172248.fb2
Z pewnością przyjdzie do altany. Blount powiedział, że on zawsze obserwuje zachód słońca z altany na wzgórzu, kiedy przebywa w swojej wiejskiej rezydencji. Gdyby informacja tego palanta okazała się fałszywa, zapłaci za to, gdyż on nie ma teraz czasu na tropienie kogokolwiek. Ma rezerwację na lot do Oklahomy o dziewiątej.
W innych okolicznościach to, co miał zrobić, byłoby czystą przyjemnością. Widywał już Migellina w telewizji i ten człowiek zrobił na nim spore wrażenie; wyglądało na to, że posiada silną duszę. Na pewno ma duszę wojownika. W przeciwnym razie Blount nie pragnąłby pozbyć się go.
Obserwował gości, którzy rozchodzili się stopniowo. Emily i Drakin wyszli ostatni. Migellin uśmiechał się do niej, ona zaś spoglądała na niego z sympatią.
A teraz wspina się wreszcie na wzgórze.
Szybciej. Pośpiesz się. Czekam na ciebie.
Miał na sobie szary sweter, wiatr mierzwił mu włosy. Wyglądał na odprężonego, zadowolonego z siebie.
Ishmaru poczuł nagle, że i on jest z siebie zadowolony.
Migellin znaczy dla Emily wiele. Poza tym to silny człowiek. Będzie walczył. Konfrontacja z kimś takim jest warta zwłoki, a w ostatecznym rozrachunku nastąpi i tak to, co zwykle.
Moment triumfu.
– Jak się czujesz? – Kate weszła do pokoju Joshuy i usiadła na jego łóżku.
Spojrzał na nią naburmuszony.
– Babcia nie pozwala mi wstać. A czuję się dobrze.
– Poczekaj do jutra.
– Co za różnica: dziś czy jutro?
– Różnica dwudziestu czterech godzin. A teraz przestań wydziwiać i opowiedz, co porabiałeś, kiedy byliśmy u senatora.
Ruchem głowy wskazał na stojącą przy łóżku gitarę.
– Ćwiczyłem melodię do „Tam, w dolinie”. Jestem już w tym dobry. – Ożywił się nagle. – Chcesz posłuchać?
– Jasne. – Podała mu gitarę i wstała. – Zaczekaj, pójdę po Setha. Jestem pewna, że i on zechce posłuchać, jak grasz.
– Już mu zagrałem. Przyszedł tu przed obiadem. – Skupiony zmarszczył czoło, koncentrując się na strunach. – Obiecał, że jutro nauczy mnie innej piosenki. Może „Yankee Doodle”.
Skuliła się na krześle, obserwując go. Dzięki Bogu, dzieci są tak cudownie prężne i odporne. Radzą sobie lepiej z przeciwnościami losu niż dorośli. Proszę, oto przykład: siedział w zamkniętym pomieszczeniu, a jednak nauczył się grać na gitarze. Przypomniała sobie przeczytany niegdyś „Pamiętnik Anny Frank” z okresu okupacji hitlerowskiej w Holandii. Wtedy też była pod wrażeniem. Nawet w tych okropnych czasach pogardy życie toczyło się dalej. Tak jak teraz w wypadku Joshuy, którego wolność została też w pewnym sensie ograniczona.
Joshua spojrzał na nią.
– Czy ty w ogóle słuchasz?
– Każdego akordu. Grasz jak prawdziwy muzyk. Uśmiechnął się, uderzając w struny.
– Będę nim.
Oparła głowę o poduszkę, wsłuchując się w melodyjne dźwięki. Spokój. Miłość. Poczucie wspólnoty i bliskości. Tak jak dawniej, zanim to wszystko się zaczęło. Jak w oku cyklonu.
No cóż, trzeba z tym żyć.
Cieszyć się chwilą.
– Migellin nie żyje – poinformował Tony, kiedy Seth otworzył mu drzwi. – Jego żona znalazła go wieczorem w altanie.
– Jak zginął?
– Od noża. Obok niego leżała kartka z napisem: To samo spotka wszystkich pogan, którzy chcą ingerować w boski, naturalny porządek rzeczy.
Kate spoglądała na nich wstrząśnięta.
– Ishmaru? – zapytała Setha.
– Prawdopodobnie. Albo Ogden opłacił któregoś z fanatyków, aby to zrobił.
– Sam w to nie wierzysz.
