172248.fb2
Kiedy nazajutrz rano Kate otworzyła oczy, Setha nie było w łóżku. – Kawa. – Wszedł do sypialni, balansując dwiema filiżankami i dzbankiem na tacy. Był boso i bez koszuli, miał zmierzwione włosy oraz twarz przyciemnioną od wczorajszego zarostu. Wygląda diabelnie seksownie, a powinien przecież robić wrażenie niechluja, pomyślała. Tak korzystna taryfa ulgowa nie jest, niestety, dana kobietom. Seth usiadł na brzegu łóżka.
– Zamówiłem śniadanie, ale kazałem je podać dopiero za godzinę. Pomyślałem, że przyda ci się trochę czasu, żebyś mogła wziąć się w garść.
– Dziękuję. – Rzeczywiście, potrzebowała trochę czasu. Nagle ogarnęły ją niepokój i zażenowanie. Dlaczego w dziennym świetle wszystko wygląda inaczej? Przecież to ten sam facet, z którym kochała się trzykrotnie tej nocy. Na samo wspomnienie owych doznań zrobiło jej się gorąco. Boże, zachowała się jak nimfomanka! Okazała się nienasycona, ciągle było jej mało. Nawet teraz, kiedy patrzy na niego, czuje…
Podciągnęła wyżej prześcieradło, wzięła filiżankę.
– Od kiedy nie śpisz?
– Od szóstej.
Zerknęła na zegarek. Dochodziła dziesiąta.
– I co robiłeś tyle czasu?
– Rozmyślałem. – Ściągnął z niej prześcieradło, musnął ustami jej pierś. – Czekałem.
Jej serce waliło teraz jak oszalałe.
– A o czym myślałeś?
Że może… kiedy się obudzisz… będziesz tego żałowała. – Przywarł ustami do sutka, ssał delikatnie. – Zastanawiałem się też, co zrobić, abyś pozwoliła mi zostać w swoim łóżku – dodał. Z trudem panowała nad głosem.
– To by mogło kolidować…
– Przecież było ci dobrze.
– Jasne, nawet bardzo. Okazałeś się szalenie… zdolny.
– Ty też. I to jak. Podejrzewałem już wcześniej, że niezwykle seksowna z ciebie kobieta, ale i tak mnie zaskoczyłaś.
– Nic dziwnego. Po tak długiej przerwie!
– Przekonajmy się więc, jaka jesteś po paru godzinach. – Wziął od niej filiżankę, odstawił na nocny stolik. – Oczywiście w ramach eksperymentu.
– Nie wypiłam jeszcze kawy.
– Tylko nam przeszkadzała.
– Powinniśmy porozmawiać…
– Możemy rozmawiać w trakcie. – Rozpiął dżinsy, wsunął się do łóżka. – Wydajesz się bardziej uległa, kiedy jestem w tobie.
I już poruszał się w niej. Powoli, dręczące – Tak, jak to widzę – wyszeptał – jestem dla ciebie cennym nabytkiem. Przynoszę ci odprężenie.
Odprężenie? Bezwiednie wbiła paznokcie w jego barki.
– Wszystko będzie dokładnie, jak było. – Każde słowo akcentował pchnięciem. – Żadnych zobowiązań. Po prostu idziemy razem do łóżka i robimy to. Co w tym złego?
Nie była w stanie mówić. Nie potrafiła teraz zebrać myśli. Jedyne, co czuła, to szorstki dotyk dżinsów trących o uda oraz Seth w jej wnętrzu. Zagryzła wargi, kiedy przyśpieszył.
– Wszystko w porządku – szepnął. – Skoro sypiamy razem, będę w stanie skuteczniej cię ochraniać.
Jakimś cudem zdobyła się na śmiech.
– Dość kiepski argument.
– Cóż, pomyślałem sobie, że wykorzystam go jako pretekst.
– A więc znalazłeś wspaniały pretekst. – Pociągnęła go w dół, siadła na nim i uśmiechnęła się. – I rozkoszuję się nim, ile się da.
– Kawa chyba ostygła – mruknęła Kate. Leniwie wyciągnęła rękę po filiżankę.
– Miałem nadzieję, że tak będzie. Dlatego przyniosłem dzbanek. – Usiadł i wyskoczył z łóżka. – Naleję ci świeżej.
– Jesteś bardzo uczynny.
Uśmiechnął się.
– Chcę, abyś zachowała ten dobry nastrój. – Odstawił dzbanek. – I jak sobie radzę?
Aż za dobrze, pomyślała. W tej chwili nie wiedziała, czy ma przed sobą Piotrusia Pana, czy Casanovę.
– Prawdę mówiąc, znakomicie. Uśmiech zniknął mu z twarzy.
– Nie planowałem wczoraj wieczorem, że cię uwiodę.
– Po prostu tak wyszło? Usiadł na łóżku.
– Dałbym za wygraną, gdybyś powiedziała, że nie chcesz. – Skrzywił się pociesznie. – Jesteś na mnie zła?
Czuła się zbyt odprężona i zaspokojona, aby gniewać się na kogokolwiek. Przyszło jej na myśl, że to właśnie było celem jego wysiłków w minionej godzinie. Jeśli tak, to ów Piotruś Pan ma w sobie coś z podstępnego Machiavellego.
– Nie, nie jestem zła. – Upiła łyk kawy, podniosła na niego wzrok. – I wcale mnie nie uwiodłeś. Nie pozwoliłabym się nikomu uwieść. To by oznaczało bierną akceptację, a ja dokonałam świadomego wyboru. Zaofiarowałeś mi coś, czego pragnęłam. I wzięłam to.
Westchnął z udaną rozpaczą.
– Boże, zostałem wykorzystany!
