172241.fb2
Wyglądali jak pluton egzekucyjny, a jej przypadła niewdzięczna rola skazańca z zawiązanymi oczami.
Siedziała przy wielkim stole konferencyjnym naprzeciw sześciu mężczyzn i jednej kobiety. Wszyscy byli lekarzami. Doktor Clarence Avery wbrew obietnicy nie stawił się na posiedzenie. Jedyną przyjazną duszą w tym ponurym gronie był Guy Santini, ale on występował w charakterze świadka. Siedział daleko, na szarym końcu stołu, i sprawiał wrażenie zestresowanego.
Pytania członków komisji były bardzo wnikliwe. Chyba dlatego mimo klimatyzacji piekły ją policzki.
– Osobiście sprawdziła pani wyniki EKG?
– Tak, doktorze Newhouse.
– A potem dołączyła je pani do karty pacjentki?
– Zgadza się.
– Czy konsultowała pani te wyniki z innym lekarzem?
– Nie.
– Nawet z doktorem Santinim?
– Interpretacja wyników EKG należy do moich obowiązków. Poza tym doktor ufał mojej opinii.
Ile razy będę musiała opowiadać tę historię? Ile razy mam odpowiadać na te same idiotyczne pytania?
– Doktorze Santini? Jakieś uwagi?
– Potwierdzam słowa pani doktor. Ufałem jej.
– Guy zrobił pauzę. – I nadal ufam.
Dzięki, pomyślała z ulgą, a gdy na siebie spojrzeli, lekko się do niego uśmiechnęła.
– Spróbujmy szczegółowo odtworzyć kolejne etapy operacji – ciągnął Newhouse. – Twierdzi pani, że zaczęła od rutynowego podania pentothalu, dożylnie…
Koszmar powrócił. Ellen O'Brien umarła raz jeszcze, a wszystkie detale jej zgonu zostały poddane autopsji jak zwłoki w prosektorium. Gdy przesłuchanie dobiegło końca, udzielono jej głosu.
– Szanowni koledzy – zaczęła cicho i spokojnie.
– Zdaję sobie sprawę, że moja wersja zdarzeń wydaje się nieprawdopodobna. Ponadto nie mam żadnych dowodów na jej poparcie. Wiem jedno: podczas operacji zajmowałam się Ellen O'Brien według swojej najlepszej wiedzy. Niczego nie zaniedbałam. Z dokumentacji wynika, że popełniłam tragiczny w skutkach błąd. Pacjentka zmarła. Pozostaje pytanie, czy to ja ją zabiłam. Nie sądzę. Naprawdę nie sądzę. – Nie pozostało nic więcej do dodania. – Dziękuję.
Dwadzieścia minut później wezwano ją na ogłoszenie decyzji. Do szacownego grona sędziów dołączyły dwie osoby: George Bettencourt i zatrudniony przez szpital prawnik. Dyrektor sprawiał wrażenie zadowolonego. Może dlatego od razu wiedziała, co za chwilę usłyszy.
Decyzję odczytał doktor Newhouse.
– Przedstawiona przez panią wersja zdarzeń diametralnie różni się do tego, co pokazują wyniki badań. Ponieważ jednak właśnie one są dla nas miarodajnym źródłem wiedzy o stanie zdrowia pacjenta, z przykrością musimy stwierdzić, że pani opieka nad Ellen O'Brien była niewłaściwa, by nie powiedzieć, całkowicie nieprofesjonalna. – Skrzywiła się lekko, gdyż ostatnie słowa zabrzmiały w jej uszach jak obelga. Tymczasem doktor Newhouse zdjął okulary znużonym gestem człowieka, który dźwiga na barkach ciężar całego świata, i oznajmił sucho: – Pracuje pani z nami krótko, tym bardziej więc martwi nas, że z pani winy doszło do nieszczęśliwego wypadku. Po naradzie postanowiliśmy skierować pani sprawę do komisji dyscyplinarnej, która ostatecznie zadecyduje, jakie konsekwencje powinny zostać wobec pani wyciągnięte. – Tu spojrzał znacząco na Bettencourta. – Zgadzamy się z decyzją dyrekcji, że do tego czasu powinna pani zostać odsunięta od wykonywania obowiązków zawodowych.