– Nie, ale miałem nadzieję, że ty uwierzysz. Ogden nie chciał już męczenników, a martwy Migellin też rzucałby na niego spory cień.
– Rzucał spory cień także za życia. – Starała się mówić spokojnym głosem. – Chyba nie musimy zgadywać, czyja to sprawka. Ishmaru chciał, aby to był Migellin.
Seth spojrzał na Tony’ego.
– Co mówi policja?
– Na razie niewiele. W domu roi się teraz od agentów FBI i CIA. Senator o renomie Migellina mógł przecież stać się celem dla terrorystów. – Umilkł na moment. – Ale tekst z tej kartki przedrukuje cała prasa. Nie wiem, czy to dobrze dla nas, czy źle.
– Co może być w tym dobrego? – zapytała Kate. – Porządny człowiek nie żyje, a jeśli to sprawka Ishmaru, następni na jego liście jesteśmy z pewnością my.
– Jeszcze nie teraz. On chce, abyś pojechała do niego.
– A Migellin to tylko odosobniony przypadek? Nie sądzę.
– Nie wiem. Po prostu nie chcę, abyś wyciągała pochopne wnioski. Pozwól mi się tym zająć.
– Zajmuj się tym do woli. – Przeszła obok niego. – Ja idę do mego syna.
– Kate, on jest bezpieczny. Wiesz, że znajduje się pod dobrą opieką. Rimilon jest cały czas…
– Niczego już nie jestem pewna. – Zapukała do drzwi sąsiedniego apartamentu. – Chcę po prostu być z moim synem.
Drzwi otworzyła Phyliss.
– To ty, Kate?
– Migellin nie żyje. On nie żyje, Phyliss! – Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. – Nie masz nic przeciw temu, abym posiedziała trochę u was?
– Nie wygłupiaj się! – Phyliss objęła ją czule. – Chodź, opowiedz mi o wszystkim.
– Jest dość roztrzęsiona – powiedział Tony.
– Dziwisz się? – zapytał Seth.
– Nie, jasne, że nie. Sam byłem roztrzęsiony, kiedy dowiedziałem się o Migellinie. Polubiłem go.
– Ja też. – Seth wrócił do pokoju. – Chodź. Jest parę rzeczy, którymi powinieneś się zająć.
– Co? Wiesz dobrze, że bez pomocy Migellina nie mamy szans na zastopowanie tej ustawy.
– Może. Gdzie jest ten pies tropiciel, którego trzymasz na smyczy?
– Barlow? Cały czas w Seattle.
– Sprowadź go tu. Może mi być potrzebny.
– Migellin był naszą jedyną nadzieją. Co można…
– Po prostu go sprowadź. – Seth usiadł, sięgnął po telefon.
– Do kogo dzwonisz?
– Do mego starego kumpla Blounta.
Blount odezwał się zaraz po drugim sygnale.
– Spodziewałem się pańskiego telefonu, Drakin. Słyszał pan już o Migellinie? Wielka szkoda, że do tego doszło. Ogden szaleje jak rozwścieczony byk. To bardzo…
– Dlaczego?
W słuchawce zaległa cisza. Dopiero po chwili Blount wyjaśnił:
– Migellin stanowił przeszkodę. Nawet gdyby pan wycofał się z opozycji przeciw ustawie ograniczającej badania genetyczne, Migellin kontynuowałby swoją szkodliwą dla nas działalność. Taki już był.
– A więc uczyniliście z niego męczennika.
– Zupełnie jakbym słuchał Ogdena. Nie musimy się tym martwić. Nawet jeśli podniesie się wrzawa przeciw firmom farmaceutycznym, nie dosięgnie nas. Po przejściu ustawy zwycięski marsz RU 2 zostanie wstrzymany tu na okres przynajmniej dziesięciu lat. A taka blokada zwiększy nasz zysk. Prawo podaży i popytu. Wie pan chyba, że wsparcie Migellina przestanie odtąd mieć znaczenie.
– Tak, wiem o tym.
– Jeśli jeszcze pan przestanie protestować, ustawa przejdzie w głosowaniu w mgnieniu oka.
– Bardzo sprytne. Nie patrzyłem na to w ten sposób.
– Bo od tego jestem ja. Żeby pomagać panu uporać się z rozmaitymi dokuczliwymi drobiazgami. Dzięki temu nasza współpraca wyda owoce. – Umilkł, po czym dodał: – Bo będziemy ze sobą współpracować, nieprawdaż, Drakin?