Z trudem stłumiła śmiech. Ten drań jest niemożliwy! Dopiła kawę i oddała mu filiżankę.
– Wezmę prysznic. Ile zostało czasu do spotkania z Migellinem?
– Dwie godziny. Ale lada chwila przyniosą śniadanie. – Pożerał ją wzrokiem, kiedy wyszła z łóżka i pobiegła do łazienki. – Co za wspaniały tyłeczek! – zawołał za nią.
– Dziękuję. – Uświadomiła sobie, że uczucie zażenowania zniknęło bezpowrotnie. Nie pamiętała, aby czuła się tak swobodnie z jakimkolwiek innym mężczyzną w przeszłości. Mogłoby się wydawać, że są kochankami już od lat. – Wracam za minutę.
– Kate.
Spojrzała na niego. Leżał wsparty na łokciu, uśmiechnięty, na czoło opadł mu kosmyk ciemnych włosów. Było w nim coś figlarnego i seksownego zarazem.
– To jak? – zapytał przymilnym tonem. – Pobawimy się jakiś czas we wspólny dom?
– Może – odwzajemniła uśmiech. To było silniejsze od niej. – Z pewnością potrafisz dostarczyć miłej rozrywki.
Wydał okrzyk radości i klepnął dłonią w łóżko.
– Mam cię!
Jakby z niedowierzaniem pokręciła głową i zamknęła się w łazience. W co się teraz wplątała? Nie dążyła do tego, aby tak się potoczyły sprawy.
Ale dlaczego miałaby odrzucić jedyną przyjemność, na jaką mogła liczyć w tej diabelskiej sytuacji? Zresztą sam Seth powiedział, że pozostaną kochankami tylko przez jakiś czas. Tej nocy była z winy tamtego potwora naprawdę przerażona, a Seth sprawił, że ów koszmar przestał ją dręczyć. Dziś czuła się znowu silna, zdolna do działania.
Zawdzięczała to Sethowi.
I zamierzała nadal korzystać z tego daru, dopóki nie minie grożące im niebezpieczeństwo.
– I co pani na to? – zapytał półgłosem senator Migellin. – Czy dobrze się spisałem?
– Wspaniale. – Kate nie odrywała oczu od altany, gdzie Seth stał w otoczeniu pięciu zaproszonych przez senatora gości i rozprawiał o czymś z widocznym ożywieniem. Ciekawe, o czym mówi, pomyślała. Widać było, że zainteresował swoich rozmówców. – To więcej, niż mogliśmy oczekiwać – dodała. – Zdołał pan zebrać tu przedstawicieli wszystkich środowisk zainteresowanych systemem zdrowotnym. Jest Frank Cooper z Szarych Panter, Celia Delabo, prezes Stowarzyszenia do Walki z Chorobami Nowotworowymi, Justin Zwatnos z Komitetu Pomocy Gejom, Pete Randall z Fundacji dla Chorych na Stwardnienie Rozsiane, a nawet Bill Mandel z FDA. Jestem pod wrażeniem.
– A na nich pani wywarła duże wrażenie. – Senator podał Kate szklankę mrożonej herbaty. – Była pani bardzo przekonywająca.
– Po prostu mówiłam prawdę.
– Ale z autentycznie wielką pasją. Ona zaś jest w takich momentach niezastąpiona.
– I to wystarczy? Myśli pan, że nas poprą?
– Mam nadzieję, że tak.
– Jeśli nie… czy spróbuje pan powstrzymać Longwortha?
– To mogłoby oznaczać polityczne samobójstwo.
– Spróbuje pan?
Uśmiechnął się.
– Ta pasja może być bezwzględna, nieprawdaż?
– Z pewnością nie chciałabym wystawiać na szwank pańskiej kariery.
– Ale bardziej zależy pani na tym, żeby nie ucierpiała sprawa RU 2.
– Chyba tak. – Potrząsnęła głową. – To bardzo ważne, panie senatorze.
– Przynajmniej jest pani uczciwa. – Opuścił wzrok na swój kieliszek. – Nie mamy wiele czasu. Longworth forsuje tę ustawę tak energicznie, jak nie zdarzało mu się to nigdy przedtem. W Kongresie jest wiele osób winnych mu przysługę. On działa tam od dawna, ja dopiero od ośmiu lat.
– Ale nasz lek ratuje życie ludzkie.
– Czy pani wie, że na Kapitolu od dwóch dni urywają się telefony w sprawie tej ustawy?
– Z poparciem dla nas? Pokręcił głową.
– Dla Longwortha.
– Cholera! – Odruchowo ścisnęła w dłoni szklankę. – Dlaczego nie mogą tego zrozumieć? Przecież próbujemy im pomóc!
– Ludzie powtarzają jak papugi wszystko, co usłyszą, a wysłuchują licznych oświadczeń Ogdena i innych rekinów przemysłu farmaceutycznego. Musi pani zrozumieć, że czeka nas zażarty bój.
– Nas?
Wzruszył ramionami.
– A czy mógłbym odmówić wam wsparcia? Zresztą już od dawna miałem ochotę wystąpić przeciw temu kombinatorowi.
– Dzięki Bogu.
– Jutro zabiorę się do pracy. Postaram się oddzielić tę ustawę od całego pakietu socjalnego. Przynajmniej w tym momencie staniemy na dogodnej pozycji. Powinna pani nastawić się na dużo więcej spotkań tego typu. Potrzebna mi każda pomoc, na jaką mógłbym liczyć. – Usiadł wygodniej. – Tak więc teraz należy mi się chwila wypoczynku. Może taka szansa nie powtórzy się prędko. Jak się pani podoba moja posiadłość?
