172052.fb2 Cmentarzysko - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Cmentarzysko - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Rozdział 7

Prace na cmentarzysku potrwały tylko dwa dni. Zgodnie z przewidywaniami Kathy Kohl większość szkieletu zlokalizowano pod kępą akacji i usunięto do końca pierwszego dnia. W zaroślach w pobliżu odnaleziono inne kości, rozproszone w sposób zgodny z założeniem, że dokonały tego grasujące zwierzęta. Policjanci i kopacze wrócili w piątek, ale całodzienne poszukiwania na wzgórzu, prowadzone przez nową zmianę kadetów, i dalsze wykopaliska w zasadniczych kwadratach siatki nie dostarczyły nowych kości. Próbkowanie gazów i wykopaliska we wszystkich pozostałych kwadratach również nie doprowadziły do znalezienia kości. Nic nie świadczyło o tym, że pod akacjami zostały zakopane inne ciała.

Kathy Kohl oceniła, że odnaleziono sześćdziesiąt procent szkieletu. Na jej sugestię i za zgodą Teresy Corazon w piątek o zmierzchu zawieszono wykopaliska i przeszukiwanie, uzależniając ich wznowienie od dalszego rozwoju wydarzeń.

Bosch się temu nie sprzeciwiał. Zdawał sobie sprawę, że poszukiwania, mimo wkładanego trudu, przynoszą bardzo mizerne rezultaty, dlatego zgodził się z fachowcami. Zależało mu również na przyspieszeniu śledztwa i identyfikacji kości, a na tym polu praktycznie nie odnotowano postępów. Przez dwa dni on i Edgar działali wyłącznie na Wonderland Avenue, nadzorując gromadzenie dowodów rzeczowych, przepytując sąsiadów i sporządzając wstępne raporty dotyczące sprawy. Była to konieczna praca, lecz Harry pragnął ruszyć dalej.

W sobotę rano spotkał się z Edgarem w holu biura patologa. Powiedział recepcjonistce, że jest umówiony z doktorem Williamem Golliherem, antropologiem sądowym, zatrudnionym na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles.

– Czeka na panów w sali A – powiedziała recepcjonistka, kiedy upewniła się już o tym telefonicznie. – Traficie panowie?

Bosch kiwnął głową. Przepuszczono ich przez bramkę. Zjechali do podziemia i natychmiast po wyjściu z windy powitała ich woń sal sekcyjnych. Składały się na nią chemikalia i odór rozkładu, nie występujący nigdzie indziej w takiej postaci. Edgar natychmiast wyciągnął papierową maseczkę z dystrybutora na ścianie i ją nałożył. Bosch nie poszedł za jego przykładem.

– Naprawdę powinieneś, Harry – powiedział Edgar, gdy ruszyli dalej korytarzem. – Wiesz, że wszystkie zapachy mają naturę cząsteczkową?

Bosch popatrzył na niego.

– Dzięki za informację, Jerry.

Musieli przystanąć na korytarzu, bo z sali sekcyjnej wytaczano wózek. Leżało na nim owinięte w plastik ciało.

– Zauważyłeś, Harry, że wszystkie zawijają tak samo jak burritos w Taco Belli

Bosch kiwnął głową mężczyźnie pchającemu wózek.

– Dlatego właśnie nie jem burritos.

– Naprawdę?

Bosch ruszył dalej bez słowa komentarza.

Sala A była zarezerwowana dla Teresy Corazon na te nieliczne okazje, gdy rezygnowała z obowiązków administracyjnych i własnoręcznie przeprowadzała sekcję. Najprawdopodobniej pozwoliła Golliherowi z niej skorzystać, ponieważ zaangażowała się początkowo w tę sprawę osobiście. Po wypadku z przewoźną toaletą Teresa Corazon nie powróciła jednak na miejsce przestępstwa.

Bosch i Edgar weszli przez podwójne drzwi na salę, gdzie przywitał ich mężczyzna w dżinsach i koszuli hawajskiej.

– Mam na imię Bill – powiedział Golliher. – Domyślam się, że to były dwa długie dni.

– Bez dwóch zdań – odparł Edgar.

Golliher pokiwał przyjaźnie głową. Miał około pięćdziesiątki, ciemne włosy i oczy. Zachowywał się dość swobodnie. Wskazał dłonią stół sekcyjny na środku sali. Zebrane pod kępą akacji kości leżały osobno na powierzchni ze stali nierdzewnej.