– Teraz, kiedy Migellin został już usunięty z drogi, jestem coraz bliższy podjęcia takiej decyzji.
– Spodziewałem się, że to pana zmobilizuje.
Ale wspólnicy powinni darzyć się wzajemnie zaufaniem. A pan okłamał mnie, mówiąc, że Ishmaru został wycofany z gry. Bo to zrobił Ishmaru, prawda?
– Naturalnie, mówiłem przecież, że zawarłem z nim pewien układ. Jednak po wykonaniu zadania odleciał samolotem, zgodnie z umową. Proszę się nim nie przejmować. Jego użyteczność dla nas dobiega końca. Mój ojciec wie, jak zwalczać robactwo jego pokroju.
– To wielce pocieszające.
– Powinniśmy się spotkać i omówić dalsze kroki.
– Jeszcze nie teraz. Przeczekajmy poruszenie, jakie wywołała śmierć Migellina.
– Chyba jestem zbyt niecierpliwy. Ma pan rację. Skontaktuje się pan ze mną po pogrzebie?
– Może pan być tego pewny. – Odłożył słuchawkę.
– I co? – zapytał Tony.
– Chcę mieć jak najwięcej informacji na temat Ogdena, Blounta i Marca Giandello. Jak najwięcej i jak najszybciej.
– Co to da? Zwłaszcza teraz, kiedy Migellin nie żyje… Zmarnuje pan tylko czas.
– Nie szkodzi.
Tony spoglądał na niego z niedowierzaniem.
– Nigdy nie daje pan za wygraną?
– Znając pańską opinię na mój temat, domyślam się, że jest pan zaskoczony.
– Istotnie. Ale dlaczego?
– Gdyż istnieją sprawy naprawdę warte zachodu.
– RU 2?
– Obawiam się, że nie jestem aż tak szlachetny. Działam na bardziej osobistym poziomie.
– Kate?
Kate, Noah, Migellin. Ale czasem mam już tego po dziurki w nosie Tony patrzył na niego czujnie.
– I co pan chce zrobić? Seth uśmiechnął się.
– Jak to co? Zrobię tak, żeby było najlepiej. A jakie mam wyjście?
Pinebridge.
Ishmaru uśmiechał się do siebie, idąc długą alejką w stronę imponujących drzwi wejściowych tego niewielkiego szpitala. Pinebridge podobało mu się, budziło pozytywne przeczucia. Znajdowało się za miastem, okalały je lasy.
Czyżby to miejsce było mu przeznaczone?
Och, Emily, mała diablico, przyznaję, że cię nie doceniłem.
Zabicie własnego ojca wymagało z pewnością nie lada nienawiści. Oczywiście, on też mógłby postąpić w ten sposób, gdyby nie fakt, że jego ojciec zmarł, zanim jeszcze on odnalazł prawdziwą drogę. Ale nie każdy byłby do tego zdolny.
Na pewno zostawiła jakiś ślad; wszyscy zostawiają ślady. Może są akta w kancelarii albo ktoś z personelu zauważył coś interesującego. Z pewnością istnieje taki ślad, a wtedy on wykorzysta go, aby zwabić Kate tam, gdzie chce ją mieć. Wykorzysta te dowody jako przynętę i wtedy Kate przyjdzie.
Siwowłosa kobieta w wieku około pięćdziesięciu lat spojrzała na niego z uśmiechem, kiedy wszedł do działu kadr.
– Czym mogę służyć?
– Mam nadzieję, że to ja będę mógł się przysłużyć. Jestem Bill Sanchez. Agencja zatrudnienia Valmeyer przysłała mnie do pracy w charakterze sanitariusza.
– Ach tak. – Przekartkowała spiesznie plik papierów na biurku. – Sądziłam, że zjawi się tu… – Znalazła wreszcie dokument, którego szukała… niejaki Norman Kendricks.
– Mam właśnie zająć jego miejsce. – Uśmiechnął się. – Norman musiał zrezygnować z tej pracy. Nie czuł się dobrze.
Jeszcze jeden pogrzeb.
Kiedy to się wreszcie skończy?
Ulewny deszcz bębnił o ozdobne wieko obsypanej kwiatami trumny.