Powiodła spojrzeniem po rezydencji w stylu Tudorów, przeniosła wzrok na wyłożony płytami taras z wyjściem na zielony trawnik, a potem na obszerną altanę na wzgórzu, okoloną krzewami pnących róż.
– Piękna. Jak tu spokojnie!
Tego właśnie pragnąłem. Spokoju. Wychowywałem się w zwykłym bloku mieszkalnym w Nowym Jorku i jako dziecko musiałem staczać co jakiś czas bójki z rówieśnikami. Spokój może docenić tylko ten, kto nigdy go nie zaznał. – Uśmiechnął się. – Ale co z tego? Zjawia się pani i wciąga mnie w kolejne zmagania.
– To nie moja wina. Myślę, że zdecydowałby się pan pomóc nam, nawet gdybym nie próbowała pana namawiać, Może. – Spojrzał w stronę altany. – Ten młody człowiek jest dość niezwykły. Czy pani wie, że namawiał mnie, abym załatwił dla pani ochronę ze strony FBI na czas pobytu w Waszyngtonie?
– Nie, nic o tym nie wiem. Ale to do niego podobne.
– Przed naszym spotkaniem postarałem się zebrać informacje na wasz temat, pani i jego, ale w jego aktach nie znalazłem nic, co wskazywałoby na taką cechę charakteru.
– Jaką?
– On jest bardzo charyzmatyczny.
– O tak.
– Jak widać, jego rozmówcy jedzą mu teraz z ręki, a zazwyczaj nie są tacy łatwi. – Zamyślił się, po czym dodał: – Niedawno mieliśmy obaj małą wymianę zdań i on okazał się twardy jak stal. Potem dojrzałem też tę jego inną cechę. To nader rzadko spotykana kombinacja. Ten człowiek może być bardzo niebezpieczny.
– Nie wobec nas.
– Muszę przyznać, że miałem pewne obawy związane z udziałem Drakina w sprawie RU 2. – Spojrzał na Kate. – Przypuszczam, że i pani je miała?
– Owszem.
– Ale stałość jego charakteru zadowala panią?
Seth jest tak stały jak monsun, pomyślała z przekąsem.
– Jestem zadowolona z jego zaangażowania w sprawę RU 2.
Zachichotał.
– Sprytny unik. Ale myślę, że to wszystko, czego możemy się spodziewać.
Skinęła głową.
– Bo tylko to nas dotyczy.
– O czym rozmawiałeś z nimi w altanie? – zapytała, kiedy wracali do hotelu limuzyną senatora.
Wzruszył ramionami.
– O tym i owym. Uraczyłem ich historyjką o swojej mrocznej przeszłości, potem dorzuciłem coś na temat RU 2. W ten sposób zmyliłem ich czujność, ale też wzbudziłem zainteresowanie. – Urwał na moment. – Chyba muszę się przyznać, że rano, kiedy spałaś, myślałem nie tylko o tym, jak cię skłonić do uległości. Zadzwoniłem do Kendowa, a on poszperał tu i tam i zdobył trochę wiadomości. Emily Santos to jedna z wczesnych ofiar Ishmaru. Zabił ją ponad dwanaście lat temu. Miała jasne włosy, była drobna i nie umarła szybko. Walcząc z tym łajdakiem, posłużyła się nożem rzeźnickim. Stąd blizna na jego szyi.
– W jaki sposób Kendow zdobył te informacje? Od Jimeneza?
– Nie, gromadził je już wtedy, kiedy ja szukałem Ishmaru. – Po chwili dodał: – Jimeneza znaleziono niedawno martwego.
Nie musiała pytać, jak zginął. Jeszcze jeden wyczyn Ishmaru.
– W takim razie uznał na pewno, że jestem drugim wcieleniem tej Emily Santos?
– Na to wygląda.
Umieściła tę informację w odległym zakątku umysłu, nie chciała bowiem myśleć w tej chwili o niczym, co wiąże się z osobą Ishmaru. Dziś zdołali odnieść sukces i nie zamierzała mącić tego nastroju. Czym prędzej zmieniła temat.
– Wiesz? Senator powiedział, że jesteś niezwykłym człowiekiem.
– To przecież jasne. A ty we mnie wątpiłaś?
– Nie, po prostu zastanawiałam się, skąd u ciebie tak wspaniałe podejście do ludzi.
– Mam za sobą dwanaście domów dziecka. Upłynęło sporo czasu, zanim się dostosowałem. W ostatnim z nich przyszło mi spędzić cztery lata.
– Byłeś sierotą?
– Niezupełnie. Ojciec opuścił moją matkę i mnie, kiedy się urodziłem, a matka pozostała ze mną jeszcze dwa lata.
– Porzuciła cię?
– Sąd pozbawił ją praw rodzicielskich, kiedy ci z opieki społecznej dowiedzieli się, że zostawiła mnie w mieszkaniu samego prawie na trzy dni.
– To straszne – szepnęła Kate.
– Może. Ale takie jest życie.
– Dzieci nie powinny mieć tego typu przeżyć.
– A jednak tak właśnie bywa.
Dwanaście domów dziecka! Jak mógł się czuć mały chłopiec, przerzucany z miejsca na miejsce, aby wciąż od nowa poznawać gorzki smak odrzucenia? Nic dziwnego, że nie potrafi teraz osiąść gdzieś na stałe.
Seth uśmiechnął się.
– Nie miej takiej zatroskanej miny. Prawdę mówiąc, nie wyszedłem źle na tych domach. Przynajmniej nie chodziłem głodny.
– I nauczyłeś się obcowania z ludźmi.
– Musiałem sobie jakoś radzić. Z jednymi było łatwiej, z innymi trudniej. Zdarzali się też tacy, z którymi nie chciałem mieć nic do czynienia.