– Cóż, pozwólcie, że opowiem wam, co się tutaj działo – powiedział Golliher. – W miarę jak ekipa w terenie zbierała dowody, fotografowałem części szkieletu, robiłem ich radiogramy i starałem się złożyć tę układankę.

Harry podszedł do stalowego stołu. Kości ułożono tak, że tworzyły niepełny szkielet. Najbardziej rzucał się w oczy brak kości lewej ręki i nogi oraz żuchwy. Zakładano, że dawno temu padły ofiarą zwierząt, które wygrzebały je z płytkiej mogiły i zawlokły gdzieś daleko.

Każda z kości była oznakowana – większe naklejkami, mniejsze etykietami na sznureczkach. Harry wiedział, że odnotowano na nich kod miejsca, w którym znaleziono kość, według diagramu wykreślonego przez Kathy Kohl pierwszego dnia wykopalisk.

– Kości mogą nam wiele powiedzieć o tym, jak dana osoba żyła i umarła – rzekł z powagą Golliher. – W wypadkach okrucieństwa wobec dzieci kości nie kłamią. Stanowią nasz ostateczny dowód.

Bosch spojrzał na patologa i zorientował się, że w rzeczywistości nie ma on ciemnych oczu. Były niebieskie, lecz głęboko osadzone, wskutek czego ich właściciel wyglądał, jakby dręczyły go upiory. Antropolog patrzył obok Boscha na kości leżące na stole. Po chwili otrząsnął się z zadumy i spojrzał na Harry'ego.

– Bardzo dużo dowiedzieliśmy się na podstawie znalezisk – powiedział antropolog. – Muszę wam powiedzieć, że byłem konsultantem w wielu sprawach, ale ta mnie zupełnie wytrąciła z równowagi. Oglądałem te kości, robiłem notatki, aż wreszcie popatrzyłem na kartkę i zobaczyłem, że atrament się rozmazał. Po prostu się rozbeczałem. Płakałem i nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy. – Popatrzył na rozłożone kości z czułością i litością. Bosch czuł, że antropolog ma przed oczyma dziecko, do którego kiedyś należały. – Paskudna sprawa, mówię wam. Naprawdę paskudna.

– W takim razie powiedz nam, co wiesz, to zabierzemy się do swojej roboty – powiedział Bosch głosem brzmiącym jak nabożny szept.

Golliher pokiwał głową i sięgnął po kołonotatnik.

– W porządku – odparł. – Zacznijmy od rzeczy podstawowych. Co nieco pewnie już słyszeliście, ale jeśli pozwolicie, przedstawię wam wszystkie swoje wnioski.

– Nie ma sprawy – powiedział Bosch.

– Dobrze. No to zaczynamy. Macie przed sobą szczątki młodego przedstawiciela rasy białej. Porównanie ze standardami rozwojowymi Maresha wskazuje, że miał około dziesięciu lat. Nad dzieckiem długo i brutalnie znęcano się fizycznie. Pod względem histologicznym ofiary przewlekłego maltretowania często cierpią na coś, co określa się jako zahamowanie wzrostu. Spowodowane tym spowolnienie rozwoju wywołuje trudności w ocenie wieku ofiary na podstawie kośćca. Często szkielet wygląda jak młodszego dziecka, a ofiara w rzeczywistości była starsza. Wprawdzie ten szkielet sugeruje, że chłopiec miał dziesięć lat, ale przypuszczalnie był to dwunasto-, trzynastolatek.

Bosch obejrzał się na Edgara. Jego partner stał z ciasno splecionymi na piersiach rękami, jakby zbierał siły do zniesienia tego, czego się spodziewał. Bosch wyjął notes z kieszeni marynarki i zaczął spisywać notatki.

– Czas śmierci – kontynuował Golliher. – Trudna sprawa. Badania radiologiczne są pod tym względem dalekie od dokładności. Mamy monetę, która pozwala ustalić wcześniejszą granicę na tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty piąty rok. To nam pomaga. W mojej ocenie dziecko leżało w ziemi od dwudziestu do dwudziestu pięciu lat. Jestem o tym przekonany, a potwierdzają to pewne ślady chirurgiczne, o których będziemy mogli podyskutować za kilka minut.

– Mamy więc dziesięcio-, trzynastoletniego chłopca, zabitego od dwudziestu do dwudziestu pięciu lat temu – podsumował Edgar z nutą przygnębienia w głosie.

– Wiem, że daję wam bardzo ogólne parametry, detektywie – powiedział Golliher. – Aktualnie jednak nauka tylko tyle może zrobić.

