
– Jak mam to rozumieć?
– Nie sądzi pan, że byłoby lepiej pozwolić mu odejść?
Ivan Gwadowski zmierzył ją wzrokiem.
– Tak, to wszystkim ułatwiłoby życie, prawda? Zwolniłoby się łóżko.
– Nie to miałam na myśli.
– Wiem, jak wygląda finansowanie szpitali. Zbyt długi pobyt pacjenta naraża was na koszty.
– Chodzi mi wyłącznie o dobro pańskiego ojca.
– Najlepiej będzie, jeśli zrobicie, co do was należy.
Angela odwróciła się i sięgnąwszy do naczynia po szmatkę, wycisnęła ją drżącymi rękami, aby nie powiedzieć czegoś, czego musiałaby potem żałować. Nie dyskutuj z nim, nakazała sobie w duchu. Rób swoje. To facet, który nie popuści.
Przytknęła wilgotną szmatkę do brzucha pacjenta i w tym momencie zdała sobie sprawę, że staruszek nie oddycha.
Natychmiast przyłożyła mu rękę do szyi, żeby zbadać puls.
– Co się dzieje? – zaniepokoił się Ivan Gwadowski.
Czy wszystko w porządku?
Nic nie odpowiedziała. Przeciskając się obok niego, wybiegła na korytarz.
– Niebieski alert! – krzyknęła. – Ogłosić niebieski alert dla pokoju pięćset dwadzieścia jeden!
Catherine wybiegła z pokoju Niny Peyton i skręciła w sąsiedni korytarz. W sali 521 był już tłum lekarzy i pielęgniarek, a zza drzwi zaglądali tam z przejęciem studenci medycyny.
Catherine przedarła się do środka i zawołała, przekrzykując hałas:
– Co się stało?!
Angela, pielęgniarka Gwadowskiego, wyjaśniła:
– Właśnie przestał oddychać. Nie ma tętna.
Catherine przecisnęła się do łóżka i zobaczyła, że inna pielęgniarka założyła już pacjentowi maskę i wtłacza mu tlen do płuc. Stażysta uciskał mu rękami klatkę piersiową, pompując krew z serca do tętnic, aby utrzymać przy życiu narządy wewnętrzne i mózg.
– EKG podłączone! – krzyknął ktoś z personelu.
Catherine rzuciła okiem na monitor. Obraz wykazywał migotanie komór serca. Nie kurczyły się już. Drgały tylko pojedyncze mięśnie. Serce stało się zwiotczałym workiem.
– Elektrody naładowane? – spytała Catherine.
– Sto dżuli.
– Zaczynamy!
Pielęgniarka przyłożyła elektrody defibrylatora do torsu pacjenta i krzyknęła:
– Odsunąć się!
Elektryczny impuls wstrząsnął ciałem pacjenta. Podskoczył na łóżku jak kot na gorącym palenisku.
– Nadal migotanie komór!
– Podać dożylnie jeden miligram epinefryny i powtórzyć elektrowstrząsy – poleciła Catherine.
Dawka epinefryny trafiła do żyły pacjenta.
– Wszyscy do tyłu!
Torsem chorego wstrząsnął kolejny impuls.
Wykres EKG na monitorze wykazał raptowny skok, a potem już tylko lekkie drgania. Były to ostatnie uderzenia umierającego serca.
Catherine spojrzała na pacjenta, myśląc: Jak mam wskrzesić tę mumię?
– Chce pani… kontynuować? – spytał stażysta, wykonujący masaż serca. Po policzku spłynęła mu kropla potu.
Wcale nie chciałam utrzymywać go przy życiu, pomyślała i zamierzała powiedzieć mu, żeby przestał, gdy Angela szepnęła jej do ucha:
– Jest tu jego syn. Pilnie wszystko obserwuje.
Catherine rzuciła okiem na stojącego w drzwiach Ivana Gwadowskiego. Nie miała już teraz wyboru. Musieli zrobić wszystko, co się da, bo inaczej ten człowiek obedrze ich ze skóry.
Wykres na monitorze przypominał obraz wzburzonego morza.
– Spróbujmy ponownie – poleciła Catherine. – Tym razem dwieście dżuli. Pobrać natychmiast krew do sprawdzenia poziomu elektrolitów!
Słyszała, jak otwiera się z brzękiem szuflada wózka ze sprzętem reanimacyjnym. Pojawiły się probówki i strzykawka.