– A jak „poradziłeś” sobie dziś rano ze mną?
– Dając z siebie wszystko. – Ujął jej dłoń i podniósł do ust. – Ale nie jesteś łatwym przypadkiem. Najpierw pozwalasz mi posunąć się dość daleko, a potem się wycofujesz. – Musnął ustami jej dłoń. – Będę musiał nad tym popracować.
– Nic nie musisz.
– To prawda. Wybór należy do mnie. – Splótł palce z jej palcami. – Ale mnie nigdy nie zniechęcała praca nad tym, na czym mi zależy. Wysiłek tylko zwiększa przyjemność.
– Powiedz mi: czy „radzić sobie z kimś” znaczy to samo co „manipulować kimś”?
W jednej chwili spoważniał.
– Na pewno nie. Nie w tym wypadku. Nawet gdybyś się temu nie sprzeciwiała, nigdy by mi nie przyszło do głowy manipulować tobą. Czy nie jestem wobec ciebie cały czas uczciwy?
Tak, był uczciwy. Bez względu na to, czy ją uwodził, czy też przekonywał lub namawiał. Postępował z nią na tyle szczerze i otwarcie, że trudno było potem żałować tego lub innego kroku.
– Owszem, jesteś uczciwy.
– A więc nie masz się czym przejmować. Jesteś wystarczająco bystra, aby przejrzeć mnie na wylot, jeśli posłużysz się umysłem.
A nie hormonami, pomyślała skruszona. Uświadomiła sobie, że ma trudności z oddzieleniem sfery fizycznej od umysłowej.
– Senator miał rację – westchnęła. – Jesteś naprawdę niebezpiecznym człowiekiem.
– Zgadza się, ale to także lubisz we mnie. Podobnie jak tamci ludzie, z którymi rozmawiałem w altanie. Podnieca cię przebywanie blisko ciemności. – Twarz rozjaśnił mu figlarny uśmiech. – Chcesz zobaczyć, co naprawdę znaczy: blisko?
Spojrzała niego czujnym wzrokiem.
– Robiłaś to już kiedyś na tylnym siedzeniu limuzyny? Otworzyła szeroko oczy, zaszokowana.
– Nie. I nie zamierzam tego robić. Teraz on westchnął.
– Tak też sądziłem. Że nie jesteś jeszcze do tego gotowa. Nie szkodzi, może senator udostępni nam swoją limuzynę nieco później. Będziemy z nim przecież ściśle współpracować.
To dziwne, jak szybko można się przyzwyczaić do leżenia nago w ramionach mężczyzny, pomyślała sennie Kate, wsłuchując się w równomierne bicie serca Setha tuż przy jej uchu. Czasem taka bliskość wprawiała ją w podniecenie; kiedy indziej, na przykład teraz, było jej po prostu dobrze.
– Przesuń się – szepnął Seth. – Muszę pójść po wodę. Seks bardzo wzmaga pragnienie.
Niechętnie przekręciła się na bok. Odprowadzała go wzrokiem, kiedy szedł do łazienki. Usłyszała szum wody, a po chwili Seth wrócił ze szklanką w ręku.
– Zawsze pijesz potem wodę. Dlaczego?
– No cóż, dawniej paliłem, ale kiedy z tym zerwałem, musiałem znaleźć sobie jakiś substytut. Żeby mieć coś w ustach.
– Kiedy przestałeś palić?
– Pięć lat temu. – Napił się i odstawił szklankę na nocny stolik. – Charakter mojej pracy wiąże się ze zbyt dużym ryzykiem utraty życia, żeby jeszcze popełniać powolne samobójstwo.
Wszedł z powrotem do łóżka, a ona natychmiast przytuliła się do niego.
– Mówiłem ci już, że uwielbiam, gdy tulisz się do mnie w ten sposób? – Nakrył ich oboje kocem. – To mi się kojarzy ze szczeniaczkiem, który dostaje swoją ulubioną kość.
Delikatnie ugryzła go w ramię.
– Muszę przyznać, że faktycznie jesteś moim ulubionym kęsem… Szczeniak. To słowo przypomniało jej o czymś.
– Co z twoim psem?
– W porządku. Zadzwoniłem do ośrodka, gdzie przechodzi kwarantannę. Powiedzieli, że przybrał na wadze. Kiedy znalazłem go w tamtej wiosce, prawie zdychał z głodu. Sama skóra i kości.
– W jakiej wiosce?
Milczał długo, jakby nie zamierzał w ogóle odpowiadać.
– Po prostu. W wiosce. Nie wiem nawet, czy jakoś się nazywała.
– Co tam robiłeś?
– Otrzymałem meldunek od jednego z moich ludzi i pojechałem, aby sprawdzić wszystko na miejscu.
– Wtedy zobaczyłeś tego szczeniaka i spodobał ci się?
– Tak, bo przeżył. Podobają mi się ci, którzy potrafią przetrwać.
– Przetrwać co?
Cmoknął ją lekko w czubek nosa.
– Ta opowieść na pewno by ci się nie spodobała.
– Skąd wiesz? – Uświadomiła sobie nagle, że jednak chciałaby jej wysłuchać, gdyby dzięki temu mogła poznać Setha nieco lepiej. – Dlaczego mówisz, że ten pies przetrwał?
Wzruszył ramionami.
– Bo wszyscy w tej wiosce zostali wymordowani, wyrżnięci w pień. – Zerknął na nią. – Widzisz, mówiłem, że nie zechcesz tego słuchać.
– Kto to zrobił?