– Nie pańska wina, doktorze.

Bosch zanotował wszystko. Mimo szerokiego przedziału czasowego wyznaczenie jego ram i tak miało kluczowe znaczenie dla śledztwa. Według szacunku Gollihera chłopiec został zabity Pod koniec lat siedemdziesiątych lub na początku osiemdziesiątych. Boschowi przemknęło przez głowę, jak wyglądał w tamtym okresie Laurel Canyon. Była to rustykalna, modna enklawa, po części dla bohemy, po części dla zamożnych. Prawie wszystkie ulice zamieszkiwali handlarze kokainy i ci, którzy ją brali, twórcy pornografii i wypaleni rockandrollowi hedoniści. Gdzie w tym wszystkim było miejsce na tajemniczą śmierć dziecka?

– Przyczyna zgonu – ciągnął Golliher. – Coś wam powiem; zajmijmy się tym na końcu. Chcę zacząć od kończyn i tułowia, żebyście mieli pojęcie, co ten chłopak zniósł w swoim krótkim życiu.

Przez chwilę popatrzył Boschowi w oczy, a następnie ponownie spojrzał na kości. Harry wciągnął głęboko powietrze, co wywołało ból w nadwerężonych żebrach. Czuł, że obawa, która dręczyła go od chwili znalezienia drobnych kości na wzgórzu, zaraz się potwierdzi. Instynktownie przez cały czas zdawał sobie sprawę, że do tego dojdzie. Wzruszona ziemia ujawni historię koszmaru.

Zaczął zapisywać w notesie słowa Gollihera, mocno przyciskając długopis.

– Po pierwsze, znaleziono jedynie około sześćdziesięciu procent szkieletu – powiedział antropolog. – Mimo to mamy niezaprzeczalne dowody wielokrotnych urazów kośćca i przewlekłego maltretowania. Nie wiem, jak dobrze znacie się na antropologii, ale zakładam, że wiele z tego, co wam powiem, będzie dla was nowością. Zacznę od podstaw. Kości goją się same. Właśnie dzięki badaniom nad regeneracją kości możemy ustalić historię maltretowania. Na tych kościach znajdują się ślady licznych urazów w różnych stadiach wygojenia. Są złamania stare i świeże. Mamy tylko dwie z czterech kończyn, ale obydwie noszą ślady wielokrotnych urazów. Krótko mówiąc, ten chłopiec przez większość życia odnosił obrażenia, które następnie się goiły.

Bosch popatrzył na swój notes i zaciśnięty w dłoni długopis. Zauważył, że zbielały mu kłykcie.

– Do poniedziałku dostaniecie ode mnie pisemną opinię, ale jeśli chcecie liczb już teraz, to powiem wam, że znalazłem czterdzieści cztery miejsca wskazujące na odrębne urazy w różnym stadium gojenia. A chodzi tu tylko o kości, panowie. Pomijamy uszkodzenia doznane przez narządy wewnętrzne i tkanki miękkie. Bez wątpienia jednak ten chłopiec dzień po dniu cierpiał.

Bosch zapisał cyfry w notesie. Wydało mu się to bezsensownym gestem.

– Skatalogowane przeze mnie obrażenia można wykryć przede wszystkim dzięki zmianom podokostnowym – powiedział Golliher. – Chodzi o cienkie warstwy nowej kości, narastające pod powierzchnią strefy urazu lub krwawienia.

– „Podoko…”. Jak to się pisze? – spytał Bosch.

– Czy to ważne? Będzie w opinii. Bosch pokiwał głową.

– Przyjrzyjcie się – powiedział Golliher.

Podszedł do przeglądarki radiogramów na ścianie i włączył światło. Wisiało już na niej zdjęcie przedstawiające długą, cienką kość. Przesunął palcem wzdłuż jej trzonu, docierając do poła o nieznacznie zmienionej barwie.

– To jedyna odnaleziona kość udowa – powiedział. – Ta linia o nieco innej barwie reprezentuje jedno z obrażeń. To znaczy, iż w to miejsce – na udzie – padł silny cios na kilka tygodni przed śmiercią. Miażdżące uderzenie. Nie złamało kości, ale ją uszkodziło. Tego rodzaju obrażenie na pewno spowodowało powierzchniowe sińce i moim zdaniem odbiło się na chodzie chłopca. Nie mogło pozostać niezauważone.

