172241.fb2 Czarna loteria - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Czarna loteria - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

ROZDZIAŁ SZÓSTY

– Uprzedzam, że to żadna rewelacja – zastrzegła Susan Santini, gdy jechały drogą wzdłuż wybrzeża. – Parę pokoi, stara kuchnia. Powiedziałabym, wręcz prehistoryczna. Ale dom jest przytulny. I tak cudownie słychać w nim szum morza. – Skręciła w boczną drogę wśród zarośli i ruszyła w stronę morza, zostawiając za sobą obłok czerwonego pyłu. – Odkąd wróciłam do pracy, prawie tu nie przyjeżdżamy. Guy parę razy wspominał, że powinniśmy sprzedać dom, ale ja nie chcę o tym słyszeć. W dzisiejszych czasach jest coraz mniej takich rajskich zakątków.

Opony zachrzęściły na żwirowym podjeździe i oczom Kate ukazał się mały dom w stylu kolonialnym, ulokowany w cieniu starych drzew. Z dachem zasypanym brunatnym igliwiem i spłowiałym zielonym szalunkiem wyglądał jak zaniedbany domek dla lalek.

Kate wysiadła z samochodu i przez chwilę stała w zielonym cieniu, wsłuchując się w szum fal rozlewających się leniwie na piasku. W promieniach południowego słońca morze lśniło ostrym szafirem.

– Tam są! – zawołała Susan i wskazała plażę, po której pląsał radośnie jej synek. Poruszał się z wdziękiem małego elfa, wymachując chudymi kończynami i śmiejąc się, aż mu odskakiwała głowa. Luźne spodenki kąpielowe ledwie trzymały się na jego wąziutkich biodrach. Na tle jasnego nieba wyglądał jak pajacyk z patyków albo bajkowa zjawa, która w każdej chwili może zniknąć.

Na kocu obok siedziała młoda kobieta i od niechcenia kartkowała kolorowe pismo.

– To Adele – szepnęła Susan. – Nawet nie wiesz, ile trwało, zanim ją znaleźliśmy. Obawiam się jednak, że się nie utrzyma. Szkoda, bo William zdążył ją polubić.

Chłopiec, który nagle je zauważył, przestał podskakiwać i zaczął machać do nich ręką.

– Cześć, mamo!

– Cześć, słońce! – odkrzyknęła, po czym wzięła Kate pod rękę i powiedziała: – Wywietrzyliśmy i wysprzątaliśmy dom. Mam nadzieję, że czeka na nas świeżo parzona kawa. Telefon działa, więc masz kontakt ze światem – dodała, gdy weszły do kuchni. – W lodówce znajdziesz jedzenie na kilka dni. Same podstawowe rzeczy, ale Guy obiecał, że jutro przywieziemy tu twój samochód, więc będziesz mogła sama jeździć po zakupy. A teraz chodź, pokażę ci twój pokój.

Zaprowadziła ją tam i podszedłszy do okna, rozsunęła firanki. Promienie wdarły się do środka i dodały blasku jej rudym lokom.

– Popatrz, to ten niesamowity widok, o którym ci mówiłam. – Z miłością spojrzała na morze. – Moim zdaniem ludzie nie potrzebowaliby psychiatrów, gdyby każdego dnia patrzyli na takie cuda. Gdyby tak jeszcze mogli wylegiwać się na słońcu, słuchać szumu fal i śpiewu ptaków – rozmarzyła się. – No ale mów, co o tym myślisz? – zapytała, przybrawszy rzeczowy ton.

– Myślę, że… – Kate popatrzyła na wywoskowaną podłogę, przejrzyste firanki, plamy słońca, w których wirowały drobinki kurzu – nie będę chciała się stąd wyprowadzić – dokończyła z uśmiechem.

Na werandzie zadudniły kroki, stuknęły drzwi.

– Koniec ciszy i spokoju! – westchnęła Susan. Wróciły do kuchni, gdzie mały William, podśpiewując, układał na szafce znalezione na plaży patyki.

– Popatrz, mamo! – zawołał, dumny ze swoich skarbów.

– Ojej, ale kolekcja! – odparła Susan z entuzjazmem. – Co zrobisz z tych wszystkich kijów?

– Mamo, to nie są kije, tylko miecze – pouczył ją. – Do zabijania potworów.

– Potworów? Skarbie, tyle razy ci mówiłam, że potwory nie istnieją!

– Właśnie, że istnieją!

– Zapomniałeś, że tata zamknął je w więzieniu?

– Ale nie wszystkie! – odparł z przekonaniem, nie przerywając układania. – Pochowały się w krzakach. Dziś w nocy słyszałem, jak wyją.

– Williamie, o jakich potworach mówisz? – Susan cierpliwie drążyła temat.

– O tych, które siedzą w krzakach.

– Aha, teraz rozumiem, dlaczego o drugiej w nocy przyszedł do nas spać. – Susan zerknęła porozumiewawczo na Kate.