– Jose Namirez. Chciał przejąć kontrolę nad swoim skrawkiem świata i opłacił mnie, żebym mu pomógł. Sytuacja nie była skomplikowana. Jedyną realną przeszkodą okazał się miejscowy boss narkotykowy Pedro Ardalen. Niczym pan feudalny rzucił do boju całą armię rzezimieszków. Rozprawa z nimi zajęła nam trzy miesiące. Wieśniacy byli zbyt przerażeni, aby odmówić Ardalenowi schronienia, kiedy zjawił się u nich z takim żądaniem.
– I co potem?
– Zwycięstwo nie zadowoliło Namireza. Postanowił ukarać wieśniaków. Dla przykładu. Kiedy mnie wynajął, uprzedziłem go, że nie zgodzę się na żadne represje.
– Ale on i tak to zrobił.
– Właśnie. – Pocałował ją w policzek i szepnął: – Więc go zastrzeliłem.
Zesztywniała.
– Tak po prostu?
– Tak po prostu. – Podniósł głowę, żeby spojrzeć na nią. W półmroku ujrzała zimne błyski jego oczu. – Jesteś teraz zadowolona? Masz uczucie, że wreszcie poznałaś mnie lepiej? Czy nie tego właśnie chciałaś?
– Tak.
– I nie spodobało ci się to, co usłyszałaś. Cóż, taki już jestem, Kate. Nie okłamuję cię i nigdy nie okłamię. Jeśli nie chcesz usłyszeć niemiłej prawdy, nie zadawaj mi pytań.
– Może tak właśnie zacznę postępować. Zapadło niezręczne milczenie.
– Chcesz, żebym zostawił cię w spokoju? – zapytał wreszcie Seth. – Nie.
– To dobrze. – Przyciągnął ją czule. – I tak spróbowałbym cię nakłonić, abyś pozwoliła mi zostać. Chociaż jestem naprawdę skonany. Chryste, wykończyłaś mnie!
– Nie wyglądasz na wyzutego z sił.
– Bałem się już, że ucierpi mocno moja renoma dzielnego macho. Jesteś surowym krytykiem.
Znowu poczuła się pewniej. Tamten Seth oddalił się znowu, a ona mogła utrzymać go na dystans. Pomiędzy nimi istniały rozpadliny i głębokie przepaście, dopóki jednak ona nie zacznie prowadzić śledztwa i zrezygnuje z zadawania pytań, będzie mogła mieć przy sobie takiego Setha, o jakiego jej chodzi.
I nie będzie musiała akceptować tego drugiego, bardziej mrocznego.
Nazajutrz otrzymała paczuszkę. Ktoś z obsługi hotelowej przyniósł ją do apartamentu po śniadaniu.
Paczka miała wymiary płaskiego pudełka na koszulę, była owinięta w papier w czerwone i białe paski ze złotymi gwiazdkami. Ładne, wesołe opakowanie. Świecące, odświętne gwiazdki.
Otworzyła paczkę.
W pudle leżała typowa koszulka baseballisty z drużyny juniorów.
I kartka z napisem.
Czy to odpowiedni rozmiar, Emily?
Jęknęła przerażona.
– To jeszcze nic nie znaczy – powiedział Seth. – On na pewno nie wie, gdzie jest Joshua. Zna za to twój czuły punkt: jest nim wszystko, co wiąże się z twoim synem. Więc próbuje cię nastraszyć.
– Robi to skutecznie. – Zamknęła oczy. Boże, błagam, spraw, aby Joshua był bezpieczny. Niech nie stanie mu się nic złego! – Zadzwoń. Upewnij się.
Wpiła się paznokciami w pasiastą koszulkę, podczas gdy Seth rozmawiał z Rimilonem. Parę chwil później odłożył słuchawkę i kiwnął głową.
– To blef. Phyliss i Joshua są zupełnie bezpieczni.
Odetchnęła z ulgą. Bezpieczni.
Ale na jak długo?
Zauważyła, że Seth znowu rozmawia z kimś przez telefon.
– Paczkę przyniósł do hotelu ktoś nieznajomy, zostawił ją u recepcjonistki. Nie uda się ustalić, kto to.
I tak nie miała żadnych złudzeń.
– Pozostaje nam jeszcze Amsterdam – przypomniał cicho Seth.
Nadzieja zatliła się i natychmiast zgasła.
– To go nie powstrzyma. Podążyłby za nami. A dopóki jestem widocznym celem, skoncentruje się na mnie i może zostawi Joshuę w spokoju. – Cisnęła pudło do kosza.
Oby moje rozumowanie nie okazało się błędne, modliła się w duchu.
Następnego dnia przyszła druga paczka. W środku znalazła czapkę baseballową.
Tym razem kartka zawierała wiadomość: Szukam go, Emily. Dwa dni później otrzymała paczkę w kształcie długiego walca. Kij do baseballu z wyrytym w drewnie imieniem Joshua. Jestem coraz bliżej, informowała kartka.
– Powiem w recepcji, żeby nie przekazywali ci więcej przesyłek – zaproponował Seth. – Będę je potem odbierał sam.
– Nie. – Ostrożnie położyła kij na stoliku przy drzwiach. Zauważyła, że jej ręce drżą lekko. Dziwne. Znajdowała się w takim stanie, że powinny się trząść jak galareta.
– Dlaczego nie? – zapytał szorstkim tonem. – Popatrz na siebie. To cię wykańcza.
– Będzie wiedział, kiedy przestanę otwierać te paczki.
– Chyba nie sądzisz, że on czyta w myślach.
– Będzie wiedział. – Zaczynała wierzyć, że Ishmaru wie nawet, jak ona oddycha. – To, co czuję, otwierając te paczki, sprawia mu przyjemność.
– Ale nie mnie.
– Skoro to mu daje satysfakcję, może zrezygnować z samego działania. – Ciężkim krokiem przeszła do sypialni. Nie myśl o tym. Odgrodź się od tego. Wtedy dasz sobie radę. – Muszę się ubrać. Migellin umówił się ze mną na coś w rodzaju uroczystego lunchu.