Bosch podszedł bliżej i przyjrzał się zdjęciu. Edgar został z tyłu. Gdy Bosch skończył oględziny, Golliher zdjął je z przeglądarki i zawiesił trzy kolejne, zakrywając ją w całości.

– Mamy też ubytki okostnej na obu kończynach. Chodzi o zdarcie jej z powierzchni kości; spotyka się je przede wszystkim w wypadkach maltretowania dzieci, gdy dorosła osoba uderza ukośnie w kończynę ręką lub jakimś narzędziem. Charakter gojenia się wskazuje, że tego rodzaju urazy następowały wielokrotnie w ciągu kilku lat.

Golliher urwał i zajrzał do swoich notatek, po czym obejrzał się na kości na stole. Wziął w rękę prawą kość ramienną i przytrzymał ją przed sobą, nie przestawał przy tym mówić i zaglądać do zapisków. Bosch zauważył, że antropolog nie nałożył rękawiczek.

– Prawa kość ramienną – kontynuował Golliher. – Widać na niej ślady dwóch oddzielnych, wygojonych złamań. Szczeliny złamań biegną podłużnie. Świadczy to, że były skutkiem wykręcania ręki z wielką siłą. Spotkało to chłopca raz, a potem ponownie.

Odłożył kość i podniósł jedną z kości przedramienia.

– Na kości łokciowej widać wygojone złamanie podłużne. Spowodowało niewielkie odchylenie w przebiegu osi kości. Stało się tak, ponieważ kość zrosła się bez złożenia.

– Nie nastawiono złamania? – zapytał Edgar. – Nie zabrano dziecka do lekarza ani izby przyjęć?

– Właśnie. Tego rodzaju złamania, chociaż zwykle są przypadkowe i spotyka się je na co dzień w izbie przyjęć, mogą powstać podczas obrony; jeśli wystawia się rękę, by zasłonić się przed ciosem, który w rezultacie pada na przedramię. Dochodzi wtedy do złamania. Ze względu na brak śladów opatrzenia chirurgicznego tego złamania wnioskuję, że nie było przypadkowe, lecz stanowiło element systematycznego maltretowania.

Golliher delikatnie odłożył kość na miejsce, pochylił się nad stołem i przyjrzał klatce piersiowej. Udało się odnaleźć wiele żeber; leżały ułożone w szeregach na blacie.

– Żebra – powiedział. – Ponad dwadzieścia złamań w różnych stadiach gojenia. Moim zdaniem można uznać, że wygojone złamanie dwunastego żebra nastąpiło, kiedy chłopiec miał zaledwie dwa lub trzy lata. Na dziewiątym znajduje się kostnina świadcząca o tym, że do urazu doszło zaledwie kilka tygodni przed śmiercią. Występuje konsolidacja pierwotna złamań w kątach żeber. U niemowląt wskazuje to na gwałtowne potrząsanie. U starszych dzieci dowodzi to zwykle bicia po plecach.

Bosch przypomniał sobie odczuwany przez siebie ból, tak silny, że z jego powodu nie mógł spać. Pomyślał o chłopcu, który cierpiał tak całe lata.

– Muszę obmyć twarz – powiedział nagle. – Proszę mówić dalej.

Wepchnął notes i długopis w ręce Edgarowi i podszedł do drzwi. Na korytarzu skręcił w prawo. Znał rozkład piętra sal sekcyjnych i wiedział, że toalety są za następnym zakrętem korytarza.

Wszedł do otwartej kabiny w toalecie. Czuł mdłości, ale nic z nich nie wynikło. Po długiej chwili ustąpiły.

Bosch wyszedł z kabiny w chwili, gdy do toalety wszedł kamerzysta Teresy Corazon. Popatrzyli na siebie czujnie przez chwilę.

– Niech pan stąd wyjdzie – powiedział Bosch. – Może pan wrócić później.

Mężczyzna bez słowa odwrócił się i wyszedł.

Harry podszedł do umywalki i popatrzył na swoje odbicie w lustrze. Był zaczerwieniony. Pochylił się, złożył dłonie i zanurzył twarz w zimnej wodzie, przemywając oczy. Pomyślał o chrztach i drugich szansach. O odradzaniu się. Uniósł powoli twarz i znowu popatrzył na swoje odbicie.

Dostanę tego człowieka.

O mało nie powiedział tego na głos.

Gdy Harry wrócił na salę A, wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. Edgar oddał mu notes, a Golliher zapytał, czy nic mu nie dolega.

