172247.fb2 Czerwony Sztorm - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 46

Czerwony Sztorm - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 46

LEŚNE SPOTKANIA

Bruksela, Belgia

Nie ma nic straszniejszego od niewiadomej, a im większa ta niewiadoma, tym większy strach. Na biurku dowódcy sił sprzymierzonych w Europie leżały obok siebie cztery raporty wywiadu. Zgodne były w jednym: nikt nie wiedział, co się dzieje. Mogło to oznaczać kłopoty.

Po cóż więc mam ekspertów? – zastanowił się generał.

Satelita zajmujący się wykrywaniem i analizą pól elektromagnetycznych przekazał informację, że w Moskwie miały miejsce jakieś walki oraz że wojsko przejęło ośrodki łączności i telekomunikacji. Niemniej przez dwanaście godzin radzieckie państwowe radio i telewizja nadawały normalnie program i dopiero o piątej rano czasu moskiewskiego ogłoszono pierwszy, oficjalny komunikat.

Próba puczu ministra obrony? – zastanawiał się dowódca. Byłaby to bardzo niedobra wiadomość, a fakt, że o zamachu poinformowano oficjalnie, niewiele zmieniał na korzyść.

Nasłuch radiowy zarejestrował krótkie przemówienie Piotra Bromkowskiego, ostatniego zwolennika twardej, stalinowskiej linii: prosimy o zachowanie spokoju, ufajmy Partii.

Cóż to może, do diabła, znaczyć? – rozmyślał dowódca wojsk sprzymierzonych.

– Potrzebuję informacji – oświadczył szefowi swego wywiadu. – Co wiemy o strukturze rosyjskiego dowództwa?

– Aleksiejew, nowy dowódca zachodniego teatru, z całą pewnością opuścił swój posterunek bojowy. To pomyślna wiadomość, ponieważ za dziesięć godzin rozpoczynamy atak.

Zadzwonił telefon.

– Mówiłem: żadnych telefonów… tak, tak Franz… za cztery godziny? Poczdam? Nie dawaj żadnej wiążącej odpowiedzi. Za chwilę tam będę – odłożył słuchawkę. – Szef radzieckiego Sztabu Generalnego oświadczył na otwartym kanale radiowym, że musi koniecznie spotkać się ze mną w Poczdamie.

– "Koniecznie" spotkać się, Herr General?

– Tyle mówi depesza. Mogę przylecieć helikopterem. Oni zapewnią mi eskortę – dowódca wojsk sprzymierzonych rozparł się w fotelu. – Sądzi pan, że dybią na moje życie? Że tak dobrze radzę sobie jako dowódca? – generał pozwolił sobie na ironiczny uśmiech.

– Na północ od Hanoweru gromadzą wojska – odparł szef wywiadu.

– Wiem o tym, Joachimie.

– Niech pan nigdzie nie jedzie. Proszę wysłać swego przedstawiciela.

– Czemu osobiście nie prosił o spotkanie? – zastanawiał się na głos dowódca. – Tak nakazywałby protokół.

– Spieszy się – odparł Joachim. – Nie wygrali. Wprawdzie i nie przegrali, ale powstrzymaliśmy ich pochód. Mają wielkie problemy z paliwem. A może w Moskwie przejął władzę jakiś potężny blok? Na czas konsolidacji sił uciszyli środki masowego przekazu i chcą wstrzymać działania wojenne. Potrzebują chwili spokoju. To sprzyjający moment, by mocno ich uderzyć – zakończył szef wywiadu.

– W chwili, kiedy znaleźli się w rozpaczliwej sytuacji? – spytał dowódca sił sprzymierzonych. – Broni nuklearnej mają pod dostatkiem. Czy były jakieś oznaki nietypowego zachowania się wojsk radzieckich? W ogóle czegoś nietypowego?

– Poza tym, że przybywają nowe, rezerwowe dywizje, to nie.

A jeśli mogę zakończyć tę cholerną wojnę? – pomyślał generał.

– Jadę!

Naczelny wódz wojsk sprzymierzonych w Europie podniósł słuchawkę telefoniczną i poinformował o swojej decyzji Sekretariat Generalny Rady Północnoatlantyckiej. Podróż w asyście dwóch rosyjskich helikopterów nie należała do przyjemności. Generał siłą woli powstrzymywał się przed zerkaniem za okno. Skupił uwagę na teczce z danymi wywiadu. Posiadał oficjalne dossier pięciu rosyjskich dowódców wysokiej rangi. Nie wiedział, z którym się spotka. Naprzeciwko przełożonego siedział adiutant. Wyglądał przez okno.