Już po wszystkim, pomyślała z goryczą. Głupia byłam, licząc na inny werdykt.
Przewodniczący ponownie udzielił jej głosu, ale mu podziękowała. Całą energię skupiła na tym, by nie rozpłakać się przy ludziach, którzy właśnie zrujnowali jej życie. Po ich wyjściu nadal siedziała jak zaklęta.
– Przykro mi, Kate! – Guy ze współczuciem dotknął jej ramienia. Chwilę zwlekał z odejściem, jakby chciał coś dodać, ale rozmyślił się i również wyszedł.
Została sam na sam z Bettencourtem i prawnikiem. Zwróciła na nich uwagę dopiero wtedy, gdy dyrektor po raz drugi wymówił jej nazwisko.
– Czas porozmawiać poważnie – oznajmił prawnik.
Popatrzyła na nich zdumiona.
– Porozmawiać? O czym?
– O ugodzie.
– Nie uważają panowie, że na to za wcześnie?
– Jeśli już, to za późno – skrzywił się Bettencourt. – Kilka godzin temu przyszedł do mnie dziennikarz. Okazało się, że O'Brienowie poszli ze swoją historią do mediów. Obawiam się, że zostanie pani poddana publicznemu osądowi w prasie.
– Przecież pozew został złożony w ubiegłym tygodniu!
– Widocznie tyle czasu wystarczyło, żeby sprawa zaczęła żyć własnym życiem. W naszym interesie jest doprowadzenie do jak najszybszej ugody ze stroną przeciwną. Zaproponuję im pól miliona dolarów, ale liczę się z tym, że zażądają więcej.
Oburzyła ją łatwość i niefrasobliwość, z jaką prawnik przelicza na pieniądze wartość ludzkiego życia.
– Nie! – powiedziała twardo.
– Słucham? – Prawnik wytrzeszczył na nią oczy.
– Każdego dnia pojawiają się nowe fakty. Jestem pewna, że zanim dojdzie do procesu, udowodnię, że…
– Żadnego procesu nie będzie! Zawrzemy ugodę, pani doktor. Z pani zgodą lub bez.
– Wobec tego wynajmę adwokata, który będzie reprezentował wyłącznie moje interesy – uprzedziła.
– Proszę wybaczyć, ale pani chyba nie rozumie, czym jest proces. – Prawnik postanowił przemówić jej do rozsądku. – Uprzedzam, że będzie pani poddana wyjątkowo ciężkiej próbie. Zwłaszcza że stronę przeciwną będzie reprezentował David Ransom, który jest znany z tego, że nie przebiera w środkach.
– Pan Ransom wycofał się z prowadzenia tej sprawy – oznajmiła z satysfakcją.
– Od kogo usłyszała pani tę wyssaną z palca bzdurę?
– Od samego pana Ransoma.
– Chce pani powiedzieć, że z panią rozmawiał? Mało że rozmawiał, to jeszcze ze mną spał, odpowiedziała w myślach, głośno zaś odparła;
– Owszem, w zeszłym tygodniu poszłam do jego kancelarii. Opowiedziałam mu o EKG.
– Chryste! – Prawnik zbladł jak ściana. – No to koniec! – orzekł. – Teraz to dopiero mamy kłopoty…
– Dlaczego?
– Po tym, co od pani usłyszał, będzie chciał wyciągnąć od nas jeszcze więcej pieniędzy.
– Ale on mi uwierzył. Właśnie dlatego zrezygnował z prowadzenia sprawy.
– Nie uwierzył pani. Wiem, co mówię, bo go znam. Ponieważ zdawała sobie sprawę, że i tak ich nie przekona, pokręciła głową i spokojnie powtórzyła:
– Nie pójdę na żadną ugodę. Sfrustrowany prawnik zatrzasnął aktówkę.
– George? – zwrócił się do Bettencourta. Ten zaś przyglądał się jej z miną pokerzysty.
– Niepokoję się o pani przyszłość – oznajmił. – Chyba zdaje sobie pani sprawę, że komisja dyscyplinarna każe nam zwolnić panią w trybie natychmiastowym. Zapewne nie muszę dodawać, że mając coś takiego w aktach, nie będzie pani łatwo znaleźć zatrudnienie. – Zawiesił głos, tak by sens jego słów dotarł do niej w pełni. – Dlatego daję pani alternatywę. Myślę, że ugoda jest lepszym rozwiązaniem niż karne usunięcie z pracy.