Mimo niepogody na uroczystość przybyło wiele osób, wśród nich wybitne osobistości. Członkowie Kongresu, dygnitarze zagraniczni, wiceprezydent z małżonką.
Nie tak jak na pogrzeb Noaha, pomyślała Kate. Zgoda, Migellin zasłużył na ten hołd, ale zasłużył na niego także Noah. Zerknęła na Setha. Ciekawe, czy i on wspomina teraz Noaha. Nie, chyba nie. Jego twarz była mokra od deszczu, ale nie widniał na niej smutek. Miał zaciętą, twardą minę, która przywodziła jej na myśl tamtą noc po śmierci Noaha, gdy przyszedł ją posiąść.
Bała się go wtedy.
Ceremonia dobiegła końca, ludzie zaczęli się rozchodzić, przesuwać dalej, gromadzić w małych grupkach. Pora jedności minęła.
Seth ujął ją pod ramię, osłonił troskliwie czarnym parasolem. Ruszyli za innymi żałobnikami w stronę bramy cmentarnej.
– Noahowi też się należał taki pogrzeb – powiedziała. – To nie wydaje mi się w porządku.
– A mnie się wydaje, że Noah wolałby coś skromniejszego. Migellin zresztą też.
– Może masz rację… Musimy się zastanowić, co dalej.
– Zastanowimy się, jeśli wyjmiesz wreszcie głowę z piachu.
Nie mogła się nawet pogniewać za takie słowa. Seth miał rację. W ciągu paru ostatnich dni prawie go nie widywała. Spędzała cały czas z Phyliss i Joshuą, separując się od wszystkiego innego.
– Jestem gotowa. Nie uda nam się teraz zapobiec przegłosowaniu tej ustawy, co?
– Trzeba by cudu, a te nie zdarzają się zbyt często.
– Musi istnieć jakieś wyjście.
– Owszem, jest. Chcę, abyście we trójkę, ty, Phyliss i Joshua, polecieli najbliższym samolotem do Amsterdamu. Zesztywniała.
– A więc jednak się poddajesz.
– Od dawna braliśmy pod uwagę taką ewentualność, że nie uda nam się przepchnąć sprawy RU 2 tutaj. Zarejestrujemy lek w Amsterdamie.
– I pozwolimy, aby wygrali Ogden, Blount i reszta tych łajdaków?
– Tego nie powiedziałem.
– Ale to miałeś na myśli.
– Czasem trzeba pogodzić się z tym, co jest dane. Może nie zdołamy już teraz uzyskać poparcia dla RU 2, ale Ogden i Blount nie zostaną zwycięzcami.
– A w jaki sposób… – Umilkła nagle, wlepiła w niego wzrok. – Chcesz ich zabić? – wyszeptała.
– Ludzie martwi nie zwyciężają.
– Nie!
– Tony ma załatwić dla was lot do Amsterdamu na pojutrze. Poleci z wami Rimilon, będzie was strzegł.
– A ty zostaniesz tu, żeby móc popełnić morderstwo.
– Po prostu wykonam egzekucję.
– To ty padniesz ofiarą egzekucji.
– Jeśli będę głupi. Ale zazwyczaj nie jestem głupi. Przerażona uświadomiła sobie, że nie zdoła go przekonać.
– Polecę do Amsterdamu pod warunkiem, że udasz się tam z nami.
– Niebawem do was dołączę.
– O ile nie zostaniesz przedtem zabity lub aresztowany. Spojrzał na nią.
– Kate, to się musi skończyć. Próbowałem rozwiązać problem na twoją modłę, ale bez skutku. Prawo ich nie dosięgnie. Posłużyli się Ishmaru, a ten psychopata na pewno by ich nie zdradził. Noah nie żyje. Migellin nie żyje. Właśnie dlatego muszę odebrać życie Ogdenowi i Blountowi.
Zacisnęła pięści.
– Niech cię diabli!
– Dlaczego jesteś tym zaskoczona? – Jego głos przybrał szorstkie brzmienie. – Powinnaś była wiedzieć, że nie zniosę tej sytuacji. Czy wiesz, jak często ogarniała mnie chęć, aby zostawić was wszystkich samych i wyruszyć w pościg za Ishmaru? Nie mogłem jednak tego zrobić. Zostalibyście bez skutecznej ochrony. W dalszym ciągu nie mogę tropić Ishmaru, mogę za to dopaść Blounta i Ogdena.