– Nie, w porządku – odrzekł.

– Jeśli to wam pomoże, to konsultowałem przypadki z całego świata – powiedział Golliher. – Chile, Kosowo, nawet World Trade Center. Ale ten przypadek… – Potrząsnął głową. – Trudno to ogarnąć – dodał. – W takiej sytuacji człowiek zaczyna się zastanawiać, czy nie lepiej, że chłopiec odszedł z tego świata. To znaczy, jeśli wierzy się w Boga i lepsze zaświaty.

Bosch podszedł do kontuaru i wyciągnął z dystrybutora papierowy ręcznik. Zaczął od nowa wycierać twarz.

– A jeśli się nie wierzy?

Golliher podszedł do niego.

– Cóż, właśnie dlatego trzeba wierzyć – powiedział. – Jeśli chłopiec nie odszedł z tego świata do jakiegoś lepszego, na wyższy poziom egzystencji, to… to myślę, że wszyscy jesteśmy straceni.

– Czy to ci pomagało, kiedy szperałeś wśród kości z World Trade Center?

Bosch natychmiast pożałował swojej szorstkości, jednak Golliher nie wyglądał na urażonego. Odpowiedział, zanim Bosch zdążył przeprosić.

– Tak, pomagało – rzekł. – Mojej wiary nie nadwątliły zgroza ani to, że zginęło tylu niewinnych ludzi. Na wiele sposobów uczyniły ją jeszcze silniejszą. Tylko dzięki niej to wytrzymałem.

Harry pokiwał głową i wrzucił ręcznik do otwieranego pedałem kosza na śmieci. Kosz zamknął się z głuchym trzaśnięciem, kiedy zdjął stopę z pedału.

– A przyczyna śmierci? – spytał, wracając do sprawy.

– Możemy przejść do podsumowania, detektywie – powiedział Golliher. – Wszystkie obrażenia, omówione i jeszcze nieomówione, zostaną zamieszczone w mojej opinii.

Podszedł do stołu i wziął w rękę czaszkę. Wrócił z nią do Boscha i przystawił blisko jego piersi.

– W czaszce mieści się zło i być może dobro – powiedział. – Widać na niej trzy odrębne złamania w różnych stadiach gojenia. Tutaj jest pierwsze.

Wskazał okolicę podstawy z tyłu.

– Złamanie jest małe i wygojone. Widać, że obrażenia uległy całkowitej konsolidacji. Następnie mamy najrozleglejsze złamanie, od prawej okolicy skroniowej do czołowej. Konieczny był zabieg chirurgiczny, zapewne z powodu krwiaka podtwardówkowego. Zaprezentował strefę obrażeń palcem, przesuwając nim w stronę szczytu i przodu czaszki. Następnie wskazał pięć małych otworków o gładkich brzegach, tworzących kolisty wzór.

– To ślad trepanu. Trepan to piła medyczna, służąca do otwierania czaszki do zabiegu operacyjnego lub w celu złagodzenia ucisku wywołanego obrzękiem mózgu. W tym wypadku obrzęk był zapewne spowodowany krwiakiem. Samo złamanie i blizna chirurgiczna zaczęły pokrywać się kostniną. Świeżą kością. Powiedziałbym, że do urazu doszło około sześciu miesięcy przed śmiercią chłopca, zaraz potem przeprowadzono zabieg.

– Nie ten uraz spowodował śmierć? – zapytał Bosch.

– Nie. Ten.

Golliher obrócił czaszkę raz jeszcze i pokazał kolejne złamanie, biegnące u podstawy z tyłu po lewej stronie.

– Małe, pajęczynowate złamanie bez kostniny i konsolidacji. Nastąpiło w tym samym czasie co zgon. Niewielka powierzchnia świadczy, że cios zadano z wielką siłą bardzo twardym przedmiotem. Na przykład kijem baseballowym. Czymś takim.

Bosch pokiwał głową i przyjrzał się czaszce. Golliher obrócił ją tak, że puste oczodoły wpatrywały się wprost w Harry'ego.

– Były i inne obrażenia głowy, ale nie groziły śmiercią. Kości nosa i wyrostek jarzmowy wykazują ślady tworzenia nowej kości w następstwie urazu. – Golliher wrócił do stołu sekcyjnego i delikatnie odłożył czaszkę. – Myślę, że nie muszę podsumowywać, panowie. Krótko mówiąc, ktoś regularnie katował chłopaka. W końcu posunął się za daleko. Wszystko znajdzie się w mojej opinii. – Odwrócił się od stołu sekcyjnego i popatrzył na policjantów. – Na szczęście pewien ślad może wam pomóc w poszukiwaniach.