– Kate, tak dalej nie można.
– Można. Uczynię wszystko, co się da, aby ocalić mego syna.
Mamy oświadczenie Lili Robbins. – Blount położył dokument na biurku Ogdena. – Kosztowało nas majątek. – Usiadł na krześle. – I będzie kosztowało dużo więcej, gdyby chciał ją pan sprowadzić na rozprawę w sądzie w charakterze świadka.
– Rozważymy to później. Może mediom wystarczy samo oświadczenie. Jakie zawiera szczegóły?
– Trzy lata temu Robbins była pielęgniarką w szpitalu Kennebruk w Dandridge. Ojciec Kate Denby został tam przyjęty przez swoją córkę we wrześniu. Miał raka. Był nieuleczalnie chory. Kate Denby bardzo rozpaczała, a Robbins twierdzi, że podsłuchała pewnego dnia, jak ojciec Kate błagał ją o miłosierny gest: przedawkowanie. Potem przeniesiono go do prywatnego szpitala, gdzie zmarł po dwóch dniach.
– I ona sądzi, że to sprawka Kate Denby? Jakieś dowody?
– Żadnych. Ale podobno wszyscy w Kennebruk mogą zaświadczyć, że ojciec Kate nie był jeszcze bliski śmierci.
– To by było wspaniałe – mruknął Ogden. – Kobieta, która zabiła swego ojca, mogłaby zostać uznana za pomyloną.
– Albo za zdesperowaną – dodał Blount. – Eutanazja może gdzieniegdzie wzbudzić odruch sympatii i współczucia.
– Bzdura! Nikt nie uwierzy w słowa kobiety, która przez trzy lata nosiła w sobie tajemnicę morderstwa. Czy przeprowadzono sekcję zwłok?
Blount pokręcił głową.
– Denby jako lekarz podpisała świadectwo zgonu. Ciało poddano kremacji.
– Bardzo rozsądnie. Dlaczego pielęgniarka zeznała to dopiero teraz?
– Jak twierdzi, w beznadziejnych przypadkach przeprowadzanie eutanazji nie jest niczym niezwykłym w środowisku lekarzy. Ale gdy przeczytała o tamtym zamordowanym policjancie, przypomniała sobie ojca Kate Denby. Potem zjawił się na scenie nasz człowiek i Lila Robbins pomyślała sobie, że mogłaby zarobić trochę grosza.
– To wszystko pogłoski. Mogą zainteresować redakcje paru szmatławców, ale nie wystarczą, aby wnieść coś wartościowego do sprawy. Jak się nazywa ten prywatny szpital, gdzie zmarł ojciec Denby?
– Pinebridge.
– Dowiedziałeś się tam czegoś?
– Niczego. Sądziłem, że wystarczy nam oświadczenie Robbins. Nasz człowiek zaczął już być zbyt widoczny.
Ogden zasępił się.
– To nam nie wystarczy. Musimy znaleźć sposób, aby zdyskredytować tę Denby całkowicie. Zwłaszcza teraz, kiedy się sprzymierzyła z Migellinem, stała się dla nas istnym wrzodem na tyłku. W ciągu dwóch tygodni udało jej się zorganizować dwa poważne programy telewizyjne, a ten sukinsyn, Migellin, wyodrębnił naszą ustawę z pakietu socjalnego. Jak, do diabła, osiągnęli aż tyle?
– Drakin?
– Nie bądź głupi. Ten człowiek to właściwie przestępca, relacje na temat jego przeszłości przekazaliśmy w tym miesiącu ośmiu redakcjom.
– Z pewnością robi wrażenie wystarczająco nieobliczalnego, aby napędzić stracha wielu ludziom – mruknął Blount. Był żywo zainteresowany całym dossier, które Ogden kazał sporządzić na temat Drakina. Może tam kryje się klucz do sezamu ze skarbcem. Na szczęście Ogden nie ma o tym pojęcia. – Więc co? Mam wysłać do Pinebridge kogoś innego?
– Chyba wyraziłem się jasno.
– Chciałem się po prostu upewnić. Żeby nie doszło do jakiegoś nieporozumienia. – Uśmiechnął się. – Wiedziałem, jaka będzie decyzja. I wiem już nawet, kogo tam wysłać.
– Nie – odparł Ishmaru. – Nie jestem jeszcze gotów.
– O co ci chodzi? Przecież tego właśnie chciałeś.
Blount absolutnie nie rozumiał sytuacji. Ishmaru od paru dni obserwował Kate, która przebywała w mieście. Widział jej cierpienie i nie chciał tego przerywać. Każdy ruch musiał od tej pory być dokładnie opracowany, tak aby można było osiągnąć optymalny efekt.
– Postanowiłem zrobić to, o co prosisz – oświadczył Blountowi. – Jeśli znajdziesz dla mnie jej syna.
– Powiedziałem ci przecież, że nie wiemy jeszcze, gdzie on przebywa.
– Nie staraliście się jak należy. Załóżcie podsłuch w jej pokoju.
– Próbowaliśmy wszystkiego. Drakin jest na to zbyt bystry.
– A telefon?
– Używają aparatów cyfrowych. Żeby wykonać zadanie, trzeba by całej ciężarówki sprzętu, a Ogden nie przyłoży do tego ręki, zwłaszcza teraz, kiedy wszystko zostało przez nich ujawnione.
– Na pewno znajdzie się jakiś sposób, aby uporać się z tym problemem.
– Zresztą ten hotel to drapacz chmur. Zasięg byłby…
– Chcę wiedzieć, gdzie jest chłopiec.
Blount westchnął ciężko.
