172016.fb2
Rizzoli przyglądała się rzędowi pudełek z ciastkami, zastanawiając się, w ilu z nich jest robactwo. Hobbs’ FoodMart był brudnym i niechlujnym sklepem spożywczym, typowym rodzinnym interesem, prowadzonym przez parę skąpych staruszków, którzy sprawiali wrażenie, że sprzedają dzieciom zepsute mleko. Dean Hobbs, stary jankes o podejrzliwym spojrzeniu, przyglądał się każdej ćwierćdolarówce, zanim przyjął zapłatę za towar. Niechętnie wręczył Rizzoli dwa centy reszty i zatrzasnął kasę.
– Nie zwracam uwagi, kto korzysta z tego bankomatu – oznajmił. – Bank wstawił go tutaj dla wygody klientów. Nie mam z tym nic wspólnego.
– Gotówkę pobrano w maju. Dwieście dolarów. Mam zdjęcie mężczyzny, który…
– Mówiłem już temu facetowi z policji stanowej, że teraz jest sierpień. Myślicie, że pamiętam klienta sprzed paru miesięcy?
– Był tu ktoś z policji stanowej?
– Dziś rano. Zadawali te same pytania. Czy wy nie macie ze sobą kontaktu?
A więc operacje w bankomatach już są sprawdzane. I to przez policję stanową, a nie lokalną. Cholera! Traci tylko czas.
Pan Hobbs zmierzył nagle wzrokiem nastolatka, który przyglądał się słodyczom.
– Hej, masz zamiar zapłacić za tego snickersa?
– Eee… tak.
– Więc wyjmij go z kieszeni, dobrze?
Chłopak położył baton z powrotem na półce i wymknął się ze sklepu.
Dean Hobbs mruknął:
– Zawsze są z nim problemy.
– Zna pan tego dzieciaka? – spytała Rizzoli.
– Znam jego rodziców.
– A innych klientów? Przychodzą tu stale ci sami ludzie?
– Rozejrzała się pani po miasteczku?
– Pobieżnie.
– To wystarczy. Lithia ma tysiąc dwieście mieszkańców. Niewiele tu jest do oglądania.
Rizzoli wyjęła zdjęcie Warrena Hoyta. Dysponowali tylko jego fotografią z prawa jazdy, sprzed dwóch lat. Mężczyzna o szczupłej twarzy, krótko przyciętych włosach i dziwnie pospolitym uśmiechu patrzył wprost w obiektyw aparatu. Dean Hobbs widział już to zdjęcie, ale postanowiła jeszcze raz mu je pokazać.
– Nazywa się Warren Hoyt.
– Wiem. Policja stanowa już mnie o niego pytała.
– Poznaje go pan?
– Powiedziałem im, że nie, i pani powtarzam to samo.
– Jest pan tego pewien?
– A jak pani myśli?
Rzeczywiście, sprawiał wrażenie człowieka, który nigdy nie zmienia zdania.
Przy drzwiach zadzwoniły dzwoneczki i do sklepu weszły dwie nastolatki, długonogie opalone blondynki w szortach. Dean Hobbs natychmiast skoncentrował na nich uwagę, patrząc, jak podchodzą, chichocząc, do pogrążonych w mroku półek.
– Ale wyrosły – mruknął z podziwem.
– Panie Hobbs?
– Hę?
– Gdyby zobaczył pan tego mężczyznę ze zdjęcia, proszę natychmiast do mnie zadzwonić. – Wręczyła mu wizytówkę. – O dowolnej porze. Na pager albo komórkę.
– Tak, tak.
Dziewczyny, niosąc torbę chipsów i sześciopak dietetycznej pepsi, podeszły do kasy. Pokazywały swe wdzięki, świecąc nagimi piersiami spod cienkich podkoszulków. Dean Hobbs sycił oczy tym widokiem i Rizzoli zastanawiała się, czy nie zapomniał już o jej obecności.
Zawsze to samo, pomyślała. Gdy pojawiają się piękne dziewczyny, staję się niewidzialna.
Wyszła ze sklepu i wróciła do samochodu. Wystarczyło, że postał chwilę w słońcu, a w środku było już jak w piecu, otworzyła więc drzwiczki i czekała, by się wychłodził. Główna ulica miasteczka zamarła w bezruchu. Widziała stację benzynową, sklep z artykułami żelaznymi i kafejkę, ale żadnych ludzi. Upał zatrzymał wszystkich w domach. Wszędzie słychać było szum klimatyzatorów. Nawet w małych miasteczkach nikt nie siadywał już przed domem z wachlarzem w ręku. Cud klimatyzacji sprawił, że ganki przestały być potrzebne.