Poczdam, Niemiecka Republika Demokratyczna

Aleksiejew przechadzał się nerwowo. Dręczył go niepokój. Znajdował się z dala od Moskwy, gdzie nowi szefowie Partii – zawsze to szefowie Partii, napominał się nieustannie w duchu – organizowali wszystko na nowo. Tylko idiota sądziłby, że mi ufają – myślał. Przejrzał dane wywiadu dotyczące jego kolegi z NATO. Wiek: pięćdziesiąt dziewięć lat. Syn i wnuk żołnierzy. Ojciec: oficer spadochroniarzy zabity przez Niemców na zachód od St. Vith w bitwie o Bulge. West Point, piętnasty w klasie. Wietnam, wykonane cztery misje, dowódca 101. Pułku Kawalerii Powietrznej. Żołnierze Północnego Wietnamu uważali go za wyjątkowo groźnego i pomysłowego taktyka. Dowiódł tego – mruknął pod nosem Aleksiejew. Dyplom uniwersytecki ze stosunków międzynarodowych. Przypuszczalnie posiada wybitne zdolności językowe. Żonaty, dwóch synów i córka. Żadne nie związane z wojskiem. Ktoś zapewne zdecydował, że trzy generacje w zupełności wystarczą – skomentował w duchu Aleksiejew. Czworo wnuków… Czworo wnuków – pokiwał z zadumą głową generał. – Kiedy człowiek ma czworo wnuków… Uwielbia karty – to jedyny jego nałóg. Pije umiarkowanie. Brak danych o jakichkolwiek zboczeniach seksualnych. Aleksiejew uśmiechnął się. Obaj jesteśmy na to za starzy. Zresztą kto ma czas na takie bzdury?

Zza drzew doleciał dźwięk rotorów śmigłowca. Aleksiejew stanął obok znajdującego się na leśnej polanie wozu bojowego. Załoga transportera oraz pluton piechoty pozostały ukryte w lesie. Było to mało prawdopodobne, ale gdyby Pakt Atlantycki próbował wykorzystać okazję i zabić… Nie, ani my, ani oni nie jesteśmy aż tak szaleni – pomyślał generał.

Był to blackhawk. Helikopter zapalił światła lądowania i z wdziękiem osiadł na trawie. W górze krążyła para Mi-24. Drzwi maszyny nie otworzyły się od razu. Najpierw pilot wyłączył silnik. Po upływie dwóch minut, kiedy znieruchomiały śmigła, pojawił się amerykański generał. Zeskoczył lekko na ziemię. Miał odkrytą głowę. Bardzo wysoki jak na spadochroniarza – zauważył Aleksiejew.

Dowódca sił sprzymierzonych w Europie mógł zabrać ze sobą kolta kaliber 45 o wyłożonej kością rękojeści. Otrzymał go jeszcze w Wietnamie. Uznał jednak, że lepsze wrażenie wywrze na Rosjanach, jeśli pojawi się bez broni i w zwykłym mundurze polowym. Tylko na wyłogach miał cztery czarne gwiazdki, a na lewej piersi naszywki spadochroniarza z jednostek powietrznodesantowych. Na prawej widniała zwykła naszywka: ROBINSON.

Nie muszę przed Iwanem paradować. Wygrałem tę wojnę – pomyślał.

– Powiedzcie ludziom w lesie, by się cofnęli.

– Ależ towarzyszu generale!

Nowy adiutant nie znał jeszcze dobrze swego zwierzchnika.

– Wykonajcie rozkaz. Jeśli będę potrzebował tłumacza, dam znak.

Aleksiejew ruszył w stronę dowódcy NATO. Adiutanci oddalili się. Wymienili honory, ale żaden nie spieszył się z wyciągnięciem ręki.

– Pan to Aleksiejew? – powiedział generał Robinson. – Spodziewałem się kogoś innego.

– Marszałek Bucharin przeszedł na emeryturę… wasz rosyjski jest znakomity, generale Robinson.