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy.
– To za mało. Znajdź go!
Wszystko układa się jak najlepiej, pomyślała Kate, obserwując senatora Migellina, który z wdziękiem zabawiał przy kawie posłankę z Iowy. Jest w tym naprawdę dobry.
Podobnie jak Seth. Przeniosła wzrok na drugi koniec tarasu, gdzie Seth rozmawiał z kilkoma członkami Senatu. Tego typu popołudniowe spotkania w wiejskiej rezydencji Migellina stały się zjawiskiem powszednim, a Seth i Migellin wykorzystywali te okazje w pełni. Z żalem przyznawała w duchu, że nie może powiedzieć tego samego o sobie. Była zbyt prostolinijna i niecierpliwa. Na szczęście zrozumiała już, że najlepsza metoda dla niej to odpowiadać na pytania dotyczące RU 2 i nie zabierać w ogóle głosu w innych sprawach. Zwłaszcza ostatnio, kiedy z coraz większym trudem panowała nad sobą.
Migellin spojrzał na nią ponad głową swojej rozmówczyni i uśmiechnął się.
Czyżby potrzebował jej obecności?
Nie, przeprosił już posłankę i zbliżał się do niej.
Zmarszczyła brwi.
– Co się stało?
– Nic. Ale pani wygląda na zdenerwowaną.
– Czuję się doskonale.
W jego wzroku widniała głęboka troska.
– Na pewno?
Była pewna tylko jednego: że musi jakoś przebrnąć przez ten dzień. Tego ranka nie otrzymała żadnej paczki i nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle. Kiwnęła głową.
– Doceniam pańską troskę o mnie, ale wszystko w porządku. Może pan wracać do swojej koleżanki z Kongresu.
Skrzywił się.
– Musiałem złapać trochę oddechu po tym męczącym wlewaniu oleju do jej głowy. Początkujący członkowie Kongresu są twardszym orzechem do zgryzienia niż seniorzy. Nie nauczyli się jeszcze, że czasem trzeba się ugiąć, aby dobrze rozegrać swoją grę.
– Pan się nie ugina.
– Chciałbym, żeby to była prawda. Ale rzeczywiście w istotnych sprawach staram się zachowywać z godnością.
– Zdobyliśmy już jakieś głosy?
– O tak! W tym tygodniu udało mi się pozyskać Wylera i Debruka. – Delikatnie położył jej dłoń na ramieniu. – Jeszcze nic nie jest pewne, ale nasze akcje rosną.
Uśmiechnęła się.
– To samo powiedziałam Sethowi.
– On też wywiązuje się dobrze ze swojej roli. – Ścisnął jej ramię i opuścił rękę. – Ja także powinienem już wracać i wcielić się w swoją.
– Kiedy odbędzie się głosowanie nad ustawą?
– W przyszłym tygodniu. Chyba że zdołamy przesunąć termin. W następnym tygodniu! Ogarnęła ją panika. To za wcześnie. Longworth dwoi się i troi, nie daje za wygraną, podobnie jak oni. Trzeba się jeszcze sporo natrudzić, zanim będzie można zaryzykować głosowanie.
– Wiesz, że ustawa ma być głosowana w przyszłym tygodniu? – zapytała Setha, kiedy spotkali się przed lunchem.
Przytaknął.
– Migellin mi powiedział.
– I jesteś taki spokojny? Cholera, to za wcześnie.
– Może Migellin zdoła przesunąć termin. Cieszy się dużą popularnością. Nawet jego polityczni adwersarze lubią go i darzą szacunkiem.
W jaki sposób mogliby pomóc? On stoi tak mocno na ziemi jak Abraham Lincoln, a w dodatku dysponuje klasą Johna Kennedy’ego.
– Żałuję, że wciągnęliśmy go w tę sprawę. Powiedział, że to może popsuć mu karierę.
– Czyżby spóźnione skrupuły?
– Nie, RU 2 jest tego wart. Chyba po prostu nie jestem tak twarda jak Noah.
– Ależ tak, jesteś. – Musnął dłonią jej policzek. – Wytrzymaj jeszcze godzinę, potem wrócimy do hotelu. – Odwrócił się i podszedł do Migellina.
Wytrzymaj jeszcze. Uśmiechaj się. Rozmawiaj z nimi. Nie myśl o paczce, która może już czeka na ciebie w hotelu.
– Telefon do pani. – Joseph, służący Migellina, podał jej przenośny aparat.
Ciekawe, kto dzwoni. Może Tony. Albo Meryl Kimbro. Ostatnio często się z nią kontaktowała. To wcale nie musi być…
– Znalazłem go, Emily – usłyszała głos Ishmaru.
Cichy trzask w słuchawce oznaczał, że połączenie zostało przerwane.
Owładnęła nią panika. On kłamie. Po prostu ją dręczy, chce napędzić stracha.
– Och… ten dżentelmen powiedział jeszcze, że w foyer leży paczka dla pani – odezwał się Joseph. – Czy mam ją przynieść? – Oddalił się, nie czekając na odpowiedź.
Seth! Omal nie wykrzyknęła tego imienia na głos.
Seth, chodź tutaj. Pomóż mi. Powiedz, że on znowu kłamie.
Ale Seth rozmawia nadal z Migellinem. Trudno, musi do niego podejść sama.
Zanim ruszyła się z miejsca, ujrzała ponownie Josepha. Zbliżał się uśmiechnięty, z paczką w ręku. Taki sam papier. Czerwone i białe pasy, złote gwiazdy.
Zamarła w bezruchu, wpatrywała się w paczkę jak zahipnotyzowana.
Świat przestał dla niej istnieć, otaczała ją teraz głucha cisza. Wszyscy wokoło poruszali się jakby w zwolnionym tempie. Joseph, nadal uśmiechnięty, podał jej paczkę.