– Operacja – powiedział Bosch.

– Właśnie. Otwarcie czaszki to bardzo poważna operacja. Gdzieś znajduje się jej dokumentacja. Musiały być wizyty kontrolne. Po zabiegu krążek kostny mocowany jest metalowymi kleszczykami. Nie znaleziono ich z czaszką. Domyślam się, że zdjęto je podczas powtórnego zabiegu. To również będzie udokumentowane. Blizna chirurgiczna pomaga nam również datować wiek kości. Otwory po trepanie są za duże według dzisiejszych standardów. Od połowy lat osiemdziesiątych narzędzia stały się bardziej wyrafinowane. Cieńsze. Zostawiają mniejsze otwory. Mam nadzieję, że wszystko to wam pomoże. Bosch skinął głową.

– Co z zębami? – spytał. – Znalazłeś coś przydatnego?

– Brakuje żuchwy – powiedział Golliher. – Mimo oznak rozkładu przedśmiertnego w ocalałych zębach szczęki nie widać śladów działalności stomatologa. Samo w sobie stanowi to poszlakę. Myślę, że dzięki temu można uznać, iż chłopiec pochodził z niższych warstw społecznych. Nie chodził do dentysty.

Edgar ściągnął maseczkę na szyję. Miał zbolały wyraz twarzy.

– Dlaczego ten dzieciak nie opowiedział lekarzom, co się z nim dzieje, kiedy trafił do szpitala z krwiakiem? A co z jego nauczycielami, przyjaciółmi?

– Zna pan równie dobrze jak ja odpowiedzi na te pytania, detektywie – odrzekł Golliher. – Dzieci są zależne od swoich rodziców. Boją się ich i kochają zarazem, nie chcą ich stracić. Czasami nie ma wytłumaczenia, dlaczego nie wołają o pomoc.

– A co z tymi złamaniami i tak dalej? Dlaczego lekarze ich nie zauważyli i czegoś nie zrobili?

– Na tym polega ironia mojego fachu. Widzę wyraźnie historię i tragedię. Może to jednak nie być oczywiste w przypadku żywego pacjenta. Jeśli rodzice podali wiarygodne wyjaśnienie, obrażeń głowy chłopca, jaki lekarz miałby powód, by zlecać prześwietlenie ręki, nogi czy żeber? Żadnego. Dlatego koszmar przechodzi niezauważony.

Nieusatysfakcjonowany Edgar potrząsnął głową i przeszedł w przeciwległy kąt sali.

– Coś jeszcze, doktorze? – spytał Bosch.

Golliher zajrzał do swoich notatek i skrzyżował ręce na piersiach.

– Na płaszczyźnie naukowej to tyle, dostaniecie opinię. Od siebie mogę dodać, że mam nadzieję, że znajdziecie człowieka, który to zrobił. Zasługuje na to, co go czeka, a nawet jeszcze więcej.

Bosch pokiwał głową.

– Znajdziemy go – powiedział Edgar. – Proszę być spokojnym.

Wyszli z budynku i wsiedli do samochodu Boscha. Harry siedział przez chwilę w bezruchu. Wreszcie rąbnął silnie nasadą dłoni w kierownicę, aż ból przeszył mu poturbowany bok.

– Wiesz co, wcale mnie to nie przekonuje do istnienia Boga, tak jak jego – powiedział Edgar. – Od tego wierzę raczej w obcych, w małych zielonych ludzików z kosmosu.

Bosch spojrzał na niego. Edgar opierał się skronią o boczną szybę i wpatrywał w podłogę samochodu.

– Jak to?

– Bo człowiek nie mógłby zrobić czegoś takiego swojemu dziecku. Musiał wylądować statek z kosmitami, porwali dzieciaka i to wszystko mu zrobili. Jedyne wyjaśnienie.

– Chciałbym, żeby w grę wchodziła taka możliwość, Jerry. Wtedy wszyscy moglibyśmy spokojnie pójść do domu. – Włączył silnik i wrzucił bieg. – Muszę się napić.

Podjechał do bramy parkingu.

– Nie ze mną, człowieku – powiedział Edgar. – Mam ochotę tylko na jedno: wrócić do swojego dzieciaka i przytulać go, aż zrobi mi się lepiej.

Po drodze do Parker Center nie zamienili ani słowa.