Spojrzała na dokument, który jej podawał. Było to gotowe podanie o zwolnienie za porozumieniem stron.
– Niech pani to podpisze. Dla własnego dobra. To dla pani jedyna szansa, żeby pozostać w zawodzie. Proszę.
Długo przyglądała się kartce, myśląc o tym, jak sprawnie zostało to przeprowadzone. Wystarczy jeden dokument i jej podpis. Znak kapitulacji.
– Pani doktor, czekamy – naciskał Bettencourt. Wstała i wzięła od niego kartkę, po czym, patrząc mu w oczy, przedarła ją na pół.
– Oto moja prośba o zwolnienie – oznajmiła i spokojnie wyszła. Dopiero po chwili dotarło do niej, że właśnie spaliła za sobą wszystkie mosty. Powrotu nie ma, więc nie pozostało jej nic innego jak brnąć dalej i na własną rękę szukać rozwiązania tej zagadki.
Szła coraz wolniej, aż w końcu stanęła. Miała ochotę się rozpłakać, lecz łzy nie chciały płynąć. Patrzyła niewidzącymi oczami na pielęgniarki biegnące do windy. Było już po piątej, wszyscy szli do domu. Tylko w sekretariacie Avery'ego paliło się światło. Nie było w tym nic dziwnego, szef często zostawał po godzinach. Postanowiła skorzystać z okazji i zapytać go, dlaczego nie przyszedł na posiedzenie, mimo iż zdawał sobie sprawę, jak bardzo potrzebuje jego wsparcia.
Okazało się, że w gabinecie jest tylko sekretarka.
– Doktor Avery już wyszedł?
– A, pani doktor! Nic pani jeszcze nie wie?
– O czym?
Sekretarka ze smutkiem spojrzała na stojącą na biurku fotografię.
– Dziś w nocy zmarła żona pana doktora. Dlatego nie było go w szpitalu.
Kate bezwładnie oparła się o framugę.
– Jego… żona?
– Tak. Nagle, na atak serca. Pani doktor, dobrze się pani czuje?
– Tak, tak! Nic mi nie jest! – Czym prędzej wycofała się na korytarz i chwiejnym krokiem ruszyła do windy. Jadąc w dół, przypomniała sobie stłuczoną fiolkę leżącą u stóp Avery'ego.
„Trzeba ją uśpić… Będzie lepiej, jeśli zrobię to sam. Chcę się z nią spokojnie pożegnać".
Drzwi rozsunęły się. Wyszła do jasno oświetlonego holu i nagle poczuła przemożną chęć ucieczki. Musi natychmiast znaleźć schronienie. I Davida! Jeśli się pospieszy, może jeszcze go zastanie w kancelarii. Wiedziona gwałtowną tęsknotą, pobiegła do samochodu.
Kancelaria mieściła się w śródmieściu zabudowanym wysokimi biurowcami, w których odbijało się popołudniowe słońce. Szerokimi ulicami wolno sunął sznur samochodów. Uwięziona między nimi, czuła się jak ryba płynąca pod prąd. Z każdą mijającą minutą rosło w niej pragnienie, by go zobaczyć. I lęk, że dotrze na miejsce za późno. Że już go tam nie będzie i zastanie drzwi zamknięte na głucho. Nic nie było ważniejsze niż to, by znaleźć schronienie w jego ramionach.
Bądź tam! – błagała go w myślach. Proszę…
– Słowo wyjaśnienia, panie Ransom. Tydzień temu mówił pan, że zwycięstwo mamy w kieszeni. A teraz rezygnuje pan z prowadzenia naszej sprawy. Chcę wiedzieć dlaczego.
David spojrzał niepewnie na panią O'Brien. Nie miał zamiaru zwierzać się jej, że ma romans z podsądną, ale chwilowo żadne sensowne tłumaczenie nie przychodziło mu do głowy. Tymczasem stalowoszare oczy starszej kobiety mówiły mu, że powinien jej podać poważny powód. Starał się skupić, lecz rozpraszało go charakterystyczne skrzypienie drewna i skóry: to zdenerwowany Glickman wiercił się w fotelu. Rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, ale i tak cały czas się bał, że młodszy kolega go wsypie.