– Dziękuję panu, generale Aleksiejew. Przed kilku laty zainteresowałem się Czechowem. Sam pan wie, że teatr najlepiej odbiera się w języku oryginalnym. Od tamtego czasu zresztą czytałem sporo rosyjskiej literatury.

Aleksiejew skinął głową.

– By lepiej poznać wroga – przeszedł na angielski. – Bardzo mądre posunięcie. Przejdziemy się?

– Ilu pańskich ludzi kryje się w tym lesie?

– Pluton piechoty zmotoryzowanej – Aleksiejew wrócił do swego ojczystego języka. Zorientował się, że Robinson lepiej włada rosyjskim niż on angielskim. – Nie byliśmy pewni, kto przyleci tym helikopterem.

– Też racja – zgodził się Amerykanin. Czekałeś na mnie w odkrytym terenie, dodał w myślach, by pokazać, że nie czujesz strachu. – O czym będziemy rozmawiać?

– Naturalnie o zakończeniu wojny.

– Słucham.

– Wiecie z pewnością, że nie miałem nic wspólnego z rozpoczęciem tego szaleństwa.

Robinson spojrzał mu w twarz.

– A jaki żołnierz kiedykolwiek ma, generale? My tylko przelewamy krew. I bierzemy na siebie całą hańbę. Pański ojciec był żołnierzem, prawda?

– Czołgistą. Miał więcej szczęścia niż wasz.

– Tak to bywa. Szczęście.

– Ale o tych sprawach nie powinniśmy rozmawiać z naszymi politycznymi przywódcami. – Aleksiejew prawie się uśmiechnął na myśl, że oddaje Robinsonowi inicjatywę.

– Kim są pańscy przywódcy? Jeśli zawrzemy jakiś realny układ, moi liderzy zechcą wiedzieć, z kim go zawarłem

– Sekretarzem Generalnym Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego jest Michaił Edwardowicz Siergietow.

– Kto? – zdziwił się Amerykanin. Nie przypominał sobie tego nazwiska. Przebiegł w pamięci listę członków Politbiura, ale żadnego Siergietowa na niej nie było. Postanowił zagrać na zwłokę. – Co się właściwie u was wydarzyło?

Aleksiejew dostrzegł zmieszanie na twarzy Robinsona i tym razem już się uśmiechnął. Nawet nie wiecie, kim on jest, prawda towarzyszu generale? – spytał w duchu. – To dla was wielka niewiadoma.

– Wy, Amerykanie, powiedzielibyście, że wybiła u nas godzina zmian.

Kto ciebie, synu, uczył grać w pokera? – pomyślał dowódca wojsk sprzymierzonych. – Mam asy i króle. A co ty trzymasz w zanadrzu?

– Jakie są pańskie propozycje?

– Nigdy nie byłem dyplomatą. Jestem żołnierzem – odparł Aleksiejew. – Proponujemy natychmiastowe wstrzymanie ognia. W ciągu dwóch tygodni wycofamy się na linie sprzed wojny.

– W ciągu dwóch tygodni mogę doprowadzić do tego sam, bez wstrzymywania ognia – odrzekł chłodno Robinson.

– Ale jakim kosztem… i za cenę jakiego ryzyka – odparł Rosjanin.

– Wiemy, że nie macie paliwa, a wasza gospodarka narodowa runie lada chwila.

– Tak, generale Robinson. Ale jeśli nasza armia ma runąć, jak mówicie, pozostaje nam jeden sposób, by obronić Państwo.

– Pański kraj wszczął wojnę przeciw jednemu z sojuszników NATO. Myśli pan, że pozwolimy, ot tak, po prostu, wrócić do status quo ante? Beż żadnych warunków? – spytał cicho Amerykanin.

Emocje trzymał mocno na wodzy. Raz już się poślizgnął. Dwa razy, byłoby to stanowczo za wiele.

– I proszę mi nie mówić o Zamachu Bombowym na Kremlu. Doskonale pan wie, że nie mieliśmy z tym nic wspólnego.

– Zaznaczyłem na wstępie, że nie brałem w tym udziału. Wypełniam rozkazy… ale czy sądziliście, że Politbiuro będzie bezczynnie patrzeć, jak wali się nasza gospodarka? Czy pomyślał pan o nacisku politycznym, jaki byście na nas wywarli? Skoro Zachód wiedział o naszych kłopotach z paliwem…

– Dowiedzieliśmy się o tym zaledwie kilka dni temu…

A więc maskirowka zdała egzamin? – zdziwił się w duchu Aleksiejew.