– Nie chcę, żebyś…
– W Amsterdamie będziecie bezpieczni. – Zachowywał się tak, jakby jej w ogóle nie słyszał. – Żadnych manifestantów, a jeśli Ishmaru wypłynie na powierzchnię, zajmę się nim.
– Nie słuchasz mnie. Nie pojadę tam, chyba że razem z tobą.
– Pojedziesz, bo to jest korzystne dla Joshuy i Phyliss. Wiesz o tym dobrze.
– Nie rób tego! Uśmiechnął się.
– Nie denerwuj się. Nie zawsze strzelam do ludzi.
– Zabiłeś Namireza. Wzruszył ramionami.
– Ale są też metody bardziej subtelne. Mam nawet parę pomysłów. W jej wzroku widniała rozpacz.
– Żałuję, że wpakowałam cię w to wszystko.
– Trudno, stało się. Musisz teraz ponieść konsekwencje. Pora na mój ruch.
– Akurat! Nie pozwolę…
– To bardzo smutne wydarzenie. Smutne zwłaszcza dla pani, moja droga.
Przeniosła wzrok na senatora Longwortha, który podszedł do nich w towarzystwie niskiej, pulchnej kobiety. Jego posępna twarz, ocieniona przez parasol, wydawała się równie blada i wynędzniała, jak kamienne wizerunki dokoła.
Kate wyprostowała się.
– Moim zdaniem, jest to dzień smutny dla każdego, senatorze Longworth. Migellin był niezwykłym człowiekiem.
Skinął głową.
– Szkoda tylko, że pod koniec zaangażował się w sprawę, która okazała się poważnym błędem i tak też zostanie zapamiętana.
– To nie był błąd. Senator Migellin z oddaniem…
– Och, proszę się tak nie denerwować. – Uniósł dłoń, aby powstrzymać potok jej słów. – Nadszedł dzień pojednania. Chciałem pokazać, że nie czuję wrogości z powodu narzuconego przez panią problemu. Chyba nie poznała pani jeszcze mojej żony Edny?
Niska kobieta u jego boku wymamrotała zdawkową formułkę powitalną.
– Edna jest trochę nieśmiała – oświadczył Longworth, najwyraźniej zadowolony z siebie. – Ale jesteśmy razem już od dwudziestu sześciu lat. To bardzo dzielna kobieta. Jeszcze z tej starej gwardii. Nie jest jedną z tych ważniaczek w stylu Hillary Clinton.
Kate kiwnęła uprzejmie głową. Edna Longworth była z pewnością typowym okazem „małej kobietki”. Nie jej wina, że związała własne życie z takim dupkiem.
– Czego pan chce, Longworth? – zapytał Seth.
– Mówiłem już, chciałem wyrazić swoje… – Urwał na widok miny Setha. – Przy bramie stoją reporterzy – dodał. – Pomyślałem, że nie zaszkodzi nikomu z nas, jeśli sfotografują nas razem. Coś w rodzaju: „wrogowie złączeni w smutku”.
Kate patrzyła na niego z niedowierzaniem.
– Odwal się!
– Nie ma potrzeby zachowywać się obraźliwie – odparł Longworth. – W końcu to wyście przegrali. Jeśli o mnie chodzi, chciałem tylko… – Opuścił wzrok na żonę, która szarpała go za rękaw. – O co chodzi, Edno?
– Oni nie chcą. Obiecałeś, że jeśli nie zechcą, wrócimy do samochodu. Obiecałeś.
– Zaraz pójdziemy.
– Pada deszcz! – Edna nie dawała za wygraną. – Obiecałeś.
Ku zdumieniu Kate, Longworth skapitulował.
– Och, niech ci będzie. – Odwrócił się do Kate. – Moja żona nie lubi deszczu. Wszystko, co słodkie, rozpuszcza się na deszczu, wie pani? – Ujął żonę pod ramię i oboje skierowali się w stronę bramy.
– Jest przekonany, że nas pokonał – mruknęła Kate. – Aż mnie ręka świerzbiła, żeby go uderzyć!
– Myślę, że i tak to poczuł – zauważył Seth.
– Widziałeś, jak traktuje swoją żonę? Boże, tak jakby był jej szefem! – Odwróciła się, spojrzała na Setha. – Nie chcę, żeby wygrał! Nie chcę, żeby RU 2 wylądował na śmietniku!
– A więc zastanów się, jak temu zapobiec.