– Proszę bardzo, masz tu sok. – Adele postawiła przed nim kubek. – A co ty masz w kieszeni? – zapytała.

– Nic.

– Jak to nic? Przecież widzę, że coś się tam rusza. William zlekceważył ją i siorbiąc, wypił sok. Nagle jego kieszeń wyraźnie się wybrzuszyła.

– William, proszę mi to natychmiast oddać – rzekła stanowczo Adele, wyciągając rękę.

Chłopiec spojrzał błagalnie na najwyższą instancję, czyli własną matkę. Ta jednak pokręciła głową, westchnął więc ciężko i sięgnął do kieszeni, by po chwili położyć coś na dłoni opiekunki.

Jej mrożący krew w żyłach krzyk najbardziej przeraził sprawczynię zamieszania, czyli małą jaszczurkę, która wykorzystała okazję i zwinnie skoczyła na podłogę, zostawiając wszakże swój wijący się ogon w ręce zszokowanej dziewczyny.

– Ucieka! – jęknął William.

Ponieważ wyglądał tak, jakby za chwilę miał się rozpłakać, wszystkie trzy rzuciły się na kolana i zaczęły szukać uciekinierki. Zanim ją złapały i uwięziły w słoiku, zdążyły dostać zadyszki i kolki ze śmiechu.

– Nie do wiary! – wysapała Susan, siadając na podłodze i opierając plecy o lodówkę. – Trzy stare wariatki przeciwko jednej maleńkiej jaszczurce. Jesteśmy chyba beznadziejne, co?

William podszedł do niej i długo patrzył na jej lśniące w słońcu włosy. Potem wziął jeden lok i z zachwytem patrzył, jak włosy przesypują mu się między palcami.

– Moja mamusia… – szepnął.

Susan uśmiechnęła się do niego, a potem ujęła jego buzię w dłonie i czule go pocałowała.

– Moje maleństwo.

– Nie powiedziałeś mi wszystkiego – oznajmił David. – Chcę usłyszeć resztę.

Pokie Ah Ching odgryzł duży kęs Big Maca i długo go przeżuwał. Miał przy tym skupioną twarz człowieka, który zbyt długo odmawiał sobie posiłku.

– Skąd pomysł, że coś przed tobą ukrywam? – zapytał, ścierając z brody resztkę keczupu.

– Zapędziłeś do roboty ludzi od zadań specjalnych, posadziłeś pod drzwiami Kate strażnika, obstawiłeś główny hol. To mi wygląda na grubszą sprawę.

– Taaa… rzeczywiście. Chodzi o morderstwo. – Pokie wygrzebał z kanapki plasterek kiszonego ogórka i z obrzydzeniem rzucił go na stos pomiętych serwetek. – Ale co ty mnie, chłopie, tak przepytujesz? Myślałem, że już nie jesteś prokuratorem.

– Może i nie, ale zawodowa ciekawość została.

– Ciekawość? Mam wierzyć, że przyszedłeś tu wyłącznie z ciekawości?

– Tak się składa, że Kate jest moją znajomą.

– Nie wciskaj mi tu ciemnoty, Davy! – Pokie skarcił go wzrokiem. – Chyba zapomniałeś, że jestem gliną, a moja robota polega na zadawaniu pytań. Wiem, że nasza miła pani doktor nie jest twoją znajomą. Ma być oskarżona w sprawie, którą prowadzisz. A tak swoją drogą, odkąd to zacząłeś spoufalać się z pozwaną?

– Odkąd zacząłem wierzyć w to, co mówi o przypadku Ellen O'Brien. Dwa dni temu przyszła do kancelarii i sprzedała mi tak idiotyczną historyjkę, że po prostu ją wyśmiałem. I nawet zacząłem podejrzewać, że ma paranoję. A tu nagle ktoś podrzyna gardło tej pielęgniarce, Ann Richter. Więc zaczynam mieć wątpliwości. Czy Ellen O'Brien naprawdę umarła z powodu błędu lekarza? Czy może ktoś ją zabił?

– Zabił? – Pokie odgryzł następny kęs. – Przypominam, że morderstwa to moja działka, a nie twoja.

– Słuchaj, złożyłem do sądu pozew, w którym oskarżam lekarkę o błąd w sztuce. Jeśli w trakcie procesu miałoby się okazać, że to było morderstwo, to nie tylko straciłbym czas, ale i opinię. Więc zanim wygłupię się przed sędzią i ławą przysięgłych, chciałbym poznać wszystkie fakty. Bądź ze mną szczery, Pokie. Przez wzgląd na stare dobre czasy.

– Ty tu mnie nie bierz pod włos, Davy. To ty rzuciłeś robotę, nie ja. Domyślam się, że ciężko było się nie skusić na taką kasę. Ty robisz szmal, a ja co? Nic. Wciąż tu tkwię. – Z hukiem zatrzasnął szufladę. – Razem z tym badziewiem, które nazywają meblami.

– Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz. Nie odszedłem dla pieniędzy.

– Więc dlaczego?

– Z powodów osobistych.

– Taaa… Z tobą to tak zawsze. Cholernie jesteś dyskretny. Zamykasz się w sobie jak ślimak w skorupie.

– Mamy rozmawiać o śledztwie, które prowadzisz. Pokie odchylił się w fotelu i przez chwilę badawczo mu się przyglądał. Drzwi do pokoju zostawił otwarte, więc gdy obaj umilkli, jeszcze natrętniej wdzierał się do środka typowy posterunkowy harmider: niemilknące telefony, donośne głosy, klikanie klawiatury. Widocznie Pokie nabawił się uczulenia na ten hałas, bo zdegustowany wstał i zatrzasnął drzwi.

– Okej – westchnął z rezygnacją, wracając za biurko. – Co cię interesuje?

– Szczegóły.

– A konkretnie?

– Dlaczego zabójstwo Ann Richter ma takie znaczenie dla śledztwa?

Zamiast odpowiedzieć, Pokie zaczął szperać w stosie papierów na biurku. W końcu wyciągnął dużą kopertę i podał ją Davidowi.

– Wstępne wyniki sekcji zwłok. Poczytaj sobie. Raport medyczny składał się z trzech stron druku, na których z chłodną, zatrważającą precyzją zostały podane wnioski z oględzin i autopsji, a także szczegółowy opis sposobu, w jaki popełniono zbrodnię. David w swej pięcioletniej karierze zastępcy prokuratora przeczytał niejeden taki dokument, lecz tym razem aż się wzdrygnął.

„Głęboka rana cięta lewej tętnicy szyjnej… zadana wyjątkowo ostrym narzędziem podobnym do brzytwy… uraz prawej skroni, prawdopodobnie na skutek uderzenia o róg stołu… liczne ślady krwi na ścianach".

– Widzę, że M.J. nie straciła talentu do krwawych opisów. Aż się żołądek wywraca, jak się to czyta – skomentował, przewracając kartkę. Nagle zastanowiła go informacja, którą ujrzał na drugiej stronie.

– Powiem ci, że pewne wnioski są bez sensu. M.J ma pewność co do czasu zgonu?

– Przecież ją znasz, to solidna firma. Też ją zastanowiło, dlaczego zwłoki były już takie zimne i miały plamy opadowe.

– Nic z tego nie rozumiem. Morderca podrzyna kobiecie gardło, a potem przez trzy godziny siedzi w jej mieszkaniu. Po co? Żeby rozkoszować się widokiem?

– Żeby posprzątać. Pozacierać ślady.

– Zginęło coś?

– Problem w tym, że nie – westchnął Pokie. – Pieniądze i biżuteria leżały na widoku, ale morderca ich nie tknął.

– Tło seksualne?

– Odpada. Ofiara była ubrana. Poza tym to była niemal natychmiastowa śmierć. Gdyby to był psychol, nie zabiłby jej z taką kliniczną precyzją. Chciałby mieć z tego radochę.

– Jednym słowem mamy brutalne morderstwo i żadnych motywów. Czy są jakieś nowe tropy?

– Przeczytaj opis rany.

– Głęboka rana cięta lewej tętnicy szyjnej zadana wyjątkowo ostrym narzędziem podobnym do brzytwy. I co z tego wynika?

– Dwa tygodnie temu M.J. sporządziła niemal identyczny raport. Tyle że wtedy ofiarą mordercy padł ginekolog położnik. Nazywał się Henry Tanaka.

– Ann Richter była pielęgniarką.

– Właśnie. A teraz najciekawsza informacja. Zanim Richter zaczęła pracować na bloku operacyjnym, dorabiała dyżurami na położnictwie. Jest więc bardzo prawdopodobne, że znała Tanakę.

David machinalnie pomyślał o innej pielęgniarce, która pracowała na oddziale położniczym. I która, podobnie jak Ann Richter, już nie żyła.

– Co wiesz o tym ginekologu? – zapytał. Pokie sięgnął po papierosa i popielniczkę.

– Nie będzie ci przeszkadzało?

– Nie, jeśli będziesz mówił.

– Od rana marzę o fajkach – westchnął Pokie.

– Przy tym Brophym nawet nie można zajarać, bo zaraz jęczy, że dym podrażnia mu zatoki. – Pstryknął zapalniczką i po chwili wciągnął do płuc dawkę nikotyny. – No dobra. – Z błogą miną wypuścił obłok dymu.

– Tanaka miał prywatną klinikę na Liliha. Dwa tygodnie temu został w pracy dłużej, podobno miał jakąś papierkową robotę. W każdym razie tak powiedział żonie, która twierdzi, że zawsze późno wracał. Dala przy tym do zrozumienia, że to wcale nie praca zatrzymywała go w klinice.