– Czemuście nam nie powiedzieli, że potrzebujecie ropy? – spytał Robinson.

– A wy dalibyście nam ją lekką ręką? Robinson, nie napisałem dysertacji na temat stosunków międzynarodowych, ale aż takim durniem nie jestem.

– Naturalnie, zażądalibyśmy w zamian takich czy innych koncesji… ale czy nie sądzi pan, że byłoby to lepsze niż to, co się stało?

Aleksiejew zerwał liść. Spoglądał przez chwilę na skomplikowane unerwienie rośliny; wszystko połączone ze wszystkim w jedną całość. Zniszczyłeś kolejne życie, Pasza – błysnęła mu myśl.

– Podejrzewam, że pod tym kątem Politbiuro nie rozważało sprawy.

– Wywołało wojnę – powtórzył Robinson. – Ilu ludzi z tego powodu straciło życie?

– Odpowiedzialni za podjęcie tej decyzji zostali aresztowani. Za zbrodnie przeciwko Państwu odpowiedzą przed sądem ludowym. Towarzysz Siergietow od początku sprzeciwiał się wojnie i podobnie jak ja zaryzykował życiem, by położyć jej kres.

– Chcemy ich mieć. Powołamy nowy Trybunał Norymberski i wniesiemy oskarżenie o zbrodnię ludobójstwa.

– Możecie ich dostać dopiero wtedy, kiedy skończy zajmować się nimi nasz wymiar sprawiedliwości. A będzie to surowy proces, generale Robinson. – Obaj mężczyźni rozmawiali jak żołnierze, nie jak dyplomaci. – Myślicie pewnie, że wasze kraje cierpiały. Powiem wam kiedyś, jakich cierpień z ręki tych przekupnych ludzi doznał mój kraj.

– I wasza junta ma to zmienić?

– Skąd mogę wiedzieć? Spróbujemy. Ale tak czy siak nie jest to wasz problem.

Nie jest, dobre sobie! – parsknął w duchu Amerykanin.

– Mówi pan z dużą pewnością siebie jak na przedstawiciela nowego i bardzo jeszcze chwiejnego rządu.

– A wy, towarzyszu generale, mówicie z dużą pewnością siebie jak na kogoś, kto niecałe dwa tygodnie temu przegrał właściwie wszystko. Samiście mówili o szczęściu. Chcecie, naciśnijcie nas jeszcze mocniej. Związek Radziecki nie może już tej wojny wygrać, ale obie strony mają jeszcze dużo do stracenia. Dobrze wiecie, jak blisko sukcesu byliśmy. Gdyby nie te wasze przeklęte, niewidzialne bombowce, które zniszczyły mosty pierwszego dnia wojny, albo gdyby udało się nam zatopić dwa lub trzy konwoje więcej, to wy proponowalibyście kapitulację.

Starczyłby jeden lub dwa – poprawił w myślach Robinson. – Niewiele brakowało.

– Proponuję natychmiastowe wstrzymanie ognia – powtórzył Aleksiejew. – Od północy. Potem, w ciągu dwóch tygodni wrócimy na pozycje przedwojenne i wojna się skończy.

– Wymiana jeńców?

– Tym zajmiemy się później. Myślę, że na razie najlepszym miejscem będzie Berlin. Tego miasta wojna prawie wcale nie dotknęła.

– A co z niemiecką ludnością po waszej stronie?

Aleksiejew zastanawiał się chwilę.

– Po zawieszeniu broni będzie bezpieczna. Powiem więcej. Zezwolę na transporty żywności, które pod naszą kontrolą będziecie jej przesyłać.

– Pozostaje problem represji wobec niemieckiej ludności cywilnej.

– To już moja sprawa. Każdy, kto złamie przepisy, stanie przed sądem wojskowym.

– A jakie mam gwarancje, że tych dwóch tygodni nie wykorzystacie na przygotowanie nowej ofensywy?

– A jakie ja mam gwarancje, że nie przeprowadzicie kontrataku, który zaplanowaliście na jutro? – odparł pytaniem Aleksiejew.

– Fakt, to już za kilka godzin – przyznał Robinson. – Czy wasi przywódcy polityczni zaakceptują te warunki?

– Zaakceptują. A wasi?