– Nie mogę znaleźć żyły!
– Użyj wkłucia od kroplówki.
– Cofnąć się!
Wszyscy zrobili krok w tył, gdy nastąpił kolejny elektrowstrząs.
Catherine wpatrywała się w monitor, mając nadzieję, że szok elektryczny przywróci akcję serca. Tymczasem linia wykresu na monitorze ledwo drgała.
Pacjentowi zaaplikowano przez kroplówkę kolejną dawkę epinefryny.
Stażysta, spocony i czerwony z wysiłku, zaczął uciskać ponownie jego klatkę piersiową. Ktoś nowy zajął się tłoczeniem tlenu do płuc, ale przypominało to próby ożywienia wyschniętej skorupy. Catherine wyczuwała już zmianę tonu w głosach otaczających ją ludzi. Przestali się spieszyć. Ich słowa brzmiały obojętnie i mechanicznie. Robili swoje, ale wiedzieli, że porażka jest nieunikniona. Rozejrzała się po twarzach stłoczonych wokół łóżka kilkunastu osób i zobaczyła, że nie mają już wątpliwości. Czekali tylko na jej decyzję.
– Alert odwołany – oznajmiła w końcu. – Jedenasta trzynaście.
Wszyscy cofnęli się i patrzyli w milczeniu na Hermana Gwadowskiego, którego ciało stygło w plątaninie przewodów i rurek. Pielęgniarka wyłączyła monitor EKG i obraz z oscyloskopu zniknął.
– A co z rozrusznikiem serca?
Catherine, podpisująca właśnie szpitalny formularz, odwróciła głowę i zobaczyła, że do sali wszedł syn Gwadowskiego.
– Nie ma już dla niego ratunku – oznajmiła. -Bardzo mi przykro. Nie zdołaliśmy przywrócić akcji serca.
– Czy nie używa się do tego rozrusznika?
– Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy…
– Poddaliście go tylko elektrowstrząsom.
Tylko? Rozejrzała się po sali pełnej dowodów ich wysiłków: zużytych strzykawek, pustych fiolek i zgniecionych opakowań. Takie pobojowisko pozostawało po każdej walce o życie pacjenta. Wszyscy obecni na sali patrzyli z uwagą, czekając, jak sobie poradzi.
Odłożyła podkładkę, na której pisała, szykując gniewną ripostę. Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, rzuciła się do drzwi.
Z oddziału dochodził przeraźliwy krzyk kobiety.
Catherine wybiegła natychmiast z sali, a pielęgniarki pospieszyły za nią. Pędząc po korytarzu, zauważyła salową, która szlochała i wskazywała w kierunku pokoju Niny. Stojące przy drzwiach krzesło było puste.
Powinien tu siedzieć policjant. Gdzie on się podział?
Catherine pchnęła drzwi i zmartwiała.
Zobaczyła najpierw spływające po ścianie strużki krwi, a potem pacjentkę, leżącą twarzą do ziemi. Nina upadła w połowie drogi od łóżka do drzwi, jakby zdołała przejść przedtem kilka kroków. Kroplówka była odłączona i strumień solanki spływał z otwartej rurki na podłogę, tworząc przezroczystą kałużę tuż obok większej kałuży krwi.
To był Chirurg. Zjawił się tutaj.
Miała ochotę natychmiast uciec, ale zmusiła się, by wejść do środka i uklęknąć obok Niny. Krew, która przesiąkła jej przez spodnie, była jeszcze ciepła. Odwróciła Ninę na plecy.
Wystarczył rzut oka na jej bladą twarz i nieruchome oczy, by wiedzieć, że dziewczyna nie żyje. A jeszcze przed chwilą słyszałam, jak bije ci serce, pomyślała.
Otrząsając się powoli z szoku, Catherine uniosła głowę i zobaczyła wokół siebie przerażone twarze.
– Gdzie jest policjant? – zapytała.
– Nie wiemy…
Podniosła się niepewnie. Wszyscy rozstąpili się, by ją przepuścić. Nie zważając na to, że zostawia za sobą ślady krwi, wyszła na korytarz i zaczęła gorączkowo się rozglądać.
– O, mój Boże – powiedziała pielęgniarka.
Na końcu korytarza widać było na podłodze powiększającą się ciemną plamę. Spod drzwi magazynu sączyła się krew.