– Kochanka?

– A co innego?

– Żona podała konkretne nazwisko?

– Nie. Ale podejrzewała, że to któraś z pielęgniarek. Fakt jest taki, że o siódmej wieczorem portier znalazł w klinice ciało Tanaki. Początkowo skłanialiśmy się ku hipotezie, że padł ofiarą jakiegoś nagrzanego ćpuna. Było to o tyle prawdopodobne, że z szafki zginęły leki.

– Narkotyki?

– Właśnie nie. Porządny towar był zamknięty na zapleczu. O dziwo zabójca zabrał lekarstwa, za które na ulicy nie dostałby złamanego centa. Uznaliśmy, że albo był kompletnie naćpany, albo głupi jak but. Miał jednak na tyle rozumu, żeby nie zostawić śladów. Nie mieliśmy żadnego punktu zaczepienia, więc szybko znaleźliśmy się w ślepym zaułku. Jedynym tropem były zeznania portiera, który widział na parkingu jakąś kobietę. Nie przyjrzał jej się, bo padało i było już ciemno, ale zapamiętał, że była blondynką.

– Był pewny, że to była kobieta?

– A niby kto? Facet w peruce? – Pokie był wyraźnie rozbawiony własnym dowcipem. – Wiesz, że o tym nie pomyślałem. A to w końcu całkiem prawdopodobne.

– I dokąd zaprowadził was ten trop z blondynką?

– Właściwie donikąd. Pytaliśmy o nią kogo się dało, ale nikt nic nie wiedział. Nawet zaczęliśmy podejrzewać, że tajemnicza blondynka to jakaś podpucha. Wtedy zginęła Ann Richter. A ona była blondynką. – Pokie znów wypuścił dym przez nos. – Dzięki Kate Chesne mamy nadzieję na przełom w śledztwie. Teraz przynajmniej wiemy, jak wygląda koleś, którego szukamy. W poniedziałek opublikujemy w gazetach portret pamięciowy. Może wreszcie padną jakieś nazwiska.

– Jaki rodzaj ochrony dajecie Kate?

– Ulokowaliśmy ją w bezpiecznym miejscu na północnym wybrzeżu. Kazałem, żeby co kilka godzin kolo domu przejechał radiowóz.

– To wszystko?

– Przecież nikt jej tam nie znajdzie.

– Zawodowiec raczej sobie z tym poradzi.

– A co twoim zdaniem mam zrobić? Dać jej całodobową ochronę? Popatrz na te akta, Davy! Jestem dosłownie zawalony tym śmieciem. Uważam się za szczęściarza, jeśli noc minie bez nowego trupa.

– Zawodowcy nie zostawiają świadków – przypomniał mu David.

– Nie wiadomo, czy to zawodowiec. Poza tym sam wiesz, jak u nas ze wszystkim krucho. Tylko popatrz na ten syf! – Ze złością kopnął biurko. – Ma co najmniej dwadzieścia lat i jest zżarte przez korniki. Że już nie wspomnę o przestarzałym komputerze. Jak mi zależy na czasie, wysyłam odciski palców do Kalifornii, żeby je sprawdzili w rejestrze. – Sfrustrowany, klapnął na swój dwudziestoletni fotel. – Posłuchaj, Davy. Jestem przekonany, że pani doktor będzie bezpieczna. Chciałbym dać ci gwarancję, ale sam wiesz, jak to jest.

Jasne, pomyślał David, wiem aż za dobrze. Niektóre aspekty pracy policji się nie zmieniały. Zbyt wiele potrzeb, za mały budżet. Sam nie wiedział, kiedy zaczął sobie wmawiać, że interesuje się tą sprawą wyłącznie jako prawny przedstawiciel strony pozywającej; w końcu zadawanie pytań należy do jego podstawowych obowiązków. Musiał się upewnić, czy w świetle nowych faktów sprawa, którą prowadzi, nie zmieni charakteru. Jednak im dłużej przekonywał siebie do tej wersji, tym częściej wyobraźnia podsuwała mu obraz osamotnionej i bezradnej Kate w szpitalnym łóżku.

Chciał wierzyć, że Pokie właściwie ocenił sytuację.

Z doświadczenia wiedział, że jest dość kompetentny. Lecz z drugiej strony miał świadomość, że nawet najlepsi policjanci czasami się mylą. Pech chciał, że stróże prawa i lekarze mają jedną wspólną cechę: zarówno jedni, jak i drudzy rzadko przyznają się do błędów.

Słońce tak ją rozleniwiło, że zapadła w niespokojny sen. Leżała na brzuchu z rękami pod głową, pozwalając, by fale leniwie masowały jej stopy, a wiatr bezkarnie przewracał strony książki. Odludny fragment plaży, gdzie ciszę zakłócały jedynie krzyki ptaków i szum drzew, okazał się idealną kryjówką przed światem. I miejscem, gdzie można spokojnie leczyć rany.