– Muszę im je przedstawić. Ale zawieszenie broni gwarantuję honorem.

– Zatem decyzja należy do was, generale Robinson. Adiutanci obu generałów, podobnie jak ukryci w lesie radzieccy żołnierze oraz załoga amerykańskiego helikoptera, z niepokojem obserwowali reakcje dowódców.

Generał Robinson wyciągnął rękę.

– Dzięki Bogu – westchnął radziecki adiutant.

– Da – przyznał jego amerykański kolega.

Aleksiejew wyjął z tylnej kieszeni spodni półlitrową butelkę wódki.

– Nie piłem od kilku miesięcy – powiedział. – Ale my, Rosjanie, bez wódki nie potrafimy dobić żadnego targu.

Robinson pociągnął łyk i oddał naczynie Aleksiejewowi. Rosyjski generał również wypił potężny haust i cisnął butelką w pień drzewa. Naczynie nie pękło. Obaj mężczyźni roześmiali się z ulgą.

– Wiesz, Aleksiejew, gdybyśmy byli politykami, nie żołnierzami…

– Wiem. Dlatego tu jestem. Wojnę najłatwiej zakończy ten, kto ją zna od podszewki.

– Ma pan rację.

– Powiedzcie mi, Robinson… – Aleksiejew urwał, przypominając sobie, że Amerykanin nazywa się Eugeniusz, a jego ojciec miał na imię Stefan. – Powiedzcie mi jedną rzecz, Jewgieni Stefanowiczu. Kiedy dokonałem przełomu pod Alfeld, jak blisko…

– Bardzo blisko. Wtedy nawet ja już zwątpiłem. Mieliśmy zapasów na pięć dni. Na szczęście dotarły do Europy dwa prawie nietknięte konwoje. Przywiozły sprzęt, który dodał nam bodźca – Robinson przystanął. – Co zrobicie ze swoim krajem?

– Trudno mi powiedzieć. Nie wiem. Towarzysz Siergietow też nie wie. Ale Partia powinna służyć ludziom. Nauczyliśmy się, że przywódcy muszą odpowiadać przed narodem.

– Czas na mnie, Pawle Leonidowiczu. Życzę panu szczęścia. Być może kiedyś…

– Być może kiedyś… – ponownie uścisnęli sobie ręce.

Aleksiejew obserwował, jak Amerykanin zbliża się do swego adiutanta. Ten wymienił uścisk dłoni z radzieckim kolegą i ruszył za przełożonym do helikoptera. Silniki zagrały pełną mocą. Maszyna oderwała się od ziemi. W powietrze wzbiły się również radzieckie maszyny. Blackhanky zatoczywszy nad polaną koło, oddalił się na zachód. Nigdy się nie dowiesz Robinson – mruknął pod nosem Aleksiejew, stojąc samotnie na środku polany. – Nigdy się nie dowiesz, że po śmierci Kosowa nie mogliśmy odnaleźć jego prywatnych szyfrów służących do sprawowania kontroli nad bronią jądrową. Minąłby co najmniej dzień, zanim moglibyśmy jej użyć.

Generał Aleksiejew w towarzystwie adiutanta podszedł do transportera opancerzonego, skąd przez radio nadał zwięzły komunikat.

Wiadomość niezwłocznie została przesłana do Moskwy.

Sack, Republika Federalna Niemiec

Pułkownik Ellington pomagał majorowi Eisly'emu przedzierać się przez las. Obaj oficerowie przeszli kiedyś szkolenie z techniki ucieczek. Trening tak wyczerpujący, że Ellington obiecał sobie, że jeśli ponownie będzie musiał czegoś podobnego posmakować w wojsku, to w ogóle wypisze się z armii. Teraz jednak porządnie odświeżył sobie wszystko w pamięci. Musieli czekać czternaście godzin, by przekroczyć jedną cholerną drogę. Z obliczeń wynikało, że od miejsca katastrofy do własnych linii dzieliło ich ponad dwadzieścia kilometrów. Tydzień już wędrowali przez las, ukrywali się, pili wodę z potoków jak dzikie zwierzęta i przemykali od drzewa do drzewa.

Dotarli na skraj lasu. Przed sobą mieli odkryty teren. Było ciemno i zadziwiająco cicho. Czyżby Rosjanie opuścilite okolice?

– Spróbujmy, Duke – powiedział Eisly.