Usłyszała dźwięk dzwonków przy drzwiach sklepu i zobaczyła, jak dwie nastolatki wychodzą leniwie na słońce. Gdy szły ulicą, w jednym z okien poruszyły się zasłony. W małych miasteczkach ludzie na wszystko zwracają uwagę. A już z pewnością na atrakcyjne, młode kobiety.
Czy zauważyliby zniknięcie dziewczyny? Zamknęła drzwiczki samochodu i wróciła do sklepu. Pan Hobbs krzątał się przy półce z warzywami, upychając główki świeżej sałaty w głębi chłodziarki, a zwiędnięte lokując z przodu.
– Panie Hobbs?
Odwrócił się.
– Pani znowu tutaj?
– Mam jeszcze jedno pytanie.
– To nie znaczy, że znam na nie odpowiedź.
– Czy w miasteczku mieszkają jakieś Azjatki?
Takiego pytania się nie spodziewał. Spojrzał na nią zaskoczony.
– Co?
– Chodzi o Chinkę lub Japonkę. Albo Indiankę.
– Mamy tu parę murzyńskich rodzin – stwierdził, jakby wychodziło na to samo.
– Być może zaginęła pewna dziewczyna. Ma długie czarne włosy, zupełnie proste, sięgające do ramion.
– Mówi pani, że jest Azjatką?
– Albo Indianką.
Zaśmiał się.
– Do diabła, to nie może być ona.
Rizzoli poczuła skok adrenaliny. Hobbs wrócił do półki z warzywami i zaczął układać stare cukinie na świeżych.
– Kogo pan ma na myśli?
– Na pewno nie jest Azjatką. Indianką też nie.
– Zna ją pan?
– Była tu ze dwa razy. Wynajmuje na lato Sturdee Farm. Wysoka dziewczyna. Niezbyt ładna.
Tak, to z pewnością zauważył.
– Kiedy widział ją pan po raz ostatni?
Odwrócił się i krzyknął:
– Hej, Margaret!
Otworzyły się drzwi prowadzące na zaplecze i do sklepu weszła pani Hobbs.
– Co?
– Czy w zeszłym tygodniu dostarczałaś towar do Sturdee Farm?
– Tak.
– I widziałaś tę dziewczynę?
– Zapłaciła mi.
– Spotkała ją pani potem, pani Hobbs? – spytała Rizzoli.
– Nie było okazji.
– Gdzie jest Sturdee Farm?
– Za zachodnim rozwidleniem. Ostatni dom przy drodze.
Rizzoli usłyszała brzęczy k pagera.
– Mogę skorzystać z telefonu? – zapytała. – Siadła mi bateria w komórce.
– Chodzi o rozmowę zamiejscową?
– Z Bostonem.
– Automat jest na zewnątrz – mruknął Hobbs i zaczął znów układać cukinie.
Klnąc pod nosem, Rizzoli wyszła na skwar, znalazła telefon i wrzuciła do niego monety.
– Detektyw Frost.
– Szukałeś mnie.
– Rizzoli? Co robisz w Massachusetts?
Zdała sobie sprawę, że zdradził ją numer aparatu, z którego dzwoniła.
– Zrobiłam sobie małą przejażdżkę.
– Nadal zajmujesz się tą sprawą?
– Trochę tylko węszę. Nic takiego.
– Cholera, jeżeli… – Frost zniżył nagle głos. – Jeżeli Marquette się dowie…
– Nie powiesz mu, prawda?
– Nie ma obawy, ale szybko wracaj. Szuka cię i jest wściekły.
– Muszę jeszcze sprawdzić jedno miejsce.
– Posłuchaj, Rizzoli. Daj sobie spokój, bo stracisz szansę na powrót do zespołu.
– Nie widzisz, że już ją straciłam? Wypieprzyli mnie! – Z trudem powstrzymując łzy, spojrzała z goryczą na pustą ulicę, nad którą unosiły się jak gorący popiół tumany kurzu. – Teraz pozostał mi tylko Chirurg. Muszę go dopaść.
– Policja stanowa już tam była. Nic nie znaleźli.
– Wiem.
– Więc co tam jeszcze robisz?
– Zadaję pytania, których nie zadali.
Odwiesiwszy słuchawkę, wsiadła do samochodu i ruszyła na poszukiwania czarnowłosej kobiety.