Westchnęła przez sen i poczuła kokosowy zapach olejku do opalania. Zaczęła się budzić, łaskotana przez wiatr rozwiewający włosy. Jednak ostatecznie obudził ją głód. Od śniadania nic nie jadła, a popołudnie zaczynało już przechodzić w wieczór.

Ociągała się z otwarciem oczu, lecz nagle instynktownie wyczuła, że nie jest sama. To wystarczyło, by natychmiast strząsnęła z siebie resztki snu. Wiedziała, że ktoś ją obserwuje. Dlatego nie poczuła się zaskoczona, gdy przewróciwszy się na bok, zobaczyła Davida.

Stał nieopodal, ubrany w dżinsy i bawełnianą koszulę, w której dla wygody podwinął rękawy. Wiatr rozwiewał mu włosy, w których lśniło popołudniowe słońce. Nic nie mówił, stał z rękami w kieszeniach i po prostu jej się przyglądał. Kostium, który miała na sobie, zdecydowanie nie był skąpy, ale poczuła się zawstydzona, gdyż miała wrażenie, że rozbiera ją wzrokiem. Przez jej ciało przepłynęła nagle fala gorąca.

– Ciężko cię namierzyć – stwierdził.

– Na tym polega idea kryjówki. Chodzi o to, żeby nikt cię nie znalazł.

Rozejrzał się po pustej plaży.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł, żeby tak się wystawiać – zauważył.

– Ma pan rację. – Sięgnęła po książkę i ręcznik, po czym wstała. – Nigdy nie wiadomo, kto się włóczy po okolicy. Może jakiś złodziej. Albo morderca. – Zarzuciła ręcznik na ramię i ruszyła w stronę domu.

– Albo co gorsza prawnik.

– Kate, muszę z tobą porozmawiać.

– Mam już prawnika. Proponuję, żeby się pan z nim skontaktował.

– Chodzi o sprawę Ellen O'Brien.

– Wystarczy, jeśli powie mi o tym w sali sądowej – rzuciła przez ramię i przyspieszyła kroku.

– Raczej się tam nie spotkamy! – zawołał.

– Co za szkoda!

Dogonił ją przed domem, ale zdążyła wbiec na werandę i zatrzasnąć mu przed nosem drzwi.

– Słyszałaś, co powiedziałem?

Sens jego słów dotarł do niej, gdy była na środku kuchni. Tam też się zatrzymała. Odwróciła się powoli i spojrzała na niego przez ekran z drobniutkiej metalowej siatki wypełniającej drzwi.

– Chyba nie będzie mnie w sądzie – powtórzył.

– Jak mam to rozumieć?

– Rozważam rezygnację z prowadzenia tej sprawy.

– Dlaczego?

– Wytłumaczę, jak mnie wpuścisz.

Nie spuszczając go z oczu, pchnęła siatkowe drzwi.

– Niech pan wejdzie, panie Ransom. Faktycznie pora, żebyśmy porozmawiali.

Bez słowa wszedł do środka i stanął przy stole. Obserwował ją. Była boso, co dodatkowo powiększyło i tak dużą różnicę wzrostu między nimi. Zapomniała, że jest tak wysoki i patykowaty. Może dlatego, że dotąd widywała go w garniturze, który dodawał mu trochę masy. Zdecydowanie wolała go w dżinsach. Nagle uświadomiła sobie, jak skąpo jest ubrana. Niepokoił ją sposób, w jaki David podążał za nią wzrokiem. Niepokoił, a jednocześnie podniecał. Tak jak może podniecać zabawa zapałkami w pobliżu beczki prochu. Ciekawe, czy pan Ransom jest równie wybuchowy?

– Muszę… się ubrać. Przepraszam na chwilę. Uciekła do swojego pokoju i złapała pierwszą z brzegu czystą sukienkę. Biała przewiewna tunika z hinduskiego sklepu niebezpiecznie trzeszczała w szwach, gdy pospiesznie wciągała ją przez głowę. Przed wyjściem policzyła do dziesięciu, ale i tak lekko drżały jej ręce.

W kuchni zastała Davida nad książką, którą czytała.

– Powieść wojenna – rzuciła. – Taka sobie, ale pozwala zabić czas, którego mam ostatnio pod dostatkiem. Proszę usiąść. Zaparzę kawę.

Banalnie prosta czynność napełniania czajnika wodą i postawienia go na kuchni wymagała od niej maksymalnej koncentracji. Później było coraz gorzej. Najpierw niechcący wrzuciła do zlewu papierowy ręcznik, potem rozsypała kawę.

– Pozwól, że ja to zrobię. – Delikatnie odsunął ją na bok.