Stan jego pleców pogorszył się do tego stopnia, że Ellington praktycznie dźwigał kolegę na grzbiecie.

– Okay.

Ruszyli najszybciej, jak mogli. Kiedy przebyli już sto metrów, otoczyły ich ruchliwe cienie.

– O cholera, to już koniec! – szepnął Eisly. – Tak mi przykro, Duke.

– Mnie też – odparł pułkownik. Nawet nie pomyślał o rewolwerze. Naliczył co najmniej pięć osób. Wszystkie miały karabiny. Amerykanów otoczyły niewyraźne sylwetki.

– Wer sind S ze? – spytał jeden głos.

– Ich bin Amerikaner – odparł Ellington.

Łaska boska – pomyślał. – To Niemcy. Ale to wcale nie byli Niemcy. Amerykanie stwierdzili to w chwilę później po kształcie hełmów. Niech to szlag, byliśmy już tak blisko!

Rosyjski porucznik obserwował twarz Ellingtona w świetle ręcznej latarki. Dziwna rzecz, ale nie odebrał pułkownikowi pistoletu. Po chwili wydarzyło się coś jeszcze bardziej zdumiewającego. Porucznik wziął obu jeńców w ramiona i siarczyście ucałował w policzki. Wskazał zachód.

– Tamtędy. Dwa kilometry.

– Nie kłóć się z tym człowiekiem, Duke – szepnął Eisly.

Odchodząc we wskazanym kierunku, czuli fizycznie na plecach ciężar wzroku Rosjan. Dwie godziny później piloci dotarli do swoich, gdzie dowiedzieli się o wstrzymaniu ognia.

USS "Independence"

Grupa bojowa płynęła na południowy zachód. Następnego dnia miała zająć pozycje bojowe i uderzyć na rosyjskie bazy skupione wokół Murmańska. Toland kończył właśnie obliczać liczbę rosyjskich myśliwców i siłę ognia nieprzyjacielskich wyrzutni rakiet ziemia-powietrze, kiedy nadszedł rozkaz odwołujący całą akcję. Komandor złożył więc porządnie papiery, schował je do szafy pancernej i udał się na dół, do majora Czapajewa, by poinformować go, że niebawem obaj ujrzą swe rodziny.

Północny Atlantyk

Samolot-szpital C-9 Nightingale również leciał na południowy zachód, kierując się w stronę bazy lotniczej Andrews niedaleko Waszyngtonu. Wiózł z Islandii rannych marines, jednego porucznika sił powietrznych oraz osobę cywilną. Początkowo załoga samolotu ostro protestowała przeciw obecności cywila na pokładzie, dopiero dwugwiazdkowy generał piechoty morskiej wyjaśnił jej przez radio, że Korpus ze szczególnymi względami potraktuje każdego, kto odważy się rozdzielić kobietę i porucznika.

Mikę większość czasu był już przytomny. Jego noga wymagała kolejnych zabiegów chirurgicznych – miał rozdarte ścięgno Achillesa. Niewiele go to jednak obchodziło. Za cztery i pół miesiąca miał zostać ojcem. Zaplanowali również następne dziecko – już jego.

Norfolk, Wirginia

O'Malley zabrał dziennikarza i odleciał na ląd. Morris miał nadzieję, że korespondent Reutera zdąży napisać swoją relację z wojny, zanim nie zajmie się nowym tematem – już powojennym. "Reuben James" odeskortował właśnie lotniskowiec "America" do stoczni naprawczej w Norfolk. Kapitan stał na mostku, obserwował znajome nabrzeża i obliczał w myślach siłę wiatru i przypływu. Wprowadzał fregatę do portu. Zastanawiał się, Co To Wszystko Znaczyło.

Zniszczony okręt, martwi koledzy, ludzie, których śmierci był winien, ludzie, których śmierci był świadkiem…

– Ster zero – polecił kapitan.

Podmuch południowego wiatru pomógł "Reubenowi Jamesowi" dobić do pirsu.

Na rufie marynarz rzucił na nabrzeże liny. Oficer wachtowy dał znak podoficerowi, by ten zablokował system łączności wewnętrznej okrętu.

Wszystko To Znaczy Koniec Wojny – zdecydował Morris.

Kadłub okrętu otarł się z chrzęstem o keję. Kapitan usłyszał komendę podoficera:

– Tak stoimy!