– Zrezygnowałem z powodu konfliktu interesów – odparł ogólnikowo, lecz zgodnie z prawdą.
– Ja nie wiem, co to znaczy, proszę pana – zniecierpliwiła się. – Mam rozumieć, że podjął pan współpracę ze szpitalem?
– Niezupełnie.
– Więc o co chodzi?
– Pani wybaczy, ale to są informacje… poufne. Zapewniam, że przekazuję sprawę renomowanej kancelarii. Oczywiście, o ile państwo wyrażą zgodę.
– Nie odpowiedział pan na moje pytanie! – Pochyliła się w jego stronę. Szpony zemsty, pomyślał, patrząc na jej kościste palce zaciśnięte na krawędzi biurka.
– Bardzo mi przykro, pani O'Brien. Niestety, w świetle zaistniałych okoliczności nie jestem w stanie zachować obiektywizmu. Dlatego muszę zrezygnować.
Tym razem pożegnanie przebiegło w zupełnie innej atmosferze. Po wymianie oficjalnych uścisków dłoni obaj z Glickmanem odprowadzili swą niedoszłą klientkę do wyjścia.
– Mam nadzieję, że zmiana kancelarii nie spowoduje żadnych opóźnień? – Spojrzała na niego wyczekująco.
– Nie sądzę. Wszystko jest gotowe, więc sprawa może natychmiast trafić na wokandę. – Zmarszczył brwi, bo wydało mu się, że sekretarka jest czymś zaniepokojona.
– Myśli pan, że szpital pójdzie na ugodę?
– Właściwie nie ma się tu nad czym zastanawiać. – Urwał, gdyż sekretarka wyglądała na spanikowaną.
– Ale przecież pan zapewniał, że dojdzie do ugody!
– Słucham? – Poczuł, że ma dość, więc aby pozbyć się jej jak najszybciej, gestem wskazał wyjście. – Proszę się o nic nie martwić. – Z trudem skrywał zniecierpliwienie. – Jestem pewny, że negocjacje ze szpitalem są w toku i…
Stanął jak wryty. Poczuł się jak figura odlana z betonu, niezdolny do najmniejszego ruchu.
Naprzeciw niego stała Kate. Jej zdumiony wzrok wolno przeniósł się na Mary O'Brien.
– Jezu! – jęknął Glickman.
Scena żywcem wyjęta z opery mydlanej, przebiegło mu przez myśl. Zwaśnione strony niespodziewanie się spotykają i mierzą się niechętnym wzrokiem.
– Wszystko pani wyjaśnię – zaczął, próbując ratować sytuację.
– Wątpię – odparła pani O'Brien.
Kate odwróciła się i wyszła. Huk zatrzaśniętych drzwi wyrwał go z odrętwienia. Zanim wybiegł na korytarz, usłyszał jadowite słowa byłej klientki:
– Konflikt interesów, tak? Teraz już rozumiem, co to za interesy!
Nie zdążył złapać Kate, zanim wsiadła do windy. Na następną czekał całą wieczność. A potem krążył po kabinie jak dzikie zwierzę po klatce, wyrzucając z siebie przekleństwa, jakich nie używał od lat. Pędem wypadł z budynku i stanąwszy na chodniku, zaczął gorączkowo się rozglądać. Za skrzyżowaniem był przystanek, do którego właśnie podjeżdżał autobus.
Zaczął biec, odpychając przechodniów. Złapał Kate w ostatniej chwili i siłą ściągnął ją ze schodków.
– Puszczaj!
– A ty gdzie, do jasnej cholery?!
– O, przepraszam! Zapomniałam. – Wyciągnęła z kieszeni kluczyki i niemal rzuciła mu je w twarz. – Nie chcę zostać oskarżona o kradzież twojego cennego bmw.
Autobus odjechał, więc uwolniwszy się, ruszyła przed siebie pieszo. Poszedł za nią.
– Pozwól sobie wszystko wytłumaczyć!
– Co powiedziałeś swojej klientce? Że przyniesiesz jej w zębach ugodę, bo durna lekarka je ci z ręki?