Bez protestu pozwoliła mu sprzątnąć bałagan. Nic nie mówiła, gdyż nagle poczuła się przytłoczona jego bliskością. I falą pożądania, które pojawiło się nie wiadomo skąd. Na miękkich nogach wróciła do stołu i usiadła.

– A tak przy okazji – rzucił przez ramię – czy możemy darować sobie pana Ransoma? Mam na imię David.

– Aaa, tak. Wiem. – Skrzywiła się, zirytowana własnym głosem, który brzmiał tak, jakby nagle zabrakło jej powietrza.

David usiadł, ich spojrzenia się spotkały.

– Jeszcze wczoraj chciałeś mnie powiesić – przypomniała mu. – Można wiedzieć, co cię skłoniło do zmiany zdania?

W odpowiedzi wyjął z kieszeni kopię artykułu.

– Ukazał się dwa tygodnie temu – powiedział, kładąc kartkę na stole.

Spojrzała na tytuł: „Lekarz zaszlachtowany we własnym gabinecie".

– Jaki to ma związek ze mną?

– Znałaś go? Nazywał się Henry Tanaka.

– Wiem, że pracował u nas na położnictwie, ale nie miałam z nim do czynienia.

– Przeczytaj opis rany.

– Piszą, że zmarł w wyniku ran na szyi i karku.

– Zadanych bardzo ostrym narzędziem. Szyja została rozpłatana jednym cięciem, z lewej strony, w miejscu, gdzie znajduje się tętnica. Czyli wyjątkowo skutecznie.

– Ann też… – Niespodziewanie zawiódł ją glos. Skinął głową.

– Identyczna metoda. I taki sam tragiczny skutek.

– Jak się o tym dowiedziałeś?

– Porucznik Ah Ching od razu zwrócił uwagę na te podobieństwa. Dlatego posadził pod twoimi drzwiami policjanta. Jeśli między tymi dwoma morderstwami istnieje jakiś związek, możemy założyć, że zabójca działa w sposób systematyczny, w pewnym sensie racjonalny.

– Racjonalny? Co może być racjonalnego w zamordowaniu lekarza? Albo pielęgniarki? Tak może działać tylko psychopata!

– Morderstwo to naprawdę dziwne zjawisko. Czasem wydaje się, że zostało popełnione bez powodu, czasem ten straszliwy akt ma logiczne uzasadnienie.

– Zabicie człowieka nigdy nie ma logicznego uzasadnienia! – rzekła z oburzeniem.

– A jednak jest zjawiskiem powszednim. I zawsze istnieje jakiś przyziemny powód. Pieniądze. Walka o władzę. – Zawiesił głos. – I wreszcie są zbrodnie popełniane z namiętności. Ponoć Tanaka miał romans z pielęgniarką.

– Nie on pierwszy, nie ostatni. A o której pielęgniarce mówimy?

– Miałem nadzieję, że ty mi to powiesz.

– Przykro mi, ale nie śledzę szpitalnych plotek.

– Nawet jeśli dotyczą twojej pacjentki?

– Mówisz o Ellen? Ja… naprawdę nie wnikam w prywatne sprawy tych, których leczę. No, chyba że mają wpływ na stan ich zdrowia.

– W przypadku Ellen mogło tak właśnie być.

Cóż, była bardzo atrakcyjna, więc na pewno w jej życiu pojawiali się mężczyźni. – Jeszcze raz spojrzała na artykuł. – Ale co to ma wspólnego z Ann Richter?

– Być może nic. Albo bardzo wiele. W ciągu ostatnich dwóch tygodni zmarło troje pracowników Mid Pac. Dwoje zostało zamordowanych. Jedna osoba zmarła na stole operacyjnym w wyniku nagłego zatrzymania akcji serca. Przypadek?

– Mid Pac to spory szpital. Pracuje w nim mnóstwo ludzi.

– Tych troje na pewno się znało. Przez pewien czas razem pracowali.

– Jak to? Przecież Ann była instrumentariuszką.

– Która kiedyś pracowała na oddziale położniczym.

– Naprawdę?

– Osiem lat temu rozwiodła się i została z furą niezapłaconych rachunków. Potrzebowała pieniędzy, więc zaczęła brać dodatkowe dyżury na ginekologii. Nocne dyżury. Podobnie jak Ellen O'Brien. Tanaka, Richter i O'Brien się znali. Wszyscy troje nie żyją.

Donośny gwizd czajnika przerwał ciszę, ale ona nawet nie drgnęła. David wyręczył ją więc i zajął się parzeniem kawy. Ocknęła się dopiero, gdy po kuchni rozszedł się aromatyczny zapach.

– Dziwne – rzekła zamyślona. – Widywałam Ann codziennie. Rozmawiałyśmy o książkach, o filmach, ale nigdy o sobie. Zresztą ona bardzo strzegła swojej prywatności. Była raczej niedostępna i bardzo powściągliwa.

– Jak zareagowała na śmierć Ellen?