– Wymyślimy jakiś sposób. Nie musisz tropić…
– Nie, Kate. – Jego głos był cichy, ale zabrzmiał w nim wyraźnie kategoryczny ton, niedopuszczający sprzeciwu. – Daj już spokój.
Dobrze, da spokój. Co ją zresztą obchodzi, czy on da się zabić albo aresztować? Jest głupim furiatem, zasługującym na wszystko, co może go spotkać. Skoro nie słucha dobrych rad, nie można mu pomóc. A więc dobrze, da mu spokój.
Na razie.
– Pan Drakin? – Mężczyzna stojący w progu był niski i ciemnowłosy, miał na sobie szary, dobrze skrojony garnitur. – Jestem Frank Barlow. Przywiozłem panu raport. Zdaje się, że pan Lynski…
– Proszę wejść. – Seth zerknął za siebie na skuloną na sofie Kate. Nie ma potrzeby, aby znała treść ich rozmowy. I tak ma za sobą ciężkie popołudnie. – To nie potrwa długo. – Wprowadził detektywa do przyległego pokoju i zamknął drzwi, po czym wskazał mu krzesło.
Barlow usiadł przy oknie i otworzył aktówkę.
– Prosił pan o raport na temat Ogdena. Mam niewiele więcej ponad to, co przekazałem już przedtem panu Smithowi.
– A co z Blountem?
– Stara się nie wzbudzać podejrzeń, ale nie ulega wątpliwości, że to on zaaranżował wybuch w J. & S. Ogden nie ma takich kontaktów.
– Giandello?
– Szef mafii. Dość bystry, ale za bardzo przywiązany do starych metod. Stręczycielstwo. Narkotyki. Hazard. Nie lubi angażować się w cokolwiek nowego.
– Blount jest jego synem. Jak kształtują się ich wzajemne stosunki?
– Są dość bliskie. Przynajmniej ze strony starego. Szczyci się swoją rodziną. Zapewnia protekcję Blountowi. Mimo iż jest to syn z nieprawego loża, zadbał o jego naukę, odwiedza go często, z okazji ukończenia szkoły podarował mu szykowny samochód.
W tych informacjach nie było nic, o czym Seth nie wiedział już wcześniej. Spróbował od innej strony.
– Co to za typ ten Giandello? Co go porusza? Bario w zmarszczył brwi.
– Co pan ma na myśli?
– Czy to raptus? Czego się boi? Co go szczególnie irytuje?
– Okazał się raptusem na tyle bezwzględnym, że poćwiartował jednego ze swoich zbyt ambitnych rywali – powiedział Barlow. – Ale, jak już mówiłem, jest sprytny. Nie porywa się na nic, co mogłoby przerastać jego siły. – Zerknął na leżącą przed nim kartkę papieru. – Nie lubi Żydów, nazistów, czarnych i homoseksualistów.
– A więc zwykły przedsiębiorczy Amerykanin o miłej powierzchowności – mruknął Seth.
– Coś jeszcze?
– Do diabła, tak! Będziemy przeglądać ten raport w kółko, dopóki nie będę wiedział o nich więcej niż ich matki. – Usiadł i wziął od Barlowa notes. – Zaczniemy od Blounta.
Seth powiedział, że to nie potrwa długo, a tymczasem upłynęła już godzina.
Zamknął za sobą drzwi, odgradzając się od niej. Przez kilka tygodni dzielili ze sobą wszystko, robili wszystko wspólnie. A teraz jest znowu sama… Jakie to dziwne i przykre uczucie! I nie zmienia tu niczego fakt, że to ona dokonała wyboru.
Wstała i weszła do łazienki. Położy się spać i zapomni o wszystkim. Przyzwyczaiła się już przecież do samotności.
Ale nie do takiej, jaka była udziałem Setha. Ona ma Joshuę i Phyliss. Seth nie ma nikogo.
Trudno, to jego wybór. Widocznie nie zależy mu na tego typu więzach. Przyciąga do siebie ludzi niczym magnes, ale potem, kiedy wejdą już do jego kręgu, odcina się od nich.
A może brakuje mu odwagi na kontynuowanie takich kontaktów? Ile to już razy zapuszczał korzenie, po to tylko, aby je potem zerwać? Ale ona nic nie może na to poradzić. Seth jest taki, jaki jest, i ona jest taka, jaka jest. Dzieli ich tak wiele!