Seth podniósł wzrok, spoglądał na nią. Jego oczy zogromniały na widok paczki. Ruszył w jej stronę.
– Kate, nie…
Nie słyszała go. Pudło. Musi je otworzyć. Wyciągnęła rękę, uniosła wieczko.
Włosy. Krew. Miękkie, jedwabiste kasztanowate włosy. Nieduży kosmyk.
Joshua!
Duszący lęk strącił ją w bezdenną ciemność.
– Niech to diabli! Wracaj, słyszysz? Seth. Ostry, twardy głos Setha.
– Kate, obudź się, natychmiast!
Głos zabrzmiał tak sugestywnie, że otworzyła oczy. Miał twarz skrzywioną z bólu, oczy błyszczały. Na pewno stało się coś złego. On cierpi. Powinna spróbować… Joshua! Ponownie zamknęła oczy, mocno, jak najszczelniej. Nie patrz na nic. Nie patrz…
– Kate, to nie Joshua.
Kłamie. Widziała na własne oczy…
– To nie był twój syn, przysięgam. – Wetknął jej słuchawkę do ręki. – Joshua czeka przy telefonie. Porozmawiaj z nim. – Przytknął aparat do ucha. – W porządku, nic nie mów, tylko słuchaj.
– Mamo, co się stało? Seth powiedział, że zrobiło ci się niedobrze. Głos Joshuy. To jakiś cud.
– Joshua? – wyszeptała.
– Mamo, przestraszyłaś mnie. Masz taki dziwny głos. Co się stało? Odruchowo przełknęła ślinę.
– Nic, nic. Po prostu stęskniłam się za tobą. A co u ciebie? Wszystko w porządku?
– Jasne. Ale trochę się nudzę. Kiedy stąd wyjdziemy?
– Mam nadzieję, że już wkrótce. – Boże! Łzy ściekały jej po twarzy, głos się łamał. Mówiła z coraz większym trudem. Odnalazła wzrokiem Setha, czym prędzej oddała mu aparat.
Słyszała, jak mówi coś do słuchawki. Po chwili wsunął aparat do futerału i zwrócił się do niej:
– No jak, wierzysz już? Przytaknęła.
– Nie mogłam uwierzyć…
– Cśś, spróbuj się odprężyć.
Rozejrzała się po pogrążonej w półmroku sypialni.
– Gdzie jesteśmy?
– Nadal u Migellina. Byłaś nieprzytomna całe cztery godziny.
– Ta okropna…
– Nie myśl już o paczce.
– Był w niej kosmyk włosów. Joshua ma…
– Wiem. To dziecko było młodsze od Joshuy, ale miało bardzo podobne włosy. – Jego głos stwardniał. – Niech go piekło pochłonie.
– Zabił jakieś małe dziecko tylko dlatego, że chciał mnie przerazić? – Nie była w stanie uwierzyć, że może istnieć ktoś aż tak zły. Chociaż właściwie nie powinna być zaskoczona. Nie po tym, jak dowiedziała się, kim jest Ishmaru.
– Mogę zostawić cię na chwilę samą? Migellin rozmawia na dole z policjantami. Oni czekają na zeznanie, a on robi wszystko, aby nie niepokoili cię teraz. Może uda mi się ciebie zastąpić.
– W porządku, idź. Dziękuję. Ścisnął mocno jej dłoń i wstał.
– To nie potrwa długo. Spróbuj się zdrzemnąć.
Żadna sztuka, pomyślała sennie. Czuła się jak po otrzymaniu ciosu w głowę. Zresztą, jeśli nie zaśnie, znowu opadną ją myśli o zawartości paczki, o nieszczęśliwych rodzicach tamtego zamordowanego dziecka. A do tego nie jest jeszcze gotowa. Woli poleżeć, wyobrażając sobie, że razem z Joshuą grają znowu w baseball na podwórku za domem. To były przyjemne chwile, niestety, wydają się teraz tak bardzo odległe! Joshua…
Spała jeszcze, kiedy dwie godziny później Seth wrócił do pokoju.
Stał długo przy łóżku, patrząc na nią. Z pewnością potrzebowała tego snu. Na jej twarzy nadal rysowały się napięcie i lęk. Uświadomił sobie, że nie widział jej jeszcze naprawdę odprężonej. Nic dziwnego. Od pierwszej chwili, kiedy się poznali, zagrożenie i strach towarzyszyły im nieprzerwanie.
Odegnał od siebie falę tkliwości i podszedł do okna. Nie chciał takiego obrotu spraw. Nie chciał doświadczać bolesnej troski. Nie chciał tkliwości. I z całą pewnością nie chciał więzów, które połączyły ich oboje.
To jego wina. Od samego początku zdawał sobie sprawę, że będzie znaczyła dla niego zbyt wiele, a jednak brnął w to dalej. Nie obchodziło go nawet, iż ona nigdy nie zechce więcej, niż istnieje między nimi obecnie.
Ciesz się chwilą.
Tak, jasne. I co teraz?
Muszę przestać się zadręczać sprawami ducha i skoncentrować się na swojej pracy, a więc na zapewnieniu jej bezpieczeństwa, pomyślał zniecierpliwiony. Muszę też polegać w większym stopniu na intuicji i przeczuciach, tak jak przywykłem od dawna. Powziąwszy to postanowienie, odwrócił się do wyjścia. Zejdzie na dół i porozmawia jeszcze z Josephem, zanim zawiezie Kate z powrotem do hotelu.
Na progu zerknął za siebie i znowu poczuł błogą i gorzką zarazem falę tkliwości.
Śpij dobrze i wypoczywaj, Kate.