Przez chwilę w milczeniu wspominała straszne chwile poprzedzające śmierć koleżanki. Gdy życie Ellen wisiało na włosku, Ann okropnie zbladła i dosłownie zesztywniała.

– Była wtedy jak… sparaliżowana – rzekła cicho. – Wszyscy byliśmy okropnie zdenerwowani. Jeszcze tego samego dnia poszła na zwolnienie i już nie wróciła do pracy. Wtedy widziałam ją po raz ostatni. Żywą…

– Tak jak mówiłaś, Ann musiała o czymś wiedzieć – uznał, podsuwając jej kubek. – O czymś potencjalnie groźnym. Może wiedzieli o tym wszyscy troje.

– Słuchaj, przecież to byli zwykli ludzie, pracownicy szpitala. Jakie oni mogli mieć tajemnice?

– W szpitalach dzieją się różne rzeczy. Zdarzają się kradzieże narkotyków, wyłudzenia odszkodowań, niemoralne miłosne związki. Niewykluczone, że również morderstwa.

– Skoro Ann wiedziała o czymś takim, dlaczego nie poszła z tym na policję?

– Być może obawiała się, że zostanie oskarżona o współudział w przestępstwie. Mogła też kogoś kryć.

Mroczny sekret? – powtarzała w myślach. Czy możliwe, żeby jej koledzy z pracy rzeczywiście go mieli?

– O ile dobrze rozumiem, jesteś skłonny uwierzyć, że Ellen została zamordowana – badała.

– Owszem. I dlatego tu jestem. Przyszedłem do ciebie po konkretną odpowiedź.

– Na jakiej podstawie mam ci jej udzielić? – Z niedowierzaniem pokręciła głową.

– Masz wiedzę medyczną. Byłaś świadkiem zdarzenia. Jeśli to faktycznie było morderstwo, zastanów się, jak mogło do niego dojść.

– Myślałam o tym tysiąc razy.

– Więc spróbuj tysiąc pierwszy. No dalej, Kate, rusz głową! Przekonaj mnie, że to była zbrodnia. Jeśli ci się uda, zrezygnuję z prowadzenia sprawy.

Nie pozostawiał jej wyboru. Jego ponaglający wzrok zmuszał ją, by trochę się wysiliła i przypomniała sobie każdy szczegół i każde zdarzenie tamtej feralnej niedzieli. Cofnęła się więc pamięcią do chwil, gdy jeszcze nic nie zapowiadało tragedii. Początkowo wszystko szło gładko i sprawnie. Narkoza, intubacja, dokładne sprawdzenie kroplówek i butli z tlenem. Miała stuprocentową pewność, że wszystko jest dobrze podłączone.

– I co? – naciskał.

– I nic. Naprawdę nic nie przychodzi mi do głowy.

– Skup się!

– To był rutynowy zabieg!

– Dobrze, a sama operacja? Od strony chirurgicznej?

– Bez zarzutu. Guy jest naszym najlepszym chirurgiem. Ale dobrze… Przystąpił do operacji. Przeciął mięśnie brzucha, zaczął narzekać, że… – Urwała.

– Że co?

– Że mięśnie są za bardzo napięte. Nie mógł ich rozsunąć.

– Więc?

– Więc podałam scolinę.

– To normalne postępowanie, tak?

– Oczywiście. Scolina jako lek zwiotczający mięśnie jest podawana przy każdej operacji. Ale na Ellen jakoś nie zadziałała. Musiałam wstrzyknąć jej drugą dawkę. Pamiętam, że prosiłam Ann, żeby przyniosła mi jeszcze jedną fiolkę.

– Miałaś tylko jedną?

– Tak. Zazwyczaj mam ich kilka, ale tego dnia była tylko jedna.

– Co się stało po podaniu drugiej dawki?

– Minęło dziesięć, może piętnaście sekund. I wtedy… – Powoli podniosła wzrok. – Jej serce przestało bić.

– Gdybyś była w stanie to udowodnić… – Wpatrywał się w nią przenikliwie.

– Nie jestem! Pusta fiolka trafiła to utylizacji razem z resztą śmieci. Ciało zostało skremowane. – Bezradnie uciekła spojrzeniem w bok. – Ten, kto to zrobił, jest bardzo przebiegły. Dokładnie wszystko przemyślał.

– Niewykluczone, że dla własnego dobra. – Jak mam to rozumieć?

– Nasz hipotetyczny morderca niewątpliwie ma doświadczenie i wiedzę medyczną. Orientował się, które leki będziesz podawała w czasie operacji. I zdołał zamienić fiolki albo wstrzyknąć do nich coś, co zabiło Ellen. Kto ma dostęp do szafek, w których anestezjolodzy przechowują leki?

– Praktycznie wszyscy, bo trzymamy je w salach operacyjnych. Na pewno lekarze. Pielęgniarki. Ale ciężko byłoby dyskretnie coś podrzucić, bo na bloku operacyjnym zawsze ktoś się kręci.