Ale to, co ich łączyło…
Rozebrała się i weszła do łóżka. Idź spać. Zapomnij o tych zamkniętych drzwiach.
Nie, nie potrafi zapomnieć. W jej pamięci odżywał stale tamten koszmar. Seth w niebezpieczeństwie. Seth tropiony przez Ishmaru. Nie spała jeszcze, kiedy usłyszała, jak otwierają się drzwi do pokoju Setha i zamykają te na korytarz. Odczekała dwadzieścia minut i uznała wreszcie, że nie zniesie tego dłużej.
Wyskoczyła z łóżka, a po chwili otworzyła drzwi do pokoju Setha.
Mimo mroku panującego w sypialni dostrzegła na łóżku zarys jego ciała.
– Mogę do ciebie wejść?
– Czy musisz pytać?
– Tak. – Przebiegła przez pokój, wśliznęła się pod kołdrę. Położyła się obok niego, ale w taki sposób, że go nie dotknęła. – Tak mi się wydaje. Byłeś na mnie zły, kiedy…
– …Kiedy wyrzuciłaś mnie ze swojej sypialni – dokończył. – Do diabła, tak, byłem wściekły. Ale mam to już za sobą. Tak jakby. Dlaczego tu jesteś? Bo chyba nie sprawił tego mój fantastyczny seksapil?
– Powiedziałeś, że w ciągu miesiąca znajdziesz się znowu w moim łóżku.
– Więc postanowiłaś zaoszczędzić mi kłopotu?
– Może. – Milczała parę sekund. – Kim był ten człowiek?
– Aha, więc o to chodzi? Próbujesz wyciągnąć ode mnie wszystkie tajemnice.
– Co to za jeden?
– Prywatny detektyw. Barlow. Podobno dobry. Tak mówi Tony. Oby to była prawda.
– Do czego jest ci potrzebny?
– Do zdobycia informacji.
– Jakich informacji?
Nie odpowiedział.
Spojrzała na niego.
– Dlaczego nic nie mówisz?
– Bo dopóki nic nie wiesz, nie możesz być oskarżona o współudział.
– Nie cierpię tego – wyszeptała. Wtuliła mu głowę pod ramię. Słyszała wyraźnie i głośno bicie jego serca. – Pomogę ci.
Zesztywniał. – Co?
Była niemal tak samo zaskoczona jak on. Nie spodziewała się, że wypowie te słowa, ale teraz, kiedy już się na nie zdobyła, uświadomiła sobie, że były nieuniknione.
– Przecież słyszałeś. Skoro musisz to zrobić, pomogę ci.
– Dlaczego?
– Mam takie same motywy jak ty.
– Kate.
Nie uwierzył jej. Znał ją za dobrze. Pod powiekami czuła już piekące łzy.
– Do diabła, po prostu nie chcę, żebyś był sam.
Milczał. Dopiero po długiej chwili musnął jej czoło wargami.
– Hej, to chyba znaczy, że mnie lubisz!
– Może. Troszeczkę.
– Bardziej niż troszeczkę. Bardzo mnie lubisz. To wiele znaczy narażać się dobrowolnie na oskarżenie o współudział. – Pogłaskał ją delikatnie po głowie. – Zwłaszcza że jesteś pewna, iż zostanę schwytany. – Kpiącym tonem dodał: – Jak myślisz, mała, będzie mi do twarzy w więziennym stroju?
– Nie czas na żarty. Wiem, że tamci to mordercy, ale wierzę w prawo. I nie cierpię śmierci. Nigdy jej nie cierpiałam. Ona oznacza klęskę. Ta sprawa mnie przeraża.
– A jednak chcesz wziąć w niej udział. Co z Joshuą?
– To właśnie przeraża mnie najbardziej. Wiem, że on ma Phyliss. – Objęła go zachłannie. – Ale musi mieć także mnie. Nie chcę, aby została mu tylko ona. A więc obmyśl dobry plan, na tyle dobry, abym mogła do niego wrócić.
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy. – Jego głos zadrżał. – Śpij już, Kate.
Była zbyt przerażona, aby zasnąć, za bardzo wystraszona perspektywą działania, na jakie zdecydowała się z własnej woli. Zapragnęła nagle znaleźć się bliżej niego. Uniosła się na łokciu, nachyliła się i pocałowała go.
– Jeszcze nie teraz…