– To, co się między nami wydarzyło, nie ma żadnego związku z tą sprawą!
– Właśnie że ma! Od początku liczyłeś na to, że namówisz mnie do podpisania ugody!
– Ja cię tylko prosiłem, żebyś się nad tym zastanowiła.
– Aha! Tego was uczą na studiach? Jak wszystko inne zawiedzie, zaciągnij stronę przeciwną do łóżka?
To była kropla, która przepełniła czarę. Niewiele myśląc, chwycił ją za rękaw i wciągnął do pobliskiego pubu. W środku, nie bacząc na spory tłum klientów, zawlókł ją do wolnego stolika i bezceremonialnie pchnął na drewnianą ławę. Sam zajął miejsce naprzeciw i spojrzał na nią w taki sposób, iż w lot pojęła, że dla własnego dobra powinna go wysłuchać.
– Po pierwsze… – zaczął.
– Dobry wieczór! – powitał ich szczebiotliwy głos.
– Co znowu? – warknął na kelnerkę, który chciała przyjąć zamówienie.
– Czy życzą sobie państwo… czegoś? – zapytała niepewnie, kuląc się w swym zielonym stroju.
– Dwa piwa!
– Dobrze, proszę pana! – Spojrzała na Kate ze współczuciem i uciekła, szeleszcząc spódnicą.
Przez pełną napięcia minutę mierzyli się wrogimi spojrzeniami. David ochłonął pierwszy. Ze świstem wypuścił powietrze i powiedział:
– Okej, spróbujmy jeszcze raz.
– Od czego zaczniemy? Od tego, co się działo, zanim odprowadziłeś swoją klientkę do wyjścia?
– Czy ktoś ci już mówił, że masz kiepskie wyczucie czasu?
– I tu się pan myli, mecenasie. Akurat wyczucie czasu mam pierwszorzędne. Czy mi się zdaje, czy naprawdę słyszałam, jak mówisz, że negocjacje ze szpitalem są w toku?
– Próbowałem się jej pozbyć!
– Jak zareagowała na wieść, że starasz się dogodzić obu stronom sporu?
– Nikomu nie staram się… dogadzać.
– Tak? To dlaczego, pracując dla niej, poszedłeś ze mną do łóżka?
– Jak na wyjątkowo inteligentną kobietę, masz zdumiewający problem ze zrozumieniem prostej informacji: wycofałem się z prowadzenia tej sprawy. Ostatecznie i dobrowolnie. O'Brien przyszła dowiedzieć się, dlaczego tak postąpiłem.
– Powiedziałeś jej… o nas?
– Masz mnie za idiotę? Naprawdę myślisz, że będę gadał na prawo i lewo, że przeleciałem oskarżoną?
Poczuła się, jakby ją spoliczkował. Więc tak to odebrał? Do tej pory uważała, że nie był to tak zwany seks dla higieny. Dla niej było to spotkanie dusz. Dla niego romans z nią oznacza same problemy. Wściekła klientka, przymusowa rezygnacja z prowadzenia sprawy. A na koniec upokarzająca konieczność przyznania się do zakazanego związku. Nic dziwnego, że za wszelką cenę starał się ukryć, co ich naprawdę łączy. Ludzie zwykle ukrywają fakty, których się wstydzą.
– Weekendowy zawrót głowy, tak? – rzuciła drwiąco. – Tak do tego podchodzisz?
– Nie powiedziałem tego.
– Niech pan się nie martwi, mecenasie! – rzekła, wstając. – Obiecuję, że nie będę pana więcej kompromitowała. Będę kulturalna i zniknę z pana życia, zabierając ze sobą wstydliwą prawdę o naszym przelotnym związku.
– Siadaj! Ale to już! – wycedził przez zęby. – Proszę – dodał nieco łagodniej. – Proszę cię – wyszeptał.
Wolno wróciła na swoje miejsce. Kelnerka postawiła przed nimi piwa, a gdy odeszła, David wyznał cicho:
– Nie jesteś dla mnie przygodą na jedną noc. A O'Brienom nic do tego, jak spędzamy weekendy. Już wcześniej zdarzało mi się rezygnować z prowadzenia spraw, ale zawsze mogłem podać powód rezygnacji, nie czerwieniąc się jak burak. Niestety, tym razem… – Roześmiał się z przymusem. – Po prostu za stary jestem, żeby się czerwienić.