– A w nocy? Albo w czasie weekendu?

– Jeśli akurat nie ma żadnej planowej operacji, prawdopodobnie zamykają cały blok. Na dyżurze zawsze zostaje pielęgniarka, na wypadek, gdyby zdarzyło się coś nagłego.

– Czy przez cały czas przebywa na bloku? Bezradnie pokręciła głową.

– Nie mam pojęcia.

– Skoro blok operacyjny nie jest pilnowany, praktycznie każda osoba pracująca w szpitalu może się tam wśliznąć.

– Przecież morderca nie jest pracownikiem szpitala! Widziałam go. To zupełnie obcy człowiek.

– A nie przyszło ci do głowy, że może mieć wspólnika? Na przykład kogoś, kto u was pracuje? I kogo dobrze znasz?

– Chcesz powiedzieć, że to spisek?

– Czy nie zastanowiło cię, że zabójca działa w sposób planowy? Zupełnie jakby miał listę ofiar. To taka czarna loteria, w której stawką jest śmierć. Więc pytam: kto będzie następny?

Drgnęła, przestraszona stuknięciem własnego kubka o spodek. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo drżą jej ręce. Widziałam go, pomyślała spłoszona. Jeśli naprawdę ma listę, na pewno na niej jestem.

Na dworze zapadał zmrok. Roztrzęsiona, wstała od stołu i podeszła do drzwi. Tam zatrzymała się i długo patrzyła na morze. Wiatr, który wiał przez cały dzień, teraz zupełnie ucichł. W powietrzu zapanował bezruch, jakby wieczór wstrzymywał oddech.

– On tam jest – szepnęła. – Szuka mnie. A ja nawet nie znam jego imienia. – Wzdrygnęła się, gdy David położył dłoń na jej ramieniu. Stał tak blisko niej, że czuła na włosach jego oddech. – Ciągle mi się przypomina, jak na mnie patrzył w lustrze. Nigdy nie zapomnę jego oczu, czarnych i zapadniętych. Jak u głodujących dzieci z plakatów organizacji charytatywnych.

– Nic ci nie zrobi, Tutaj cię nie znajdzie. – Ciepły oddech musnął jej kark. Przeszył ją dreszcz – tym razem nie strachu, lecz podniecenia. Nie musiała patrzeć na Davida, by obudziło się w niej pragnienie.

Nagle dotknął ustami jej karku. Potem zanurzył twarz w jej gęstych włosach i przytulił się mocno do jej szyi. Chwycił ją za ramiona, jakby się bał, że się od niego odsunie. Nie mogła jednak tego zrobić. Zbyt mocno go pragnęła.

Jego usta zaznaczyły ciepły wilgotny ślad na jej ramieniu. Po chwili odwrócił ją i zaczął całować. Natychmiast uległa sile tego pocałunku, czując, jakby leciała w bezdenną studnię. Oprzytomniała dopiero, gdy poczuła za plecami ścianę. Przywarli do siebie mocno, połączeni pocałunkiem. Wiedziała, że na tym się nie skończy, że David będzie chciał mieć ją całą.

Zapałka została zapalona; beczka prochu za chwilę wybuchnie, a ona razem z nią. Chciała spłonąć na własne życzenie. Nie padło żadne słowo. Ciszę wypełniły przyspieszone oddechy i westchnienia, mieszające się z jękami pożądania. Była tak w nie wsłuchana, iż nie od razu dotarł do jej uszu dzwonek telefonu. Dopiero po którymś z kolei natarczywym dźwięku zmusiła się do reakcji.

– Telefon… – szepnęła rwącym głosem, próbując wysunąć się z jego objęć.

– Niech dzwoni – mruknął, całując jej szyję.

– Davidzie, proszę… – Nie potrafiła udawać, że nie słyszy ostrych, ponaglających dzwonków.

Syknął zniecierpliwiony, ale wypuścił ją z objęć.

Spojrzeli sobie w oczy, oboje jednakowo zdumieni tym, do czego między nimi doszło. Telefon znowu się rozdzwonił. Jego głośny nieprzyjemny dźwięk w końcu ją otrzeźwił. Podeszła do ściany, na której wisiał, odchrząknęła i sięgnęła po słuchawkę.

– Halo? – Musiała być wciąż bardzo rozkojarzona, bo nie od razu dotarło do niej, że po drugiej stronie kabla panuje cisza. – Halo?

– Doktor Chesne?

– Tak?

– Jest pani sama?

– Nie, jestem z… Ale kto mówi? – zapytała zduszonym głosem, czując, jak ze strachu robi jej się zimno.

Cisza. Tak długa i absolutna, że usłyszała szalone bicie własnego serca.

– Halo! Kto mówi? – krzyknęła histerycznie.

– Bądź ostrożna, Kate Chesne. Śmierć depcze nam po piętach.