Opuściła wzrok. Nienawidziła piwa. A jeszcze bardziej tego, że się pokłócili.
– Jeśli wyciągnęłam pochopne wnioski, przepraszam. Wszystko przez to, że nie ufam prawnikom.
– A ja lekarzom – zrewanżował się.
– Wobec tego nietypowa z nas para. Co jeszcze z tego wynika?
Mężnie przetrwali kolejną chwilę nieprzyjemnej ciszy.
– Trudno nam się dogadać, bo prawie się nie znamy – stwierdziła Kate.
– Chyba że pójdziemy do łóżka, no ale tam raczej nie ma czasu na prezentację swojego punktu widzenia.
Uniosła głowę i spostrzegła, że David uśmiecha się kącikiem ust. Włosy miał w nieładzie, przekrzywiony krawat. Dla niej był przystojny jak nigdy.
– Będziesz miał przeze mnie kłopoty? – zapytała.
– Co będzie, jeśli O'Brienowie złożą skargę w korporacji?
Nonszalancko wzruszył ramionami.
– Nie obchodzi mnie to – stwierdził. – Najwyżej wykreślą mnie z rejestru adwokatów. Albo wsadzą do więzienia. Albo posadzą na krześle elektrycznym.
– David!
– Masz rację, zapomniałem, że na Hawajach nie stosuje się krzesła. – Zauważył, że Kate się nie śmieje.
– Dobrze, to był beznadziejny żart. – Sięgnął po szklankę i już miał się napić, gdy wreszcie zauważył jej smętną minę. – Zapomniałem o sądzie koleżeńskim. I co?
– Bez niespodzianek.
– Wydali niekorzystny dla ciebie wyrok?
– Delikatnie mówiąc. Stwierdzili, że postąpiłam nieprofesjonalnie i uznali moją pracę za niespełniającą oczekiwań. Czyli w uprzejmy sposób powiedzieli mi, że jako lekarka jestem do niczego.
Delikatnie uścisnął jej dłoń.
– Zabawne, ale nigdy nie nawet pomyślałam o innym zawodzie niż lekarz. I dopiero teraz, kiedy mnie wylali, dotarło do mnie, że do niczego innego się nie nadaję. Nie umiem szybko pisać na komputerze. Nie mam pojęcia o stenografii. Chryste, nawet nie umiem gotować.
– Uuu, to poważna wada. Obawiam się, że będziesz musiała zacząć żebrać.
Żart znów był kiepski, ale przynajmniej się uśmiechnęła.
– Obiecujesz, że wrzucisz mi parę centów do kapelusza?
– Jako człowiek z natury hojny zaproszę cię na kolację.
– Dzięki. Jakoś straciłam apetyt.
– Lepiej nie wybrzydzaj. Nie wiadomo, kiedy się trafi następna okazja, a jeść przecież trzeba.
– Wiesz, czego tak naprawdę chcę? – zapytała, patrząc mu w oczy. – Chcę wrócić z tobą do domu.
Przysiadł się do niej i otoczył ją ramieniem. Właśnie tego potrzebowała. Ciepła i bliskości, przyjaciela.
W końcu dała się namówić na kolację. Smaczny posiłek i kilka kieliszków wina zdecydowanie poprawiły jej humor. Kiedy wracali do biurowca po samochód, Kate tuliła się do ramienia Davida. Miała ochotę śpiewać i skakać z radości, że wracają razem do domu.
W samochodzie zupełnie się odprężyła. Po długim i ciężkim dniu wreszcie poczuła się bezpieczna. To przyjemne uczucie towarzyszyło jej niemal przez całą drogę. Rozwiało się, gdy w pewnej chwili David zerknął w lusterko i cicho zaklął. Zdezorientowana rozejrzała się na boki. Nie dostrzegła nic prócz świateł następnego samochodu, które, odbite we wstecznym lusterku, rozjaśniały jego twarz.
– Co się dzieje? Mocniej wcisnął gaz.
– Powiedz, co się dzieje! – powtórzyła niespokojnie.
– Widzisz ten samochód? Myślę, że nas śledzi.